,, […] Zacna wdowa Nieniła miała syna imieniem Wawiło lub Wawiłuszka, który orał swoje pole. Przyszli doń dwaj weseli skoromochowie i namówili go na wyprawę do obcego carstwa, by pokonać w grze na (trzechstrunnym) ‘gudku’ cara Sobakę oraz jego syna i zięcia. […] Wawiło dał się namówić i przystał do skoromochów. Przed podróżą zjedzono wspólną wieczerzę i matka Wawiły przyniosła im na stół pieczonego koguta, który ożył i zaczął piać. […] Wawiło z kamratami spotkał na drodze najpierw chłopa młócącego groch, później sprzedawcę garnków, powtarzali im tę samą przestrogę: ‘Dokoła dziedzińca cara Sobaki jest częstokół żelazny, na czubku każdego pala tkwi ludzka głowa; na trzech palach brak ludzkiej głowy: czekają one na wasze głowy’. […] Wawiło z kamratami przybył do obcego carstwa. Grajkowie rozpoczęli zawody. Car Sobaka zagrał na swoim (trzechstrunnym) gudku: nadeszła wysoka woda. Po nim zagrał Wawiło z kamratami: stado wołów wypiło wodę. Wawiło zagrał raz jeszcze: carstwo stanęło w ogniu i spłonęło. […] Wawiło został carem i zabrał matkę do swojego państwa’’ - Martti Haavio ,,Mitologia fińska’’
Za
zakrytymi zasłoną powiek, złocisto – bursztynowymi, podobnymi do
rozżarzonych węgli oczami Wawiły (Vavila)
przesuwały się obrazy z jej przeszłości i nie były to wcale
miłe wspomnienia. Nie należała do rasy ludzkiej; jeno była młodą
i urodziwą Wiłą o kosie długiej, mieniącej się soczystą
zielenią; jedną nogą niewieścią, a drugą – białej gazeli,
zwanej impala z rodzaju tych co zamieszkują Afrykę.
Kiedy
po wygaśnięciu dynastii Dalmatydów, luty smok piekielny
zagnieździł się w jaskini u stóp wzgórza Vovel, a oddające mu
pokłon hordy Awarów zalały Sklawinię niby fale potopu, Wawiła
wraz ze swą matką Neniłą o kosie barwy miodu, stawiły się do
walki w obronie Analapii. Wawiła zakradała się bezszelestnie i
raziła Awarów strzałami śmierć niosącymi, a niejednego z nich
przebodła na wylot włócznią. Inna wojowniczka, Zdzisława z
Polaxinu; pół – niewiasta z rodu Aivalsy, a pół – rusałka
także walcząca tym orężem, otrzymała w odtwarzanych dziś
pieśniach imię Dzidka. Neniła w boju używała sztyletu o ostrzu
zatrutym jadem żmijowym. Wabiła śpiewem Awarów w zasadzki w głębi
puszczy, aby z bliska zadawać im śmiertelne ciosy. Obie Wiły;
macierz i jej córka potrafiły rozniecać pożary oczami, strzelały
z łuku i biorąc na siebie postaci zwierząt: sokołów, koni,
wilków i łabędzi szpiegowały naradzających się Awarów, aby
potem zanosić zdobyte wieści do obozowisk wojów słowiańskich
walczących o wyzwolenie swej Ojczyzny. Azjatycki najeźdźca mścił
się okrutnie na wszystkich, którzy sprzeciwiali się jego
panowaniu. W zasnutym ciemnością lesie Neniła swym sztyletem
położyła trupem sześciu wojowników awarskich, lecz siódmy
schwycił mocno niby w imadle jej białą rękę dzierżącą
sztylet, a potem nie szczędząc kopniaków, rozpruł jej brzuch
szablą, wywlekając zeń trzewia. Szmaragdowe, lśniące jak
robaczki świętojańskie oczy Neniły zgasły niczym zdmuchnięte
świece i zaszły mgłą.
Wawiła
jeszcze nie wiedząc o śmierci matki, następnego dnia potykała się
z czcicielami smoka z Vovel w okolicach wsi zwanej Krukowiskiem.
Sprawiedliwie wieś ta nosiła swą nazwę, bowiem pochmurne niebo
poczerniało od wielkich chmar kruków oczekujących uczty z ciał
poległych. Wawiła rozpalona ogniem walki, wymierzała Awarom
zapłatę za ich mordy, gwałty i grabieże uzbrojona w zdobyczną
szablę wykutą w smoczym ogniu. Jej ostrzem posłała w trawę
niejeden zwieńczony dwoma warkoczami, zakuty w szłom czerep
awarski, a krew wrogów zdobiła jej białą płeć niczym czerwone
korale. W końcu natrafiła na godnego siebie przeciwnika; rycerza
Wargula Charasymowicza z rodu szamańskiego. Uzbrojony ci on był w
miecz z czarnego żelaza wykuty i ognistymi runami znad Orchonu
pokryty. Miecz ten miał zęby niby piła. Wargul Charasymowicz jakby
od niechcenia parował coraz bardziej rozpaczliwe ciosy Wawiły, aż
w końcu jej szabla pękła z brzękiem pod ciosem zębatego miecza.
Palący ból przeszył całe jestestwo Wawiły, gdy zęby awarskiego
oręża zaczęły się wgryzać z szybkością pożaru w jej udo
gazeli. Kość pękła z trzaskiem, trysnęła strumieniem z rany
krew turkusowa i biedna Wiła runęła na plecy krzycząc z bólu jak
rodząca niewiasta. Kikut palił jak płomienie Čortieńska i
cuchnący dym się zeń unosił niby z nozdrzy smoka. Wawiła tak jak
inne istoty z jej rasy, otrzymała od Mokoszy moc odtwarzania
utraconych części ciała. Jednak tym razem nie była władna użyć
tej mocy, bowiem zębaty miecz Awara unurzany był w palącym jadzie
z wątroby bazyliszka. Wargul Charasymowicz trącił wijącą się z
bólu Wiłę stopą, wytykając palcem pokazywał ją swym
towarzyszom, spluwał na nią i szydził grubymi słowami. W oczach
Wawiły tańczyły czarne cienie z orszaku Mar – Zanny. Wyszeptała
inwokację do Mokoszy, której łono wydało na świat wszelkie
odmiany nimf i czując nagły przypływ siły, ujęła w dłoń
odłamek szabli i wijąc się wśród trawy, nagłym wyrzutem ręki
wbiła go głęboko w twarz swego prześladowcy. Wargul Charasymowicz
z wyrazem niepomiernego zdziwienia w skośnych oczach osunął się
martwy na ziemię. Awarowie wydali z siebie dziki wrzask i byliby
posiekali Wiłę na kawałki szablami, gdy nadjechał konny patrol
rycerzy Analapii i obronił okaleczoną wojowniczkę.
Niedługo
potem spełniła się przepowiednia wygłoszona przez Bożenę
Wieszczkę z rodu Wieszczyc Losu. Oto do Analapii przybył Rzymianin
ze słynnego grodu Grakchów. Wespół z szewcem Skubą napełnił
owczą skórę siarką i smołą, po czym podrzucił ją pod jaskinię
smoka z Vovel. Gdy potwór pożarł żertwę, uczuł pragnienie
palące jak płomienie Čortieńska, więc chcąc je ugasić, żłopał
wody Visany aż pękł z wielkim hukiem. Dusza potwora została
przykuta łańcuchem do korzeni Wielkiego Dębu. Zmieszali się
wielce Awarowie, widząc zgon swego bożka, zaś serca Słowian
napełniły się odwagą i nadzieją. Pod stanicami Grakchusa –
Kraka ruszyli do boju o oswobodzenie ziemi swych ojców. Pomocy
Analapom udzielił Krok – król Bohemii, który przysłał ogromne
kusze jeżdżące na kołach. Z jednej z takich machin został
zastrzelony Obrzyn – król Awarów, mąż wyższy niż najwyższe
drzewa. Gdy padł z łoskotem na ziemię przebity bełtem, łeb
ogromny rozbił mu toporem Irosław, król Roxu. Gdy zabrakło smoka
i olbrzyma, Awarowie jak niepyszni opuścili ziemie słowiańskie na
wiele wieków. Wielka radość zapanowała w Analapii i Roxie.
Grakchus nazywany Krakiem, o którym śpiewano w pieśniach, że
przybył z Karyntii, choć po prawdzie pochodził z Cezarei
Nadmorskiej, został przez więc wybrany królem Analapii i w miejscu
gdzie zgładził smoka z Vovel rozpoczął budowę nowej stolicy –
Grakchova. Rozpoczęły się rządy nowej dynastii – Grakchidów
Jednak
Wawile nie była pisana radość. Jej noga zatruta jadem nie chciała
odrosnąć, Wiła musiała więc poruszać się o kulach. Po wojnie
wróciła do swej rodzinnej puszczy i zapłakała rzęsistymi łzami
nad mogiłą swej wypatroszonej matki. Jej łzy zamieniały się w
białe i purpurowe kwiaty nazywane przez Bohemian ,,kyticami’’.
Odnalazła swe złotowłose towarzyszki zabaw; inne Wiły i rusałki,
które teraz jednak, gdy straciła nogę, uciekały od niej z
krzykiem.
-
Musi być w tobie coś niedobrego, skoro zostałaś tak ciężko
przeklęta! - rzuciła jej rusałka Gwiezdniczka, która dotąd była
jej tak bliska jak siostra.
-
Jesteście głupie; nie jestem przeklęta! - szlochała Wawiła, a
jej łzy zamieniały się w grudki bursztynu, diamenty i krople
różanego wosku.
Również
dziw – leśny mąż o dwóch koźlich głowach imieniem Jedysław,
którego szczerze kochała, odtrącił ją szorstko.
-
Potrzebuję zdrowej matki dla moich dzieci, a nie kuternogi! - z oczu
Wawiły pociekły łzy zamieniające się w fiołki.
Również
Jatron, syn młynarza, który dotąd ubiegał się o jej rękę i
cnotę, teraz podrzucił ją ze wzgardą.
-
Teraz cię nie chce, kulawa dziadówko, zostaw mnie – tym razem łzy
Wawiły zamieniły się w czerwone jagody.
Kiedy
tak wędrowała przez pola i lasy odtrącona przez tych, których
kochała i o których myślała, że ją kochają, jej wzrok
zatrzymał się na drewnianym świątku – figurze Teosta, której
ramiona odrąbali szablami awarscy najezdnicy. Wawiła zgięła przed
świątkiem swe jedyne kolano.
-
Tobie odjęli ręce, a mnie nogę; choć ty mnie nie odtrącaj! -
roniąc łzy przytuliła się do leśnego świątka.
Zdawało
jej się, że w wyrzezanej z lipowego drewna piersi Teosta bije żywe
serce. Serce, które ją kocha.
*
Wiła
otworzyła oczy. Spostrzegła, że spała wiele godzin na miękkim
mchu w cieniu rozłożystego drzewa, a złote promienie bijące z
ogniska cara Swaroga delikatnie pieściły jej jasną twarz.
-
Dość użalania się nad sobą – rzekła sama do siebie – pora
wstać! - ujęła kule wyrzezane z jesionowego drewna i podźwignęła
się.
Szła
od puszczy do puszczy, od sioła do sioła, śpiewając pieśni o
dawnych królach i wojach w zamian za kawałek chleba, a przygrywał
jej wiatr z deszczem. Ludzie z siół i grodów litowali się nad jej
niedolą, a i uroda okaleczonej Wiły zdobywała jej życzliwość.
Szła przed siebie, głosem słodkim zawodząc hymny do Teosta i z
każdym dniem posuwała się coraz dalej na wschód, mając przed
oczami wyobraźni dalekie krainy, gdzie wszystko jest możliwe i
gdzie kaleka też może być bohaterem, a Mokosza o sercu litościwym
słała przed nią dywany z kwiatów. Zapadał już zmierzch, gdy
pośród puszczy w dzikich i niedostępnych Biesogórach, oczom
Wawiły ukazała się chatynka, w której paliło się światło i
dobiegały zeń słowa pieśni:
,,Kiedy
młodzi byli nasi pradziadowie,
Na
świecie żyli Golędowie,
Wśród
rozlewisk kryli się niczym bobry
Schronienia
użyczał im gród obronny...’’
Wawiła
ciekawie nadstawiła uszu, a zdawało się, że Księżyc i gwiazdy
również są rade posłuchać.
,,Golędowie
bogom w dani
Swym
córom piersi ostrym nożem rozcinali
Po
czym krew wyciekającą niczym lute zwierzęta chłeptali.
Żertwa
ich bogom była wielce niemiła,
W
końcu cierpliwość się skończyła,
Z
nieba ciśnięty piorun złoty,
W
popiół obrócił ich domy...’’
Wawiła
zdobyła się na odwagę i zapukała do drzwi, na których kredą
było napisane imię Arktura. Drzwi się uchyliły i weszła do środa
izby oświetlonej świecami. Przerywając śpiew w jej stronę
odwróciło się siedem zasiadających na krzesłach za stołem
rosłych niedźwiedzi, których oczy świeciły w półmroku.
-
Sława wam i pokój, zacni gospodarze! - Wawiła przywitała
niedźwiedzie.
-
Witaj nam, urodziwa Wiło! - odezwał się ludzkim głosem najstarszy
z niedźwiedzi. - Nie musisz się nas obawiać – Wawiła usiadła
za stołem, a niedźwiedź nalał jej miodu.
Półmisek
Wiły wnet napełnił się pieczoną rzepą, kisielem, żołędziami,
orzechami i młodymi, smażonymi szyszkami, a oprócz miodu do picia
była też oskoła i sok młodej sosny.
-
Jesteśmy bracia Skoromochy; wesołe z nas świn… pasibrzuchy; my
uczone niedźwiedzie silne po wódce ze śledziem! - Wiła
uśmiechnęła się słysząc tę rymowankę.
-
Pędzimy dni jak ludzie, nudę mamy w … eee… rzyci – zająknął
się Skoromoch – wierszokleta.
-
Wyrażaj się ładniej przy płci nadobnej – zganił go Skoromoch
rozrywający łańcuchy ku uciesze gawiedzi.
-
My bracia Skoromochy ukazujemy się ludziom i dajemy im występy w
zamian za datki. Śpiewamy jak słowiki, tańczymy jak ,,gajów
tanecznica’’,
gramy na bębnie, dudach i fujarce, żonglujemy, pokazujemy swą
siłę, wyrywamy bolące zęby, częstujemy samogonem i śliwowicą,
deklamujemy wiersze, rozśmieszamy gapiów do łez, jakby w nas duch
człowieczy mieszkał.
-
Po prostu batko Weles dał nam wiele talentów – zakończył
najmłodszy niedźwiedź. - A was,panienko, jakimi drogami noga
niosła? - wówczas Wawiła opowiedziała o swych przygodach na
wojnie z Awarami, a każdy ze słuchaczy wyrażał jej swe uznanie za
cierpienia poniesione w obronie wspólnej ojczyzny ludzi, zwierząt
i stworów.
Niedźwiedzie
z rodu Skoromochów nosiły imiona: Miodko, Zgryz, Łapan, Razwan.
Hula, Mikuła i Wojtek i zdarzało im się dawać występy nie tylko
na dworach królów i książąt, ale nawet w Rokitnicy przed
obliczem Boruty i Dziewanny Šumina Mati. Przyjęły Wawiłę za swą
siostrę, ona zaś z radością zamieszkała w ich chacie. Odtąd
piekła swym braciom niedźwiedziom ciasteczka z maku, miodu i
mrówek. .
Przeminęła
jesień zasypująca lasy deszczem kolorowych liści. Nastała zima
siarczysta, kiedy to rusałki w niebieskich sukienkach, z wiankami z
przebiśniegów na głowach, tańczyły wśród nagich zasp
okrywających ziemię. Przeminęła zima, runął jej tron z bryły
lodu wyrzezany i nastała wiosna przez tysiące serc sławiona. Gdy
stopniały śniegi, ród Skoromochów uradził na wiecu, aby ruszyć
na wschód, do Dendropolis nad Tinerpą i jeszcze dalej; szukać
przygód i publiczności gotowej płacić za występy wędzoną rybą,
miodownikami, a czasem też – brzęczącą monetą. Wawiła ruszyła
wraz z nimi grając na gudku o trzech strunach melodie raz wesołe, a
raz smutne.
*
W
owym czasie kiedy na tronie w Dendropolis zasiadał Irosław, na
pograniczu Roxu i Scytii leżało niewielkie państewko zwane
Kordulią (Hordulistanem) ze stolicą w Iprasz – kanesz. Władał
nim car Sobaka, w źródłach łacińskich nazywany Caninem; mąż o
głowie wielkiego, rudego psa o ślepiach kaprawych i zębach ledwo
mieszczących się w paszczy. Należał bowiem do istot, które
Sorabowie Południowi nazywali psoglavami, a Grecy – Kynokefalami.
Car Sobaka wiecznie zajęty ogryzaniem kości, nie tylko wyglądu był
szpetnego, ale i okrucieństwo wielkie go cechowało. Przed swym
zamkiem postawił parkan z pali żelaznych, a na szczycie każdego z
nich zatknięta gniła głowa męża, niewiasty, bądź dziecka.
-
Hau! To ta pokraka – wskazał berłem na Wawiłę – ma konkurować
ze mną w grze na gudku?! Zaraz ją rozszarpię! - Wiła słuchając
tych obelżywych słów bladła i czerwieniała na przemian.
-
Racz zważyć, dostojny carze – zabrał głos jeden ze Skoromochów
– że gudek, na którym gra nasza siostra Wawiła jest
czarodziejski. Ma trzy struny na cześć trzech głów Welesa –
Trygława, a Wawiła grając na nim w czasie naszego ostatniego
obiadu przed opuszczeniem chaty, sprawiła, że upieczony kogut ożył
i zapiał, a w głosie jego pobrzmiewało słowo: ,,Zwycięstwo!’’
-
Dobra – warknął car Sobaka, razem z którym przebywali w sali
tronowej jego syn i zięć, również mający głowy groźnych psów.
- Zanim pożrę pokrakę, posłucham jak gra i śpiewa! - Wawiła
drżąc jak listek na wietrze, ujęła instrument i zaczęła grać
na nim, recytując hymn do zmiennokształtnego wodnika Perepłuta z
orszaku Boruty.
Psiogłowcy
przestraszyli się gdy ni stąd ni zowąd stanęli po kolana w
wodzie, której wciąż i wciąż przybywało.
-
Nie chcemy utonąć! - zaskomleli car Sobaka wraz z synem i zięciem.
Wówczas
Wawiła zagrała inną melodię, wzywając imienia Wolarza; rogatego
i dwugłowego mistrza pasterzy. Z ciemnych kątów wyszło stado
wołów maści czarnej, białej, brązowej, pstrokatej, a nawet
szmaragdowej, które nie czekając aż ktoś je o to poprosi,
zanurzyły mordy w wodzie i rychło wypiły ją całą niczym smok z
Vovel wody Visany. Choć były aż wzdęte od wyżłopanej wody,
lekko niczym latawce uniosły się w powietrze i odleciały przez
okno.
-
Dosyć tego dobrego! - szczeknął car Sobaka. - Straże; odejmijcie
tym przybłędom głowy i osadźcie na palach! - wtedy Wawiła po raz
ostatni szarpnęła strunę gudka i to tak mocno, że ją zerwała.
Jej wargi wypowiedziały imię Swarożyca, najpierwszego z kowali.
Gdy
strażnicy rzucili się z palicami przeciw Wawile i Skoromochom, z
nieba spadł piorun czerwony jak przyrodzenie Čorta i cały pałac
cara Sobaki stanął w płomieniach. Pożar z hukiem trawił cedrowe
bierwiona, ozdobne tkaniny i skóry panter, wreszcie złociste szaty
samego cara, jego syna i zięcia. Sobaka wył długo i żałośnie,
tarzając się po podłodze wyłożonej kością słoniową.
-
Taka kara spotyka tych co z zabijania innych uczynili rozrywkę; gdy
umierają nikt ich nie żałuje! - pogroził mu palcem Skoromoch
Miodko po czym razem ze swymi braćmi i Wawiłą opuścił płonący
pałac.
Car
Sobaka umarł przygnieciony spadającą belką. Jego syn Canalius i
zięć Setoma zginęli zatruci czadem. Tego dnia zakończyło się
panowanie Kynokefali nad Kordulią. Miesiąc potem więc obrał za
nową królową Wiłę Wawiłę , która otrzymała w miejsce kul,
zginaną nogę wyrzezaną z eburnu i długie lata panowała w
szczęściu razem ze swymi przybranymi braćmi. Skoromochy zaś
wybrały sobie po żonie z najpiękniejszych cór Kordulii, którym
nie przeszkadzały ich kształty niedźwiedzie. Zrodzili się z nich
potężni bohaterowie; to jest już jednak inna historia i opowiemy
ją innym razem.