Król Ayałakay i Pani
Krowiarka długo nie widzieli swych córek. Szyłka i Nerka zawsze
były ich ukochanymi dziećmi, a nawet w Oceanie Białopolskim
uratowały im życie przed gniewem Aglu. Władca Nordlina złapał w
ramiona żonę, aby się nie utopiła, lecz morski smok zamierzał
ich pożreć. Wówczas schronili się między parzydełkami córek
zamienionych w ogromne meduzy. Wszystkich czworo, wraz z trzodą i
służbą żegnało podróżnych z dalekiej Europy, idących na
południe na bardzo ważną misję. Szyłka i Nerka, na ich
pożegnanie, fruwały wykonując wspaniałe akrobacje, pod postacią
bajecznie kolorowych beznogich sylfów z lasów Najdalszego Wschodu.
Siostry zawsze lubiły przybierać różne postaci, aż pewnego razu,
miast dawać im radość, zaczęło się im to przykrzyć. ,,Chcemy
być sobą" - mówiły, lecz nie potrafiły tego osiągnąć.
Pewnego razu, gdy były w gościnie u króla Wiluja, spotkały
młodego posła z dalekich, tajemniczych, zachodnich krain. Miał
postać nienaturalnie bladego młodzieńca o długich, czarnych,
kręconych włosach. Spodobał się wszystkim. Dużo i ciekawie mówił
o swojej krainie. Miała ona taką egzotyczną nazwę - Burus...
Zapytany o imię, mówił, że zowie się Żuławisław, a o rasę,
że jest wąpierzem. W jak najlepszych barwach odmalowywał rządy
światłego i łaskawego króla Naraicarota, następcy szlachetnego
Erydana; skarżył się na dzikiego króla Lecha III, władcę
dzikiego i zapijaczonego kraju Aplan i na jego wyuzdaną żonę z
góralskiego chlewu. Wszyscy mu wierzyli, bo mowa jego była słodka.
Z dnia na dzień, siostry, tak powściągliwe i rozsądne w
kontaktach z tygrysem Uzą, dla wąpierza Żuławisława traciły
głowy. Wreszcie gdy on odwiedził je nad Nordlinem, zwierzyły się
z trapiącego sekretu. Chciały aby im pomógł odnaleźć właściwą
dla nich postać. Żuławisaw udał zamyślenie, po czym coś
narysował. Siostry zrozumiały. Tej nocy były kredowoskórymi,
czarnowłosymi dziewczynami, co miast rąk miały odnóża chwytne
modliszki, a latały na motylich skrzydłach. Razem ze swym
adoratorem odleciały daleko, daleko na Zachód, aż dotarły do bram
Żelaznego Zamku...
*
W Niście, Rdzeniejew był bardzo dumny ze swej
zdobyczy. Ich skrzydła były poszarpane i zmięte, nogi i odnóża w
kajdanach, a po śnieżnobiałych policzkach ciekły łzy.
-
Pozwól teraz, o pani, że pozbawię żywota te sługi Čortlandu
- mówił Rdzeniejew - chyba, że zechcesz sama je uśmiercić. Dla
nich to zaszczyt, ginąć z waszej ręki - jednak Tatra spojrzała
nań tak dziko, że zmieszany umilkł.
-
Wasze imiona są: Szyłka i Nerka, a rodziców waszych: król
nordliński Ayałakay i Pani Krowiarka. Sirrah mówił mi dużo o was
- siostry słuchały Tatry nie wierząc własnym uszom. - Nie zabiję
was, ani nie pozwolę zabić. Nad Nordlinem sztucznie zamieniałyście
się w różne zwierzęta - pochwaliła.
-
To był nasz kłopot - ozwała się młodsza siostra, Nerka. - Tak
często zmieniałyśmy postać, że aż same nie wiedziałyśmy,
która jest prawdziwa. Wreszcie odkryłyśmy, że obecna...
-
A ja i tak nie uwierzę, żeby waszym prawdziwym obrazem było
zatracenie - żywo zaprzeczyła Tatra. - W was jest raczej więcej
dobra niż zła! - siostry były osowiałe i zdarły motyle skrzydła,
a Tatra kazała dać im posiłek.
Jej
dzieci nadal chorowały z tęsknoty za ojcem, a Szyłka i Nerka
zamieszakły w pałacu w Niście. Kochały Tatrę, bo była dla nich
dobra, a jednocześnie wciąż miały nadzieję, że ich ukochany
wąpierz żyje. Pewnego razu królowa zadała pytanie;
Rozdział
XXII (opowieść Sirraha)
,,Tak więc misja zbliża się
do kulminacji. Zachwyt nad Bharacją rósł w miarę zwiedzania jej
lasów, bagien, rzek, jezior i nielicznych osad ludzkich. Wczoraj
cała grupa opuściła posrebrzany nocnym deszczem las i wszyscy
znaleźli się na soczystej, zielonej łące. Yrbos z czcią skłoniła
się przed okazałym budynkiem bez ścian. Tworzyły go białe,
rzeźbione kolumny w liczbie dziesięciu, które podtrzymywały
złoty, uformowany w iglicę dach. Szpic osiągał niemal siedem
łokci, a wieńczył go rubinowy dysk. Wokół było rozrzuconych
siedem malutkich sadzawek i siedem rzeźb kobiecych obsypanych
liliami, w których sercach i na dłoniach stale palił się ogień.
Przed każdą rzeźbą klęczał mniejszy posążek kobiety, która
miała ogieniek w nadstawionych dłoniach. Yrbos, Akko Jubastin i
Tygrys Uszatek zachęcali pozostałych, aby wejść do środka.
Wchodząc ujrzeli wmurowane w okap dachu drewniane (lecz w środku
żelazne) liczydło ozdobione wizerunkiem człowieka chroniącego się
przed tygrysem na drzewie i odliczonymi koralikami, które
symbolizowały liczbę 776. 'Takie sprzedaje się w Mohenedżo Daro'
- zamyśliła się Ruta. Zeszli na dół po siedmiu schodach, z
których pięć pierwszych było wyłożonych rubinami. Wokół
widzieli dziewięć posągów kobiety przewyższającej urodą
najpiękniejsze Bharatyjki. Każda rzeźba trzymała w dłoni diament
o dziesięciu kolcach. 'Takim moja żona zabiła dwa bazyliszki' -
Lech III dyskretnie otarł łzę, kapiącą na marmur podłogi.
Wieńczyły ją girlandy białych róż, goździków, liści
palmowych i oliwnych, krowie ogony - bharatyjski symbol triumfu i
kłosy zboża; pszeniczne i ryżowe.
-
Patrzcie! - przerwał milczenie Tygrys Uszatek, wskazując łapą na
palenisko - a następnie on, Akko Jubastin, Yrbos, a z nimi pozostali
okrążyli je. - Tu spalono zwłoki królowej rusałek Bharatieny -
tłumaczył. - Bharatyjczycy obchodząc miejsce kremacji oddają hołd
swym zmarłym.
-
Na to spójżcie! - zachęcił gepard w kolczudze i pióropuszu.
Na
poczesnym miejscu był umieszczony zegar słoneczny. 'Co on tu
robi'? - mruknął Arvot Baldas.
-
Bharatiena była bardzo mądra - zaryczał nagle ogromny tygrys w
koronie, a wszyscy spojrzeli nań - kochała życie i bolała gdy
ktokolwiek je sobie marnował, lub odbierał. Rozkazała swym córkom,
aby dzień przed pogrzebem, niosły na cztery strony świata
siermiężne płótno, w którym ją spalono i mówiły: 'Oto co
nasza matka zabierze do grobu'! Zegar słoneczny straszy w grobowcu,
ale i uczy mądrości, bo...straszy. Jam Bengala, król tygrysów -
przedstawił się.
-
Ruta; mająca zaszczyt należeć do rasy czcigodnej królowej
Bharatieny i naśladować jej cnoty, Arvot Baldas, król Aplanu Lech
III, następca tronu orlandzkiego w Oska; książę Ruty - syn
Rutysława, Kellu Simi - Abö
z Oxlandu; syn Kellu Symura - wszyscy się przedstawili.
-
A co to za przerośnięty lampart?! - wykrzyknęli Ruta i Ruty na
widok czarnego tygrysa, który zjawił się bezszelestnie jak sam
król.
Wnet
pojawił się następny i jeszcze następny. Patrząc uważnie można
było zobaczyć na ich futrach czarne pręgi. Co ciekawe, czarne
tygrysy roześmiały się nagle.
-
To moi słudzy - wyjaśnił Bengala. - Razem pilnujemy cmentarzy,
świątyń, zagród, domostw... Czasem zabijamy złych ludzi.
-
U mnie w Aplanie, żona protestuje, jak są wyroki śmierci i prosi
mnie o zamienienie ich na pracę przy budowie nowych miast - rzekł
Lech III.
-
Mądrze - pochwaliła Yrbos, zaś Bengala wyprowadziwszy wszystkich z
mauzoleum poprowadził w kierunku skaraju lasu.
Ich
oczom ukazał się mur z ułożonych w krąg biało - szarych kamieni
z rzeźbioną, turkusową furtką, która nigdy nie była zamknięta.
Należała do niby budynku, który zamiast ścian miał pnie palm,
drzew sandałowych, dębów, wielkich kolorowych grzybów i kaktusów.
Konstrukcja ta miała wzmacniać aromatyczną plecionkę białych,
czerwonych, różowych i złotych kwiatów, większych od ludzkiej
głowy liści i zdawałoby się - pierzastych krzewów. W ścianie
były okna, z okiennicami z pomarańczowych róż, a rolę dachu
pełniła nienaturalnie wielkich rozmiarów muszla ślimaka trochusa
z Oceanu Wyrajskiego. Była stożkowata, najeżona guzkami, barwy jej
to złoto i purpura ułożone w poziome pasy, jednak jarzyła się w
blasku Słońca, inkrustującymi je turkusami i diamentami.
-
To dom naszego pana - znów ozwała się Yrbos.
Wnętrze
było obszerne, pachnące i kolorowe od roslin. Na środku, znajdował
się basen w kształcie elipsy, wypelniony brunatną wodą, z którego
przez rurkę tryskała srebrzysta woda. W głębi znajdowały się
dwa wymoszczone słomą legowiska. Na jednym z nich prezentowała
swój majestat biała tygrysica w złotej koronie, otoczona przez
czworo młodych. Czarny tygrysek bawił się jej ogonem, normalnie
ubarwiony spał, rudy z gładką sierścią usiłował wejść mamie
na głowę, a biały pił jej mleko.
-
Witaj Anej! - ryknął Bengala, a królowa tygrysów stanęła na
cztery łapy i oba zwierzęta zaczęły się lizać. - To są moi
goście z Dalekiego Zachodu; mają misję! - przedstawił
podróżników.
-
Odpocznijcie - przemówiła ludzkim głosem tygrysica, której synek
już zdołał strącić koronę z głowy.
Akko
Jubastin stanął przed swą panią i wszystkich przedstawił, a
także wyłożył przyczyny podjęcia wyprawy. Po raz pierwszy
królewska para usłyszała o Orlandzie, osadzie Oska Navłaya,
chciwym i nieodpowiedzialnym Ucławie i tajemniczym, dalekim
Zachodzie.
-
Wraz ze zmierzchem przybyli do nas następni goście - powiedziała
Anej Arztein.
Istotnie
- w księżycowej poświacie grób Bharatieny minął już król z
Mohenedżo Daro, jadący z rodziną na słoniu, gromada Kynokefali z
Andamanów, Cyjanopody, ucholoty z Seylanu, Akefale z Afryki,
Parocytowie z Ułan - Raptor, olśniewające swym pięknem rusałki,
zaślubione wodnikom, powożącymi zaprzęgami jednorożców, ród
wężonogiego księcia Induina, leśne i stepowe plemiona z Bharacji,
Afryki i wysp na końcu świata o nazwach Dżawa i Malgalesio, jakiś
człowiek w pióropuszu wędrujący na ptaku podobnym do strusia,
dwa olbrzymie węże, a także rzesze chorych, kalek, wraczy, wdów,
sierot i poszukiwaczy mandragory - leku przypominającego nasze
lubczyk i krwawnik, bo wokół grobu Bharatieny rosło wiele
ziół''...
Rozdział
XXIII (opowieść Sirraha)
,,Varibus i jakaś dziwna,
wielka małpa, pokryta rudym włosem, o szarej skórze, tworzącej
niesamowite fałdy na twarzy, ustawiły nad basenem długi stół
nakryty obrusem z płatków nenufarów z Gangos. Następnie rozłożyły
misy i talerze z pachnącymi potrawami. Ponieważ było już ciemno,
na rozkaz Bengali świetliki wniosły światło - kolorowe, jaskrawe
i co najważniejsze - nie grożące pożarem. Goście weszli (słoń
oczywiście został na dworze) i zasiedli obok przybyszów z
Dalekiego Zachodu - twojego męża, Rutego, Kellu, Ruty i Arvota
Baldasa, a wokół ich wszystkich Yrbos roznosiła mleko z wielkich,
palmowych orzechów, arak, wodę i soki z różnych dziwnych owoców.
Akko i Tygrys Uszatek leżeli między stołem, a legowiskiem
królewskiej pary, a uroczyste spotkanie uświetniał paw szarpiący
nogą struny liry. Bengala wstał ze słomy i nagle przemówił do
Lecha III:
-
Z tego co słyszałem, Orowie nie chcieli napaści na Tygrys. Brat
Igaja został zabity dla skóry, przez głupiego człowieka, bez
wiedzy i zgody naczelnika, niejakiego Tinerpianowa - tu Rutemu coś
odżyło w pamięci.
Lubomyr
Tinerpianow był jego nauczycielem, któremu ongiś płatał figle;
nie potrafił znaleźć z nim wspólnego języka; jednak żałował
jego śmierci z łap tygrysa.
-
Igaj mszcząc się zniszczył orską osadę o nazwie Oska Navłaya,
ale samego mordercy nie dosięgnął. Gdzie on teraz może być?
-
Może powinien odpowiedzieć własną skórą za skórę brata
namiestnikowego? - ozwał się jeden z czarnych tygrysów.
-
Ucław; zabójca brata namiestnikowego - zabrał głos książę Ruty
- jest poddanym mego ojca; króla Orlandu Rutysława.
-
Niech nam go wyda! - postulował ten sam czarny tygrys.
-
To niemożliwe - zaoponował Ruty. - Ucław przebywa w Rokitnickim
Siole; u Enków Boruty i Leśnej Matki i tym samym jest nietykalny. A
poza tym jego zgon nikomu nie przywróci życia.
-
Ale ukróciłby zuchwałość; ,,gwałt niech się gwałtem odciska"!
- nie ustawał adwersarz.
-
Do Rokitnicy zaniósł go, nie wiem czy znany w Bharacji, Ovov
Tęczookinson - Ruty stanął przed możliwością utraty
cierpliwości.
-
Tak... Wilki, wilki ponad wszystko - cicho parsknął czarny tygrys.
-
A ty - wtrącił się Bengala - domagasz się śmierci dla tamtego
człowieka, a sam rabowałeś kurniki! - nikt się nie śmiał, temat
szybko został zapomniany.
-
Czy z powodu jednego niemądrego Ucława zamierzasz spustoszyć cały
Zachód? - spytał nagle Kellu Simi - Abö.
-
Nie, to tylko głupi ludzie i olbrzymy wszczynają wojny - słyszę,
że i tobie kamień spada z serca. - Jednocześnie muszę wam
powiedzieć, że żółci ludzie z Białopolski są moimi lennikami,
jestem za nich odpowiedzialny i mam obowiązek ich bronić, a wiesz,
że nie wolno łakomić się na cudze ziemie. Czy obecny tu następca
tronu orskiego może obiecać, że jego kraj nie zastosuje żadnego
zaboru Białopolski, że nie będzie niewolił jej mieszkańców,
wcielał terytoriów plemiennych pod swoje berło, ani narzucał
swoich zwyczajów?
-
Jak zostanę królem będę rządził wedle tego - odparł poważnie,
choć nie bez poczucia klęski, Ruty. - Obiecują, a jak kłamię,
niech Weles mnie ,,wyzłoci"!
-
No! - mruknęła surowo Anej Arztein. -
Kłamcy i ,,złocenie" nie pomoże, a uczciwy go nie potrzebuje
- zapadła cisza, powietrze gęstniało z wolna od ogromnych,
barwnych motyli, aż rozbrzmiała muzyka.
To
grała orkiestra małych ludzików z wyspy Dżawy. Przypominały one
krasnoludki, lecz ich stroje służyły tylko dla zasłaniania sromu,
a ich właściciele mieli jakby małpie pyszczki i byli opaleni. Pod
zdobionym masą perłową sufitem tańczyły beznogie ptaki i wielkie
motyle. Na zewnątrz wilki i hieny podpalały jakieś dziwne
przedmioty, które na nocnym niebie tworzyły jakby ogromne kwiaty, a
rusałki z Oceanu Wyrajskiego śpiewem przenosiły gości do krainy
poezji. Znów rozbrzmiały rozmowy, podjęto na nowo jedzenie i
picie, a murzyńskie i bharatyjskie dzieci bez końca bawiły się z
potomstwem Anej Arztein. Akefale zajadały się dzieczyzną,
bananami, mango i rybami podanymi z ryżem i palącym sosem.
Cyjanopod jadł chleb z miodem, a ułan - raptorscy Parocytowie o
anemicznych twarzach, pięknych oczach i malusieńkich usteczkach,
nie jedli, tylko wąchali jabłka, świeży chleb, pieczeń, szafran,
pieprz, goździki i imbir. Nie dziwota - mieli za małe usta by
normalnie jeść i pić. Uwsteczniły im się zęby, a miast mówić
szczebiotali jak ptaki. Posłowie ucztowali razem z ludźmi śniadymi
i czarnymi. Cyjanopodzi mają tylko jedną nogę, o monstrualnej
stopie, stanowiącej ochronę przed Słońcem i deszczem. Ucholoty
mierzą trzydzieści łokci wzrostu, są blade i mają uszy do kolan,
na których mogą latać. Akefale są ciemnobrązowi, nie mają głów,
zaś wielkie oczy, usta i nos noszą na klatce piersiowej. Są
uzbrojeni we włócznie, a ich wstyd przykrywają spódniczki ze
słomy. Razem z Murzynami przybyły ich zwierzęta - lamparty, hieny,
marabuty, zebry, małpy, hipopotamy i cała kolekcja gazeli; jedna
ładniejsza od drugiej. Wśród Bharatyjczyków był pewien król o
brodzie barwy popiołu, w złotej koronie, z wstydem osłoniętym
białą tkaniną, a na szyi miał swoje regalium - wielki kolorowy
ogon z jedwabiu. Inny król, chyba z końca świata, był
ciemnoskóry, nosił pióropusz z sylfiego pierza, w nosie miał zaś
białe i ostre kości. Jeden z obecnych węży to był Mučalinda,
zaś drugi przybył z... końca świata. Był wielki i syty.
-
To prawda. Jestem z Zielonego Kontynentu - mówił wąż. - Wyobraź
sobie królu, że dwie dziewuchy w czasie suszy romansowały z mężami
z obcego plemienia, przez co przybyłoby gęb do wykarmienia. Ja się
tak wściekłem, że je połknąłem... Milczeć mać! Nie beczeć mi
w brzuchu! Przepraszam, musiałem je uciszyć...
-
Każ mu je uwolnić - prosiła męża Anej Arztein.
-
Uszanuj ich miłość, susza nie potrwa wiecznie i wypuśc je! -
kazał Bengala.
Porządek
musi być - wąż był niezadowolony, lecz spełnił rozkaz.
Uratowane
dziewczęta, podobne do Murzynek, tańczyły po całej sali, śpiewem
zagłuszając muzykę. Dodać należy, że Lech III, Ruta i inni też
się za nimi wstawili.
-
A zachowały wstrzemięźliwość? - spytał Bengala węża.
-
Ja nie wierzę we wstrzemięźliwość - odparł wąż.
-
Ty nie wierzysz w wiele rzeczy - westchnął Bengala.
Był
tam też pewien człowiek z końca świata, z jakiejś wyspy na
Oceanie Największym. Zamieniał się w rekina i nurkował do basenu;
podobno w jego ojczyźnie jest to tak samo normalne jak w Europie
istnienie Neurów. Późno już, a chciałbym opowiedzieć o
przygodzie Rutego z Kynokefalami. Te z Andamanów (istnieje też parę
izolowanych populacji w Azji i Afryce) przypominają trochę Neurów;
mają ludzkie ciała i głowy podobne ni to do psich, ni to do
wilczych. Ubierają się w skóry zwierząt, czasem zaś w kolorowe,
jedwabne tuniki zdobyte handlem, bądź łupiestwem. Wszystkie
andamańskie rodziny uznają jednego króla, zdobywajacego władzę w
bezkrwawych zapasach. Jedzą ryż i wszystkie rodzaje mięsa; kraby,
ślimaki, ryby, mewy, delfiny, rusałki, syreny - mają sławę
ludożerców i zasługują na nią. Budują tratwy z pni powiązanych
żyłami upolowanych, morskich węży, którymi wyprawiają się do
Bharacji, na Seylan, Sokotrę, aż na Morze Trzcin między Afryką a
Azją - aby handlować, lub chąsić niczym morscy rozbójnicy z
Wolina i Velehradu. Walczą łukami, strzałami, harpunami osadzonymi
na długich włóczniach i mają tarcze ze skorup żółwi morskich.
Na starość tracą zęby, lecz wówczas otrzymują papkowaty pokarm
i mogą długo żyć. Czule opiekują się młodymi.
Kynokefale
razem ze swym królem jadły gulasz z ryżem i nie sprawiały
kłopotu. Na deser miały wielkie kości bawołów do gryzienia -
gdybyż twoja Malkieš
mogła raz takiej spróbować! Niestety ich król zatęsknił za
ludzkim mięsem. Postanowił, że potajemnie uśmierci i pożre
Rutego. Namówił go do toastu arakiem - nietrzeźwego łatwiej było
wyprowadzic w pole. Przed toastem Anej Arztein coś mu szepnęła do
ucha, on zaś rzekł:
-
U nas w Orlandzie na znak przyjaźni pije się z całego dzbana,
nawzajem wlawając sobie jego zawartość do gardła - mówił Ruty.
- Zechciej otworzyć pysk na całą szerokość, abym mógł tu, na
bharatyjskiej ziemi kultywuować nasz piękny, ojczysty obyczaj! -
Kynokefal zdziwił się tymi słowy, lecz jego doradca wziął go na
stronę.
-
Ci Europejczycy to chyba jacyć pijacy, ale ty, panie, masz mocną
głowę, a dzban araku zagryziony ludzkim mięsem dobrze ci zrobi!
-
Lepiej im nie ufać - mówił inny psiogłowiec - w Bharacji
bywaliśmy, lecz na Dalekim Zachodzie znamy się jak kura na pieprzu.
Poza tym taka biała skóra jest brzydka i odbiera apetyt! - jednak
król postanowił posłuchać pierwszej rady.
Zbliżył
się do Rutego i rozdziawił pysk. Tymczasem książę Orlandu, choć
trzęsły się pod nim nogi wepchnął między obie szczęki kij,
podany mu przez Yrbos i wlał łyk araku do rozwartej paszczęki.
Kynokefal chciał zamknąć pysk, lecz nie mógł. Maca łapą, a tu
gwałtu - rety! To oszust! Jego poddanych ogarnęło przerażenie -
chcieli usunąć królowi kij z puska, lecz nie mogli. Nie mogli też
zabić Rutego, bo nikt z gości, znając ich okrucieństwo wobec
rozbitków nie zamierzał przyjść z pomocą. Ponadto słoń z
Mohenedżo Daro i czarne tygrysy były gotowe do spuszczenia im
lania. Bezradne siadały na ziemię i skomlały, a goście szydzili:
'Dobrze wam tak ludożercy'! Z psich oczu poczęły sączyć się
łzy, a upokorzony król ocierał mokry nos o nogi swego zwycięzcy.
Ruta miała ochotę uciąć mu łeb i wysmarować żywicą, lecz
przypomnienie strasznej wizji z Sinea wypłoszyło z niej resztki
nienawiści. Muzyka i rozmowy znów umilkły. Niektórym zrobiło się
jednak żal okaleczonej istoty - czy jego śmierć w głodowych
męczarniach przywróci czyjekolwiek życie? Nieoczekiwanie do
królowej Anej Arztein podszedł mały, dwuletni chłopczyk z psią
główką, cały nagi.
-
Psze pani, proszę się zlitować. My obiecujemy, że nie będziemy
jeść ani ludzi, ani syrenek, ani rusałek, ani innych rozumnych
stworzeń, tylko proszę go uwolnić - to co powiedział było
szokiem. Umilkły nawet hieny i sowy na zewnątrz.
Anej
Arztein dumnie milczała, choć w jej oku poczęła kręcić się
łza. Wtem wszyscy Kynokefale padli na kolana i obiecywali skruchę -
zaprzestanie ludożerstwa, piractwa, porwań w nadmorskich miastach,
że będą uczciwie żyć z rybołóstwa, handlu i oswajania słoni...
'A jeśli kłamiemy, niech nas Weles wyzłoci'! - krzyknął jeden z
nich, naśladując w mowie Rutego. 'Jak ty mu tego nie wyjmiesz, to
ja to zrobię'! - zlitowała się Ruta. 'Mówią prawdę - wierzę
im' - zlitowała się też królowa. Ruty nie czekał aż Bengala
każe mu uwolnić pyska króla Kynokefali. Z wielkim trudem, kosztem
kilku zębów wyłamał kij - dopiero wtedy pomyślał, ze Ruta
mogłaby to zrobić lepiej. Uwolniony Kynokefal upadł mu do nóg,
dziękował mu i przepraszał.
- Karikal III dziękuje panu Orlandu - lizał go, przez
co Ruty czuł się niezręcznie. - My nie jesteśmy źli, zapraszamy
na swój archipelag, włos panu z głowy nie spadnie...
-
W imię wdzięczności i żalu za zbrodnie przestań mnie lizać, bo
tego nie lubię - poprosił oschle Ruty, lec po chwili zgaszona
wesołość wróciła i już nie odstępowała.
Bengala
podszedł do Lecha III.
-
Powiedzieć ci co myślę o tej misji? - spytał nagle.
-
Mów - zgodził się król Aplanu.
-
Była bohaterska, ale niepotrzebna - twardo przemówił tygrys. -
Tygrys nie prowadzi zaborczych wojen. Ta wasza misja... Lepiej byś
siedział w tym swoim Aplanie z żoną i dziećmi, a jak nie chcesz
wojny, to niech ci ją Agej wypali z serca. Ta misja miała być
lekiem na strach, lecz ucieczka nic nie pomoże... - po tych słowach
zanurkował do basenu, a Lech III został przy stole z otwartymi
ustami.
Kellu
Simi - Abö
i Ruta próbowali go pocieszyć.
-
Estynisław odkrywał Čudę
z większą radością niż my Azję1
- mówił Kellu, któremu już kleiły się focze oczy.
-
Nigdy nie kochałam prostego życia - zwierzała się Ruta. - Jednak
to czym pragnęłam być zawsze sprowadzała na mnie nieszczęście.
Gdybym mogła prowadzić zwykłe życie przeznaczone moim zmarłym
rodzonym siostrom! Herszt, który mnie skrzywdził zrobił to nie
dlatego, że był zbójem, lecz dlatego, ze mnie nie kochał, bo
byłam dlań rzeczą.
-
Ageju, bądź ojcem mych dzieci opuszczonych! - jęknął Lech III i
zasnął, uśpiony muzyką, kadzidłem, sandałem, imbirem, barwami,
kształtami, słowami, słodko - gorzkim nastrojem i tęsknotą za
Tatrą i dziećmi spod jej serca...
'Bo kto przyjaźni poznał moc...
Brawo, brawo, brawissima!
Brawo, brawo, brawissima!'
-
dolatywały urywki pieśni. Nadszedł czas, by afrykańskie,
malgalezyjskie, bharatyjskie, seylańskie, andamańskie i dżawajskie
dzieci poszły spać. Doświadczony poseł króla Bengali, gepard
Akko Jubastin opowiadał na dobranoc niesamowitą baśń o krajach, w
których bywał..."
Rozdział
XXIV (opowieść Akkona Jubastina)
Mówił im o Krainie Białych
Pól, Sinea, Ułan - Raptor, Imalain, Ibetain, Bharacji, wyspach
Seylan i Malgalesio, oraz o cudownej Afryce. Dzieci cały czas
krzyczały: ,,Jeszcze"!, a i dorośli byli zaciekawieni. Mowa
opowaiadacza to było prawdziwe opisanie świata...
,,Cypr jest wyspą na Morzu Śródziemnym. Mieszkają na
nim liczne hipopotamy i siła gekonów. Powiada się, że gdy Novals
i Aivalsa uszli do Çatal
Höyük,
mijali tę wyspę, a na niej Mokosza zapewniła ich o swojej opiece.
Çatal
Höyük
to azjatyckie miasto, w którym są groby Novalsa i Aivalsy. Jest
bardzo stare; istnieje jako pierwsze z miast zbudowanych przez
człowieka. Jest ciasne, brudne, ma niskie domki o płaskich dachach,
w których ludzie mieszkają razem z trzodą. Jeszcze nie tak dawno
grasował tam ogromny czarny skorpion, podobno zabity przez Tatrę -
obecną królową Aplanu. Miasto znajduje się na ogromnym pólwyspie,
leżącym nad Morzem Smoły, w którym jest pkieł zamiast wody i
Morzem Śródziemnym. Łączy się z europejskim półwyspem
Valkanicą. Półwysep ten należy do ogromnej krainy, nazywanej w
Europie 'Międzyrajem'. Płyną przezeń rzeki: Tigra i Evarat,
Jordanus i jest ogromne jezioro zwane Morzem Słonym. Jest ono tak
słone, że nie ma w nim ryb, a wodą gęstością przypomina asfalt.
Kraina obfituje w pustynie, za to w dolinach rzek i w oazach bujnie
kwitnie roślinność. Rosną tam palmy, cedry, dęby, a w rzece
Jordanus żyją hipopotamy. Na jej wschodnich krańcach żyje plemię
Al - Baktar. Są to ludzie z głowami dwugarbnych wielbłądów;
wielkich i puchatych, żyjący na pustyniach. Al - Baktar jeżdżą
na prawdziwych wielbłądach, żyją z handlu i zbieractwa, potrafią
długi czas nie jeść i nie pić. Jedzą wszystkie pustynne rośliny
i zwierzęta. Ich postrachem są jednak lwy i niedźwiedzie i
lamparty z Hindukušu.
Jednak Al - Baktar potrafią je oswajać i posłując do nich nieraz
widziałem jak lwy i niedźwiedzie ciągnęły ich rydwany zdobione
lapis - lazuli. W pewnej zagubionej oazie nad Morzem Śródziemnym
żyją ludzie, którzy pożarli wszystkie lwy i lamparty, a teraz
ryczą jak one. Wszyscy oni ubierają się w lamparcie skóry i pełno
jest tam kości moich krewnych...
Nad Morzem Smoły znajdują się kraje Tmu - Tarakan i
Kartwelia. Pierwszy z nich, którego nazwa oznacza 'Miejsce
Karalucha' lub 'Królestwo Ciemności' jest miastem obejmującym
ledwie kilka przyległych wsi. Ma armię i flotę, zas rządzi nim
dziedziczny król. Jego godłem jest karaluch - mają go na
chorągwiach, na tarczach, tatuażach; budują mu pomniki, oraz noszą
klejnoty przypominające te owady. Podobno lek sporządzony z
karalucha uzdrowił kiedyś słuch jednego z pierwszych królów.
Poza tym wznosza świątynie i ołtarze smokom - wśród nich
Rykarowi. Tmutarakańscy chąsiebnicy sa postrachem Morza Smoły - w
ostatnich dniach flota tego kraju napadła na Orland, Puanę i Kraj
Stepów, by móc zaatakować Aplan. Jednak mieszkańcy Puany spalili
smoliste morze, a z nim tmutarakańską flotę. A przecież nie ma
złych krain i złych ludzi! Część 'Synów Karalucha' nie splamiła
swych mieczy we krwi niewiast i dzieci; nie chcieli napadać na inne
kraje, a i swych pobratymców odwodzili od tego.
Kartwelia jest znacznie większą krainą. Z licznych
zwierząt jak rosomaki i cyjony, posiada ogromne, większe od strusi
nielotne bażanty. Takie widziała Tatra, a nawet jadła bażancie
jaja wymiarów ludzkiej głowy.
Jest to Azja Środkowa - pełna pustyń i stepów. Nad
rzekami Kurą i Araxem znajdują się grobowce rusałczych królowych;
Kury i Araxieny. Czy są podobne do mauzoleum Bharatieny? Są wyższe,
choć podobnego kształtu. Kapią od złota i klejnotów i toną w
kwiatach; liliach, makach, chabrach, złocieniach, wokół nich rosną
oliwki i tryskają kryształowe fontanny ze złotymi rybkami z Sinea,
spełniającymi życzenia. Mieszkają tam żółtoskórzy ludzie;
myśliwi i pasterze, oraz olbrzymy. Dawniej toczyły się tu walki ze
Żbiczanami, którzy mieli niesamowitą, nieznaną obecnie broń,
która masakrowała ogromne ciała wrogów. Raz pewien olbrzym znad
Araxu udał się do Aplanu, do prowincji Fatryver, aby walczyć z
potworem Vrougą, lecz tego pokonała królowa Tatra.
Na Oceanie Największym znajduje się archipelag
zamieszkany przez plemiona Ajanów i Jomonów. Żyją one z morza;
łowią ryby, skorupiaki, poławiają perły. Ajanowie przypominają
ludzi z Dalekiego Zachodu; mają gęste brody i wąsy. Największą
estymą otaczają brunatne niedźwiedzie - chowają ich małe u
siebie, a po wyrośnięciu zabijają, zjadają ich mięso i zabierają
futro. Na archipelagu żyją małpy, które niegdyś zaprzyjaźniony
człowiek nauczył kąpać się w gorących źródłach, ogromne
salamandry podobne do tych z Sinea i wielkie kraby. Jomonowie boją
się ich, bo wierzą, że taki krab może zjeść człowieka - ja
jednak widziałem, że Jomonowie zabijali te monstra i je spożywali.
Mówią oni, że najgroźniejsze są tam ludzkie głowy pełzające
nocą po ogrodach i wyjadające owady i ślimaki (choć są
niegroźne, otacza je zabobonny strach), zielone, jadowite węże,
smoki; spotkałem tam też czarnego niedźwiedzia z rodu Pradeškinów.
Na wschód od Bharacji rozciąga się kraina Wyraj -
czyli mozaika półwyspów, wysp, raf, mórz... Na pólwyspie Malain,
królowa Bharatiena urodziła córkę Malayę, księżniczkę Dżawę
na wyspie później nazwnej jej imieniem, księcia Celebesa i
Kalimantiana, zmarłe w dzieciństwie księżniczki Sumbawę i
Flores, Iriamę i Sumatrę. Teraz ich imiona oznaczają poszczególne
części Wyraju. Wszędzie tam panuje klimat jak tu w Bharacji -
rosną wspaniałe lasy, pełne dzikiego zwierza, ludzi, Nagów i
małych ludzików.
Malain jest prowincją Tygrysa. Mieszkający tam poddani
Bengali zamieszkują w namiotach zrobionych z ludzkich skór
rozpiętych na ludzkich kościach.
Dżawa obfituje w tygrysy i nosorożce, podobnie jak
Sumatra, a do tego są na niej góry plujące ogniem.
Kalimantian jest największą z wysp Wyraju. Żyją na
nim rude, podobne do ludzi małpiszony, obecne też na Sumatrze. One
same dumnie nazywają się leśnymi ludźmi. Mówi się, że udają
głupich, aby nie zapędzono ich do roboty, albo, ze całymi dniami
płaczą po swych narzeczonych, które je opuściły, by mieszkać w
wioskach.
Na Celebesie znajduje się grób syna Bharatieny.
Poślubił on tam rusałkę Anoę, pasącą dziwne bawoły nazwane
jej imieniem.
Na Wyspie Szczurów, leżącej między Sumbawą a
Flores, żyją ogromne gady - jaszczurki władne pożerać jelenie,
dziki i ludzi. Są one piękne w swej sile i wielkości, w dostojnym
kształcie ciała i barwie odłamu skalnego Umieją pływać i
staczać zwycięskie boje ze smokami i małymi morskimi potworami.
Opiekuje się nimi dziwne plemię Warańców - ludzi z głowami tych
istot. Warańcy mają jednego wodza plemiennego. Jeżdżą na
grzbietach swych smoków i potrafią przybierać ich postać. Często
żenią się z ludźmi, rusałkami i syrenami. Jedzą wszystkie
zwierzęta na wyspie i w morzu, zdarza im się być kanibalami; jedzą
też owoce i ryż. Budują łodzie, którymi docierają aż na Seylan
i na Wschodni Kraniec Świata, aby handlować. Na chąsy nie
wypływają. Są raczej przyjaźni - swoich zjadają tylko po
śmierci, nie znają bowiem pogrzebów.
Żeglując z nimi zapoznałem się z dziwacznymi lądami
na Wschodnim Końcu Świata. Ten pan w kolorowym pióropuszu jest z
wielkiej wyspy Kazuarii. Ptak, na którym siedział to kazuar. Ludzie
tam żyjący, zasiedlają małe wioski, każda jest rządzona przez
innego wodza. Ci podkreślają swą władzę pióropuszami z
beznogich sylfów, żywiących się tylko rosą. Mieszkają tam
oprócz sylfów i kazuarów, wielkie smoki, krokodyle mogące żyć w
morzu, dziwne zwierzęta podobne do małp, papugi, orły, wielkie i
barwne owady, nietoperze i ogromne szczury, a do tego psy, które nie
szczekają, tuczone na mięso.
Te dwie dziewczyny wyplute przez węża są z Zielonego
Kontynentu. Zamieszkują go liczne plemiona, nie mające jednego
władcy. Przybyły one z Wyraju, ale ja byłem tylko u wybrzeży tej
krainy i nie znam jej dobrze. Podobno za Zielonym Kontynentem jest
całe mrowie ślicznych wysepek, gdzie ludzie zmieniają się w
rekiny i na odwrót. Uważają się oni za jeden naród z rekinami i
mają podobno wspólne potomstwo. Raz pewien rekin, zjadał ludzi, aż
został wygnany... Poznał na wygnaniu rekinicę, powrócił i już
nie jadł ludzi''... - ostatni szept zamarł na jego pysku, po czym
poszedł w ślady dzieci i zasnął. Spały już Akefale i
Cyjanopody. Ruta należała do nielicznych osób, które nie starciły
zainteresowania.
-Czyż
to nie piękne? - pytała rozpromieniona. - Czyż te cuda nie
powstały z miłości? Agej bieatifikoł!2
- wykrzyknęła.
-
Agej bieatifikoł! - powtórzył Lech III. - To prawda. Ale ja nie
pokocham nigdy świata, w którym dzieci żyją bez ojca - dodał
smutno.
Rozdział
XXV
,,Tylko kogut stał na szczycie dachu
Ko - ko - riko, ko - ko - riko" - Thomas S. Eliot ,,Jałowa ziemia"
Nastała noc, a po niej
następny dzień. Koguty w najbliższych wioskach i lesie poczęły
piać, gdy Swaróg znów zapalił Słońce.
-
Moja żona w Dyskotece Pana Dżeka Piętro Niżej spotkała uczone
koguty piejące:
,,Kukuryku na patyku,
Język lata jak łopata"...
-
zagadnął Lech III do zaprzyjaźnionego Akefala.
W
porze porannego posiłku, Akko Jubastin i Tygrys Uszatek gdzieś
zniknęłi. Goście siedzieli przy tym samym stole, co wczoraj, lecz
ich śniadaniowe naczynia były wyryte w kamieniach zawierających
muszle dawnych mieszkańców morza, na którego miejscu wznosi się
teraz Imalain. Pito wody ze źródeł w Imalainie i w Atlasie,
jedzono też dużo cytryn posypanych ,,proszkiem trzcinowym" i
polewanych miodem. Wielkim zainteresowaniem cieszyła się potrawa o
nazwie ,,dżo - dżo". Żaden człowiek, Kynokefal, Akefal,
topielec, czy Cyjanopod, ani Ucholot, nie wiedział, co to jest. Gdy
ruda małpa bez ogona wniosła garniec tej potrawy, okazało się, że
była to zwykła kasza gryczana popularna w Ułan - Raptor. Podano
też dużo potraw mięsno - rybnych, owoców i cukrów lodowatych, a
Lech III postanowił, że zawiezie ,,dżo - dżo" do Aplanu.
Kellu Simi - Abö
opowiadał siedzącej obok rusałce z rzeki Induinus o widzianych w
Europie i Białopolsce reniferach. Kiedyś pokochał samicę o
imieniu Čalten
- często jej stado pasło się u zamieszkanych przez jego plemie
wybrzeży Morza Joldów. Jednak pewnego razu powędrowało na zachód
i Oxiowie nigdy już nie ujrzeli ,,swoich'' reniferów. Podobno
widziano je koło grodu Svantemot. Opowiadał też jak widział stado
orek, które się rzuciło na wieloryba. Oczy słuchajacej płonęły
jak ognisko, stale podsycane opowiadaniem. Murzyni wznieśli atlaską
wodą toast: ,,Agej bieatifikoł"!, gdy wtem powrócili Akko
Jubastin i Tygrys Uszatek.
-
Posłowie z Dalekiego Zachodu mówili nam o tym, że pewien Or zabił
brata tygrysa Igaja, namiestnika białopolskiego - wyrzekł gepard. -
Otóż pan Igaj i ten Ucław, czy jak mu tam, są w Bharacji. Weszli
do grobowca Bharatieny i zamierzają walczyć na śmierć i życie! -
cętkowana pierś Akkona niespokojnie falowała, a wśród
zgromadzonych przeszedł pomruk niezadowolenia - kto to widział bić
się w miejscu spoczynku wielkiej królowej?!
Bengala
bez słowa skoczył na próg, a za nim pobiegły czarne tygrysy i
Yrbos. Lech III, Kynokefale, Akefale, Murzyni, Mučalinda,
król Bharacji i reszta gości ruszyła za gospodarzem. Wodniki i
brzeginki leciały pod postacią błędnych ogników, a i lud
Bharacji chciał zapobiec zbeszczeszczeniu mauzoleum. Na miejscu,
oczom wszystkich ukazały się przewrócone rzeźby, złamana
kolumna, a pod dachem młody człowiek mocujący się z tygrysem.
Igaj rozrywał mu pazurami ramiona rycząc: ,,To za brata"!, zaś
Ucław ze wszystkich sił starał się nie upaść.
-
Przestańcie! - krzyknęła Ruta i gdy Ucław zrzucił z siebie
tygrysa, stanęła między obydwoma, aby ich rozdzielić.
-
Ona nam przeszkadza w zemście; zabijmy ją! - ryknął Igaj i wbił
Rucie ząb w ramię, plamiąc na niebiesko jej białą suknię.
Ucław
złapał ranną za włosy, aby przekręcić jej kark, lecz i jego i
tygrysa oślepiło zielone światło z oczu Arvota Baldasa.
Wyprowadzono ją z grobowca, po czym topielice z Gangos, opatrzyły
jej ranę, a niedźwiedź ryknął:
-
Oni już zbeszczścili grobowiec, teraz może go z nimi choćby słoń
rozdeptać! - królewski słoń machnął trąbą, wściekły na
awanturników, lecz ci uniknęli zawalenia.
-
To nasza nienawiść, a wam wara od niej! - krzyczał Ucław.
-
Opuśćcie ten las do jasnej małpy, jak chcecie się nienawidzić! -
rozkazał Bengala. - Igajowi odbieram włodarstwo nad Białopolską!
- lecz oni nie zważali na to.
W
pogardzie mieli trąbę słonia, miecz Lecha III, zęby Kynokefali,
kamienie z rąk oburzonych Bharatyjczyków i Murzynów. Owszem, bali
się zjedzenia, lub ukamienowania, lecz jeszcze bardziej bali się
siebie nawzajem, bali się zostawić zemstę - za brata i osadę -
nie wywartą. Bengala nie chciał ich mordować - Igaja kochał jak
syna i nie żywił wrogości do ludzi. Prosił o mediację Yrbos,
Tygrysa Uszatka, Akkona Jubastina i samą królową Anej Arztein.
Zapaśnicy jednak z pogardą odrzucali ich prośby - woleli się
zabić. ,,Twój brat na pewno by nie chciał, abys zabijał tego
człowieka... Zasada oko za oko sprawia, że świat ślepnie" -
perswadowała Anej Arztein. Igaj jednak nie posłuchał. Książę
Ruty podzszedł do Ucława.
-
Przyrzekam ci to, że nie zostaniesz zabity, mieszkańcom Oski
Navłayi wybuduje się najwspanialszy grobowiec, a zwłaszcza twemu
ojcu; po powrocie do Orlandu nie będziesz musiał mieszkać w
Rokitnickim Siole, a jak nie chcesz wracać do Ojczyzny, to sam
wybierzesz nową. Bój z tygrysem mogę stoczyć za ciebie - tylko on
odważył się to powiedzieć.
-
Powiedz swemu tyranowi, którego nazywasz ojcem, aby mieszkał z
ryjczakami! - wybuchnął Ucław, a Ruty najchętniej rozbiłby mu
głowę.
Jednak
Ruta i Yrbos łagodnie odciągnęły go od walczących.
Ucław
zaszedł tygrysa od tyłu i począł dusić samemu się
przewróciwszy. Dopiero po czasie ujrzał na ruinach grobowca piękną
kobietę. Nosiła koronę z ognia na długich, czarnych włosach.
Była smukła i miała wielkie, niebieskie oczy, świecące jak
gwiazdy. Przypominała wyglądem Tatrę, lecz miała ciemniejszą
skórę, a między oczyma wystający z czaszki, świecący kamyk.
Była ubrana w białe sari z czerwonym wizerunkiem Mokoszy, a
siedziała na tronie pokrytym śniegiem, morskim piaskiem,
porośniętym sandałem i palmami. Na jej ramionach siedziały paw i
dziki kogut, a u stóp tronu leżał wilk.
-Otus
Bharatiena; roykova gracilis3!
- rozległy się szepty, a szczególny szacunek okazali topielcy i
zwykli Bharatyjczycy.
Na
kolanach zmarłej królowej usiadły Sumbawa i Flores, zaczęły się
pojawiać inne jej córki, synowie i mąż - król wodników Gangos.
*
,,Nawet źli ludzie mają tych, których kochają" - p. Andreus ov Leovishiner
Ucławowi
nie podobało się w Rokitnickim Siole. Była to siedziba Boruty i
Leśnej Matki, znajdująca się na bagnach północno - zachodniego
Orlandu. Bagna mieszały się z puszczą i Ucław codziennie niemal
widywał chmary bąków i komarów, chlobęby, żółwie błotne,
jaszczurki, żaby, ropuchy i traszki, żmije i zaskrońce, ślimaki,
ryby, bataliony, czaple, czarne bociany, jastrzębie, krogulce,
pustułki, kaczki, gęsi, łabędzie, sowy błotne, łokisy, żbiki,
rysie, wilki, lisy, tarpany, bobry, tury, żubry, niedźwiedzie,
łosie, zające, borsuki, norki, rzęsorki i nietoperze; za dnia
śpiące wkręcone w brązowe włosy Leśnej Matki. Raz, Boruta
zabrał go na dno pobliskiego jeziora. Enk i człowiek siedli na
grzbietach kurów wodnych - ogromnych kogutów, żyjących na bagnach
i w jeziorach, które zanurzyły się w toń. Oczom azylanta ukazały
się karpie i leszcze wielkości krowy, tajemnicze ryjczaki - białe,
bezwłose tłuściochy o płetwiastych łapch, wystawiające z wody
długie, sztywne rury łączące układ oddechowy z pokarmowym,
patrzące na Ucława wielkimi, migdałowymi oczyma, ogromny soból o
tułowiu przypominającym węgorze z Morskiego Oka - pożeraczy owiec
i o rubinowych oczach, białe żbiki o głowach krowich i przednich
łapach krecich, żbika z dziczymi szablami i łapami kury, żółtego
wilka z krokodylim pyskiem, czarną panterę z jaszczurczą głową i
rosomaka z wystającymi zębami. Brrr! Jednak najbardziej przeraziło
go niemowlę porośnięte wężami. Jeźdźcy wypłynęli na
powierzchnię.
-
Nie bój się - uspokajał go pan lasu - właśnie z Wieży Ślimaka
przybyła tu Zmora i wypróbowuje sny. Ten ma być dla matki bojącej
się mieć dziecko. Trzeba jej powiedzieć, że zsyłając taki sen
nie wzbudzi miłości do nienarodzonego, bo tylko odzwierciedla myśli
na jawie. Co innego jej siostra Zennica - ona potrafi przemycać
wartości do snów... - obaj udali się do drewnianej chaty
przybranej kwieciem, gdzie Leśna Matka czekała na nich z kolacją.
Mieszkając
w tym pełnym czarownic, leśnych ludzi i rusałek, wodników,
bubonów, strzyg i krasnoludków miejscu, odległym od najbliższej
wsi o tydzień drogi, zabójca białopolskiego tygrysa dziwił się
widząc w domostwie różne dziwne zwirzęta. Po chałupie szwendały
się co jakiś czas lewarty i kameleony, kazuary, krokodyle, pytony,
małpy, papugi, a w bagnie pluskały się słonie i hipopotamy.
Jednak potem zawsze Boruta, lub jego sługa Perepłut (jako wodnik
lub ryjczak) otwierał drzwi zbite z różnych gatunków drewna i
serdecznie zapraszał całe towarzystwo do ponownych odwiedzin. Przez
te drzwi, Leśna Matka przyprowadzała też z Bharacji i Afryki
trędowatych, dla których razem ze Złotą Babą i Mokoszą miała
lekarstwa i niezgłębioną życzliwość, wprawiającą Ucława w
zdumienie. Przygarniała też porzucone dzieci z Kazuarii. Jednak
uchodźcy z Oski Navłayi nic zdawało się nie cieszyć. Do czasu...
Nastała
jesień i jak co roku, rusałki służące Zimie wciągały pod wodę
dziewczyny i kobiety, by powiększyć swe zastępy. Opowieści o tym
zawsze przerażały niejaką Malwę z Orlandu. Przerażało ją
topienie, obowiazek ślepego posłuszeńśtwa srogiej Zimie, walka z
bestiami i zbójami, to, że musiałaby żyć wśród mrozu, w
lodowym pałacu na zamarzniętym Lykayuku. Kochała Wiosnę i
pragnęła zostać matką i żoną. Choć niektóre z jej koleżanek
pragnęły tego, Malwa była sobą. Pewnego razu, gdy brała wodę ze
studni, z wody wynurzyły się trzy dziewczyny w czerwonych sukniach,
z przepasanymi mieczami, a ich włosy były blond, czarne i rude.
Powiedziały kim są, komu służą i wyraziły pragnienie, aby Malwa
została ich siostrą. Panna odmówiła jednak utopienia się w
studni, lecz rusałki nalegały. Wreszcie zaczęła krzyczeć, a że
nikt nie usłyszał jej, bo niemal całą wieś spała, rzuciła
wiadro i zaczęła uciekać. Biegła do domu, lecz płowowłosa
topielica zastawiła jej drogę z obnażonym mieczem. Wreszcie Malwa
zapędziła się w głąb puszczy, a za nią rozlegał się głos:
-
Jesteś tchórzliwa i nas obrażasz! Sama bohaterska Ruta z radością
dołączyła do nas, a ty nie chcesz! - ściemniało się, więc na
jednym z drzew siedział puchacz.
-
Powinniście się wstydzić, bo Ruta, nigdy nie topiła nikogo. To
pasuje do wodnych Čortów,
potworów i rozbójników. W tym lesie, jestem pierwszy po Ageju i
rozkazuję wam ostawić ją w spokoju! - puchacz zleciał z drzewa i
przybrał ludzką postać; rusałki skłoniły się w pas, po czym
odleciały zawstydzone.
Uratowana
leżała na trawie i z płaczem dziękowała wybawcy, lecz ten
wskazał na Ageja, zażartował o zazdrości ze strony Leśnej Matki,
po czym rozkazał pomagającemu mu w wypasie dzików Ucławowi dać
dziewczynie osiodłanego tarpana jako wierzchowca i pokierować w
stronę wioski, gdzie czekała już na nią stęskniona po
całodziennym szukaniu rodzina. Po raz pierwszy od długiego czasu,
młodzian uczuł radość z ocalenia innej osoby niż on. Po kilku
dniach, ujrzał ją w lesie jak wraz z młodszym rodzeństwem
zbierała grzyby i jagody; zakochał się w niej... Wreszcie pewnego
dnia, Ucław prowadzony przez zająca udał się do pobliskiej wsi, w
której mieszkała Malwa. Powiedział jej ojcu, że mieszka w
Rokitnickim Siole razem z ,,leśnym królem orskich chłopów"
(słowa te wprawiły rodzinę w przerażenie, bo powszechnie żywiono
lęk przed puszczą i bagnem). Jednak pierwsze lody zostały
przełamane. Malwa jechała do domu na bagnie na grzbiecie tarpana, a
tam po posiłku i zwiedzaniu lasu, Ucław prosił Leśną Matkę o
pokazanie dziewczynie egzotycznych stron. Żona Boruty otwierała
więc drzwi zbite z palm, limb, oliwek, cedrów, baobabów,
namorzynów, bambusów, mahoni i przeróżnych innych rodzajów
drewna i oprowadzała zakochanych po swych zamorskich włościach.
Widzieli wielkie, zielone, gorące i parne puszcze w Bharacji i w
Afryce, na wyspach Seylan, Dżawa, Kalimantian, Sumatra, Malgalesio,
na Wyspie Hvanačów
pełnej kanarków. Widzieli słonie i nosorozce, małpy i papugi,
węże i krokodyle, Nagów, małe ludziki z Dżawy, liczne plemiona
murzyńskie, bharatyjskie, wyrajskie, hvanackie... Gdy palili ognisko
na jednej z plaż na wyspie Malgalesio obserwowali walkę ptaka Roka
z wężem morskim, a po zrobieniu zakładów ,,Kto wygra"? -
Leśna Matka zabrała ich w powrotną drogę na miejsce spoczynku.
Nad rzeką Kongo gościł ich król Bes z królową Toeris. Leśna
Matka oprowadzała ich po końcach świata. W Kazuarii zajęci
podziwianiem sylfów, dopiero po czasie spostrzegli smoka, zwanego
,,rau". Był wielki jak trzy czy cztery żubry, miał mały
łepek, pękaty kadłub, na grzbiecie i ogonie dwa rzędy czerwonych
płyt, a na końcu ogona cztery spiczaste kolce. ,,On nie krzywdzi
ludzi, je rośliny" - Leśna Matka uspokajała Ucława, gotowego
zabić smoka w obronie Malwy. Byli też ,,gdzieś daleko, daleko, na
zachód od Ultima Thule w kraju Sonor", gdzie spotkali ludzi
zamieniających się w jaguary (to nazwa miejscowych kotów,
podobnych do lewartów) i włochate olbrzymy o dwóch twarzach,
zamieniające się czasami w dziwne, zwisające z drzew futrzaki.
Widzieli też kudłatych, leśnych ludzi, zwanych ,,sachurynami"
(Leśna Matka zakończyła długoletnią wojnę między nimi a
ludźmi) i rodzinę królewska Copanu, jadącą na ,,jakichś
udziwnionych słoniach, czy mamutach".
-
Pewnego razu, pewien dziwaczy sonorski zwierz, zwany ,,tapirem''
wsiadł do łodzi i odpłynął z rodzinnej puszczy, aż ujrzał
brzegi Europy. Spodobała mu się; osiadł w lesie koło Presnau i
zatrudnił się u Pana Dżeka, gdzie rzucał masłem w widownię i
wołał: ,,Bestie"!, aby ją bawić. Raz naraził się
Kościejowi i został zesłany do kopalni gwiezdników, gdzie zabił
go okrutny dozorca. Co ciekawe, dwa razy spotkał się z Tatrą -
obecną królową Aplanu - opowiadała Leśna Matka w kraju Sonor.
Po
każdej z tych wypraw, Malwa opowaidała w domu z wypiekami na twarzy
o widzianych ,,cudach - niewidach" i przede wszystkim o Ucławie.
Z czasem jej rodzina i przyjaciele też zaczęli odwiedzać
Rokitnickie Sioło dla możliwości zobaczenia tego, co jest po
drugiej stronie tajemniczych drzwi. Ucław był szczęśliwy, jednak
pani lasów, jezior i bagien, powiedziała mu, że to jeszcze nie
jest miłość. Za jej radą próbował nie szukać w Malwie nikogo
innego niż jej samej, pragnąć jej dobra i walczyć ze swymi
wadami; chciał nawet zakochać się we wszystkich istotach, lecz
powiedziano mu, że wystarczy, że będzie kochał. Malwa tymczasem
pokochała go bardziej niż ojca i matkę, taką miłością jak
niegdyś Tatra i Lech III. Minęły lata i oboje wzięli ślub, na
którym z ust pannny młodej padły słowa: ,,Chcę od ciebie
tygrysa". Znaczyło to, że w imię miłości bezwarunkowej
pragnie by zapomniał o zemście i żeby oboje zaczęli nowe życie.
Pan młody jednak nigdy nie pozwolił, by płomienie Ageja dosięgły
jego żądzy odwetu; zrozumiał, że Malwa chce, aby dla niej stoczył
śmiertelny bój z Igajem; namiestnikiem Białopolski i niszczycielem
Oski Navłayi. Kilka dni po ślubie zabrał żonę w drogę, nie
żegnając się z nikim. Wyruszyli z samego rana. Malwa wolała
zostać w wiosce i zostać matką, lecz nie chciała ranić męża
swą odmową. On zaś cały czas powtarzał: ,,Zawieszę ci na szyi
kły i pazury lwa pręgowanego z Białopolski". Ona mówiła:
,,Nie kocham cię za namorzyny i ptaka Roka, ale za to, że jesteś.
Chcę abyś był szczęśliwy, a nie żebyś walczył z potworami".
Ucław na to: ,,Nie wymagałaś ode mnie to masz; szczęśliwy będę,
gdy ujrzę twoje stopy na skórze mego wroga"! Nie mogli znaleźć
Rokitnickiego Sioła, bo Boruta zasłonił swe lokum gęstą mgłą.
We śnie nakazał zawrócić, lecz uparty Ucław parł na wschód i
ciągnął za sobą żonę...
Już
przeszli w bród Roxyzor. Już Ucław donośnym głosem wyzywał na
pojedynek Igaja. A ten się zjawił i wyszczerzył zęby. Mężczyzna
wyjął kamienny nóż. Malwa miała tego dość. Stanęła nagle
między zapaśnikami i już chciała otworzyć usta, gdy Igaj
przetrącił jej kark łapą. Zamierzał się by ugodzić jej męża,
lecz ona stranęła tak szybko, ze nie zdążył cofnąć kończyny.
Umarła od razu, a jej zwłoki obmywał Ucław gorącymi łzami.
Również Igajowi było przykro, że spowodował śmierć niewinnej
istoty. Otworzył pysk i przemówił ludzkim głosem:
-
Panie człowieku; jeśli obaj płaczemy nad jej zwłokami, to czy aby
jej śmierć nie była daremna, nie przebaczymy sobie? - na te słowa
Or się ocknął.
Wydał
z siebie ryk, po czym z nożem ruszył w pościg za tygrysem, a ten
ryczał żałośnie. Tak człowiek i tygrys gonili się i polowali na
siebie, aż przez stepy Taj - Każk zawędrowali aż do Bharacji. Na
kolanach zmarłej królowej usiadły Sumbawa i Flores, zaczęły się
pojawiać inne jej córki, synowie i mąż - król wodników
Gangos...
*
Bharatiena
wstała z tronu, podeszła do walczących i powiedziała:
-
Oboje płakaliście z powodu śmierci tej samej istoty; czemu więć
teraz chcecie się pozabijać, nie bacząc na to co zaszło w
Białopolsce?
-
Odejdź od nas wielka królowo - przemówił Ucław. - Budzisz mój
szacunek i nie będę bezcześcił twojego grobowca. Zrozum jednak,
nienawiść już tak mocno mnie stoczyła jak robak, że muszę
stoczyć tę walkę, by pomścić śmierć ojca, siostry, rodaków,
Malwy. Odejdź. Jak zwyciężę, to pomogę w odbudowie tego co
zniszczyłem - po tych słowach opuścił ruiny mauzoleum.
-
Mogłem kazać sługom swoim by go zabili - odezwał się Igaj, który
również wyszedł poza obrąb grobowca i z dala od trąby
rozjuszonego słonia. - Jednak tegom nie zrobił. Przeciwnie. Po
śmierci jego żony, wyciągnąłem doń łapę i na jej krew, przeze
mnie mimowolnie przelaną, prosiłem o pokój. Lecz co usłyszałem i
zobaczyłem? Człowiek nie umiał wybaczyć. To jest moje ostatnie
słowo - Bharatiena ukryła twarz w dłoniach i gorzko zapłakała.
Jej
łzy wyglądały na białym sari z czerwonym wizerunkiem Mokoszy jak
diamenty i szafiry. Następnie razem z rodziną, zwierzętami i
tronem przeniosła się znów do Nawi Jasnej.
-
Mogę spokojnie walczyć - rzekł pod nosem Ucław. - To nie były
łzy, ale kamienie i nikt na nie nie czekał - wyjał sztylet i
spojrzał na ,,lwa pręgowanego" szykujacego się do ataku.
Bharatyjczycy
bardzo czcili pamięć po królowej rusałek, którą właśnie
widzieli; byli wstrząśnięci postępowaniem Ucława i Igaja. Król
z Mohenedżo Daro, Bengala i władcy murzyńscy wydali rozkaz, by obu
zabijaków rozdzielić i ukarać za profanację. Już człowiek i
tygrys mieli rzucić się na siebie, gdy poczęli ich krępowąć
Akefale i Kynokefale, Murzyni i Bharatyjczycy, wąż z Zielonego
Kontynentu i wódz plemienny z Kazuarii, a także Ruta, Arvot Baldas,
Lech III, Ruty i Kellu Simi - Abö.
Myśli Czytelnik, że to coś pomogło?
Nieoczekiwanie
zbuntowany człowiek wybił stopą oko Akefalowi znad jeziora Tsana i
przeciął sztyletem arkan zarzucony sobie na szyję przez Murzynów.
Bezgłowy stwór siadł na kamieniu z ruin i płakał, a Ruta zaczęłą
opatrywać jego oko za pomocą chlobębiny i własnej krwi
stanowiącej panaceum. Postanowiła, że po powrocie do Aplanu zajmie
się leczeniem. Tymczasem Ucław fiknłął kozła na rękach i wnet
znalazł się przy Igaju, trzymanym za ogon przez słonia. Rzucił
się ze sztyletem na unieruchomionego tygrysa, lecz ten nagle
schwycił go przednimi łapami i umierając wbił zęby w klatkę
piersiową swego mordercy. Słoń puścił ogon. Słońce gasło, a
po niebie cwałowali Jeźdźcy Ognistego Pioruna. ,,Pada" -
wszyscy pokazywali w niebo, skąd lunął ulewny deszcz. ,,Agej czy
Rykar nas złączył - czas się rozłączyć"! - brzmiały
ostatnie słowa nieszczęsnych zapaśników. Zostali wreszcie
rozłączeni. Przez Mar - Zannę.
1
Imiona pierwszej pary Oxiów
2
Agej błogosławiony!
3
Oto Bharatiena; wielka królowa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz