Strony

niedziela, 29 lipca 2018

Romulus był wilkiem


,, […] Augustyn zaś, zapatrując się na państwo Rzymskie ze stanowiska politycznego i religijnego, dowodzi, że ono samo przez się koniecznie upada. Założyciel jego Romulus, broczący ręce we krwi swego brata, jest złowrogim wieszczem dla całej historji Rzymu’’ - Michał Nowodworski (red.) ,,Encykloepdja Kościelna tom I’’ z 1873 r.








Prawili bajarze, że książę Remus nie poniósł śmierci z ręki swego brata Romulusa, założyciela Rzymu, jeno na czele bandy zbójców dosiadających wilków, zapuścił się aż do dalekiej Analapii, gdzie pokonał go król Mazur, którego wierzchowcem był olbrzymi krogulec. Jednak - ,,niejeden pies wabi się Burek’’ jak powiada przysłowie. ,,Codex vimrothensis’’ potwierdza, że król Romulus istotnie uśmiercił brata, z którym niegdyś wespół pił mleko wilczycy, w sporze o przebieg granicy murów miejskich, zaś ten, który łupił odległe kraje był jeno samozwańcem.







Czyn Romulusa nie uszedł jednak kary. Sumienie gryzło jego serce niby wilk zgłodniały i nawet wystawne uczty, potoki szkarłatnego wina, dźwięki pieśni, gry na instrumentach, taniec i śmiech, rozkosze łoża, zabawy i łowy – nie mogły ukoić jego bólu. Królewna Bizancja, córka Romulusa i królowej Hersylii, ta co później wsławiła się założeniem Carogrodu, ze smutkiem w wilgotnych, sarnich oczach, patrzyła na udrękę ojca. On zaś trapił się tym z każdym dniem coraz mocniej, chudł, bladł i żółkł na twarzy, aż którejś nocy gdy blask srebrzystej tarczy Księżyca wpadł przez okno, porósł szarą sierścią, zawył przeciągle i w wilczej postaci czmychnął z pałacu na Kapitolu. Do swej siedziby powrócił niezauważony nad ranem. Był blady jak wąpierz, niewyspany i rozdrażniony. Odtąd co noc zamieniał się w szarego, lutego wilka i grasował po ciemnych ulicach Rzymu. Łowił szczury i bezpańskie kundle, a z jego żółtych ślepi ciekły gorące łzy. Przemiany jakim ulegał stanowiły pilnie strzeżoną tajemnicę młodego państwa miasta, któremu pisane było narzucić krwawe jarzmo mnogim ludom.







Tego wieczoru pierwszy król Rzymu zasiadał na złotym tronie pogrążony w ponurych rozmyślaniach. Gdy tak siedział zafrasowany, w ciemniejącej komnacie rozbłysło białe światło i przed obliczem króla stanęła wróżka Sybilla o włosach siwych, w siedem warkoczy zaplecionych, odziana w szatę powłóczystą z kapturem zieloną jak łuska smoka. Znana jej była wiedza rozległa jak Morze Rajskie, zaś sama Sybilla pamiętała czasy kiedy Troja była jeszcze młoda. W pomarszczonej dłoni trzymała długą i cienką różdżkę ze szczerego złota. Żołnierze pełniący straż przed królewskim tronem, drżeli ilekroć widzieli czary Sybilli, lecz Romulus dał im ręką znak, aby zostawili go sam na sam z wróżką z grodu Cume. Sybilla skłoniła się przed założycielem Rzymu i rzekła mu.
- Jest mi wiadomym, o Marsowy dziedzicu, to co umyśliłeś ukryć przed światem – Sybilli jak wieść niosła, nieobce były najbardziej skrywane sekrety. - Przyszłam ci pomóc, choć nie od razu docenisz moją pomoc.
- Nie będę wybrzydzał – zapewnił Romulus, a wtedy Sybilla dobyła z zanadrza złote puzderko w kształcie muszli sercówki napełnione zieloną maścią o zapachu bagiennych roślin. Poleciła królowi, aby wziął jej trochę na palec i posmarował nią twarz.
- Na Jowisza, to mnie odczaruje! - Romulus uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia, lecz efekt rozminął się z jego oczekiwaniami.
Jeszcze srebrny promień Księżyca nie zdążył wpaść do pełnej złotych ozdób komnaty, gdy król poczuł, że znów zmienia się w zwierzę. Jego ciało było teraz ciałem wilka, a na dodatek wyrosły my skrzydła – wielkie i białe niczym u łabędzia. Skrzydlaty wilk zawył przeciągle, a jego ślepia rzucały blask szkarłatny.
- Babo, babo – zawarczał ludzkim głosem – co mi zrobiłaś?! Zaraz cię zjem!
- Jak chcesz być królem, musisz zaniechać wilczych obyczajów – odpowiedziała surowym głosem Sybilla i pogroziła mu palcem, a następnie znikła w rozbłysku oślepiająco białego światła.
Romulus klnąc w ludzkiej postaci na czym świat stoi, podbiegł do okna, oparł łapy na parapecie, zawył głosem pełnym żałości niby hrabia Bisclavret zdradzony przez niewierną żonę, a następnie rozprostował skrzydła i odleciał ku dalekim krajom barbarzyńskim, gdzie zimą kopny śnieg zalega na polach i w lasach. Nazajutrz Rzymianie obudzili się bez swojego króla. Jego obowiązki pełniła królowa Hersylia, która od Sybilli dowiedziała się o rzuconym uroku.








- Czy to aby nie zbyt surowa kara dla mojego Romka? - królowa ze łzami w szmaragdowych oczach i ze ściśniętym sercem pytała wróżkę, lecz ta jeno pokręciła głową.
- Nic mu nie będzie, a bratobójstwo jest zbyt ciężką winą, by zostawić je ot tak, bez kary – Hersylia słysząc to rozszlochała się jak mała dziewczynka. - W księdze wyroków Boga Najlepszego i Największego, który panuje nad Żywiołami – ciągnęła Sybilla – przeczytałam, że owa metamorfoza jest potrzebna twemu mężowi, by nie tylko odpokutował zabicie Remusa, ale też i po to, aby nabrał mądrości. Jak mawiał Dedal z Aten: ..Cierpienie nawet głupca uczyni mądrym’’.
- Mój Romek nie jest głupcem! - Hersylia z oburzenia aż zacisnęła drobne dłonie w pięści.
- Ty na pewno nie jesteś głupia – ciągnęła Sybilla – dlatego nim Romulus powróci z tułaczki, przed tobą zegną się kolana Senatu, armii i ludu rzymskiego. Ta przygoda dobrze się skończy – dodała łagodniej Sybilla i otarła łzy płaczącej królowej.
Tymczasem Romulus odleciał z Italii, przed potopem noszącej nazwę Apap. W blasku gwiazd kierował się wciąż na północ lecąc nad ośnieżonymi szczytami Alp. Inne wilki unikały go. Bały się. Zaspokajał głód chwytając zębami przelatujące nietoperze, choć częściej ułowił a to sarnę, a to kozicę koziorożca, nie pogardził też zbłąkaną owieczką. Od ludzi stronił; choć przestał być człowiekiem, wciąż wolałby szczeznąć z głodu niż skosztować ludzkiego mięsa. Aż tak nisko jeszcze nie upadł, a mimo to i tak otaczała go aura strachu gdziekolwiek się pojawił. Gdy opuścił Italię wiedziony zwierzęcym, a może i boskim instynktem, skierował się do celtyckich królestw Recji i Noricum, a następnie udał się ku słowiańskim krainom Bohemii i Analapii. Ci ze Słowian, którzy go widzieli, albo słyszeli o nim, mówili potem przy kuflach piwa:







- Oto Simargł powrócił!
- Ten co go przed wiekami król Rus ubił?
- Raczej inny! Co nie znaczy, że mniej groźny.
Wilk zaś skrzydlaty co niegdyś był królem Rzymu, rozzuchwalił się. Już mu nie wystarczyły chwytane wśród turni świstaki i kozice. Zasmakował w mięsie jagniąt, oraz dorosłych owiec i baranów. Ścigał je lotem koszącym i strącał w przepaść, by potem móc je w spokoju rozszarpać. Nabawił strachu dziewczęta pasące owce na montańskiej hali rozpędzając je tak jak porywisty wiatr rozpędza obłoki, a i – jak wiele wieków później opowiadał góralski gawędziarz Antoni Pyrdek – nie pogardził też ciałem i krwią dwóch pastuszków. Co gorsze – miast mieć wyrzuty sumienia – miał żal do Sybilli, swego zabitego brata Remusa i całego świata. ,,Jestem taki wspaniały, założyłem w wielkim trudzie miasto, którego sława jak mniemam, przewyższy sławę Aten, Niniwy, Babilonu i Nesty – rozmyślał. - Dlaczego zostałem tak srogo ukarany? Czy Remus był wart, abym z jego powodu został zamieniony w zwierzę? Cóż, mam ja wilczą naturę, rozlew krwi jest mi miły, ale na Jowisza; takie miałem dzieciństwo! Przeszkadza komuś, żem schrupał tych dwóch otroków? Każdemu mogło się to zdarzyć; zwłaszcza gdy jest się wilkiem! Pewnie i tak wyrośliby na jakichś obwiesi. Czemu, choć jestem taki wspaniały, taki nomem omen – boski, nawet wilki mnie unikają?’’ - Morzej Pyszałek przez Izraelitów zwany Lewiatanem, z otchłani Čortieńska słyszał te wszystkie niedorzeczności jakie zaczarowany król – wygnaniec wygłaszał do swego odbicia w leśnym źródle i zaśmiewał się szyderczo.
Jednak wreszcie przyszła kryska na Matyska. Juhas Bolimierz pasący owce na pograniczu Montanii i Viscli, ujrzawszy nad ranem wracającego do swego leża wilka skrzydlatego o pysku krwią umorusanym, nałożył na cięciwę strzałę zaopatrzoną w pióro czerwonego gryfa i posłał ją w stronę potwora.
- Giń, przebrzydły Simargle! - zaczarowany Romulus wydobył ze swego gardła żałosny skowyt i ranny w serce ostatkiem sił, poszybował w stronę lasu rosnącego w miejscu gdzie dziś stoją Wadowice.
Gdy wył zraniony, wokół jego łba zapłonął na moment nimb z płomieni, by zaraz potem zgasnąć. Romulus w locie uderzył o drzewo i zamroczony upadł przed drzwiami leśnej chatki, o dachu krytym suszonym sitowiem. Dzięcioł zapukał dziobem o drzwi owej ludzkiej sadyby, a te się uchyliły i stanął w nich starzec o długich, czarnych włosach i brodzie przetykanej siwizną. Ujrzał rannego drapieżnika i zlitował się nad jego niedolą. Był to nie kto inny, ale samotny znachor Włast (Vlastus) cieszący się licznymi łaskami Welesa i Złotej Baby, który z ziół rozlicznych przyrządzał leki niosące ulgę ludziom i zwierzętom. Wziął wilka na ramiona i zaniósł do izby. Położył go na stole i zaczął opatrywać. Usunął z jego ciała strzałę, zatamował krwawienie, ranę ciężką zamówił mamrocząc zaklęcie ongiś przez Złotą Babę mu zdradzone. Użył maści zielonej z ziół leczniczych utartej, nie szczędził czystej pajęczyny na opatrunek. Stan zaklętego króla wymagał dłuższej opieki, przeto znachor Włast pozwolił mu pozostać w swej chacie i karmił kawałkami kury z rosołu. Jednak gdy wilczysku było już lepiej, zamiast okazać wdzięczność, złapało znachora zębami za dłoń. Stąd właśnie wzięło się powiedzenie o gryzieniu ręki, która karmi. Włast zdziwił się wielce tę czarną niewdzięcznością. Nie tracąc zimnej krwi gwizdnął przeciągle, a wtedy z ciemnych zakamarków chaty, świecąc oczami wyszły domowe krasnoludki z plemienia Uboża. Rzuciły się na wilka z domowym okrzykiem, szyjąc do niego z małych łuków strzałami z mysich kostek i zapalonych igieł sosnowych, aż wilk zasłaniając oczy skrzydłami opuścił gościnną chatę i uciekł z niej z podkulonym ogonem.
- Jak on mógł tak postąpić? - dumał Włast. - Byłem dlań chlebem, a on stał się dla mnie kamieniem. Dotąd myślałem, że tylko ludzie tak postępują.
- Może to był jakiś człowiek zaklęty w zwierzę – dumała krasnoludka Jedunka. - Nie frasujcie się tym, panie. Matka Ziemia mówi mi we śnie, że jeszcze znajdziesz połowicę i z twej krwi po latach zrodzi się witeź potężny niby smok, którego sława opromieni tę ziemię…

*








Przypołudnica (Piri – Merida), której tron stał w Pałacu Złotym Pory Południa, z łaski Mokoszy była królową tych południc, które nie zgięły swych karków przed piekielnym wężem Gorynyczem, lecz pozostały wierne Agejowi. Miała ona postać urodziwej niewiasty o cerze alabastrowej, włosach długich i złocistych, oczach czerwonych – blask rzucających w ciemności. Najchętniej nosiła utkane przez rusałki z chmur, białe giezło do kolan sięgające, zaś tym czym berło dla innych królowych, była dla niej zwyczajna kosa. Te z południc, które opowiedziały się po stronie Dobra, zajmowały się pilnowanie zboża, aby nikt go nie deptał, ani w inny sposób nie niszczył. Czasem nawet dawały wodę znękanym przez słoneczny skwar żniwiarzom, broniły ludzi przed złymi południcami, a zdarzało się, że i pomagały w żniwach. Niektóre z nich zostawały nawet żonami chłopów tak jak to miało miejsce w przypadku Urieny, żony karczmarza Lesława żyjącego w erze jedenastej. Najwięcej mocy istoty te posiadały w groźnej dla ludzi porze południa.
Południe właśnie się zbliżało gdy królowa Przypołudnica urwała się z pola, aby razem z dwórkami zbierać jagody w lesie. Romulus w wilczą postać zamieniony już czekał tam na nie. Z wyszczerzonymi zębami wyskoczył zza krzaka ku królowej południc, która zostawiła swą kosę w pałacu.
- Mam prawo spróbować twego tyłka, bo pachnie mi jak szynka! - Przypołudnica uskoczyła ze zwinnością żbika, a następnie szybko odpięła połyskujący srebrzyście pasek ze skóry białego węża.
Zarzuciła go wilkowi na szyję, a wtedy pasek zamienił się w wielkiego, białego węża trusia o łuskach błyszczących jak diamenty. Wąż skrępował skrzydlatego wilka swymi splotami, obnażył kły jadem ociekające, wysunął język rozwidlony i tak się odezwał.
- Ty niecnoto, bratobójco, grabieżco, pożeraczu dzieci… Myślisz, że ujdziesz zasłużonej kary?! Tu jest Analapia, tu nikomu nie wolno krzywdzić dzieci ani przed, ani po narodzeniu! - uścisk węża był tak mocny, że Romulus stracił już nadzieję na ratunek.
Pojął, że nadchodzi jego ostatnia chwila i niebawem dołączy do cieni swego brata w królestwie Disa.
- Mea culpa… - wycharczał wilk. - Litości…
- A ty gdzie miałeś litość gdy żarłeś tych dwóch chłopców? - zapytał wąż, lecz Przypołudnica złapała go za ogon, a on znów stał się paskiem.
- Otrzymałeś drugą szansę – rzekła – nie zmarnuj jej. Będę mieć na ciebie oko. Jeśli znów coś przeskrobiesz, moje damy dworu załaskoczą cię na śmierć – inne południce w białe giezła odziane, pokiwały poważnie głowami.
Odtąd wilk Romulus stał się domowym zwierzęciem królowej południc; jej ,,domowinem’’1 jak mawiali Analapowie. Z czasem przebywając na jej dworze, król Rzymu wyzbył się okrutnych nawyków. W jego sercu zagościło współczucie dla istot słabszych odeń i skrzywdzonych, a między nim a królową południc nawiązała się nić sympatii. Nie zapomniał jednak o swej żonie, królowej Hersylii władającej nad Tybrem. Tęsknił za nią i za królestwem, które założył.








Przypołudnica wraz ze swym dworem spała na miękkim łożu kiedy blask Srebroniowy oświetlał uśpioną Ziemię. Romulus nie spał. Pełen żałości za swe winy, rozmyślał tęsknie, kiedy odzyska ludzką postać. Przypołudnica obiecała mu to kiedyś, że nastanie to dopiero gdy dokona czynu godnego króla. Smętne myśli nurtowały w jego głowie gdy samotnie przemierzał puste korytarze złotego zamku zbudowanego wśród chmur. Z rozmyślań wyrwał go jakiś krzyk. Nastawił uszu i wyskoczył przez uchylone okno chronione szybą z fenickiego szkła. Leciał w blasku gwiazd kierując się w stronę dźwięku. To krzyczała dwójka dzieci dwuletnich; chłopiec i dziewczynka o skórze zielonej. Dzieci były związane w czarnym worku, który wystawał z drewnianego moździerza. Leciała nim, wiosłując w powietrzu miotłą, Baba Jaga – prastara, okrutna czarownica z Roxu co miała kościaną nogę, zęby żelazne, a serce kamienne. Romulus słyszał już o niej i o jej budzących grozę czarach. Teraz podleciał do moździerza, chwycił worek zębami i wyszarpnął. Odleciał z łupem czarownicy w zębach. Gdy Baba Jaga spostrzegła, że zabrano jej ofiary, puściła się w pogoń za skrzydlatym wilkiem. Dopędziła go i zatopiła w jego grzbiecie sztylet o falistym ostrzu zatruty krwią hydry. Romulus opadł z wolna w dół, a zielone dzieci z nim. Uniknęły śmierci w kotle Baby Jagi i żywe wylądowały, bo ciało wilka zamortyzowało uderzenie. Wyszły z worka i w lesie poszukały ziół do uleczenie swego dobroczyńcy. Jednak driakwie nie były już potrzebne. Oczom zielonych dzieci ukazała się zrzucona wilcza skóra i białe skrzydła sromotnie połamane. Na skórze stał mąż potężny, czarnowłosy. Czar został zdjęty.
- Pora wracać do Rzymu – rzekł wesoło odczarowany Romulus. - Najpierw jednak zaprowadzę was, brzdące do waszej mamy – zielone dzieci z krzykiem pobiegły w las i wskoczyły do jakiejś jamy.
Ich dom mieścił się bowiem pod ziemią gdzie czekali na nich stęsknieni rodzice. Przed Romulusem była jeszcze długa droga nim powtórnie zasiadł na tronie Rzymu.


*







,,Co się zaś tyczy znachora Własta, poślubił krasnoludkę Jedunkę, która dla niego przybrała rozmiar zwyczajnej niewiasty. Po wielu wiekach z ich rodu narodził się Piotr Włast, zwany Duninem, rycerz Bolesława Krzywoustego, który ocalił swemu panu życie przed dzikiem. Tenże Piotr Włast polował też na innego dzika; demonicznego odyńca o smoliście czarnej szczecinie, za którym psy nie chciały iść. Również złotowłosa czarodziejka ostrzegała go przed tymi łowami, a gdy rycerz zaznawał z nią w łożu rozkoszy, ze ściany groźnie spoglądał łeb innego dzika z zaświatów […]. Piotr Włast umarł, gdy żercy ze Ślęży wykłuli mu oczy drzazgami z krzyża’’ - ,,Codex vimrothensis’’


1 Określenie wymyślone przez Czesława Białczyńskiego.