,,Było to w erze piątej. Pewnej nocy z łona Mokoszy wyszły dziwne istoty. Wyglądały jak mężowie i niewiasty, lecz byli czterokrotnie wyżsi niż jodły i dęby. Otrzymali więc miano olbrzymów, gigantów, kolosów i wielkoludów. A oto pierwsze plemiona. Olbrzymy północne – wielcy, biali ludzie, jeżdżący na koniach – gigantach. Olbrzymy ogniste ziały ogniem i były odporne na jego płomienie. Z czasem zamieszkały na wyspie Seylan na Wschodnim Końcu Świata. Cyklopy, giganty o jednym, krągłym oku na czole, zamieszkały na wyspie Zicillii na Morzu Śródziemnym. Lastrygonowie, zwiedzeni przez Rykara, stali się później ludożercami. Żyli na wybrzeżach Morza Śródziemnego. Ichtiofagowie (‘Rybożercy’) osiedlali się u wybrzeży i łowili morskie potwory. W sumie Mokosza urodziła ośmiu olbrzymów, a do tego dziewiątego. Był nim czarnobrody i bardzo silny car Światogor, jeżdżący na koniu wielkim jak smok. Chciała by był sędzią wszystkich gigantów. Olbrzymy rozeszły się z awarskiej ziemi po świecie po dalekie jego krańce. Dużo ich było na Krańcach Świata (Zachodnim, Północnym, Południowym i Wschodnim). Początkowo żyły w zgodzie ze Żbiczanami’’ - ,,Gesta hybridorum’’
Porośnięte lasem wzgórze gdzieś na krywickiej ziemi tonęło w mroku rozświetlanym jedynie blaskiem Księżyca i gargantuicznych ognisk. Siedziały przy nich olbrzymy z powodu swej siły nazywane Asiłkami, odziane w zgrzebne koszule z konopi i uzbrojone w kamienne maczugi. Każdy z nich miał długie włosy barwy słomy, trzymał w ręku upieczonego w całości tura lub żubra i jadł miażdżąc kości potężnymi, białymi zębami. Asiłki miały nad sobą księcia Łukaszka Wąsacza, który złożył hołd smoku piekielnemu Rykarowi. Łukaszek był srogim tyranem, który porywał rusałki, świtezianki, wężałki i ardzawienie, po czym wrzucał je z połamanymi kośćmi w ogień jako żertwę dla Čortów. Swoim plemieniem rządził za pomocą strachu i przemocy. Każdy Asiłek, który mu się sprzeciwił, był przez bezlitosnego kata Omona skracany o głowę, zaś tyran pił później miód z jego czaszki. Teraz niegodziwy Łukaszek ujął żelazny kostur obwieszony dzwonkami i parokrotnie uderzył nim o ziemię, odrywając uwagę Asiłków od uczty.
- Słuchajcie, moje raby – warknął Łukaszek. - Wielka jest nasza siła. Dzięki niej możemy obalać wyniosłe dęby i przesuwać góry. Każdy z nas władny jest zadusić smoka, wypić jeziora od dna, bądź złamać hardy kark irkuiema. Nasze maczugi są twardsze niż czaszki Stolemów i mają moc krzesania iskier. Do tego stoi za nami cała potęga Čortieńska! - Słuchając go, Asiłki klaskały w sękate dłonie i pokrzykiwały: ,,Sława mu!’’
- Trza abyśmy wzięli przykład z żyjących drzewiej Tytanów i Gigantów i tak jak oni rzucili wyzwanie Enkom. - Wśród Asiłków przeszedł szmer lęku i niedowierzania, kiedy posłyszeli to bluźnierstwo. - Mocą piekieł strącimy Potęgi Świata z ich tronów, po czym sami na nich zasiądziemy! No, nie trząście się ze strachu jak te baby – dodał po chwili Łukaszek uśmiechając się paskudnie. - Nie będziemy musieli wspinać się po pniu Wielkiego Dębu. Niech teraz przemówi nasz ekspert! - Wówczas spomiędzy falujących płomieni ogniska wyszedł nagi mąż z głową czarnego capa.
Najodważniejsze Asiłki zadrżały, wiedząc, że mają przed sobą Čarta.
- Przysyła mnie smok Rykar, wielki i luty car Otchłani. Powierzony mi został klucz z księżycowego srebra, abym otworzył nim na oścież drzwi prowadzące do Domu Enków (Enkohazu). Dzięki niemu od razu znajdziecie się w Koronie Wielkiego Dębu bez konieczności wspinaczki. Niestety, widzę tu mały szkopuł – Čart zacmokał udając zmartwienie. - Jeśli chcecie ożywić moc zaklętą w srebrnym kluczu, trzeba, abyście obmyli go w szafirowej krwi stu rusałek. Niech wasze oko nie znajdzie dla nich litości! - Čart pogroził niebu zaciśniętą pięścią, po czym rozpłynął się wśród płomieni.
Asiłki słuchały w milczeniu, krzywiąc się z niesmakiem i zgrzytając zębami.
- Słyszeliście co wam powiedział wysłannik Čortieńska? - Niespodziewanie huknął tyran Łukaszek. - Macie mi tu nałapać ten tysiąc dziewek, bo zdobycie władzy nad światem jest warte każdej krwi! Zrozumiano?! - Groźnie zmarszczył brwi i nastroszył wąsy.
- Tak jest, batko! - Zakrzyknęły Asiłki, po czym gasząc ogniska, pochwyciły wory i rozbiegły się, aby chwytać rusałki przeznaczone na straszliwą żertwę.
*
W jeziorze Kuropieju mieszkał wodnik Plenka, mocarz i biegły szermierz wraz ze swym synem Czuryłą. Ojciec jak i syn przypominali mężów o włosach długich i czarnych, ociekających wodą, turkusowych oczach świecących w ciemnościach i palcach stóp spiętych błoną. Nosili nawęzy z żabich kości mające moc uśmierzania bólu zębów, biodra zaś okrywali przepaskami ze skóry łosia. Plenka i Czuryło byli junakami. Walczyli uzbrojeni w harpuny, zaś zamiast bojowych rumaków dosiadali dwóch olbrzymich norek, z których jedna nazywała się Prawoślaz, a druga – Lewoślaz. Oblubienicą Plenki i matką jego syna, Czuryły, była złotowłosa rusałka Arnika, rozszarpana i pożarta przez żądne krwi kikimory. Ojciec i syn pomścili jej śmierć, wznosząc nad brzegiem jeziora kopiec z czerepów kikimor; straszydeł okrutnych i zajadłych w boju.
Upalny Maj panował w przyrodzie, kiedy norki Prawoślaz i Lewoślaz powiedziały do swoich jeźdźców.
- Nie możemy dłużej oszukiwać swej natury. Dni naszej służby u was dobiegły końca. Pozwólcie nam odejść.
- Co teraz będziecie robić? - Spytał niezadowolony Czuryło.
- Teraz mocą życiodajnych, czarodziejskich promieni Srebrnego Cara, Chorsa, przeobrazimy się w wydry, a następnie w kotszury.
- Co to takiego? - Spytał coraz bardziej niezadowolony Czuryło.
- Kotszur to takie zwierzę podobne do wydry z długą, giętką szyją. - Objaśnił mu Plenka, a następie zwrócił się do olbrzymich norek. - Drogie Prawoślaz i Lewoślaz, dziękujemy wam za waszą posługę wierzchowców. Chętnie byśmy was zatrzymali przy sobie, jednak nie godzi się aby słudzy Ageja posiadali niewolników. Idźcie przeto wolne. Życzymy wam szczęścia na nowych drogach życia! - Obydwie norki zamiatając puszystymi ogonami, odpłynęły sobie.
- Nawet nam nie podziękowały za opiekę! - Burknął Czuryło.
Odejście norek nie było jedynym zmartwieniem obydwu wodników.
- Rozmawiałem wczoraj z trzciniakiem, a zimorodek potwierdził jego słowa, że twoją siostrę Katerinę uprowadziły Asiłki, aby złożyć ją w ofierze.
- Dopiero teraz mi o tym mówisz, ojcze?! - Czuryło zapalił się gniewem.
Katerina (Casiya) była już dorosła i mieszkała w jeziorze Stojniku razem ze swym mężem, wodnikiem Hastamrokiem. Kiedy olbrzym Widajko z plemienia Asiłków, pochwycił ją mocarną dłonią, wodnik chwycił za włócznię w obronie żony. Niestety Asiłek zmiażdżył go pięścią, po czym wpakował sobie jego zwłoki do obleśnej gęby. Następnie włożył Katerinę do wypchanej sakiewki ze skóry żubra, w której przebywało pięć innych pojmanych rusałek.
- To okropne, ojcze! - Pienił się Czuryło. - Nie spodziewałem się po Asiłkach takiej podłości!
- Posłuchaj, synu – ozwał się Plenka. - Większość z nich to tak naprawdę poczciwe istoty, rządzi jednak nimi tyran Łukaszek składający żertwy Czarnobogu. Wielu Asiłków od dawna próbuje już go obalić, lecz on trzyma się mocno niby chwast wrośnięty w ziemię.
- Trzeba nam będzie bez wierzchowców pokonać na czas wiorsty dzielące nas od nieszczęsnej Kasieńki - westchnął Czuryło.
- Tak czy owak, Enkowie nie zostawią nas bez pomocy – uciął Plenka.
Oba wodniki ruszyły w drogę, starając się trzymać blisko cieków wodnych. Na drugi dzień ich oczom ukazał się wychodzący ze stawu czarny, kosmaty koń o wyłupiastych, fosforyzujących oczach barwy zielonej. Zwierzę przemówiło do obu wodników.
- Mój pan, wodnik Perepłut posłał mnie, abym posłużył wam za wierzchowca. Nazywam się Kruczek i zostałem uprzedzony o waszej misji.
- Jesteśmy ci wdzięczni, Kruczku – zabrał głos Plenka – widzę tu jednak jeden szkopuł.
- Jaki mianowicie? - Spytał koń.
- Jest nas dwóch, a ty jeden – tłumaczył Czuryło. - Dasz radę nas obu unieść na grzbiecie?
- Phi! - Parsknął Kruczek, a z jego nozdrzy posypały się iskry.
Wodniki ujrzały jak czarny koń począł się rozdwajać, aż na jego miejscu stanęły dwa kare rumaki podobne do siebie niczym dwie krople wody.
- Teraz jestem w dwóch egzemplarzach. Wskakujcie mi na grzbiety i nie traćmy czasu na obracanie językiem po próżnicy!
Plenka i jego syn Czuryło nie dali sobie tego dwa razy powtarzać. Czarne, kosmate konie ruszyły z kopyta na północ.
*
Tyran Łukaszek rozkazał upleść z wikliny niebotyczną klatkę, po czym służący mu wołchw Wsiesław Osiłek umocnił jej pręty zaklęciami, aby upodobniły się twardością i wytrzymałością do stali. W klatce tej uwięzionych zostało sto urodziwych rusałek, wił, świtezianek, wężałek, to jest nimf mających zamiast nóg wężowe ogony. Były też południce, północnice, oraz opiekunka zbóż, złotowłosa księżniczka Poljacha zamiast diademu nosząca na głowie wronie gniazdo. W klatce panował straszliwy ścisk. ,,Co z nami będzie?’’ - To pytanie powtarzały sobie nieszczęsne więźniarki pełne smutku i strachu. Wiele z nich płakało, inne zaś popadły w apatię. Katerina, córka Plenki i siostra Czuryły próbowała pocieszyć towarzyszki niedoli. Przesuwała w palcach perły nanizane na sznurek i recytowała dziesięć świętych imion Mokoszy. Do klatki zaglądał obmierzły Čart o koźlej głowie. Trącał powabne ciała rusałek zaostrzonym kijkiem i uśmiechał się przy tym obleśnie.
- Już nie mogę się doczekać, kiedy wasza krew zostanie przelana w ofierze – rozmarzył się Čart. - Mówię wam, lafiryndy, przestańcie się wreszcie modlić! Nic wam to nie pomoże.
- To się jeszcze okaże, ty koźli łbie – odrzekła hardo Katerina, a za jej przykładem do recytacji dołączyła zbożowa księżniczka Poljacha i dziesiątki innych nimf stworzonych na podobieństwo Mokoszy.
Čart zacisnął pieści, rzucił grubym słowem i odszedł od klatki.
Plugawy Łukaszek wiedział o wyprawie Plenki i Czuryły, miał bowiem na swe usługi licznych szpiegów. Służyły mu strzygi i nocnice, oraz stwór noszący imię Lizun, który mieszkał w studni zbudowanej z białych kamieni.
,,Lizun, którego nie od rzeczy byłoby nazwać lizusem Łukaszka, przypominał wielką jak cielę, żółtą ropuchę z zielonymi oczami, pokrytą czerwonymi brodawkami i mającą krótki ogon kolczastej jaszczurki. W jego gębie mieścił się nadzwyczajnie długi i szeroki język, którym można było dwukrotnie owinąć dorosłego człowieka. Lizun codzienne polerował nim ściany swej studni, pokrywając je grubą warstwą śluzowatej śliny. Język służył mu też do chwytania ptaków, żab i zajęcy. Mieściły się na nim narządy nie tylko smaku, ale też dotyku, powonienia, a nawet słuchu i wzroku, dzięki czemu Lizun mógł gromadzić mnóstwo danych potrzebnych mu w szpiegowskiej robocie wykonywanej dla Łukaszka’’ - Mikołaj Rymwid ,,Aquariustica’’.
Wystarczyło, że Lizun siedzący w swej studni, zaledwie musnął językiem stopy jadących konno Plenki i Czuryły, a już poznał wszystkie ich myśli i zamiary. Bezzwłocznie wziął do łapy wypolerowaną tabliczkę z turkusu, wypowiedział nad nią zaklęcie biesowskie i dzięki temu nawiązał kontakt z tyranem Asiłków, aby złożyć mu raport. Plugawy Łukaszek zważył zasłyszane słowa na szalce swej chytrości, po czym wezwał przed swe nalane, wąsate oblicze potwora Wagnera, częściej nazywanego Czarnym Ludem.
,,Budził przejmujący strach swoim wyglądem, bowiem był wysoki jak stuletni dąb, a całe ciało miał czarne niczym smoła. Jego ślepia przypominały rozżarzone węgle, kły zaś były długie i śnieżnobiałe. W potężnej łapie dzierżył topór osadzony na długim trzonku, zaś jego dusza była równie czarna jak jego oślizgła skóra’’ - Mikołaj Rymwid ,,Aquariustica’’
- Udasz się na południe – rzekł Łukaszek do Czarnego Luda. Spotkasz tam dwóch junaków z rasy wodników, dosiadających czarnych koni. Chcę, abyś ich ukatrupił, zaś zwłoki możesz sobie spałaszować.
- Słucham i jestem ci posłuszny, wielki gosudarze! - Zacharczał Czarny Lud i czym prędzej udał się we wskazanym kierunku.
Ziemia drżała i jęczała o litość pod jego stopami, zaś tam gdzie Czarny Lud zostawiał swe ślady, trawa przestawała rosnąć. Wagner zmierzał pewnie do celu wciągając zapach w nozdrza, zaś kroki stawiał takie jakby miał na nogach siedmiomilowe buty. Był zmierzch kiedy zaskoczył Plenkę i Czuryłę, wynurzając się z lasu z ogłuszającym rykiem. Ostrze jego topora lśniło niczym lodowy oścień Mar – Zanny.
- Było nie szczekać na mojego gosudara, wy psy głupie! - Czarny Lud pogroził pięścią obu wodnikom, zaś Czuryło zadrżał mimo woli.
- Że też się nie wstydzisz służyć oprawcy niewiast i dzieci! - Zawołał z gniewem Plenka, po czym wraził harpun w podudzie olbrzyma, z którego trysnął strumień zielonej, parzącej posoki.
Czarny Lud zaklął szpetnie, wyrwał sobie harpun z rany i złamał go w palcach. Następnie natarł do ataku rozjuszony jak ranny dzik. Plenka i Czuryło dobyli wówczas szabli wykonanych z ości olbrzymiego sandacza z jeziora Mamir, którego przysmak stanowiły psy. Cięli nimi Czarnego Luda po nogach, starając się przeciąć mu ścięgna, on zaś wymachiwał toporem. Koń Kruczek, jeden z dwóch egzemplarzach, wspomagał wodniki w walce, nie szczędząc olbrzymowi bolesnych uderzeń kopytami. Z końskich chrap poczęły wydobywać się płomienie, od których zajęła się przepaska ze żmijowej skóry osłaniająca przyrodzenie Czarnego Luda. Wagner potknął się i upadł nadziewając się na własny topór. Plenka dobił go odcinając mu głowę szablą.
- Nie wiedziałem, Kruczku, że umiesz zionąć ogniem! - Szerze zdziwił się Czuryło.
- Jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiecie – odrzekł zagadkowo konik.
Junacy ruszyli w dalszą drogę, po uprzednim spaleniu ciała Wagnera na pogrzebowym stosie. Kiedy kruki doniosły o jego śmierci przeklętemu Łukaszkowi, ten w wielkim gniewie przywołał do siebie arcykapłana Wsiesława Osiłka.
- Bierz prędko swój bęben ze smoczej skóry, a uderzaj weń mocno, aby spadł deszcz śmiercionośny na południowej rubieży mojego władztwa!
Arcykapłan Wsiesław ujął grubą, rzeźbioną pałkę z pnia stuletniego dębu i dalejże bić nią w membranę bębna, kamłając przy tym przerażające zaklęcia, skierowane do Čortów, Farela i Przegrzechy. Ziemia drżała i zwierzęta uciekały przestraszone, kiedy arcykapłan bił w bęben. Każde uderzenie brzmiało jak potężny grzmot. Niebo poczęła z wolna zakrywać zasłona coraz ciemniejszych chmur, zaś wycie wichru nie różniło się od szyderczego śmiechu demonów. Kłębowisko chmur czarnych jak otchłań zawisło nad głowami obu wodników oraz ich rumaków.
- Coś niedobrego czai się w tych chmurach – zamyślił się Plenka. - To nie będzie zwykła burza.
- To będzie burza magiczna – zgodził się koń Kruczek. - Tu na wiorstę czuć czarną magię.
Robiło się coraz ciemniej, aż na niebie zapłonęła i zaraz potem zgasła jadowicie zielona iskra. Potem chmury wydały z siebie również potężny co obrzydliwy dźwięk przypominający puszczanie wiatrów i poczęło padać. Plenka i Czuryło poczuli jak zamiast kropli deszczu spadają na nich obficie małe, białe kryształki. Młodszy wodnik oblizał się bezwiednie i poczuł smak słony.
- To sól! Jakim prawem pada na nas deszcz soli? - Gorączkował się Czuryło.
- Żryjcie sól, głodomory, a jeszcze i kaszy dostaniecie! - Ponad wierzchołkami drzew rozległ się głos donośny i szyderczy.
- Kto to powiedział? - Zimny dreszcz przebiegł po nagich plecach Czuryły.
- To czary Łukaszka pozwalają mu przesyłać swój głos kłamliwy na znaczne odległości – wyjaśnił Kruczek.
Tymczasem sól padała z nieba coraz obficiej. Kryształki zbijały się w coraz większe i twradsze grudki, które padając, raniły nagą skórę obu wodników. Sól na podobieństwo dokuczliwych insektów wdzierała się do oczu, nosów, ust i uszu Plenki i Czuryły. Również koń Kruczek w dwóch osobach, cierpiał męczarnie za sprawą padającej soli.
- To magiczna ulewa, przeto zatrzymać ją może jeno moc silniejsza od magii! - Z wielkim wysiłkiem powiedział wierny konik, któremu grube ziarna soli chrzęściły w zębach.
Plenka zsiadł z konia i dał znak synowi, aby uczynił to samo. Obydwa wodniki ugięły swe kolana, nakłoniły karki ku mateczce ziemi, chroniąc tym sposobem oczy przed wdzierającą się do nich solą, po czym poczęły szeptać słowa modlitwy.
- Wielcy Pochwiście i Meluzyno, Potęgi żywiołu powietrza z mandatu Ageja… ratujcie nas, abyśmy… mogli uratować Katerinę…
Kiedy sól sypała się z zaklętej chmury, niczym śnieg podczas zadymki, od strony dalekiej wyspy zwanej Wolinem, nadleciała para albatrosów. Ptaki te miały dzioby ze złota, na szyjach zaś nawęzy z niebieskich koralików. Wielka była potęga tych szlachetnych zwierząt. Albatrosy z niewypowiedzianą gracją wirowały wokół własnych osi, zaś końcami szerokich skrzydeł dźgały zaklętą chmurę równie celnie i boleśnie jakby używały do tego mieczy. Skażony czarną magią obłok począł się cofać, zaś albatrosy rozszarpywały go dziobami, aż nic z niego nie zostało. Na oswobodzonym od złego czaru niebie zajaśniała złota tarcza cara Swaroga. Złote promienie Słońca świeciły równolegle z padającym deszczem, darem miłosiernej Mokoszy, który wypłukał z ziemi piekielną sól.
- Dziękujemy wam, Pochwiście i Meluzyno! - Zawołali radując się, Plenka i Czuryło, zaś albatrosy odlatując na Zachód, przybrały swą właściwą postać urodziwego męża z ptasimi skrzydłami i jego oblubienicy, skrzydlatej pół – niewiasty, pół – ryby.
Serce Łukaszka napełniło się czarną żółcią gdy posłyszał od swych szpiegów o poniesionej klęsce.
*
Przez cały ten czas Katerina przebywała uwięziona w klatce wraz z setką innych nimf, które próbowała podtrzymywać na duchu. Arcykapłan Wsiesław Osiłek zaglądał do nich, aby przeklinać je i szydzić z ich modłów do Mokoszy.
- Mój baćko jest potężniejszy niż wszyscy Enkowie! Pogódźcie się z tym, że nikt nie wyrwie was z jego ręki, a wasze nadobne ciała zostaną upieczone nad ogniskiem i zjedzone ze smakiem. Już za trzy dni będzie pełnia Księżyca, kiedy to staniecie się żertwą dla Čortów! - Wsiesław zaśmiał się obrzydliwie, zaś uwięzione rusałki, słysząc go, poczęły płakać.
- Nie słuchajcie tego wstrętnego starucha! - Radziła im Katerina. - Nasza pani, Anahita nie zostawi nas sierotami!- Po tych słowach zaintonowała pieśń:
,,Mokosza Aredvi Sura:
Nieskalana,
Forma Ageja,
Macierz Sobotniej Góry...’’
- Wszystkie zginiecie marnie, Syroka was nie obroni! - Darł się Wsiesław Osiłek.
- ,,Macierz rasy toropieckiej,
Macierz sierot,
Ocierająca łzy,
Pani Złotego Łańcucha,
Ta, Której Boją się Smoki,
Królowa Ziemi,
Korona Stworzenia’’.
Tak mijały dni i noce, podczas których lęk przeplatał się z nadzieją, aż nastało straszliwe święto Pełni Księżyca. Kiedy na niebie ukazała się srebrna tarcza Wielkiego Chorsa, plugawy Łukaszek rozsiadł się na kamiennym tronie, zajadając upieczonego w glinie żubra i pijąc niezwykle mocną okowitę z ołowianego pucharu. Z ogłuszającym łoskotem zagrzmiały bębny oraz zapłonęły ogromne ogniska. Asiłki porykiwały dziko na cześć swego baćki. Arcykapłan Wsiesław wraz z dwoma akolitami zjawił się w powłóczystej, białej szacie i wieńcu z zielonego listowia na głowie. W ręku trzymał długi sztylet, radując się na myśl o mającej się zacząć krwawej żertwie. Kiedy Łukaszek skończył obgryzać kości żubra i żłopać gorzałkę, cisnął precz kielich. Powstał z tronu i przemówił głosem huczącym jak orkan.
- Dziś nadeszła wielkopomna chwila… hep! Książę Čart przyjmie dziś z rąk naszego arcykapłana, słodką i czystą krew stu nadobnych dziewic… hep! Wynagrodzi nas za nią srebrnym kluczem do Domu Enków, który umożliwi nam podbój Wielkiego Dębu bez konieczności wdrapywania się po jego pniu. Dosyć gadania, bo głowa mnie już boli od picia! Niech się święci Pełnia Miesiąca! - Po tej przemowie Łukaszek opadł ciężko na tron i wysłuchaj rzęsistych oklasków.
Przeznaczone na ofiarę rusałki płakały i lamentowały, podczas gdy zza drzew dobiegł donośny głos.
- Nikogo więcej już nie ubijecie, łajdaki! - To Plenka i Czuryło w ostatniej chwili przybyli na odsiecz nieszczęśnicom.
Pełka napiął łuk i ze spokojem posłał zeń strzałę w prawe oko niegodziwego arcykapłana. Twarz Wsiesława Osiłka zalała się krwią, a on sam, głucho charcząc, zwalił się z łoskotem na ziemię. Również Czuryło miał ze sobą łuk. Posłał strzałę w obleśną twarz Łukaszka. Kiedy strzała zerwała mu wąsy razem ze skórą, olbrzym zaryczał z gniewu i bólu, po czym wywijając kamienną maczugą, ruszył do ataku.
- Powinienem zmienić imię na Odrowąs – rzekł do siebie Czuryło, po czym jeszcze raz wystrzelił z łuku.
Tym razem rącza strzała utkwiła prosto w czole Łukaszka. Grot przebił grubą kość czaszki i utkwił w mózgu. Tyran wyszczerzył wściekle zęby, po czym z pianą na ustach upadł z łoskotem na twarz, łamiąc sobie nos i nie wstał już nigdy więcej. Asiłki patrzyły na to zbaraniałe, choć w głębi serca niejeden z nich radował się ze śmierci swego ciemiężyciela. Tymczasem obaj jeźdźcy wynurzyli się zza drzew.
- Pochowajcie swych wodza i arcykapłana, a pozwólcie nam uwolnić nasze siostry i odejść! W Przeciwnym razie będziemy bić się z wami w ich obronie do ostatniej kropli krwi! - Asiłki milczały jak zaczarowane, wybałuszając oczy.
Ojciec i syn zbliżyli się do klatki. Z pysków i chrap obu Kruczków wydobyły się strumienie ognia. Przepaliły one mocne, wiklinowe pręty, niszcząc więzienie. Uwolnione nimfy zrazu nie mogły uwierzyć swojemu szczęściu. Rychło jednak, piszcząc z radości, rozbiegły się na wszystkie strony. Wzięły na siebie postać błędnych ogników (Świateł), po każda z nich pędem sokoła wyruszyła w kierunku swojego domu. W połamanej klatce została tylko rusałka Katerina, wynędzniała, lecz wciąż piękna. Z płaczem rzuciła się na szyję ojcu i bratu.
- Cały czas wierzyłam, że Wielka Macierz Nimf ześle nam ocalenie! - Łkała ze szczęścia.
- Musimy się spieszyć. Wsiadaj na mój grzbiet! - Przerwał jej koń Kruczek, który znów rozmnożył się przez podział i tym razem był już w trzech egzemplarzach.
Rusałka czym prędzej wskoczyła na kary grzbiet, po czym razem z wodnikami rzuciła się do ucieczki.
Spośród Asiłków pierwsi odzyskali mowę trzej synowie Łukaszka, bracia Koba, Gabirol i Biesław.
- Hej, chyba nie zostawimy baćki niepomszczonego? - Zawołał Koba, po czym on sam i jego bracia rzucili się w pogoń, wymachując kamiennymi maczugami.
Wszystkie trzy Kruczki pędziły nie wolniej od wiatru, lecz olbrzymy i tak zaczynały już dopędzać zbiegów.
- Zjemy was! - Ryczał Biesław.
- Wcześniej będziemy was męczyć! - Groził Gabirol.
- Bardzo powoli! - Dodał okrutny Koba.
Synom Łukaszka nie dane było jednak spełnić tych zapowiedzi. Oto z czarnego jak kir nieba spadł potężny piorun o trzech ostrzach, rzucony mocarną ręką Jarowita. Zbiegowie uciekli, zaś na miejscu Koby, Gabirola i Biesława stanęły trzy skały zachowujące swym wyglądem podobieństwo do trzech olbrzymów.
*
Katerina zamieszkała z ojcem i bratem w jeziorze Kuropieju. Trzy Kruczki na powrót złączyły się ze sobą tworząc jednego konia. Następnie Kruczek przybrał swą właściwą postać, zmiennokształtnego wodnika Perepłuta. Zabawił trzy dni w gościnie u swoich nowych przyjaciół, a następnie udał się z powrotem do Rokitnickiego Sioła.