,, - U nas w Montanii też żyją groźne istoty – opowiadała dziewczyna – jak chociażby neomysy znad Morskiego Oka.- Czy to też takie niedźwiadki? - zapytał jakiś chłopiec. Tatra nie znała jeszcze znaczenia tego słowa i myślała, że chodzi o niedźwiedzie.- Niedźwiedzie też mamy – odpowiedziała – ale neomys to taki rzęsorek, wielki jak człowiek. One chodzą czasem na dwóch łapach, są jadowite, ale rzadko napadają na ludzi.- A czy tylko 'niełomisiów' się boicie? - zaciekawiła się sepleniąc, jakaś ośmioletnia dziewczynka.- W Morskim Oku mieszka wiele potworów – mówiła Tatra – kiedy byłam w wieku swojej siostry Kaztii, słyszałam o węgorzu, który porwał owcę pasącą się na brzegu i potem długo mi się to śniło.- A ja bym mu nie dał porwać owcy – oświadczył chłopczyk, któremu już się oczka kleiły'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''
,,Ometra pojął za żonę Aeditę [Edytę] - germańską księżniczkę z niewielkiego księstwa Angeln, leżącego na południe od Danai. Spłodził z nią syna Aedmunda [Edmunda] w 'Szkarłatnej księdze królów' nazywanego Mundziarem, który panował pod przydomkiem Edmunda Krzywonosego. Z jego narodzeniem było zaś tak. Czary mamun to sprawiły, że narodził się wcześniej niż powinien i z tego powodu śmierć mu groziła. Na szczęście Jarowita, babka odbierająca porody, nakazała ubić świnię i włożyć maleństwo do jej trzewi. Gdy zwierzę wystygło, zabito kolejne i znów włożono doń dziecko. Czyniono tak parę razy, aż urok mamuny został zdjęty i śmierć przestała grozić królewiczowi'' - ,,Topazowa księga''
Edmund
Krzywonosy, którego matka wiele wycierpiała próbując wyleczyć
Ometrę z jego znieczulicy, wraz z całym dworem szedł na
dziedziniec pałacu w Neście, aby zobaczyć przyrząd umożliwiający
penetrację morskich głębin. Na ramieniu króla siedział Kusrot,
syn Króla Węży i wróg Gorynycza, pod postacią niebiesko –
zielonej jaszczurki. Tenże Kusrot był z łaski Ageja księciem
gadów domowych; rasy cudownych węży kryjących się w ciemnych
zakamarkach chaty, ostrzegających przed niebezpieczeństwami, takimi
jak najście złodziei czy pożar, niańczących dzieci, dających
złote korony ludziom cnotliwym, co służyło zapowiadaniu ich
śmierci, oraz prowadzących dusze do Nawi Jasnej. Temu kto sprawił
pogrzeb gadu domowemu, samo Słońce trzy razy się kłaniało. Oczom
króla Analapii ukazała się szklana bania nad podziw wielka. W erze
dwunastej, takiej bani używał jako łodzi podwodnej do penetrowania
Morza Srebrnego jeden z panów Błyszczyńskich razem z doktorem
Simanisem z Burus i kupcem Sadką z Nowego Grodu Północy, zaś w
erze trzynastej, parę wieków po opisywanych tu zdarzeniach, sam
Aleksander Wielki dał się zamknąć w owej szklanej kuli i opuścić
w niej na dno morza, aby poznać jego sekrety. Edmund z Angeln, król
Analapii kazał sporządzić banię w celu zbadania ogromnego jeziora
nazywanego Morskim Okiem, które leżało w górach Montanii.
Powiadano o nim, że zamieszkują je ogromne ryby groźne dla owiec i
ich pasterzy, zaś w jego głębinach znajdować miano wraki
morskich korabi. Król Edmund jako pierwszy zaczął naukowo badać
tajemnicze Morskie Oko. Razem z księciem Kusrotem obejrzał banię.
Zadowoliła go.
Orszak
królewski opuścił stołeczną Nestę i ruszył w stronę Montanii.
Na miejscu czekał już na śmiałków korab zakotwiczony u brzegów
Morskiego Oka. Za pomocą drewnianego żurawia, majtkowie przenieśli
szklaną banię z wozu na pokład korabia i przymocowali łańcuch do
jej uchwytu. Król Edmund wszedł na pokład, po czym razem z
księciem gadów domowych, Kusrotem siedzącym mu na ramieniu, dał
się zamknąć w szklanej kuli i zanurzyć się w niej w spienione
fale. Legendy mówiły prawdę. Edmund i Kusrot zobaczyli rosówkę
alias dżdżownicę, tak długą jak siny wieloryb, zwany płetwalem.
Dżdżownica nie interesowała się pływającym po powierzchni
Morskiego Oka korabiem, ani szklaną kulą z zamkniętym w niej
królem.
-
Zgroza mnie ogarnia gdy to widzę – rzekł król Analapii –
przypomniało mi się, że w dziecięcych latach bawiąc w Montanii
złapałem rosówkę, aby jej użyć jako przynęty na ryby.
Zlitowałem się nad nią i wypuściłem do Morskiego Oka, ona zaś
wyrosła na potwora!
-
Ja bym ją zjadł, bo lubię dżdżownice – odrzekł książę
Kusrot do jaszczurki podobny.
Gargantuicznych
rozmiarów pierścienica odżywiająca się wodorostami, nie była
jedyną mieszkanką Morskiego Oka. Wokół szklanej bani pląsały
urokliwe gromadki syren i rusałek trzymających w dłoniach różańce
z pereł. Razem z nimi swawoliły wierne jak psy delfiny i ławice
bajecznie kolorowych ryb spotykanych w Morzach Południowych. Bania
lekko osiadła na piaszczystym dnie jeziora, usianym ukwiałami,
serpulami, rozgwiazdami, jeżowcami, liliowcami, muszlami małży,
ślimaków, pełnym barwnych krabów i homarów. Nie brakło też
obrośniętych przez pąkle wraków pływających niegdyś po Morzu
Srebrnym korabi – wareskich drakkarów i knorrów, oraz okrętów
Słowian, takich jak królewski okręt ,,Jantar'',
który za panowania Ometry wypłynął w portu w Canum, by przepaść
bez wieści.
-
Sprawiedliwie powiadają
ci co uważają to jezioro za zaczarowane! - Edmund przecierał oczy
ze zdumienia.
-
Te rusałki i syreny sławią Tatrę i Juratę; dwie królowe mające
prawo do Morskiego Oka – rzekł Kusrot. - Tatra i Jurata są tu,
jako Enk wyczuwam je, ale trzeba wiary aby móc je zobaczyć – obaj
odkrywcy ujrzeli jeszcze sporo istot groźnych, bądź dziwnych –
morskiego smoka, wielką rybę Żabnicę, nurkujące neomysy mające
jad w ślinie, rybę Żmijowca, rybę Połykacza, jakieś rekiny,
olbrzymie mureny, kraby, głowonogi, węża morskiego – Kusrot
mówił, że powinni być wdzięczni Juracie, bo to ona zamknęła
paszcze morskim potworom. Wreszcie gdy zapadły ciemności, król
pociągnął za złoty sznur, dając znak załodze okrętu, że chce
powrócić na powierzchnię. Jego życzeniu stało się zadość.
*
Późnym
wieczorem kiedy to wilki wyły, a ludzie chowali się w domach,
Edmund syty dziwów Morskiego Oka, ucztował w okazałym dworcu
namiestnika Montanii, mieszczącym się w stołecznej Śnieżelicy.
Pił grzane piwo i rozkoszował się ciepłem bijącym z paleniska.
Pan namiestnik jadł kapłona i wypytywał swego suzerena o szczegóły
podwodnej żeglugi, król zaś chętnie odpowiadał na każde
pytanie, nie szczędząc opisów urody syren i rusałek. Północ
przeminęła na wesołej uczcie, aż w końcu zmęczenie i trunki
zmogły biesiadników.
Rano
król nie spieszył się do powrotu do Nesty. Postanowił zabawić
jeszcze z pół miesiąca w Montanii – był to jego ukochany
zakątek królestwa i aż dziwili się kronikarze, czemu władca tak
miłujący góry, nie przeniósł grodu stołecznego do Śnieżelicy.
Edmund zwiedzał prowincję królowej Tatry incognito. Któregoś
wieczora po pożegnaniu z księciem Kusrotem, który u pana
namiestnika, tańcował po stole między świecami, król ujrzał
wychodzącego z ciemnej uliczki czarnego wilka. Władca dobył
miecza.
-
Jestem Borutą i chcę ci coś pokazać – ozwał się ludzkim
głosem wilk, a król usiadł na jego grzbiecie.
Ostatni
z przechodniów pochowali się w domach, czego dopilnował strażnik
miejski. Edmund dosiadający basiora, niepostrzeżenie opuścił gród
i zapuścił się w dzikie ostępy górskie. Boruta w wilczej postaci
przywiódł władcę do tajnej kryjówki zbójników, którzy
odbywali w jaskini naradę przy ognisku.
-
Słuchaj, bo to ważne – warknął czarny wilk, a król usłyszał
taką rozmowę:
-
Jutro ruszamy do chramu nad Morskim Okiem – mówił harnaś –
zabierzemy stamtąd bałwany Tatry; tej suki co walczyła z naszymi
przodkami i Juraty co ponoć mieszka w Morzu Srebrnym. Mając ich
kumiry okryte zresztą drogimi szatami i klejnotami, zawładniemy ich
królestwami – królestwem gór i królestwem morza!
-
W jaki sposób? - spytał jeden ze zbójników, obgryzając udziec
sarny.
-
Będziemy ich bałwany kłuć sztyletami, zadając ból obu ciziom.
Tak zmusimy je do posłuszeństwa; do oddania nam swych królestw.
-
Możemy też rozłupać owe bałwany. Jak je rozłupiemy i spalimy,
to Tatra i Jurata zdechną – słysząc te bluźnierstwa, król
Edmund poczerwieniał z gniewu wielkiego.
Dobył
miecza i miał zamiar wpaść do jaskini zbójców i ich wysiec, lecz
czarny wilk go powstrzymał.
-
Poniechaj ich, na razie, bo zginiesz bohatersko i niepotrzebnie.
Wsiadaj na mój grzbiet i wracamy do Śnieżelicy! - król posłusznie
wypełnił polecenie Boruty.
Ten
objaśniał mu po drodze, że wierzenia rozbójników były nie tylko
bluźniercze, ale i bardzo głupie, nikt bowiem nie mógł zaszkodzić
Enkom niszcząc ich idole. Niemniej świętokradztwu trzeba było
zapobiec. Następnego dnia król wyruszył z hufcem wojów nad
Morskie Oko. Gdy nadeszli zbójnicy zostali rozsieczeni mieczami.
Późniejsze źródła wspominają o niejakim Władoniu, konfidencie
namiestnika Montanii, który podsunął harnasiowi pomysł kradzieży
idoli znad Morskiego Oka, aby wpędzić ich w pułapkę, myślę
jednak, że była to późniejsza wstawka. Bitwy nad brzegiem
Morskiego Oka nie przeżył żaden ze zbójników, a ich ciałami
pożywiły się sandacze i okonie większe od wołów....