W krainie Burus, gdzie zawsze żyło mało ludzi, lecz za to pełno było puszcz i jezior, rósł stary i tajemniczy Las Veli. Ów ogromny las, jak i znajdujące się w nim jezioro zamieszkiwały istoty przez Bałtów zwane velami na cześć Welesa, który je stworzył. Vele nie miały stałej postaci, lecz nieraz nawet kilkadziesiąt razy w ciągu dnia zmieniały się w ryby, ślimaki, robaki, węże, płazy, ptaki, zwierzęta pokryte futrem, a nawet w ludzi, rośliny i kamienie. Potrafiły też przybierać postaci rusałek, syren, krasnoludków, Lynxów, olbrzymów, czy wszelkich istot z wyjątkiem Enków, bo udawania tych ostatnich zabraniał im względ na należny im szacunek. Weles stworzył je w erze drugiej. Początkowo mieszkały wraz z nim w Nawi, zabawiając ciągłym przybieraniem coraz to nowych postaci, aż w erze czwartej, czy to przez ciekawość świata, czy z powodu jakiejś przewiny opuściły pałac Welesa i zamieszkały na Ziemi, ucząc junaków sztuki obroticzestwa, czyli polimorfii. Potop przetrwały zamienione w ryby, a po jego ustaniu zamieszkały w odrastającej puszczy w Burus. Poza Welesem nie czciły innych Enków, za to w erze dwunastej uznały za swą panią, jego oblubienicę Welewitkę, którą nazywały imieniem Velu Mate (Matka Velów). Była ona śmiertelną niewiastą Borką ze Sklawinii, która pokochał Weles i uczynił ją nieśmiertelną jytnas. Wielka i serdeczna była miłość między rasą velów, przez Greków zwanych ,,polimorfami'', a Welewitką. Często odwiedzały ją jeszcze żywe w Nawi, a kiedy mróz szalał po świecie, Velu Mate pozwalała im grzać się przy piecu, który zbudował dla niej człowiek o imieniu Zdun.
W
czasach kiedy żyli król Mato, Żmij Ognisty Wilk, Andaj, Lutica
Bogdanówna i Sołowiej Budzimirowicz, w Lesie Veli nad jeziorem
Patrap przyszedł na świat najsłynniejszy z veli o imieniu Lazarica
(Lasarica).
Jego ojcem był vel – istota przez Słowian zwana zjawą, nosząca
imię Patollo, zaś matką uboga wiejska niewiasta z rodu ludzi,
która zbierając chrust zabłąkała się w Lesie Veli. Patollo,
ojciec Lazaricy, przyszedł do niej pod postacią starca o długiej,
siwej brodzie, odzianego w płaszcz z mysiego futra, a gdy uciekała
przed nim, bojąc się jego ognistych oczu, dopadł ją jako lampart
i posiadł. Niedługo potem dziewczyna, która już nigdy nie wróciła
do swej wioski, zniosła jajo, tak duże jak jajo strusia, pokryte
skorupą z turkusu z domieszką złota. Z owego drogocennego jaja
wykluł się maleńki chłopczyk o złotych kędziorach i niebieskich
oczach. Wiejska dziewczyna pokochała go, mimo że została
skrzywdzona przez jej ojca – króla veli i arcykapłana Welesa.
Chłopiec otrzymał imię Lazarica, a w piątym roku życia pod
postacią rosłego rycerza, uśmiercił swego ojca, nie wiedząc o
tym, gdy ów jako niedźwiedź o smoliście czarnym futrze napastował
karawanę antyjskich kupców idących z trwogą przez las.
Lazarica
nie wdał się w ojca, którego nawet nie znał. Był velem dobrym i
mądrym, łagodnym i odważnym, stroniącym od ludzi, lecz nie
czyniącym im krzywdy. Wielce miłował swą macierz i bolał nad jej
krzywdą wyrządzoną przez króla Lasu Veli. Gdy umarła w młodym
wieku, Lazarica pragnąc zdobyć mądrość i cnotę, potrzebne do
rządzenia velami, udał się sam jeden na daleką wędrówkę w
nieznane, by szukać Jeziora Nawek, o którym słyszał w velańskich
legendach.
*
Idąc
między ludzi, Lazarica wziął na siebie postać młodzieńca
wysokiego i urodnego niby dziewczyna, bo nasłuchał się wiele o
ludziach, co miłują jeno pięknych, a brzydkimi pogardzają i
traktują ich z okrucieństwem. Miał teraz długie, czarne włosy o
błękitnym połysku, ogniste oczy (ich barwy żaden vel nie mógł
zmienić, a jedynie zasłonić innym kolorem za pomocą magii
iluzji), a ciało silne i bogate w twarde muskuły okrywał płaszczem
ze skóry lamparta, który utworzył sobie z waporów dusznego
powietrza i przepaskę na lędźwie. Jego oręż stanowiły miecz i
długa włócznia, a na lewe ramię założył złotą bransoletę z
wyrytym na niej imieniem Welesa (w innej wersji: swej człowieczej
matki Rojnicy, która zmarła w lesie, bo vele choć żałowały jej,
nie miały odwagi narazić się na gniew swego króla Patolla). Jak
każdy vel, Lazarica otrzymał od Welesa dar rozumienia wszelkiej
mowy, tak ludzkiej, jak i poza – ludzkiej, co wielce przydało mu
się w czasie wyprawy. Żegnany przez dwoje zaprzyjaźnionych veli;
maleńkich dzieci; chłopca Urtusa i jego starszą siostrę Šandrę,
opuścił Burus.
Wkroczył
na ziemie Słowian. Minął kraj Seledczan, gdzie wszystkie dziewki
patrzyły się nań jak w tęczę i zaszedł do ziemicy Słonczan,
czyli ludzi o głowach słonek.
,,Słonka jest ptakiem nieco mniejszym od gołębia zwanego grzywaczem. Ma długi, wrażliwy dziób, podobny do słomki, a jej pióra są barwy brązowej z czarnymi i płowymi plamami, co umożliwia ukrywanie się wśród traw i zeschłych liści. Składa nakrapiane brązowymi plamami jaja w gniazdach na ziemi. Lata o zachodzie Słońca i odbywa dalekie wędrówki''
-
pisał o tych ptakach Kosa Owinniczew na kartach ,,Animalistyki''.
Niewielka Kraina Słonczan liczyła ledwie kilkanaście wiorst
porośniętych puszczą, a jej mieszkańcy byli o głowę niżsi od
Słowian. Potrafili przybierać postać słonek, a nosili luźne i
skąpe odzienie ze skór, sitowia, bądź zdobytego handlem z
karawanami kupców białego płótna. Dzielili się na trzy maleńkie
szczepy, mające swych wodzów i żyjące ze sobą w zgodzie.
Słonczanie jako domów używali szałasów i ziemianek, które
nazywali gniazdami (nesten).
Ich broń stanowiły łuki i strzały, włócznie i sztylety o
ostrzach zatrutych jadem wielkich węży trusi, lecz ów ptasiogłowy
lud używał tego oręża jedynie w łowach dla skór, bowiem nie
miał zwyczaju napadać na przechodzących przez puszczę ludzi, ci
zaś z reguły nie napastowali ubogiej rasy Słonczan. Jedyna ich
wojna z ludźmi miała miejsce w III wieku ery XII, kiedy to
Słonczanie odparli atak słowiańskiego księcia Cisomierza,
chcącego wypalić ich las pod nowe osady i pola uprawne. Nie znali
ozdób ciała. Za pożywienie służyły im owady, dżdżownice,
ślimaki, pająki i nasiona, choć zjadali też węże, żaby,
jaszczurki, traszki, myszy, nornice i ryby, które łowili zatrutymi
strzałami i włóczniami. Jadło to uzupełniali jagodami.
Słonczańskie samki przez dziewięć miesięcy rodziły olbrzymie,
nakrapiane jaja, które po urodzeniu wysiadywały, aż do wyklucia
się piskląt, mogących obyć się bez ludzkiego mleka. Z Enków
najwięcej czcili Swaroga.
Kiedy
Lazarica przybył do ich puszczy, został przyjęty życzliwie i
ugoszczony największymi przysmakami owej pół – ludzkiej, a pół
– ptasiej rasy, jednak gdy pytał swych gospodarzy o Jezioro Nawek,
z którego urokliwe służebnice Welesa czerpią wodę srebrnymi
dzbanami, co jeno rozkładali ręce, na których nie było żadnych
pierścieni czy bransolet. Vel goszcząc w lesie Słonczan spotkał
także mieszkających w nim ludzi – samych mężów o rybich oczach
i bezmyślnych twarzach Lotofagów, noszących pióropusze z
brązowych, nakrapianych piór. Ludzie ci pochodzący z okolicznych
plemion słowiańskich, przybyli do ziemi Słonczan przed wieloma
laty. Zostali gościnnie przyjęci i stali się członkami
poszczególnych szczepów. Ich pamięć o dawnym życiu wygasła;
zapomnieli też swych człowieczych imion. Niczym Lotofagowie
zatracili wszystkie zaszłe smutki i radości, marzenia i cele. Żaden
z nich nie potrafiłby już powiedzieć po co i dla kogo żyje, ani
nawet nie zadawał sobie takiego pytania. Mogli odejść w każdej
chwili, lecz nie chcieli, bo nie wiedzieli dokąd mieliby się udać.
Słonczanie traktowali ich życzliwie, lecz mieli z nimi same
kłopoty, bo owi Zatraceni Ludzie nie umieli być poważni, ani
odpowiedzialni, a ich życie toczyło się od jednej zabawy do
drugiej, zupełnie jakby cofnęli się do lat dziecięcych. Lazarica
bliżej poznał jednego z tych nieszczęsnych mężów, który
otrzymał do Słonczan imię Satyr (Satirus),
a to z powodu swej nienasyconej chuci. Człowiek zwany Satyrem, bez
ustanku gonił za cielesnymi rozkoszami, aż dla nich zarzucił
noszenie odzieży i wszelki zakon religijny, bo mówił, że
krępowały. Nie było dnia, w którym nie obcowałby cieleśnie z
niewiastami, a śmierć jego była nagła i niespodziewana jak sam
tego pragnął. Gdy jak co dzień podglądał rusałkę Smiewtalnicę
kąpiącą się w jeziorze Kodrus, spadł z gałęzi i zabił się.
Lazarica uczuł litość dla tego zagubionego stadka ludzkiego. Aby
przwyrócić im sens życia, chciał, aby poszli za nim na
poszukiwanie Jeziora Nawek, którego wody dają mądrość i cnotę,
oraz dar widzenia Welesa. Chcąc ich przekonać do tego zamierzenia,
wziął złotą lirę i zaśpiewał velański hymn ku czci Welesa
Trygława Trojana, którego nauczył się w ojczystym lesie jako
najświętszej pieśni.
,,Tam
gdzie Słońce zapada w morza wody,
Pośród
bagniska, na tronie złotym zasiada nasz pan trójgłowy
Ma
kły dzika i bydlęce rogi, łańcuchem jest opasany niczym jaki Čort
srogi,
Czarne
futro go okrywa, a nad duszami sąd odbywa...''
-
Lazarica śpiewał jak syrena, lecz Zaraceni Ludzie nie umieli tego
docenić. Umieli jedynie mówić, że się nudzą, albo przerywać,
by wtrącać tak niedorzeczne komentarze, że junak omal nie
rozkwasił im nosów. Vel opuścił ziemicę Słonczan, zaś ludzie
zostali w niej i wymarli bezpotomnie.
*
-
Udajesz się, cny Lazarico, na poszukiwanie Jeziora Nawek – mówił
mu na odchodnym stary wódz Słonczan. - Nie wiemy gdzie to jest; ani
my, ani ojcowie nasi nie słyszeliśmy nigdy tej nazwy. Opowiadamy
sobie za to o bajecznej krainie Kazalar (Casalarus)
leżącej gdzieś daleko, daleko na wschodzie. Pod berłem cara
Kazalaru, Petryły Mirczunowicza z rasy ludzi, żyje wszystko co
piękne i dobre. Kraina ta tonie w różach i klejnotach, a jej zamki
i chramy z białego kamienia wieńczą kryształowe kopuły. Dzień i
noc trwa w owym szczęśliwym carstwie radość i wesele, co dzień
jest święto, nie ma tam śmierci, bólu, chorób, głodu i
zmartwień. Kazalar jest skarbcem wszelkich cudów i wspaniałości.
Ufam, że jeśli go odnajdziesz, odnajdziesz też Jezioro Nawek,
któreś ukochał – Lazarica podziękował staremu Słonczaninowi o
imieniu Sołonka za ową opowieść.
Nie
chcąc nadużywać gościny jego plemienia opuścił las i powędrował
ku wschodnim ziemiom, licząc, że na końcu drogi znajdzie bajeczny
Kazalar, piękny jak ze snu, a w nim jeszcze cudowniejsze Jezioro
Nawek. Długo szedł i uparcie przemierzał drogi i bezdroża, tych
co go gościli pytał o Kazalar, a jego oręż pił krew zbójców i
potworów. O tajemniczym, pięknym junaku – pielgrzymie stale
zdążającym na wschód, zaczęto śpiewać pieśni. Jedna z nich
opowiada o walce z olbrzymim potworem Gąsienicą, przez Greków
zwanym Kampe. Potwór ów podobny był do szarej i brunatnej
gąsienicy, larwy motyla, o skórze grubej kiej u smoka, na grzbiecie
pokrytej długimi jak włócznie, parzącymi włoskami, których jad
mógł powalić całe stado słoni. Ponadto miał spiżowe oczy i
takież zęby. Gąsienica długa jak osiemnaście byków ustawionych
jeden za drugim, śliniąc się i kłapiąc zębami pełzła po
trawie w stronę pięknej dziewczyny o czarnych włosach, odzianej w
czerwoną suknię menady, która nie mogła uciec, bo jej ręce i
nogi były przykute srebrnymi łańcuchami do palika wkopanego w
ziemię. Panna owa ze strachu nie mogła już nawet krzyczeć.
Lazarica usłyszał w najbliższej wiosce, zwanej Korłońskie
Siedliszcze, że właśnie rzucono dziewicę na żer potworowi i
pełen gniewu wyruszył by ją odbić. Gdy Gąsienica już pochylała
pokryty miedzianą łuską łeb nad odkrytym brzuchem dziewczyny,
wylewając na nią całe potoki śliny, Lazarica cisnął w ów łeb
dużym kamieniem, czym odwrócił uwagę Kampe. Kamień wielkości
strusiego jaja wyrwał wielką dziurę w głowie Gąsienicy, z której
poczęła wyciekać całymi wiadrami zielona, parząca krew. Potwór
porzucił dziewicę i ruszył w stronę junaka. Parzące włoski na
jego grzbiecie uderzając o siebie, podzwaniały niczym pióra ptaków
ze Stimfalos. Lazarica wznosząc włócznię popędził w jego stronę
i z okrzykiem: ,,Sława
Panu Nawi''!
z całej siły zatopił ją w ranie Gąsienicy. Włócznia weszła w
ciało potwora w całości, spaliła się od jego krwi, lecz
przyniosła śmierć. Gdy wróg przestał się ruszać, Lazarica dla
pewności odciął mu łeb. Następnie rozciął łańcuchy krępujące
młodą kobietę, a ta wycisnęła ślinę ze swych długich włosów
barwy smoły. Lazarica będąc velem; istotą o magicznych zmysłach,
potrafił odróżnić prawdziwego człowieka od istoty podszywającej
się podeń. Ledwo uwolnił dziewczynę, przyłożył jej miecz do
gardła ze słowami:
-
Połóż się i nie ruszaj a będzie mniej bolało, gdy przebiję ci
serce i utnę głowę, by w końcu spalić na sypki popiół razem z
Gąsienicą.
-
Dlaczego chcesz mnie tak okrutnie potraktować? - spytała dziewczyna
z przerażeniem.
-
Przecież wiem, że jesteś wąpierzem, a wąpierze są złe, służą
Gorynyczowi i piją krew.
Uratowana
stropiła się, bo istotnie należała do rodu wąpierzy; świadczyły
o tym jej białe, kończyste kły i utrata siły wobec srebra.
-
Racz zważyć, panie, że nie jestem zwykłym wąpierzem – chlipała
dziewczyna – wszak promienie Swaroga mnie nie zabijają. Musisz mi
uwierzyć, panie, że nie służę Gorynyczowi, jako jedyna w swej
rasie. Przeciwnie; moim panem jest Agej, wyznaję też, że Swaróg
stał się Teostem, czego żaden inny wąpierz nie powie – Lazarica
bezlitosny dla złych istot, Čortów, straszydeł, potworów i
rozbójników, tym razem okazał litość, bo był honorowy i zwykł
walczyć z przeciwnikami silnymi i zdolnymi do obrony, a nie mordować
bezbronne dziewice z płaczem błagające go o darowanie życia.
Schował
miecz do pochwy.
-
Racz wybaczyć, piękna pani, moją zapalczywość, ale nigdy jeszcze
nie spotkałem wąpierza wzywającego Ageja i Enków, a do tego
unikającego człowieczej krwi. Rozpoznałem cię, bom jest velem; po
słowiańsku: zjawą i moja rasa ma od Welesa moc przybierania
dowolnej postaci – aby nie być gołosłownym na oczach dziewczyny
zamieniał się kolejno w orła, łabędzia, lwa, jednorożca, byka,
węża, kobietę, kamień i ogień, który strawił ciało Gąsienicy,
by na koniec znów być junakiem. - Czy zechcesz powiedzieć mi,
piękna wampirko pozwalająca się całować Słońcu, o swym rodzie
i imieniu? - oboje usiedli na zwalonym drzewie na skraju lasu.
-
Jestem Vampiřica, córka Agatodemona, księcia Stylichonii. Moja
macierz była istotą ludzką i ja urodziłam się jako człowiek.
Nadano mi imię Aretuza. Jednak w ósmej wiośnie życia ukąsił
mnie wąpierz gdy spałam i tak stałam się jedną z nich. Muszę
pić krew, by żyć, ale uparłam się, że nie będę służyć
Gorynyczowi i udało mi się, dzięki pomocy Enków, dotrzymać tego
ślubu. Co więcej sam Swaróg, którego moi rodacy zowią Heliosem,
nawiedził mnie we śnie i specjalnym zaklęciem uczynił niewrażliwą
na swoje palące promienie. Opuściłam Stylichonię i odtąd
przemierzam różne krainy, przeżywając najdziwniejsze przygody.
Niegdyś słyszałam, że gdzieś na północy rośnie las, gdzie
mieszkają vele – istoty wybrane przez Welesa, ale zawsze miałam
to za legendę. A ciebie dokąd Słońce prowadzi? - spytała
Vampiřica.
-
Wiec velański obrał mnie na konata, w miejsce Patolla, którego
zabiłem. Jako władca będę potrzebował cnoty i mądrości, przeto
zmierzam do carstwa Kazalaru, by napić się z cudownego Jeziora
Nawek, którego wody czynią mądrym i dobrym.
-
I ja słyszałam o Jeziorze Nawek – odrzekła Vampiřica. - Byłam
także w carstwie Kazalar. Jest to miejsce pełne piękna, ale i tam
dotarły śmierć i cierpienie. Nie znajdziesz tam Jeziora Nawek; ono
leży w Nawi; na Dalekim Zachodzie – Lazarica podziękował pięknej
córze Agatodemona, czy czym sporządził sobie nową włócznię i
ruszył w daleką, pełną przygód drogę na Zachód, ku królestwu
Welesa.
Cesebor,
syn Bronimira pochodził z ziemi Maziva, w erze trzynastej wchodzącej
w skład Analapii. Był rycerzem; synem rycerskiego rodu. Wyruszył
na junacki szlak, by dorównać sławą Margusowi, albo nawet go
przewyższyć. Gdy Lazarica przybył do jego rodzinnego grodu Kaczego
Błota, Cesebor znając z pieśni dziadów i rybałtów jego pełne
męstwa czyny i niezwykłe przygody, porwał za miecz i stanął z
nim w szranki, aby zdobyć sławę. Obaj junacy byli sobie równi
męstwem, siłą i sprytem, przeto zawarli między sobą braterstwo
krwi. Cesebor uznał się za brata Lazaricy i razem z nim wyruszył
na poszukiwanie Jeziora Nawek. Przeszli razem wiele wiorst;
przemierzyli rzeki, lasy, bagna i grody, a cały czas życie nie
szczędziło im niebezpieczeństw, znoju i uporczywych myśli, by
rzucić całą przygodę Čortom i zawrócić. W czasie tej wyprawy
dumny Cesebor nie raz i nie dwa uświadomił sobie, że choć dzielny
i silny, jak każdy ma słabości i wciąż daleko mu do męstwa i
sławy Margusa. Doszli do grodu zwanego Skórzewice, gdzieś na
polańskiej ziemi. Jego mieszkańcy żyli w wielkiej trwodze przed
potworem – Lisem o Żelaznej (albo Stalowej) Szczęce. Pokryty
rudym futrem, większy był niż trzy wilki, całą żuchwę miał z
metalu odpornego na rdzę, a jego podobne do gwoździ zęby same się
ostrzyły. Ponadto biegał szybciej od najszybszego charta.
Mieszkańcy Skórzewic mieli z nim moc utrapień, bowiem nie
poprzestając na wykradaniu kur, kaczek i gęsi, pożerał też
owce, kozy, świnie, bydło, a nawet ludzi, których czaszki
poniewierały się u wejścia do jego nory. Bez wysiłku niszczył
wszystkie sidła, a najlepszych myśliwych i wojów rozszarpywał
stalowymi kłami. Kiedy w Skózewicach zebrał się więc, aby radzić
o opuszczeniu grodu i przeniesieniu się w miejsce wolne od potwora,
zjawili się w tych okolicach Lazarica i Cesebor. Odnaleźli w lesie
olbrzymią norę Lisa o Żelaznej Szczęce, przed którą piętrzyły
się obgryzione kości owiec, świń, dzików, jeleni i ludzi.
Lazarica zamienił się w koguta i donośnym pianiem wywabił lisa z
nory, a gdy zwierz o ognistym futrze wyszedł, pod Ceseborem ugięły
się nogi, gdy ujrzał jaki jest ogromny. Lis już miał jednym
kłapnięciem połknąć koguta, gdy ów wieszczący Słońce ptak
przybrał postać woja o rękach z żelaza. Dwoma potężnymi ciosami
pięści w rudy łeb, żelaznoręki Lazarica ogłuszył lisa, po czym
mocnym szarpnięciem wyrwał mu stalową żuchwę. Lis poczuł ból i
wnet oprzytomniał. Jednym susem skoczył ku Ceseborowi, który nie
zdążył zasłonić tarczą, aby rozedrzeć mu brzuch spiżowymi
pazurami. Byłby osiągnął to z łatwością, mimo okrywającej
rycerza kolczugi, lecz nim tego dokonał, Cesebor przebił go na
wylot mieczem. Junacy zdarli z Lisa o Żelaznej Szczęce ognistą
skórę i razem z stalową żuchwą, której nie imały się zęby
Anatolija Rdzieniejewa, zanieśli do Skórzewic. Oba łupy rzucili do
nóg grododzierżcy; lękliwego księcia Chwostka, ów zaś wyprawił
ucztę na cześć bohaterów, nadał im herb Lis, zaś ich dary
złożył w kącinie Boruty i Leśnej Matki.
Ciężkim
strapieniem wioski Zaduma Leśna leżącej nad rzeką Viraną był
mieszkający na jej uboczu mąż, zwany Ludojadem. Kosa Oppman
opisuje go jako nieco podstarzałego, ale wysokiego i bardzo
muskularnego chłopa w szarym kubraku i spodniach z niebieskiego
sukna. Miał ogniste oczy jak rusałka, albo Wiła, zęby spiłował
sobie, aby były kończyste i ostre, zaś w policzki wcierał igiełki
ze spalonej gąbki, by uzyskać trwały rumieniec niczym ukraińska
chłopka. Żył samotnie i nie pozdrawiał innych gospodarzy kiedy
ich mijał, nikt też nie prosił go na kuma. Ponoć za młodu
pracował w rzeźniczej jatce, a przybył z południa, z osady Nebuš.
Budził lęk i nienawiść, bo powiadano o nim, że wabił do siebie
małe, ufne dziewczynki, a następnie zarzynał je rzeźniczym nożem,
patroszył jak prosięta, piekł i zjadał. Kiedy zaginęły dwie
maleńkie córeczki powszechnie szanowanego kowala Bartosza
Bierwiona, chłopi zgromadzili się w karczmie, by stamtąd pójść
i podpalić chatę Ludojada. Dużo przemawiali, jeszcze więcej pili,
uradzili podpalić chałupę swego groźnego sąsiada, w końcu zaś
nakrzyczawszy się do woli, rozeszli się do domów, a cała sprawa
rozeszła się po kościach. Gdy Lazarica wraz z Ceseborem przybył
do Zadumy Leśnej i usłyszał o przerażających zdarzeniach,
ogarnął go wielki i słuszny gniew na Ludojada. Nocą przybrał
postać ćmy i poleciał do chatynki na skraju lasu na przeszpiegi.
Zobaczył wówczas jak właściciel walącego się domostwa wyjmuje z
kominka upieczoną na brązowo nóżkę dziecka i objada ją z mięsa,
popijając je samogonem, a następnie rozłupuje kość udową i
piszczele w poszukiwaniu szpiku. Lazarica ujrzawszy to odleciał
bezszelestnie, lecz powrócił z samego rana. Kiedy Ludojad w samych
spodniach wyszedł przed chatę, by rąbać drwa na opał, zza płotu
wyskoczył nań lew. Ryknął rozdzierająco, obalił chłopa na
ziemię, w ów zranił go siekierą. Lazarica – lew czym prędzej
odgryzł rękę trzymającą owe narzędzie, a następnie zadusił
Ludojada i pożarł go ze smakiem. Ów umierając, szeptał jakieś
straszne, bezbożne zaklęcie, którego nie godzi się powtarzać.
Mówi o tym ,,Codex
vimrothensis'',
jednak w starszej wersji podanej przez ,,Perłowy
latopis''
nie ma tego motywu. Dość, że Lazarica po pożarciu ludożercy
chciał wziąć na siebie postać smoka, aby ogniem z paszczy obrócić
w popiół jego chudobę, lecz nie mógł. Zadziałała tu klątwa
umierającego potwora w ludzkim ciele, albo był to efekt zbrodni
spożywania człowieczego ciała. Cokolwiek było tą przyczyną,
Lazarica nie mógł już zmieniać postaci i musiał żyć jak lew
płacząc wrócił do wioski, lecz chłopi nie poznali go, przeto z
okrzykami przerażenia pochowali się przed nim w chatach.
,,Ostrzegano
mnie, że ludzie to istoty płoche i niewdzięczne...''
- z goryczą pomyślał lew. Jedynie wierny Cesebor nie zatrzasnął
przed nim drzwi, ale wyszedł mu na spotkanie, ukląkł przed nim i
zatopił twarz w złocistej grzywie. Lazarica powiedział mu ludzkim
głosem jaka straszna przygoda go spotkała, a wtedy
Cesebor zapłakał nad jego niedolą i pożałował, że lecząc
,,choróbkę
z przepicia''
nie poszedł razem z przyjacielem na Ludojada. Chłopi nie chcieli
już ich dłużej gościć. ,,Ściga
was gniew Enków''
– mówili. - ,,Idźcie
stąd, bo sprowadzicie na nas nieszczęście''.
Lazarica i Cesebor jak niepyszni opuścili wioskę. Nie tak
wyobrażali sobie junackie przygody. Gdy mieli przekroczyć rzekę
Viranę, spotkali starą i siwą kobietę o zębach czarnych jak u
hiszpanki. Poprosiła obu wędrowców o pomoc w przejściu przez
rzekę, a ci pomogli jej (zdziwiło ich, że starowinka wcale nie
bała się lwa). Wszyscy troje zaszli do wsi o nazwie Zaduma Polna.
-
Nazywam się Lennica – oznajmiła staruszka. - Nie musicie się
mnie bać; ja nie zaraza hiszpanka, jeno mądra baba. A was jak
macierz nazwała?
-
Jestem Cesebor Bronimirowic, a ów lew nazywa się Lazarica i jest
velem... jeśli to słowo coś wam mówi...
-
A mówi i to dużo – potwierdziła Lennica. - Mam chałupkę w tej
wiosce. Stara jestem i słaba, a po świecie różne łotrzyska się
kręcą. Umrę niebawem. Czy do tego czasu, zacni panowie nie zechcą
co noc strzec mej chaty, by jakiś rabuś nie podciął mi gardła?
Chojnie was wynagrodzę.
-
Nie chcemy zapłaty, mądra Lennico – zaryczał ludzkim głosem lew
Lazarica. - Nie wyruszyliśmy szukać płacideł, ale Jeziora Nawek i
sławy. Twego domu, babciu, możemy popilnować za darmo.
Od
tego dnia Lazarica i Cesebor zamieszkali ze starą Lennicą i co noc
strzegli jej domu, zaś w dzień pomagali prowadzić gospodarstwo.
Dobrze wykonywali swą darmową pracę. Złodzieje omijali chatę
staruszki szerokim łukiem, bo strzegli jej lew i potężny rycerz.
Lennica odpłacała im za opiekę śpiewem starych pieśni i
rozmaitymi opowieściami, a czasem też grała z nimi w bierki, albo
kości. Wszyscy trzej mieszkali pod jednym dachem przez okrągły
tydzień. Siódmego dnia Lennica nie wstała z łoża. Była zimna,
sztywna i nie oddychała. Umarła we śnie. Jednocześnie waląca się
chatka rozleciała się na dobre; stała się pyłem, który rozwiał
wiatr. Lazarica ku swej wielkiej radości spostrzegł, że znów może
dowolnie zmieniać postać jak na vela przystało. ,,Sen
to czy czary''?
- pytał się Cesebor. Tymczasem na miejscu rozwianej na wietrze
chaty, obaj junacy ujrzeli przecudną, złotowłosą pannę w
ognistej koronie sukni białej jak lilie i płaszczu zielonym.
Upadli przed nią na twarze, bo rozpoznali w niej Mokoszę.
-
Powstań, Lazarico; sławiący Welesa i ty, mężny Ceseborze –
rzekła Mokosza łagodnym głosem pełnym słodyczy. - Oto nadszedł
czas zapłaty, za to coście mi uczynili, gdy byłam stara, chora i
bezbronna.
-
Pani – rzekł Lazarica - Enko potężna, piękna i wszechrodna;
kiedy widzieliśmy cię starą, chorą i bezbronną?
-
To ja byłam Lennicą – odpowiedziała Mokosza zanosząc się
perlistym śmiechem. - Przybrałam tę postać, aby was wypróbować.
Teraz wiem, że jesteście warci swojej nagrody – junacy ledwo
zdążyli poprosić, gdy Mokosza ujęła ich za twarde od oręża
dłonie i nim się spostrzegli, zaprowadziła na wyspę piękną i
zieloną, pełną Słońca, kwaitów, drzew uginających się pod
ciężarem owoców, pląsających motyli i rozśpiewanego ptactwa. W
samym sercu wyspy leżało ogromne jezioro podobne do szafiru, a
odziane w białe szaty niewiasty urodziwe ponad wszelkie wyobrażenie
nucąc święte pieśni, czerpały z jeziora czystą wodę srebrnymi
dzbanami.
-
Oto Nawia Jasna i Jezioro Nawek; cel waszej wędrówki – junacy
przepełnieni radością pobiegli ku cudownemu jezioru i jęli
chciwie pić zeń chłodną, niosącą ukojenie wodę, a im więcej
pili, tym bardziej jej pożądali.
W
końcu zanurzyli się w nim całkowicie i całym ciałem chłonęli
dary jeziora. Gdy się już nim nacieszyli, wyszli zeń mądrzejsi,
dojrzalsi i szlachetniejsi. Ich oczom ukazał się czarny Weles
błogosławiący ze złotego tronu, a widzieć go było największym
szczęściem dla vela. Bohaterowie oddali mu pokłon, po czym Mokosza
znów wzięła ich za ręce i w mgnieniu oka zaprowadziła do Burus,
do puszczy zwanej Lasem Veli.
Tu
rozeszły się drogi Lazaricy i Cesebora. Vele ukoronowały Lazaricę
na swego konata, podczas gdy Cesebor ruszył w dalszą drogę, na
której końcu poślubi piękną pannę z książęcego rodu, miał z
nią synów i córki, z których powstał ród chrobrych wojów
przelewających swą krew na polach Cedynii, Grunwaldu i Wiednia,
Konat Lazarica oprócz Welesa czcił odtąd również Mokoszę. Za
żonę pojął urodną księżniczkę Vampiřicę,
którą niegdyś uratował i razem panowali nad velańską puszczą
długie wieki w szczęściu i miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz