,,Dobywający się z podziemi hałas nadprzyrodzonych głosów. Pojawiają się duchy ciemności, a z nimi Czernobog. Wysławianie czarnego boga. Czarna msza. Sabat czarownic przerywa dobiegający z daleka odgłos bicia dzwonów w małej, wiejskiej cerkiewce. Duchy ciemności znikają. Brzask'' – M. Mussogorski
Era
jedenasta, zwana Wiekiem Żelaznym była czasem upadku człowieka;
czasem wojen, zarazy, głodu, ciemnoty, błędu, zabobonu, krwawych
ofiar, tyranów, szaleńców, dzieciobójstwa, rozpusty, bezbożności
i przeklętej magii wywiedzionej z ognistych czeluści Čortieńska,
ku zgubie ciała i duszy ludzkiej. Wiek Żelazny był zarazem Wiekiem
Ciemnym. Zaginęło pismo, za to na zamku Ossoria w Górach Biesich
nauczano wyklętych sztuk magicznych. Niemal każdy dwór utrzymywał
magów rzekomo czytających z tańca gwiazd i planet. Szalony i
bezbożny Kościej, co czcił Rykara i inne Čorty, tak uwielbiał
astrologię, że każdej z dwunastu ulic Presnau nadał nazwę
jednego ze Znaków Zodiaku. W sztuce czytania z gwiazd rozmiłował
się nieoświecony lud Oxiów – ludzi z głowami fok. Na Łysej
Górze, na Plastrze Kovaty w Ojcowie, w Alpenlandzie i w Kalidonie
czarownice gromadziły się na sabaty... Pleniło się Bractwo
Czcicieli Rykara, lichitki, ludzie – strzygi, farelici, fantazmaci,
obłędkowcy, rykarianie – pełne zła i fałszu sekty, głoszące
nienawiść do Ageja i Enków, do arcykapłana z grodu Rum i całego
stanu kapłańskiego. Ku czci Čortów składano ofiary z ludzi i
zwierząt. Niczym pożoga szerzył się zabobon połączony z
okrucieństwem i praktyki bałwochwalcze, aż w końcu by opanować
plagę czarownic i czarowników, Enkowie zdecydowali się zesłać
potop kończący erę jedenastą. Przedstawiona tu opowieść,
zaczerpnięta z ,,Perłowego
latopisu''
Kosy Oppmana i z ,,Codex
vimrothensis''
głosi dzieje największego maga jedenastego eonu i wielkiego junaka
panującego w Puanie po zaśnięciu Margusa, króla Barannusa
Braniborovicia Czarnego, założyciela władającej Puaną aż do
potopu dynastii Czarnych Carów, przez Sępian zwanej Kara –
Sultani. Barannus, okryty sławą król, rycerz i czarownik całymi
latami żył na placu boju między mocami Białoboga – Ageja i
Czarnoboga – Rykara i choć zbłądził otwierając się na kunszt
czarnoksięski, to zawsze więcej było w nim dobra niż zła i choć
uczynił wiele złych rzeczy, swej magicznej sztuki używał tylko w
dobrym celu, aż w końcu Agej – Światłość Prawdy swym
płomieniem rozjaśnił mrok życia herosa. Oto opowieść o królu
Barannusie.
*
W
III wieku ery XI kiedy w Valkanicy panował król Margus, syn Lecha
Vukaszyna, w Puanie żył stary i możny ród Braniczów, mający swe
dobra w dolinie Bura – Ad, przez Słowian zwanej Branicą.
Rodzicami Barannusa byli ban Branibor Malamirović i Malena z żupanów
Jodłowskich. Pan na Branicy już w młodych latach wstąpił na
junacki szlak i opiewano w pieśniach jego walki ze smokami, Čortami,
ażdachami, wąpierzami i latawcami, jego wyprawy aż do Orlandu,
Surji czy
Tassilii, gdzie spotkał innego herosa – Vlada Czarnego z
plemienia wojowniczych i srogich, polujących dniem i nocą wąpierzy
o czarnej skórze, zwanych Al – Dżarak, będących postrachem wsi
murzyńskich. Vlad Czarny był inny od swych pobratymców, przez
Słowian zwanych Czarnymi Wąpierzami, przez Sępian – Kara Uberi,
zaś przez Murzynów – Mzimu Uduru. Nie atakował ludzi, zaś krew
wypijał z upolowanych zwierząt. Branibor syn Malamira i Vlad Czarny
wędrowali przez Tassilię, tocząc boje ze smokami i gorgonami,
rozbójnikami i złymi czarownikami, Merkułami –
plemieniem ludzi
z głowami hien, ogromnymi skorpionami i skolopendrami. Król Biały
Tulipan, potomek Wielkiego Barnuma, odznaczył obu junaków złotymi
kolczykami noszonymi w nosie i rzekł o banie Braniborze: ,,Moran
z Puany, choć jest biały, ma serce czarne. Moja Ojczyzna zawsze
powita bohaterskiego bwanę Branibora z całą serdecznością jak
największego przyjaciela''.
Po powrocie z Tassilii ban osiadł w swym majątku, gdzie przykładnie
gospodarzył, a pomagały mu skrzaty zwane hospodarzikami. Jednał
sobie ludzi swym męstwem i okazywaną w boju pogardą śmierci,
uczciwością, łagodnością, sprawiedliwością i zawsze honorowym
postępowaniem. Chłopi z Branicy miłowali Branibora jak ojca, a
jego oblubienicę, cudną panią Malenę o sercu przepełnionym
litością i współczuciem jak macierz rodzoną. Ban by wiernym
lennikiem księcia Soldana wybranego przez więc, prawego dziedzica
prastarej, puańskiej dynastii Zeriwanów, a luty potwór Bisurman
zamierzał zadać klęskę rodowi Braniczów, okrytych honorem i
chwałą obrońców Królestwa Puany. Zabicie bana Branibora nie było
łatwe nawet dla Bisurmana, przeto potwór wielokrotnie udawał się
po pomoc do czarownic; służebnic smoka Rykara i mistrzyń magii,
żądając pomocnych w złym zamiarze inkantacji i nawęzów...
Nad
Branicą zapadła noc. Srebrzysty Księżyc – lampa Wielkiego
Chorsa – Srebronia rzucał łagodny blask na dworskie zabudowania,
chłopskie chaty, lasy, łąki, rzeki i jeziora. Gdzieś w górze, w
swych orbitach tańczyły gwiazdy i razem z planetami zanosiły przed
ołtarz Ageja swą kosmiczną, wieczną pieśń – musica
mundana.
Trzy noce wcześniej, czerń nieba rozdarła świetlista smuga
komety – gwiazdy strasznej carom i kniaziom, bojarom, kupcom,
rzemieślnikom i chłopom; gwiazdy - zwiastunki wojny, moru, głodu,
pożogi... Cała Puana drżała przed kometą, której uczony żerca
Blizbor z Ponova nadał imię Wieszczycy Nieszczęść Wstrząsającej
Tronami, lecz letnia noc była spokojna, rozjaśniona blaskiem gwiazd
a blaskiem Srebroniowym, rozbrzmiewała głosami tańczących na
pokrytych perlistą rosą polanach i w lasach Wił, rusałek i
czarnych jak pkieł nocnic, wyciem wilków i Neurów, pohukiwaniem
sów... Mały Barannus spał w łożu przykryty niedźwiedzią skórą.
Liczył sobie już ósmą wiosnę życia. Jego ojciec Branibor wraz z
matką Meleną, zbudzeni srebrzystym, Srebroniowym fluidem, wyszli na
ganek by wdychać świeże powietrze, zaś zarośla i trawę pod ich
stopami rozświetlały dziesiątki świetlików; polujących na
ślimaki robaczków świętojańskich, które rzecz jasna nie były
żadnymi robakami. Barannus, który zdobył później przydomek
Uqamus, czyli Czarny, miał braci Ciechomysła i Ratomira, oraz
siostrę Milenę Akalię. Przed snem dzieci wysłuchały baśni
starej piastunki i teraz śniły o tym. Były to dobre, miłe sny.
Dzieci bana Branibora i baniny Maleny żyły szczęśliwie, otoczone
miłością i nie myślały, by ktoś mógł nienawidzić ich
rodziców i pragnąć zagłady ich rodu. Tym kimś był potwór
Bisurman, który swojemu słudze Kostuchowi, pasterzowi larw (pastir
larvis)
wydał rozkaz zniszczenia nienawistnej Branicy. Larwy to latające
straszydła, takie jak kery, czy harpie, służące smoku Rykarowi,
niezwykle okrutne i złośliwe, zabijane przez rycerzy z zakonu
stuha. Podobni kerom, straszliwi niewolnicy kniazia Kostucha mieli
postać niskich jak plemię Małoludów, ludzkich kościotrupów,
latających mocą swych czarnych płaszczy. Larwy, uzbrojone w szpony
smoków, oraz w wilcze kły, miały niekiedy ludzkie czaszki, często
rogate, lecz najczęściej nosiły na karkach czaszki wron, lub
kruków. Ich szponiaste stopy, zawsze były jak u ptaków. Niektóre
larwy w bezksiężycowe noce rozsiewały wśród ludzi czerowne
robactwo, zwane krasnoludkami, takie jak te co dręczyły Wilgę,
jednak larwi kniaź Kostuch wlał ludzi atakować nocami i
rozszarpywać, tak jak czyniły to strzygi i źli Neurowie. Owej
letniej nocy, trzeciej od ukazania się komety, ban Branibor z Maleną
ujrzeli nagle łunę pożaru trawiącego chłopskie chaty, zaś w
świetle ognia i Księżyca uwijały się szkaradne larwy, zrzucające
pochodnie na pokryte strzechą chaty, przeraźliwie wrzeszczące i
śmiejące się jak hieny z jaskiń Ojcowa, oraz rozszarpujące
szponami i dziobami przerażonych chłopów. Mężny ban Branibor
zawrzał gniewem na tchórzliwy pomiot Kostucha, na zdradliwe i nie
znające honoru larwy bijące swymi trupimi i ptasimi czaszkami przed
Bisurmanem i Rykarem. Pan na Branicy, wojownik Ageja – Pana Panów
pobiegł do dworu i chwycił za ciężki, dwuręczny miecz Izarm z
najlepszej stali, którym w Surji zwyciężył bandę czterdziestu,
najbardziej lutych rozbójników w całym imperium Sępian. Izarma
wykutego przez surjańskiego kowala, mistrza Filona Iskanderosa –
abu Eleazara nie mogła podnieść żadna ręka, prócz ręki samego
Branibora, który jak na prawdziwego junaka przystało, powalony
wstawał jeszcze silniejszy, bo czerpał moc z ziemi. Oprócz
ciężkiego jak pień sosny miecza, który witeź unosił jedną
ręką, jakby to było piórko, ban zaopatrzył się w refleksyjny
łuk z Ułan – Raptor i w strzały, zaś żonie, dobrej skądinąd
łuczniczce zabronił walczyć. Miała za to razem ze służbą
strzec dzieci. Larwy widząc Branibora biegnącego na pomoc swym
niewolnym, poczęły szydzić, choć ze strachu grzechotały kośćmi.
-
Beee! - beczały jak barany. - Taki duży chłopiec a robi w gacie.
Wstyd, wstyd! Chłopczyku zafajdany, ostaw w spokoju łuk i miecz, bo
się skaleczysz! - Branibor słysząc to z gniewu stał się
purpurowy jak skóra czerwonej baby, ale nic nie odrzekł, jeno
napiął sporządzony na stepach Azji łuk i jak nie zacznie
strzelać! Za każdym razem zabijał jedną larwę, a te konały w
powietrzu z wrzaskiem. Gdy spadały na ziemię łamały sobie
wszystkie gnaty. Wieśniacy gasili swe chaty, a myśleli: ,,Sokół
nasz Branibor, prawdziwy łycar''!
Larwy uciekały przed herosem, piszcząc jak nietoperze, lecz wtedy
rozległ się łopot jakby wielkich skrzydeł i przerażający czarny
cień padł na srebrny Księżyc. W blasku pożogi stanął przed
banem Braniborem pasterz larw z mandatu smoka Rykara, kniaź Kostuch.
Potwór ten różnił się od swych poddanych. Był wzrostu rosłego
męża, przypominał ludzkiego kościotrupa o ludzkiej czaszce bez
rogów, kłach strzygi, szponach smoka z Łysogóry i ptasich
stopach. Okrywał go jedwabny, czarny płaszcz umożliwiający lot,
zaś w dłoniach zakrytych czarnymi rękawicami o rozciętych
mankietach, Kostuch o złotym zębie (Costica,
Costaki)
trzymał kosę. Jej ostrze zwarło się z ostrzem Izarma, aż
poleciały iskry.
-
Bisurman jest wielki pan – chrypiącym głosem rzekł Kostuch –
uznaj dziejową konieczność jego rządów, a on wybaczy ci twój
poprzedni upór. Bisurman da ci władzę i zniszczy twych wrogów...
-
Czy tak gadać po ludzku nauczyłeś się pożerając dziadów
proszalnych? - zakpił Branibor, a Kostuch – Kostaki zazgrzytał
zębami, aż poleciały iskry.
-
Twoja śmierć będzie powolna, synu Malamira. Tak powolna i
straszna, że będziesz mnie błagał o szybki zgon, lecz ja ciebie
nie wysłucham, nie licz na mą litość... - w tym momencie czarny
płaszcz Kostucha liznęły złociste płomienie.
Choć
kniaź Costica przerażał kmieci jak sam smok Rykar, jeden z nich
imieniem Głowan podpalił potwora pochodnią. Niestety; kmiecia
zaraz potem rozszarpała strzyga Lebiedica z Orlandu, która grubymi
wargami barwy sinej, zebrała płomień z lotnej szaty Kostucha. Bój
człowieka i larwy był bardzo zawzięty, niczym późniejsze starcie
króla Semika z wezyrem Pamukalą – abu – Hassanem. Jednym ciosem
kosy, kniaź ,,szary
o skrzydłach nietoperza''
wedle słów jednej z opowieści, odciął ramię Branibora
dzierżące miecz Izarm, a zaraz potem pozbawił bohaterskiego bana
drugiego ramienia. Kostuch wydał przeraźliwy wizg, po czym zatopił
smocze szpony w piersi junaka i poleciał z nim wysoko, ponad łuny
pożarów. Chwilę później chłopi ujrzeli jak z nocnego nieba
spadła odgryziona głowa ich pana przy akompaniamencie okropnego
śmiechu Kostucha. Tymczasem ośmielone śmiercią Branibora larwy
poczęły zrzucać pochodnie na jego dwór. Banina Malena dowodziła
obroną dworca i sama za każdym razem celnie kładła trupem
latające straszydła, a jednocześnie lękała się o dzieci.
Sprzymierzone z larwami strzygi wdarły się do dworca, lecz mały
Barannus, marzący o przygodach na junackim szlaku nie okazał lęku.
Zdołał nawet zatopić swój pierwszy sztylet w ciele
najgroźniejszej strzygi o żółtych zębach, wyciągającej
szponiastą i upierzoną łapę po jego siostrę Milenę Akalię.
Jego brat Ciechomysł swą odwagę przypłacił życiem. Czteroletni
Ratomir i pięcioletnia Milena Akalia kryły się pod łóżkiem i
płakały. Malena wciąż dowodziła strzelaniem do larw podpalaczy,
gdy przybiegł do niej sługa Hyżan krzycząc:
-
Pani! Strzygi wdarły się do pokoju dzieci! - w owej chwili, kryty
słomą dach dworca pokryły płomienie.
Malena
odłożyła łuk, a z jej podobnych szafirom oczu pociekły łzy.
Pani na Branicy rozpoczęła wypowiadać słowa, których nie
zrozumiano. ,,Popadła
w obłęd, biedaczka''
– myślał pewien łucznik.
-
Na potęgę Cara Słońca, Cara Ognia i Cara Księżyca! Na biel
Zenitu i czerń Nadiru! W imię Trzech Zórz Dziewiczych! Przybądź
biały ptaku, biały wilku, zabrzmij Hejnale! - nie każdy wiedział,
że było to zaklęcie, tym bardziej, że pani na Branicy stroniła
od magii.
Barannus
ze sztyletem w dłoni zasłaniał sobą Ratomira i siostrę, zaś
strzygi szczerzyły kły i śliniły się. Wtem rozległ się łopot
jakby skrzydeł wielkiego orła, takiego jak Jarog Car – Ptak i
drewniana ściana poszła w drzazgi. Do pokoju dziatek wleciał
wielki jak koń, biały orzeł, inny niż Jarog, Tinez czy Magaj, bo
mający głowę wilka, również białego. Hejnał, bo tak nazywała
się owa istota, wijąca swe gniazdo w koronie Wielkiego Dębu,
warczał wilk, po czym zagryzł strzygi. Chwycił Barannusa w orle
szpony, zaś Ratomira i Milenę Akalię złapał w pysk i posadził
na swym grzbiecie. Hejnał znał ludzką mowę. Przedstawił się
dzieciom i uspokoił je, po czym opuścił palący się dworzec.
-
Lecę na północ w obce strony! - rzekł ptak Hejnał do trójki
przerażonych dzieci, a larwy atakowały podniebnych uciekinierów.
Niestety potwornym sługom kniazia Kostucha udało się pochwycić i
rozszarpać Ratomira i Milenę Akalię. Hejnał zdołał uratować
jedynie Barannusa, którego Kostuch kazał na razie oszczędzić, bo
,,chroni
go krew Branibora i Maleny, lecz to dziecię i tak nie ujdzie w swoim
czasie mojego gniewu''.
Barannus widząc tyle śmierci kochanych osób najpierw długo
płakał, a potem już tylko siedział otępiały, a biały ptak
Hejnał niósł go daleko, daleko na północ...
Drewniany
dworzec w Branicy płonął. Larwy pochwyciły zapłakaną Malenę z
Jodłowskich i poranioną szponami rzuciły do ptasich stóp
Kostucha. Oczom baniny ukazało się bezgłowe ciało męża, które
larwy piekły na rożnie i kazały jej skosztować owej pieczeni. Gdy
skończyły się naigrawać z jej cierpienia, rozszarpały ją i
pożarły. Tak zginęła najpiękniejsza niewiasta w Puanie.
Hejnał
z Barannusem na grzbiecie zakończył swój lot w Królestwie Oylandu
w małej wioseczce Lidovie.
*
Nastał
świt i lidovscy kmiecie wstali do ciężkiej pracy. Ten poranek był
inny niż pozostałe. W porze Dennicy, w zagrodzie oracza Bożydara
Berana, męża pracowitej Bożeny i ojca dziesięciorga dzieci
wylądował ogromny, biały ptak o wilczej głowie. Jego karku
kurczowo trzymał się zaniedbany i przestraszony chłopiec. Rodzina
gospodarza Berana, noszącego ów przydomek z racji noszenia zimą
baraniej czapy, znała opowieści o świętym ptaku Hejnale,
namalowanym pędzlem Dziewanny Šumina Mati umaczanym w chmurze,
wijącym swe gniazdo w koronie Wielkiego Dębu. Hejnał szczególnie
czczony przez lud Wielkiej Puszty, później zaś przez Madunów,
Hunów i Madziarów, sługa Pochwista, rzadko przedstawiany w
ognistej koronie, przez niektórych był porównywany z Tinezem,
Tinezem Dwugłowym, Ridanem i Jarogiem, przez innych zaś z Rokiem z
Malgalesio i Garudą z Bharacji. Znał ludzką mowę, jak też
wszystkie języki zwierząt i innych stworzeń, zaś ku chwale Ageja
zanosił co dzień świętą pieśń, podobną ni to głosowi trąby,
ni to śpiewom syren. Gospodarz Beran wraz z żoną i gromadą dzieci
padł na kolana przed ptakiem Hejnałem, skłonił głowę w głębokim
ukłonie i zapytał z pokorą:
-
Z czym raczyłeś przybyć do nas, błogosławiony Hejnale, heroldzie
pana Pochwista i pani Meluzyny? Pozdrawiamy ciebie ptaku wielki i
biały, zanoszący hymny przed ołtarz Wielkiego Ageja – przywitał
gościa pracowity Bożydar Jaroslavovic, zwany Beranem.
Inni
kmiecie z Lidova nie oddali hołdu Hejnałowi z tej prostej
przyczyny, że go nie ujrzeli, bo nie byli w stanie ujrzeć.
-
Przyleciałem do was z daleka, aż z Puany, gdzie wyrwałem to
dziecię z wielkiego niebezpieczeństwa – słysząc to rodzina
Beranów dostrzegła wreszcie zziębniętego, przemoczonego i
wygłodzonego Barannusa. - Temu dziecięciu Agej przeznaczył koronę,
a z jego lędźwi ma wyjść nowy ród królów – carów. Do czasu
aż ów zamysł się spełni i dziecię przez ogień i ciernie
żelazne dojdzie do tronu, wy będziecie jego rodziną – gospodarz
Bożydar skłonił głowę i milczał na znak zgody, a mimo to uczuł
niepokój. Nie wyraził go jednak, bowiem czuł lęk przed wielkimi,
wilczymi kłami ptaka Hejnała. Jedynie jego najstarszy syn
Przasnybor Askyld zdobył się na odwagę i zapytał ptaka wielkiego
a białego.
-
Królu pieśni, wielki Hejnale, orle o wilczej głowie! - zaczął
grzecznie. - Nie jest wam tajnym, że nasza rodzina jest liczna i
biedna, wy zaś, heroldzie Pogwizda, dajecie nam jeszcze jedno
dziecię na wychowanie. Może to być ponad nasze siły. Czy nie
lepiej aby tym pacholęciem zajął się gospodarz Gojnik? Jest dużo
bogatszy od nas i nie ma tylu dzieci.
-
Wydolicie – rzekł spokojnie Hejnał – bo kogo Agej obarcza, temu
też pomaga nieść.
-
Mimo wszystko, panie – nieśmiało upierał się Przasnybor Askyld,
a przerażony ojciec gromił go wzrokiem – dlaczego nie obdarzyłeś
tym otrokiem kogoś bogatszego?
-
Dlatego, że wy, ubodzy, kochacie dziatki i chcecie by było ich
dużo, jako, że widzicie w nich dar Mokoszy – Darzącej Dziećmi.
Tymczasem wielu bogaczy kocha tylko siebie i nie chce mieć dzieci,
bo widzi w nich intruzów. Wy jesteście dobrzy.
-
A to pan Gojnik jest zły, bo zamożny? - zaciekawił się Przasnybor
Askyld.
-
Tego nie powiem, bo nie po to przysłał mnie tu Agej. - Przyjmujecie
to dziecię, czy nie? - spytał Hejnał.
-
A jak ma na imię? - chciała wiedzieć Halina Jarosławówna.
-
Barannus – odpowiedział Hejnał.
Od
tego dnia, syn Branibora i Maleny, daleko w Oylandzie znalazł nową
rodzinę. Choć otaczały go miłość i życzliwość nie było mu
łatwo. Syn jednego z najmożniejszych banów Puany, żyjący dotąd
wśród zabaw i wszelkich wygód, teraz został rzucony w wir
codziennej i całodziennej, ciężkiej pracy – wypasu bydła i
owiec, noszenia wody i chrustu, pomagania gospodarzowi w pracy na
roli. Barannus zaznał ubóstwa, głodu i chłodu, które cierpiała
większa część chłopstwa ery jedenastej i późniejszych epok.
Przyzwyczajony do pieczeni i słodyczy, teraz jadł na co dzień
suchy, ciemny i ościsty chleb, surową marchew i rzepę, na
przednówku razem z przybranym rodzeństwem dostawał zupę z
lebiody, a nieraz z głodu łapał i pożerał muchy. Na dworze bana
Branibora szynką i kiełbasą karmiono myśliwskie psy, zaś w
chacie gospodarza Berana, owe wędliny były najdroższym z
przysmaków, niedostępnym nawet w święta, podobnie jak marcepany.
Barannus był inny niż jego przybrane rodzeństwo. Jego harda, dumna
dusza buntowała się przeciwko biedzie i upokorzeniu, przeciw panom
w czasie łowów tratującym chłopskie zasiewy, batom karbowych i
okrucieństwu dziedzica, żupana Żelisława, karzącego na gardle za
korzystanie z zasobów jego lasu i jeziora. Barannus był hardy i
dumny jak jego ojciec; ban i witeź, przeto częściej od innych
dostawał chłostę i był zakuwany w dyby. Tak jak ojciec zamęczony
przez Kostucha, był odważny i silny, oraz wolał bójki od pracy.
Dobrze znosił znój, ból, głód, zimno i upał. Rodzone dzieci
gospodarza Berana nie były tak wytrzymałe, więc umierały w młodym
wieku. Gdy karbowy Oldrzych zatłukł na śmierć Rozalkę, jedną z
przybranych sióstr Barannusa, przyczynił się do skazania na
utopienie jej starszego brata Tugemira, Przasnybora – Askylda
pozbawił dłoni i wypędził ze wsi, a samego Barannusa zakuł w
dyby, późniejszy król Puany poprzysiągł zemstę żupanowi i jego
karbowemu. Barannus zakuty w dyby spędzał noc na deszczu, a wtedy
ujrzał pląsające czerwone baby. Przypominały rusałki o smoliście
czarnych włosach, lecz ich gładka, podobna do aksamitu skóra była
czerwona. Czerowne baby ubierały się w kuse, białe sukienki. Jedna
z nich stanęła nad pacholęciem i szeptała rozgoryczonemu prosto w
uszy słowa pełne fałszu i nienawiści. Czerwona baba odsłoniła
czerwoną pierś i kazała chłopcu: ,,Napij
się mojego mleka, a uczynię cię czerwonym herosem, niszczycielem
kajdan. Napoję cię nienawiścią i kłamstwem, w imię karminu,
różu i tęczy siej mord i zniszczenie, kłam i grab zagrabione, na
brzuch i podbrzusze – wyzbądź się sumienia; niech ci jedynym
bogiem i zasadą będzie władza. Tak staniesz się wielki, a Dzieje
zapamiętają twe imię''.
Barannus szczerze nienawidził żupana Żelisława, lecz pamiętał,
iż w domu uczono go, że czerwone baby są złe, a wszystkie ich
obietnice co do jednej – kłamliwe. ,,Nie
ma wolności dla wrogów wolności –
kusiła chłopca służebnica Rykara i podsuwała mu pierś. - Mocą
Gwiazdy i Tęczy ziści się Raj na Ziemi, a będzie to bezbożne
Królestwo Czarnoboga! Stań po naszej stronie''!
- Barannus odmówił, a gdy czerwona baba wciąż truła mu o czci
należnej bożkowi Diamatu, bański syn, jakby zapominając o
szacunku należnym niewiastom, z całej siły zatopił białe zęby w
piersi czerwonej baby.
-
Auuu! Boli! - krzyknęła czerwona baba. Ty mały, wstrętny,
szlachecki wrogu klasowy! Zobaczysz; Jancykryst cię pokaże! -
skomląc to odeszła do lasu, a uwięziony Barannus śmiał się, że
pokazał czerwonej babie gdzie raki zimują.
Taki
właśnie był Barannus. Nie nadawał się na parobka, czy
niewolnika, za to marzył o wielkich czynach na junackim szlaku.
Kmiecie z Lidova i z innych siół całego ówczesnego świata,
lubili opowiadać i słuchać zapierających dech w piersiach
opowieści. Tak jak inne dzieci i dorośli, mały Barannus z
wypiekami na policzkach słuchał słów bajarzy. Czego oni nie
opowiadali! Prawili o żyjącym w erze dziewiątej człowieku żyjącym
wewnątrz dębu, który pewnego dnia wyruszył w świat szukać żony,
o mieszkającym gdzieś w Oylandzie czarnoksiężniku Zytce, o złotym
smoku Swarożyca, o zbudowanym z trupich kości zamku Ossoria w
Górach Biesów i Čadów (Górach
Biesich)
w Aplanie gdzie mieściła się szkoła magii, o Tęczowej Ordzie i
Tęczowej Sotni, i o innych jakże ciekawych sprawach. Pewien
wędrowny dziad, imieniem Kuśtyk, pokazując na rozgwieżdżone
niebo, mówił: ,,Ta
złota gwiazda jest gwiazdą pana dziedzica; ta srebrna – jest to
gwiazda żercy, wreszcie ta miedziana – to gwiazda karczmarza.
Dawniej każdy człowiek miał swoją własną gwiazdę na niebie,
lecz teraz daremno tam szukać gwiazd chłopów. Dla kmieci, nawet na
niebie nie ma nic''
– mowę tą dziad przypłacił pobiciem przez pachołków żupana
Żelisława.
Któregoś
dnia, do Lidova przybył inny dziad proszalny, którego ludzie
nazywali Łamagą. Odziany w szare łachmany, wszędzie nosił ze
sobą złotą lirę i za opłatą głosił śpiewem dzieje Enków i
junaków. Pewnego wieczoru Łamaga usiadł pod lipą gromadząc wokół
siebie dzieci i dorosłych i rozpoczął smutną opowieść ,,z
południa, z królestwa zwanego Puana''.
Pieśń głosiła sławę bohaterskich czynów bana Branibora z Puany
i opowiadała o jego zgonie. Ban zginął straszną śmiercią, gdy
na jego posiadłość, Branicę, napadła chmara larw dowodzonych
przez potwornego kniazia Kostucha. Branobor dowodził obroną majątku
z wielkim męstwem, lecz pasterz larw, przebrzydły Kostuch uzbrojony
w kosę pozbawił go rąk i głowy. Larwy spaliły dworzec. Straszna
śmierć spotkała oblubienicę Branibora, baninę Malenę i jej
dzieci. Ocalał jedynie ostatni syn z rodu Braniczów – mały
Barannus, którego ptak Hejnał zabrał z Puany gdzieś na północ.
Dziad skończył pieśń i udał się na spoczynek w szopie, zaś
Barannus słuchając go, miał łzy w oczach, bo zrozumiał, że
pieśń była o nim.
Owego
wieczoru poprzysiągł Słońcu, Ogniu i Księżycowi, że dopadnie
Kostucha, wasala Bisurmana i pomści na nim śmierć rodziców i
rodzeństwa. Barannus źle się poczuł w zabitej deskami wiosce.
Pragnął tak jak ojciec wędrować po świecie i dokonywać
bohaterskich czynów, pragnął zemsty na żupanie Żelisławie i
Kostuchu. Nocami nachodziły go dziwne sny, zwodzące go by udał się
na północny wschód, w Biesogóry – Góry Biesów i Čadów, by
na zamku Ossoria zgłębiać przez Čorty dane ludziom ku zatracie,
przeklęte sztuki czarnoksięskie. Owe sny i marzenia nachodziły go
noc w noc, a były one dziełem samego czarownika Zytki, chcącego
zwabić nowego adepta. ,,Jak
opanujesz błogosławioną sztukę magii – we
śnie mówił chłopcu głos jednego z Čortów
–
wywrzesz
zemstę, odzyskasz należy ci majątek, wyciągniesz z nędzy tych co
cię pokochali i uleczysz świat z niesprawiedliwości. Agej
przeznaczył cię na króla, a magia jest drogą królów''.
W końcu Barannus z pomocą swych przyjaciół; Radomira i Przemka
podłożył ogień pod drewniany dworzec żupana Żelisława,
wcześniej zaś spakował tobołek i pożegnawszy się z przybraną
rodziną ruszył w stronę tajemniczych Gór Biesich, a magia Zytki z
Oylandu prowadziła go.
*
Góry
Biesie, zwane Biesogórami, Górami Biesów i Čadów, a obecnie
Bieszczadami, leżały w Aplanie przylegając do Montanii, Oylandu i
Orlandu. Góry te, nazywane również Montanią Wschodnią (na
urzędowych mapach) powstały w erze dziewiątej ze skamieniałych
ciał służących Rykarowi, olbrzymich, czarnych potworów –
Biesów i Čadów pokonanych przez toropieckie hufce królowej
rusałek Anej II i wodza ojcowskich wodników – Wereszczaki. Góry
Biesie to kraina dzika i uboga, a jej lud był waleczny i miłujący
wolność. W krainie tej mieszkał sam Król Węży, żyły w niej
również liczne orły, niedźwiedzie, żubry, wilki, Neurowie,
rysie, żbiki, wielkie węże – trusie, górskie smoki, a także
rusałki; driady, najady i oready, wąpierze, czarownice, Lynxowie,
małe, niepozorne konie potrafiące wyczuwać gniazda żmij i Čortów,
żmijowie, leśni ludzie i inne istoty. Młody Barannus już wówczas
nazywany Czarnym, prowadzony zaklęciem Zytki z Oylandu szedł
niestrudzenie na północ, z dnia na dzień coraz bardziej
przybliżając się do górskich granic Aplanu. Chłopiec mający
zostać najpotężniejszym z czarnoksiężników ery jedenastej,
zmęczył się wielce po całym dniu marszu przez górski las i
ułożył się na odpoczynek u stóp sosny. Liczył już sobie
dziesiątą wiosnę życia, a jak przystało na rycerskiego syna bez
lęku szedł przez dzikie góry i puszcze, a zwierzęta nie czyniły
mu krzywdy. Nie miał przy sobie cennych kruszców, pereł czy
kamieni, był obdarty więc srodzy biesogórscy rozbójnicy, zwani
opryszkami, uznali, że nie warto go napadać. Gdy Barannus
przemierzał pustkowia, widziały go świecące w mroku ślepia
kotołaków, złych Neurów, wąpierzy, nocnic, trusi, ale
właściciele tych oczu z dala trzymali się od pacholęcia
wędrującego z tobołkiem na plecach. Raz nawet pewien gryf co na
niedostępnej skale zbudował sobie gniazdo ze złota i drogich
kamieni, przeniósł Barannusa na swym grzbiecie nad przepaścią.
Zdarzało się, że sierota widział idące przez matecznik olbrzymy,
lecz te stroniły od ludzi i widząc Barannusa oddalały się
pospiesznie. Jednak tym razem z sosny, pod którą spał
nieustraszony syn bana Branibora, wyszedł groźny stwór, gotów go
zaciągnąć wewnątrz drzewa i tam pożreć. W jednej z opowieści
ze zbioru ,,Codex
vimrothensis''
stworem tym był leśny Čort – czarny i kosmaty, mający rogi,
ogon i kopyta, a uzbrojony w widły, co jest o tyle mało
prawdopodobne, że Čorty nie niepokoiły tych co sami szli w ich
ręce.
Inna,
starsza wersja przedstawiona w ,,Perłowym
latopisie''
Kosy Oppmana, mówi tu o strzydze, w którą miał zostać zaklęty
przez ginącą w płomieniach żupaninę Pelagię, Przemko z Lidova,
co razem z Barannusem i Radomirem palił dwór Żelisława. Sam
Oppman kwestionuje przekaz ludzi o pochodzeniu owej strzygi, choć
nie wyklucza, że mogła być niegdyś jakimś niegodziwcem. Strzygi
to straszne istoty. Smok Rykar wyhodował je w erze czwartej z
pochwyconych chochlików. Miały dwie dusze, ludzkie kształty,
spiczaste uszy, pióra w miękkich, kasztanowatych włosach, wielkie,
białe kły, szpony na palcach dłoni i stóp, oraz sowie pióra u
ramion. Potrafiły latać i obracać głową na wszystkie strony.
Strzyga świecąc żółtymi, sowimi oczami wyszła z pnia sosny i
bezszelestnie skradała się do śpiącego Barannusa ze sztyletem w
dłoni. Wtem – chłopca wyrwało ze snu donośne miauknięcie. Gdy
otworzył oczy, ujrzał w blasku Srebroniowym przerażającą strzygę
o oczach płonących żółtym płomieniem, szczerzącą kończyste
zęby i wydającą ni to charczące, ni to skomlące odgłosy.
Strzygoń nastroszył sowie pióra u ludzkich ramion, począł na
przemian wyć jak wilk i skrzeczeć jak żaba, a dłoń zaciskał na
sztylecie sporządzonym z kła tygrysa szablozębnego. Kto inny, tak
dziecko, jak i dorosły na ów widok dałby czym prędzej drapaka
gdzie oczy poniosą, ale dziesięcioletni Barannus jeno ukrył się
pod drzewem i obserwował walkę strzygi z rysiem.
-
Wara ci od tego dziecka! - przemówił ludzkim głosem okazały ryś,
zaś strzyga zadzwoniła białymi kłami i rzuciła się na leśnego
kota, by zatopić sztylet w jego sercu.
Ryś
okazał się szybszy. Miauknął rozdzierająco, po czym z
wystawionymi pazurami skoczył strzydze na plecy i przygniótł do
ziemi. Przerażony strzygoń wydał z siebie nieludzki wizg wołając
pobratymców, lecz drapieżnik szybko odgryzł dłoń trzymającą
sztylet, po czym zatopił kły w gardle straszydła. Tak owej nocy
zginął strzygoń, któremu dziad Łamaga nadał w swej pieśni imię
Przemysław Markusławic. Barannus trzymał w dłoni mały miecz
Serpentynę, jeszcze przed opuszczeniem Lidova wykuty dlań przez
kowala Sławoja Zdenkovica i opuszczając wieś przysięgał sobie
dokonać nim licznych czynów, z których jego zamordowany przez
Kostucha ojciec mógłby być dumny. Teraz jednak gdy widział bój
rysia ze strzygą ze sosny, coś przylutowało go do ziemi. Hardy i
dumny syn witezia był jeszcze za mały by zabijać lute potwory. Ryś
o okrwawionej mordzie podszedł do Barannusa i rzekł doń łagodnie
ludzkim głosem.
-
Nie bój się mnie Barannusie, synu Branibora. Nie jestem Denebem,
jak myślałeś, ale zwykłym rysiem. Noszę pędzelki na uszach,
więc nazywam się Pędzelec.
-
Skąd znasz, panie rysiu, moje imię? - spytał zdumiony Barannus.
-
Mistrz Polikarp Jędzon, rektor Biesogórskiej Akademii Magicznej, z
siedzibą na zamku Ossoria – Kostnica przysłał mnie bym cię
ochraniał i ci służył – po tych słowach Pędzelec począł
rozrywać ciało zagryzionej przez siebie strzygi, a biedny Barannus
z głodu pokonując obrzydzenie przyłączył się do omofagii i
nawet stwierdził, że krew i mięso tak wstrętnej istoty jak
strzyga nie są ostatecznie takie złe kiedy jest się głodny jak
wilk. Po kolacji chłopiec wtulił się w rysia jak w poduszkę i
razem zasnęli. Rano bański syn i ryś Pędzelec ruszyli w dalszą
drogę ku zamku Ossoria. Od tego czasu ryś Pędzelec stał się
najwierniejszym sługą i przyjacielem Barannusa, również po jego
wstąpieniu na tron Puany.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz