,,Miałam takiego człowieka, który bardzo mnie kochał i któremu dałam całą jaskinię lodu, aby mógł leczyć. A ten lód to było panaceum. Jak nim leczył, mijały wszystkie choroby, aż Mar – Zanna bojąc się, że uczynimy ją niepotrzebną, zabiła tego znachora i usunęła z twego łona jaskinię, w której leczył. Teraz mieszka on w Nawi razem z Welesem'' – słowa Złotej Baby o Zbigniewie, synu Balaja.
Prezentowana
tu opowieść, pochodząca ze zbioru ,,Codex
vimrothensis''
ukazuje postać Balaja z Mošavy,
ojca Lodowego Znachora. Balaj (Valayus)
żył w czasach kiedy wierzono, że życie kończy się wraz z
ustaniem pracy serca – siedziby duszy, myśli i uczuć. Ów wielki
wracz poświęcił swój żywot pracom nad budową mechanicznego
serca, dzięki któremu nieuleczalnie chorzy mieliby szansę żyć
dłużej. Kosztowało go to wiele wysiłku i szyderstw ze strony
współmieszkańców rodzinnej osady u podnóża Gór Biesów i
Čadów,
a nawet innych wraczy i znachorów. Balaj próbował 777 razy; tyle
ile wynosiła liczba imienia Tatry i jej numer noszony w kopalni
gwiezdników i choć wiele razy nachodził go Zgrzecha Niedowiarek;
Čort
zniechęcenia, ciągle próbował, aż jego gorąca wiara i wytrwała
praca zostały nagrodzone.
*
Nieszczęsny
wracz z Mošavy;
wyśmiewany, opluwany i szczuty psami przez swych sąsiadów,
poprosił woźnicę przejeżdżającego wozu drabiniastego o
podwiezienie do leżącej nieopodal osady zwanej Rusanami, leżącej
w środku puszczy i złożonej z zaledwie pięciu chatynek. Medyk
zapłacił wozakowi skórą kuny i udał się po radę do miejscowego
wracza Roztruchana, a ten wyśmiał jego pomysł budowy
,,mechanicznego
serca'',
podobnie jak wcześniej znachorzy Wilczur, Dołęga, Cudomir i
Cieszysław. Balajowi poczęło się już zbierać na łzy, lecz nie
poddał się. Ruszył przed siebie w gęsty las, zwany Rysiową
Puszczą, bo posłyszał o mieszkającej tu czarownicy Szeptusze. Do
niej to udał się po pomoc. Gdy błądził między prastarymi
drzewami, pamiętającymi jeszcze
stworzenie człowieka i wypatrywał chatki na kurzej nóżce, nagle z drzewa zeskoczył żbik. Zielone oczy kocura świeciły jak zielone płomienie wydobywające się z rozbitej, kryształowej czaszki z Sonoru, używanej przez Kościeja. Żbik stanął przed Balajem i przemówił ludzkim głosem.
stworzenie człowieka i wypatrywał chatki na kurzej nóżce, nagle z drzewa zeskoczył żbik. Zielone oczy kocura świeciły jak zielone płomienie wydobywające się z rozbitej, kryształowej czaszki z Sonoru, używanej przez Kościeja. Żbik stanął przed Balajem i przemówił ludzkim głosem.
-
Moja pani, Szeptucha z Bogova ujrzała się rycerzu absurdu w kubku
wody i zaprasza do siebie. Ona ma więcej rozumu od wraczy i
znachorów, ona pomoże ci osiągnąć twój cel – żbik machnął
puszystym ogonem, a Balaj z wahaniem, bojąc się czy to na pewno
zwierzę, a nie leśny Čort,
ruszył za dzikim kotem, polecając się opiece Złotej Baby. Wracz i
jego przewodnik długo kluczyli wśród strzelistych drzew, aż
stanęli przed domkiem na kurzej nóżce. W pobliskim, zarośniętym
chwastami ogrodzie, na ogołoconych z liści drzewach siedziały
stada kruków i wron, zajadle kraczących, a pokryte mchem i
porostami duże kamienie głupkowato śmiały się z Balaja, jednak
czarownicy nie było w domu. Wtedy żbik wyciągnął nie wiadomo
skąd gęśliczki i zaczął grać, jakby mu użyczył talentu
Zwyrtał Muzykant, albo nawet sam Rigel. Gdzieś w oddali zawył
polujący wilk – przyjaciel Szeptuchy, a nim jeszcze żbik skończył
grę, na leśnym runie wylądowała miotła z siedzącą na niej
czarownicą. Balaj słysząc opowieści kmieci, wyobrażał sobie Szeptuchę, jako ,,starą, brzydką i bez zębów'', gdy tymczasem ujrzał ją smukłą i piękną, młodą, o długich, ciemnych włosach. W jej wielkich, ciemnych oczach wesoło fikały dwa koziołki, a na palcach dłoni i stóp srożyły się czarne szpony jastrzębia. Szeptucha odziana była w szkarłatną suknię, a na czole nosiła srebrny diadem z odwróconym półksiężycem, podobnym do rogów. Zsiadła z miotły, pogłaskała żbika, zwanego Kosławem i ofuknęła ryczące ze śmiechu kamienie słowami: ,,Ciszej, głąby''! Balaj na znak szacunku przyklęknął i i jak nakazywał przedludzki obyczaj z ery dziewiątej ucałował kolano czarownicy.
czarownicą. Balaj słysząc opowieści kmieci, wyobrażał sobie Szeptuchę, jako ,,starą, brzydką i bez zębów'', gdy tymczasem ujrzał ją smukłą i piękną, młodą, o długich, ciemnych włosach. W jej wielkich, ciemnych oczach wesoło fikały dwa koziołki, a na palcach dłoni i stóp srożyły się czarne szpony jastrzębia. Szeptucha odziana była w szkarłatną suknię, a na czole nosiła srebrny diadem z odwróconym półksiężycem, podobnym do rogów. Zsiadła z miotły, pogłaskała żbika, zwanego Kosławem i ofuknęła ryczące ze śmiechu kamienie słowami: ,,Ciszej, głąby''! Balaj na znak szacunku przyklęknął i i jak nakazywał przedludzki obyczaj z ery dziewiątej ucałował kolano czarownicy.
- Porozmawiajmy w chacie – zaproponowała Szeptucha,
po czym Balaj usiadł na jej miotle i razem zniknęli za drzwiami.
Dom wiedźmy oświetlały świece z trupiego łoju,
takie jak te co płonęły w Dyskotece Pana Dżeka Piętro Niżej, a
zaczarowany stół sam się nakrywał potrawami jadanymi przez królów
i książąt, jak łapami niedźwiedzi, mięsem dzików i żubrów,
pieczonymi żurawiami, licznymi rybami, ciastami, pasztetami,
wreszcie winem znad Morza Śródziemnego. Pod stołem leżały lis i
jeż czekając na ochłapy.
-
Pytasz jak zbudować mechaniczne serce – zamyśliła się
Szeptucha. - Ano, moja Boga, pani i założycielka Wielkiego Bogova,
zaleca spalić żywcem niemowlę, obojętnie jakiej płci – Balj
słuchał oburzony i przerażony. - Trza to zrobić o pełni
Księżyca, kiedy to wilki i Neurowie wyją, recytując zaklęcie
ułożone przez Czerwonego Wiaczesława Amosowa. Po spaleniu dziecka,
jego szczątki należy zakopać w ziemi i podlewać je aż zrobi się
błoto. W błocie tym, pani Boga (Voha)
utworzy to, czego tak usilnie poszukujesz... - Balaj zerwał się na
równe nogi.
- O, nie – zawołał – służę Złotej Babie, co
leczy, a nie Losze, co zabija. W ręce wraczy i znachorów złotoskóra
Pani i Lekarka złożyła życie i zdrowie chorych i ułomnych; nam
nie godzi się zabijać, nawet pod pretekstem ratowania życia.
- Rozumiem was, wyznawców Ageja i Enków – rzekła
wiedźma – ale gdyby to dziecię miało być porzucone przez
rodziców, albo byłby to pancur? Nie wiecie, kumie, co to są
pancury? Widziałeś w moim ogrodzie kamienie, które mówiły i
śmiały się; ja zbieram je, gotuję w świętym garnku ze złota, a
one mocą Bogi zamieniają się w niemowlęta. Takie dziecię,
wygotowane z mówiącego kamienia to właśnie pancur. Żyją one
krótko i są raczej przygłupie. Czy zakon Złotej Baby również
ich życie uznaje za święte?
- Nawet gdyby pojawiło się rozwiązanie, niosące
pokój i szczęście całemu światu – rzekł Balaj – a
wymagałoby poświęcenia życia lub szczęścia choćby jednego
dziecka, należałoby z niego zrezygnować – Szeptucha rozgniewała
się w sercu na wracza, lecz nie okazała tego.
-
Jeśli tak się litujesz nad niemowlętami, jest jeszcze inny sposób.
W prastarej księdze królowej
Malkiešy Lysarayaty, jest napisane, że aby uzyskać mechaniczne serce, trza ubić lutego potwora varcolaka, a jego serce przetopić w piecu jak złoto. Z tego co wiem, wylęgarnią varcolaków są ziemie między rzeką Volgą a Złotą Górą. Potwór tam grasujący pożera ludzi i ich trzodę, ale przecież Złota Baba uleczy rany swego wyznawcy.
Malkiešy Lysarayaty, jest napisane, że aby uzyskać mechaniczne serce, trza ubić lutego potwora varcolaka, a jego serce przetopić w piecu jak złoto. Z tego co wiem, wylęgarnią varcolaków są ziemie między rzeką Volgą a Złotą Górą. Potwór tam grasujący pożera ludzi i ich trzodę, ale przecież Złota Baba uleczy rany swego wyznawcy.
- Jak wygląda varcolac? - spytał Balaj.
-
Bestia przybiera różne postaci – zamyśliła się Szeptucha
wkładając palec do ust. - Może być małym, czarnym dzieckiem,
wychodzącym z mogiły by ssać krew dzieci Męża i Mążyny, umie
zmniejszać się do wymiarów pchły, czasem przybiera postać
różnych zwierząt, pod którą to postacią pije krew... Varcolac
może być Neurem o łapach objedzonych z mięsa, a czasem wielkim
jak smok rogatym wilkiem plującym ogniem; pół – trupem, pół –
demonem powodującym zaćmienie Księżyca. Powiadają ludzie, że
varcolakiem zostaje dziecię dziewiąte lub siódme z rzędu –
wracz nigdy nie walczył z potworami i panicznie bał się ich. Nie
chciał jednak zaprzepaścić szansy budowy mechanicznego serca. Po
powrocie do Mošavy
zamówił u płatnerza miecz i tarczę, oraz kupił konia, po czym
wyruszył na wschód, na te ziemie, na których później król Orus,
syn Wiła Sławicza założył Orland. Sąsiedzi Balaja mówili:
,,Zgłupiał
do szczętu''.
W czasie owej wędrówki, wracz nieraz musiał
bronić siebie i konia Kasztanka przed okropnym lepierzem Lepirem; mającym kształty ludzkie, lecz z jego dziurawego jak gąbka ciała wylatywały roje wielkich much i bąków, mieszkającym w mogile
ustrelem, co polował na ludzi i zwierzęta ogromnym, żelaznym łukiem (Balaj uciął mu okropną głowę), służebnicą Zarazy moravą, co nękała nocami ospą i bólem brzucha i wielką jak żubr pluskwą Muroną z Valachanu... Były to pierwsze zabite przez łagodnego i nieskorego do krzywdzenia wracza, potwory w życiu. Choć wcześniej nie brał udziału w boju, zwyciężał bo jego ręką trzymającą miecz Ładyn, kierowała czysta Dziewanna – Strażniczka Stepów. Śpiewano o nim pieśni, a lud mijanych siół i grodów witał go jak wysłańca Enków. Nawet biesogórscy rozbójnicy, zwani opryszkami, szanowali dziwnego wędrowca z Zachodu i nie napadali nań. Ludzie gościnnie przyjmowali go w swych chatach, wychodzili mu naprzeciw z chlebem i solą. Balaj nie przechwalał się swoimi zwycięstwami – zabijał potwory wyłącznie w samoobronie i nie uważał się za bohatera, czym jeszcze bardziej wzbudzał podziw swych gospodarzy. Przerażały ich jego pytania o norę varcolaka. Już sama nazwa kreatury budziła nieopisaną trwogę. Co sami ludzie, co jeszcze przed chwilą sławili męstwo swego gościa w starciu z lepierzem czy ustrelem, nie bardzo wierzyli w możliwość jego zwycięstwa nad lutym i jak im się zdawało – nieśmiertelnym varcolakiem, który tylu już chrobrych rycerzy wysłał do Nawi. Strach pożarł w nich nadzieję. Bojąc się zemsty potwora, nie chcieli wskazać Balajowi jego legowiska, ani tym bardziej towarzyszyć mu w walce. Jedynie chłopiec z plemienia leśnych ludzi, zahartowanych w bojach ze strzygami, sierota wychowujący się u rymarza z grodu Bolgat', imieniem Turowit zaprowadził pogromcę moravy o bladym licu i pluskwy Murony na step, gdzie pod jednym z kurhanów mieszkał przerażający sługa Rykara. Obaj szli, kiedy Swaróg gasił już Słońce, a na łowy wylatywały stada nietoperzy – dzieci Sirraha. Balaj proszony przez chłopca, opowiadał jak pokonał wielką pluskwę Muronę o stopach ropuchy, na której grzbiecie rosły wyjące psie głowy.
bronić siebie i konia Kasztanka przed okropnym lepierzem Lepirem; mającym kształty ludzkie, lecz z jego dziurawego jak gąbka ciała wylatywały roje wielkich much i bąków, mieszkającym w mogile
ustrelem, co polował na ludzi i zwierzęta ogromnym, żelaznym łukiem (Balaj uciął mu okropną głowę), służebnicą Zarazy moravą, co nękała nocami ospą i bólem brzucha i wielką jak żubr pluskwą Muroną z Valachanu... Były to pierwsze zabite przez łagodnego i nieskorego do krzywdzenia wracza, potwory w życiu. Choć wcześniej nie brał udziału w boju, zwyciężał bo jego ręką trzymającą miecz Ładyn, kierowała czysta Dziewanna – Strażniczka Stepów. Śpiewano o nim pieśni, a lud mijanych siół i grodów witał go jak wysłańca Enków. Nawet biesogórscy rozbójnicy, zwani opryszkami, szanowali dziwnego wędrowca z Zachodu i nie napadali nań. Ludzie gościnnie przyjmowali go w swych chatach, wychodzili mu naprzeciw z chlebem i solą. Balaj nie przechwalał się swoimi zwycięstwami – zabijał potwory wyłącznie w samoobronie i nie uważał się za bohatera, czym jeszcze bardziej wzbudzał podziw swych gospodarzy. Przerażały ich jego pytania o norę varcolaka. Już sama nazwa kreatury budziła nieopisaną trwogę. Co sami ludzie, co jeszcze przed chwilą sławili męstwo swego gościa w starciu z lepierzem czy ustrelem, nie bardzo wierzyli w możliwość jego zwycięstwa nad lutym i jak im się zdawało – nieśmiertelnym varcolakiem, który tylu już chrobrych rycerzy wysłał do Nawi. Strach pożarł w nich nadzieję. Bojąc się zemsty potwora, nie chcieli wskazać Balajowi jego legowiska, ani tym bardziej towarzyszyć mu w walce. Jedynie chłopiec z plemienia leśnych ludzi, zahartowanych w bojach ze strzygami, sierota wychowujący się u rymarza z grodu Bolgat', imieniem Turowit zaprowadził pogromcę moravy o bladym licu i pluskwy Murony na step, gdzie pod jednym z kurhanów mieszkał przerażający sługa Rykara. Obaj szli, kiedy Swaróg gasił już Słońce, a na łowy wylatywały stada nietoperzy – dzieci Sirraha. Balaj proszony przez chłopca, opowiadał jak pokonał wielką pluskwę Muronę o stopach ropuchy, na której grzbiecie rosły wyjące psie głowy.
- To tu panie, mieszka Bestia o Wielu Kształtach –
Turowit wskazał osrebrzone Lampą Wielkiego Chorsa kurhany. Nogi się
pod nim trzęsły, lecz nie okazywał tego.
-
Dobrze, dziecko – rzekł Balaj – siadaj na Kasztanka i wracaj do
grodu, by się nie martwiono o ciebie – chłopię nie chciało
opuścić męża, którego podziwiało. - Uciekaj, do kogo mówię! -
skrzyczał go Balaj, a Turowit dosiadł jego konia i ruszył w stronę
Bolgat'i . Nie ujechał jednak daleko; schował się za skałą i
stamtąd obserwował mającą nastąpić walkę. Balaj, który długo
nie chciał się zgodzić, by chłopiec mu towarzyszył, teraz padł
na kolana i w imię Ageja prosił o pomoc Dziewannę – Strażniczkę
Stepów i jej syna Miedwiedowa – Miecz Rozcinający Brukołaki i
Ksykuny, Srebronia w Orlandzie i Roxie zwanego Chorsem, by jego
srebrna lampa świeciła mu w boju, oraz córę Cara Księżyca,
czystą Dziwicę – Mistrzynię Łuku i Miecza. Gdy skończył,
podszedł do kurhanów i donośnym głosem wyzywał varcolaka na
pojedynek ,,na
śmierć, nie niewolę''.
Minął kwadrans, gdy odpowiedział mu skowyt, taki jaki wydawały
hieny północne, wśród których królowa Tatra rodziła swe
dzieci. W mroku niby cztery złote gwiazdy zalśniły wilcze oczy i
przed Balajem stanął stwór wzrostu dorosłego męża. Przypominał
wilka, a jego ludzkie ręce i nogi były objedzone z mięśni i skóry
i tylko ścięgna utrzymywały je w całości.
-
Po kiego Čorta
tu przychodzisz? - spytał varcolac.
- Przybywam położyć kres twoim rozbojom – odrzekł
Balaj, który od ludzi z Bolgat'i nasłuchał się strasznych
opowieści o srogim sąsiedzie.
- Czym ja pies, że idziesz na mnie z tym kijem? -
varcolac wskazał paluchem miecz Balaja. - Zbliż się tylko, a
wygryzę ci serce i wątrobę.
- Giń poczwaro! - wycedził wracz i natarł z mieczem
na potwora, a ten zionął ogniem.
Varcolac okazał się przeciwnikiem znacznie
poważniejszym od lepierza czy moravy. Walka toczyła się do
północy. Balaj zmęczony pojedynkiem, przez nieuwagę spojrzał w
ślepia wroga i ujrzał w nich pustkę. Już miał zapatrzony w złe
oczy odrzucić miecz i dać się pożreć, gdy nieoczekiwanie,
szukający mleka kóz lelek przeleciał koło niego tak blisko, że
musnął twarz skrzydłami i tym samym uwolnił wracza od zgubnego
czaru czterech ślepi. Balaj opamiętał się; ciął mieczem Ładynem
i rozpłatał głowę varcolaka. Stwór padł na trawę i z sykiem
zamienił się w chmurę cuchnącego, czarnego dymu. Medyk pojął,
że Szeptucha oszukała go.
,, […] Rodzina Joldów – Włodzimierz, Mamielfa, Stanisław i Lilia zamieniła się w małże i też osiadła w morzu'' – opowieść Tatry na weselu Neurów.
Morze
Joldów (Mare
Joldis)
obmywało brzegi Jutii, Bliskiego Zachodu, Aplanu, Burus, Orlandu,
Oxlandu i Nürtu,
oraz takich wysp jak Rana, Wolin – miejsce stworzenia Novalsa i
Aivalsy, Usana, zwana Uznamem, czy Sarema – wyspa Oxiów; ludu o
foczych głowach. Wpadały doń rzeki Odirna i Visana, a także
przecinające Orland, Rzeka Welesa i Weleśnica, noszące swe nazwy
na cześć pana Nawi. Na samym dnie wznosił się pałac władczyni
mórz i oceanów Juraty, zbudowany z bursztynu; krwi jej siostry
Mokoszy.
,, […] Pewnego razu [Świętowit] dał jej [Mokoszy] w prezencie zwierciadło, tak duże jak ona sama, Gdy się w nim przeglądała, ujrzała w nim kobietę; podobną do siebie, lecz jej włosy były czarne, a oblicze jakby surowsze, a przecież piękne. Mokoszy, Agej rzekł w sercu, że może ożywić tę dziewicę tłukąc lustro. Będzie to istota dobra, lecz tak jak najważniejszą cechą Mokoszy jest miłosierdzie, ona będzie przede wszystkim sprawiedliwa, ale hojna. Mokosza będzie opiekować się lądem i jego istotami, zaś ta niewiasta – Oceanem Ziemskim. […]. Krew wylaną przy rozbijaniu lustra, Agej zamienił w bursztyn […]. Potem Mokosza ofiarowała swej antytezie suknię z bursztynu [….]'' - Szczec Wyrwibadyl ,,Księga Latarnika, czyli Szafirowy latopis''.
Jurata
– królowa Wszechmorza była oblubienicą Swaroga – Cara Słońce
i matką Swarożyca – Cara Ognia. Służyli jej Anatolij Rdzeniejew
– graf rdzy, co niszczy żelazo, Śledziura – mąż o głowie
śledzia, utkany z wody Hetman Fal, żmij Lamia – namiestnik Morza
Rajskiego, wielka jak smok, trójgłowa foka Ceta i większy od
wieloryba, zielony Indrik, przez ,,Gołębią
Księgę''
zwany ,,macierzą
wszystkich zwierząt''.
Jurata zrodziła wszelkie morskie istoty. W Morzu Joldów i na jego
wybrzeżach widywano syreny, okeanidy przez Liteńczyków zwane
czelticami, morskich mnichów i morskich biskupów (wśród tych
ostatnich rybacy złowili posłańca wieloryba Kilu do Juraty i
zanieśli go przed oblicze Lecha III i Tatry), krabby, kraxy, kraki,
morskie upiory o głowach ptaków morskich, trytony, czarownice, w
których oczach widać było koniki morskie, mające rybie ogony i
płetwy wąpierze, mamuny, mory, satyry, syleny, morscy Arabowie,
bezskrzydłe smoki, małpy morskie (syreny brzydkie), węże dłuższe
od wielorybów, ogromne kameleony o czterech płetwach, morskie
konie, jednorożce, pegazy, centaury, kozy, tury, łuskowate lwy bez
grzywy, wodniki o spiczastych czapkach, mieszkające w pałacach ze
szkła lub lodu, istoty podobne ni to do smoków, ni to do
nosorożców, brodate stwory o ludzkich twarzach, krasnoludki
przybrzeżne i morskie z rybimi ogonami i ogromne, krwiożercze ryby.
Morze Joldów to także siedlisko luzonów, ulików, zwanych
śledziami, dorszy, fląder, koleni, długoszparów, babek, węgorzy,
łososi, węgorzyc, ślimaków, małży, meduz, ukwiałów,
rozgwiazd, pąkli, garneli, krabów, morskich raków, fok,
wielorybów, morświnów, mew, nurów, wodorostów i wszelkich innych
istot, które wyszły z łona Juraty. Synowie Novalsa osiedlający
się u wybrzeży jej królestwa żyli z połowu ryb i innych
zwierząt, zbierania bursztynów, kupiectwa i piractwa. Szczególnie
obawiano się korsarzy z Wolina, Velehradu i Nürtu. Ponoć Morze
Joldów miało podziemne połączenie z górskim jeziorem Morskim
Okiem w Montanii, bowiem w tym ostatnim znajdowano morskie potwory i
wraki korabi.
Balaj stał na
piaszczystym brzegu zasłaniając wstyd białą przepaską biodrową,
a okazały rak morski obiecał przypilnować mu ubrań. Z zimnych fal
wynurzył się przyjaciel wracza – luzon o imieniu Niżeniec.
Luzony miały postać mężów o rybich ogonach, a ich niewiasty nie
odróżniały się od syren, bo nawet ich głos był jednakowo
piękny. Niżeniec wręcz zmuszał Balaja, by opowiadał o swych
przygodach; wracz prawił mu więc o lepiącym się od tłustych much
Lepirze, latającym na skrzydłach nietoperza i o moravie – służce
Zarazy, nocami rozsiewającej ospę i ból brzucha.
,,Owa morava – niecnota – snuł opowieść Balaj – miała powierzchowność urodnej panny o skórze ni to sinej, ni to srebrzystej, oblepionej igłami świerku lub sosny i długich, czarnych włosach. Nosiła spódniczkę z żywych żmij, a z jej piersi tryskał kwas siarkowy....''
Balaj
nagabywany przez luzona mógłby tak opowiadać jeszcze długo, lecz
na szczęście, rak morski słowami: ,,Praca
odwlekana jest nic nie warta'',
przypomniał im o celu spotkania. Niżeniec dotknął mokrą dłonią
twarzy Balaja wypowiadając zaklęcie pozwalające pozostawać mu
bardzo długo od wodą, po czym obaj, polecając się opiece Juaraty,
dali nura w sine, pokryte białymi falami morze. Człowiek i luzon
płynęli ku piaszczystemu dnu, rozgarniając wodę rękami. Płynąc
tak widzieli bliskiego krewnego salamandry – mogącego żyć w
słonej wodzie, roślinożernego płaza zmieja – nosaka. Potwór ów
był wielki jak morski smok, bez skrzydeł, przypominał siną lub
czerwoną salamandrę w czarne kropki, na której łbie srożył się
wielki, pochyły róg. Nieco dalej ujrzeli stadko morskich centaurów.
Do pasa były ludźmi, a od pasa – jaszczurami o wrzecionowatych
tułowiach, czterech płetwach i krótkich, spiczastych ogonach.
Balaj wielce się zdumiał na ten widok, bo dotąd uważał zarówno
zmieje – nosaki, jak i morskie centaury za istoty bajeczne.
Wysypane srebrno – złotym piaskiem dno porastały łąki
wodorostów, wśród których pląsały nereidy i oceanidy z morskimi
satyrami, mającymi pioruny w rybich ogonach, pełno było kolorowych
żyjątek jak ukwiały, czy serpule, wielkich, barwnych muszli, w
których Jurata zaklęła upajające pieśni syren i czeltic, a w
małej grocie zbudowanej z kamieni spał srogi krak – octopus, co
jak wąpierz wysysał krew mnogimi przyssawkami. W gniewie istota ta
stawała się czerwona jak król martwców Wieszczy, albo jak czaszka
ażdachy. Gdzieniegdzie podowje i minogi buszowały po wrakach
korabi, a na podwodnych wzgórzach wznosiły się domy wodników,
luzonów i morskich rusałek, błyszczące jak gwiazdy bądź
klejnoty. ,,Tak
zapewne wyglądał Jarki Głaz, w który Jarowit uderzył gromkim
piorunem, a Rodegast stalowym młotem – darem od Znaków Zodiaku. Z
jego okruchów powstały wszystkie drogie kamienie; z samego rdzenia
– białe alatyry''
– myślał Balaj podziwiając pałace z opalu, złotego koralu,
topazu, diamentu... Wreszcie stopy człowieka stanęły na dnie, a
luzon kupił za garść pereł torbę ze skóry smoka morskiego, a
potem wskazał swemu przyjacielowi drogę wiodącą obok wzgórz.
Minęli dom czarnoksiężnicy zbudowany ze srebra i alabastru, a może
z białych szkieletów korali i sławiąc Juratę ujrzeli to po co
przybyli. Z piaszczystego dnia wyrastało morskie drzewo. Jego
srebrzysta kora była w dotyku miękka i jedwabista jak skóra
pytona, liście połyskiwały złotem, a jego owoce to najprawdziwsze
serca roztaczające rubinową poświatę. Serca Balaja i Niżeńca
rozradowały się ty widokiem. Obaj nazrywali świecących owoców –
serc, włożyli je do torby i wypłynęli na powierzchnię. Z wody
wyskoczyło stadko morskich pegazów – białych koni o łabędzich
skrzydłach i srebrzystych, rybich ogonach, których rżenie brzmiało
jak dźwięk porcelanowych dzwoneczków. Gdzieś w oddali umierający
łabędź zanosił pełną słodyczy pieśń sławiącą życie, a w
promieniach Słońca wygrzewał się Psiogłowiec o rybim ogonie i
zajadał na surowo morską kurę. Wracz i luzon wylądowali na pełnej
białych muszelek plaży i w radosnym podnieceniu otworzyli torbę.
Wielkie było ich rozczarowanie, gdy morskie serca zgasły, wyschły,
niektóre popękały; okazały się do niczego. Balaj rwał włosy z
głowy i przeklinał morskie drzewo. Po pożegnaniu z luzonem i
rakiem, wyruszył za wielką rzekę Lebanę, aby w kopalniach, z
pomocą dalekozachodnich karłów; braci Dvarfa i Zvergla, szukać
czarodziejskich klejnotów zdatnych na protezy serca, ale i ten
wysiłek spełzł na niczym. Niestrudzony lekownik wrócił na ziemie
późniejszego Aplanu, a usłyszawszy pieśń dziada o Puszczy
Stożarskiej, ,,gdzie
serce bije w dziupli topoli'',
udał się tam by je odnaleźć.
Leśne
zwierzęta, Wiły i krasnoludki siedziały w mateczniku i śmiały
się z trzydziestoletniego już człowieka, który zapamiętale
przetrząsał wszystkie dziuple. Próżne były jego poszukiwania. W
mroku dziupli świeciły oczy sów, rokit, czy leśnych Čortów, a
raz wyciągniętą dłoń Balaja ugryzła wiewiórka, broniąca swych
młodych. ,,Szszszaleju
się objadł''!
- syczał zaskroniec Had, konwersujący z młodymi żmijkami o
niewolącym spojrzeniu gorejących oczu. Biedny wracz godzinami
chodził od drzewa do drzewa i nic. Wreszcie stanął pod topolą, o
której mówiła pieśń dziada Żytomierza. Odpoczął chwilę i
prosząc o wsparcie Borutę i Leśną Matkę, zanurzył dłoń w
czarnej dziupli. Mile się zdumiał gdy natrafił na coś miękkiego,
ciepłego, na coś co się rytmicznie kurczyło i rozkurczało. Gdy
to ujrzał, rozradował się wielce, aż gotów był tańcować. W
dłoni miał żywe, człowiecze serce. A nuż w starych drzewach jest
więcej takich skarbów? Lasy skrywają liczne tajemnice. Balaj już
miał wyruszyć ze swym znaleziskiem w stronę Mošavy, gdy
bezszelestnie stanęła przy nim smukła panna w białym gieźle. Jej
oczy płonęły turkusowym ogniem, złote włosy wiły się i
cichutko grały, a niezwykłą urodę mieszkanki matecznika
podkreślały wianek z leśnych kwiatów i złoty pasek. Wracz pojął,
że ma przed sobą rusałkę.
-
Jestem Jaja (Yaya),
córa Magdy – przedstawiła się nimfa. - To serce jest moje, czy
możesz mi je oddać? - Balaj z żalem, ale bezzwłocznie zwrócił
serce driadzie.
- Jaja... - zamyślił
się. - Dość niezwykłe imię...
- Moja macierz nie
mogła mieć dzieci i bardzo bolała nad tym. Błagała Mokoszę, a
ona, Najpłodniejsza z Matek, zlitowała się i dzięki jej słowu
wyklułam się z kaczego jajka jak pisklę. Moi rodzice byli ludźmi,
ale gdy w dzieciństwie zbierałam jagody, zabłąkałam się, a
Puszcza mnie pochłonęła. Córy Europy przygarnęły mnie i mocą
ich krwi stałam się jedną z nich.
- Myślałem, że
rusałkami stają się jeno topielice i dziewczynki w łonach
topiących się matek – Balaj mało wiedział o ludach
toropieckich.
- A ja kiedyś
myślałam, że wodniki rodzą się z rzecznego mułu, bo tak mi moja
starka prawiła – oboje roześmiali się.
- Czy jesteś
wojowniczką? - spytał Balaj, bo słyszał, że niektóre waleczne
dziewice trzymały swe serca w pewnym schowku, by ich im nie przebito
w czasie boju.
- Nie –
zaprzeczyła Jaja – jeno boję się by mi go nie ukradziono. Wszak
kręcą się tu strzygi, wieżtyce, czy Starucha Mąk, której służą
wilki i kociuby o wielkich głowach i długich zębach, co chodzą do
ludzi i przędą... Raz jedna kociuba zostawiła palec w cieście i
prosiła: ,,Oddaj
paluszek''!
Starucha Mąk ma na usługach nawet niektóre drzewa... Raz
zwyciężyłam w walce na pięści domorosłego i zarozumiałego
junaka, co chciał mej ręki – od tego spotkania Balaj i leśna
rusałka zaprzyjaźnili się, a ich przyjaźń przerodziła się w
wielką miłość. Wraczarz dowiedziawszy się, że Jaja pochodziła
z sioła Kotłubowa, odnalazł jej starych już rodziców Magdę i
Samika i wielka radość zapanowała w ich domu, z powodu powrotu
zaginionej od lat córki. Okryci siwizną ojciec i macierz
pobłogosławili swą córkę i jej narzeczonego do ślubu. W czasie
wesela odprawianego w mošavskim
domu Balaja, gości zabawiali żonglerzy, niedźwiednicy i pieśniarze
znad Pečory,
zwani skoromochami. Jeden z nich snuł opowieść o mieszkającej w
Puszczy Stożarskiej, Starusze Mąk, co ludzi i zwierzęta dusiła
długimi, obmierzłymi piersiami, a którą w ostatnich latach upiekł
w jej własnym piecu, junak Gleb Florowicz z grodu Kamajeża. Wielka
i piękna miłość płonęła w sercach Balaja i Jai. Jej
uwieńczeniem był syn Zbigniew, któremu już w dorosłych latach,
Złota Baba ofiarowała jaskinię lodu – panaceum, oraz córki
Ziewonię, która została dwórką Dziewanny Šumina
Mati i Piatkę – wielką znachorkę i jytnas. Jaja chętnie
pomagała oblubieńcowi w poszukiwaniu mechanicznego serca. Dodam
jeszcze, że na ich weselu były karły z Dalekiego Zachodu,
przyjaciółki panny młodej – leśne rusałki i zwierzęta z
Puszczy Stożarskiej, wraz ze swą księżną Ničką,
oraz luzon Niżeniec z Morza Joldów, który przyleciał na smoku
Wołosyni.
,,Nareszcie
się ustatkował''!
- mówili z ukontentowaniem jego sąsiedzi. - ,,Wreszcie
zaniechał swojego szaleństwa, porzucił myśli o niebieskich
migdałach''!
Jednak Balaj nie wyrzekł się marzeń o mechanicznym sercu. Wreszcie
widząc jego znój i pełne ufności modły, zlitowała się nad jego
pracą sama Mokosza, dzięki której wstawiennictwu urodziły się
Jaja i Tatra. We śnie, siostra Złotej Baby powiedziała mu z czego
zbudować serce. Po pierwszy ze składników, kronometr zwany
pospolicie zegarem, Balaj udał się aż do Zajęczan, bowiem w erze
jedenastej ludzie nie umieli jeszcze budować takich urządzeń.
Zajęczanie – stworzone przez łono Leśnej Matki istoty ludzkie o
zajęczych głowach, mieszkali wówczas u wybrzeży Valkanicy, na
kilku wysepkach na Morzu Rajskim. ,,Znów
go kosy dziobały w głowę
– mawiali sąsiedzi. - Biedna
jego żona''!
Po drugi składnik, Balaj udał się na Bliski Zachód; do owej
krainy położonej między Lebaną a Odirną, aby zgodnie ze słowami
Mokoszy w Lesie Czerwonych Mężyków (krasnoludków) szukać
tajemniczego ,,Wszystkiego
i Niczego''.
Na straży owej ingrediencji stał potwór zwany lesiejem. Ów dziki,
polujący na ludzi i zwierzęta, zwierz przypominał ni to północnego
nosorożca, któremu odcięto rogi, ni to srogiego niedźwiedzia, ni
to chomika większego od konia. Lesieje miały ogromne, wypełnione
białymi kłami paszcze, którymi mogły połykać w całości psy
bądź cielaki. Balaj nim wyruszył na Bliski Zachód, znalazł pod
poduszką, urodzoną przez Mokoszę konwalię, którą miał uśpić
strażnika. Lesiej rykiem zabijał leśnych ludzi i zwierzęta, a
drzewa przyginał do ziemi, lecz Balaj zatkawszy uszy woskiem, ruszył
ku kudłatej bestii, choć nogi pod nim drżały. Lesiej rozdziawił
paszczę i rzucił się ku człowiekowi, a ten cisnął mu konwalię
na język, czym od razu go uśpił. Kiedy zwierz przeraźliwie
chrapał, Balaj ujrzał Wszystko i Nic jako kulę sinego światła.
Wrzucił ją do worka i uszczęśliwiony wrócił do rodzinnej
Mošavy,
gdzie żona czekała na niego z urodzonymi pod jego nieobecność
Zbigniewem i Ziewonią. Gdy medyk wrócił, Mokosza złożyła oba
składniki i pobłogosławiła mechaniczne serce, by mogło
przedłużać życie. Niestety, kiedy Balaj wyruszył z nim w
odwiedziny do innych wraczy i znachorów, zatrzymał się w karczmie,
gdzie okradziono go. Złodziej, gdy ujrzał w torbie serce, z odrazą
cisnął je do bajora, a ten kto poświęcił życie na jego budowę
nie zdążył skonstruować nowego bo zmarł. Był już bardzo stary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz