Strony

piątek, 9 stycznia 2015

Śpiwko i Śpiawnia (baśń Mistrza Mirona)





Daleko na północ od Błogosławionego Carstwa Teosta, na ziemi zwanej później Aplanem, leżała mała osada, nie wiedzieć czemu nazywająca się Śnigrobek. Założył ją po rozlicznych przygodach , wywodzący się ze stanu chłopskiego, graf Besekon z Misany na Bliskim Zachodzie. Osada leżała nad małą rzeką Piłą (Pilica) , z jednej strony otoczona była nieprzebytą puszczą, z drugiej mokradłami, a od trzeciej przylegały do niej zarosłe pokrzywami kurhany, pod którymi spały zbrojne hufce jakiegoś zapomnianego króla, a nadzwyczaj wyrośnięte żmije i kąśliwe, rude mrówki pilnowały ich snu. Zgrzybiały, siwy jak gołąb, dziad proszalny, opowiadał, że wojownicy zbudzą się, by stanąć do ostatniego boju sług Ageja i Rykara. W chatynce o dachu pokrytym mchem mieszkał chłop Tytomierz (Thietmar, Titmarus), zwany ,,Dziadomierzem'', którego przodkowie przybyli niedawno z ziem nazwanych później Teutmanią. Jednym z jego synów, krzepkich jak dęby, był Śpiwko, o którym opowiada przytoczona tu gawęda Mistrza Mirona, współczesnego królowi Analapii, Bogdalowi.
Kiedy Śpiwko był jeszcze pacholęciem pasącym bydełko, razem ze swymi starszymi i mocnymi jak smoki braćmi – Kagnimirem, Widzimierzem, Wosławem, Jalu i siostrą Agafią, w święto Kupały i długie zimowe wieczory, z wypiekami na pucołowatych policzkach słuchał opowieści dziadów, 
bajarek i bajarzy, oraz wędrownych guślarzy. Czego to nie było w ich pieśniach i bajaniach! Ponoć w każdą Leśną Noc; poświęconą Borucie ostatnią noc, kiedy Grudzień panował w przyrodzie, każdy kto stanął o północy nago przed lustrem, mógł ujrzeć Čorta. Ongiś, jeszcze przed stworzeniem Novalsa i Aivalsy, bohaterski wodnik Volch Alabasta zamieniał się w tura o złotych rogach i pod tą postacią walczył ze złym czarownikiem Radasławem Burym i jego potworami. Stara bajarka Anta z Xaxyi snuła baśnie o Zalustrzu – tajemniczym i dziwnym świecie po drugiej stronie zwierciadła, w którym miała przeżyć liczne przygody jako mała dziewczynka. Stolica tejże krainy nazywała się 



Obrograd. Mieszkał w nim władca Zalustrza – Zapust – Mantuańskie Książę; łachmaniarz w czapce z papieru. Po ulicach grodu stołecznego, turkotały wozy i sunęły rydwany, które ciągnęły odziane w biel panny przecudnej piękności, poganiane batem. Jeśli któraś zmarła z wyczerpania, rozcinano jej śliczną główkę i wyciągano z niej cukierki. W szkołach nauczyciele nosili maski osłów (albo nawet ośle głowy), a cały program nauczania sprowadzał się do picia wódki i skakania. W czasie szkolnego apelu, nauczyciele i uczniowie rozpalali ognisko na środku korytarza i piekli kiełbaski. Zupy jadało się tu garścią, bo nie znano łyżek. Pierwszym ministrem księcia Zapusta, mieszkającego w zamku Mantua (Mantuja) był szalony dzięcioł, z którego jajka wykluł się blaszany kurek zawieszony na dachu i piejący: ,,Wajhę przełóż''! Mały, wesoły piesek władcy, suczka Vera Ravialis uchwaliła ustawę o podatku dla smutasów, płaconym fikaniem koziołków. Z kolei siwobrody pątnik Dobrogost, co był u źródeł Visany i obmył się w Volchowie, miał kiedyś spotkać na jarmarku Murzyna w przepasce biodrowej ze skóry pytona, a teraz powtarzał jego opowieści o cudach Afryki, zwanej też 




Rajkiem. Dość powiedzieć, że prawił o ogromnych rekinach wyskakujących z morskich toni, by przemierzać przestworza na skrzydłach smoków. Opowiadał też o zdaje się podziemnym morzu, tak gorącym, że miast wody był w nim ogień, a jedyni jego mieszkańcy to salamandry. Podobno na północ, bądź południe od rzeki Kongo znajdowała się pełna salamander i feniksów pustynia, która wiecznie płonęła, a miejscowe salamandry były wielkie jak smoki i miały rogi byków. Dobrogost 





opowiadał też o młodych niewiastach, przez zły czar zamienionych w zmory. Każdej nocy wychodziły z łóżek i dręczyły zwierzęta, rośliny, kamienie, a nawet ludzi – w szczególności młodych mężczyzn (tych mogły nawet zabijać, niczym mory, które Rykar wyhodował z rusałek). Nocami piły krew, bądź soki drzew, a rano były senne i naburmuszone. Niektóre nie mogąc się uwolnić od swej niedoli, targnęły się na swe młode życie. Zmorą – czy to drzewoduśną, męczykamienną, pijąca krew koszmarnichą, bądź końską panną, zaplatającą koniom warkoczyki, zostawała najczęściej siódma córka z rzędu, choć nie tylko. Bycia takim nieszczęsnym straszydłem można było uniknąć, ale jak? Tego nie pamiętał żaden z braci, ani ich siostra Agafia. Lata biegły jak z bicza strzelił i Śpiwko wyrósł z tak lubianych niegdyś opowieści. Nie przypuszczał, że już rychło stanie się bohaterem jednej z nich...

*

Nieopodal Śnigrobka leżała wieś Śpiewnica (Laostika). Pola Tytomierza nie były tak urodzajne jak jego sąsiadów, zwłaszcza Boginiaka – najbogatszego chłopa w siole, jednak tego roku łaską Mokoszy – Matki Wilgotnej Ziemi i dzięki pracowitości gospodarza, obrodziło na tyle, by można było sprzedać nadwyżkę. W tym celu pojechał wozem do Śpiewnicy i zabrał ze sobą Śpiwka i Agafię.

,, … Pytasz, czemu Śpiewnica nosi takie miano – opowiadał Dziadomierz córce, a było to jeszcze dziecko – ano jeszcze przed Wojną i Zimą żyła w tych stronach wielka pani z rasy rusałek, co śpiewem powołała tę osadę do istnienia. Tak w każdym bądź razie opowiadał mi ojciec, a ojcu dziad''.

Śpiwko uśmiechnął się.

,,Mój ojciec ciągle żartuje; a to zjazd myszy, a to założycielka Śpiewnicy – pani słowików Słowica, a kiedyś opowiadał o dzikich ludziach co mieli zakazane mordy i znaleziono ich niemal nagich w piwnicy. Miło posłuchać, ale to przecież trzy po trzy''.


Śpiwko cieszył się, że jedzie do Śpiewnicy. Mieszkał tam zaprzyjaźniony z jego ojcem chłop Bogusz, który miał synów Wyszomierza, Sejmovica, Nosa, oraz córki Ludgardę i Śpiawnię, zwaną też Śpiawnie. Tytomierz z synem sprzedał na targu cztery worki zboża i prosiaka, a dostawszy jako frymark krowę, udał się na spotkanie z dawno nie widzianym przyjacielem. Śpiwko cieszył się na myśl o spotkaniu Śpiawni, młodszej córki Bogusza. Poznali się jeszcze jako pięcioletnie dzieci i wielka była ich przyjaźń, choć rzadko się widzieli. ,,Czy Śpiawnia poznała już jakiegoś chłopa jak smoka; dzielnego gospodarskiego syna, który mógłby ją poślubić? - myślał Śpiwko. - Możliwe. Sam już dawno powinienem zacząć rozglądać się za dziewuchami''. Bogusz przyjął Tytomierza, jego syna i córę z otwartymi ramionami. Na miłych gości czekały kufle piwa o gęstej pianie, pieczona gęś, jajecznica z pieczarkami i pajdy razowca ze smalcem. Synowie Bogusza, syna Witomierza właśnie 




wrócili z pola – Nos, idąc do pracy, marzył o spotkaniu między łanami Sońki – żytniej rusałki, co zapaliła ogień miłości w jego sercu. Do sutego obiadu, gospodarz ze Śpiewnicy zawołał też swą połowicę Toldę, pochodzącą z ziemi, która w poprzedniej erze wydała Püstericha – przyjaciela pierwszych ludzi, oraz córy – dwie urodne panny na wydaniu. Starsza z nich, Ludgarda, zwana Robotną była smukła i wysoka, a jej cudne jak u rusałki, lekko kręcone włosy mieniły się barwą rudą. Znano ją z wesołości, pracowitości, dobroci i urody. Nakładając potrawy gościom kręciła się jak fryga – zabawka zwana również bąkiem; wszędzie było pełno jej radosnego szczebiotu. Jej młodsza 




siostra, Śpiawnia, o ślicznych, złotych włosach, miękkich jak jedwab, odziana w sukienkę niebieską jak krew rusałki, nie okazała radości na widok przyjaciela z dzieciństwa, ani daru jego ojca Tytomierza – sznuru bursztynów znad Morza Joldów. Była blada i markotna, oczy miała podkrążone, a włosy rozczochrane. Co sprawiło, że owe śliczne dziewczę, radujące wszystkich swym wesołym i miłym usposobieniem, stało się osowiałe, naburmuszone, oraz coś mamrotała pod nosem, niby pijany graf Kraszimir, współczesny Tatrze i Lechowi III? Spotkanie Tytomierza, syna Ostrasa z Boguszem, przeciągało się do wieczora, a gdy srebrny Księżyc ukazał się na granatowym niebie, gospodarz zaproponował gościom nocleg. Jeszcze tylko Sejmovic zaintonował pieśń o tajemniczym Królestwie Piany, gdzie mieszkały ponoć piękne niewiasty odbierające cześć boską od swych mężów zaczarowanych w drapieżne zwierzęta, a Tytomierz, Śpiwko i Agafia, udali się na spoczynek do izdebki na poddaszu. Śpiwko legł w puchatej pierzynie, podobno napełnionej puchem edredonów z Ultima Thule, lecz sen z powiek spędzała mu troska o Śpiawnię. Tymczasem kiedy wszyscy inni posnęli słodkim snem, biedna Śpiawnia po cichutku wyszła z łoża, bezszelestnie jak kot podeszła do otwartego okna i dała susa na zewnątrz. Podkasawszy sukienkę biegła z lekkością i gracją rusałki po podobnej do pereł rosie; jej modre oczy świeciły jak gwiazdy, albo oczy Ruty – wielkiej wojowniczki i przyjaciółki królowej Tatry. Zanosiła się histerycznym śmiechem nie wydając głosu, niby południca Blada (Vlada), z którą tańczyli opoje Midryga i Świdryga. Śpiawnia dopadła młodej brzózki, objęła ją, aż zatrzeszczało i wpiła weń białe ząbki, niby perełki, teraz kończyste jak u wąpierza. Oskoła ciekła jej po łabędziej szyi. Zmora zaś jeszcze całą noc biegała jak szalona po siole i okolicach. Przegryzała gardła kurom i kogutom, przywiązywała śmieci do końskich ogonów, tarmosiła wieprzki i osły za uszy, kaleczyła się do krwi o cierniste krzewy, gryzła trawę zębami i upijała się krwią młodych mężczyzn, którym – wstyd to mówić – kradła nasienie. Nad ranem, kiedy piały pierwsze kury, niepostrzeżenie wracała do łoża, gdzie zalewała się łzami niczym krokodyl. Tymczasem w wozie Tytomierza pękła piasta; zanim pojazd został naprawiony, cała trójka została jeszcze parę dni u rataja Bogusza. Chłopi ze Śpiewnicy od jakiegoś już czasu, straszyli dzieci opowieściami o szalejącej zmorze, co małym chłopcom i dziewczynkom wysysa krew z palców u nóg, czy aż do zdarcia naskórka liże po nosach i policzkach językiem jak u kota. Tego poranka Śpiawnia długo nie wstawała. Śpiwko za pozwoleniem jej ojca, przyszedł sprawdzić co się z nią dzieje. Wielce się przeraził gdy ujrzał ją wiszącą na sznurze u powały sufitu. Natychmiast odciął powróz i rozciął pętlę. Śpiawnia była nieprzytomna, a jej serce tłukło się jak ptak. Śpiwko przypomniał sobie wówczas zasłyszane opowieści o grasującej zmorze i choć myśl o tym napełniła go odrazą, postanowił poszukać na jej ciele karakteru – čortowskiego znamienia, którego moc zmuszała ją do zmorowania. Wtem oczom młodzieńca ukazał się wyłażący z ciemnego kąta, ludzik o długiej, siwej brodzie, włosach i wąsach. Ubrany był na czerwono, a jego czapeczka miała kształt spiczasty. Śpiwko zdumiał się na jego widok, bowiem dotychczas myślał, że krasnoludki żyją jeno w bajkach.
- Co robisz, pętaku? - wykrzyknął skrzat, łapiąc się za głowę. - Tak jej nie pomożesz; najwyżej napytasz sobie biedy.
- To jak mam ją ocalić? - spytał młodzian, gotów tego dnia uwierzyć już we wszystko.
- Zacznę od przedstawienia się – rzekł krasnal. - Jestem Żyrak, syn Domowida z plemienia Uboża. 




My, Bożęta mieszkamy w ludzkich chatach i po kryjomu służymy ich mieszkańcom. Twoja sympatia zaiste została zamieniona w zmorę, bo próbowała sztuk królowej Malkiešy Lysarayaty, jednak jej karakter znajduje się daleko stąd; w pewnym jeziorku w górach Krępak. Możemy tam razem wyruszyć, ale wiedz, że droga będzie długa i najeżona cierniami. Čortieńsk nie wypuści łatwo swej zdobyczy.
- Na życie Ageja, nie pozwolę by tchórzliwi i okrutni słudzy Rykara dręczyli istotę czystą i niewinną! - wykrzyknął Śpiwko, zaciskając pięści, a tymczasem weszli Bogusz z synami i córką, oraz Tytomierz z Agafią. Żyrak (Sirakus) szybko schował się w zanadrze młodzieńca.
Wyszło na jaw, że Śpiawnia jest zmorą; odtąd co noc przywiązywano ją do łoża ciężkimi łańcuchami. Tytomierz i jego córka wrócili naprawionym wozem do Śnigrobka. Śpiwko zabrał ze sobą ubożę z domostwa Bogusza, jego synów pragnących pomóc siostrze i swego brata Jalu, po czym idąc za wskazówkami skrzacika, wszyscy udali się na południe, ku ziemi, która później otrzymała nazwę Montanii.

*

Nastała Zima i uderzywszy, podobnym do kryształowego, młotem w rzeki, jeziora, stawy, bagna, a nawet w huczące falami królestwo Juraty, sprawiła, że wnet pokryły się grubą warstwą lodu. Utkaną z roślin szatę Ziemi, przysypał puszysty śnieg, a wielka była grubość utworzonej zeń ,,pierzyny''. W powietrzu unoszone tchnieniem Pochwista, latały mroźliki; sprawcy mrozu. Były to zwierzątka zbyt małe by je ujrzeć gołym okiem. Miały biało – szare ubarwienie, skrzydła nietoperzy, mysie ogonki i krocie ostrych zębów, którymi kąsały dotkliwie. Przy ognisku w szczerym polu rozsiadła się drużyna złożona z pięciu junaków i jednego domowego skrzata z plemienia Uboża.
- Mój ojciec – opowiadał przygrywając na kościanym grzebieniu, Jalu syn Tytomierza – jak był jeszcze pacholęciem, przez wiele nocy słyszał jakieś hałasy dobiegające z piwnicy. Wreszcie pewnego razu poszedł sprawdzić i ujrzał – Jalu zawiesił głos – czarownice odprawiające sabat między workami marchwi i cebuli, starymi gratami, a głąbami kapusty! - opowieść Jalu wszystkich zaciekawiła.
W czasie wędrówki po karakter Śpiawni, Śpiwko widział już rusałki zamieniające się w motyle, czarownice mknące na miotłach w stronę Łysej Góry z zaklęciem: ,,Las nie las, wieś nie wieś, Biesie nieś''!, spotkał krasnoludki – pobratymców Żyraka, Lynxów – dzikich ludzi z głowami rysiów, drużynę żmijów rozsiadłą w koronach drzew i walczącą z młodym smokiem, leśnych ludzi w zielonych płaszczach, Neura, czyli wilkołaka, żmiję zamieniającą się w smoka powietrznego, czy wreszcie – znanych z opowieści ojca – dzikich ludzi z plemienia Naradów. Od członków drużyny byli niżsi o głowę, ubierali się w skóry zwierząt, mieli spłaszczone głowy z masywnymi ,,wałami nadoczodołowymi'' (tak nazywają to uczeni mężowie), a ich broń stanowiły maczugi i oszczepy. 





Mimo groźnego wyglądu, owi potomkowie Narada – wnuka Novalsa i Aivalsy, przyjaźnie przyjęli wędrowców z siół Śnigrobek i Śpiewnica. Gdy towarzysze wyprawy poprosili Śpiwka o jakąś opowieść, on mówił coś o ojcu Bezdana, co ,,pił wódeczkę'' i hałasował w nocy, aż jego żona uciszyła go pięścią, by nie budził syna. Tegoroczna zima odznaczała się srogością, a ludzkich sadyb ani widu, ani słychu.... Srebrny Księżyc zajaśniał nad ośnieżonymi polami i lasami. Mimo płonącego ogniska było coraz zimniej, wiatr wył jak wilk, a śnieg padał bez opamiętania. Wreszcie przyszło najgorsze. Nagły podmuch, silny jakby wydobywał się z płuc pogrążonego w ziemi cara olbrzymów Światogora, zgasił ognisko i rozrzucił żar po śniegu. Junacy chwycili za pałki i włócznie i zbili się w gromadę niczym owce napadnięte przez wilka.
- Nadchodzą słudzy Rykara – szepnął krasnal Żyrak pobladłymi wargami.
Zaiste; w mroku ukazały się dziesiątki żółtych oczu. Nad głowami drużyny poczęły krążyć nietoperze, tak duże, że mogły polować na ludzi. Od swych równie strasznych pobratymców z Bharacji i głębi Afryki różniły się bardzo jasnym; szaro – białym umaszczeniem. Z przeraźliwym wrzaskiem rzucały się na wędrowców. W ruch poszły łuki i niejeden nietoperz – potwór padł martwy na śnieg, lecz wnet zjawiały się następne. Nos, syn Bogusza próbował cisnąć żarzącymi się jeszcze węglami w psyk straszydła, lecz nietoperz większy od byka, tak go ukąsił w pierś, że najlepsi wracze i znachorzy położyliby na nim krzyżyk. Nos natychmiast zwalił się na śnieg, a ogromny krewny 





bharackich pišačy i afrykańskich olitiau, już miał wygryźć mu serce, gdy Śpiwko przeszył potwora oszczepem. Jakby tego było mało, z zadymki wynurzyły się nowe watahy, tym razem biegnące po śniegu.
- Ovov! - wykrzyknął radośnie Jalu





Istotnie, do drużyny Śpiwka ściągnęły zewsząd białe wilki, lecz żaden z nich nie był Enkiem, Ovovem Tęczookinsonem, synem Boruty i bratem Wiłkokuka. Wilki były wielkie jak niedźwiedzie, z daleka przypominały Igora Lorenzkraffta, Gotarda Ummeiera i Wilsona Eaneawatta – przyjaciół Ruty i Arvota Baldasa poznanych na Svalbardzie. Część z nich rozszarpała ciała białych nietoperzy, inne okrążyły drużynę a ich wrogie zamiary nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Śpiwko pochwycił obsydianowy sztylet, dany na drogę przez ojca i zabił nim przywódcę watahy – basiora, na którego grzbiecie siedział Krodo – ten sam Čort, który w dziewiątej erze kusił bohaterskiego wodnika Wodowicza. Widząc śmierć swego wierzchowca, Krodo przybrał postać wielkiego kruka, lubiącego spijać krew i wzbił się pod mroźne niebo, by komenderować nietoperzami. Mało brakowało, a z junaków nie zostałyby nawet kości. Po upływie roku, bracia Śpiwka i Jalu – Kagnimir, Widzimierz i Wosław sami by ruszyli tym szlakiem by odnaleźć i zniszczyć karakter Śpiawni oraz odszukać i pomścić braci. Wtem Čort co odwodził Wodowicza od hołdu Carowi Słońce gdzieś zniknął. Na nocnym niebie zajaśniały niby cztery gwiazdy. Bracia ujrzeli, że po niebie, siedząc na grzbiecie złocistej pantery w czarne cętki, jedzie zimowa rusałka – urokliwa służebnica Zimy. Wiatr rozwiewał jej złote włosy i powłóczyste szaty, utkane z chmur i śniegu. Turkusowe oczy nimfy i jej złote ozdoby świeciły silnym blaskiem. Lampart, który ją niósł, zagryzał i rozszarpywał białe nietoperze, a jej podobne do eburnu dłonie zdobione barwnymi kamieniami dzierżyły ozdobny łuk. Z niego to zimowa rusałka uśmiercała nietoperze i wilki złotymi strzałami, które przybierały postać barwnych jak kwiaty kul ognistych. Przypominały szmergle, które ongiś dla zabawy puszczali Żbiczanie. Potwory, chociaż lute, nie były zbyt odważne. Wilki podkuliły ogony i uciekły, w ich ślad poleciały nietoperze. Zimowa rusałka razem ze swoim lewartem osiadła na śniegu, a krasnoludek w imieniu wszystkich, ucałował jej białą, lodowatą dłoń. Zamienili parę słów w języku starokrasnym, po czym piękność na lubarcie, rozwiała się jak mgła, powracając do swej pani. Młodzieńcy patrzyli na nią urzeczeni.




- Ta zimowa rusałka – przerwał milczenie Żyrak – powiedziała, że pochodzi z Królestwa Piany; tajemniczej krainy, gdzie mężczyźni służą niewiastom pod postacią zwierząt.
- Ciekawe jak się zowie – zadumał się Jalu.
- Powiedziała, że macierz nazwała ją Arafią – odrzekł krasnoludek.
Tymczasem zadymka ustała i oczom junaków, ku ich ich wielkiemu zdumieniu, ukazał się warowny zamek. Dziwne to, bo wcześniej nie było tu żadnych budowli. Zamek zdobiły rzeźby ryb różnych gatunków. ,,Zamek Ryby'' – nazwał budowlę Żyrak i zaczął przypominać wieszczbę Wodowicza: ,,RYBA zrzuci z tronu cara piekieł''. W oddali słychać było ryk, sapanie i ciężkie kroki; ponoć grasował tu potwór Ludak, który zawędrował aż z krainy Pohjoli na Dalekiej Północy. Równocześnie zerwał się wicher wznosząc tumany śniegu. Z braku noszy, Śpiwko i Jalu wzięli nosa na barki, a jego rozcięta pierś wyrzucała fontanny krwi, która zamarzała. ,,Udajmy się do tego zamku, poszukać dlań schronienia'' – radził Sejmovic, lecz jego brat Wyszomierz zląkł się. ,,Wcześniej tego zamku tu nie było, może to kolejna zasadzka Čortów''! Jednak Żyrak uspokajał, że to przecież Zamek Ryby, o którym opowiada się w królestwie Teosta, a RYBA to Wielkie Imię. Zza śnieżnego tumanu wyszedł nagle siwobrody Centaur w wieńcu z dębowych liści, trzymający laskę. Nad jego głową płonęła korona z ognia – insygnium Enków i jytnas. Centaur podszedł do drużyny i wziął Nosa na swój grzbiet. Przedstawił się jako jytnas Goderak Hipocentaurus, którego pamięć przetrwała w pieśniach. Tenże Goderak żył w erze dziewiątej i był wołwchem z puszczy Ławry. Był to ten sam Goderak, do którego po śmierci rusałki Vasylisy z Ałatyru, Centaur Rutymir zwrócił się z prośbą o przyjęcie w poczet kapłanów Ageja. Teraz jytnas zaprowadził drużynę do Zamku Ryby. Uderzył laską w mosiężną, rzeźbioną bramę, a ta otworzyła się. Goderak zaprowadził drużynę przed studnię o nazwie Atare. Zaczerpnął z niej źródlanej wody złotym dzbanem i dał do wypicia konającemu Nosowi. Rana zadana zębami białego nietoperza zagoiła się, a lodowy oścień Mar – Zanny został precz odrzucony od serca gospodarskiego syna. Centaur dał wodę również innym członkom wyprawy, kojąc ich pragnienie i głód. W Zamku Ryby, drużyna spędziła noc, przerywaną rykami Ludaka, który walił w mury potężnymi pięściami, roztaczał słodkie zapachy, śpiewał jak syrena i obiecywał: ,,Chodźcie ze mną do grobu, a dam wam dużo pieniędzy''. Na szczęście kudłaty olbrzym z Pohjoli nie zburzył murów, ani nikogo nie pochwycił. Śpiwko wziął z rąk Goderaka złoty łuk i posłał ognistą strzałę w oko sługi Rykara. Przez wiele godzin potężny ryk kruszył ciało ziemi, aż wreszcie wszystko ucichło. Noc minęła, a z nią zadymka. Na pożegnanie, jytnas Goderak Hipocentaurus dał każdemu z członków drużyny złoty łańcuch do opasania się nim. Każdy złoty łańcuch miał dziesięć ogniw i wyobrażał ten, który nosiła sama Mokosza. Po pożegnaniu, Zamek Ryby rozpłynął się we mgle, a z nim Centaur – wołwch.


*

,,U kaczora złote pióra, u kaczuszki złote nóżki
Śpijże do wieczora; dam ci kaczkę i kaczora'' – polska kołysanka.




Zima wciąż zasypywała liczne ziemie śniegiem, a junacy z siół Śnigrobek i Śpiewnica uparcie zmierzali ku wyniosłym górom. Nos, syn Bogusza, którego ranę uleczyła woda ze Świętej Studni (,,Atara'' w mowie staroludzkiej) śnił, że był przywiązany do pala, a ogromny basior z rubinem między oczami odgryzał mu serce, które odrastało. Nos, łaskotany językiem wilka wołał: ,,RYBA! RYBA!'', bo słyszał od jytnas Goderaka, że to ,,Wielkie Imię''. Słysząc jego wołanie, przybyło dwunastoletnie pacholę. Jego ręce i nogi do łokci i kolan były złote i srebrne. Na czele chłopca zwanego RYBĄ świeciło czerwone Słońce, a na jego karku – srebrny Księżyc. Dziecko przegnało wilka i rozcięło powrozy krępujące Nosa, a ów się obudził.
- Oj, kiepsko – Jalu z dezaprobatą pokręcił głową, patrząc na to co zrobił jego brat.
- Chleba mamy mało, a ty marnujesz ów dar Enków rzucając go kaczkom! - strofował Śpiwka Wyszomierz, a zganiony przez niego oblał się pąsem jak dziewczyna i wstydził się swojej dobroci dla kaczek. Jeden tylko Żyrak, krasnoludek z plemienia Uboża, nie uważał czynu Śpiwka za głupie marnowanie cennego daru Mokoszy; Królowej Zbóż. Drużyna przechodziłą nad skutym taflą lodu ruczajem, gdzie pełno było burych kaczek i barwnych kaczorów o zielonych głowach. Gdzieniegdzie kręciły się łabędzie – podobne do tych co ciągną rydwan Jarowita i Gromorodnej, łyski i mewy. Wśród kroci innych kaczek jednak była inna. Jej pióra, dziób i nogi przypominały złoto, albo bursztyn, a Sejmovic twierdził, że na głowie nosiła maleńką, złotą koronę. Złota kaczka chwyciła chleb dziobem i podeszła w stronę Śpiwka. Stanęła na puszystym śniegu, rozpostarła skrzydła i wtedy, zdawałoby się, że to małe Słońce rozbłysło wśród bieli. Na miejscu kaczki, o piórach barwy łuski smoka służącego grzbietem Swarożycowi, stała smukła jak łania, urokliwa panna w powłóczystych białych szatach, przypominających jedwabie z Sinea, a w rzeczywistości utkanych ze śniegu. Jej miękkie jak u rusałki włosy były długie i ciemnorude, a do tego wiły się niczym maleńkie wężyki. Krasawica miała złote oczy niczym ludzie z bardzo odległej, tajemniczej gwiazdy błądzącej, gdzie ponoć żyły smoki i kudłate słonie, a na jej pierś opadał wisiorek ze złotą nóżką kaczki. Żyrak wyszedł zza pazuchy Śpiwka i widząc cudowną istotę, zdjął kołpak i przyklęknął niczym witeź przed dziewicą, której ślubował pawie pióra z wrażych hełmów. Pozostali powtórzyli gest krasnoludka, choć Nos głośno się zastanawiał, czy to aby nie czarownica, jedna z tych co na sabatach pożerają maleńkie dziatki podane z mięsem ropuch i krwawym sosem. Może taka co zgina kolana przed carem piekieł, zechciałaby przeszkodzić w zdobyciu i zniszczeniu karakteru Śpiawni.
- Jak was macierz nazwała, Pani od Złotej Kaczki? - możliwie grzecznie spytał Wyszomierz.
- Zowię się Anatyna, jam córa Danui Ciranescu z Dońska – poczynając od Żyraka, wszyscy członkowie drużyny przedstawili się jej.
Anatyna – Dama Złotej Kaczki w białej dłoni trzymała rzucony jej kawałek chleba. Roztarła go w dłoniach i do nóg junaków upadł wór pełen czegoś co przypominało brązowe kamienie.
- Za to, żeś nie żałował chleba moim poddanym – Anatyna zwróciła się do Śpiwka – daję twojej drużynie za pokarm bulwy z Sonoru. Możecie je zwać ,,grule'',,jabłka ziemne'', ,,ziemniaki'', czy jak wam się podoba – krasnoludek podziękował w imieniu całej drużyny, po czym zapytał jak należy przyrządzać owe zamorskie frykasy.
- Grule je się gotowane, smażone, bądź pieczone – czarodziejka zimnymi ustami złożyła pocałunek na czole Śpiwka, po czym znów przybrała postać złotej kaczki i wzbiła się wysoko niczym wróżka Światłowida uciekająca przed księciem Siłą.

*



Na bocianich skrzydłach przyleciała Wiosna, aby zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy przejąć sceptr z zimnych dłoni swej siostry Zimy. Przeminęło panowanie Wiosny i nastało Lato, a po nim Jesień. Znów Zima; Rodzenica władająca Białym Turem i bałwanem Śnieżelcem, z mandatu swego ojca Roda, objęła rząd nad przyrodą, z wyprawa gospodarskich synów ze Śnigrobka i Śpiewnicy była już u celu. Na horyzoncie majaczyły ośnieżone szczyty krępackie, lada moment junacy staną na ziemi, gdzie później Montus, syn Wiła Sławicza założył swe królestwo, które wydało Wielką Tatrę.
- Te góry są jeszcze większe niż myślałem – przeraził się Jalu. - Szukanie w nich czegoś tak małego jak karakter, to tak jakbyśmy szukali igły w stogu siana! - synowie Bogusza poczęli szemrać i gotowi byli zawrócić.
- Banik – ojciec wszystkich krasnoludków mówił mi, że Čorty ukryły karakter gdzieś w jednym z górskich jeziorek – Sejmovic słysząc to, zgrzytał zębami ze złości i z zimna. - Sami nie poradzimy przeciwko chytrości sług Rykara – ciągnął domowy skrzat – wołwch Goderak mówił nam, że cały Čortland lęka się już samych dziesięciu imion Mokoszy. Ona, macierz Banika lituje się nad wszystkimi zakładnikami Rykara; ofiarami złych czarów; zamiast narzekać prośmy Panią Złotego Łańcucha o pomoc, tak jakbyśmy nic nie byli w stanie uczynić... - Sejmovic przerwał Żyrakowi: ,,Mnie się nie podoba ta cała draka z wyprawą po karakter Śpiawni''. Na Śpiwku spoczęła odpowiedzialność przed rozlewem czerwonej, krasnoludkowej krwi. Spytał by odwrócić uwagę od sporu.
- Wytłumacz nam, wnuku Banika, co to jest karakter i jak go rozpoznać?
- Karakter, zwany też charakterem, čort – znakiem, znamieniem, lub pieczęcią czarnoboską – zaczął wykład Żyrak – to tajemny znak noszony przez czarownice, czarowników i zmory. Znak taki powstaje w płomieniach Čortieńska i z reguły jest przytwierdzony do ciała zniewolonej istoty... - ,,Nasza siostra jest wyjątkiem'' – mruknął Nos. - Pieczęci Czarnoboga mogą wyglądać rozmaicie; niczym tatuaże, znamiona w dziwnych kształtach i kolorach, a czasem wyglądają jak przezroczysta, przyklejona do skóry macica.





- Macica to coś takiego co ma w ciele niewiasta – stwierdził Śpiwko.
- Nie tylko – zaprzeczył Żyrak – mężowie również mają macice; spytajcie baby, wracza, czy znachora. Taka macica jest płaska, okrągła, obrzeżona czymś niby odnóżami wija; chodzi po ciele i dokucza. Ponoć pewien wracz znalazł w trzewiach swego pacjenta żywego żółwia.
- Czy istnieją jakieś znamiona pochodzące od Ageja? - zaciekawił się Jalu.
- Nie często słyszy się o czymś takim – zamyślił się Żyrak skrobiąc paznokciem łysinę – chociaż jeszcze kiedy król Teost był małym chłopcem, u ujścia rzeki Odirny do Morza Joldów żył wielki junak, Otmar Wąsaty z sioła Włosowa. Dokonał wielu czynów, wydarł córę królowi Ukrowi z Bliskiego Zachodu, zginął w karczmie w bójce z innym herosem – Rakiem, wielkim rębaczem.... Na czole nosił szafirową gwiazdę – znak szczególnego wybrania przez Mokoszę.
- My tu gadu – gadu – rozeźlił się Nos – a żeby pomóc siostrze musielibyśmy przecedzić wszystkie jeziora w tych górach; jedno po drugim! - junaków ogarnęło przygnębienie.
Nastał wieczór a po przywdziewającym mrok niebie mknęła głowa ognia z trzema warkoczami ze złotego światła. Leciała prosto w stronę obozu junaków, a ci nie zdążyli uciec. Jednak kometa nie uczyniła im krzywdy. Gdy młodzieńcy otworzyli oczy, ujrzeli miast mającego ich sądzić Welesa, bronić Mokoszy i oskarżać Čarta, niezmiernie piękną pannę. Z radością rozpoznali w niej Anatynę, która nie tak dawno dziękowała Śpiwkowi za nakarmienie kaczek.
- Jutro wskażę wam drogę do karakteru Śpiawni – rzekła bez ogródek Dama Złotej Kaczki.
Skoro nastał świt, nadobna Anatyna pod postacią kaczki o złocistych piórach, prowadziła gospodarskich synów i towarzyszącego im krasnala, coraz wyżej w Góry Krępackie. Było to prastare pasmo, gdzie ongiś herosi Thaon i Hirkan – praojcowie ras Kynokefali i Wilkogłowców, ubili ogromnego jaszczura Gadzika. Wiele mil pod stopami wędrowców całymi tysiącleciami spały smoki wyrosłe ze żmij, żab i jaszczurek. Góry to kraina rusałek i wodników, podmieniających niemowlęta sibli, krasnoludków, olbrzymów, czarownic, górskich Čortów, Neurów, Lynxów o głowach rysiów, leśnych ludzi z regli, gryfów... Żyły tam kozice, niedźwiedzie, orły władne porywać żubry.... Góry Krępaku już od ery jedenastej zwane Montanią (Montaniya) wydały wielkich bohaterów. Z sioła Torenia zwanego przez Polaków ,,Nowym Głogowem'' pochodziła królowa Tatra, co wydarła tajemnicę Kościejowi, będąc jego zakładniczką wykonała ku jego złości szereg ciężkich prac mających przynieść jej śmierć, poślubiła Lecha III; króla Aplanu, pozbawiła Kościeja nieśmiertelności, skrępowała Vrougę z Ojcowa, a otruta przez handlarzy niewolników, została ustanowiona królową gór i rzek. Sławę zyskał jej ojciec Giewont, który zginął broniąc karawany kupców, a jego krew uformowała pewną górę na podobieństwo rysów jego twarzy, oraz kuzyn Awdan ze Scareyova, zwany obecnie pod imieniem Skarbnika. Góra Risina zawdzięcza swą nazwę królowi wodników Rysemu, a u stóp Gerlacha zginął wódz pierwszego powstania Lynxów przeciw królowi Żbiczan, Latavcowi. Długo można by jeszcze mówić o arce Dobromira co osiadła na szczycie Trzy Korony, o służbie Aredvi Milovany u jytnas królowej Tatry, czy wreszcie o Janosiku, którego obronił przed śmiercią wędrujący w czasie i przestrzeni król Sogdiany, Żmij Ognisty Wilk. Nie jest to jednak tematem naszej opowieści. Złota kaczka prowadziła gospodarskich synów od jednego jeziorka do drugiego. Ostrzegała przed ogromnym ,,Morzem Krępackim'' – Morskim Okiem, gdzie żyły bardzo wielkie ryby, nieraz porywające pasące się owce z brzegu. Na szczęście karakter Śpiawni nie znajdował się w owianym grozą Morskim Oku, gdzie ponoć górale znajdowali wraki morskich korabi. Pragnący uwolnić Śpiawnię od przymusu zmorowania, stali teraz wiele wiorst nad poziomem Morza Joldów. U ich stóp, śniegowa pierzynka skrywała małe, krystalicznie czyste, płyciutkie jeziorko. ,,Tu Čorty skryły karakter Śpiawni'' – oznajmiła Anatyna. Śpiwko odgarnął śnieg i nabijaną krzemieniem pałką rozbił cienką warstwę lodu; nie miał jednak czym wyłowić karakteru. Na szczęście złota Anatyna zanurkowała i wyłowiła ,,przebrzydłe čortostwo'' dziobem (jej malutka korona niepostrzeżenie zsunęła się i odtąd stawik ten obfituje w złoto, którego poszukiwał sam Sabała). Karakter miał postać męskiej macicy; wyginał się i przebierał odnóżami.
- Karaktery usuwa się za pomocą ognia, jeśli znajdują się na ciele, lub uświęconego noża – rozradowany Żyrak rozpoczął wykład. - Jeśli jednak znamię roztacza swą złą moc, z dala od ciała, należy spalić charakter w ogniu Čortieńska; tym samym, w którym został sporządzony – złota kaczka niosąc w dziobie niewolące Śpiawnię obrzydlistwo, podobne do macicy, leciała hen daleko, gdzieś za Królestwo Piany i Łysą Górę. Pieczęć Czarnoboga wiła się i piszczała jak mysz, zaś uradowana drużyna powróciła do swych rodzinnych siół, do ojców Tytomierza i Bogusza, oraz do udręczonej czarami Śpiawni, dla której ponieśli tyle trudu. Jej stan się z nocy na noc polepszał, aż w końcu przestała być zmorą. Jednak unicestwienie jej karakteru nie było proste...

*

Anatyna jako Złota Kaczka co Zgubiła Koronę leciałą wiele dni nad lasami pełnymi ryczących turów i niedźwiedzi, rzekami, nad którymi władza miała przypaść jytnas Tatrze, jeziorami, bagnami, chlebowymi polami i osadami ludzi. Kres jej lotu nastał w siole Morina nad jeziorem Morsko, na ziemi późniejszej, aplańskiej prowincji Pomerland Okidentalny. Gdy przybyła do owej wsi zapadł już zmierzch, a z jeziora powoli wynurzył się ogromny rak i powoli ruszył na spacer wzdłuż brzegu Morska, zwanego też Morzyckiem, bo ongiś morinianie utopili w nim pół – zmorę, pół – czarownicę Morzycę ze Świnigrodu. Owym wielkim jak krokodyl rakiem nie był Estinus, żyjący w jeziorze Synar w Burus i osiągający rozmiary słonia. Rak, którego ujrzała wielka pani Anatyna był zaklętym w zwierzę, wielkim junakiem, którego w niemowlęcych latach, znalazł porzuconego w świętym gaju kapłan Welesa – Trygława, wychował go i nadał mu imię Rak. Dziecię wyrosło na znakomitego łucznika, zaś w walce mieczem, maczugą, czy toporem, nie mówiąc już o zapasach i pływaniu, Rak był niemal niezastąpiony. Zawarł braterstwo krwi z Nimfonezją – królową rusałek z Jeziora Morzycy; potrafiącą skręcić głowę tura i strzałą rozbić głaz. Wspólnie toczyli boje ze zbójami i straszydłami; raz zawędrowali aż do Tanu – późniejszych Jutii i Danai, gdzie pierwszy minister pewnego króla chwytał dzieci, zaspokajał na nich swe żądze, a potem zabijał i oddawał na żer trzymanym na zamku cocodrilusom z rzeki Nilus i jakimś rybom z Sonoru. Rak i Nimfonezja w ciężkiej walce zabili krzywdziciela dzieci, co otruł króla i sięgnął po władzę; uśmiercili też w boju wielu jego knajaków. Dzieci uwolnili, a zamek puścili z dymem, nie tykając skarbów. Kres wspólnym przygodom przybranego rodzeństwa człowieka i rusałki położył jeden z królów tych ziem Dalekiego Zachodu co przylegały do Lebany, imieniem Brandan Varadan. Niosąc gwałt, mord i zniszczenie, najechał ziemie późniejszego Aplanu, lecąc na grzbiecie smoka wielkości konia, machającego trzema kolczastymi ogonami o płonących końcach. Walczył złotą, nabijaną kolcami buławą. Nimfonezja zastrzeliła z łuku smoka, król zaś nie mogąc jej pojmać, rozbił jej głowę buławą. Morina omal nie została zdobyta, gdyby nie Rak, który udał się sprowadzić posiłki do sąsiedniego grodu. Gdy wracał z odsieczą, pewien bliskozachodni łucznik imieniem Vidman posłał weń zaczarowaną strzałę, której jad uczynił Raka rakiem. Zaczarowany Rak zabił kleszczami Vidmana i wielu innych najezdników, po czym, po wygranej bitwie dał nura w fale jeziora. Odtąd każdej nocy szedł brzegiem przy blasku Księżyca i nucił: ,,Idzie rak, nieborak, jak uszczypnie, będzie znak...''
- Witaj, Wielki Raku! - przywitała go Anatyna, przydeptując karakter płetwiastą stopą.
- I ty witaj, złota Anatyno! - pozdrowił ją Rak. - Z czym cię Weles prowadzi nad to jezioro?
- Pragnę ci pomóc odzyskać ludzką postać – rzekła Anatyna, z kaczki zamieniając się w pannę – jednak, aby pomóc sobie, musisz pomóc pewnej dziewczynie – wzięła do białej dłoni miękkie, ruszające się plugastwo. - To jest karakter zmory – objaśniła – aby go zniszczyć, trza go cisnąć w ogień Čortieńska – Čortlandu. Jak to zrobisz, odzyskasz ciało człowiecze i staniesz przed trzema obliczami Welesa.
- A po srom mi to! - burknął Rak. - Wolę być wodniakiem, niż się przypiec na czerwono.
- Mi się widzi – krasawica Anatyna tupnęła podobną do eburnu stopą, - że stałeś się okropnie 



wygodny i tchórzliwy; nie taki byłeś gdy wojowałeś ramię w ramię z nadobną Nimfonezją, która pewnie teraz, widząc cię w Nawi Jasnej, wstydzi się za ciebie. Co to za junak, nawet zaczarowany, który wykręca się od pomocy słabszej istocie! Jak chcesz, to gnij w swoim jeziorze do śmierci, a karakter ja sama, chociażem słabą niewiastą, spalę w ogniu nieugaszonym! - Rak zawstydził się.
- Czekaj; ja wiele przelałem krwi; tak w walce jak i w karczemnych bójkach – zaczął – bliżej mi do Rykara niż Ageja. Jednak nie chcę swego żywota dokonać w hańbie; dajże mi ten karakter, Damo Złotej Kaczki! - Anatyna oddała karakter, pocałowała pancerz Raka, po czym zniknęła, zamieniając się w złotą rosę. Zaczarowany zwierz poszedł do lasu, szukać najbliższego wejścia do krainy Čortów. W przedniej części głowotułowia, rak skrywał zaczarowany opal, wielki jak jajo strusia z Tassilii, który umożliwiał mu wykrywanie przejść do Krainy Zatracenia. Przemierzał las, tnąc i tratując zawadzające mu krzaki, aż stanął przed opuszczoną norą borsuczą, do której wejście zastawiał głaz. 



Już miał go odsunąć, gdy jego oczom ukazała się leśna nimfa; niemal naga; jej piersi i srom zakrywała złota tkanina. Towarzyszyły jej dwie złociste pantery. Rusałka uklękła przed Rakiem i ucałowała jego gruby pancerz. Jeden z jej lampartów niósł w pysku koszyk z omszałą butelką wina, pamiętającego jeszcze czasy Witoszy Chliboroba – pierwszego rolnika. Na widok pięknej istoty, Rak zapomniał o swej misji. Ukrył co prawda karakter w kleszczach, ale chętnie spróbował starego wina. Zachęcony słodkimi słowami rozpustnej driady w mig opróżnił całą butlę, aż zmorzył go słodki sen. wówczas czarne włosy leśnej rusałki stały się rude, wyrosły jej orle szpony i kły wąpierza. Jej piersi zamieniły się w wijące się żmije. Widząc to oba lewarty przybrały postać okropnych Čortów – krasnych i rogatych.



- Co rozkażesz caryco Locho? - spytał jeden z nich, nie mający dziurek w nosie.
- Skrępujcie go grubym łańcuchem wykutym w ogniu piekielnym – kazała mamuna. - Wrzućcie go do kotła i odbierzcie karakter Śpiawni! - zgodnie z rozkazem władczyni Čortieńska, jej słudzy skrępowali Raka i wrzucili go do kotła, gdzie zrobił się czerwony, choć nie mógł w nim umrzeć. Karakteru jednak nie znalazły.
Biedny Rak resztę swych dni spędziłby gotując się w kotle, wykutym z rudy spadłej z nieba, lecz na szczęście czysta Dziewanna Šumina Mati, Pani Jezior i Tego co w Nich Żyje, zesłała pomoc. Ukazała się we śnie królowi leśnych krasnoludków Viskowi i opowiedziała mu o całej sprawie. Skrzaty leśnego runa, pod przewodem Królowej Lasów i Jezior, oraz swojego władcy udały się na niebezpieczną wyprawę do Čortieńska. Cały czas chronione i pouczane przez Leśną Matkę, uśpiły makiem Čorty pilnujące kotła z gotującym się Rakiem. Dziewanna przewróciła kocioł, a Rak o czerwonej skorupie poczuł ulgę. Visko i jego poddani, srebrnymi pilnikami przecięli łańcuchy, po czym jeszcze tylko Leśna Matka wyjęła z jego kleszczy karakter Śpiawni, by na zawsze spalić go w Nieugaszonym Ogniu i wszyscy wyszli na powierzchnię. Ani jeden z leśnych krasnoludków z drużyny Viska nie zginął w królestwie smoka Rykara. Rak płakał ze wstydu i żalu, szczypcami obejmował nogi Dziewanny dziękując za ocalenie tak żonie Boruty, jak i leśnym synom Banika. Przepraszał Ageja, że ,,dał się podejść i zawalił całą sprawę'', lecz dobra Dziewanna pogładziła go swą jasną dłonią i szepnęła swym czystym, melodyjnym głosem:
- Już niebawem staniesz przed Nim; on jest dobry i czeka na ciebie. Razem z Nimfonezją będziesz sławił Ageja na ukwieconych polanach Nawi Jasnej – wtem gruby jak rycerska zbroja, krasny pancerz zaczarowanego herosa począł z hukiem pękać, aż wyszedł z niego potężnie zbudowany junak, o zdawałoby się, stalowych muskułach, nagi niczym Novals dopiero stworzony przez Jarowita. Dwie Wiły, służebnice czystej Dziewanny, które w czasie jej zaślubin z Borutą, przytrzymywały utkany przez pająki welon, teraz przybrały postać jasnych sokolic i zaprzęgnięte do rydwanu, zabrały odczarowanego Raka, z jaśniejącym na czele pocałunkiem Leśnej Matki, na sąd Welesa. Jego porzucony pancerz został umieszczony na niebie jako gwiazdozbiór Raka. Tyran i wielki wróg Tatry, Kościej I Nieśmiertelny, uwielbiając astrologię, jedną z ulic Presnau nazwał na cześć owego znaku Zodiaku.

*

Wielka miłość zapłonęła w sercach Śpiwka i odczarowanej Śpiawni. Wołwch dał im do wypicia miód ze złoconego rogu tura i ogłosił ich mężem i żoną. W chacie siwowłosego już Tytomierza odbyło się huczne wesele, na którym stoły uginały się od jadła i napojów, pito wino z Valkanicy i Apapu, oraz wzywano Kosmicznej Łabędzicy Łady, sokołów Lelum i Polelum, a Śpiwka nazywano w pieśni ,,gardziną'' czyli mocarzem, niczym na późniejszym weselu Tatry i Lecha III w Svantemocie i na innych weseliskach zamierzchłych czasów. Nowożeńcy zamieszkali we wsi Śnigrobek, gdzie dożyli późnej starości. Ich synem był Zwyrtał Muzykant (Svirtalus Musicantus), którego sława przetrwała w pieśni i gawędzie.




Tymczasem mieszkańcy rodzinnej wsi Śpiwka zmienili się na gorsze; stali się chciwi i skąpi. Pewnego razu przybyli do nich, aby wystawić na próbę, sam król Enków i świata całego Jarowit, wraz z oblubienicą Perperuną Dodolą Gromorodną; najwyżej wyniesioną z tych, które zrodziło ludzkie plemię. Posłańcy Ageja przybrali postać dziadka i babci, nie mających gdzie złożyć głowy. Szli od chaty do chaty prosząc o wsparcie, lecz ludzie zamykali przed Wysłańcami drzwi i szczuli psami, które jednak wyczuwając nadprzyrodzony charakter przybyszów, podkulały na ich widok ogony. Jedynie w chacie Śpiwka i Śpiawni zostali gościnnie przyjęci i tam pokazali swą prawdziwą postać. Staruszkowie jako jedyną nagrodę pragnęli być zawsze razem, toteż na rozkaz Perperuny – Perły Rodu Ludzkiego znad wielkich jezior Burus przyleciała Anatyna jako złota łabędzica z zieloną perłą jako koroną i zaprzęgnięta do rydwanu zabrała Śpiwka i Śpiawnię ku wiecznym rozkoszom Nawi Jasnej.




Gniew Ageja i Enków zaciążył nad niemiłosiernymi mieszkańcami Śnigrobka. Groziło im spalenie piorunem gromowładnego Jarowita, lecz dzięki prośbom Śpiwka i Śpiawni, wieś została w cudowny sposób w jedną noc przeniesiona do Krainy Białych Pól, do ziemi Leniferów – ludzi z głowami renów, co pili wódkę z żurawiny i klęli jak szewcy, aby niegościnni chłopi nauczyli się szanować wygnańców.