Wielkie ,,larum'' podniosło się tego ranka w Pawlaczycy, a jego przyczyną były nocne wydarzenia. Otóż Strach na Wróble oraz Kosz na Śmieci poszli na Cmentarz aby dokonać rutynowej kontroli porządku. Była
noc kiedy węglowe oczy ujrzały jak za krzakiem czai się ogromny, drapieżny kot z uszami niczym fenek, a w oddali majaczy sylwetka człowieka z jakimś wytrychem i pękiem drewnianych kluczy.
noc kiedy węglowe oczy ujrzały jak za krzakiem czai się ogromny, drapieżny kot z uszami niczym fenek, a w oddali majaczy sylwetka człowieka z jakimś wytrychem i pękiem drewnianych kluczy.
- Stać w imieniu prawa! - zaryczał poliglota Ceta Polikarp, a Kosz na Śmieci z wrażenia aż zadzwonił klapą widząc zdziwiony tygrysi pysk. - W Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka Narodów Zjednoczonych w artykule trzecim stoi: ,,Każdy człowiek ma prawo do życia, wolności i bezpieczeństwa swej osoby'' - recytując to Strach na Wróble trzymał pistolet brzozową dłonią, a tygrys stanął na tylne łapy i ryknął zdumiony.
- Ach, to wy Ceta Polikarpie - mówił - cztery lata temu widziałem cię na weselu w roli bodyguarda, a teraz, hm, policjanta? - i roześmiał się na samą myśl, że kukła może walczyć pod sztandarem Temidy.
- Ach, to ty Tygrysie Uszatku! - Strach na Wróble odłożył pistolet - nie wiedziałem, że jesz ludzkie mięso, a właściwie to co sprowadza cię z powrotem do Polski? - Kosz na Śmieci zdążył się również uspokoić.
- Na weselu nie mówiłem - odpowiadał Tygrys Uszatek, - bo by się goście i być może państwo młodzi wystraszyli, a odnośnie naszego tu pobytu, to razem ze mną są tu pantera śnieżna Yrbos i gepard Akko Jubastin. To król tygrysów Bengala i królowa Anej Arztein; może ich pamiętasz z wesela? - przysłali nas abyśmy zanieśli rodzicom gratulacje z powodu narodzin Stanisława i Faustyny.
Gdy tygrys skończył mowę, zza drzewa bezszelestnie wysunęła się Yrbos, a obok niej stanął Akko Jubastin, którego nakrapiane futro częściowo przykrywała kolczuga, a oprócz dwóch czarnych ,,śladów łez'' jego małą, kształtną głowę zdobiły pawie i papuzie pióra. W pysku gepard trzymał zająca. Strach na Wróble gdyby mógł, miałby łzy w węglowych oczach.
- W tym roku dzieci już nie zobaczycie - mówił łamiącym się głosem - źli ludzie je zabili.
Jubastin z wrażenia wypuścił martwego zająca z pyska. Uzgodniono, że Tygrys Uszatek zje część szaraka, ale człowieka kręcącego się na Cmentarzu trzeba koniecznie zatrzymać i zrewidować. Powaliła go na poświęconą ziemię klapa od śmietnika, a wtedy trzy dzikie koty, Strach na Wróble i Kosz na Śmieci stanęli przed nim.
- Tak, jestem z Dziadostwa - mówił bezmyślnie zatrzymany, - ale nie przyszedłem robić tu nic złego - brnął w absurd.
- Jeśli nie - mówił surowo Strach na Wróble - to dlaczego wziąłeś ten wytrych i drewniane klucze? Co majstrowałeś przy grobach? - odpowiedź zdawała się być chyba oczywista.
- Jestem niewinny - mówił profanator - przyszedłem tu tylko, tylko - zastanawiał się co powiedzieć - o, patrzcie jaki ładny Księżyc!
Na nic się to zdało.
- Czy wiesz, że jeśli będziesz prawił na przesłuchaniu duby smalone zamiast udzielać rzeczowych odpowiedzi, to cię zjem? - odezwał się nagle ludzkim głosem Tygrys Uszatek, ale członek Dziadostwa, chociaż zlany zimnym potem, wrzasnął mu w pysk:
- Mam to w nosie! Niech żyje Dziadostwo! - nadrabiał miną.
- No cóż - westchnął Strach na Wróble - ptactwo się mnie nie boi, zamiast być strachem na wróble stałem się w 51 strachem na ubeków, a teraz powinienem być strachem na komunistów, masonów, satanistów i terrorystów, a nie jestem. No cóż - przyłożył zrobione z patyków palce do słomianych ust - pani Evcelmo! - gwizdał.
*
Strach na Wróble został zrobiony w 1944 roku po spaleniu Pawlaczycy przez Niemców, aby zastąpić swego zniszczonego poprzednika. Rychło, razem z przedwojennym koszem na śmieci Radodydakiem włączył się w życie towarzyskie miejscowych postaci mitycznych.
Słyszał od nich o tajemniczej mamunie Evcelmie, której nie było w Lesie, bo pewnego razu Stara Babucha omal nie odrąbała jej ręki siekierą, broniąc rodzącej matki. Evcelma jak wszystkie mamuny z miejscowych legend, niegdyś (w XIV wieku) sama była matką. Pochodziła z rodu Gruszków, lecz jej dzieci zostały wymordowane przez Pietruszków. Odtąd Evcelma ov Taurayakova , odległa krewna rodziny Skyjłyckich, stała się istotą atakującą rodzące matki, oraz noworodki. Ofiary wybierała wśród Pietruszków, wszak Gruszkowie byli jej rodem, a Skyjłyccy w prostej linii z niego pochodzili. Na weselu w 1950 roku, obiecała państwu de Slony, że nie skrzywdzi ani Lawendycji, ani jej dzieci. Kiedy powróciła do Lasu, nie przypadła do gustu Strachowi na Wróble, z czasem niechęć po obu stronach wzrastała.
Strach na Wróble pokochał leśną kobietę Anej e Rion. Dostrzegał jej dobroć, kulturę obycia, talent plastyczny, ujawniony kiedy pani e Rion rysowała drzewa, na znacznie dalszym miejscu piękno.Ona potrafiła widzieć dobro w Ceta Polkarpie. Była blondynką o niby prostych i niby też kręconych włosach, szczupłej sylwetce i delikatnych rysach twarzy. Jak wszyscy leśni ludzie ubierała się w zielony płaszcz. Jej rodzicami
byli żmij i wiejska kobieta przed ślubem pracująca w młynie. Teraz mieszkała gdzie indziej. ,,Z czego najbardziej się cieszysz na Wielkanoc''? - wciąż pamiętał to pytanie. ,,Z tego co najważniejsze'' - odpowiedział wtedy. Tymczasem w Evcelmie widział same wady; jej chamstwo, zaślepienie nienawiścią, niechęć do Anej e Rion, kłótnie z mądrym Hałabałą (a może było to poszukiwanie prawdy?) oraz wypowiedź antyklerykalną. Strach na Wróble raził Evcelmę ekscentrycznym zachowaniem. Może też dużą wiedzą o ludziach, ale na pewno wina była po obu stronach. Moczyła wodą słomianą głowę Ceta Polikarpa i nazywała go debilem, lub głupim alfonsem. Wreszcie doszło do konfliktu po obu stronach, ostatecznie przebaczyli sobie i zostali przyjaciółmi. Jednak Strach na Wróble nadal kochał leśną kobietą w zielonym płaszczu, córkę żmija i młynarzówny, Anej e Rion.
Słyszał od nich o tajemniczej mamunie Evcelmie, której nie było w Lesie, bo pewnego razu Stara Babucha omal nie odrąbała jej ręki siekierą, broniąc rodzącej matki. Evcelma jak wszystkie mamuny z miejscowych legend, niegdyś (w XIV wieku) sama była matką. Pochodziła z rodu Gruszków, lecz jej dzieci zostały wymordowane przez Pietruszków. Odtąd Evcelma ov Taurayakova , odległa krewna rodziny Skyjłyckich, stała się istotą atakującą rodzące matki, oraz noworodki. Ofiary wybierała wśród Pietruszków, wszak Gruszkowie byli jej rodem, a Skyjłyccy w prostej linii z niego pochodzili. Na weselu w 1950 roku, obiecała państwu de Slony, że nie skrzywdzi ani Lawendycji, ani jej dzieci. Kiedy powróciła do Lasu, nie przypadła do gustu Strachowi na Wróble, z czasem niechęć po obu stronach wzrastała.
Strach na Wróble pokochał leśną kobietę Anej e Rion. Dostrzegał jej dobroć, kulturę obycia, talent plastyczny, ujawniony kiedy pani e Rion rysowała drzewa, na znacznie dalszym miejscu piękno.Ona potrafiła widzieć dobro w Ceta Polkarpie. Była blondynką o niby prostych i niby też kręconych włosach, szczupłej sylwetce i delikatnych rysach twarzy. Jak wszyscy leśni ludzie ubierała się w zielony płaszcz. Jej rodzicami
byli żmij i wiejska kobieta przed ślubem pracująca w młynie. Teraz mieszkała gdzie indziej. ,,Z czego najbardziej się cieszysz na Wielkanoc''? - wciąż pamiętał to pytanie. ,,Z tego co najważniejsze'' - odpowiedział wtedy. Tymczasem w Evcelmie widział same wady; jej chamstwo, zaślepienie nienawiścią, niechęć do Anej e Rion, kłótnie z mądrym Hałabałą (a może było to poszukiwanie prawdy?) oraz wypowiedź antyklerykalną. Strach na Wróble raził Evcelmę ekscentrycznym zachowaniem. Może też dużą wiedzą o ludziach, ale na pewno wina była po obu stronach. Moczyła wodą słomianą głowę Ceta Polikarpa i nazywała go debilem, lub głupim alfonsem. Wreszcie doszło do konfliktu po obu stronach, ostatecznie przebaczyli sobie i zostali przyjaciółmi. Jednak Strach na Wróble nadal kochał leśną kobietą w zielonym płaszczu, córkę żmija i młynarzówny, Anej e Rion.
Wróćmy jednak do naszej opowieści. Evcelma przyleciała na Cmentarz na miotle. Zatrzymany ujrzał przed sobą dobrze zbudowaną, szczupłą kobietę o oczach barwy ognia, długich blond włosach, surowym, a jednocześnie szyderczym wyrazie twarzy. Palce dłoni stóp były uzbrojone w szpony jak u jastrzębia, jedna połowa ciała była zimna jak trup, a druga temperaturą przypominała łaźnię. Choć przyleciała na miotle, na plecach miała ogromne, czarne skrzydła. Zamiast piersi wiły się dwie żmije, z pyska jednej buchały płomienie, a paszcza drugiej wydzielała mroźny powiew. Jej ubiór stanowiła czarna spódnica.
- Dobry wieczór - przywitał ją Strach na Wróble - mam nadzieję, że będzie pani umiała postępować z dziadowskimi mężczyznami...
Kiedy Evcelma podeszła aby uczestniczyć w przesłuchaniu, zatrzymany przeraźliwie wrzasnął z trwogi; ledwo zachował przytomność.
- Już nigdy nie będę zdradzał żony - bredził jak w malignie.
- Nie pytaliśmy się o pańskie życie prywatne - powiedział Strach na Wróble, - ale o pańskie zamiary wobec Cmentarza.
- Litości, wszystko powiem, wszystko, wszystko, wszystko - zbliżał się ranek, a krzyk wciąż unosił się nad Cmentarzem.
*
- Gospodynie i gospodarze! - grzmiał na wiecu Pan Sołtys. - To co tu widzimy to apogeum chamstwa i hańby! - szloch i gniew wystąpiły jednocześnie na twarzach pawlaczyckich chłopów. - Zwracam uwagę - kontynuował Pan Sołtys ocierając łzę z policzka, - że nawet starożytni Grecy, choć na wojnie byli za przeproszeniem ,,dranie pierwsza klasa'' i (tak jak Dziadowscy!) mordowali wszystkich bez wyjątku, z kobietami i dziećmi włącznie, ale - Pan Sołtys uniósł palec w górę i zapadła grobowa cisza - grobów w odróżnieniu od Dziadowskich nigdy nie profanowali!
Opierając się na zeznaniach zatrzymanego, dokonano ekshumacji całego Cmentarza i odkryto straszliwą prawdę. Dziadowscy usunęli spod nagrobków trumny i urządzili podziemny arsenał. Na skraju Cmentarza
piętrzyły się zwały kałasznikowów, bazook, miotaczy płomieni, tudzież skrzynie prochu i amunicji, apteczki pierwszej pomocy, oraz kanistry pełne benzyny. Chłopi byli przerażeni i oburzeni tą profanacją.
piętrzyły się zwały kałasznikowów, bazook, miotaczy płomieni, tudzież skrzynie prochu i amunicji, apteczki pierwszej pomocy, oraz kanistry pełne benzyny. Chłopi byli przerażeni i oburzeni tą profanacją.
- Komuniści pod czerwoną flagą ukrywają brunatną mordę! - Kowal podniósł pięść, a Szewc mu wtórował:
- Hańba! - atmosfera była pełna oburzenia.
- ,,Nie będzie Moskal pluł nam w twarz, ni dzieci nam tumanił'' - śpiewały Lawendycja i Stara Babucha.
- Pokażmy Dziadostwu, że jesteśmy gospodarzami na własnych ziemiach! - zaproponował Pan Sołtys. - ,,Hej, Dziadostwo, tępić cię...''
- ,,... to zbożny jest cel''! - odkrzyknęli chłopi.
Ten wiec był wiecem boleści. Niemal każdy chłop w Palwaczycy miał kogoś zmarłego w rodzinie. Biedna córka Starej Babuchy; tułająca się za życia, a teraz wyrzucona jak jakiś śmieć z grobu. Jak wynikało z zeznań zatrzymanego, Dziadowscy zniszczyli wszystkie szczątki zmarłych, wśród nich było ciało młodej
kobiety zlanej niebieską krwią, o czarnych, nie dających się podzielić na rogówkę, tęczówkę i te inne części oczach w dotyku przypominających węgiel. Teraz Stara Babucha jeszcze bardziej znienawidziła i komuny i satanizmu i wolnomularstwa i terroryzmu. Z innej trumny wyrzucono dwoje trzyletnich dzieci, chłopca i dziewczynkę. Niebieskie oczy matki zakryły się bielmem.
kobiety zlanej niebieską krwią, o czarnych, nie dających się podzielić na rogówkę, tęczówkę i te inne części oczach w dotyku przypominających węgiel. Teraz Stara Babucha jeszcze bardziej znienawidziła i komuny i satanizmu i wolnomularstwa i terroryzmu. Z innej trumny wyrzucono dwoje trzyletnich dzieci, chłopca i dziewczynkę. Niebieskie oczy matki zakryły się bielmem.
Zapadła noc, a przy wtórze głosów sów, lelków kozodojów, pisków nietoperzy i kumkania żab, cicho warczał silnik Ruskomobila. Za kierownicą siedział Pan Sołtys, a obok niego siedziała Pani Sołtysowa. W tyle usiadł Łukasz Skyjłycki, a Heniek de Slony jedną ręką obejmował czarno ubraną Lawendycję, a drugą głaskał Czubka.
Tymczasem w Forcie Marksa...
- Towarzysz Ańczyk długo nie wraca z Cmentarza - mówił Plaptonius pijąc koniak z ludzkiej czaszki - czyżby przeszedł na stronę kontrrewolucji? - kiedy to mówił, od strony Jeziora rozległ się potężny huk. - A to co? - zdziwił się Plaptonius. - Towarzyszu Wojtakiewicz, na wieżę!
Ruskomobil schował opony i za pomocą wysuwanej śruby, niczym nartnik (choć inną metodą!) ślizgał się po Jeziorze. Na kanonierce nikt nie miał broni przeciwpancernej, a działo samochodu nielitościwie chłostało statek. Wreszcie zdesperowana Lawendycja nie zważając na ostrzał, wychyliła się i rzuciwszy granatem, ostatecznie unicestwiła kanonierkę, a wszystkie posterunki strzeleckie uciekły znad Jeziora.
- Towarzyszu Plaptonius - meldował przejęty Wojtakiewicz - strzelanina nad rzeką, totalny pogrom naszych!
Dziadowscy trzymający Wisłę pod obstrzałem uciekli bez walki.
- Teraz my ich nauczymy, że ,,chłop potęgą jest i basta''! - mówił Pan Sołtys.
Ruskomobil zatrzymał się przed siedzibą Dziadostwa i gdy dosięgły go kule, odpowiedział własnym ogniem. Jednocześnie wystrzeliły bazooka, miotacz płomieni i trzy kałasznikowy - żaden komunista nie miał odwagi wyjść na zewnątrz!, - ale ściany chaty były odpowiednio wzmocnione, wielu twierdzi, że azbestem i płomienie nie mogły ich zniszczyć. Pan Sołtys skierował lufy działa w okna, lecz szyby nie przepuszczały gradu kul i ognia.
- Tato, może byś uruchomił dźwignię kołowo - podwoziową i spróbował staranować dach? - radziła Lawendycja.
- Dobry pomysł, Przeciwmolówko - pochwalił Pan Sołtys i nacisnął fioletowy guzik, a samochód podniósł się ponad dach chaty, podczas gdy koła stały na ziemi.
Z podwoziem łączyły je cztery składane dźwignie. Dziadowscy w chacie już otwierali szampana, gdy nagle rozległ się rumor. Pan Sołtys rytmicznie uderzał podwoziem Ruskomobila w dach, a dachówki spadały niczym strącone jesiennym wiatrem liście. Jednak dach (teraz już przezroczysty z czarnym rusztowaniem) nie dał się rozbić. Aby to powetować, Lawendycja wrzuciła granat do komina, lecz jakiś spręzynowy system obronny wypchnął granat, który szerokim łukiem omijając Ruskomobil, ugodził w pierwszy z brzegu samochód należący do Dziadostwa.
- To jakiś koszmar! - krzyczał towarzysz Robert Wojtakiewicz do Plaptoniusa. - Kontrrewolucjoniści dysponując zabójczą bronią - mówił jak spiker - systematycznie łamią nasz kordon samochodów i wozów pancernych, płoną namioty, ziemianki i stacje paliwowe - był bliski płaczu. - Część naszych dzielnych towarzyszy stawia bohaterski opór, lecz kontrrewolucja dysponuje potężną bronią, nasze samochody się rozjeżdżają! - Wojtakiewicz musiał się napić, bo mu zaschło w gardle.
- Dałbym sobie głowę uciąć - mówił zdumiony i zadumany Plaptonius - co oni takiego mają?
- Nie wiecie towarzyszu? - zdziwił się Wojtakiewicz. - Oni mają nasz Sovietmobil; to on tak strzela.
- Żmiję przywiozłem sobie z Ameryki - wymamrotał Plaptonius, po czym zemdlał.
- A teraz, a teraz - towarzyszowi Robertowi trzęsły się nogi - gwałtu rety! Kontrrewolucja oblega Fort Marksa!
Istotnie, Ruskomobil nie mógł jednak zdobyć fortecy. Zadowolono się zniszczeniem usytuowanej na dziedzińcu stacji paliwowej, z której płomień wysoko strzelił w górę i pochłonął cztery podziurawione kulami bazooki i kałasznikowów helikoptery.
- Bez przebaczenia nie ma zwycięstwa - kumkały żaby w Jeziorze, a wracająca do domu załoga Ruskomobila...
Był wtedy rok 1956. Wokół w Polsce zaczynała się ,,Odwilż'', a w Pawlaczycy po raz drugi w historii Dziadostwo dostało w skórę.