,, […] Augustyn zaś, zapatrując się na państwo Rzymskie ze stanowiska politycznego i religijnego, dowodzi, że ono samo przez się koniecznie upada. Założyciel jego Romulus, broczący ręce we krwi swego brata, jest złowrogim wieszczem dla całej historji Rzymu’’ - Michał Nowodworski (red.) ,,Encykloepdja Kościelna tom I’’ z 1873 r.
Prawili
bajarze, że książę Remus nie poniósł śmierci z ręki swego
brata Romulusa, założyciela Rzymu, jeno na czele bandy zbójców
dosiadających wilków, zapuścił się aż do dalekiej Analapii,
gdzie pokonał go król Mazur, którego wierzchowcem był olbrzymi
krogulec. Jednak - ,,niejeden
pies wabi się Burek’’
jak powiada przysłowie. ,,Codex
vimrothensis’’
potwierdza, że król Romulus istotnie uśmiercił brata, z którym
niegdyś wespół pił mleko wilczycy, w sporze o przebieg granicy
murów miejskich, zaś ten, który łupił odległe kraje był jeno
samozwańcem.
Czyn
Romulusa nie uszedł jednak kary. Sumienie gryzło jego serce niby
wilk zgłodniały i nawet wystawne uczty, potoki szkarłatnego wina,
dźwięki pieśni, gry na instrumentach, taniec i śmiech, rozkosze
łoża, zabawy i łowy – nie mogły ukoić jego bólu. Królewna
Bizancja, córka Romulusa i królowej Hersylii, ta co później
wsławiła się założeniem Carogrodu, ze smutkiem w wilgotnych,
sarnich oczach, patrzyła na udrękę ojca. On zaś trapił się tym
z każdym dniem coraz mocniej, chudł, bladł i żółkł na twarzy,
aż którejś nocy gdy blask srebrzystej tarczy Księżyca wpadł
przez okno, porósł szarą sierścią, zawył przeciągle i w
wilczej postaci czmychnął z pałacu na Kapitolu. Do swej siedziby
powrócił niezauważony nad ranem. Był blady jak wąpierz,
niewyspany i rozdrażniony. Odtąd co noc zamieniał się w szarego,
lutego wilka i grasował po ciemnych ulicach Rzymu. Łowił szczury i
bezpańskie kundle, a z jego żółtych ślepi ciekły gorące łzy.
Przemiany jakim ulegał stanowiły pilnie strzeżoną tajemnicę
młodego państwa miasta, któremu pisane było narzucić krwawe
jarzmo mnogim ludom.
Tego
wieczoru pierwszy król Rzymu zasiadał na złotym tronie pogrążony
w ponurych rozmyślaniach. Gdy tak siedział zafrasowany, w
ciemniejącej komnacie rozbłysło białe światło i przed obliczem
króla stanęła wróżka Sybilla o włosach siwych, w siedem
warkoczy zaplecionych, odziana w szatę powłóczystą z kapturem
zieloną jak łuska smoka. Znana jej była wiedza rozległa jak Morze
Rajskie, zaś sama Sybilla pamiętała czasy kiedy Troja była
jeszcze młoda. W pomarszczonej dłoni trzymała długą i cienką
różdżkę ze szczerego złota. Żołnierze pełniący straż przed
królewskim tronem, drżeli ilekroć widzieli czary Sybilli, lecz
Romulus dał im ręką znak, aby zostawili go sam na sam z wróżką
z grodu Cume. Sybilla skłoniła się przed założycielem Rzymu i
rzekła mu.
-
Jest mi wiadomym, o Marsowy dziedzicu, to co umyśliłeś ukryć
przed światem – Sybilli jak wieść niosła, nieobce były
najbardziej skrywane sekrety. - Przyszłam ci pomóc, choć nie od
razu docenisz moją pomoc.
-
Nie będę wybrzydzał – zapewnił Romulus, a wtedy Sybilla dobyła
z zanadrza złote puzderko w kształcie muszli sercówki napełnione
zieloną maścią o zapachu bagiennych roślin. Poleciła królowi,
aby wziął jej trochę na palec i posmarował nią twarz.
-
Na Jowisza, to mnie odczaruje! - Romulus uśmiechnął się po raz
pierwszy tego dnia, lecz efekt rozminął się z jego oczekiwaniami.
Jeszcze
srebrny promień Księżyca nie zdążył wpaść do pełnej złotych
ozdób komnaty, gdy król poczuł, że znów zmienia się w zwierzę.
Jego ciało było teraz ciałem wilka, a na dodatek wyrosły my
skrzydła – wielkie i białe niczym u łabędzia. Skrzydlaty wilk
zawył przeciągle, a jego ślepia rzucały blask szkarłatny.
-
Babo, babo – zawarczał ludzkim głosem – co mi zrobiłaś?!
Zaraz cię zjem!
-
Jak chcesz być królem, musisz zaniechać wilczych obyczajów –
odpowiedziała surowym głosem Sybilla i pogroziła mu palcem, a
następnie znikła w rozbłysku oślepiająco białego światła.
Romulus
klnąc w ludzkiej postaci na czym świat stoi, podbiegł do okna,
oparł łapy na parapecie, zawył głosem pełnym żałości niby
hrabia Bisclavret zdradzony przez niewierną żonę, a następnie
rozprostował skrzydła i odleciał ku dalekim krajom barbarzyńskim,
gdzie zimą kopny śnieg zalega na polach i w lasach. Nazajutrz
Rzymianie obudzili się bez swojego króla. Jego obowiązki pełniła
królowa Hersylia, która od Sybilli dowiedziała się o rzuconym
uroku.
-
Czy to aby nie zbyt surowa kara dla mojego Romka? - królowa ze łzami
w szmaragdowych oczach i ze ściśniętym sercem pytała wróżkę,
lecz ta jeno pokręciła głową.
-
Nic mu nie będzie, a bratobójstwo jest zbyt ciężką winą, by
zostawić je ot tak, bez kary – Hersylia słysząc to rozszlochała
się jak mała dziewczynka. - W księdze wyroków Boga Najlepszego i
Największego, który panuje nad Żywiołami – ciągnęła Sybilla
– przeczytałam, że owa metamorfoza jest potrzebna twemu mężowi,
by nie tylko odpokutował zabicie Remusa, ale też i po to, aby
nabrał mądrości. Jak mawiał Dedal z Aten: ..Cierpienie
nawet głupca uczyni mądrym’’.
-
Mój Romek nie jest głupcem! - Hersylia z oburzenia aż zacisnęła
drobne dłonie w pięści.
-
Ty na pewno nie jesteś głupia – ciągnęła Sybilla – dlatego
nim Romulus powróci z tułaczki, przed tobą zegną się kolana
Senatu, armii i ludu rzymskiego. Ta przygoda dobrze się skończy –
dodała łagodniej Sybilla i otarła łzy płaczącej królowej.
Tymczasem
Romulus odleciał z Italii, przed potopem noszącej nazwę Apap. W
blasku gwiazd kierował się wciąż na północ lecąc nad
ośnieżonymi szczytami Alp. Inne wilki unikały go. Bały się.
Zaspokajał głód chwytając zębami przelatujące nietoperze, choć
częściej ułowił a to sarnę, a to kozicę koziorożca, nie
pogardził też zbłąkaną owieczką. Od ludzi stronił; choć
przestał być człowiekiem, wciąż wolałby szczeznąć z głodu
niż skosztować ludzkiego mięsa. Aż tak nisko jeszcze nie upadł,
a mimo to i tak otaczała go aura strachu gdziekolwiek się pojawił.
Gdy opuścił Italię wiedziony zwierzęcym, a może i boskim
instynktem, skierował się do celtyckich królestw Recji i Noricum,
a następnie udał się ku słowiańskim krainom Bohemii i Analapii.
Ci ze Słowian, którzy go widzieli, albo słyszeli o nim, mówili
potem przy kuflach piwa:
-
Oto Simargł powrócił!
-
Ten co go przed wiekami król Rus ubił?
-
Raczej inny! Co nie znaczy, że mniej groźny.
Wilk
zaś skrzydlaty co niegdyś był królem Rzymu, rozzuchwalił się.
Już mu nie wystarczyły chwytane wśród turni świstaki i kozice.
Zasmakował w mięsie jagniąt, oraz dorosłych owiec i baranów.
Ścigał je lotem koszącym i strącał w przepaść, by potem móc
je w spokoju rozszarpać. Nabawił strachu dziewczęta pasące owce
na montańskiej hali rozpędzając je tak jak porywisty wiatr
rozpędza obłoki, a i – jak wiele wieków później opowiadał
góralski gawędziarz Antoni Pyrdek – nie pogardził też ciałem i
krwią dwóch pastuszków. Co gorsze – miast mieć wyrzuty sumienia
– miał żal do Sybilli, swego zabitego brata Remusa i całego
świata. ,,Jestem taki wspaniały, założyłem w wielkim trudzie
miasto, którego sława jak mniemam, przewyższy sławę Aten,
Niniwy, Babilonu i Nesty – rozmyślał. - Dlaczego zostałem tak
srogo ukarany? Czy Remus był wart, abym z jego powodu został
zamieniony w zwierzę? Cóż, mam ja wilczą naturę, rozlew krwi
jest mi miły, ale na Jowisza; takie miałem dzieciństwo!
Przeszkadza komuś, żem schrupał tych dwóch otroków? Każdemu
mogło się to zdarzyć; zwłaszcza gdy jest się wilkiem! Pewnie i
tak wyrośliby na jakichś obwiesi. Czemu, choć jestem taki
wspaniały, taki nomem omen – boski, nawet wilki mnie unikają?’’
- Morzej Pyszałek przez Izraelitów zwany Lewiatanem, z otchłani
Čortieńska
słyszał te wszystkie niedorzeczności jakie zaczarowany król –
wygnaniec wygłaszał do swego odbicia w leśnym źródle i zaśmiewał
się szyderczo.
Jednak
wreszcie przyszła kryska na Matyska. Juhas Bolimierz pasący owce na
pograniczu Montanii i Viscli, ujrzawszy nad ranem wracającego do
swego leża wilka skrzydlatego o pysku krwią umorusanym, nałożył
na cięciwę strzałę zaopatrzoną w pióro czerwonego gryfa i
posłał ją w stronę potwora.
-
Giń, przebrzydły Simargle! - zaczarowany Romulus wydobył ze swego
gardła żałosny skowyt i ranny w serce ostatkiem sił, poszybował
w stronę lasu rosnącego w miejscu gdzie dziś stoją Wadowice.
Gdy
wył zraniony, wokół jego łba zapłonął na moment nimb z
płomieni, by zaraz potem zgasnąć. Romulus w locie uderzył o
drzewo i zamroczony upadł przed drzwiami leśnej chatki, o dachu
krytym suszonym sitowiem. Dzięcioł zapukał dziobem o drzwi owej
ludzkiej sadyby, a te się uchyliły i stanął w nich starzec o
długich, czarnych włosach i brodzie przetykanej siwizną. Ujrzał
rannego drapieżnika i zlitował się nad jego niedolą. Był to nie
kto inny, ale samotny znachor Włast (Vlastus)
cieszący się licznymi łaskami Welesa i Złotej Baby, który z ziół
rozlicznych przyrządzał leki niosące ulgę ludziom i zwierzętom.
Wziął wilka na ramiona i zaniósł do izby. Położył go na stole
i zaczął opatrywać. Usunął z jego ciała strzałę, zatamował
krwawienie, ranę ciężką zamówił mamrocząc zaklęcie ongiś
przez Złotą Babę mu zdradzone. Użył maści zielonej z ziół
leczniczych utartej, nie szczędził czystej pajęczyny na opatrunek.
Stan zaklętego króla wymagał dłuższej opieki, przeto znachor
Włast pozwolił mu pozostać w swej chacie i karmił kawałkami kury
z rosołu. Jednak gdy wilczysku było już lepiej, zamiast okazać
wdzięczność, złapało znachora zębami za dłoń. Stąd właśnie
wzięło się powiedzenie o gryzieniu ręki, która karmi. Włast
zdziwił się wielce tę czarną niewdzięcznością. Nie tracąc
zimnej krwi gwizdnął przeciągle, a wtedy z ciemnych zakamarków
chaty, świecąc oczami wyszły domowe krasnoludki z plemienia Uboża.
Rzuciły się na wilka z domowym okrzykiem, szyjąc do niego z małych
łuków strzałami z mysich kostek i zapalonych igieł sosnowych, aż
wilk zasłaniając oczy skrzydłami opuścił gościnną chatę i
uciekł z niej z podkulonym ogonem.
-
Jak on mógł tak postąpić? - dumał Włast. - Byłem dlań
chlebem, a on stał się dla mnie kamieniem. Dotąd myślałem, że
tylko ludzie tak postępują.
-
Może to był jakiś człowiek zaklęty w zwierzę – dumała
krasnoludka Jedunka. - Nie frasujcie się tym, panie. Matka Ziemia
mówi mi we śnie, że jeszcze znajdziesz połowicę i z twej krwi po
latach zrodzi się witeź potężny niby smok, którego sława
opromieni tę ziemię…
*
Przypołudnica
(Piri – Merida), której tron stał w Pałacu Złotym Pory
Południa, z łaski Mokoszy była królową tych południc, które
nie zgięły swych karków przed piekielnym wężem Gorynyczem, lecz
pozostały wierne Agejowi. Miała ona postać urodziwej niewiasty o
cerze alabastrowej, włosach długich i złocistych, oczach
czerwonych – blask rzucających w ciemności. Najchętniej nosiła
utkane przez rusałki z chmur, białe giezło do kolan sięgające,
zaś tym czym berło dla innych królowych, była dla niej zwyczajna
kosa. Te z południc, które opowiedziały się po stronie Dobra,
zajmowały się pilnowanie zboża, aby nikt go nie deptał, ani w
inny sposób nie niszczył. Czasem nawet dawały wodę znękanym
przez słoneczny skwar żniwiarzom, broniły ludzi przed złymi
południcami, a zdarzało się, że i pomagały w żniwach. Niektóre
z nich zostawały nawet żonami chłopów tak jak to miało miejsce w
przypadku Urieny, żony karczmarza Lesława żyjącego w erze
jedenastej. Najwięcej mocy istoty te posiadały w groźnej dla ludzi
porze południa.
Południe
właśnie się zbliżało gdy królowa Przypołudnica urwała się z
pola, aby razem z dwórkami zbierać jagody w lesie. Romulus w wilczą
postać zamieniony już czekał tam na nie. Z wyszczerzonymi zębami
wyskoczył zza krzaka ku królowej południc, która zostawiła swą
kosę w pałacu.
-
Mam prawo spróbować twego tyłka, bo pachnie mi jak szynka! -
Przypołudnica uskoczyła ze zwinnością żbika, a następnie szybko
odpięła połyskujący srebrzyście pasek ze skóry białego węża.
Zarzuciła
go wilkowi na szyję, a wtedy pasek zamienił się w wielkiego,
białego węża trusia o łuskach błyszczących jak diamenty. Wąż
skrępował skrzydlatego wilka swymi splotami, obnażył kły jadem
ociekające, wysunął język rozwidlony i tak się odezwał.
-
Ty niecnoto, bratobójco, grabieżco, pożeraczu dzieci… Myślisz,
że ujdziesz zasłużonej kary?! Tu jest Analapia, tu nikomu nie
wolno krzywdzić dzieci ani przed, ani po narodzeniu! - uścisk węża
był tak mocny, że Romulus stracił już nadzieję na ratunek.
Pojął,
że nadchodzi jego ostatnia chwila i niebawem dołączy do cieni
swego brata w królestwie Disa.
-
Mea culpa… - wycharczał wilk. - Litości…
-
A ty gdzie miałeś litość gdy żarłeś tych dwóch chłopców? -
zapytał wąż, lecz Przypołudnica złapała go za ogon, a on znów
stał się paskiem.
-
Otrzymałeś drugą szansę – rzekła – nie zmarnuj jej. Będę
mieć na ciebie oko. Jeśli znów coś przeskrobiesz, moje damy dworu
załaskoczą cię na śmierć – inne południce w białe giezła
odziane, pokiwały poważnie głowami.
Odtąd
wilk Romulus stał się domowym zwierzęciem królowej południc; jej
,,domowinem’’1
jak mawiali Analapowie. Z czasem przebywając na jej dworze, król
Rzymu wyzbył się okrutnych nawyków. W jego sercu zagościło
współczucie dla istot słabszych odeń i skrzywdzonych, a między
nim a królową południc nawiązała się nić sympatii. Nie
zapomniał jednak o swej żonie, królowej Hersylii władającej nad
Tybrem. Tęsknił za nią i za królestwem, które założył.
Przypołudnica
wraz ze swym dworem spała na miękkim łożu kiedy blask Srebroniowy
oświetlał uśpioną Ziemię. Romulus nie spał. Pełen żałości
za swe winy, rozmyślał tęsknie, kiedy odzyska ludzką postać.
Przypołudnica obiecała mu to kiedyś, że nastanie to dopiero gdy
dokona czynu godnego króla. Smętne myśli nurtowały w jego głowie
gdy samotnie przemierzał puste korytarze złotego zamku zbudowanego
wśród chmur. Z rozmyślań wyrwał go jakiś krzyk. Nastawił uszu
i wyskoczył przez uchylone okno chronione szybą z fenickiego szkła.
Leciał w blasku gwiazd kierując się w stronę dźwięku. To
krzyczała dwójka dzieci dwuletnich; chłopiec i dziewczynka o
skórze zielonej. Dzieci były związane w czarnym worku, który
wystawał z drewnianego moździerza. Leciała nim, wiosłując w
powietrzu miotłą, Baba Jaga – prastara, okrutna czarownica z Roxu
co miała kościaną nogę, zęby żelazne, a serce kamienne. Romulus
słyszał już o niej i o jej budzących grozę czarach. Teraz
podleciał do moździerza, chwycił worek zębami i wyszarpnął.
Odleciał z łupem czarownicy w zębach. Gdy Baba Jaga spostrzegła,
że zabrano jej ofiary, puściła się w pogoń za skrzydlatym
wilkiem. Dopędziła go i zatopiła w jego grzbiecie sztylet o
falistym ostrzu zatruty krwią hydry. Romulus opadł z wolna w dół,
a zielone dzieci z nim. Uniknęły śmierci w kotle Baby Jagi i żywe
wylądowały, bo ciało wilka zamortyzowało uderzenie. Wyszły z
worka i w lesie poszukały ziół do uleczenie swego dobroczyńcy.
Jednak driakwie nie były już potrzebne. Oczom zielonych dzieci
ukazała się zrzucona wilcza skóra i białe skrzydła sromotnie
połamane. Na skórze stał mąż potężny, czarnowłosy. Czar
został zdjęty.
-
Pora wracać do Rzymu – rzekł wesoło odczarowany Romulus. -
Najpierw jednak zaprowadzę was, brzdące do waszej mamy – zielone
dzieci z krzykiem pobiegły w las i wskoczyły do jakiejś jamy.
Ich
dom mieścił się bowiem pod ziemią gdzie czekali na nich
stęsknieni rodzice. Przed Romulusem była jeszcze długa droga nim
powtórnie zasiadł na tronie Rzymu.
*
,,Co się zaś tyczy znachora Własta, poślubił krasnoludkę Jedunkę, która dla niego przybrała rozmiar zwyczajnej niewiasty. Po wielu wiekach z ich rodu narodził się Piotr Włast, zwany Duninem, rycerz Bolesława Krzywoustego, który ocalił swemu panu życie przed dzikiem. Tenże Piotr Włast polował też na innego dzika; demonicznego odyńca o smoliście czarnej szczecinie, za którym psy nie chciały iść. Również złotowłosa czarodziejka ostrzegała go przed tymi łowami, a gdy rycerz zaznawał z nią w łożu rozkoszy, ze ściany groźnie spoglądał łeb innego dzika z zaświatów […]. Piotr Włast umarł, gdy żercy ze Ślęży wykłuli mu oczy drzazgami z krzyża’’ - ,,Codex vimrothensis’’
1
Określenie wymyślone przez Czesława Białczyńskiego.