,,Dzieci drżały przed bebokiem – potworkiem niewielkiego wzrostu, który pomagał rodzicom w dyspcyplinowaniu pociech. Ostrzeżenie ‘Nie rób tak, bo cię bebok zabierze’ podobno potrafiło zdziałać cuda. Słabością demona był jego wzrost i ograniczone siły – nie potrafił sobie poradzić z wyższymi od siebie, stąd jego ofiarami padali tylko kilkulatkowie. Atrybutami tego karła są kij służący do bicia niegrzecznych dzieci oraz worek, do którego chowa szczególnie dokazujące urwisy. W niektórych miejscowościach bebok może przybierać postać półczłowieka, pół zwierzęcia. Mieszka w ustronnych i spokojnych miejscach, ale zawsze blisko rodziny, kiedy zajdzie taka potrzeba’’ - Anna Willman (red.) ,,Folklor polski. Sztuka ludowa, tradycje, obrzędy’’
W erze jedenastej na dzieci czyhało wiele niebezpieczeństw. Do kołysek zakradały się okrutne mamuny, to jest upadłem rusałki mające dwie żmije zamiast piersi. Mamuny wykradały niemowlęta i pożerały je. Dziecię mogło być również porwane i podmienione przez subele o kosmatych nogach, a także przez złośliwe skrzaty nazywane dziadkami i mężykami. W Międzyraju mordowaniem dziatek zajmowały się czarownice Lilith i Karina, zaś w Valkanicy dzieciątka były pożerane przez Lamię, mającą zamiast nóg żmijowy ogon. W Aplanie rodzice straszyli swe pociechy, że gdy będą niegrzeczne, zabierze je do worka pral z jednym rogiem, podziobie trupiosiny paw albo pogryzie borsuk demoniczny o białych oczach i cuchnącym oddechu. Po drogach i bezdrożach Królestwa Altamiry włóczył się nocami ponury Człowiek z Workiem, do którego wsadzał niegrzeczne dzieci i zabierał je daleko od rodziców. W dalekiej Białopolsce, wśród wiecznych śniegów, zagrożenie dla maluchów stwarzały kosmate teryki będące rodzajem małpoludów. Dzieci straszono też czarownicami, jędzami, wilkami, południcami, utopcami i wilkami oraz uzbrojonymi w widły Čortami o ostrych rogach.
*
Za panowania Lecha II w aplańskiej dzielnicy nazywanej Zdrojnikiem, stała mała wioska nazywana Gmińskiem. Mieszkał w niej w drewnianej chacie o bielonych ścianach rataj Bułak z żoną Domochą. Mokosza, Szafarka Płodności pobłogosławiła ich piątką dzieci; trzema córkami i dwoma synami o złocistych włosach i roześmianych oczach. W legendzie zachowało się imię tylko jednego z tych dzieci. Kmoś był zarówno najmłodszy jak też najbardziej psotny i przekorny. Nic sobie nie robił z upomnień rodziców. Z lubością przekraczał wszystkie ich zakazy i nakazy, zaś ojciec i matka za bardzo go kochali, aby karcić zbyt surowo. Psotny Kmoś tłukł gliniane miski, wyrywał pióra kogutowi, ciągnął psa Burka za ucho, a kotkę Mruczkę za ogon, zrywał i brudził suszące się pranie, deptał zboże, łamał sadzonki drzew, lepił kulki z chleba, oddawał mocz i stolec do paleniska, brudził sadzą ściany oraz przezywał i bił młodsze dzieci. Matka powiedziała mu po raz chyba setny, aby nie zaglądał do studni.
- Nie patrz do środka, bo są tam utopce i wciągną cię!
- Skoro w wodzie są utopce i do tej wody sikają, to czemu wy ją pijecie? - Odparł rezolutnie Kmoś i pokazał rodzicielce język.
Domocha często płakała z powodu swego syna, który był taki krnąbrny i nieposłuszny, a do tego wielce leniwy do roboty. Któregoś dnia załamała ręce i wykrzyknęła z rozpaczą.
- Będziesz taki niegrzeczny to weźmie cię Bebok i wsadzi do worka!
Kmoś nie przejął się groźbą i wystawił język na całą długość. Tymczasem jak się miało okazać, słowa bezradnej matki zostały wypowiedziane w złej godzinie. Po kolacji Kmoś ułożył się w swoim łóżeczku. Zasypiając uśmiechał się, obmyślając nowe psoty. Przez pogrążone we śnie Gmińsko skarał się Bebok. Bajarze opisywali go jako nagiego pokurcza pokrytego lśniącą, smoliście czarną skórą. Ostre i nastroszone włosy na jego głowie przypominały szczecinę dzika. Bebok miał wielkie oczy płonące szkarłatnym ogniem, długie i białe kły wystające zza smoliście czarnych warg, pękaty brzuch oraz cienkie, kościste kończyny, z których każda zakończona była trzema szponiastymi palcami. Niósł zarzucony na plecy stary worek, jak opowiadają niektórzy, uszyty ze szczurzych skórek. W lewej łapie trzymał grubą rózgę najeżoną cierniami. Stwór stanął przed chatą Bułaka i Domochy. Burek wyczuł intruza i począł ujadać. Jednak Bebok uśmiechnął się od ucha do ucha i przyłożył długi palec do ust. Pies zamilkł momentalnie i ukrył się w budzie. Pamiętał jak Kmoś był dla niego niedobry. Bebok, cicho jak złodziej, zakradł się do chaty. Jego szpony działały jak najlepsze wytrychy, którym nie mogły się oprzeć żadne zamki. Dzieci spały smacznie. Również Kmoś nie przeczuwał nic złego, kiedy Bebok go pochwycił. Chłopczyk wrzasnął przerażony, lecz straszydło ścisnęło go mocno za gardło, wrzuciło do worka i wyskoczyło ze swym łupem przez okno.
- Mamusiu, jakiś Čort zabrał Kmosia! - Jedna z sióstr niegrzecznego chłopca opowiedziała o całym zdarzeniu swojej matce.
Wtedy Domocha pojęła jak wielką moc mają słowa. Jej serce napełniło się wielkim bólem, oczy zaś łzami. Nic już jej nie cieszyło, nawet czwórka pozostałych w domu, a do tego grzecznych dzieci. Skierowała swe kroki do komory gdzie rzuciła przed siebie trzy ziarenka prosa i jeden srebrny guzik. Wówczas z ciemnego, zakrytego pajęczynami kąta wyszedł skrzat Chowaniec z rodu Uboża. Był chudy jak Kościej i miał długą, popielatą brodę. Łysinę zakrywał słomkowym kapeluszem.
- Pomóż mi, panie, odnaleźć synaczka! - Załkała Domocha.
- Nie klękaj przede mną, bo nie jestem z rodu Enków, jeno prosty skrzat domowy. Źle, że dałaś się ponieść emocjom i nieopatrznie wezwałaś Beboka – Chowaniec uniósł chudy palec karcącym gestem – jednak nie wszystko stracone. Bebok, choć należy do sług smoka Rykara, nie ma mocy zabijania dzieci. Twój syn wróci do ciebie żywy, a ja mu w tym pomogę.
- Jak mam cię wynagrodzić, gdy już przyprowadzisz z powrotem mojego Kmosia? - Spytała z nadzieją Domocha.
- Wystarczającą zapłatą będzie dla mnie spodek mleka i wasze szczęście rodzinne – odrzekł Chowaniec po czym zniknął w cieniu komory.
Skrzat nie tracił czasu. Czym prędzej dosiadł szarej i chudej kotki noszącej imię Sfinga, która nie wydała jeszcze na świat kociąt. Rozpytując się wiatru i Księżyca, podążał na jej grzbiecie wprost do pieczary Beboka, która ukryta była wśród leśnych ostępów.
*
Kmoś płakał i darł się wniebogłosy, kiedy Bebok zapamiętale smagał jego obnażone pośladki srogą rózgą. Dziecko nie mogło liczyć na litość demona. Bebok lejąc Kmosia szczekał jak pies, miauczał jak kot i piał niczym kogut, któremu niesforny chłopiec wyrywał pióra z ogona. Męczarniom urwisa położyło kres przybycie Chowańca na grzbiecie kotki Sfingi.
- Ostaw to dziecię w spokoju, Beboku Już zostało ukarane!
- Wal się! - Prychnął Bebok nie przerywając bicia dziecka.
Wówczas Chowaniec otworzył zawieszony na szyi flakonik zawierający wodę z Sobotniej Góry. Chlusnął nim na Beboka, parząc jego čortowską skórę jakby żywym ogniem. Bebok wrzasnął przeraźliwie po czym przybrawszy postać smoliście czarnej hieny z czerwonymi oczami, uciekł z jaskini, wykrzykując słowa nieprzystojne. Chowaniec podszedł do Kmosia. Pokropił cudowną wodą jego rany zadane ciernistą rózgą, a te wnet zagoiły się, nie zostawiając nawet blizny.
- Chodź, zaprowadzę cię do mamy – powiedział łagodnie Chowaniec. - Otrzyj łezki, a od tej pory bądź już grzeczny.
- Obiecuję – powiedział Kmoś.
Wszyscy domownicy ucieszyli się, gdy mały urwis powrócił cały i zdrowy.
- Mamo, tato, ja już nie będę wam sprawiał przykrości – zapewnił Kmoś, tuląc się do rodzicielki.