Goplana III, która od Bieśnicy – złego ducha w postaci rogatej niewiasty, nauczyła się wszelkich sprośności, które nazywała ,,radością życia'', mieszkała na dnie Gopła we wspaniałym zamku ze złocistego marmuru. Dach jej siedziby był pokryty złotą dachówką przypominającą smoczą łuskę, a rzeźbione wrota inkrustowane bursztynem Čorty wykonały ze srebra. Okiennice były z eburnu, a szyby z cieniutkiego kryształu. Wnętrze zamku noszącego nazwę Serug (Seruh, Seruja) zdobiły barwne kobierce z Peristanu, porcelanowe naczynia z Missy, meble z rzadkich gatunków drewna i z eburnu, pospolicie zwanego kością słoniową, wreszcie przepiękne freski. Zamek posiadał sto przestronnych komnat i dziesięć sal balowych, pięć hal przeznaczonych na uczty i dwie sale tronowe. Piwnice pękały w szwach od beczek najlepszego wina i miodu. Królowa posiadała też tysiąc sukien lekkich jak pajęczynka i barwnych jak kwiecie, całą komnatę aż po sufit wypełnioną klejnotami, stu mężów i osiemnaście żon, oraz zastępy sług i służebnic z wszelkich ras rozumnych i spośród licznych zwierząt. Wśród najad służących królowej z Gopła była pochodząca z jeziora Ynańska Lykanus, niezastąpiona w kuchni i przy robieniu porządków, Zyta (Sita) o długich włosach barwy dębu. Nie była jak inne służebnice Goplany III, leniwe, skore do plotek, rozpasane, służące jeno pod groźbą nahajki. Miała jedyną córkę Vanitę (Marnę) , lecz ta jeszcze będąc dzieckiem stała się próżna i leniwa, a wady te w królestwie Goplany III miano za cnoty, aż przyszedł Czarny Potop z wieszczby Czerwonej Pani. Jednak nie wyprzedzajmy wydarzeń...
W
przyrodzie panował Maj, a w słonecznej dąbrowie pełno było
dziewczynek. Małe rusałki, wodne panienki, Wiły, południce,
sylfidy, jordanki, wróżki, czarownice, , okeanidy zwane
,,czelticami'',
świtezianki, trzcinki, czyli nimfy trzcin – wraz z opiekunkami
zgromadziły się aby dorośli jurorzy wybrali spośród nich
najpiękniejszą. (Takich istot jak nocnice, dzikie baby, czy boby
nie zaproszono ,,z
racji ich przykrej dla oka szpetoty'').
Dziewczęta miały na sobie sukienki z mgły, morskiej piany, rosy,
pereł, chmur i jedwabi, niektóre białe lub czarne, inne tak
barwne, że aż oczy bolały. Nosiły ozdoby z kolorowych piór,
złota, srebra, kamieni i kwiatów, oraz białe, jedwabne szarfy z
wypisanymi imionami i numerami. Wśród nich była uwielbiająca
takie konkursy Vanita przez Słowian zwana Marną, obdarzona numerem
trzynastym (wedle wiary szerzonej przez czarownice, była to liczba
pechowa). Jurorami byli sylen, satyr i kozioł zwany Basareusem
(Vasareus),
a numery odczytywał młody satyr; w innej wersji: leśny człowiek.
Pod koniec ery dziewiątej, Ciało i czerpaną zeń Przyjemność
postawiono na ołtarzu, a jego piękność przysłoniła ,,takie
błahostki''
jak dobroć czy mądrość. Co prawda już w czasie starodawnego
święta Rosaliów wśród wielu innych uciech wybierano
najkraśniejszą z nimf, ale wówczas patrzono jeszcze na cnoty, nie
tylko na urodę. Rywalizacji najmłodszych poddanych Goplany III
przypatrywali się jej liczni dworacy, leśne zwierzęta jak dziki,
sóweczki, włochatki, wilki, żbiki, kozły, ponadto leśni ludzie,
żmijowie, bubony, Neurowie, krasnoludki, chochliki, Płanetnicy,
żmije, zaskrońce, banniki zwane ,,łaziebnikami'',
wreszcie dyduch Owciarz (Ovcarius,
Ovismajster)
z rodziną. Konkurs trwał od świtu do północy; Goplana III nie
przybyła, bo była zajęta orgią, w której rej wiódł jej
nałożnik Trač.
Pierwsze miejsce przypadło dziewięcioletniej rusałce Złydni, a
Vanita wróciła do domu ze łzami w oczach. Nie pomagała matce w
jej ciężkiej pracy, jeno całymi dniami stroiła się w jedwabne i
batystowe sukienki naszywane perłami i cekinami; bez końca mogła
przymierzać broszki, naszyjniki, diademy, wianki, korony z piór,
manele, pierścionki, kolczyki i kabłączki skroniowe – ulubioną
ozdobę Słowianek. Godzinami wlepiała oczy; jedno modre, drugie
zielone w lusterko o ramce z białego bursztynu. Nie miała
przyjaciółek; przyjaźń była czymś rzadkim i źle widzianym w
rozpasanych czasach Gopalny III; często natomiast ku zgrozie matki,
wraz z innymi dziewczynkami, Vanita tańczyła na bankietach
królowej, na oczach jej kochanków. Tak mijały dni Zycie i jej
córce i nic mówiło aby mogło być inaczej.
*
Goplana
III nie kochała nikogo, choć bardzo była kochliwa. Swoją służbę
miała za nic; nigdy nie odezwała się dobrym słowem, nie
pochwaliła; niezmiernie skąpo płaciła. Lubiła bić, wyzywać i
kłuć igłą do krwi. Jej gwardię stanowiły strzygi, wilki,
wilkołaki, smoki, wąpierze, skrzydlate żmije i
straszliwe gobliny z Britainy, a przełożonym tych wszystkich knajaków był Taš z Irlandii (Čevi Eristanu), a miał postać niedźwiedzia bez głowy. Straże Goplany III aby się wyżywić polowały na jej poddanych, lub otrzymywały żołd ze sług i służebnic królowej. W jednej z legend zamieszczonych w ,,Codex vimrothensis'' ostatnia królowa rusałek pędząc konno, miała wraz ze swymi straszydłami urządzać dzikie łowy, by pić krew dziewcząt i kąpać się w niej, lecz autor ,,Nymphologii'' nie potwierdza tych opowieści. Pewnego razu, Taš po raz kolejny upomniał się o żołd, a królowa nie chcąc by odszedł ze służby, postanowiła spisać na straty swą najlepszą służebnicę Zytę wraz z jej jedenastoletnią córką Vanitą, której taniec tak podziwiała wraz ze swymi nałożnikami. W zamian zażądała pięć pudów złotych ozdób, które strzygi i orkowie zdobyli na krasnoludzkim plemieniu Małoludów. Zyta i Vanita nic nie wiedziały o tym spisku. Ich sypialnia mieściła się w zamku królowej; matka spała na rohożu, a córka w łóżeczku z kości słoniowej na puchu edredonów z Ultima Thule. Obie rusałki szykowały się do snu, gdy przez okno wleciała ćma i usiadła na głowie Vanity. Nie była to bynajmniej zwykła ćma – inaczej nie przeżyłaby pod wodą. Wielkością dorównywała gołębiowi, a jej skrzydła i całe ciało pyszniły się różnymi odcieniami oranżu. Skrzydła miały fantazyjny kształt, czułki były pierzaste, a tułów i odwłok pokrywało coś podobnego do futerka. Podobne ćmy żyły w Kazuarii, lecz ani Zyta, ani Vanita nie wiedziały o tym.
straszliwe gobliny z Britainy, a przełożonym tych wszystkich knajaków był Taš z Irlandii (Čevi Eristanu), a miał postać niedźwiedzia bez głowy. Straże Goplany III aby się wyżywić polowały na jej poddanych, lub otrzymywały żołd ze sług i służebnic królowej. W jednej z legend zamieszczonych w ,,Codex vimrothensis'' ostatnia królowa rusałek pędząc konno, miała wraz ze swymi straszydłami urządzać dzikie łowy, by pić krew dziewcząt i kąpać się w niej, lecz autor ,,Nymphologii'' nie potwierdza tych opowieści. Pewnego razu, Taš po raz kolejny upomniał się o żołd, a królowa nie chcąc by odszedł ze służby, postanowiła spisać na straty swą najlepszą służebnicę Zytę wraz z jej jedenastoletnią córką Vanitą, której taniec tak podziwiała wraz ze swymi nałożnikami. W zamian zażądała pięć pudów złotych ozdób, które strzygi i orkowie zdobyli na krasnoludzkim plemieniu Małoludów. Zyta i Vanita nic nie wiedziały o tym spisku. Ich sypialnia mieściła się w zamku królowej; matka spała na rohożu, a córka w łóżeczku z kości słoniowej na puchu edredonów z Ultima Thule. Obie rusałki szykowały się do snu, gdy przez okno wleciała ćma i usiadła na głowie Vanity. Nie była to bynajmniej zwykła ćma – inaczej nie przeżyłaby pod wodą. Wielkością dorównywała gołębiowi, a jej skrzydła i całe ciało pyszniły się różnymi odcieniami oranżu. Skrzydła miały fantazyjny kształt, czułki były pierzaste, a tułów i odwłok pokrywało coś podobnego do futerka. Podobne ćmy żyły w Kazuarii, lecz ani Zyta, ani Vanita nie wiedziały o tym.
-
Musicie uciekać – bez ogródek rzekła ćma swym cichym,
melodyjnym głosem.
-
Mamo – rzekła Vanita – myślałam, że tylko w bajkach owady
mówią.
-
Bajki mówią prawdę, zakrytą zasłoną zmyślenia, młoda damo –
rzekła ćma. - Nie bójcie się mnie, ale królowej, która wydała
was na żer swym goblinom i strzygom.
-
Kłamiesz! - wykrzyknęła rozpuszczona Vanita. - Królowa dała mi
przedwczoraj pierścionek z szafirem, za to, że ładnie tańczyłam,
oraz mnie kocha i nie da skrzywdzić! - jednak Zyta lepiej znała
Goplanę III; raz czy dwa wyprosiła łaskę dla swych koleżanek,
które królowa chciała dać na żer wilkołakom.
Uwierzyła
córce.
-
Dokąd się udamy? - zapytała matka Vanity.
-
Jak uciekać, to tylko do Ojcowa; tam chronią się wszyscy
prześladowani przez Goplanę III.
-
Jesteście głupie! - krzyknęła Vanita i tupnęła nóżką. -
Ojcowo to nora, a tobie, ty robaku, powyrywam skrzydełka! - już
miała to zrobić, gdy matka uderzyła ją w rękę ze słowem
,,Zamilcz''!
Vanita
płakała i nie chciała uciekać, gdy tymczasem do drzwi skradały
się wąpierze i inne straszydła.
-
Nie macie czasu – oznajmiła ćma – teraz albo nigdy! - Vanita
nie chciała uciekać, lecz jej matka pochwyciła ją w ramiona i
przybrawszy postać Światła okryła swymi płomieniami. Neur
Vargota Odnogłaznyj rozbił drzwi maczugą i wpadł do komnaty, a z
nim cała zgraja podwładnych Taša,
lecz obie rusałki wyleciały przez okno, a ćma dla niepoznaki
zamknęła je. Kikimory i srożyce szukały ich w całym pokoju, lecz
one pod postacią Świateł płynęły niczym ryby ku powierzchni.
Przypatrywały im się jeno wodniki zamienione w szczupaki i wodne
Čorty,
których wodzem był Araf. Po opuszczeniu jeziora, obie rusałki szły
pieszo przez lasy i łąki, a oranżowa ćma służyła im za
przewodnika.
-
Wybaczcie, że w tym pośpiechu zapomniałam się przedstawić.
Jestem Duszka; królowa nocnych motyli, którą w trzecim eonie
namalowała Dziewanna Šumina
Mati.
-
Jestem Zyta – dała znak Vanicie by się przedstawiła, lecz ta
tylko burknęła:
-
Nienawidzę was.
-
Za królowej Anej I, małe rusałki były lepiej wychowane – rzekła
Duszka (Duška)
i tak rozmowa się skończyła. Uciekinierki musiały się dniem i
nocą kryć przed poddanymi Goplany III, a krwiożerczy Taš
dowiedziawszy się całej prawdy od wodnych Čortów
rozkazał ścigać Zytę i Vanitę po całym królestwie rusałek i
wodników.
*
,,Przewodził im [Jeźdźcom Leśnym] jadący konno mąż w przepasce biodrowej, mający u ramion białe, orle skrzydła, a na karku dwie rysie głowy, zwieńczone porożami sarnich kozłów i dwiema koronami z ognia. Enk – to pewne […]. Towarzyszyła mu sotnia jeźdźców. Wyglądali jak mężczyźni, lecz nie byli ludźmi, jeno istotami starszymi i bardziej posłusznymi Agejowi. Ich wzrost był zróżnicowany; jedni byli bardzo wysocy, inni mieli wzrost karłów, jeszcze inni – niemowląt. Wierzchem służyły im leśne zwierzęta; tarpany, żubry, tury, jelenie, łosie, daniele, sarny, dziki, niedźwiedzie, wilki, rysie, rosomaki, lisy, zające, a najmniejszy z nich wielkości palca jeździł na myszy. Wojownicy byli odziani w przepaski biodrowe, a niektórzy nosili płaszcze z kolorowych tkanin, bądź ze skór lampartów, czy tygrysów. Na głowach mieli pióropusze z piór pawi, czy beznogich sylfów, inni rogate hełmy, misiurki, czy wieńce z ziół. Zdobiły ich kolczyki w uszach i nosach, czarne i czerwone kreski na ciele, naszyjniki z zębów strzyg, wąpierzy i smoków, a także […] w każdym udzie mieli wbity sztylet, który wyciągali do walki […]. Bronią tych dziwnych jeźdźców były miecze, łuki, młoty, topory, maczugi, włócznie, dmuchawy, trójzęby, sieci i harpuny, a do tego kastety i tarcze'' - ,,Gesta hybridorum''.
Vanita
nie wierzyła w Prowadnika, ani w Jeźdźców Leśnych; byli dla niej
jeno postaciami z bajki. Dziewczę wraz z matką i ćmą –
przewodniczką były już daleko od Gopła. Zatrzymały się na
odpoczynek w puszczy, a Duszka wskazała im miejsce gdzie rosły
grzyby i zioła.
-
Ten las nie jest bezpieczny – mówiła ćma – grasuje w nim Dziki
Jeździec.
-
To po co nas tu przywiodłaś, głupia ćmo?! - pisnęła Vanita, a
jej macierz smętnie pokręciła głową.
-
Przez ten las wiedzie jedyna droga z Gopła do Ojcowa – tłumaczyła
Duszka – ale nawet jeśli rzuciłyby się na was zastępy Dzikiego
Jeźdźca, grafa ov Lëcepër,
w tym lesie mieszkają potężni obrońcy, których lęka się i
dziki orszak i Homen i inni słudzy Rykara.
-
Akurat – syknęła Vanita, lecz Duszka poleciała pić nektar z
kwiatów.
Rusałcze
dziewczę marudziło przez całą drogę. Zyta przygotowała jej
posłanie, gdy wtem dał się słyszeć tętent koni i dzikie okrzyki
i świst specjalnych strzał z dziurawymi grotami. Ktoś walił w
bęben i w kotły, ktoś inny pobrzękiwał łańcuchami. ,,W
nogi''!
- szepnęła Zyta córce. ,,A
Duszka''?
- Vanita zatroszczyła się o ćmę. Obie rusałki zamieniły się w
Światła i poczęły pędzić jak gnane wiatrem. Wnet dołączyła
doń królowa ciem, stworzona pędzlem przez Leśną Matkę.
Wszystkie trzy leciały na złamanie karku, lecz jakże daremny był
ich trud! Dziewczynka odwróciła się i aż
krzyknęła ze zgrozy. Na czele pościgu pędził rycerz na karym koniu, sypiącym iskry z nozdrzy. Oczy konia były wyłupiaste i martwe, zaś oczy Dzikiego Jeźdźca, grafa ov Lëcepëra, a także jego wielkie zęby świeciły jak latarki. Rycerz miał hełm i zbroję ze stali, a w szponiastym ręku trzymał rozpaloną do białości halabardę. Nad nim z głośnym świstem leciała płonąca miotła Lataniec, a obok Dzikiego Jeźdźca biegł upiorny dzik Czarny Boczek o czarnych bokach. Oczy odyńca płonęły zielonym ogniem, a z ryja i z uszu buchały cuchnące płomienie. Za Dzikim Jeźdźcem, Latańcem i Czarnym Boczkiem pędziły na koniach i szkieletach koni strzygi, gobliny, srożyce, wietrznice, wieżtyce, Lemury, Minotaury, Čarty, sini ludzie, mory i morusy, mamuny, gorgony, wąpierze, dusiołki, czarownice, karły, gnomy, nocnice, martwce, czyli krasnowąpierze, trupiszony, Neurowie, kikimory i żywi ludzie o ciałach z soli. Łowcy ci byli uzbrojeni w szable i miecze, widły, cepy, kiścienie, rohatyny, maczugi, młoty i topory, włócznie, dmuchawy, trójzęby i magiczne proce, które dał czarownicom Čort Procel, a które powodowały postrzał czyli lumbago (łumvaho). Jeźdźcy gnali z przerażającą szybkością i już ich lassa z łańcuchów miały schwytać wyczerpane lotem rusałki. ,,Połamać im golenie''! - przeraźliwie krzyczały przezroczyste wietrznice o skrzydłach sępów. ,,Zjedzmy im serducha''! - darły się wieżtyce; baby o psich czaszkach i kończynach bez mięśni i skóry. Obie rusałki i ćma przybrawszy swą cielesną postać legły na trawie. Jakiś morus już zaciskał szponiastą dłoń na gardełku Vanity, gdy nagle jej matkę ogarnęła wściekłość. Jej podobne do pereł zęby zacisnęły się na łapie potwora.
krzyknęła ze zgrozy. Na czele pościgu pędził rycerz na karym koniu, sypiącym iskry z nozdrzy. Oczy konia były wyłupiaste i martwe, zaś oczy Dzikiego Jeźdźca, grafa ov Lëcepëra, a także jego wielkie zęby świeciły jak latarki. Rycerz miał hełm i zbroję ze stali, a w szponiastym ręku trzymał rozpaloną do białości halabardę. Nad nim z głośnym świstem leciała płonąca miotła Lataniec, a obok Dzikiego Jeźdźca biegł upiorny dzik Czarny Boczek o czarnych bokach. Oczy odyńca płonęły zielonym ogniem, a z ryja i z uszu buchały cuchnące płomienie. Za Dzikim Jeźdźcem, Latańcem i Czarnym Boczkiem pędziły na koniach i szkieletach koni strzygi, gobliny, srożyce, wietrznice, wieżtyce, Lemury, Minotaury, Čarty, sini ludzie, mory i morusy, mamuny, gorgony, wąpierze, dusiołki, czarownice, karły, gnomy, nocnice, martwce, czyli krasnowąpierze, trupiszony, Neurowie, kikimory i żywi ludzie o ciałach z soli. Łowcy ci byli uzbrojeni w szable i miecze, widły, cepy, kiścienie, rohatyny, maczugi, młoty i topory, włócznie, dmuchawy, trójzęby i magiczne proce, które dał czarownicom Čort Procel, a które powodowały postrzał czyli lumbago (łumvaho). Jeźdźcy gnali z przerażającą szybkością i już ich lassa z łańcuchów miały schwytać wyczerpane lotem rusałki. ,,Połamać im golenie''! - przeraźliwie krzyczały przezroczyste wietrznice o skrzydłach sępów. ,,Zjedzmy im serducha''! - darły się wieżtyce; baby o psich czaszkach i kończynach bez mięśni i skóry. Obie rusałki i ćma przybrawszy swą cielesną postać legły na trawie. Jakiś morus już zaciskał szponiastą dłoń na gardełku Vanity, gdy nagle jej matkę ogarnęła wściekłość. Jej podobne do pereł zęby zacisnęły się na łapie potwora.
-
U, krowo przeklęta! - jęczał morus. - Oddaj moją rękę! - Zyta
wypluła ją z obrzydzeniem, a męski odpowiednik mory przyłożył
ją do kikuta i sam się uzdrowił.
Banda
Dzikiego Łowca, albo Dzikiego Jeźdźca, jak kto woli, otoczyła
kołem obie rusałki szczerząc zęby i śliniąc się. Duszka,
trzepocząc skrzydłami dodawała im otuchy.
-
Żadnego cudu nie będzie – rzekł wąpierz Vupi Łupirovic – za
to cudownie zasmakuje nam wasza krew!
-
Jeźdźcy Leśni pomóżcie! - modliły się Zyta z córką.
Słudzy
Rykara już kłuli je włóczniami, gdy nocną ciszę rozdarł głos
surmy. Następnie rozległ się tętent najrozmaitszych wierzchowców
i szczęk oręża. Płonąca drapaka Lataniec pierwsza uciekła.
Dziki Jeździec zaklnął szpetnie i na jego zew potwory i straszydła
wyciągnęły miecze. Tymczasem z kniei wynurzyły się hufce
Jeźdźców Leśnych, którym hetmanił dwugłowy Prowadnik. Wszystko
wyglądało jak w starej baśni o Neurach Iwanie i Marze, którą
Vanita słyszała jako trzyletnie dziecię. Jeźdźców Leśnych było
jednak mniej niż sług Dzikiego Łowcy. Cała trójka z zapartym
tchem obserwowała ich bój. Rozsypywały się w proch końskie i
ludzkie kościotrupy, ludzie – słupy soli stawali się białym
proszkiem. Niejeden Jeździec Leśny dostał ranę i spadł z
wierzchowca, lecz zaraz powstawał i walczył dalej. Bitwa mogłaby
trwać do rana, albo i dłużej, lecz słudzy Rykara chociaż
okrutni, byli tchórzliwi i niechętnie narażali się na rany. Ze
świecących ust Dzikiego Jeźdźca mocującego się z Prowadnikiem
wypadła biała szmatka. Na ten znak jego hordy dały drapaka, a
synowie Boruty zaniechali pościgu. Obie rusałki i ćma przez cały
ten czas leżały skulone w wysokiej trawie. Gdy hordy sług Rykara
pierzchł, Zyta z córką wstały by podziękować Jeźdźcom Leśnym.
Całowały ich zimnymi ustami po rękach i policzkach.
-
Jesteśmy jeno sługami Ageja i zrobiliśmy co do nas należało –
rzekł skromnie Prowadnik o dwóch rysich głowach. - Nasz ojciec
Boruta przez naszego brata Dobrochoczego, mówił nam czego panienki
szukają i czego chcą.
-
Panienki są zapewne zmęczone i szukają azylu – zauważył jeden
z Jeźdźców, który przebił lancą Czarny Boczek, a którego
wierzchowcem był dzik.
-
Mogę zaprowadzić was w bezpieczne miejsce, skąd niedaleko do
Ojcowa – zaproponował Prowadnik, a rusałki zgodziły się. Duszka
pożegnała je, po czym odleciała do swych poddanych. Jeźdźcy
Leśni prowadzili Zytę i Vanitę przez leśne ostępy, a rankiem
podzielili się z nimi chlebem upieczonym przez Dziewannę.
Zaprowadzili je przed stojącą na skraju lasu chatkę.
-
Pfe, ale brzydka buda – Vanita kręciła nosem, lecz macierz
upomniała ją.
Prowadnik
zapukał do drzwi i otworzyła je podobna do rusałki postać
niewieścia, której delikatną, białą suknię, alabastrową cerę
i długie, złociste włosy pokrywały podobne do pereł krople rosy.
Ataman Jeźdźców Leśnych skłonił się przed niewiastą, po czym
ucałował jej zimną, białą, pokrytą rosą dłoń.
-
Witaj Rośna Panno, klejnocie z czystego łona Mokoszy – pozdrowił
ją. - Przyprowadziłem do ciebie dwie rusałki, maciorę z córką,
które Goplana III wydała na żer swym trabantom. Czy zechcesz dać
im schronienie? - Rośna Panna skinęła mokrą głową, po czym
przywitała się z Zytą i Vanitą. Jeźdźcy Leśni bezszelestnie
zniknęli w kniejach. Wnętrze jej drewnianej chatynki krytej
sitowiem było ubogie, lecz czyste. Piękność pokryta ranną rosą
zaprowadziła rusałki do stołu, nakrytego białym obrusem i
zastawionego prostymi potrawami. Vanita jako tancerka królowej
przywykła do wykwintniejszych posiłków, lecz nic nie rzekła.
,,Niech
będzie chwała Agejowi Syrokiemu za te dary''
– Rośna Panna pobłogosławiła stół zastawiony chlebem, białym
serem, masłem, śmietaną i miodem, po czym nastąpił posiłek. Po
jego zakończeniu i złożeniu dziękczynienia Agejowi i Enkom,
gospodyni obu rusałek, rzekła:
-
Znam was, mocą swej Matki. Nazywacie się Zyta i Vanita. Jam jest
Rośna Panna, córa Mokoszy i Świętowita, jedyna w swej rasie,
moimi siostrami są Rżana Baba, Żetnia Mac i Czerwona Pani, co
niedawno Wile Brodavicy i kretoludkom wieszczyła o Czarnym Potopie.
-
A czym się pani zajmuje? - spytała Vanita.
-
Zaopatruję świat w rosę, której źródło bije w moim łonie –
odrzekła Rośna Panna.
Rusałki
mieszkały u niej okrągły miesiąc, aby zmylić pogoń. Ta, która
nosiła rosę pod sercem była bardzo miła i łagodna, nie wyganiała
od siebie macierzy ni jej córki. Mieszkając u niej Vanita nauczyła
się pracować; zmywać statki i ścielić posłanie. Rusałki nie
chciały jednak darmo jeść i spać u Rośnej Panny; pragnęły
zamieszkać w Ojcowie, dokąd nie sięgała ręka sług królowej.
Spełniając ich prośby, pani porannej rosy ukazała im cudne
zwierciadło, w które weszły i tak znalazły się na rubieży
prowincji nad Czterowodą.
*
Taš
nie chciał zrezygnować z żołdu, mimo daremności poszukiwań.
Hordy sług Goplany III poczęły kręcić się w pobliżu granic
Ojcowa, oznaczonych barwnymi znakami na drzewach. Zyta i jej córka
już miały wkroczyć w granice kraju, gdzie mieszkał w Czterowodzie
zaskroniec długi jak pasmo górskie, gdy do ich zdobionych
kolczykami uszu dotarły dzikie wrzaski. Zza drzewa wychynął
niedźwiedź bez głowy był nim sam Taš
z Irlandii. Rusałkom zabiegły drogę strzygi i wąpierze, gobliny i
srożyce, ghule i ifryty, wreszcie czarownica Baba Stara o zębach
jak lew, szarych, zmierzwionych włosach, nochalu długim jak u Baby
Jagi i szponach jak u smoka. Pod jej komendą stanęły płonące
miotły i latające beczki całe w płomieniach, siekiery ryczące
jak byki, czarne, czerwone i żelazne ręce. Rusałki zdrętwiały
ze strachu, a Taš
chodził koło nich, macał je i głośno wąchał. Zyta poczęła
płakać, a Vanita wtuliła się w nią i pocieszała przypominając
jak to miesiąc temu Jeźdźcy Leśni uratowali je przed bandą
Dzikiego Łowcy. Straszydła już miały rozszarpać obie rusałki,
gdy wtem z kniei dobiegł ostry okrzyk: ,,Kum
– kum – rade – rade – kum – kum''!
Wąpierz Łupro Jednooki wzniósł nóż by zabić Vanitę, lecz wnet
powaliła go strzała wbita prosto w serce. Z lasu wybiegł zastęp
ojcowskich wodników. Wszystkie miały żabią, zieloną skórę,
długie, białe włosy, zaś ich stopy zakończone były płetwami.
Wstyd zasłaniały czerwonymi przepaskami biodrowymi, a za zbroję
służyły im niewyprawione skóry ogromnych ryb z Czterowody.
Wodniki uzbrojone były w miecze, szable z rybich ości, łuki i
strzały. Wojska królowej nie miały takich uprawnień, by się
zbliżać do rubieży ojcowskich, więc rozpoczął się bój i choć
niejeden wodnik został rozszarpany przez strzygę czy goblina,
brocząc czarną krwią – straszydła zginęły w walce, nie
ubiegając się o litość. Podwładni Taša
walczyli do ostatniej kropli krwi, aż wszyscy zginęli. Taš
powalił i zmiażdżył pięciu strażników Ojcowa, aż sam został
rozpłatany na dwoje mieczem wielkim jak Zerwikaptur pana Podbipięty.
Było już po bitwie i wojownicy zbierali chrust by spalić ciała
potworów. Ani Zyta, ani Vanita nie widziały jeszcze takich
płazokształtnych wodników, jeno słyszały o nich w opowieściach.
Poddani Goplany III nie przepadali za nimi – zielone wodniki w
Gople i nad Gopłem uważane były za złe i głupie, bo nie oddawały
się rozpuście i wierzyły, że prawda jest jedna. Również macierz
z córką nasłuchały się opowieści o ich prymitywie, lecz Ojcowo
było dlań jedynym możliwym azylem.
-
Jestem Korybut – przedstawił się wódz wodników. - Kim
jesteście?
-
Nazywam się Zyta, a to moja córka Vanita. Uciekamy, bo królowa
wydała nas na żer swoim potworom – słysząc to Korybut
przyklęknął i ucałował kolana obu rusałek.
-
Nasz kraj jest schronieniem dla wszystkich prześladowanych przez
Goplanę III. Chodźcie z nami! - rusałki zamieszkały w Ojcowie,
,,kraju
ciemnoty, zabobonu i tłumienia radości życia''
– jak nazywano wówczas tę prowincję na dworze na dnie Gopła.
,,Kiedy za panowania niesławnej Goplany III, królestwo rusałek i wodników pogrążyło się po uszy w błocie wszelkiej nieczystości, niczym Cesarstwo Rzymskie w erze trzynastej, Ojcowo było miejscem azylu dla dawnych, szlachetnych obyczajów. Miast Kani, Paskudy i Mar – Zanny czczono w nim Ageja i Mokoszę, miast orgii i libacji panowały czystość i trzeźwość, miast wszelkich form dzieciobójstwa otaczano czcią życie dzieci i ich matek. W Ojcowie miłość nie była czymś jednoznacznym z żądzą i chucią, nie była zatrutym owocem na wyciągnięcie ręki, lecz złotem i balsamem drogim, do którego droga wiodła przez ciernie. Cnota wodników i rusałek z Ojcowa była solą w oku królowej'' – M. Rymwid ,,Nymphologia''.
Miejscowe
rusałki miały złote włosy i sukniach olśniewających bielą.
Zyta wraz z córką zamieszkały w małym źródełku otoczonym
przepastną puszczą. Zaprzyjaźniły się z licznymi miejscowymi
istotami i dobrze sobie radziły bez wszystkich kosztowności jakie
miały na służbie Goplany III, Ojcowo było bowiem biedne. Vanita
stała się mniej zarozumiała i samolubna. Liczyła sobie
siedemnastą wiosnę życia, gdy z północy uderzyły na Ojcowo
hordy kikimor. Vanita wraz z wieloma koleżankami chwyciła za łuk
by bronić swej nowej ojczyzny. Rusałki i wodniki wspólnie stawiły
czoła najezdnikom i po decydującej bitwie zdołały ich odegnać. W
czasie owej bitwy, córa Zyty ujrzała kikimorę, która powaliła
zielonoskórego wodnika i już miała go dobić, gdy w oślizgłe
cielsko wbiła się strzała z łuku Vanity. Potwór ryknął, polała
się jego zielona krew, po czym runął w błoto, a trzymany przezeń
wodnik oswobodził się od stalowego uchwytu czarnych palców
zakończonych smoczymi szponami. Wodnik ów, noszący imię Owada
(Ovada)
po
latach poślubił Vanitę i uczynił ją matką. Byli razem
szczęśliwi, a pamięć Vanity o jej tańcu przed nałożnikami
królowej nieubłaganie się zacierała...
Każdej
wiosny spadały na skalany świat łzy Mokoszy. Miały postać
świetlistych smug, a rano zostawała z nich krwawa rosa. Mokosza
orędowała za swymi dziećmi razem z Europą, Bałkanem Łobastą,
Anej I, Anej II, Afaraką,Tuvą, Bharatieną i innymi jytnas. Agej,
choć zasmucony i zagniewany upadkiem wspaniałej niegdyś kultury
toropieckiej, zlitował się i dał Mokoszy liść neutralizujący
działanie pereł Kani, aby leczyła nim rusałki żyjące z
rusałkami i wodniki poznające cieleśnie inne wodniki. Enka
przybrała postać rusałki Aredvi i ruszyła w świat; lecz mimo iż
z całą łagodnością czyniła samo dobro, została wyśmiana i
zelżona, bo wymagała odwrócenia się od ukochanego zła. Jedynie w
Ojcowie gdzie żyli Vanita i Owada z dziećmi została przyjęta
gościnnie. Goplana III wysyłała nawet mory aby ją udusiły.
Wreszcie została oskalpowana przez króla Lynxów, Bolę V
Poleszuka, kochanka królowej rusałek. Po tym pękło jej serce i
świat zalała smoła. To był właśnie ów Czarny Potop, który
przepowiadała Czerwona Pani. Królowa poniosła śmierć zaskoczona
w czasie orgii, podobnie jak wielu jej poddanych. Mieszkającą na
wygnaniu w Ojcowie królewnę Vegę, (która nie chciała zostawiać
matki bez pomocy) i jej pobratymców, takich jak wodnik Wojtech,
Zyta, Vanita, Owada i inni, z rozkazu swego króla Laszla uratowały
Płanetniki unosząc na Księżyc w pojazdach zwanych ,,jajami
płomienistymi''.
Mokosza po śmierci przeniosła się na najpiękniejszą z wysp Nawi
Jasnej, gdzie była największą z jytnas, zaś jej oblubieniec
Świętowit wdział kir i płakał wraz z innymi Enkami nad jej
martwym ciałem i rozdartym sercem. Pouczony przez Ageja, aby
wskrzesić żonę, wypowiedział zaklęcie będące mową o miłości:
,,Miłość to największa rzecz, ale nie wszystko co się nią nazywa, jest nią naprawdę. Agej wie o tym najlepiej. Miłość wykracza daleko poza uczucia, nie jest zakochaniem, ale postawą na całe życie. Wymaga poświęcenia, uczciwości, szacunku, cierpliwości, troski, odpowiedzialności, największa łączy się z oddaniem życia. Jest tym co można dzielić, a im więcej się dzieli, tym jej więcej. Trwa wiecznie. Leczy samotność, daje radość. Zaciera granicę między braniem, a dawaniem, bo więcej radości wypływa z dawania niż brania''.
Sam
Agej podsuwał mu słowa, a rana w sercu Mokoszy zagoiła się. Jej
dusza wróciła z Nawi. Na spustoszonej ziemi wyrosły drzewa,
krzewy, kwiaty i trawy, wytrysnęły wody morskie i rzeczne, zaroiło
się od zwierząt. Jarowit zagnał piorunem Čorty
z powrotem do Čortieńska.
Pkieł zniknął z powierzchni globu, a ostatnim śladem po
kataklizmie było Morze Smoły. Skończyła się era dziewiąta...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz