,,Durak z was; Polszy niet, tylko Hitler wsiegda''! - fragment tekstu źródłowego.
Był schyłek lat 70 - tych, kiedy na ulice Konstancina - Jeziornej wjechał autokar pełen turystów.
- Ruscy przyjechali - stwierdził obojętnym głosem jakiś zaspany mężczyzna.
- To tylko turyści - powiedziała jego żona, - a poza tym wiesz jak nasz dzielnicowy gniewa się gdy ty mówisz ,,Ruscy'' na Rosjan - dorzuciła karcącym tonem. - Lepiej wracajmy do swoich zajęć - po czym oboje wrócili do domu.
,,Wziałbym ja banduru''... - śpiewała niewielka grupka Ukraińców podróżujących autokarem. Było tam dwóch Kazachów, jeden Kirgiz, resztę zaś pasażerów stanowili Rosjanie. Razem z kierowcą jechało dwadzieścia osób. W Konstancinie - Jeziornej jeden z Rosjan dokonał zakupu puszek piwa, a kirgiski kierowca wziął kierunek na północ.
- Co robisz ojcze? - pytał się Łukasz Skyjłycki nie mogąc ukryć zdumienia.
- Widzisz synku, że klęczę - odparł ze zgiętymi kolanami i widokiem na marsową twarz kierowcy.
Wokół klęczącego Pana Sołtysa zebrał się spory tłumek chłopów patrzących na postępowanie swego przywódcy z jawnym zażenowaniem. Również Sowieci byli w zależności od osoby oburzeni, bądź rozbawieni, kiedy Pan Sołtys z namaszczeniem namaszczał się sowieckim smarem wydłubanym spomiędzy kół autokaru.
- Widzę, że ci Polacy chcą pobić Jugosławię w dziedzinie turystyki, bo zrobili cyrk na świeżym powietrzu, aby jako członek Układu Warszawskiego stać się atrakcyjniejsi dla nas niż ten ,,pies łańcuchowy imperialistów''! - śmiała się Natasza Warfołomiejewna Navłajova o szczupłej sylwetce, długich, czarnych włosach i niebieskich oczach.
Jej narzeczony, Dymitr Jakowlewicz Symetayov, żartował na temat jej image, że wygląda tak dlatego, iż ,,Rossija to trietij Rim''. Nosił on długą brodę i nastroszone włosy, oraz był brunetem. Tymczasem Pan Sołtys...
- Drodzy Sowieci! - przemawiał łamaną ruszczyzną. - Wiem, że kiedyś napadliście na nas, gdy walczyliśmy z Niemcami, nie mogąc się bronić i gdy nas zniewoliliście, daliście władzę tym huncwotom z Partii, a w rzeczywistości sami rządzicie - zatkało wszystkich, którzy to słyszeli. - W 47 prosiłem ich aby dali nam traktory, a oni nas oszukali. Przeto teraz proszę was abyście się wstawili za naszą wsią u Partii, której daliście władzę, która musi się was słuchać, bo my ciągle nie mamy traktorów - odczucia były mieszane; wybuchy sardonicznego śmiechu, współczucie, podziw dla odwagi, oburzenie i wściekłość na bezczelnego w ich mniemaniu Polaka.
- Tato, to komuniści! - szeptał trwożliwie Łukasz. - Oni cię zabiją, jak im będziesz mówił o 17 września... - martwił się młodszy Skyjłycki.
Kierowca był już znudzony i rozeżlony. Nie bardzo wiedział co mówi...
- Zlituj się ,,Polszy'' i zejdź z drogi! - bez reakcji. - To nie ja mordowałem waszych w Katyniu! - ryknął wielkim głosem, nie zdając sobie sprawy, że naruszył temat tabu.
- A co takiego jest Katyń? - zdumiał się Pan Sołtys.
Tymczasem kierowca, człowiek z natury uczciwy, kiedy zrozumiał co powiedział, rozpłakał się jak bóbr i uderzył czołem w kierownicę marząc o jakiejś szybkiej i bezbolesnej śmierci, która by mu oszczędziła katuszy pobytu na Łubiance. Tymczasem w autokarze zapadła grobowa cisza. ,,To szpieg''! - wrzasnął jeden z Kazachów, a drugi współczuł kierowcy. ,,Winny, winny, winny'' - rozległy się słowa krytyki niczym wezbrane fale morza. ,,Sabotażnik, faszist''! - krzyczała jakaś stara Ukrainka. Wyzwiska od ,,neonazistów'' i ,,zdrajców Rewolucji'' w połączeniu z żądaniem śmierci, raniły nieszczęsnego Kirgiza niczym śrut. Inny sposób reakcji na słowo ,,Katyń'' wykazał pewien emerytowany wojskowy. Te pięć liter stało się kluczem do świata niesamowitych wspomnień z młodości. Siemian Dawidowicz Kozakow otrzymał legitymację agenta NKWD wkrótce po wybuchu wojny. Był młodym, pełnym zapału funkcjonariuszem, ślepo wierzącym w stalinowską propagandę. Teraz otrzymał pierwszą pracę - miał pilnować wywiezionych z Kresów Polaków, przede wszystkim oficerów, między którymi znalazło się też duchowieństwo i inteligencja. Niechęć do nich wyniósł z domu; jego ojciec został ciężko ranny w 1920 roku, a wuj zginął podczas najazdu na Polskę. Swoje zadanie wypełniał z ochotą, wierząc, że oczyszcza świat z nieodpowiedzialnych i próżnych stworzeń, katujących nahajką bezbronne chłopstwo, choć przecież ,,nahajki gdzie indziej były w modzie...'' A oto uwięzieni Polacy. Siemian Dawidowicz przeszukiwał oficera o kamiennej, pobladłej twarzy. Podczas rewizji, z kieszeni munduru Polaka wypadł różaniec, zaś jego właściciel był przygotowany na straszną śmierć lub jeszcze straszniejszą niewolę. Tymczasem towarzysz Kozakow podał różaniec polskiemu oficerowi.
- Możecie iść, towarzyszu - mówił kacap - wy nie jesteście oficerem, bo tylko prosty żołnierz może odmawiać Różaniec - puścił Polaka wolno; sam nie wiedział dlaczego tak mu mówił.
Innym razem usłyszał jak inny więzień skazany na śmierć modlił się: ,,Ojcze nasz... Suczka urodziła pieski...., któryś jest w Niebie...'' Wcześniej czytał list od córki i teraz jego słowa przeplatały się ze słowami modlitwy. Przyszedł po niego i wyprowadził na śmierć; zastrzelił nieszczęśliwego ojca pod drzewem, choć sumienie wiodło go do współczucia jeńcowi, mimo, iż ten był polskim oficerem z Kresów walczącym przeciw Sowietom. Innym razem ujrzał zatłuczonego kijami czarnego, rosyjskiego teriera. Był to pies jednego ze strażników, który przyjaźnił się z Polakami. Pociągnęło to za sobą straszną zemstę. Siemion Dawidowicz obcując z więźniami obozu jenieckiego przekonywał się, że nie wszyscy Polacy składają się tylko z Mniszchów i Gosiewskich, ale, że istnieje wśród nich wielu uczciwych ludzi. Nawet zaczynał im współczuć. Tymczasem z Kremla, Beria wydał ukaz, aby wymordować jeńców. Wywieziono ich w różne miejsca; jednych do Charkowa, innych do Tweru, jeszcze innych do Mińska i Kijowa. Siemian Dawidowicz przyjechał z jeńcami do Katynia, miejscowości położonej 20 km na zachód od Smoleńska. Dalej wszystko potoczyło się jak w kalejdoskopie. Wiązanie jeńców drutem kolczastym, narzucanie im kurtek na głowy, tudzież krępowanie workami pełnymi trocin. Potem kiedy Polacy nie mogli się bronić, otrzymywali strzały w tył głowy. Było już po wszystkim. Ciała zasypano ziemią w lesie i starannie zamaskowano. Później odkryją je Niemcy. Krew pokryła niczym rdza kolce drutu, a przez przestrzelone czaszki prześwitywały poszarpane kulami zwoje mózgu. Oto nagroda za Wrzesień... Kozakow zaraz po skończeniu wszystkich egzekucji wypił ogromną ilość wódki, aby zapomnieć o morderstwie. Jego ofiary wciąż żyły w jego wspomnieniach... Był tylko nowicjuszem, wojna wciąż trwała, a Siemian mordował coraz więcej i więcej z coraz większym okrucieństwem, aż o Katyniu zupełnie zapomniał. Teraz zaś usłyszał tą nazwę. Chciał coś powiedzieć, lecz z otwartymi ustami upadł na podłogę autokaru, a zawał serca połączył go razem z ofiarami.
W bibliotece słyszałem kiedyś, że o Katyniu tyle się pisze, a mordercy i tak sobie nic nie robią ze sprawiedliwości. Niestety to prawda. Nie każdy kieruje się głosem sumienia. A szkoda.
*
Kierowcy zabrakło już łez do płaczu. Dwóch turystów, Kazach i Ukrainiec, jako członkowie Partii mających pozwolenie na broń, zagroziło mu pokazowym procesem o faszyzm, po czym kazało jechać w kierunku ,,siedziby władz ludowych''. Chodziło oczywiście o Fort Marksa; tam turyści zamierzali odpocząć, ale Dymitr i Natasza uprosili dla siebie możliwość odbycia rekonesansu po ,,PGR - ach''. Fort Marksa był najwyższym budynkiem w Pawlaczycy i każdy mógł go łatwo odnaleźć. Po noclegu w siedzibie Dziadostwa, Sowieci postanowili udać się na wycieczkę do Warszawy. Pan Sołtys nic nie zyskał.
- Jestem Stefan Eustachiewicz Skyjłycki i jestem sołtysem gminy Pawlaczyca - przedstawił się narzeczonym wstając z klęczek.
- Dymitr Jakowlewicz Symetajov, Natasza Warfołomiejewna Navłajova - przedstawili się Rosjanie.
- A wy co się gapicie ,,do grzyba pana''?! - wrzasnął Pan Sołtys w kierunku tłumu. - Rozejść się! To moja wieś - mówił do Dymitra i Nataszy.
- Dymitr i ja jesteśmy ze Swierdłowska - mówiła Natasza - i jesteśmy narzeczeństwem.
- Pokażę państwu moją rodzinę - kontynuował Pan Sołtys - to moja żona Bożenka, syn Łukasz, moje zwierzątka Krasula i Wieprzek, to zięć Heniek, a to moja Przeciwmolówka... - Rosjanie nie mogli opanować śmiechu - to córka, nazywa się Lawendycja, tak ją pieszczotliwie nazywam - narzeczonych niepokoił nóż w ciemieniu i bielmo na oku. - Czy mogą się państwo wstawić za nami u Partii aby dała nam traktory? - stara miłość nie rdzewieje.
- Nie - odparł Dymitr - nie mamy takiej władzy.
- Ale przecież Ksiądz Dobrodziej mówi, że to wy rządzicie Układem Warszawskim - Pan Sołtys się zafrasował.
- Układem rządzi KPZR, a my nie należymy doń - mówiła Natasza. - Partię mamy w ...
- My też! My też! - odpowiedział Łukasz.
- Czy wieś jest skolektywizowana? - zapytał Dymitr.
- Nie, chociaż Dziadostwo się stara, ale my walczymy - rzekła Lawendycja.
- To zamieszkamy u was! - ucieszyli się narzeczeni.
- U nas jest niebezpiecznie! - zdziwiła się Pani Sołtysowa.
- Ale jesteście wolni, bo choć macie Dziadostwo, jak wy to mówicie, u siebie, to go nie uznajecie.
Dymitr i Natasza zamieszkali w Pawlaczycy, na razie w osobnych chatach, jako, że nie byli jeszcze małżeństwem. Pewnego razu podczas obiadu...
- A przepraszam bardzo... - zaczął Pan Sołtys - bo tak słyszałem, że wasz kierowca mówił coś o Katyniu, a ja nie wiem o co chodziło, czy wy wiecie? - zwrócił się do gości, a ci spojrzeli na siebie.
- To zrobili nasi - powiedział wreszcie Dymitr - był rok 40, kiedy na rozkaz Berii zawieźli jeńców z waszego narodu, którzy walczyli we wrześniu 39 roku do Katynia, Charkowa i Tweru, oraz zapewne innych miejsc, tam ich w lesie związali drutem kolczastym...
- Co to takiego ,,drut kolczasty''? - przerwał Pan Sołtys słuchający z wypiekami na twarzy.
- To jest to świństwo, które Dziadowscy rozkładają na polach, lecz na ,,ćććć''! Lawendycji zamilkł.
- ... narzucili płachty na głowy aby skrępować, potem zaś uśmiercili strzałem w tył głowy i pochowali w lesie. Groby odnaleźli naziści, a potem Czerwony Krzyż to badał i orzekł naszą winę, lecz to jest temat tabu. U nas i u was - słuchacze byli pod wrażeniem, a Nataszy łzy leciały z oczu na myśl o tak strasznej zbrodni własnego narodu.
- Nie zapomnijcie Stefanie Eustachiewiczu powiedzieć o tym całej wiosce aby się nie powtórzyło! - powiedziała.
- No, no, no - jąkał się Pan Sołtys - a czy my możemy przeprosić za dymitriady? - rodzinę Skyjłyckich aż zatkało.
- Przeprosiny nikomu krwi i łez nie wrócą - mówił Dymitr - pieniądze też nie. W Smoleńsku jest cerkiew, do której spędziliście cywilną ludność i wysadziliście w powietrze - kontynuował - a jak na ironię Katyń jest blisko Smoleńska.
- Pamiętaj, że Mniszech szkodził zarówno Rosji jak i Polsce - upomniał Ksiądz Dobrodziej Pana Sołtysa.
- To może była to jakaś, jakaś... - Pan Sołtys nie mógł znieść bzdury, którą chciał powiedzieć.
- Wy Polacy - przerwał z werwą Dymitr - to nie pozwalajcie robić z siebie szmaty! A jeśli koniecznie chcecie przepraszać, to przeproście samych siebie, że wierzycie różnym kłamcom. Owszem - dymitriady były złem, nie usprawiedliwiam was, ale przecież ani naszego udziału w rozbiorach, ani zbrodni w Katyniu nie wolno nazywać sprawiedliwością dziejową, bo przecież ani na Pradze, ani w Katyniu, nie zabito ani
Mniszcha, ani Gosiewskiego, ani Wiśniowieckiego, ale ludzi zupełnie niewinnych. Gandhi mówił, że zasada ,,oko za oko'' sprawia, że świat ślepnie i jest to prawda. Poza tym - kontynuował po zaczerpnięciu oddechu - powiem obiektywnie, że wy macie nam kolosalnie więcej do przebaczenia niż my wam - proszę nie mylić jego wypowiedzi z żadnym narodowym masochizmem, to wszystko prawda!
Mniszcha, ani Gosiewskiego, ani Wiśniowieckiego, ale ludzi zupełnie niewinnych. Gandhi mówił, że zasada ,,oko za oko'' sprawia, że świat ślepnie i jest to prawda. Poza tym - kontynuował po zaczerpnięciu oddechu - powiem obiektywnie, że wy macie nam kolosalnie więcej do przebaczenia niż my wam - proszę nie mylić jego wypowiedzi z żadnym narodowym masochizmem, to wszystko prawda!
- Podobnie przecież - podjęła Natasza - w średniowieczu Żydzi handlowali niewolnikami, ale nikt normalny nie może usprawiedliwiać tym Holokaustu - Pan Sołtys zdążył ochłonąć.
- Wznieśmy toast - wstał ze szklanką soku z marchwi - za triumf prawdy, za upadek komuny, za wolność naszą i waszą!
Wszyscy wstali i spełnili toast.
*
W niedługi czas potem Dymitr i Natasza pojechali do Warszawy gdzie wzięli ślub w cerkwi prawosławnej i zostali mężem i żoną. Ich mieszkanie mieściło się w Pawlaczycy, ich drugiej Ojczyźnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz