Za
króla Jurandota, ojca Leszka I Wyścigowego, w prowincji Pomori żył
Jasmund, grododzierżca Sedinum. Złe były jego rządy. Najlepsze
urzędy przeznaczał dla swych krewnych, kradł, upijał się,
uprawiał rozpustę i przyjmował bogate podarki. Raz, aby mieć
piękne woły, należące do Kazimierza i Bogusława z podgrodzia,
oskarżył ich o bluźnierstwo. Najwyższy kapłan Welesa skazał
ich na ukamienowanie, a Jasmund ze smakiem zjadł woły obu braci.
Innym razem spity wódką i piwem, tak że ledwo trzymał się na
nogach, grododzierżca co miał ,,dwa serca, fantazji za dziesięciu
i ledwo pół woli’’, udał się do czarownicy, by wywołała
dlań ducha Sediny Wielkiej, aby mógł z nim zaspokoić swe żądze.
Czarownica rozpaliła niebieski ogień i wyrzekła zaklęcie. Przed
Jasmundem już stała znakomita córka Czarnogłowa.
- Czemu
mnie wywołujesz i nie dajesz mi spokoju? – spytała Sedina.
- Chcę
twego ciała! – zapiszczał grododzierżca.
Sedina
wyjęła z zanadrza różdżkę i dotknęła nią rozpustnika. Cały
świat zawirowal mu przez oczyma. Stał się czerwony jak krew i
nagle znalazł się w swoim pałacu. Spojrzał do lustra i wrzasnął
z przerażenia. Widział w nim gryfa, do tego mającego odwłok
skorpiona.
- No nie,
jeśli już wolę być gryfem, a nie ,,gryfo – mantrykoną’’ –
rzekł Jasmund i próbował usunąć odwłok swym zlotym dziobem. Na
próżno! W oślich uszach rozbrzmiał mu głos Sediny:
- Ogon
skorpiona będzie przypominał o twej złości. Pozostaniesz gryfem
aż ktoś cię pokocha – Jasmund ryknął i rozbił lustro.
Tymczasem nastał ranek i nocnice wróciły do swego pałacu. Służba
ujrzała miast swego pana gryfa i przelękłą się. Cała czeladź
opuściła pałac. Niebawem zbiegli się mieszkańcy Sedinum, pomni
krzywd wyrządzonych im przez grododzierżcę. Byłi uzbrojeni w
kamienie, widły, cepy, siekiery, pałki... Wdarli się do pałacu i
przegnali Jasmunda – gryfa na cztery wiatry. Ten poleciał na
wschód, a z orlich oczu kapały mu łzy. Ten co niegdyś wygnał z
miasta uwiedzioną przez siebie niewiastę, teraz sam był wygnańcem.
*
W Burus,
pewna matka dwunastu dzieci urodziła trzynaste. Dziewczynkę.
Włożyła ją do nasmolowanego koszyka i puściłą na Morze
Srebrne. Następnie wróciła do swej wioski. Jednak dziecku nie dane
było zginąć. Pani morza, Jurata spacerowała po falach, a jej
córki; syreny i morskie rusałki sławiły ją pieśniami. Ujrzała
niesiony falami koszyk z płaczącym i głodnym niemowlęciem i
zdjęła ją litość. Schyliła się i wyjęła dziecko; znała jego
historię, bo widziała ją w cudownym bursztynie Pryzmacie. Również
syrenom i okeanidom żal było dziewczynki. Jurata napoiła ją swym
mlekiem, po czym rzekła, padając na twarz:
-
Ageju, Crinix Lyvis1,
bądź pochwalony, że dałeś mi to dziecko. Przyjmuję je za swoje
i nadaję mu imię ,,Jatva’’! – imię to w mowie Amazonek
oznacza ,,Bożydar’’.
Gdy Słońce
zostało zgaszone, a jego panowie, Swaróg z synem Swarożycem
wrócili w odmęty morza, ujrzeli Juratę tulącą ludzkie niemowlę
w swym bursztynowym pałącu i pokochali je, przyjmując za córkę i
siostrę. Jatva dzięki mleku Juraty, mogła żyć zarówno w morzu
jak i na lądzie , była piękniejsza od okeanid i śpiewała
piękniej niż syreny. Raz rozdarła gołymi rekoma krwiożerczego
potwora z Morza Ciemności, a niejeden morski wodnik, Morgan, czy
Fomor pragnął by była jego żoną. Tymczasem Jasmund przemierzał
prowincję Pomori. Ludzie się go bali, a gryfy wstydziły z powodu
odwłoku skorpiona, miast ogona jak u lwa. Opuścił Analapię i
dotarł do Burus. Leciał nad plażą i spoglądał w morze. Na skale
siedziała syrena i czesała złote włosy. Jasmunda, odkąd stał
się gryfem, opuściła chuć, ale czuł głód. W trakcie swej
wędrówki żywił się padliną ptaków, czworonogów i ryb, sam
próbował łowić ryby i polowac. Raz zjadł owcę, a pasterz
poskarżył się swemu panu, który był stolimem. Ów, sam noszący
imię Gryf, złapał Jasmunda i kazał mu nosić drwa i wodę, po
czym wypuścił. Gryf ujrzawszy syrene spadł na nią z nieba,
schwycił w szpony i uniósł w górę. Syrenka zbladła przerażona
i krwawiąc, szlochała i wzywała pomocy. Błagała o pomoc Juratę.
Wtem z morza wynurzyła się jej pani i rzuciła w gryfa złotym
trójzębem, zdobionym szafirami i rubinami, wokół którego oplatał
się złoty wąż morski. Jasmund począł straszliwy ból. Wypuścił
ze szponów syrenę i przebity trójzębem wpadł w morze. Jego
ofiara była już w głębinie, gdzie jej rany opatrzyły okeanidy.
Tam gdzie wpadł było płytko, toteż się nie utopił.
Jatva choć
kochała morze, lubiła wychodzić na ląd, gdzie jeździła na
jeleniach lub tarpanach, tańczyła i śpiewała z rusałkami,
zrywała kwiaty, grzyby i owoce, broniła ludzi przed poludnicami, a
czasem odwiedzała Borutę i Leśną Matkę w Rokitnicy. Raz, pani
borów pożyczyła jej swego jednorożca, aby na nim wróciła nad
morze. Jatva z grzbietu swego wierzchowca ujrzała w wodzie dziwne,
czerwone zwierzę o złotym dziobie i szponach, wodę barwiła krew.
,,Co to może być? – pomyślała Jatva. – Ni to skorpion, ni to
orzeł, ni to lew, ni to osioł’’? – choć znała niemal
wszystkie dzieci Juraty, nigdy nie widziała gryfa. Nie wiedziała,
że jest on symbolem sąsiedniej prowincji Pomori, ani tego, że
plemię Sławińców, podległe królowi Analapii, na swej bojowej
stanicy posiada czarnego gryfa na złotym polu. Zsiadła z
jednorożca, a ten pobiegł w stronę Rokitnickiego Sioła.
Krwawiący, dziwny stwór z wbitym weń trójzębem wzbudził w niej
litość. Podeszła doń i wyrwała mu trójząb z rany. Gryf
wrzasnął, krew się polała, lecz Jatva wyjęła z sakiewki maść
rusąłke sporzadzoną z ziół i ich krwi. Był to doskonały lek na
każde zranienie. Jasmund wrzeszczał z bólu, lecz Jatva odważnie i
troskliwie smarowała jego rany. Te zaś z minuty na minutę goiły
się. Już wyleczony gryf wyszedł z morza i wlepił wzrok w młodą
niewiastę. Rozpostarł skrzydła, by je wysuszyć, a gdy wyschły,
ułożył się przed swą wybawicielką w pozie sfinksa. Ufna Jatva
zrozumiała. Siadła gryfowi na grzbiecie, a ten poszybował wysoko,
tak, że mogła widzieć ukochane morze , plażę, lasy i ludzkie
osady z lotu ptaka. Po jakimś czasie jej latający wierzchowiec
wylądował na plazy, by pożrec fokę, po czym prawie do zgaszenia
Słońca, niósł przybraną córkę Juraty na swym grzbiecie.
Wreszcie ta rzekła mu do oślich uszu:
- Zwierzu,
kochany zwierzu, ja mieszkam w morzu i muszę już wracać do domu! –
gryf natychmiast obniżył lot i Jatva zeskoczyła z jego grzbietu w
fale. Weszła do bursztynowego pałacu, gdzie spotkała Juratę
czekajacą na męża i syna.
- Matulu,
jak dziś było świetnie! Jeździłam pół dnia w powietrzu na
przedziwnym zwierzęciu! – wówczas Jurata, która rozmawiała z
jytnas Sediną Wielką, opowiedziała przybranej córce całą
historię gryfa Jasmunda. Wiele niewiast na miejscu Jatvy poczułoby
odrazę do skorumpowanego pijaka i rozpustnika, lecz ona wierzyła,
ze nie jest on doszczętnie zły. Jurata zgodziła się i jej
przybrana córka mogła co dzień spotykać się ze swym nowym
przyjacielem. Polubili się. Sedina pozwoliła gryfowi by mówił
ludzkim głosem, a ten często się zwierzał ze swego szczerego żalu
za złe rządzenie Sedinum. Jatva pocieszała go, lecz nie mógł już
wrócić do swego miasta. Pewnego razu udała się z dwiema rusałkami
i Wiłą do stolicy Burus, do Truso. Marzyła bowiem, by zwiedzić to
miasto, jak na buruskie warunki – metropolię. Gryf, aby nie
wzbudzać sensacji krążył nad grodem – tak wysoko, że z dołu
widziano go jako plamkę na niebie. Gdy Jatva, rusałki i Wiła
zwiedzały Truso, wpadły w oko grupce opryszków, lubiących gwałcić
niewiasty. Ci, nic sobie nie robiąc z władzy konata, napadli na nie
i kazali im się oddać. Wtem z nieba spadło coś czerwonego.
Obaliło herszta i rozorało mu twarz. Nikt z miłośników gwałtu
nie widział nigdy gryfa, toteż się zlękli. Mieszkańcy Truso
zawiadomili straż konata, a ta pojmała złoczyńców.
- Panie!
Sprawiedliwość Ageja nas ściga! – wołali. – Każ nam ściąć
głowy, bo ten potwór może nas zjeść żywcem! – konat
posłuchał.
Odtąd
bandyci w Truso bardziej się bali gryfów niż pala czy katowskiego
miecza. Jatva, Wiła, dwie rusałki i gryf opuścili Truso. W lesie
Jasmundowi odpadł skorpioni odwłok, ośle uszy, orle skrzydła,
dziób... Szedł teraz na tylnych łapach. Jeszcze trochę, a znów
był człowiekiem, ku zdumieniu obu rusałek i Wiły, a ku radości
Jatvy. Niebawem Jasmund i Jatva pobrali się na dnie Morza Srebrnego
i osiedliwszy się na południu Burus dali początek wielkiemu i
chrobremu rodowi. Miał się on nazywać ,,Jasmundowicze’’, lecz
Jasmund czuł się niegodny, by jego imieniem nazywano nowy,
wspaniały ród. Zdecydował, że jego potomków będzie się nazywać
,,Jatvami’’. Ci rozmnożyli się na ziemi niezaludnionej. Bronili
jej przed konatem Mamczulisem, odległym potomkiem słowiańskiego
junaka Momcziła i przed czarownikiem Musulusem. Wkrótce ród stał
się narodem, podzielonym na wiele plemion i przez to nie mającym
swego pańśtwa. Głównym miastem narodu Jatvów był Rajgród.
Jatvijskie malowidła przedstawialy Jatvę, ,,matar nacoła2’’
jako niewiastę smukła, modrooką, o długich, brązowych włosach.
Miała jakoby nosić wieniec i pas z igliwia, złoty kolczyk w nosie,
złote kolczyki; jeden w kształcie szyszki naturalnych rozmiarów,
drugi – podobny do żołędzia, czarne korale, żywego węża
gniewosza na szyi, białą suknię, złote obrączki na kostkach i
zielony płaszcz z wyhaftowanymi modrą nicią jeziorami kraju
Jatvów.
1
Źródło Życia
2
matkę narodu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz