Strony

środa, 6 listopada 2013

Zemsta

Było to tak. Pan Sołtys w lutym 1951 roku umyślił sobie, że noszenie na plecach karabinu dodaje mu powagi i dostojeństwa. Tak głęboko uwierzył w tą bzdurę, że nie dość, że parkował Ruskomobilem przed Kościołem, to jeszcze wchodził do środka ze swoją strzelającą ozdobą. Biedny Ksiądz Dobrodziej - miał z nim urwanie głowy. Na próżno tłumaczył, że nie spluwa, ale mądrość i dobre serce są prawdziwą ozdobą polskiego działacza samorządowego i że nie godzi się wchodzić z bronią do świątyni Boga, który jest Miłością, że karabin i miłosierdzie pasują do siebie jeszcze mniej niż pięść do nosa. Pan Sołtys jak się raz uparł, to już uparł!
Prowadził Ruskomobil, jadąc razem z żoną, córką, zięciem, synem oraz pukawką i w samochodzie panowała powszechna radość.
- Opowiadaj dalej Przeciwmolówko, tatuś słucha... - prosił córkę.



- Spotkaliśmy w kanale szczura - opowiadała Lawendycja.
- A nie bałaś się? - pytał Pan Sołtys.
- Nie, szczur był bardzo miły i wskazał nam drogę do ambasady RFN abyśmy nie musieli uciekać kanałami.
- A RFN to co to za kraj? - Pan Sołtys zapomniał.
- Niemcy Zachodnie - powiedział Heniek - ambasador pan Rudolf Scheker pomógł nam uciec przed ubekami; zawiózł nas samochodem do Lasu.
- Scheker? - zdziwił się Łukasz. - Ma nazwisko jak ten śp. Berthold z Dziadostwa, co obsługiwał Ul Śmierci.
- Może Scheker to tak samo popularne nazwisko w Niemczech jak Kowalski w Polsce... - odpowiedział Heniek.
- Jak to dobrze, że znów jesteśmy razem! - powiedziała pani Bożena Skyjłycka, a Ruskomobil stanął przed Kościołem obok motorów.
Chłopi wchodzili, wchodzili, a Ksiądz Dobrodziej rozpoczął odprawiać Eucharystię w intencji dziękczynienia.



My już mówiliśmy o Urzędzie Bezpieczeństwa, ale co się stało z Dziadostwem? Gdy Stalin dowiedział się o planach budowy Nowego Bierutowa jako nowej stolicy PRL - u, to ze złości zrzucił Bieruta ze schodów, a ten był blady jak kreda. Stalin groził mu zesłaniem do Kazachstanu, jeśli będzie próbował rozsławiać swoje imię w taki sposób bez zgody dyktatora.
- Zrób kolektywizację i nazwij ten grajdół Stalingradem ku mojej chwale, a nie twojej. Jeszcze raz spróbujesz uszczuplić splendor mi należny. Rób tam PGR - y jak to nazywasz, rób stolicę, a nawet wyrwę w ziemi, aby moje nazwisko było sławione. Niczyje więcej! Zrozumiano? - Bierut miał nieopisane szczęście, że przeżył.
- Tak, tak... Zrobię PGR - y imienia Józefa Wisarionowicza, wszystko skolektywizuję, a co harde - wymorduję - mamrotał półprzytomny i obolały.
- A teraz won, ,,polszaja sobaka''! - Stalin wygnał Bieruta. - I nie zapomnij postawić mi pomnika! - wrzasnął na odchodnym.
Plaptonius na rozkaz Bieruta przygotował się do ponownego szturmu na Pawlaczycę. Z Pomorza Gdańskiego sprowadził nienawidzącą go Sylwię Andrzejczykową, zgromadził też wielu innych współpracowników. Wśród nich był Towarzysz Pogranicznik. Kiedy rok temu został cudownie uzdrowiony za pośrednictwem Księdza Dobrodzieja, w szpitalu psychiatrycznym odkryto, że nie był psychicznie chory. Przeciwnie. Kiedy ochłonął, postanowił porzucić komunizm i prosić o przyjęcie do Kościoła rzymskokatolickiego. Plaptonius wielce się tym przeraził i rozkazał aby za wszelką cenę odwieść Towarzysza Pogranicznika od nawrócenia. Gdy inne metody zawiodły, poddano go silnym elektrowstrząsom, w wyniku których stracił pamięć. Teraz jego świadomość przedstawiała ,,tabula rasa''. Teraz to się zrobi z niego człowieka radzieckiego!
Tymczasem w Pawlaczycy... Stefan i Bożena Skyjłyccy siedzieli na ławce pod ścianą, a nad głowami widniał piękny witraż przedstawiający narodziny Chrystusa w Betlejem. Dziwili się słysząc niepokojący szum, jakby bzyczenie olbrzymiej muchy. Co dziwniejsze na witrażu pojawiła się rosnąca z każdą chwilą szara plama, która robiła się większa i większa. ,,Co to może być''? - zastanawiał się Pan Sołtys. W odpowiedzi kolorowe płytki witraża rozprysły się po całym Kościele raniąc wiele osób. W dziurze w ścianie ujrzano helikopter, za sterem którego siedział Towarzysz Pogranicznik.



- I znów się spotykamy szlachecki łajdaku! - mówił do Pana Sołtysa, choć oczywiście jego krzyku nikt nie usłyszał.
Pan Sołtys najpierw był w szoku, a potem zawrzał wielkim gniewem. Zdjął z pleców swój reprezentacyjny karabin i rozpoznawszy Towarzysza Pogranicznika, wycelował prosto między oczy. Rozprysło się szkło szyby helikoptera, a potem zakrwawiona twarz uderzyła w grządki kolorowych przycisków brudząc je mózgiem. Pan Sołtys strzelał, aż pozbawiony pilota helikopter z wolna zaczął opadać, aż zderzywszy się z podłożem wybuchł żywym płomieniem jako stalowy, płonący grób Towarzysza Pogranicznika. Biedny! Najpierw Pan Sołtys orał nim pole, potem uciął brzytwą ramie, a teraz zastrzelił. nagle dębowa brama rozwarła się na oścież i wyleciała z zawiasów. Weszli do Kościoła uzbrojeni po zęby ludzie, którym



przewodził mężczyzna ubrany w pancerz ze skóry nosorożca indyjskiego, skradzionego z warszawskiego zoo. Tymczasem Pan Sołtys rozgorączkowany trzymał karabin i moczył go potokami zimnego potu.
- Przynosimy wam wolność! - rzekł przerywając milczenie człowiek w skórze nosorożca.
- My już ją znamy! - odkrzyknął Łukasz. - Kimże jesteście?
- Nie poznajesz mnie? - zdziwił się tajemniczy człowiek wybuchając złowrogim śmiechem. - Twój tatuś, Stefan Eustachiewicz nosząc do Kościoła karabin maszynowy pomógł nam złamać szyfr E (3) 7, którym zniweczyliśmy bramy waszej świątyni. A ja jestem Jerzy Plaptonius - zapadła grobowa cisza - czyżbyście mnie zapomnieli? Znów będę liderem pawlaczyckiego Dziadostwa. Przybywam tu w imię Stalina, aby pomścić srogą zniewagę interesu klasy włościańskiej, którą wyrządziliście rok temu - Plaptonius na chwilę zamilkł aby zbadać reakcję. - Poddajcie się kułackie ścierwa, bo towarzysz Bierut dał nam władzę życia i śmierci nad wami, ale choć zasługujecie na śmierć, możecie jej uniknąć. Towarzysz Bierut na moją osobistą prośbę - Plaptonius kłamał jak z nut - zastrzegł, że jeśli dostanę za żonę Lawendycję de Slony, wasza wieś będzie skolektywizowana, a wy wysiedleni na Warmię i Mazury, gdzie już czeka na was przydział ziemi...
Wzburzenie rosło, aż wybuchło jak wulkan.
- Nigdy !!! - jak jeden mąż krzyknęła cała wieś, a Heniek najgłośniej.
- Ognia! - wrzasnął Plaptonius i Dziadowscy nacisnęli spusty kałasznikowów.
Chłopi nie pozostali im dłużni i wyjęli własną broń, oczywiście Pan Sołtys wiódł rej między nimi. Tak oto złamanie przez Dziadostwo szyfru E (3) 7 przeszkodziło w sprawowaniu Eucharystii. Wywiązała się strzelanina - kule dziadowskich wleciały do lufy karabinu Pana Sołtysa, co sprawiło, że oręż uderzył właściciela w twarz. Trup ścieli się gęsto, chłopi przegrywają mimo dzielnej walki. Poza tym Dziadowscy wzięli też bazooki i miotacze płomieni. Ostatecznie chłopi przegrali; z Kościoła udało się wynieść jedynie Najświętszy Sakrament w monstrancji i Biblię, a Dziadowscy pruli na oślep do uciekinierów ścieląc gęsto wyjście zwłokami.
- Wypijmy za zemstę! - mówił Plaptonius podnosząc do góry napełnioną szampanem czaszkę babki Łukasza, pochowanej w Cripta Tanatoporfiria. 
Komuniści usunęli z Kościoła wszystkie obrazy i witraże, wyrzucili relikwie i szczątki zmarłych wójtów i



sołtysów z Cripta Tanatoporfiria. Postanowili zrobić tu fortecę i nazwali ją Fortem Marksa. Zrzucili z wieży krzyż i zastąpili go sierpem i młotem. Dzwony przetopili na broń, a w dzwonnicy urządzili punkt obserwacyjny. Spalili ciała poległych chłopów za pomocą miotaczy płomieni. Wprawili nowe, żelazne drzwi, a potem urządzili libację z ludzkich czaszek. 
Tymczasem chłopi uczestniczyli w mszach odprawianych w stodole Kowala. Jeszcze długo Dziadowscy nosili nad Wisłą i Jeziorem kąpielówki ze zrabowanych ornatów i chorągwi kościelnych.