Strony

czwartek, 16 maja 2013

Jarosław



W owym czasie, Sarmaci, potomkowie jednego z braci Nastazji, stworzyli ogromne imperium. Oto ludy składające daninę ich królowi: Sarmaci, Słowianie, Celtowie, Ilirowie, Grecy, Dakowie, Trakowie, Bałtowie, Oxiowie o foczych głowach, Wydrzanie, Svamowie, Pohjolańczycy, ludy wywodzące się od Strażników Kurhanów, bogate miasto Tmu – Tarakan, gdzie kwitł kult Karalucha, ludy Kolchidy i Hajastanu, Gór Ikaryjskich, Prometu, Taj – Każku, Kirgizi, Turkmeni, Tadżycy, Uzbecy, Hetyci, Huryci, Hebrajczycy, Fenicjanie, Arabowie, Sumerowie, Sineańczycy, Indowie o wężowych nogach, Kynokefale z Baltii i Andamanów, oraz Nubijczycy. Jedynie dzikie plemiona Scytów i Amazonek nic sobie nie robiły z króla Azarmarota, jego poprzedników i następców. Gdzieś na ukraińskiej ziemi, nieopodal stolicy, królewska córka Irvis leżała na łące, a jej dwórki składały na nią najpiękniejsze kwiaty, śpiewając słowiańską pieśń:



,,Tu rzeczka, tam krzaczek,
Tańcował strelaczek,
Z tą brzeginką, tą ładną,
Co siedziała pod ławą’’.

Gdy to śpiewały, nie zauważyły jak wiatr wznosi piach w górę. Był gorący, lipcowy dzień. Skręcona kolumna piachu z wolna zbliżała się do śpiącej Irvis. Nagle królewna krzyknęła, gdy jakieś ręce porwały ją i wciągnęły w wir powietrza i piasku.
- To strela! – krzyknęła przyjaźniąca się z królewną zakładniczka, córka ksiecia słowiańskiego znad Visany. – Trzeba rzucić w nią żelazem! – żadna z panien go nie miała, a poza tym równie dobrze można było zranić strelę co Irvis. Nim nadbiegli na pomoc żołnierze, powietrzna istota znikła z oczu, wraz ze swym łupem. Wylękła dziewczyna, spostrzegła, że trzyma ją rosły mąż w przepasce biodrowej. Co dziwnego – porywacz miał złote pięty. Gdy król Azarmarot dowiedział się o zniknięciu córki, gorzko zapłakawszy, od Lebany po Roxyzor, od kraju Kola po ostatnią kataraktę i od krainy Słoweńców po zachód Sinea, wyprawił posłów obiecujących wielką nagrodę za jej odnalezienie. Jednak przez długi czas, nikt nie wiedział gdzie jest, choć był jeden taki, co szukał jej aż na Atlantydzie, a inny na Księżycu!



*
- To chyba Čorty, nie owady! – rwali włosy z głowy mieszkańcy pewnego sioła, gdzie wszystkie rośliny zniszczył nalot szarańczy. Wszyscy mieszkańcy owej wioski byli Słowianami, poddanymi króla Sarmatów. Nastała właśnie pora żniw, lecz szarańcza przekreśliła wszystko. Z głodu padało bydło w ich zagrodach i dzikie zwierzęta w lesie. Stawy były za małe, by żyjącymi w nich rybami można było się wyżywić. Wiec zadecydował, że mieszkańcy ginącego z głodu sioła Radosławówka, wsiądą na wozy, ciągnięte przez niedobitki koni i bydła i poszukają nowego miejsca do życia. Jak uradzono tak zrobiono. Nawet najbardziej niedołężni starcy opuścili wieś, a po wielu, wielu latach, las zagarnął to, co niegdyś mu zabrano. Chłopi wędrowali przez lasy, stepy, rzeki, sioła i grody – niektórzy osiedlili się w nich, inni przystawali do leśnych ludzi lub rozbójników. Zdarzało im się mrzeć z głodu i chorób, lecz ciągle jechali przed siebie w nieznanym kierunku. Wśród tych wędrowców byli Wsiesław i Nadzieja. Tak się złożyło, że oni i ich jedyne dziecko byli jedynymi ludźmi z Radosławówki, którzy wciąż wędrowali naprzód i naprzód. Nieraz przymierali z głodu i pragnienia, aż wreszcie postanowili udać się do stolicy imperium i tam zamieszkać. Jednak byli tak wyczerpani, że nie przeżyli nocy. Przy martwym ciele Nadziei, płakał pijący jeszcze mleko chłopczyk nazwany Jarosławem. Tymczasem z księżycowej poświaty wynurzył się dziwny stwór rodem aż z Medii. Do pasa był mężem, zaś od pasa – nie, nie koniem, lecz lwem. Uradował się na widok zwłok, bo mu smakowały, kwilące niemowlęta również. Już wyciągał po małego Jarosława łapska, gdy nagle zaświstała strzała, tuż obok dziwnego stworu. Ten, widzący w mroku, wziął ją i przyjrzał się. Miała grot o trójkątnym przekroju. Choć noc była zimna, potwór zlał się lodowatym potem, bo strzałę wypuścił z łuku jakiś Scyta. Lwie łapy w mig poniosły monstrum w siną dal. Do zwłok zbliżyli się jacyś mężowie, noszący brody i wąsy. Mieli na sobie skórzane kaptury, jaskrawe kaftany, spodnie i buty. Byli uzbrojeni w łuki, a w złotych pochwach trzymali miecze o złotych rękojeściach. Zobaczywszy ledwo żywe z zimna niemowlę zlitowali się, a rodzicom sprawili pogrzeb. Scyta, który przygarnął Jarosława, dał mu imię ,,Rustam’’, sam zaś nazywal się Artak. Jego żona, Ardanazja była najlepszą łuczniczką w armii Amazonek. Poznała Artaka w czasie nieudanego szturmu na stolicę imperium Sarmatów – Boloskę i dla niego opuściął swe plemię. Jarosław – Rustam nazywał ją matką. Lata mijały, a chłopiec wzrastał wśród Scytów i nawet się nie domyślał, że może nyć z urodzenia kimś innym. W czternastym roku życia, przybrany ojciec dał mu chowany do złotej pochwy i w złotą rękojeść wyposażony, miecz, taki sam jak te, które Ilja Muromiec i Alosza Syn Wołwcha dostali od księcia Ojcowa. Chłopak nazwał swój oręż ,,Akinakesem’’. Dostał też , kupionego na targu, na wyspie Cortix, rumaka z Rakuzji, wyhodowanego w stadninach Galstadu przez Celtów. Ogier otrzymał imię Rakuza. O łuku i tarczy już nawet nie wspomnę. Tego roku Scytowie udali się na wyprawę po łupy do czarnomorskiego grodu Tmu – Tarakan. Gród ten istniał już w erze jedenastej i jak pisze Kosa Oppman w ,,Perłowym latopisie’’ wspierał króla wąpierzy Naraicarota I. Zniszczony przez potop, został odbudowany przez odległych potomków Grabu i Jodły.

,, [...] Tmu – Tarakan [...] oznacza ‘Miejsce Karalucha’, lub ‘Królestwo Ciemności’ jest miastem obejmującym ledwie kilka przyległych wsi. Ma armię i flotę, zaś rządzi nim dziedziczny król. Jego godłem jest karaluch – mają go na chorągwiach, na tarczach, tatuażach, budują mu pomniki, oraz noszą klejnoty przypominające te owady. Podobno lek sporządzony z karalucha, uzdrowił kiedyś słuch jednego z pierwszych królów. Poza tym wznoszą świątynie i ołtarze smokom – wśród nich Rykarowi. Tmutarakańcsy chąsiebnicy są postrachem Morza Smoły – w ostatnich dniach flota tego kraju napadła na Orland, Puanę i Kraj Stepów, by móc zaatakować Aplan. Jednak mieszkańcy Puany spalili smoliste morze, a z nim tmutarakańską flotę. A przecież nie ma złych krain i złych ludzi! Część ‘Synów Karalucha’ nie splamiła swych mieczy we krwi niewiast i dzieci, nie chcieli napadać na inne kraje, a i swych pobratymców odwodzili od tego’’

- opowiadał w erze jedenastej gepard Akko Jubastin. Oczom Scytów już ukazały się białe chorągwie z czarnym karaluchem. Wojownicy broniący miasta, w bitwie na otwartym polu nie potrafili odeprzeć najezdników. Ci już przystawili drabiny do murów. Jarosław – Rustam pierwszy się wspiął i zerwał chorągiew. Jednak cały Tmu – Tarakan ofiarnie odpierał atak. Choć Scytów było więcej, tym razem nie mogli sprostać siłom ,,grodu Karalucha’’. Artak zginął przebity włócznią, Ardanazja gdy wystrzelała cały kołczan, padła od ciosu maczugą. ,,Akinakes’’ Rustama kąpał się w tmutarakańskiej krwi, gdy wtem jego właściciela skrępował arkan i zrzucono go z grzbietu Rakuzy. Młodego wojownika ciągnięto po zakrwawionej ziemi, a gdy wyrywał się – ogłuszono go. Gdy odzyskał przytomność, było już po bitwie. Junak stał na targowisku w Bolosce razem z grupą innych jeńców scytyjskich. Nie spostrzegł się jak został kupiony przez możnego pana z dworu króla Azarmarota, aby pracował na jego polach. Jego towarzysz niewoli, wykorzystując nieuwagę karbowego zagadnął:
- Wiesz, ostatnio królewską córkę wiatr porwał, a wszyscy jej szukają – Jarosław nic z tego nie zrozumiał.



*
Tak jak co dzień , tak i teraz, Swaróg powoli gasił Słońce, a niewolnicy sarmackiego wielmoży zwozili zbiory do jego spichrzów. Jarosław pchał wózek, przez pewien czas okładany batem karbowego, który rychło jednak zajął się innymi niewolnikami. Nieoczekiwanie oczom jeńca ukazała się dziwna istota, podobna do człowieka , lecz nie będąca człowiekiem.
.
,, ... miał postać pięknego męża o ptasich skrzydłach. Nosił długie, kasztanowate włosy i był ogorzały’’

- pisał o nim Szczec Wyrwibadyl w dziele ,,Księga Latarnika’’. Miał koronę z ognia, a na obu jego ramionach zasiadały dwa sokoły o imionach Lelum i Polelum.
- Pokój tobie, Jarosławie – rzekł do niewolnika.
- To pomyłka, proszę pana – odrzekł przymusowy pracownik. – Nazywam się Rustam, mój ojciec zwał się Artak, a macierz Ardanazja. Mój ojciec był Scytą, a matka – Amazonką. Jarosław to imię Słowian – ludu, z którym nie mam nic wspólneg.
- Twoi prawdziwi rodzice byli Słowianami – ozwal się skrzydlaty człwowiek – Nazywali się Wsiesław i Nadzieja, a zmarli na stepie, bo w ich siole, Radosławówką zwanym, szarańcza zniszczyła wszystkie rośliny. To ja ją przywiałem, abyś tu trafił, abyś wyruszył szukać córki króla.
- Zsarnyjelenia – zaklął niewolnik, bo królowie Sarmatów nie byli popularni wśród Scytów i Amazonek Kim jesteś panie?
- Jam Pochwist, z mandatu Ageja pan wiatrów – odrzekł Enk.
- To wy, panie porwaliście królewnę Irvis? – spytał Jarosław.
- Skąd – obruszył się Pochwist – królewnę porwała strela.
- Czy strela strzela? – zapytał naiwnie człowiek.
- Gdybyl mógł wam zazdrościć to dwóch rzeczy: niewinnego cierpienia i umiłowania żartów – rzekł Pochwist. – Strele wywodzą się od Novalsa i Aivalsy. Mają postać mężów w przepaskach biodrowych, mających złote, lub srebrne pięty. W biegu są szybsze od strzały, latają jak sokoły, pływają jak ryby. W skwarne, lipcowe dni podróżują wewnątrz wiru powietrza i piasku; jeśli w taki wir rzuci się żelazem, to można strelę zranić, lub zabić. Królewnę Irvis porwał strela Vurukaszanowski z Morza Czarnego. Na jego dnie uwięził córkę króla Azarmarota i chce uczynić ją swą żoną lub niewolnicą. Król Sarmatów wysyła wyprawy, aby ją odzyskać, a szukają jej aż u Płanetników na Księżycu...
- Gdybym był wolny to sam bym jej poszukał – westchnął Jarosław.
- Masz zatem błogosławieństwo Ageja i moje. Moja żona Meluzyna, już wstawila się u twego pana, za ciebie i wszystkich niewolników. Oto twój ,,Akinakes’’ – znalazlem go w Tmu – Tarakanie jak leżał w gnoju – Pochwist podał wspaniały scytyjski miecz. – A oto twój wierny Rakuza; Meluzyna jako syrena tak wdzięcznie zaśpiewała, że ten kto go posiadał, oddał jje jako zapłatę. – Jarosław wtulił się w ukochanego kasztanka. – W imię Ageja ruszaj cały czas prosto nad Czarne Wody, zanim spotkasz strelę, zmierzysz się z żółtym wężem morskim, wypasłym na ludzkim mięsie. Odwagi! – Pochwist odleciał już do innych Enków, a wkrótce potem, z domu sarmackiego pana wyleciała na ptasich skrzydłach syrena z łukiem i ognistą koroną – była to jytnas Meluzyna.
Jeszcze tej nocy Jarosław wyruszył na rakuzie na poludnie. Pozostali niewolnicy wysłuchali jak zostały przekazane słowa Pochwista, lecz woleli wrócić do swoich ludów – Scytów, Słowian, Nubijczyków...

,,Na pewno królewnę porwały ażdachy, posiekały ją szablami, a zwłokami nakarmiły ały’’


- rzekł jakiś Słowianin. Jarosław sam jechał wciąż i wciąż na południe. Nocą chciał go pożreć medyjski potwór – ten sam co niegdyś połakomił się na jego rodziców. Jednak Rakuza w porę zarżał i gdy monstrum poczuło ostrze Akinakesa na gardle rozpłakało się, aż junak zlitował się i oddał mu swój prowiant. Król wąpierzy Tybald wysyłał do niego posłów, roztaczając kuszące obietnice bogactwa, sławy i zaszczytów. Zawsze gdy Jarosław odmawiał, musiał staczać walki z całymi armiami straszydeł, lecz te pierzchały ilekroć junak wezwał na pomoc Mokoszę; Panią Złotego Łańcucha, Tą Której się Boją Smoki. Przez całą wędrówkę za towarzysza miał jeno konia Rakuzę. Raz spotkał przepiękną niewiastę, nazywającą siebie Panią Zwierząt. Na szczerym stepie siedziała pod drzewem, za stołem nakrytym białym obrusem i obficie zastawionym. Napoiła i nakarmiła Jarosława, a gdy zaczęła śpiewać, usnął na trawie. Wówczas owa piękność zmieniła się w rogatego wilka o palcach jaszczurki i rubinowych oczach. Już miała przegryźć spitego greckim winem junaka, gdy zbudził go Rakuza swoim wilgotnym pyskiem, oraz przejazd przez niebo Jeźdźców Ognistego Pioruna. Jarosław ujrzawszy nad sobą potwora, chwycił Akinakes i uciął mu głowę. ,,Pani Zwierząt’’ okazała się być zwykłą empuzą.



,,Wąpierz rozkazał, aby oddane mu Wiły załaskotały nieszczęśnika. Przez godzinę śmiał się jak wariat, aż wreszcie jego wciąż drgające zwłoki rzucono na pożarcie brukołakom’’ – K. Oppman ,,Perłowy latopis’’.

Strelowskiemu rodowi Vorukaszanowskich służyła pewna Wiła, która dołączyła się do podróżnik, a ten był nią oczarowany. Wiła jak Wiła, jedną nogę miała jak niewiasta, a drugą jak koza. U tej jednak racica była z diamentu. Gdy poleciła Jarosławowi, by (w ubraniu) legł na trawie, natychmiast to zrobił. Wówczas jak nie zacznie łaskotać. Najpierw było to przyjemne, potem już mniej, aż wreszcie junak poczuł, aż od tego łaskotania krew mu pójdzie z nosa. Na szczęście Rakuza kopnął mocno Wiłę, a ta lotem niby ongiś Światłowida zawiedziona przez Siłę, przeniosła się do Morza Czarnego. Junacki szlak wciąż wił się przed herosem, a końca wędrówki wciąż nie było widać.
Nad jakimś jeziorkiem, w zaroślach stała czapla o purpurowych piórach. Nie mogła odlecieć, bo jej nogi zaplątały się w sidła. Wtem odezwała się ludzkim głosem:
- W imię Ageja i Welesa uwolnij mnie zacny wędrowcze, a wynagrodzę ci to! – Jarosław rozejrzał się i ujrzał czaplę w trzcinach. Zlitował się i rozciął Akinakesem postronki. Wdzięczny ptak wzbił się w górę.
- Dziękuję! Wiedz, że nie jestem zwykłą czaplą, ale navaci – ptakiem z Nawi – po tych słowach czapla gdzieś odleciała. Minęły trzy dni od tego zdarzenia i Jarosław stanął nad brzegiem Morza Czarnego. Już raz był tam z ojcem. Nie wiedząc co począć, jął donośnym głosem wyzywać strelę na pojedynek , lecz odpowiedzialy mu jeno fale. Koń i jeździec zauważyli niedaleko brzegu okazałą, żółtą wyspę. Bez namysłu wskoczyli w morze i dopłynęli na ostrów. Nic na niej nie rosło. Jarosław wyjął z torby chrust i hubkę, krzesiwo i zająca, po czym rozpalił ognisko. Koń zaś dostał do jedzenia miarkę owsa. Już wędrowiec radował się myślą o pieczystym, gdy usłyszał niewiarygodnie głośny wizg i zółta wyspa pogrążyła się w wodzie. Na szczęście koń i jeździec umieli pływać.



- Co to za głupcy chcieli palić ognisko na mojej głowie? – ozwał się ludzkim głosem ogromny, żółty wąż morski. Gdy spojrzał w morze, rzucił się na pływaków. Ci zrazu uciekali, aż Jarosław walcząc z falami, natarł z Akinakesem na potwora. Żałował, że nie chcąc tego, sprawił mu tak straszny ból, a jednocześnie nie wierzył, żeby przeprosiny coś zmieniły. Wąż morski był ponoć ludożercą. Miecz tak sprawny w Tmu – Tarakanie, czy na stepach, teraz zdawał się bezużyteczny. Koń gryzł i kopał, lecz potwora zdawało się to nie wzruszać. Wtem jakś ptak sfrunął ku walczącym, a była to czapla. W mgnieniu oka wbiła długi dziób, aż po szyję w oko węża, po czym szybko wyciągnęła. Wąż martwy zapadł się w odmęt, gdzie rozszarpały go inne potwory.
- Navaci zawsze są wdzięczne – rzekła ludzkim głosem czapla purpurowa, po czym coś złotego wrzuciła do morza. Trzeba bowiem wiedzieć, że ów ptak był na dworze w Bolosce, a sarmacki król Azarmarot zdjął z czoła swą złotą gwiazdę i dał mu. Jej wrzucenie do morza znaczyło: ,,Król Sarmatów żąda zwrotu córki’’. Jarosław i Rakuza wydostali się na brzeg, aby się wysuszyć. Tymczasem ich oczom ukazał się barczysty mąż o czarnych włosach, bez brody i wąsów. Ubrany był jedynie w przepaskę dla zasłonięcia wstydu, a gdy Jarosław przyjrzał się jego stopom, ujrzał złote pięty. Strela. Dziwny człowiek trzymał w palcach złotą gwiazdę królów Sarmacji, po czym rzucił ją Jarosławowi jak psu.
- Jstem Artanisław Vorukaszanowki, strela. – przemówił. – Nie wiedziałem, że ten durak Azarmarot domyślił się, że to ja zabrałem jego córkę. Ty zaś nędzny pachołku, powiedz mu, ze córki już nigdy nie obaczy, bo teraz jest moją własnością. Długo mi odmawiałą, postępna i dumna suka, lecz teraz wszystkie strele, latawce, ażdachy, ały i Płanetnicy będą mi zazdrościć takiej żony. Wysłuchałeś, więc – won!
- Na Ageja, Pochwista i Meluzynę i na honor Zniewolonej, twa zbrodnia nie ujdzie bez kary! – Jarosławowi zrobilo się żal królewny Irvis więzionej przez tego typa. Ten zaś zaśmiał się i począł szybko obracać, aż powstał wir powietrzno – piaskowy. Kilkakrotnie rzucał o ziemię Jarosławem i Rakuzą, az gdy ci byli poobijani i poranieni, rzekł:
- Teraz pokaż swoje rany, sińce i guzy durnemu Azarmarotowi i powiedz, ż ejemu zrobiłbym to samo, gdyby przyszedł tu odebrać moją własnośc! – tymczasem obolały Jarosław szybko wyjął Akinakes i rzucił nim w wir powietrzno – piaskowy zakrywający strelę. Nie chciał go zabijać tylko zranić. Rozległ się krzyk płoszący stada mew, po czym wir opadł odsłaniając leżącego na piasku strelę w kałuzy krwi. Gdy Jarosław podjechał doń, istota już trzymała w dłoniach swe złote pięty.
- Miłosierdzia, panie – wyjąkała strela, po czym gdy rzuciła pięty n apiasek zamieniły się w góry złota. – To dla ciebie, panie, ale oszczędź mnie...
- Moi przybrani pobratymcy - zaczął Jarosław – umiłowali złoto, lecz ja więcej umiłowałem Irvis, malkieš janloitenaya ad janlovienaya1, ozdobę świata i panią mego serca – mówiąc to opatrywał rany streli szarpiami ze swej koszuli. – Zwyciężyłem cię, więc oddaj mi królewnę, a bez sztuczek – Vorukaszanowski powlókł się do morza, otworzył złotym kluczem szklane zamknięcie, a po kilku chwilach wyszedł na ląd, prowadząc za rękę zaniedbaną, lecz nadal piekną pannę, urokliwą niby Dziewanna, a na jej czole lśniła maleńka, srebrna gwiazdeczka – noszona przez wszystkie królowe i królewny sarmackie. Nie wierząc swemu szczęściu pobiegła ku swemu wybawcy, by całować go po rękach. Tymczasem upokorzony demon gorącego wiatru próbował ukręcić szyję królewny, lecz Jarosław jednym cięciem miecza, na zawsze położył kres jego intrygom. Były niewolnik i królewna patrzyli na siebie maślanymi oczyma. Irvis szczebiotała z zachwytu i obiecywała Jarosławowi swą rękę. Wieczorem przy ognisku prosiła Jarosława, by opowiedział jej swe przygody. Junak zaczął więc opowieść, a jednocześnie pokazał Akinakes, którym tyle krwi przelał; ludzi i straszydeł. W imperium Sarmatów każdy by rozpoznał scytyjskie pochodzenie takiego miecza.
- Ach! Ty żyłeś ze Scytami?! – wykrzyknęła Irvis. – To zły i krwawy naród. Na bitwie piją krew pierwszego zabitego wroga i ubierają się w ludzkie skóry. Jeśli jesteś Scytą – dodała po chwili – to pewnie mnie zaraz zgwałcisz, obedrzesz ze skóry, poćwiartujesz i wypijesz mą krew – gdy była mała, jej piastunka straszyła ją Scytami. – Raz wespół z Amazonkami zagrozili naszej stolicy. Ich wszytskich trzeba pozarzynać jak świnie, z ich skór uszyć buty, a mięso rzucić psom. – gdy Jarosław tego słuchał, na przemian bladł i czerwieniał. Ledwo się powstrzymywał by nie pobić i zrugać istoty tak dotąd mu drogiej. Gdyby Scytowie byli tak bestialscy jak to opisywała, nie przygarnęliby go przecież. Mimo to oboje zajechali do Boloski, a król Azarmarot nie pożądał się ze szczęścia na widok odzyskanej córki. Wbrew obietnicy, Irvis wolałaby poślubić ,,Lemura, żubra, lub ażdachę, niż plugawego Scytę’’, za jakiego uważała Jarosława. Ostatecznie wyszła za księcia wyspy Mu, u wybrzeży Bharacji i Seylanu i ,,żyli długo i szczęśliwie’’.
Tymczasem król Azarmarot obdarzył Jarosława pałacem, służbą i skarbami, ten zaś nikim nie gardził i wspomagał biedniejszych. Jednak to nie całość nagrody – odtąd król wysyłał go do najtrudniejszych zadań.

*

,,W jedenastej erze, gdzieś w tajemniczych krainach Dalekiego Zachodu, położonych w okolicach Nawi, pojawił się nowy król. Jego imię, pojawiające się zarówno u Iwana Kryłowa, jak i u Antoniego Józefa Glińskliego, brzmiało Kościej, zaliczał się on bowiem do istot, które Rzymianie nazywali ‘Lemurami’. [...] – wyglądem przypominał ludzki szkielet, obciągnięty skórą i pozbawiony włosów. [...] Mając imagé trupa był nieśmiertelny, a do tego był złym władcą prowadzącym liczne wojny w celu niewolenia zamieszkujących Europę plemion’’ - ,,Tatra cz.I Misja’’

Tego dnia Azarmarot wezwał do siebie Jarosława. Król miał przytwierdzoną do czoła złotą gwiazdę. Przemówił do wybawiciela córki:
- Ostatnio doniesiono mi, że w moim królestwie widziano żar – ptaka, zwanego też feniksem, lub złotopiórem. Mój zwierzyniec pęka od zwierząt, ale żar – ptaka nigdy nie widziałem na oczy, a jedynie gdy byłem dzieckiem opowiadano mi baśnie o nim. Teraz podobno ujrzano go na granicy między dacką ziemia, a słowiańską ziemią.
- Jak wygląda, panie? – spytał Jarosław.
- Ongiś przed potopem królowa Tatra przywiozła z Afryki, białego żar – ptaka w złotej koronie, od którego biła zielona łuna – rozmarzył się król. – Ten jednak jest złoty jak Słońce, a taki blask bije od niego, że dosłownie – paw jest przy nim niczym wrona. Zdobądź go dla mnie. Jadąc pomnij, że postrachem kraju Daków nazwać należy dwa straszydła: króla wąpierzy Tybalda, syna Żuławisława i koszmarnego wodnika Kościeja II Rakokształtnego. Obaj służą Gorynyczowi i szkody wielkie wyrządzają, są moimi wrogami i niedługo mogą moje królestwo podzielić między siebie – Jarosław osiodłał Rakuzę i nie tracąc czasu, wyruszył w drogę. Raz w czasie burzy zgubił kierunek i całkowicie zmoczony udał się w stronę jaśniejącego w mroku dworca. Nie mógł gorzej trafić – w dworcu mieszkał książę Vros, Słowianin i namiestnik tych ziem z mandatu króla Azarmarota. Zrazu okazywał godną największego podziwu gościnność, jakby samych Enków gościł. Karmił i poił Jarosława oraz jego konia, choć ten ostatni coś podejrzewał. Choć bohater nie tknął ani piwa, ani wina, ani wódki, ani miodu, to Vros i tak go uśpił – podziałał tak na junaka kwas chlebowy. Wówczas książę kazał przyprowadzić ze stajni burzącego się Rakuzę i gdy czeladź wyszła, wymamrotał zaklęcie: ,,Żertwa dla zmieja’’, czy coś podobnego. Klepisko rozstąpiło się z hukiem i w pokoju ukazała się istota, przez Greków zwana ,,hydrą’’. Miała sto żmijowych głów, szponiaste łapy, kolczasty grzbiet i ogon, a barwy była turkusowej. Kiedy Jarosław leżał pogrążony w czarnym odmęcie snu, Rakuza rżał i trącał go mokrym pyskiem, aby zbudzić. Vros trzymał już w ręku Akinakes, zaś hydra na znak hołdu, schyliła przed nim wszystkie głowy. Rzuciła się ku śpiącemu, lecz Rakuza jak nie zacznie tłuc jej podkuttymi kopytami. Potem koń rzucił się na księcia, a ten zasłonił się Akinakesem. Na to tylko czekał wierny rumak. Wyrwał mu zębami miecz z dłoni i rzucil swemu panu, który właśnie się zbudził. Ujrzał hydrę i poucinał jej wszystkie łby, czym uśmiercił. Była to bowiem hydra ziemna, zwana zmiejem, zaś ta, którą zabił Herakles, zwany Górzychwałem, to hydra wodna, której głowy odrastały. Książę Vros już od wielu lat, potajemnie karmił ludźmi swego zmieja; teraz chciał usmiercić Jarosława, by zdobyć jego Akinakes. Słowianie wyznawali bowiem przesąd, że miecze scytyjskie mają moc magiczną. Junak spojrzał na gospodarza – książę leżał na klepisku i umierał, a głowę rozsadzał mu wielki ból. Zmiej i dziura w klepisku rozpłynęły się w ogniu. Tymczasem weszła służba i ujrzała jak jej pan umiera.
- To ten Scyta, którego ugościłem, rzucił na mnie urok – wyrzekł Vros, po czym oddał ducha Gorynyczowi.
- Łeż! – zaprzeczył Jarosław, lecz mu nie uwierzono. Vros był lubiany i przez Azarmarota i przez Słowian, a o jego konszachtach ze zmiejem, mało kto wiedział. Słudzy zadęli w rogi i do dworca zbiegli się mnodzy żołdacy książęcy. Związali Jarosława i wtrącili do piwnicy. Z samego rana odbył się sąd. Zarzucali mu mord na przedstawicielu króla, grozili wbiciem na pal, wytykali brak świadków, wreszcie kazali opowiedzieć o celu wyprawy.
- Król Azarmarot wysłał mnie po żar – ptaka – mówił Jarosław – a znakiem mej godności jest ten oto pierścień z krwawnikiem – pokazał klejnot. Był to faktycznie dar króla.
- Oby cię ten żar – ptak nie wybronił przed słusznym gniewem i należną ci karą, kłamco i parchu.
Jarosław znów ruszył w drogę. Noc spędził na walce ze sługami króla Tybalda, pustoszącymi pewną wieś za odmowę daniny w niemowlętach. Został zraniony zaczarowaną szablą o zatrutym ostrzu przez mieszańca ażdachy i wąpierzycy i byłby się wykrwawił, gdyby chłopi nie opatrzyli mu ran. ,,Oto nasz obrońca, bohater z krwi bohaterów’’! – mówili. Gdy Jarosław powrócił do zdrowia, podziękowawszy w liście chłopskiej rodzinie, nie spostrzeżony przez nikogo, opuścił wieś, kierując się w stronę łąk. Dziwaczny ,,centaur’’ z Medii, empuza, Wiła, wąpierze, wąż morski, strela, zmiej – z jakim jeszcze monstrum będzie musiał się zmierzyć? W pobliskim lesie coś przecudnie grało niby perły głosu, przywiezione na Ziemię przez drużynę Rigla. Równocześnie coś świeciło, jakby małe Słońce. ,,Tak uroczo nie może grac smok czy wąpierz’’ – pomyślał Jarosław i skierował Rakuzę w stronę światła i głosu. Istotnie, to nie był smok, ni wąpierz. Na syrindze grała piękniejsza od wszystkich rusałek panna w niebieskiej sukni. Siedziała na murawie, a wokół niej gromadziły się ptaki, sarny, jelenie, daniele, lisy, dziki, tury, wilki, rysie, niedźwiedzie, lwy, wiewiórki, owady i różne inne zwierzęta, by posłuchać upojnej muzyki. We włosach, krasawica miała sznury pereł i wieńce z lilii.

,,Empuza omal mnie nie zjadła, Irvis to by pozarzynała mego ojca, macierz i braci, Wiła chciała mnie załaskotać na śmierć – świat nosi wiele niewiast piękniejszych ponad wyobrażenie, a złych jak sam Gorynycz’’

- myślał z goryczą Jarosław. Tymczasem wśród ptaków śpiewajacych do dziewczęćej muzyki, ujrzał jego! Żar – ptaka. Wyszedł z zarośli. ,,Cud dziewczyński’’ przerwał grę, a zwierzyna się rozpierzchła. Panna oblała się rumieńcem i wstała z murawy.
- Król Orfej z Szetlandów mógłby Ci nosić śniadanie do łóżka – rzekł Jarosław myśląc tak naprawdę. – Jestem Jarosław, przez Scytów zwany Rustamem, sługa króla Sarmatów Azarmarota. Przybywam z jego rozkazu po żar – ptaka – ten zaszczebiotał i usiadł na ramieniu junoszy.
- Jam Morena; proszę nie zabijaj mojego ojca!
- A kimże jest twój rodzic?
- Królem Kościejem II – odparła Morena.

,,Jadąc pomnij, że postrachem kraju Daków nazwać należy dwa straszydła: króla wąpierzy Tybalda, syna Żuławisława i koszmarnego wodnika Kościeja II Rakokształtnego....’’

- przed wyprawą ostrzegał Jarosława król Azarmarot. Bohater słyszał o ,,koszmarnym wodniku’’ również od perskich i celtyckich pieśniarzy, od słowiańskich dziadów – lirników i rybałtów, oraz od bałtyjskich wajdelotów. Miał on być pół – człowiekiem, pół – rakiem, dysponować wielką armią straszydeł , razem z Tybaldem, synem Żuławisława knuć spisek przeciw królowi Azarmarotowi... W pieśni niewidzącego dziada – lirnika wymógł na jednym z książąt słowiańskich oddanie syna, którego narodzin ten się nie spodziewał. Jednak zakładnik Kościeja II uciekł odeń wraz z jedną z córek – baśń tę spisał Polak Gliński. ,,Koszmarny wodnik’’ słynął zasłużenie z okrucieństwa; piłowania zębów, zakładania w odludnych miejscach obozów pełnych porwanych ludzi, zsyłania do pracy w kopalniach, wyłupywania oczu, obdzierania ze skóry, wbijania na pal, picia krwi... Godny naśladowca Kościeja I Nieśmiertelnego, najpiękniejsze niewiasty w imperium czynił swoimi niewolnicami, których łona opuściło dziesięć córek. Osiem z nich myślało tylko o sukniach, klejnotach i zabawach, lecz dwie; Nastazja i Morena na miarę swych sił opiekowały się istotami skrzywdzonymi przez ojca i Tybalda. Nastazja była teraz żona owego młodzieńca, którego Kościej II podstępem wykradł ojcu. Morena jednak musiała pozostać na dworze. Ile to razy za jej dobroć płacono kamieniem, że miała nieszczęście być córką srogiego tyrana. Jarosław przemówił:
- Twój ojciec jest wrogiem mojego pana, króla Azarmarota. Jednak nie zabiję go przez wzgląd na ciebie – dodał łagodnie. – Czy jego zbrodnie są rzeczywiste?
- On jest nieszczęśliwy, panie – Morena próbowała bronić ojca. – Tak – dodała po chwili.
- Dlatego jako wysłannik króla Sarmatów, ukarzę go, ale nie zabiję. Prowadź! – więc Morena zaprowadziła Jarosława przed oblicze złego włądcy, podłwszy na kolana błagałą go, by zaniechał zbrodni, lecz ten tylko się roześmiał. Siostry Moreny gapiły się na przybysza jak sroka w gnat. Ich ojciec wyglądał okropnie: miał wielką, łysą głowę, zdobioną srebrnym diademem, wyłupiaste, zielone oczy, świecące jak latarnie, jedno ucho zaokrąglone, a drugie spiczaste, zaś w miejscu rąk srożyły się wielkie, czerwone kleszcze raka. Ubrany był w czarną szatę przylegającą do ciała i zieloną pelerynę. Nie nosił żadnego obuwia.
- W imieniu króla Sarmatów, Azarmarota, wyzywam cię na pojedynek! – ogłosił Jarosław.
- ,,Parchy, czarnuchy, bambusy, na palmę z wami’’! – Kościej II wiernie zacytował wyzwiska Kościeja I wobec Barnuma i jego murzyńskiej armii. - ,,Morderca! Drań! Szuja! Zbrodniarz! Kawał drania’’! – tak w erze jedenastej jedenastej Kościej Nieśmiertelny lżył Amosowa. – A teraz posiekam cię; tymi szczypcami! – ustalono, że pojedynek odbędzie się na końskich grzbietach.
Morena patrzała przerażona. Jarosław walczył Akinakesem i zasłaniał się tarczą podczas gdy Kościej II za jedyną broń miał swoje ogromne kleszcze. Pierwsza szarża. Król w mgnieniu okja zniszczył tarczę Jarosława. Drugi atak. ,,Przecież on go zabije’’! – pisnęły królewny. Wtem – coś czerwonego wyleciało w górę, po czym opadło z trzaskiem na dziedziniec. Z ramion Kościeja II poleciała niebieska, a w innej wersji - zielona krew. Jarosław uciął bowiem jego szczypce Akinakesem.
- Litości... – jęknął tyran chyląc łeb przed swym zwycięzcą.
- A ty gdzie miałeś litość? – spytał Jarosław, lecz zaraz potem spojrzał w stronę Moreny, pytając jak mu pomóc.
- Weź te szczypce i przyłóż je do rany, a w mig przyrosną. – Morena choć zbladła jak śmierć, wykazała się wielką przytomnością umysłu.
- Obiecaj, że mnie nie uśmiercisz, jak ci przyłożę – kazał zwycięzca.
- Klnę się na Gorynycza, czeluść Čortieńska i pamięć wielkiego Kościeja – obiecał Kościej II.
Jarosław zrobił to co mu Morena kazała, po czym założył pokonanemu postronek na szyję i szczypce. Następnie Morena oznajmiła służbie o pojmaniu ojca i kazała jako jego córka uwolnić wszystkich więźniów. Następnie bohater razem z Kościejem i wierną Moreną udał się do stolicy. Przez cały czas wędrówki na jego ramieniu spoczywał żar – ptak. Zrazu Jarosław i Morena bali się, że król Tybald wyśle wojowników, by odbili jego wspólnika , lecz straszydeł jak nie było tak nie było. W Bolosce junak przekazał królowi żar – ptaka.
- Ten złoty płomień świętych lasów jest zbyt szlachetny, by go zamykać w klatce – orzekł Azarmarot – niech mieszka w moich ogrodach i niech będzie niby drugie Słońce dla mojej stolicy! – tak się stało.
Drugim łupem był Kościej II. Obiecał poprawę i hołd dla Azarmarota. Jarosław trzymał go na postronku, a władca Sarmatów rzekł:
- Jeśli chcesz, abym ci wybaczył twe mnogie łajdactwa, uklęknij, włóż swoje szczypce w moje dłonie i powtarzaj słowa przysięgi... – Kościej II zgiął kolana, lecz naiwni okazali się ci, co pokładali wiarę w jego dobrą wolę. Zamachnął się szczypcami na króla, a ten się uchylil i dobrze zrobił, bo mógł stracić głowę. Jarosław z całej siły szarpnął postronkiem, zaś stojący obok tronu, Uzbek Samarkander zabił buntownika toporem. Polała się krew; niebieska, a może zielona? Jarosław popadł w niełaskę, na szczęście dzięki zdolnościom muzycznym Moreny nie trwała ona długo.

*
,,Najgłówniejsze rzeki to Nilus i Rzeka Złota, prowadząca do Nieznanych Krain. Kto w owej rzece zanurzy rękę, by się wzbogacić, zostanie napadnięty przez potwora Simargła; jest to ptak z psią głową.... – wtem przerwał synek gospodarzy:
- Mnie babunia mówiła, że taki zwierz nazywa się Paskudjem!
-Paskudj i Simargł to widocznie jedno i to samo zwierzę – rzekł mama – niech pan opowiada’’! – K. Oppman ,,Perłowy latopis’’

Jarosław znów stanął przed obliczem króla, a ten zwrócił mu pierścień z krwawnikiem, znak osoby wypełniającej zadania specjalne.
- Nie gniewam się już na ciebie – rzekł Azarmarot. – Jesteś moim najlepszym sługa, ty i Samarkander. Jednak ta praca wymaga właśnie ciebie – Jarosław milczał. – Byli u mnie uczeni mężowie z Persji, którzy opowiadali mi o cudach świata. Usłyszałem od nich, że w Afryce, za prowincją Nubia płynie Złota Rzeka; dosłownie miast wody płynie w niej złoto. Prowadzi ona do Nieznanych Krain, gdzie rośnie niezwykła jabłoń; celtyccy pieśniarze śpiewają więc o Avalonie Północy i Avalonie Południa. Powiedziano mi, że owe jabłka przedłużają życie, a podobno nawet dają nieśmiertelność. Strzeże ich jednak potwór Simargł, przez Słowian zwany Paskudjem. Jest to wielki, czarny ptak z psią głową. Uratowałeś moja córkę i zdobyłeś żar – ptaka, teraz przywieziesz mi cudowne jabłka. Albo zginiesz – skończył Azarmatot, a Jarosław poszedł najpierw pożegnać się z Moreną, mieszkającą w osobnym, darowanym przez króla pałacu w Bolosce. Jarosław i Morena byli bowiem narzeczonymi. Król Sarmatów pragnął skosztować cudownych owoców, ale także, poznawszy z opowieści grozę Simargła, wysyłał Jarosława na pewną śmierć. Pragnął bowiem kochającą junaka Morenę mieć tylko dla siebie, choć miał już wiele żon. Gdy Jarosław opuścił Boloskę, Morenę zasypały prezenty, król organizował na jej cześć turnieje i polowania, konkursy poetyckie i niedwuznacznie wskazywał, że chce, aby zamieszkała w jego gineceum. Panna jak mogła wykręcała się, ale nie mogła w owych czasach wprost odmówić, by nie narazić siebie, lub tego kogo umiłowała na straszną zemstę. ,,Co się dzieje z moim Jarkiem’’? – myślała. Ów tymczasem po raz kolejny wsiadł na Rakuzę i ruszył w drogę. Gdy zajechał nad Tinerpę, zapragnął odpocząć przy opuszczonej chacie. Zsiadł z konia, gdy usłyszał jakiś cichutki płacz. Patrzy i widzi krasnoludka wiszącego w powietrzu, a jego prawa stopa tkwiła we wnyku. Krasnoludek był bardzo dziwny, bo z głowy sterczały mu ogromne rogi. ,,Ki Čort’’? – zastanawiał się Jarosław nieco obawiając się nieco dziwnej istoty. Pomyślał to widać głośno, bo skrzat odezwał się:
- Gdybym był Čortem, to bym nie wpadał w pułapki, ale je zastawial. Uznaję Ageja i Enków. Uwolnij mnie! – Jarosław bez słowa zniszczył wnyki Akinakesem.
- Dziękuję ci – rzekł krasnal. – Jam Rogasz, krasnoludek z plenmienia Uboża. Moje rogi to skutek złego czaru pewnej mamuny, której przeszkodziłem w pożarciu niemowlaka. Zajmuję się bowiem obrona dzieci i niemowląt przed złośliwymi istotami, takimi jak strzygi. Poza tym godzę zwaśnionych małżonków i daje im złote pierścienie, niby jaki rys, jeleń, czy łabędź. A wasza godność?
- Jarosław przez Scytów zwany Rustamem, sługa króla Azarmarota.
- A ciekawość mnie pali, jeśli łaska, co waszmość teraz robicie? – spytał Rogasz.
- Moim celem jest Afryka, gdzie Simargł strzeże cudownej jabłoni – odpowiedzial junak.
- Biedaku! – jęknął Rogasz. – Azarmarot chce się ciebie chyba pozbyć. Simargł to najstraszniejszy z potworów, całe armie już wyprawił do Nawi.
- Vrouga też zdawał się niepokonany, a dwa razy go zwyciężono; najpierw uwięziła go niewiasta, a potem zabił mąż – odrzekł Jarosław, po czym dodał. – Jeśli chcesz mogę ci odjąć rogi – zaproponował.
- Czyście czaroj jak ten Musulus znad Morza Srebrnego? – zdziwił się skrzat.
- Nie, wojwonik – odparł Jarosław – Legnij waszmość w trawie o zamknij oczy. – Rogasz wykonał to, a wychowanek walecznych Scytów uciął mu rogi Akinakesem. Wielka była wdzięczność bezrogiego Rogasza.
- Pozwól panie, że jako bracia razem się udamy do tej Afryki – zaproponował krasnoludek, po czym razem z bohaterem przeszedł ziemie byłej Valkanicy i razem z koniem Rakuzą wsiedli na grecki statek płynący do Afryki. Gdy tam dotarli, przebyli wiele mil, aż ujrzeli Rzekę Złotą. Jarosław wykorzystując wiedzę nabytą w młodych latach, sporządził łódź z uschniętego drzewa i wsiadł do niej razem z Rakuzą i bezrogim Rogaszem.
- Tylko pomnij panie, abyś zwiedziony chciwością nie zanurzał ręki w złocie, bo Simargł zaraz by cię rozszarpał – ostrzegł krasnal. – Zmierzymy się z nim dopiero przy cudownej jabłoni. Żegluga trwała, aż u jej kresu ukazała się jabłoń, chociaż nie złota, czy srebrna, to jednak przyćmiewająca pięknością wszystkie drzwewa. Wokół żadnego potwora ani śladu. Przez całą żeglugę Rogasz zbierał na brzegu jekieś zioła i napychał nimi zdechłą mysz, którą następnie zaszył. Teraz wyszedł z owym ścierwem w ramionach i złożył je pod jabłonią. ,,To dla Simargła; jak to zje, będzie spał do końca świata’’! – mówił.
- Kra, wow, kra, wow!!! – rozległo się nagle krakanie i szczekanie, a z nieba niczym piorun spadł potwór. Wzrostu człowieka, głowa Čorta Czarnego Psa, reszta jak u kruka, rozsiewał zapach siarki. Ledwo ujrzał zdechłą mysz, połknął ją, a zaraz potem połknął Rogasza. Jarosław nie bacząc na mrożące krew w żyłach opowieści, rzucił się na Simargła Paskudja, odciął mu psią głowę, potem rozciął brzuch i wydobył zeń krasnoludka. Niestety Rogasz już nie żył. Obmyły go gorące łzy herosa, który potem nazrywał wiele jabłek. Wracając do Boloski opowiadał wszystkim chętnym o śmierci Simargła, toteż wielu wędrowało, bny zerwać dla siebie cudowne jabłka, dotąd strzeżone przez tego potwora. Na statku Jarosław miał wizję senną; Rogasz jako jytnas ostrzegał go: ,,Bierz pannę i uciekaj, bo Azarmarot szykuje ci straszną zgubę’’. Jednak po przebudzeniu junak uznał to za zwykły sen, bez większego znaczenia. To lekceważenie snu miało się okazać bardzo groźne w skutkach. Na dworze w Bolosce, Azarmarot przyjął życiodajne owoce, rozpływał się w uśmiechach, a jednocześnie późną nocą zwołał tajną naradę, pytając się jak uśmiercić Jarosława. Ten zaś poślubił Morenę.

*
Jarosław został zaproszny na polowanie przez króla. Morena zaś przebywała w domu, lecz ostrzeżona w widzeniu przez jytnas Rogasza powiedziała zaprzyjaźnionej sikorce bogatce, by na polowaniu miała oko na jej męża. Azarmarot chwaląc dzielność i sprawność Jarosława kazał mu skoczyć na koniu w dal. Rakuza wyczuł podstęp i nie chciał skoczyć, lecz niestety nie był mówiącym koniem jak Homel Ilji Muromca. Jarosław był zbyt dumny i odważny, aby się wycofać, przeto koń musiał ugiąć się przed wolą swego pana . Jak skoczył to razem z jeźdźcem zapadł się w pułapkę przygotowaną z rozkazu Azarmarota – wilczy dół, na któregfo dnie znajdowały się zaostrzone pale. Jarosław i Rakuza zmarli w mękach. Persowie nazywający Jarosław Rustamem tak jak Scytowie, opowiadali, że skacząc w pułapkę, bohater uśmiercił z łuku przeniewierczego króla, dla którego tyle przecierpiał. ,,Codex vimrothensis’’ podaje natomiast, że Jarosław przed samą śmiercią wybaczył swemu zdrajcy, a nawet modlił się za niego. ,,Teraz Morena będzie moja’’ – pomyślał niewdzięczny Azarmarot. Opowiedział jej z wielką obłudą o śmierci jej męża, lecz od sikorki, Morena miała już prawdziwy obraz tego zdarzenia, tym bardziej, że nietoperze, obserwujące kopanie wilczego dołu, też ją informowały. Kiedy król poprosił ją o rękę, tym razem zgodziła się chętnie. Przede ślubem dała mu nawet jako prezent złoty naszyjnik z diamentem, krwawnikiem, rubinem, szafirem, szmaragdem, perłą, bursztynem, złotem, srebrem, elektronem i platyną. Gdy włożyła go na szyję króla, ów chciał podziękować, lecz....
- Wow, wow, wow, kra, kra, kra!!! – szczekał i zakrakał. Stał się czarny jak skóra nocnicy, jego oczy przybrały barwę krwawą, zęby stały się śnieżnobiałe i kończyste, język czerwony jak krew, głowa z ludzkiej przekształcilą się w psią. Resztę królewskeigo ciała porosły krucze pióra, ramiona zmieniły się w ogromne skrzydła – krórko mówiąc w sali tronowej wszyscy ujrzeli potwora.

- Odtąd będziesz się zwał Simargł Paskudj Azarmarot! – ze złością krzyknęła Morena i wybiegła z pałacu. Opuściła Boloskę. Widząc co uczyniła z otoczonym boską czcią królem, najodważniejsi wojownicy nie mieli odwagi jej zatrzymać. Gdyby wiedziała ile będzie ofiar jej złości, na pewno zaniechałaby tego czaru. Kilka dni później przybył po nią jytnas Jarosław i konno zabrał do Nawi Jasnej, bo żyła cnotliwie i pomagała innym. Ich konie biegły po powierzchni rzeki Nevedamayi, a Sowica odwracał głowę. Były król opuścił stolicę i zamieszkał na szczycie Złotej Góry na ruskiej ziemi. Jego pierwsza żona, wierna królowa Avragambis udała się sama jego śladami – choć pragnęła zdjąć mu czarodziejski naszyjnik, zaklęty król nie chciał, bo polubił żywot potwora. Ta, której wierność kosztowałą dobrowolne wygnanie, chodziła po odludziach i zbierałą niby jakaś czarownica padlinę i śnięte ryby, aby karmić małżonka. Umarła w nędzy, chłodzie i głodzie, oraz w łachmanach, lecz ani kruki, ani wilki, ani sam Simargł nie ruszyli jej ciała. To nie gniło, a była to nagroda Mokoszy za jej wielką miłość do odrażającego stworzenia. Dopiero w erze trzynastej zostało spalone z wielką czcią z rozkazu króla Rusa i królowej Roxany. Tymczasem Simargł Paskudj Azarmarot polubił ludzkie mięso i straszono nim dzieci. Żył jeszcze na poczatku ery trzynastej.


1 perłę najpiękniejszą i najukochańszą   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz