,,Zaświecił na niebie księżyc jasny
Urodził się w Kijowie bohater potężny,
Młody Wołch Wszesławicz;
Zadrżała wilgotna ziemia,
Zatrząsło się sławne cesarstwo indyjskie
Zakołysało się sine morze
Z powodu narodzin junackich […]
A gdy miał Wołch półtorej godziny,
Przemówił Wołch jakby grzmot zahuczał [...]’’
- ,,Byliny’’
Niezliczone dziwy prawiono o niezwykłych mocach i wyczynach wodnika Volcha Alabasty. Jego sława przetrwała upadek cywilizacji toropieckiej w postaci ruskich bylin o Wołchu Wsiesławiczu. W dniu narodzin Volcha Alabasty, na nocnym niebie gwiazdy tańczyły śpiewając hymn ku czci herosa. Potrafił on mówić niemal natychmiast po opuszczeniu łona matki, rusałki Stazji. Był urodziwy, silny i rozumny, zaś serce miał pełne odwagi i współczucia dla wszystkich cierpiących. Miał szafirowe bądź seledynowe oczy, włosy zaś długie i złociste. Władny był odmieniać kształty swojego ciała. Ilekroć zapragnął, przybierał postać mrówki, gronostaja bądź sokoła, a także wielu innych zwierząt. Największym jego wyczynem, szczegółowo opisanym przez Mikołaja Rymwida w ,,Aquariustice’’ było zwycięstwo nad Tarakanem, noszącym też imię Sałtykowa Stawryłowicza, królem wężokształtnych nagów z dalekiej Bharacji. Powiadano też, że Volch Alabasta udusił mocarnymi ramionami krokodyle Arimię i Flotana, które służąc smoku piekielnemu, Rykarowi, pożerały rusałki pluskające się w rzece nazwanej później Volchovem. Już w erze dziewiątej szeptano, że prawdziwym ojcem Volcha nie był wodnik Albasta, jeno żmij, który uwiódł jego macierz. Najwięksi junacy często byli bowiem synami bądź córkami żmijów.
*
Zła sława poprzedzała czarnoksiężnika Radasława Burego, gdziekolwiek się udał. Miał łysą jak sęp głowę, uszy spiczaste, paznokcie długie i ostro zakończone, sięgającą pasa, siwą brodę oraz złe spojrzenie przenikliwych, żółtych oczu. Powiadano o nim, że wywodził się z rodu leśnych dziadów, albo też był jednym z upadłych Enków. Za okrycie służyła mu szata barwy brunatnej, stóp sięgająca, w pasie przewiązana szkarłatnym sznurem. Od najmłodszych lat rzeźbił w drewnie, kamieniu i brązie, oraz lepił z gliny przeróżne postaci, a następnie gwiżdżąc sprawiał, że ożywały. Za pomocą siekiery wyciosał sobie z pni dębowych dwunastu silnych jak ogry pachołków. Ożywił ich przenikliwym gwizdnięciem, po czym rozkazał im wybudować sobie kamienny kasztel na lewym brzegu Virany płynącej na zachodzie ziem późniejszej Analapii. Gdy drewniani pachołkowie ukończyli swą pracę, Radasław Bury klasnął w dłonie, zamieniając ich z powrotem w nieociosane pnie dębów. Czarnoksiężnik składał obiaty smoku piekielnemu, Rykarowi, sprowadzając krwawe deszcze. Poszukiwał eliksiru zapewniającego nieśmiertelność. W tym celu mielił na drobny proszek nimfolity, drogie kamienie wydobyte z rozbitych maczugą głów uprowadzonych rusałek i wił. W wyniku jego eksperymentów alchemicznych, wody Virany i Odirny zatrute zostały rtęcią. Jakby mało było mu tych przewin, zadawał pokuśniki wilkom, dzikom i niedźwiedziom, przez co zwierzęta te zamieniały się w krwiożercze potwory niezwykłej wielkości i nadzwyczaj silne, opętane żądzą mordu. Niesyty przeprowadzania wciąż nowych eksperymentów, uwięził Čorta, zwanego inkubem w ciele jaszczurki. W rezultacie jaszczurka urosła, przeobrażając się w ziejącego ogniem, skrzydlatego smoka, któremu Radasław nadał imię Sadaj. Smok poleciał na wschód, w stronę Toropiecka, siejąc mord i pożogę. Nim dotarł do stolicy królestwa rusałek i wodników, zginął ustrzelony z łuku przez odważną wiłę Ostravę, która broniła przed nim gromadki bawiących się leśnych dzieci.
Volch Alabasta rósł znacznie szybciej niż inne dzieci, co jego rodziców napełniało zarówno dumą, jak i przerażeniem. Mały wodnik liczył sobie zaledwie cztery lata gdy poprosił rodziców.
- Mamo! Tato! Pozwólcie mi iść na wyprawę przeciwko Radasławowi Buremu!
Stazja i Albasta zrazu nie chcieli o tym słyszeć, drżąc o życie syna.
- Walka z czarnoksiężnikami i potworami to zadanie dla dorosłych! - Tłumaczył ojciec małego, czupurnego wodnika.
Volch był jednak uparty i nie dawał rodzicom spokoju, aż ci z ciężkim sercem zgodzili się puścić go na wyprawę. Najmłodszy z junaków opiewanych w bylinach, wziął ciężką włócznię i przypasał sobie miecz z bułatowej stali wykuty przez krasnoludy. Przyodział się w zbroję ze stalowych łusek, głowę zaś okrył szyszakiem zakończonym czerwoną kitą z końskiego ogona. Mimo swych czterech lat wyglądał dostojnie i groźnie.
Razem z Volchem nad Viranę udała się drużyna jego rówieśników. Były w niej wodniki Kalcymir, Mżeszk, Mirsun i Chowan, rusałki Sprewa i Milada, biegłe w strzelaniu z łuku, rzucaniu sztyletem i zielarstwie, żmij Padlimir oraz bliźniacy Morix i Havran ze szczepu leśnych ludzi z Puszczy Jaktorowskiej. Wszyscy ci młodzi wojownicy o nieulękłych sercach, obdarzeni byli mocą obroticzestwa, to jest zmiany postaci. Mikołaj Rymwid napisał, że każde z tych dzieci miało za ojca żmija, a być może nawet samego Welesa, co tłumaczyłoby niezwykłe moce drzemiące w ich dziecięcych ciałkach.
Drużyna Volcha Alabasty miała zbiórkę pod wypróchniałym dębem rosnącym nad brzegiem ruczaju, gdzieś na ziemi nazwanej później Orlandem i Roxem. Dzieci pożegnały się z rodzicami i prowadzone przez Volcha zmierzały w kierunku złowrogiego zamku nad Viraną. Były odważne i pewne siebie. Neurowie, strzygi i kotołaki schodziły im z drogi. Drużyna nie wiedziała jednakże, że nad jej bezpieczeństwie czuwały z wysokiego nieba dwa orły; biały Tinez i czarny Ridan, gotowe bronić dzieci dziobami i szponami przed sługami smoka Rykara.
*
Radasław Bury miłował wielce blask złota i klejnotów, które wytwarzał z próchna mocą kamienia filozofów. Kiedy kontemplował piękno kunsztownie wykonanych nausznic, naszyjników i maneli usłyszał nerwowe skrobanie do dębowych drzwi komnaty.
- Czego do stu Čortów? - Warknął czarnoksiężnik.
Drzwi otworzyły się z przeraźliwym skrzypieniem i stanął w nich lis demoniczny. Zwierzę osiągało rozmiary sporego wilka, miało przeraźliwie świecące, żółte oczy, zmierzwioną sierść i kły ledwo mieszczące się w pysku.
- No, czego chcesz, Tomisławie? - Zniecierpliwiony Radasław tupnął nogą.
- Panie, oto nadchodzi krew twego władania! - Wydyszał lis Tomisław.
- Nonsens! Moje panowanie jest wieczne! - Zazgrzytał zębami czarownik. - Gadaj sensownie co się dzieje, do kroćset!
- Oto nadciąga młody Volch Alabasta na czele drużyny – mówił lis.
- Mam się przestraszyć jakichś berbeciów? - Roześmiał się brunatny mag.
- Mimo młodego wieku, wszyscy są silni jak słonie i potrafią brać na siebie postaci zwierzęce. W walkach z tymi oborotniami wyginęły stworzone przez ciebie, panie, zwierzęta demoniczne; dzik Fajgas, rosomak Gulon, wilk Vardrost, jaszczur Jabłonolsz i ryś Ostrav. Jeno ja sam ocaliłem skórę, aby donieść ci, panie, o tej klęsce.
- Zakręt mać nad zakrętami! - Wściekły Radasław zacisnął pięści i podszedł do wąskiego okna.
Drużyna Volcha Alabasty przeszła już w bród Viranę. Dziecięcy wódz począł z chwili na chwilę przybierać postać małpy nazywanej obrem, żyjącej w parnych puszczach Azji. Małpy te podobne były do goryli z głębi Afryki, lecz przewyższały je wielkością. Pokryte rudobrązowymi włosami, w szczękach mieściły wielkie kły. Filozofowie przyrody pisali o nich, że w ich żyłach płynęła krew olbrzymów z plemienia Gigantów. Kiedy Volch Alabasta przybrał postać takiej właśnie małpy – giganta, podniósł mocarnymi ramionami ciężki głaz i z rozmachem cisnął nim w zamek czarnoksiężnika, czyniąc wyłom w jego murach. Widząc to pozostali junacy również zamienili się w małpy obry i dalejże ciskać celnie głazami w mury zamczyska.
Lis Tomisław skulił się i zaskomlał ze strachu, podczas gdy pan zamku wydobył z kufra latający dywan i usiadłszy na nim, poleciał w stronę pobliskiego gaju. Widząc to Volch Alabasta znów odmienił swą postać. Był teraz turem o złotych rogach. W ślad za nim postać tę przybrała też jego drużyna. Jedynie rusałki Sprewa i Milada w turzej postaci miały rogi srebrne zamiast złotych. Całe stado pobiegło do gaju, aby kontynuować walkę.
Dywan niosący Radasława Burego wylądował w gaju u stóp starego modrzewia, którego korę pokrywały magiczne znaki. Gaj pełen był kamiennych bestii. Przypominały głębinowe ryby, zwane topornikami o rozdziawionych paszczach i wyłupiastych oczach, lecz miały też łapy i ogony jaszczurów. Kosa Owinniczew w ,,Animalistyce’’ nadał im nazwę toporników, nieświadomy istnienia ryb o tej samej nazwie. Radasław zagwizdał niczym Sołowiej Chąsiebnik z ery dwunastej, aż z drzewa spadło wronie gniazdo. Gwizd jego ożywił lądowe toporniki, a to co wyrzezane w kamieniu, zamieniło się w zimnokrwiste ciała. Toporniki kłapały szczękami wydając bulgoczące dźwięki. Były głodne i spragnione krwi. Radasław klasnął trzykrotnie w dłonie i otworzyły się żelazne drzwi wprawione w pusty pień spróchniałego dębu. Z ciemnego wnętrza drzewa wynurzył się ogromny młot na długim trzonku. Pokryty był piekielnymi czertami układającymi się w tchnący grozą napis: Grond.
- Słuchamy i jesteśmy ci posłuszni, mocny Radasławie! - Grobowym głosem przemówił Żelazny Młot.
- W imię lutego Czarnoboga nakazuję wam wybić do nogi drużynę Volcha Alabasty zamienioną w tury!
Żelazny Młot bezzwłocznie poprowadzi toporniki do walki. Bestie o ni to rybiej, ni to gadziej postaci zginęły od ran zadawanych rogami i kopytami. Groźniejsze okazały się z wyglądu niż w walce. Żelazny Młot ścigał Volcha Alabastę między drzewami. Najlżejsze jego uderzenie mogło złamać kręgosłup dorosłego tura. Niechybnie tak właśnie by się stało, a dziecięcy junak zginąłby bohaterską śmiercią. Żelazny Młot już podnosił się, aby zamienić go w mokrą plamę. Volch pomyślał o ojcu i matce, których miał już nigdy nie zobaczyć i po raz pierwszy w życiu poczuł się jak małe, bezbronne dziecko. Zdążył uronić łzę, gdy z nieba, niczym biała błyskawica, orzeł Tinez runął na Żelazny Młot. Jednym ciosem dzioba rozciął trzon morderczego narzędzia, po czym porwał w szpony jego tępą część z żelaza z zamiarem wrzucenia jej w otchłań.
- Chcąc zniweczyć czary Radasława Burego, musisz zniszczyć Nawią Kość, którą nosi on zawsze przy sobie! - Powiedział Tinez, po czym wzbił się w przestworza.
Kiedy ostatni topornik uciekł z płaczem, aby skryć się w nurtach Virany, Volch przemówił do swojej drużyny.
- Będę dalej ścigać brunatnego maga, aby położyć kres jego łotrostwom. Kto chce, może wrócić do rodziców. To bardzo niebezpieczna wyprawa.
Junacy przyznali rację wodzowi i rozeszli się do domów, życząc mu powodzenia, aby znów żyć jak zwykłe dzieci. Jeno rusałki Sprewa i Milada postanowiły zostać z nim do końca. Volch zamienił się w wilka. Zwietrzył trop Radasława i ruszył w pościg, a Sprewa i Milada pobiegły w ślad za nim.
*
Było to nad piaszczystym brzegiem Gopła. Milada i Sprewa zapaliły zapaliły jednocześnie strzały ogniem swych oczu i posłały je z łuków w latający dywan maga. Dywan rozdarł się i zajął ogniem, zaś czarnoksiężnik wrzeszcząc i machając rękami wpadł do jeziora. Niebawem fale Gopła wyrzuciły na brzeg Nawią Kość, straszliwą różdżkę Radasława. Volch nadbiegł w wilczej postaci i chwycił ją między zęby. Wtedy z jeziora wynurzył się Radasław Bury ociekający wodą.
- Szlachetny wilku, miejże litość dla mnie!
- A ty gdzie miałeś litość dla rusałek, które patroszyłeś? - Warknął Volch, po czym zmiażdżył kościaną różdżkę potężnymi kłami.
Radasław Bury rozdziawił usta i złapał się za serce. Jego starcze ciało pękło na dwie połowy, wypluwając do jeziora deszcz krwi i flaków.
Volch Alabasta porzucił wilczą postać i zamienił się w słonia. Za pomocą trąby posadził obie rusałki na swoim grzbiecie.
- Wracamy do domu, bo już pewnikiem rodzice się o nas martwią – oznajmił wesoło.
Taki był początek czynów chrobrego junaka Volcha Alabasty.