Strony

sobota, 18 września 2021

Giganty i Cyklopy

 

,, […] Przewodniczy im kapłan w kobiecym stroju, lecz jako bogów wspomina się, stosownie do rzymskich pojęć, Kastora i Polluksa, gdyż taka jest istota tych bóstw, a [rodzime] imię Alkowie. Żadnych nie mają posągów […]. Czci się ich jako braci, jako młodzieńców’’ - Tacyt ,,Germania’’

 




- Opowiedz nam jeszcze, ciociu, o braciach Alkach! - Przymilnym głosem młodziutka, złotowłosa rusałka Oliwka prosiła bajarkę, wiłę Baczysławę.

- Prosimy! Prosimy! - Oliwkę poparły małe rusałki, wodniki, żmiowie i dzieci leśnych ludzi w zielonych płaszczykach.

Na niebie Swaróg gasił Słońce, rozlewając wokół fale purpury, aby czym rychlej udać się na dno Zatoki Balat w objęcia umiłowanej Juraty. Wiła tęsknie oczekiwała tańca w blasku Srebronia wraz z korowodem swych sióstr, nie miała jednakże serca odmówić dzieciom. Odrzuciła do tyłu lśniące włosy barwy stopu złota i miedzi, a jej szmaragdowe oczy zalśniły niczym ślepia żbika. Otworzyła koralowe usta i melodyjnym głosem poczęła snuć ostatnią tego dnia opowieść, zaś grono dzieci wpatrywało się w jej twarz błyszczącymi w ciemności oczami niczym sroka w gnat.





- Było ich dwóch, żyli zaś w czasach gdy na tronie w Toropiecku zasiadała królowa Anej II. Alkus Prav i Alkus Lev byli wodnikami; synami rusałki Helity i utopca Pcimisława. Wyglądali jak dwie krople wody, a raczej niczym smukli i muskularni junacy o cerze bladej, włosach długich i ciemnozielonych, oraz oczach całych czarnych niczym oczy konia. Wstyd zasłaniali przepaskami ze skóry wydry. Poszukując rycerskich przygód, niczym Boruta galopowali przez lasy i bagna na grzbietach łosi, zaś ich oręż stanowiły dwa harpuny o ostrzach wykutych przez karły ze złota i srebra. Strach był im obcy. Nigdy też nie zostawiali bez pomocy istot skrzywdzonych przez sługi Rykara. Lękały się ich strzygi i kikimory…

- Nieźle… - Zagwizdał z podziwem mały wodnik Szawruk. - Jak dorosnę, chciałbym być taki jak oni.

- Jak możesz być jak oni, kiedy ty się boisz szczupaków i karczowników? Sam widziałem. - Przyganiał mu niewiele odeń starszy żmij Prystymir.

- Może junacy też się czasem boją, a swych czynów dokonują wtedy gdy udaje im się okiełznać strach? - Zastanawiała się rusałka Oliwka, lecz jej siostra, Limka, uciszyła ją syknięciem.

- Nie przeszkadzajcie cioci w opowiadaniu, bo sobie pójdzie!

Wiła uśmiechając się dobrotliwie do dzieci, kontynuowała swą opowieść.

- Niejedna nimfa oglądała się za nimi maślanymi oczami, bracia myśleli jednakże tylko o przygodach. Tymczasem dzień po tym jak z nieba spadł deszcz rdzy wyglądającej jak krew i dwa dni po deszczu sadzy, od strony Morza Rajskiego wyruszyły dwie armie olbrzymów wyższych niż najwyższe jodły, pod których stopami święta ziemia trzęsła się i jęczała o litość. - Po słuchających dzieciach przebiegł dreszcz. - Część olbrzymów należała do plemienia Cyklopów…

- Czy to takie małpy z okrągłymi oczami? - spytała rusałka Zwonimira.





- Nie, to nie były małpy, jak prawił elf Zel, jeno wielkoludy z jednym okiem pośrodku czoła. - Cierpliwie wyjaśniała wiła Baczysława. - Na czele Cyklopów stał książę Gorgades o łysej głowie nakrytej złotą koroną, w której zamiast pereł czy drogich kamieni wprawione były czaszki pożartych






 wodników i rusałek. Razem z Cyklopami wyruszyli na łupieżczą wyprawę Giganci; wielkoludy mające zamiast nóg dwa węże o palącym jadzie. Każdy Gigant dzierżył w ręku ogromny i ciężki głaz, którym rzucając, można było zmiażdżyć smoka. Na ich czele stał książę Sindures Srogi, z którego ust wydobywały się cuchnące siarką płomienie. Obie hordy olbrzymów maszerowały, łamiąc drzewa i ogałacając lasy ze zwierzyny, w kierunku Łysej Góry – najwyższego wierchu w prastarych Górach Czarownic. Jak zapewne wiecie, na jej szczycie znajduje się zamek, wzniesiony z olbrzymich kamieni mocą czarodziejskiej pieśni księżniczki Artadiany, jednej z czterdziestu córek naszej pramatki, Europy i siostry królowej Anej I. Po dziś dzień w owym zamku nazywanym Pahlewańskim Monastyrem, mieszkają dzieci Artadiany; księżniczki Łada Łabędzia Śnieżka i Lela Cządoluba, oraz ich brat; książę – wodnik Bodo. Olbrzymom wielce zależało by zdobyć szturmem zamek na szczycie Łysej Góry i pożreć serca jego mieszkańców. Mówiono, że chciały przywłaszczyć sobie zgromadzone w nich skarby ze złota i srebra, oraz pokój o ścianach wyłożonych kunsztownie rzeźbionym jantarem. Najbardziej prawdopodobne jest, iż pragnęły wyżłopać przechowywaną w zamkowej piwnicy ogromną flaszę pełną eliksiru uwarzonego z łez naszej pani, Mokoszy i ziół rosnących na zboczach Sobotniej Góry. Eliksir ten, jak zapewniają kapłanki Złotej Baby, ma moc czynić nieśmiertelnym tych, którzy go piją. Wówczas trzech władców Łysej Góry rozesłało wici, zwołując pod swe stanice wojowniczki i wojowników z wszelkich ras rozumnych oraz najdzikszych gatunków zwierząt. Stawili się także na swych łosiach, bracia Alkus Prav i Alkus Lev.






Nim rozpoczęła się bitwa, obaj książęta olbrzymów wysłali posła do rodzeństwa mieszkającego na szczycie Łysej Góry. Posłem tym był Zinaco; wysoki na osiem stóp orzeł kuglarz z Afryki. Miał białe pióra, zaś na jego piersi szczerzyła kły i przewracała oczami grubiańska twarz Akefala o bardzo długim języku. Zinaco otworzył zakrzywiony dziób i wygłosił mowę, pełną wyszukanych zwrotów i zapewnień o chęci życia w pokoju, przeplatających się z zawoalowanymi groźbami okrutnej śmierci. Domagał się ,,poczęstowania’’ książąt Gorgadesa i Sinduresa zawartością flaszy z eliksirem w zamian za ich solenne obietnice życia w pokoju z rusałkami i wodnikami. Książę Bodo i jego siostry, księżne Łada i Lela poprosili o czas na odbycie narady. Następnego dnia rano wysłali własnego posła, remiza Butoroba z odpowiedzią.

- Radzi bylibyśmy podzielić się z wami eliksirem nieśmiertelności, bowiem kryształowa flasza, w której się mieści, jest wielce pojemna i niełatwo ją opróżnić. Jednakże nie uczynimy tego. Do uszu naszych doszły bowiem wieści, potwierdzone przez wiarygodnych świadków, że wasze hordy idąc w kierunku Gór Czarownic, mordowały i pożerały rusałki, wiły, wodniki, leśnych ludzi i wiele innych istot. Swoim okrucieństwem obrażacie Ageja; Miłość, Która Obraca Gwiazdy oraz wszystkich Enków, stając się sługami smoka piekielnego Rykara. Piliście lazurową krew toropiecką, aby przedłużyć własne życie, głusi na płacze i krzyki swych ofiar. Dając wam do ręki nieśmiertelność, stalibyśmy się winni kary jako wspólnicy waszych dalszych zbrodni. Ufamy, że nasza Macierz, Mokosza zasłoni nas swym płaszczem przed wyziewami Čortieńska. Wolimy jednak pozwolić się przebić lodowemu ościeniowi Mar – Zanny, aniżeli dawać wam sposobność do dalszego czynienia zła.





Słysząc odpowiedź, Gorgades i Sindures zgrzytali zębami, aż z ich ust sypały się iskry, od których zajęły się płomieniem lasy. Odtrąbiono sygnał do ataku. Przeciwko Gigantom i Cyklopom walczyły uzbrojone w sękate maczugi olbrzymy z plemion Stolimów, Wełentów i Ispolinów, czuhajstry, trzy rusałki – wojowniczki dosiadające jednorożców okrytych żelaznymi kropierzami, leśni ludzie, wiły z napiętymi łukami, meliady jadące rydwanem zaprzężonym w nosorożca północnego, czarne gryfy, Lynxowie, żmijowie, oraz pluton wodników dosiadających czarnych baranów ociekających wodą, z których skręconych rogów zwisały wodorosty. Straszna to była bitwa i wielce krwawa. Obyście wy, drogie dziatki, nigdy nie musiały w takiej uczestniczyć! - Wiła zawahała się czy opowiadać dalej, lecz jej mali słuchacze wpatrywali się w jej twarz wyczekująco. - Bracia Alkowie wojowali z zażartością Čortów. Alkus Prav wraził swój srebrny harpun w jedyne oko cyklopiego księcia Gorgadesa aż do mózgu, aż położył go trupem. Jego brat, Alkus Lev złotym harpunem przebił krocze Sinduresa; księcia Gigantów, aż ten rycząc z bólu wzywał gromu, aby go dobił. Również Enkowie walczyli w tej bitwie. Życiodajne Łono Mokoszy trzęsło się jak w febrze, obalając stąpające po nim olbrzymy. Padał ulewny deszcz, wiał porywisty wiatr, a pioruny ciskane mocarną ręką Jarowita raz po raz uśmiercały tego czy innego olbrzyma. Bracia Alkowie nie dożyli zwycięstwa. Obu uśmierciło palące ukąszenie wężowych nóg Gigantów. Po bitwie księżne Łada i Lela obmyły ciała poległych łzami wydzielającymi zapach balsamu. Żyjący ułożyli zwłoki Alków, oraz ich łosi – wierzchowców na białym jedwabiu. Książę Bodo zamierzał skropić je eliksirem nieśmiertelności. Jednak kiedy służący mu niedźwiedź przyniósł z piwnicy flaszę eliksiru, wyślizgnęła mu się z łap i potłukła na drobne kawałki. Cała zawartość wsiąkła w ziemię i w miejscu tym wyrosły bajecznie kolorowe kwiaty o upajającym zapachu. Wówczas ciała wszystkich poległych powierzono płomieniom. W miejscu gdzie spalono poległych Alków znaleziono dwa białe węże. Kapłanki głoszą, że obaj bracia zostali przyjęci do grona jytnas i uwzględniają ich w swoich modłach… - Wiła skończyła opowieść.

Dzieci zaś podziękowały bajarce za wspólnie spędzony wieczór, po czym grzecznie wróciły do swoich domów.


*




- Bazując na oczywistym fakcie, że flasza eliksiru uległa zniszczeniu, stwierdzam, że nie istnieje dalszy powód do szturmowania Łysej Góry. Pokój jest zawsze lepszy od wojny. - W pałacu Todora II Zelatora, króla Cyklopów na wyspie Sykulii, nazwanej tak od syczących węży, przekonywał jego stary doradca, jednooki olbrzym Balaboro o skórze ciemnej jak heban, pochodzący z głębi Afryki.

Todor II Zelator zmarszczył groźnie jedyną brew, nie zamierzał bowiem go słuchać.

- Zapominasz, starcze, że krew mego ojca dopomina się pomsty! - wydyszał z nienawiścią książę Todor, syn Gorgadesa.

- Dalszy rozlew krwi niewinnej nie przywróci mu życia! - odparł spokojnie stary i mądry Balaboro.

- Co ty buraczysz, gnuśny staruchu?! - Todora ogarnęła furia. - Światogorska rasa mocarnych olbrzymów ma obowiązek roznieść w pył niską i chuderlawą rasę toropiecką, jak Agej przykazał!

- Nie bluźnij imieniu Ageja i Enków, mieszając ich do swojej nienawiści. Agej sprzeciwia się pysznym i okrutnym, a wieniec zwycięstwa daje pokornym. Twoje myśli, panie, pochodzą z otchłani Čortieńska. - Ostrzegał króla stary, mądry Balaboro. - Czysta Mokosza zrodziła przed wiekami tak pierwszego Cyklopa i Giganta, jak również pierwszą rusałkę i pierwszego wodnika, przeto jako najlepsza matka pragnie, aby jej dzieci żyły w pokoju.

- Jeśli trzeba, zwrócę się o pomoc do Rykara i jego najstraszniejszych Čortów, aby tylko Bodo, Łada i Lela skropili swoją krwią mury zamku, który wznosili moi przodkowie. Nim jeszcze nastała era toropiecka, Giganci i Cyklopy budowali zamek na Łysej Górze. Pora, aby to co olbrzymy pracowicie wznosiły, powróciło w ich ręce!

- Nie wiem, skąd czerpiesz tę wiedzę, panie – zaoponował Balaboro. - Wszystkie roczniki podają, że to czarowna pieść księżniczki Artadiany położyła te kamienie na szczycie.






- Parfades Sinduresowicz, książę Gigantów powiedział mi, że jego bajarz Bieszk przewyższa rozumem wszystkich uczonych dziejopisów. - Wydął wargi Todor Zelator. - Wolę słuchać jego niż ciebie. Straż! Zabrać tego czarnucha i rzucić go kopniakiem do morza! - Wojowie władcy Cyklopów nie dali sobie tego dwa razy powtarzać.

Gdy zabrali Balaboro z pałacu, zza kotary wyszedł młody i bezczelny graf Pojmander o rudej czuprynie i twarzy usianej pryszczami, skłonny do pochlebstwa towarzysz dziecięcych zabaw księcia Todora.

- Sprawiedliwie uczyniłeś, książę. - Rzekł przymilnie. - Nasi sojusznicy, Giganci już nie mogą się doczekać szturmu na zamek tych trzech bałwanów. Już niebawem zdobędziemy Łysą Górę, a po niej Toropieck i cały świat. Będziemy pożerać ciała rusałek jak najprzedniejszą pieczeń, zaś ich modra krew upoi nas niczym wyborne wino! Prawdziwy Cyklop nigdy nie przebacza, ani też nad nikim się nie lituje!

- Za śmierć wrogiej nam rasy toropieckiej! - Zacisnął pieści książę Todor.

- Za śmierć! - Jak echo powtórzył niegodziwy Pojmander.


*





W owym czasie nad brzegiem niewielkiej rzeczki Sprawki, toczącej swe wody u stóp Gór Czarownic, w lepiance z trzciny i błota mieszkała bregalnica Bogna Swatawa. Miała postać młodej i pełnej wdzięku panny o jasnej cerze, długich, ciemnobrązowych włosach, jednym oku lazurowym, a drugim złotym. Odziewała się w zieloną sukienkę do kolan, uszytą ze wschodniej tkaniny, zwanej salamandrą, we włosach miała wpięty kwiat lilii wodnej, na szyi zaś, przegubach i kostkach nosiła sznury pereł skójek. Co dzień sławiła Mokoszę, macierz wszystkich nimf, cudownym śpiewem i grą na złotej lirze, wkładając w to całe serce. Żywiła się jedynie korą i liśćmi wierzby, tatarakiem oraz wszelkimi roślinami rosnącymi pod wodą. Ze zwierzętami łączyła ją taka zażyłość, że pszczoły przylatywały do niej z lasu, aby dzielić się miodem, zaś żaby, czaple, bociany, kaczki i łyski przynosiły jej wieści ze świata. W ponury, chłodny poranek, Bognę Swatawę obudziło uderzanie w twarz skrzydełkami małego ptaszka, nazywanego wodniczką.






- Jakie wieści przynosisz? - spytała bregalnica, przeciągając się wdzięcznie na posłaniu z sitowia.





- Niedobre. – Odrzekła wodniczka siadając na wyciągniętym palcu bregalnicy. - Niezliczone hordy Cyklopów i Gigantów znaów ciągną na północ w stronę zamku na Łysej Górze, tratując i pożerając wszystko na swojej drodze. Próżne są wysiłki tych, którzy usiłują ich zatrzymać. Zobacz zresztą sama, pani. - Wodniczka stuknęła dziobkiem w matową powierzchnię okragłego lusterka należącego do bregalnicy. Tafla zwierciadła zafalowała i ukazał się w niej obraz dalekich wydarzeń. Oto usta, dłonie i stopy olbrzymów ociekały niebieską krwią zamęczonych przez nie rusałek. Z potężnych piersi wydobywały się gniewne, przepojone nienawiścią pomruki. Szlak bojowy Todora II Zelatora i Parfadesa o wężowych nogach, znaczyły połamane drzewa. W czasie marszu zaskoczył ich widok nieoczekiwany i wielce powabny. Oto siedząc na białej chmurce, bez lęku zbliżyła się do nich czarnowłosa rusałka w różowej sukni. W białej dłoni trzymała dużą kostkę do gry zdobioną drogimi kamieniami.






- Jestem księżniczka Zeta i zostanę niewolnicą tego kto złapie kostkę! - Po tych słowach cisnęła drogocennym przedmiotem, zaś olbrzymy, nie wyłączając swych książąt, poczęły zaciekle walczyć o nią i zabijać się między sobą.





Trzeba bowiem wiedzieć, że postać rusałki Zety przybrał nie kto inny, jak sama Jędza Niezgoda, którą w późniejszych eonach Grecy nazywali Eris, zaś Rzymianie – Dyskordią. Kiedy Cyklopy i Giganty wzięły się za łby, Ziemia jęczała w udręce, a z jej trzewi wydobywały się płomienie niszcząc wszystko dookoła.

- Musisz ich powstrzymać, zanim wyrządzą więcej szkód. - Oznajmiła wodniczka.

Bogna Swatawa, wielce przejęta tym, co ujrzała w lusterku, pokłoniła się Mat’ Syrai Ziemli, po czym płacząc kryształowymi łzami, uniosła ręce ku niebu, błagając Mokoszę o ratunek.

- Nie obawiaj się. Wszystko będzie tak jak być powinno, bo na tym zasadza się świat. - W uszach bregalnicy rozbrzmiał melodyjny, kojący głos Mokoszy, zaś na klepisku lepianki rozkwitły śnieżnobiałe lilie.

Enkowie skrzyknęli się, by z wyroku Ageja wymierzyć karę mocarzom okrutnym i pełnym pychy. Zima o pochmurnym obliczu, zasiadał na moment na tronie swej siostry, wczesnej Jesieni, a wówczas powiało tak siarczystym mrozem, że aż pnie drzew pękały z przerażającym trzaskiem. Powiał wiatr o straszliwej sile, z chmur zaś przez trzydzieści dni i nocy padał obficie śnieg przemieszany z gradem. Cyklopy i Giganty, wychowane w ciepłym klimacie Południa, marły szczękając zębami. Ich ciała były sine z zimna i stwardniałe niby truchła mamutów wykopywane w Białopolsce. Książęta Todor i Parfades zarządzili odwrót, lecz nie dane im było wrócić do swych komyszy nad Morzem Rajskim. Pomarli od mrozu z sercami pełnymi buty i nienawiści, do końca wzywając Čorty, a urągając Agejowi. Pod białym całunem śniegu znalazł śmierć również nikczemny pochlebca, Cyklop Pojmander. Bogna Swatawa wpatrzona w lusterko, przypatrywała się temu z przerażeniem i sercem wezbranym litością. W końcu śnieżyca ustała, a zza chmur wyjrzało Słońce.

- Konieczna była sroga zima, aby po niej przyszła radość z triumfu wiosny. - Mokosza szeptała do uszu swej czcicielki słowa pocieszenia.

Odtąd żaden Cyklop ni Gigant nie podniósł już ręki na rusałkę czy wodnika.