Strony

środa, 23 marca 2016

Tajemnica Morskiego Oka (z ,,Topazowej księgi'')

,, - U nas w Montanii też żyją groźne istoty – opowiadała dziewczyna – jak chociażby neomysy znad Morskiego Oka.- Czy to też takie niedźwiadki? - zapytał jakiś chłopiec. Tatra nie znała jeszcze znaczenia tego słowa i myślała, że chodzi o niedźwiedzie.- Niedźwiedzie też mamy – odpowiedziała – ale neomys to taki rzęsorek, wielki jak człowiek. One chodzą czasem na dwóch łapach, są jadowite, ale rzadko napadają na ludzi.- A czy tylko 'niełomisiów' się boicie? - zaciekawiła się sepleniąc, jakaś ośmioletnia dziewczynka.- W Morskim Oku mieszka wiele potworów – mówiła Tatra – kiedy byłam w wieku swojej siostry Kaztii, słyszałam o węgorzu, który porwał owcę pasącą się na brzegu i potem długo mi się to śniło.- A ja bym mu nie dał porwać owcy – oświadczył chłopczyk, któremu już się oczka kleiły'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''




,,Ometra pojął za żonę Aeditę [Edytę] - germańską księżniczkę z niewielkiego księstwa Angeln, leżącego na południe od Danai. Spłodził z nią syna Aedmunda [Edmunda] w 'Szkarłatnej księdze królów' nazywanego Mundziarem, który panował pod przydomkiem Edmunda Krzywonosego. Z jego narodzeniem było zaś tak. Czary mamun to sprawiły, że narodził się wcześniej niż powinien i z tego powodu śmierć mu groziła. Na szczęście Jarowita, babka odbierająca porody, nakazała ubić świnię i włożyć maleństwo do jej trzewi. Gdy zwierzę wystygło, zabito kolejne i znów włożono doń dziecko. Czyniono tak parę razy, aż urok mamuny został zdjęty i śmierć przestała grozić królewiczowi'' - ,,Topazowa księga''





Edmund Krzywonosy, którego matka wiele wycierpiała próbując wyleczyć Ometrę z jego znieczulicy, wraz z całym dworem szedł na dziedziniec pałacu w Neście, aby zobaczyć przyrząd umożliwiający penetrację morskich głębin. Na ramieniu króla siedział Kusrot, syn Króla Węży i wróg Gorynycza, pod postacią niebiesko – zielonej jaszczurki. Tenże Kusrot był z łaski Ageja księciem gadów domowych; rasy cudownych węży kryjących się w ciemnych zakamarkach chaty, ostrzegających przed niebezpieczeństwami, takimi jak najście złodziei czy pożar, niańczących dzieci, dających złote korony ludziom cnotliwym, co służyło zapowiadaniu ich śmierci, oraz prowadzących dusze do Nawi Jasnej. Temu kto sprawił pogrzeb gadu domowemu, samo Słońce trzy razy się kłaniało. Oczom króla Analapii ukazała się szklana bania nad podziw wielka. W erze dwunastej, takiej bani używał jako łodzi podwodnej do penetrowania Morza Srebrnego jeden z panów Błyszczyńskich razem z doktorem Simanisem z Burus i kupcem Sadką z Nowego Grodu Północy, zaś w erze trzynastej, parę wieków po opisywanych tu zdarzeniach, sam Aleksander Wielki dał się zamknąć w owej szklanej kuli i opuścić w niej na dno morza, aby poznać jego sekrety. Edmund z Angeln, król Analapii kazał sporządzić banię w celu zbadania ogromnego jeziora nazywanego Morskim Okiem, które leżało w górach Montanii. Powiadano o nim, że zamieszkują je ogromne ryby groźne dla owiec i ich pasterzy, zaś w jego głębinach znajdować miano wraki morskich korabi. Król Edmund jako pierwszy zaczął naukowo badać tajemnicze Morskie Oko. Razem z księciem Kusrotem obejrzał banię. Zadowoliła go.





Orszak królewski opuścił stołeczną Nestę i ruszył w stronę Montanii. Na miejscu czekał już na śmiałków korab zakotwiczony u brzegów Morskiego Oka. Za pomocą drewnianego żurawia, majtkowie przenieśli szklaną banię z wozu na pokład korabia i przymocowali łańcuch do jej uchwytu. Król Edmund wszedł na pokład, po czym razem z księciem gadów domowych, Kusrotem siedzącym mu na ramieniu, dał się zamknąć w szklanej kuli i zanurzyć się w niej w spienione fale. Legendy mówiły prawdę. Edmund i Kusrot zobaczyli rosówkę alias dżdżownicę, tak długą jak siny wieloryb, zwany płetwalem. Dżdżownica nie interesowała się pływającym po powierzchni Morskiego Oka korabiem, ani szklaną kulą z zamkniętym w niej królem.





- Zgroza mnie ogarnia gdy to widzę – rzekł król Analapii – przypomniało mi się, że w dziecięcych latach bawiąc w Montanii złapałem rosówkę, aby jej użyć jako przynęty na ryby. Zlitowałem się nad nią i wypuściłem do Morskiego Oka, ona zaś wyrosła na potwora!
- Ja bym ją zjadł, bo lubię dżdżownice – odrzekł książę Kusrot do jaszczurki podobny.
Gargantuicznych rozmiarów pierścienica odżywiająca się wodorostami, nie była jedyną mieszkanką Morskiego Oka. Wokół szklanej bani pląsały urokliwe gromadki syren i rusałek trzymających w dłoniach różańce z pereł. Razem z nimi swawoliły wierne jak psy delfiny i ławice bajecznie kolorowych ryb spotykanych w Morzach Południowych. Bania lekko osiadła na piaszczystym dnie jeziora, usianym ukwiałami, serpulami, rozgwiazdami, jeżowcami, liliowcami, muszlami małży, ślimaków, pełnym barwnych krabów i homarów. Nie brakło też obrośniętych przez pąkle wraków pływających niegdyś po Morzu Srebrnym korabi – wareskich drakkarów i knorrów, oraz okrętów Słowian, takich jak królewski okręt ,,Jantar'', który za panowania Ometry wypłynął w portu w Canum, by przepaść bez wieści.
- Sprawiedliwie powiadają ci co uważają to jezioro za zaczarowane! - Edmund przecierał oczy ze zdumienia.





- Te rusałki i syreny sławią Tatrę i Juratę; dwie królowe mające prawo do Morskiego Oka – rzekł Kusrot. - Tatra i Jurata są tu, jako Enk wyczuwam je, ale trzeba wiary aby móc je zobaczyć – obaj odkrywcy ujrzeli jeszcze sporo istot groźnych, bądź dziwnych – morskiego smoka, wielką rybę Żabnicę, nurkujące neomysy mające jad w ślinie, rybę Żmijowca, rybę Połykacza, jakieś rekiny, olbrzymie mureny, kraby, głowonogi, węża morskiego – Kusrot mówił, że powinni być wdzięczni Juracie, bo to ona zamknęła paszcze morskim potworom. Wreszcie gdy zapadły ciemności, król pociągnął za złoty sznur, dając znak załodze okrętu, że chce powrócić na powierzchnię. Jego życzeniu stało się zadość.


*

Późnym wieczorem kiedy to wilki wyły, a ludzie chowali się w domach, Edmund syty dziwów Morskiego Oka, ucztował w okazałym dworcu namiestnika Montanii, mieszczącym się w stołecznej Śnieżelicy. Pił grzane piwo i rozkoszował się ciepłem bijącym z paleniska. Pan namiestnik jadł kapłona i wypytywał swego suzerena o szczegóły podwodnej żeglugi, król zaś chętnie odpowiadał na każde pytanie, nie szczędząc opisów urody syren i rusałek. Północ przeminęła na wesołej uczcie, aż w końcu zmęczenie i trunki zmogły biesiadników.
Rano król nie spieszył się do powrotu do Nesty. Postanowił zabawić jeszcze z pół miesiąca w Montanii – był to jego ukochany zakątek królestwa i aż dziwili się kronikarze, czemu władca tak miłujący góry, nie przeniósł grodu stołecznego do Śnieżelicy. Edmund zwiedzał prowincję królowej Tatry incognito. Któregoś wieczora po pożegnaniu z księciem Kusrotem, który u pana namiestnika, tańcował po stole między świecami, król ujrzał wychodzącego z ciemnej uliczki czarnego wilka. Władca dobył miecza.
- Jestem Borutą i chcę ci coś pokazać – ozwał się ludzkim głosem wilk, a król usiadł na jego grzbiecie.
Ostatni z przechodniów pochowali się w domach, czego dopilnował strażnik miejski. Edmund dosiadający basiora, niepostrzeżenie opuścił gród i zapuścił się w dzikie ostępy górskie. Boruta w wilczej postaci przywiódł władcę do tajnej kryjówki zbójników, którzy odbywali w jaskini naradę przy ognisku.
- Słuchaj, bo to ważne – warknął czarny wilk, a król usłyszał taką rozmowę:
- Jutro ruszamy do chramu nad Morskim Okiem – mówił harnaś – zabierzemy stamtąd bałwany Tatry; tej suki co walczyła z naszymi przodkami i Juraty co ponoć mieszka w Morzu Srebrnym. Mając ich kumiry okryte zresztą drogimi szatami i klejnotami, zawładniemy ich królestwami – królestwem gór i królestwem morza!
- W jaki sposób? - spytał jeden ze zbójników, obgryzając udziec sarny.
- Będziemy ich bałwany kłuć sztyletami, zadając ból obu ciziom. Tak zmusimy je do posłuszeństwa; do oddania nam swych królestw.
- Możemy też rozłupać owe bałwany. Jak je rozłupiemy i spalimy, to Tatra i Jurata zdechną – słysząc te bluźnierstwa, król Edmund poczerwieniał z gniewu wielkiego.
Dobył miecza i miał zamiar wpaść do jaskini zbójców i ich wysiec, lecz czarny wilk go powstrzymał.
- Poniechaj ich, na razie, bo zginiesz bohatersko i niepotrzebnie. Wsiadaj na mój grzbiet i wracamy do Śnieżelicy! - król posłusznie wypełnił polecenie Boruty.
Ten objaśniał mu po drodze, że wierzenia rozbójników były nie tylko bluźniercze, ale i bardzo głupie, nikt bowiem nie mógł zaszkodzić Enkom niszcząc ich idole. Niemniej świętokradztwu trzeba było zapobiec. Następnego dnia król wyruszył z hufcem wojów nad Morskie Oko. Gdy nadeszli zbójnicy zostali rozsieczeni mieczami. Późniejsze źródła wspominają o niejakim Władoniu, konfidencie namiestnika Montanii, który podsunął harnasiowi pomysł kradzieży idoli znad Morskiego Oka, aby wpędzić ich w pułapkę, myślę jednak, że była to późniejsza wstawka. Bitwy nad brzegiem Morskiego Oka nie przeżył żaden ze zbójników, a ich ciałami pożywiły się sandacze i okonie większe od wołów....