,,Żmijowi otwieram komorę'' – słowa Śnieżany z Tanacharu w Puana, wypowiedziane do rodziców.
,,Bimini, bajeczna kraina w Ameryce, którą napróżno usiłował odkryć towarzysz Kolumba, Juan Ponce de Leon jako gubernator Portorica w 1512''. - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 2 Assurbanipal do Caudry''
,,Ilekroć grożą im srogie przeciwności długiej wojny domowej, wychodzi ze wspomnianego jeziora potężny odyniec z pianą połyskującą na białych kłach i na oczach wszystkich tarza się z upodobaniem w kałuży wśród straszliwych wstrząsów'' – Thietmar ,,Kronika''
W
czasach
Kościeja, Tatry, Ruty i Lecha III, gdzieś w Orlandzie, w jednym z
jezior leżących w Hnyłopati; majątku książąt Korotkowiczów,
urodził się pewien wodnik. Otrzymał imię Wodjanoj
(Vodianoi, Wodny). Na znanej rycinie Iwana Bilibina widzimy go jako tłustego stwora podobnego ni to do żaby, ni to do człowieka, mającego na żabim pysku długie, ociekające wodą włosy podobne do wodorostów. W rzeczywistości do żab podobne były jedynie wodniki z Ojcowa, zaś te, do których należał Wodjanoj miały postać wiecznie młodych i pięknych mężów o oczach świecących w mroku, niebieskiej krwi, a czasem też ciemnozielonych, długich włosach, wąsach i brodach. Niektóre między palcami dłoni i stóp miały delikatną błonę jak u żaby. Wodniki i rusałki niczym stułbie umiały odtwarzać utracone części ciała, a wodnik przecięty na pół, przekształciłby się w dwa odrębne osobniki. Strojem tych wodnych mężów były czarne przepaski biodrowe, powłóczyste szaty utkane przez rusałki z niebiańskiego błękitu, przysługujące władcom, lub trykoty z rybich łusek.
(Vodianoi, Wodny). Na znanej rycinie Iwana Bilibina widzimy go jako tłustego stwora podobnego ni to do żaby, ni to do człowieka, mającego na żabim pysku długie, ociekające wodą włosy podobne do wodorostów. W rzeczywistości do żab podobne były jedynie wodniki z Ojcowa, zaś te, do których należał Wodjanoj miały postać wiecznie młodych i pięknych mężów o oczach świecących w mroku, niebieskiej krwi, a czasem też ciemnozielonych, długich włosach, wąsach i brodach. Niektóre między palcami dłoni i stóp miały delikatną błonę jak u żaby. Wodniki i rusałki niczym stułbie umiały odtwarzać utracone części ciała, a wodnik przecięty na pół, przekształciłby się w dwa odrębne osobniki. Strojem tych wodnych mężów były czarne przepaski biodrowe, powłóczyste szaty utkane przez rusałki z niebiańskiego błękitu, przysługujące władcom, lub trykoty z rybich łusek.
Pewnego
dnia Wodjanoj, syn Wodnyja, grafa jeziora Sinyje w Hnyłopati, ukląkł
przed ojcem i matką; najadą Utopcówną, by prosić o
błogosławieństwo do odbycia wielkiej wędrówki po junackim
szlaku. U kowala Mikuły Kolonowa zamówił miecz, który nazwał
Żurawiem, oraz lśniący w Słońcu kirys, po czym opuścił majątek
kniazia Koriata, odległego potomka Korotki I i ruszył na spotkanie
przygodom. W czasie swych podróży (starał się trzymać jak
najbliżej wody), zawarł braterstwo krwi
z ciemnozielonym żmijem Samborem (Samborus) i człowiekiem Osełkiem, synem Stoigniewa. Obaj towarzysze Wodjanoja pochodzili z Aplanu i wszyscy trzej byli dla siebie jak rodzeni bracia. Wspólnie przemierzali drogi i bezdroża, a przygoda goniła przygodę. Na ziemiach późniejszej, analapijskiej prowincji Polani żył w wiosce Koziegłowy niejaki Biernik syn Częstogniewa i mąż Dristiny Jędzy. Znany był z wielkiej porywczości; niemal co dzień krzyczał i obrażał się z byle powodu, a jego żona była jeszcze gorsza. Pewnej nocy w czas święta Kupały, nieszczęsny Biernik zwany Popędliwym, Krzykliwym, a nawet Ryczymordą, został przez kupałki o czarnych włosach i
zielonej skórze zamieniony w koźlą czaszkę, wewnątrz której płonęło zielone światło. Odtąd ukazywał się nocami na rozdrożach i straszył. Kiedy w Kozichgłowach pojawili się Wodjanoj, Sambor i Osełko, usłyszeli o zaczarowanym oraczu i postanowili mu pomóc. Żmij na każdą wyprawę zabierał maczugę z drzewa jabłoni nabitą krzemieniami. Nikt inny, jeno sam żmij mógł nią walczyć. Wszyscy trzej wyszli nocą, kiedy blask rzucała lampa Wielkiego Chorsa na rozstaje dróg i już niebawem ujrzeli czaszkę kozła, w której płonął zielony ogień. Widziadło prosiło żmija Sambora: ,,Rozbij mnie, a uwolnij mnie''! Podobny do jaszczura syn Giżyna z całej siły uderzył maczugą w rogatą czaszkę i z głośnym trzaskiem rozbił ją na drobne okruchy. Zgasł zielony ogień, którego płomienie wyzierały z oczodołów, za to wśród białych odłamków leżał odczarowany chłop o brodzie podobnej do brody kozła. Z jego głowy sączyła się strużka krwi. Wodjanoj i Osełko pomogli mu wstać i opatrzyli potłuczony czerep. Gospodarz powrócił do swej chaty, a swe córki nazwał Samborą i Sielcą.
z ciemnozielonym żmijem Samborem (Samborus) i człowiekiem Osełkiem, synem Stoigniewa. Obaj towarzysze Wodjanoja pochodzili z Aplanu i wszyscy trzej byli dla siebie jak rodzeni bracia. Wspólnie przemierzali drogi i bezdroża, a przygoda goniła przygodę. Na ziemiach późniejszej, analapijskiej prowincji Polani żył w wiosce Koziegłowy niejaki Biernik syn Częstogniewa i mąż Dristiny Jędzy. Znany był z wielkiej porywczości; niemal co dzień krzyczał i obrażał się z byle powodu, a jego żona była jeszcze gorsza. Pewnej nocy w czas święta Kupały, nieszczęsny Biernik zwany Popędliwym, Krzykliwym, a nawet Ryczymordą, został przez kupałki o czarnych włosach i
zielonej skórze zamieniony w koźlą czaszkę, wewnątrz której płonęło zielone światło. Odtąd ukazywał się nocami na rozdrożach i straszył. Kiedy w Kozichgłowach pojawili się Wodjanoj, Sambor i Osełko, usłyszeli o zaczarowanym oraczu i postanowili mu pomóc. Żmij na każdą wyprawę zabierał maczugę z drzewa jabłoni nabitą krzemieniami. Nikt inny, jeno sam żmij mógł nią walczyć. Wszyscy trzej wyszli nocą, kiedy blask rzucała lampa Wielkiego Chorsa na rozstaje dróg i już niebawem ujrzeli czaszkę kozła, w której płonął zielony ogień. Widziadło prosiło żmija Sambora: ,,Rozbij mnie, a uwolnij mnie''! Podobny do jaszczura syn Giżyna z całej siły uderzył maczugą w rogatą czaszkę i z głośnym trzaskiem rozbił ją na drobne okruchy. Zgasł zielony ogień, którego płomienie wyzierały z oczodołów, za to wśród białych odłamków leżał odczarowany chłop o brodzie podobnej do brody kozła. Z jego głowy sączyła się strużka krwi. Wodjanoj i Osełko pomogli mu wstać i opatrzyli potłuczony czerep. Gospodarz powrócił do swej chaty, a swe córki nazwał Samborą i Sielcą.
Drużyna
ruszyła na zachód Aplanu. U ujścia rzeki Odirny do Morza Joldów
stało miasto Velehrad, gdzie czczono Welesa Trygława. Na
rozlewiskach w okolicach grodu żyło dziwne plemię Korgołowców,
zwanych Sierdogłowami. Przypominali ludzi, lecz ich skóry były
szare jak u słonia, albo ropuchy; na podgardlach mieli dzwonki jak u
kogutów, ale szare, mieli też maleńkie oczy świni i ogromne, łyse
głowy kształtem przypominające serce. Korgołowcy za strój mieli
przepaski ze skór upolowanych zwierząt. Narzędziami z kości, rogu
i krzemienia polowali na tury, jelenie, zające, dziki i ptaki,
łowili ryby, zbierali grzyby, jagody, nie gardzili też miodem,
owadami, dżdżownicami, wijami, ślimakami, jaszczurkami, żabami i
wężami. Ludzie z Velehradu unikali sadyb Szarego Ludu Sercogłowców.
Ponoć ci oddawali pokłon Čortom i pożerali schwytanych ludzi.
Sami Korgołowcy trzymali się z daleka, nie tylko od synów Novalsa
i córek Aivalsy, ale nawet od leśnych ludzi. Jednak tym razem,
zbrojne zastępy z pięciu bagiennych osad napadły na podgrodzie
Velehradu, paląc drewniane domy, zabijając ludzi i uprowadzając
ich wraz z żywym dobytkiem. Po raz pierwszy odważyli się to
uczynić, bo na ich czele stał Szary Potwór o skórze oślizgłej
jak u żaby. Odbierający cześć i ofiary od Korgołowców był
większy od słoni z Tassilii i Bharacji; miał okrągłą głowę
bez żadnych włosów i kły jak smok lub wąpierz, pękaty brzuch i
długie, kościste łapy o palcach zakończonych szponami niczym u
smoka czy gryfa. Szary Potwór razem z Korgołowcami pustoszył
podgrodzie i byłby jednym skokiem przesadził wysokie wały, gdy do
grodu przybyli Wodjanoj, Sambor i Osełko. Miecz wodnika, maczuga
żmija i łuk człowieka wysłały do Nawi wielu Korgołowców.
Wodjanoj uciął wyciągniętą w jego stronę łapę Szarego Potwora
i rozpłatał jego ociekającą śluzem pierś jak wielkanocne
prosię. Sambor ciężką jak dzik maczugą zgruchotał tylne łapy
Szarego Potwora, zaś Osełko złotą strzałą rozbił jego głowę
w drobny mak. Korgołowców ogarnęło przerażenie na widok śmierci
swego bożka. Rzucili się do ucieczki, a trzech junaków i załoga
Velehradu ścigała dziki, szary lud, aż do błot za miastem.
Grododzierżca chciał zrazu wytępić Korgołowców, lecz Wodjanoj i
Sambor wyprosili łaskę dla nich ,,bo
i szpetni, dzicy Korgołowcy są dziećmi Ageja – niech nam płacą
dań, ale pozostaną przy życiu''.
Książę Pomerlandu Okidentalnego dał się przekonać, zaś trzech
junaków przekroczyło Odirnę i poszło szukać przygód na Bliskim
Zachodzie.
Między
Lebaną na zachodzie, a Odirną na wschodzie, leżał mały,
bliskozachodni kraik, zwany jeszcze w erze trzynastej Redarią
(Redariya).
W ziemi tej leżało wielkie jezioro, które zamieszkiwał wielki jak
dwa niedźwiedzie dzik. Nie był to zwykły odyniec, ale jeden z
Enków – syn Boruty i Leśnej Matki, oraz brat Białej Lochy z
Dalekiego Zachodu. Dzik z Jeziora mieszkał na jego dnie, w skrzącej
się od złota i kamieni, kryształowej wieży, którą otaczał
ogród wodorostów, odgrodzony od reszty mrocznego akwenu płotem ze
złotych prętów. Dzikowi, przez Oyów i Slawijczyków zwanego
Knurem, a przez wschodnich Aplańczyków i Analapów – Wieprzem
(Wepr),
z oddaniem służyły zastępy rusałek i wodników, krasnoludków
jeziornych, czyli jezioranków o rybich ogonach, ondyn, czyli
słodkowodnych syren, a także wydr, bobrów, karczowników, żab i
raków. Tego dnia w siedzibie Dzika, rozkładany stół na kozłach
przykryty był białym obrusem, przez wodne panny utkanym z chmur i
pełno było na nim najprzedniejszego jadła i napoju. Wydry i bobry
postawiły na stole karpia w galarecie, pulpety ze szczupaków,
karasie w śmietanie, które lubił sam Kościej, wędzone węgorze,
smażone w cukrze pijawki – przysmak z Sinea, dania z błotnych
żółwi i ich jaj, pieczone zaskrońce, oraz jeże zapiekane w
glinie, barszcz czerwony, rosół, kaszę jaglaną, placki z miodem,
aplański bigos i flaki, różne dania z grzybów w tym z jadanych
przez wodniki, rusałki i żmijów – muchomorów, jagody i jeżyny
w śmietanie, kołacze z miodem, piwo i miód. Salę biesiadną
rozświetlały płomyki rusałek i wodników zamienionych w błędne
ogniki, zwane Światłami, a także świeczników, świetlików,
ognianów i ognistych ludzi. Rusałki, panny wodne i ondyny radowały
serca grą na harfach i urokliwym śpiewem; karczownik o dwóch ogonach grał na piszczałce, łoś na organach, a cztery wydry na fletach. Dzik siedział za stołem ustawionym w podkowę; po jego prawicy zasiadła smukła dziewczyna o jedwabistych, czarnych włosach, ubrana w białą suknię, zaś po lewicy – czerownowłosa rusałka z turkusową blizną na szyi, której suknia była czarna jak futro służącego Kościejowi potwora Mięsojada. Były to Tatra i Ruta. Tej z nich, która do oddychania miała tylko płuca, Dzik z Jeziora przystawił racicę do nosa i wychrząkał zaklęcie umożliwiające przebywanie pod wodą bez zaczerpnięcia oddechu. Razem z Rutą z Grabowa nad Lebaną, ucztował jej przyjaciel i wierzchowiec, wodny niedźwiedź Arvot Baldas z Jeziora Niedźwiedzi. Był to zwierz srogi, ongiś zatapiający łodzie rybaków i rwący im sieci. Czynił tak do czasu gdy Tatra i Ruta, gdy spał, wyjęły mu odłamek harpuna i uleczyły jego ranę. Odtąd stał się ich przyjacielem, zwłaszcza rusałki Ruty, co ongiś była ludzką niewiastą skrzywdzoną przez herszta rozbójników Neuratusa. W gościnie u Dzika, który ostrzegał ludzi przed wojną opuszczając jezioro i tarzając się w kałuży wśród straszliwych wstrząsów, przebywali też przemierzający junacki szlak wodnik z Hnyłopati i żmij i człowiek z Aplanu. Dzik opróżnił z bezalkoholowego miodu cały garniec, po czym zabrał głos:
serca grą na harfach i urokliwym śpiewem; karczownik o dwóch ogonach grał na piszczałce, łoś na organach, a cztery wydry na fletach. Dzik siedział za stołem ustawionym w podkowę; po jego prawicy zasiadła smukła dziewczyna o jedwabistych, czarnych włosach, ubrana w białą suknię, zaś po lewicy – czerownowłosa rusałka z turkusową blizną na szyi, której suknia była czarna jak futro służącego Kościejowi potwora Mięsojada. Były to Tatra i Ruta. Tej z nich, która do oddychania miała tylko płuca, Dzik z Jeziora przystawił racicę do nosa i wychrząkał zaklęcie umożliwiające przebywanie pod wodą bez zaczerpnięcia oddechu. Razem z Rutą z Grabowa nad Lebaną, ucztował jej przyjaciel i wierzchowiec, wodny niedźwiedź Arvot Baldas z Jeziora Niedźwiedzi. Był to zwierz srogi, ongiś zatapiający łodzie rybaków i rwący im sieci. Czynił tak do czasu gdy Tatra i Ruta, gdy spał, wyjęły mu odłamek harpuna i uleczyły jego ranę. Odtąd stał się ich przyjacielem, zwłaszcza rusałki Ruty, co ongiś była ludzką niewiastą skrzywdzoną przez herszta rozbójników Neuratusa. W gościnie u Dzika, który ostrzegał ludzi przed wojną opuszczając jezioro i tarzając się w kałuży wśród straszliwych wstrząsów, przebywali też przemierzający junacki szlak wodnik z Hnyłopati i żmij i człowiek z Aplanu. Dzik opróżnił z bezalkoholowego miodu cały garniec, po czym zabrał głos:
- Kwik! Drzewiej
byłem ci ja w Apapie, kiedy na jego tronie zasiadał Teodoro;
ostatni król apapski z rodu Wiła Sławicza przed najazdem Kościeja.
Gościłem w jego stołecznym grodzie Talji i przyjaźniłem się z
całą rodziną królewską; księżniczki rzucały mi żołędzie,
orzechy i kasztany. Gdy wojska Kościeja, niczym szarańcza wyroiły
się zza gór Alpenlandu i najechały Apap, broniłem króla Teodora
i jego ludu. Teodoro zdołał trzykrotnie ranić Kościeja
Nieśmiertelnego, lecz zginął najeżony pikami, gdy ja zrywałem z
siebie sieci i byłem kłuty widłami. Wielkie było męstwo
Apapczyków, lecz utracili ziemie swych ojców, bowiem przybyły z
Kościejem czarnoksiężnik Czarny Ładysław Amosow (teraz jego
wróg) mocą Čortów zmienił Apap w pustynię; taką jak te co są
w Międzyraju. Klęska ta złamała opór najdzielniejszych – Tatra
zauważyła, że w oczach Dzika zalśniły łzy, bo żal mu było
rycerskiego króla rycerskiego ludu. - Wiedz, córo Montanii, że to
dzięki tobie, Kościej straci nieśmiertelność i zginie
niesławnie, a z twego łona wyjdzie królowa, co zdejmie
przekleństwo z Apapu i sprawi, że jego ziemie znów się zazielenią
– wiele lat później, obie wieszczby Dzika spełniły się.
W
podwodnym pałacu zaczęły się tańce. Dzik poprosił do poloneza
Tatrę, zaś Wodjanoj odziany w ciasny, seledynowy strój z rybich
łusek tańczył z jej przyjaciółką Rutą, co zbiegła z niewoli
hultajów. Wokół rozbrzmiewały kojące, budzące rozkosz pieśni
rusałek, a Ruta wyznała wodnikowi, że sama stała się nimfą,
dopiero po mimowolnym utopieniu się w Jeziorze Niedźwiedzi (Lykanus
Urzu).
Wodjanoj zmienił temat.
-
Wiesz, malkieš ysena1,
kiedy razem z Samborem i Osełkiem szliśmy przez Pomerland
Okidentalny; jedną z dzielnic Aplanu, na podgrodziu Zbożowa
mieszkał młody Kynokefal z Korostcewa orskiego. Miał on piękny
ogród; pełen jarzyn, drzew owocowych i kwiatów, jednak on i inni
mieszkańcy podgrodzia cierpieli niezmiernie z powodu raków
ziemnych; niezmiernie rozplenionych... - Ruta pierwszy raz słyszała
o takich stworzeniach, co Wodjanoj szybko dostrzegł. - Rak ziemny,
albo błotny jest wielkości zająca; pancerz ma czarny i drąży
tunele w ziemi; najchętniej mokrej. Poluje na inne stworzenia i może
zagrozić bardzo małym dzieciom. Gdy Sambor, Osełko i ja,
pojawiliśmy się na tym podgrodziu... - bal na zamku Dzika trwał
resztę dnia i całą noc, a Wodjanoj opowiadał Rucie jak
wyszczerbił miecz na pancerzu kryjącego się w jednej z piwnic,
wielkiego jak żubr, króla raków błotnych, co porwał córkę
jednego z gospodarzy.
Ruta zrewanżowała
się opowieścią, jak Arvot Baldas pomógł jej dokonać krwawej
zemsty na bandzie Neuratusa i o tym jak Tatra o litościwym sercu
wyprosiła u niej darowanie życia dla jednego ze zbójów.
Następnego dnia obie dziewczyny razem z wodnym niedźwiedziem
opuściły Jezioro Redarskie i cała trójka ruszyła w stronę
Presnau. Na pożegnanie otrzymały od swego gospodarza dwie podkówki
– Tatra złotą, a Ruta srebrną, zaś Arvot Baldas – garnek
miodu. Wodnik, żmij i Aplańczyk nim zaplanowali dalszą trasę,
postanowili zostać w mrocznym Jeziorze Dzika jeszcze parę dni.
Wtedy to Wodjanoj przyśnił niezwykły sen....
*
,, [Szyłka i Nerka] Słuchały o Nubim – założycielu ludzi lewartów, o jego przyjaźni z panterą, o walkach z bazyliszkiem, Gorgoną, o przepłynięciu Morza Ciemności i o późniejszych zdradach na rzecz Rykara i Kościeja tych, którzy byli jego potomkami. 'Bractwo Twierdzy' to przy nich piesek – mówił Biały Tulipan'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''
Wodjanoj
śnił sen o obejmującym bezkresne połacie Afryki królestwie
Tassilii (Ar
– Tassiliya).
Nubi z sioła Nob – Aralat, który razem z czarną panterą, swą
mleczną siostrą, przeżył liczne przygody i dokonał mnogich
czynów sławionych w pieśniach, żył na początku ery jedenastej,
jeszcze kiedy nad rzeką Nilus kwitło królestwo Teosta. Nubi okryty
sławą, założył zakon rycerski odziany w skóry pantercze i stąd
nazwany ,,ludźmi
– lampartami''.
Sambo, pierwszy król Tassilii nadał im grody Levartov i Lubartov, w
zamian za przysięgę obrony jego poddanych przed rozbójnikami,
potworami i straszydłami. Niestety już w II wieku ery XI Zakon
Ludzi Lewartów porzucił bohaterski szlak przetarty przez Nubiego, z
którego rodu pochodził każdy wielki mistrz, a zaczął na
eburnowych ołtarzach Čorta Bafometa składać krwawe ofiary, w tym
z ludzi, którym na wzór lampartów przegryzano gardła, łupić
kupieckie karawany, wsie i miasta, a tassilijscy władcy, wielokroć
bez skutku oblegali oba grody. Kiedy wielkie, afrykańskie królestwo
najechał Kościej, wraz z nieodłącznym Mięsojadem i zielonobrodym
czarownikiem Amosowem, wielki mistrz ludzi lewartów Xux z Gug –
aralat złożył hołd najeźdźcy i wraz z własnymi hufcami stanął
do boju przeciw swemu suzerenowi, Wielkiemu Barnumowi. Potem
Wodjanoj śnił jak ludzie lamparty w zamku Skit godzinami
torturowali księcia małp, zwanych w Tassilii ,,sokomotu'',
które zachowały wierność Barnumowi. Zwierz miał na imię
Simpanus, co w starokrasnej mowie oznaczało ,,szympans''.
Choć małpi książę szalał z bólu przywiązany łańcuchami do
rozpalonego do białości krzesła, nie nazwał Bafometa bogiem, ani
nie przyjął propozycji wspólnej walki pod trupim sztandarem
Kościeja. Spłonął żywcem wprawiając w podziw nawet swych
oprawców. Wodjanoj śnił, że razem z Samborem i Osełkiem broni
Tassilii, a zdrajcy i najezdnicy uciekają jak kury przed jego
mieczem. W kulminacyjnym momencie wodnik dopadł Kościeja i zajrzał
w jego puste, czarne jak noc oczodoły i … sen się skończył. Po
wielu latach wizja ta została spisana przez autora ,,Snu
Ruty''
i nosi tytuł ,,Sen
Wodjanoja''.
Przyjaciele
pożegnali się z Dzikiem i ruszyli na zachód. Myśleli, czy daliby
radę obalić Kościeja, lecz doszli do wniosku, że nie, bo
ujarzmione przezeń ludy zapomniały co to wolność, by chcieć o
nią walczyć. Wodnik, żmij i człowiek zawędrowali aż do podbitej
przez Kościeja Altamiry. Był to kraj nad Oceanem At – Azalath,
zwanym też Morzem Światogorskim. Mawiano, że za leżącymi na nim
wyspą Ultima Thule i Górą Magnetyczną jest Zachodni Koniec
Świata. Albo Nowy Świat.
*
Trzech przyjaciół
wędrując po imperium Kościeja broniło jego poddanych przed
trollem z Nürtu, Neurami służącymi Krwawemu Burkowi i Bractwu
Twierdzy, olbrzymem i smokiem z Teutmanii, smokiem z laskońskiej
rzeki Šikvy, wilkołakiem Valsą, altamirską bruxą, a nawet
oddziałami wojska i tajnej policji, bo ściągnęli za siebie gniew
Kościeja, który chciał by jego poddani czy też raczej niewolnicy
marli w nędzy i trwodze. Teraz wodnik, żmij i syn rycerskiego
Aplanu rozłożyli się obozem na jednej ze złocistych plaż
Altamiry. Żmij i człowiek grali w kości i zastanawiali się, jak
dalej potoczą się ich losy. Wodjanoj stał na piaszczystym brzegu i
pogrążony w rozmyślaniach, wpatrywał się w horyzont, za którym
znikały z oczu białe żagle korabi. W oddali lśnił niby ogromna
perła jakiś biały punkt. Im dłużej wodnik z jeziora Sinyje
wpatrywał się weń, tym ów punkcik zbliżał się coraz bardziej.
Wreszcie Wodjanoj, a z nim Sambor i Osełko ujrzeli idącą po falach
niewiastę w pysznej sukni utkanej palcami okeanid z morskiej piany i
pereł. Jej długie do kolan, czarne włosy ociekały wodą; w uszach
miała kolczyki z bursztynowych koralików, w nosie złoty kolczyk, a
na głowie złoty diadem z promieniem, w który wprawiony był
czarodziejski szafir i korona z płomieni – znak, że była to
Enka. W delikatnych, jakby wyrzeźbionych z eburnu dłoniach, morska
królowa trzymała wielką muszlę, zaś płynący obok niej paź –
tryton; pół – człowiek, pół – koń, pół – ryba dźwigał
pozłacany trójząb. Piękna istota przyniosła ze sobą upajający
śpiew syren i zapach lilii. Wodjanoj, Sambor i Osełko zgięli przed
nią kolana, ona zaś wyciągnęła ku nim dłoń o placach noszących
barwne pierścienie i przemówiła słodkim głosem, niczym pieśń
okeanidy, czy syreny.
- Jam Jurata, z
mandatu Ageja królowa Morza Ziemskiego, co zna imiona wszystkich
lądów. Na zachód od Ultima Thule i Góry Magnetycznej jest
nieznany wam kontynent, a imię jego: Sonor. Otaczają go liczne
wyspy, a na jednej z nich żyją trzy siostry – krasawice co nigdy
nie widziały mężczyzn. Tam czekają na was przyszłe żony. Tobie
zaś Wodjanoju daję ów trójząb jako znak królewskiej godności
wyspy, którą odkryjesz.
- Pani – zabrał
głos Sambor – skąd poznamy, żeś naprawdę Juratą, umiłowaną
siostrą Mokoszy, a nie ułudą, czy morskim Čortem? - Wodjanoj
tymczasem z rąk trytona wziął pozłacany trójząb – berło.
- Jutro przybędzie
do was Algerub, by was zawieść na ową Wyspę Trzech Dziewic. Ja
zaś wyznaję, że Teost to Swaróg wcielony, czego żaden Čort
wyznać nie może.
- I my wyznajemy –
odrzekli żmij i człowiek, zaś Jurata zamieniła się w morską
pianę i rozpłynęła się w falach Zachodniego Oceanu.
Przyjaciele poczęli
się naradzać. Osełko, syn Stoigniewa nie chciał płynąć za
Zachodni Koniec Świata. Pożegnał się z Wodjanojem i Samborem i
ruszył na wschód. Wymykając się zasadzkom sług Kościeja, po
latach dotarł do rodzinnego Aplanu, a gdy jego ojczyste strony
zostały najechane przez cara Zachodu, chwycił za łuk i złote
strzały, by ich bronić. Widział jak Ruta wraz z Arvotem Baldasem i
trzema niedźwiedziami polarnymi rozbiła Szwadron Śmierci, oraz
wziął udział w sławnej bitwie na lodach jeziora Mamir, kiedy to
Kościej zatonął i został uwięziony w podwodnym zamku królowej –
ropuchy Betel – Gausse. Osełko został odznaczony złotymi
ostrogami przez króla Aplanu, Lecha III.
Wodnik
i żmij przepędzili noc, kiedy szalały wąpierze i bruxy, przy
ognisku płonącym na plaży, zaś wczesnym rankiem obudziło ich
trącanie ciepłym, wilgotnym pyskiem jakiegoś wielkiego zwierzęcia.
Wodjanoj i Sambor otworzyli oczy i ujrzeli nad sobą podobny do
końskiego łeb ogromnego stworzenia; żółtego w brązowe łaty.
Była to żyrafa morska (loitika
maris),
która od swych lądowych krewnych z Tassilii różniła się
czterema płetwami jak u foki i długim ogonem, podobnym do smoczego,
lecz zakończonym jaku u ryby. Zwierzę, którego ród pochodził z
łona Juraty, piskiem i gwizdem zachęcało do usadowienia się na
jego osiodłanym grzbiecie.
- To jest pewnie ten
Algerub, o którym mówiła nam Jurata – domyślił się wodnik, po
czym razem ze żmijem, polecając się opiece Glady, Niczym Gwiazda
Świecącej nad Morzami, usiedli w bogato zdobionym, podobnym do
kosza siodle wykonanym ze skóry smoka morskiego, srebra i bursztynu.
Algerub zapiszczał
jak mysz i wpełzł do bezkresnego Oceanu. Wiosłując płetwami i
ogonem, płynął szybciej niż korabie z floty Kościeja, a za radą
spotkanej syreny z orszaku Juraty, Wodjanoj co jakiś czas nurkował,
by zrywać wodorosty – pokarm morskiej żyrafy o lepkim języku
podobnym do robaka. Obaj wędrowcy płynęli poza granice Znanego
Świata, wiele dni i nocy pożywiając się rybami i mewami, niekiedy
też morszczynem. Czasem syreny, okeanidy i morskie wodniki dzieliły
się z nimi morskim chlebem, ostrygami i krewetkami; innym razem
morski sylen o oślich uszach poczęstował ich winem z jaj
ośmiornicy. Któregoś dnia Wodjanoj i Sambor ugościli na grzbiecie
Algeruba morskiego żmija Żmirłacza, któremu zawsze towarzyszył morski zając o rybim ogonie. Istoty jemu podobne, o szarej lub seledynowej skórze, przypominały żmijów z lądu, lecz miały stopy niczym żaby. W pierwszym dniu rejsu ujrzeli wynurzającą się z fal głowę Juraty, w otoczeniu dworu syren i morskich rusałek. Królowa Wszechmorza Ziemskiego dała odkrywcom dzban z sineańskiej porcelany, który zawsze pełen był po brzegi słodkiej, źródlanej wody. Płynąc wciąż na Najdalszy Zachód, Wodjanoj ubił wykutym przez morskich ludzi, pozłacanym trójzębem węża morskiego o łuskach twardych jak kamienie, który rozdziawił paszczę, by połknąć Algeruba, oraz mając do
pomocy żmija Sambora, odpędził od morskiej żyrafy stado rekinów, którym dowodził Zitiron. Była to ryba – żandarm pozostająca na żołdzie Kościeja, któremu służyły nawet istoty morskie. Przyjaciele z wola tracili wiarę w sens wyprawy, aż pewnej nocy, gdy spali, Algerub wypełzł na brzeg jakiejś nieznanej im wyspy. Obudził ich cichym rżeniem, a gdy opuścili kosz, zniknął w mrocznych odmętach Oceanu At – Azalath. Prawdziwe okazały się słowa Juraty – Nowy Świat nie był wymysłem.
Algeruba morskiego żmija Żmirłacza, któremu zawsze towarzyszył morski zając o rybim ogonie. Istoty jemu podobne, o szarej lub seledynowej skórze, przypominały żmijów z lądu, lecz miały stopy niczym żaby. W pierwszym dniu rejsu ujrzeli wynurzającą się z fal głowę Juraty, w otoczeniu dworu syren i morskich rusałek. Królowa Wszechmorza Ziemskiego dała odkrywcom dzban z sineańskiej porcelany, który zawsze pełen był po brzegi słodkiej, źródlanej wody. Płynąc wciąż na Najdalszy Zachód, Wodjanoj ubił wykutym przez morskich ludzi, pozłacanym trójzębem węża morskiego o łuskach twardych jak kamienie, który rozdziawił paszczę, by połknąć Algeruba, oraz mając do
pomocy żmija Sambora, odpędził od morskiej żyrafy stado rekinów, którym dowodził Zitiron. Była to ryba – żandarm pozostająca na żołdzie Kościeja, któremu służyły nawet istoty morskie. Przyjaciele z wola tracili wiarę w sens wyprawy, aż pewnej nocy, gdy spali, Algerub wypełzł na brzeg jakiejś nieznanej im wyspy. Obudził ich cichym rżeniem, a gdy opuścili kosz, zniknął w mrocznych odmętach Oceanu At – Azalath. Prawdziwe okazały się słowa Juraty – Nowy Świat nie był wymysłem.
*
Mała
wyspa Bimini (Vimini)
przez Słowian zwana Wymyną (Vimina)
leżała u wybrzeży Sonoru. Była to ziemia słoneczna, pełna palm
i kwiatów, gdzie ponoć biło źródło, którego czyste wody dawały
wieczną młodość. W opływających ją wodach Oceanu pływały
syreny, morskie wodniki o spiczastych czapkach i rybich ogonach, oraz
rusałki, delfiny, rekiny i wieloryby, morskie węże i smoki, zające
morskie, do których należał Szaruś – nieodłączny towarzysz
płetwonogiego żmija
Żmirłacza, małże rodzące drogocenne perły, ośmiornice, rozgwiazdy, manty, ryby barwne jak tęczowy sen, a niekiedy nawet widywało się pospolite w Oceanie Wyrajskim zoratony udające wyspy. Wymynę, która pokrywał wiecznie zielony las, zamieszkiwały papugi i wielkie motyle, ibisy czerwone jak krew, pelikany o brązowych piórach, kormorany, ptaki podobne do dzioborożców z Tassilii i Bharacji, oraz nektarników, bajecznie kolorowe rzekotki, jelenie, aligatory przypominające te z Sinea, niedźwiedzie czarne jak tassilijskie chimisety, wielkie i małe koty podobne do lewartów, oraz całe mnóstwo innych zwierząt, których przybysze z Orlandu i Aplanu nigdy wcześniej nie widzieli. Gaje owej baśniowej krainy rodziły pomarańcze, banany i inne owoce wówczas nieznane w żyjącej pod butem Kościeja Europie.
Żmirłacza, małże rodzące drogocenne perły, ośmiornice, rozgwiazdy, manty, ryby barwne jak tęczowy sen, a niekiedy nawet widywało się pospolite w Oceanie Wyrajskim zoratony udające wyspy. Wymynę, która pokrywał wiecznie zielony las, zamieszkiwały papugi i wielkie motyle, ibisy czerwone jak krew, pelikany o brązowych piórach, kormorany, ptaki podobne do dzioborożców z Tassilii i Bharacji, oraz nektarników, bajecznie kolorowe rzekotki, jelenie, aligatory przypominające te z Sinea, niedźwiedzie czarne jak tassilijskie chimisety, wielkie i małe koty podobne do lewartów, oraz całe mnóstwo innych zwierząt, których przybysze z Orlandu i Aplanu nigdy wcześniej nie widzieli. Gaje owej baśniowej krainy rodziły pomarańcze, banany i inne owoce wówczas nieznane w żyjącej pod butem Kościeja Europie.
Tego
dnia Wodjanoj i Sambor wysadzeni na ląd przez Algeruba; posłańca
Juraty zasiedli przy nakrytym białym obrusem stole, w cieniu
rozłożystego drzewa razem z trzema rusałkami, które to trzy
siostry mieszkały na wyspie od niepamiętnych czasów i nigdy nie
widziały mężczyzn, ani nie
słyszały o nich. Mówiły, że ich matką była ,,wielka królowa Gabia, co ssała mleko Juraty razem ze Słonecznicami'', lecz nawet nie wiedziały o istnieniu istot zwanych ojcami, co wodnika i żmija napełniło przerażeniem. Jedna z rusałek – królowa Wymyny nosząca złotą koronę, miała suknię z białych chmur i długie, wijące się włosy barwy złota. Jej siostry umaiły sobie głowy wieńcami z białych lilii. Jedna z nich miała kosę czarną jak pkieł i suknię utkaną z mroku nocy, zaś trzecia z pań
wyspy Wymyny nosiła włosy rude i szatę zieloną. Córki Gabii nosiły imiona: Rusavka, Czarna Pani i Zielona Pani. Wodjanoj i Sambor usługiwali im przy uczcie i opowiadali o swych przygodach.
słyszały o nich. Mówiły, że ich matką była ,,wielka królowa Gabia, co ssała mleko Juraty razem ze Słonecznicami'', lecz nawet nie wiedziały o istnieniu istot zwanych ojcami, co wodnika i żmija napełniło przerażeniem. Jedna z rusałek – królowa Wymyny nosząca złotą koronę, miała suknię z białych chmur i długie, wijące się włosy barwy złota. Jej siostry umaiły sobie głowy wieńcami z białych lilii. Jedna z nich miała kosę czarną jak pkieł i suknię utkaną z mroku nocy, zaś trzecia z pań
wyspy Wymyny nosiła włosy rude i szatę zieloną. Córki Gabii nosiły imiona: Rusavka, Czarna Pani i Zielona Pani. Wodjanoj i Sambor usługiwali im przy uczcie i opowiadali o swych przygodach.
- Boleję, że wasz
druh, Osełko z Aplanu nie przypłynął z wami – rzekła ze
smutkiem najada odziana w kir nocy. - Gdyby obdarzył mnie swą
miłością, nie byłabym już Czarną Panią, lecz Błękitną Damą.
Siostry pokazywały
odkrywcom swą wyspę i opowiadały o sąsiednich krainach, zaś w
sercach Wodjanoja i Rusavki, oraz Sambora i Zielonej Pani rodziła
się miłość.
,,Lewiatan, symbol. nazwa demonicznego potwora mor. (wieloryba?) zwyciężonego przez Boga, występuje kilkakrotnie w Starym Testamencie'' - ,,Nowa encyklopedia powszechna PWN tom 3 I – Ł''.
,,Niech żyją władcy morza; Kraken i morskie węże, Scylla i Charybda, Forkys i Keto, Lewiatan i Behemot, Apsu, Tiamat i Aglu''! - wołał na wyspie Seylan morski satyr.
,,Codex
vimrothensis'', ,,Szafirowy latopis'', ,,Codex canumis'', ,,Perłowy
latopis''
i ,,Animalistyka''
oraz inne dzieła Słowian i innych ludów, opisują rozliczne dziwne
istoty jakich pełno było w Oceanie Ziemskim od stworzenia świata
aż do naszych dni. Czegoż to nie ma w tych księgach! Czytamy w
nich o większym od wieloryba Indriku – w ,,Gołębiej
Księdze''
nazywanym ,,matką
wszystkich zwierząt'',
trójgłowej foce Cecie, dwóch jedynym potworom morskim Hafgufe z
Morza Północnego, które wabiły ryby swymi odchodami i pożerały
ich całe ławice swymi pyskami podobnymi do pysków kocich, o
czerwonym smoku Syrdonie chodzącym na tylnych łapach, rybach
jantarowych, których śluz zamieniał się w bursztyn, morskich
wyvernach, hipocervusach, czyli jeleniach z rybimi ogonami,
Wyspożółwiu, Soekrabbe; postrachu Jutów, Lewiatanie – Morzeju
Pyszałku i Behemocie – Dzikiej Judzie, podobnych do sumów
Arybbach, koniach morskich, rekinie Ar – Badasie pożerającym
wieloryby, zielonym wężu morskim Trwożnicy zatapiającym wielkie
połacie Cipangu, Łotrze – Jesiotrze, co więził siostrę Olega i
innych morskich dziwach.
Minęło
już siedem lat, odkąd Wodjanoj i Sambor przybili nocą do brzegów
Wymyny. Miłość do dwóch rusałek rosła w ich sercach, z miesiąca
na miesiąc stając się coraz większą, piękniejszą i
radośniejszą, aż wodnik i Rusavka, oraz żmij i Zielona Pani
włożyli na swe palce złote pierścienie zaręczynowe, dar od
jeleni i łabędzi. Wciąż mieszkając na dwóch przeciwległych
końcach wyspy, oddzieleni lasem nie myśleli jeszcze, że niebawem
przyjdzie im stoczyć bój w obronie swego życia i miłości. Czarna
Pani z bólem znosiła samotność, aż któregoś dnia wzięła na
siebie postać wrony i poleciała hen na wschód, za Ultima Thule i
Górę Magnetyczną, by w nieznanych sobie krainach szukać męża,
którego miłość pomogłaby jej zostać Błękitną Damą. Któregoś
dnia Wodjanoj i Sambor razem z dwiema umiłowanymi przez siebie
córami Gabii Peleny (Pelengabii)
spacerowali Jasną Doliną – niewielką polanką z rzadka usianą
drzewami cytryn i pomarańczy, oraz przetykaną srebrnymi nićmi
strumyków, gdy zupełnie nieoczekiwanie wody Morza Światogorskiego,
pociemniały i zakipiały niby w garncu. Jakieś stwory większe od
wielorybów wyrzucały pod niebiosa fontanny wody. Jednocześnie
rozległ się ogłuszający ryk, od którego pękały pnie drzew i
skały. Wówczas to królowa Rusavka padła na kolana i płacząc
zakryła twarz białymi dłońmi.
- Przepadliśmy! -
lamentowała, a jej siostra w sukni zielonej jak listek usiłowała
ją pocieszyć. - Jeszcze przed waszym przybyciem, wpatrzona w źródło
bijące w Grocie Orestyjskiej ujrzałam dwa potwory, co bluźnią
Juracie i szkody wielkie czynią żeglarzom. Zowią się Wąż
Starodawny – Lewiatan – Morzej Pyszałek i Behemot – Bahmut –
Dzika Juda – Weprja Morska.
- Bestie te zabrała
głos Zielona Pani – z mandatu smoka Rykara rządzą wszystkimi
morskimi Čortami i chcą mieć z nas swe niewolnice, lecz Aredvi
Maris – tak nazwała Juratę – potężniejsza od sług
Czarnoboga.
-
Nie kul się ze strachu, malkieš Pelenis2,
bo nie przystoi to królowej, której matka ssała pierś samej
Juraty – rzekł Wodjanoj do swej umiłowanej. - Nasze życie jest w
ręku Ageja, a my jego wrogom sprzedamy je tak drogo, jak tylko
potrafimy – podobnie zapewniał żmij Sambor.
Tymczasem
ryk nasilił się i wysokie fale zakryły złociste, pełne muszelek
plaże Bimini. Z oceanu At – Azalath wynurzyły się dwa potwory,
oba przerażających rozmiarów. Jeden z nich przypominał ni to
zielonego węża, ni to smoka. Miał białe kły długie jak pnie
stuletnich dębów, czerwone ślepia, do których podobna była
gwiazda Exterminans zawieszona na niebie przez cara Czerwonego
Człowieka, rozdwojony język jak u węża, warana, czy Warańca z
Wyspy Szczurów, wężowate cielsko oraz cztery szponiaste łapy. Był
to Lewiatan przez Słowian zwany Morzejem Pyszałkiem; Čort morza i
pychy. Druga bestia z morza przypominała dobrze utuczonego wieprza,
albo hipopotama z Britainy, lub rzeki Nilus. Niezwykle spasiony
stwór miał łeb lutego brytana, z którego paszczy ziały miazmaty,
ciężkimi racicami rzeźbił pokaźne dziury w ziemi, zaś jego
ogonek przypominał sprężynkę. Imię owej bestii było Behemot
(Vegemotus),
zaś Słowianie nazywali ją Dziką Judą. Oba potwory osaczyły
Wodjanoja z Rusavką i Sambora z Zieloną Panią, po czym Lewiatan
(Leviatanus)
otworzył buchającą płomieniami paszczę i zaryczał jak grom:
- W imieniu Rykara
Strasznego, Butnego i Lutego, my, wąż starodawny i cesarz oceanów,
Lewiatan I Groźny i mój towarzysz, król mórz, Behemot I Srogi,
żądamy by zamieszkałe na wyspie Wymynie rusałki Rusavka i Zielona
Pani, zrodzone przez panią Gabię – Władającą Ogniem Królową
o Jednej Piersi, czym prędzej porzuciły nędznych wodnika i żmija
z Europy, a z radością poszły zostać naszymi żonami – obie
rusałki starały się nie patrzeć w oczy potwora, bo była w nich
moc łamania wolności.
- Kwik! - zabrał
głos Behemot. - Jeśli zamieszkacie w naszych łożnicach, damy wam
wszelkie dobra, rozkosze i wygody, jakich pozazdrości wam sama
Zrodzona z Lustra – tak nazwał Juratę. - Jeśli odmówicie,
zniszczymy waszą wyspę, a was obie zabierzemy na dno Morza
Ciemności na wieczne męki – słysząc to, Zielona Pani pobladła,
lecz chwyciła leżący w trawie kamień i cisnęła nim w pysk
Behemota, wołając:
- Nigdy nie będziemy
wasze! - tymczasem Wodjanoj ujął w dłoń swój pozłacany trójząb
i skierował myśli ku Juracie, żałując, że nie ma przy sobie
złotych strzał Osełki.
-
Wielka Jurato, z łaski Ageja jedyna królowo ziemskich mórz i
oceanów! Obrazie sprawiedliwości Ageja, miłosierna matko
rozbitków, postrachu morskich Čortów! Niech umiłowane przez nas
rusałki nie idą na pohańbienie, a Wymyna nie zostanie zatopiona! -
Wodjanoj zasłonił sobą Rusavkę, a Sambor Zieloną Panią.
Potwory
ryczały najgłośniej jak umiały, lecz kochankowie zdołali
usłyszeć cichy głos morskiej królowej: ,,Odwagi!
Agej jest z wami i ja jestem z wami''.
Wodjanoj cisnął złoconym trójzębem w wielki jak dom pysk Morzeja
Pyszałka i wytoczył zeń kilka beczek zatrutej krwi. Sambor
władający maczugą, mocą srebrzystej Juraty, z całej siły
uderzył w przednią racicę Behemota; rozbił ją w drobny mak i
okulawił morskiego potwora. Słudzy Rykara choć okrutni, nigdy nie
grzeszyli odwagą. Lewiatan wyrwał sobie oręż wodnika z głowy i
wylewając jeziora krwi niszczącej roślinność, popełznął w
fale oceanu – jak głosi wieszczba Maricy zostanie zabity przy
końcu świata. Behemot rycząc z bólu, podkulił łapę i również
pokuśtykał w morze. W erze trzynastej zabił go Żywibund
Dowszprungowicz z Liteny, a tymczasem wyspa została uratowana. Fale
znów odkryły złote plaże Bimini, zaś wodnik, żmij i obie
rusałki po ciężkim dniu i dziękczynieniu srebrzystej Juracie,
posnęli jak susły. Kiedy spali, ukazał im się, schodzący po
promieniu Księżyca, nie kto inny jeno sam Jurek, uczeń Teosta,
który dopłynął do Sonoru i jego królowej Uminie przekazał zakon
swego Mistrza. Teraz Jurek Odkrywca przybył w gościnę na Bimini i
sławiąc dobroć Ageja i Teosta, dał Wodjanojowi i Rusavce, oraz
Samborowi i Zielonej Pani do wypicia róg z miodu, po czym udzielił
ślubu. Noc trwała, a Nauczyciel Sonoru zwiedzał Wymynę wraz z
naszymi bohaterami, po czym nad ranem pożegnał ich i na promieniu
Księżyca wrócił do Ageja Miłującego. Był to sen, lecz sen
prawdziwy. Niebawem Wodjanoj i Sambor przyjęli długo wyczekiwany
dar z dziewictwa swych oblubienic, a te przybrały postać dwóch
chmur, przez które prześwitywały gwiazdy. Wodnik i żmij zrazu nie
wiedzieli co o tym sądzić, lecz rychło okazało się, że owe
gwiazdy świecące przez chmury, to były ich dzieci, na które tak
długo czekali. Na wyspie Wymynie zapanowały radość i szczęście.
,,Są
plemiona co poza Wschodniego Świata żyją wiedzą;
Chłodzą się przy
ognisku i na wyspie Żary siedzą'' – śpiewał na dworze dworze
Juraty morski Cenatur Kipała Hipocentaurus Maris, wyglądający jak
jego lądowi krewni.
Dziećmi
Wodjanoja i Rusavki było dziesięciu braci Teligów. Każdy z nich
nosił imię Teliga (Teliha),
na czole miał gwiazdkę, od której biła srebrna poświata, a nad
czołem każdego z tych wodników rósł maleńki, srebrny rożek.
Łono Zielonej Pani, oblubienicy żmija Sambora opuściło dziesięć
cór; prześlicznych rusałek, z których każda nosiła imię
Medeina, czyli Leśna. Nieraz wodnik i żmij razem z żonami
odwiedzali Sonor. Bywali nawet na audiencjach u królów Zachodniego
Lądu i w stołecznym chramie całowali relikwie jytnas Jurka.
Wodjanoj dotarł w swych podróżach najdalej z wszystkich wodników,
a mimo to czuł niedosyt. W snach nawiedzały go kuszące wizje krain
leżących na zachód od Sonoru; pięknych i pełnych cudów. Marzył
by opłynąć Sonor i myśl ta zabierała mu radość z serca.
Wreszcie pewnego dnia pożegnał swą oblubienicę, sprawującą
pieczę nad dziesięcioma synami, przyjaciela żmija wraz z Zieloną
Panią i córkami. Wsiadł do czółna, które nazwał
,,Matergrabia'',obiecując
wrócić najszybciej jak będzie mógł i przynieść prezenty.
,,Postąpił
w sposób wielce płochy i niegodny witezia, opuszczając tą, co go
umiłowała, by szukać przygód'' –
rzekł morski Centaur Kipała, co oddychał końskim ogonem.
Jeden z odkrywców
Wymyny płynął wzdłuż południowego wybrzeża Sonoru, nanosząc
na mapę jego słabo rozwiniętą linię brzegową. Długo płynął
bez większych przygód, jeśli nie liczyć spotkań z łodziami
półnagich Sonorczyków o twarzach pomalowanych na czerwono.
Któregoś dnia, gdy odkrywca z Hnyłopati opłynął południowe
wybrzeże i skierował się na północ, jego łódź, w której miał
porcelanowy dzban ze źródlaną wodą – dar od Juraty, osiadła na
piaszczystym brzegu jakiejś nieznanej wyspy. Wodjanoj rychło się
przekonał, że zamieszkiwali ją ludzie inni niż gdziekolwiek
indziej. Wstyd zasłaniali przepaskami, mieli skórę barwy miedzi i
długie, czarne włosy. Malowali się czarnymi i czerwonymi farbami,
oraz nosili ozdoby ze szponów i zębów upolowanych zwierząt. Za
broń służyły im strzały (tu wodnikowi przypomniał się Osełko),
oszczepy i dmuchawy, ale nie to było najdziwniejsze. Największym
przysmakiem tego ludu był ogień (!) - płomienie smakowały im tak
jak nam lody. Ponadto rozpalali ogniska by się ochłodzić, a nie
ogrzać. Grecy nazywali ich Pirofagami (Pirofagoi), co w
słowiańskiej mowie oznacza Ogniożerców. Samą wyspę, od żaru,
Wodjanoj nazwał Żary. Przypomniał sobie wówczas zasłyszaną w
stołecznym grodzie Sonoru opowieść o ,,Wyspach Ognia'', na
których był król Ataculapus, ojciec Wielkiej Uminy. Ogniożercy
przyjaźnie przyjęli wodnika; dziwili się tylko, dlaczego nie je on
ognia jak oni. Wodjanoj pobył parę dni wśród dziwnego ludu, lecz
niebawem ogarnęła go tęsknota za Rusavką i synami z jej łona.
Pożałował, że ich opuścił i zapragnął powrotu, gdy tymczasem
na wyspę Żary spadł najazd. Tarkwiniusz (Tarquinius), król
Sonoru, który nie znał Wodjanoja, żył pragnieniem sławy i łupów.
Nie troszczył się o to, czy jego poddani żyją w nędzy i lęku
przed obsydianowym nożem siepaczy arcykapłana Talcosa, myślał zaś
jeno o tym by narzucić jarzmo Żarom i Wymynie, a później zaś
podbić ziemie leżące na wschód od Ultima Thule i Góry
Magnetycznej. Wyspy te były małe, daleko mniejsze od obecnych
Czech, więc król nie oczekiwał zażartej walki. Ruszył ku Żarom
z wielką flotą zdobionych rzeźbami okrętów o purpurowych żaglach
i dziobach uformowanych na kształt smoczych głów. Tarkwiniusz
zabrał ze sobą licznych łuczników, oszczepników i odzianych w
skóry jaguarów wojowników w pióropuszach z piór kwezali,
zbrojnych w pałki. Wodjanoj umyślił sobie wrócić na Bimini,
wcześniej jednak zamierzał wziąć udział w obronie ludu, który
gościnnie go przyjął i tym samym wyrazić wdzięczność
mieszkańcom Żarów. Tym razem była to myśl godna witezia.
Sonorczycy zeszli z korabi i poczęli strzałami z łuków kłaść
pokotem Ogniożerców. Król siedzący na złotym tronie na
najpiękniejszym z okrętów, rozkazał brać jak najwięcej jeńców,
których po powrocie do Sonoru można było pozbawić serca na
kamiennych ołtarzach potwora Makary. Ogniożercy ukryli swe kobiety
i dzieci w głębi puszczy, po czym przystąpili do odpierania ataku.
Wodjanoj walczył wśród nich okryty kirysem i władający ciężkim
trójzębem – budził przerażenie Sonorczyków i wściekłość
ich króla. Sami tubylcy, pożeracze ognia, oprócz wymienionej już
broni używanej na polowaniu, wyjęli krótkie, złote dmuchawki, z
których dobywały się płomienie. ,,Zioną ogniem jak smoki''!
- zawył jeden z Sonorczyków w cętkowanej skórze, widząc
nieopisany ból swych towarzyszy broni. Sonorczycy radzi byli się
wycofać, lecz król kazał im walczyć, aż do całkowitego
opanowania wyspy. W końcu władca pyszny i butny, co chciał nałożyć
jarzmo światu, zginął niesławnie przeszyty na wylot królewskim
trójzębem Wodjanoja, zaś wojownicy w pośpiechu wsiedli na okręty
i wrócili do swego królestwa. Wodjanoj już się cieszył myślą o
powrocie na Wymynę, gdy wtem coś cicho zabrzęczało, w sposób nie
do usłyszenia wśród ogólnej wrzawy radości i w oku wodnika
utkwiła strzała posłana z jednego z odpływających korabi
sonorskich. Strzała przebiła mu oko na wylot i docierając do mózgu
przetrąciła nimfolit – mały, barwny kamyk w kształcie serca.
Wodnik zmarł, a
jego dusza zamieszkała w Nawi, gdzie czekała na spotkanie Rusavki,
swych synów Teligów, Sambora, Osełki i wszystkich, którzy go
kochali. Rusavka co dzień wyglądała na horyzoncie jego łodzi, aż
pewnego dnia, jakaś mewa powiedziała jej o bohaterskiej śmierci
oblubieńca. Z oczu Rusavki polały się łzy, a z serca wypłynęła
pieśń o dobrym Ageju, co ,,niszczy wojnę''.
Gdy minęły lata,
od czasu gdy Wodjanoj poległ w obronie Żarów i został przez ich
mieszkańców pochowany pod stosem kamieni, bracia Teligi i siostry
Medeiny pobrali się między sobą; mieli synów i córki. W czasie
zesłanego przez Juratę potopu kończącego erę jedenastą, wyspa
Bimini – Wymyna zatonęła i odtąd daremnie się trudzili
poszukujący jej.
1
W języku starokrasnym: moja perło
2
Perło z rodu Pelenów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz