,,Widziałem
blask chwały przeczystej Mokoszy
Prawda to najświętsza jak
to, że Weles jako bydło nas odrodzi!
W korabiu świecącym,
metalowym, nocne niebo przemierzała
I junaków chrobrych swymi
wdziękami obdarzała!
Świętowit na tę niewierność
oblubienicy siarczystym gniewem zapłonął;
Wygnał ją od siebie precz i
złote wrota zatrzasnęły się przed płaczącą żoną,
Zstąpiła na ziemię, gdzie
czołem jej bije całe Słowian plemię;
Nad słodkimi wodami panuje,
Jako Vada – tyła żertwy
otrzymuje! […]
Spod mocarnej ręki Źmija
Wyszło koło, wilk i miód co
tęgo upija;
Na schnącego przy płocie
świeżo ulepionego człowieka
Poleciała ze smoczego pyska
pienista plwocina,
A gdy czyścić ze śliny
ulepionego przyszła godzina,
Oto srom się pojawił
kąsający jak gadzina! [...]’’
- ,,Pieśń Bajdały’’
Bajdała
syn Godzisława, znany powszechnie Polakom ze swej przygody z
Dusiołkiem opisanej przez poetę Bolesława Leśmiana, był jeszcze
młody, lecz jego czarna, krzaczasta broda sprawiała wrażenie, że
wyglądał na dużo starszego. Wędrował po sławnym Królestwie
Analapii razem ze szkapą i wołem, a przygrywając sobie na lirze
śpiewał pieśni o Enkach i herosach z dni zamierzchłych. Żercy
nie byli radzi pieśniom Bajdały.
-
Pewien Greczyn mi opowiadał jak ujrzał w Tartarze dusze wieszczów
Homera i Hezjoda męki srogie cierpiących – mówił kapłan
Gorazd.
- To samo może niechybnie spotkać i naszego Bajdałę, jeśli się
nie ustatkuje i nie zaniecha wygadywania świństw o Potęgach
Świata! - Bajdała nic sobie jednak z tego nie robił.
W
czasie swoich wędrówek gościł i pod strzechami kmieci jak i na
dworach grafów i żupanów, aż w końcu zaszedł do grodu
stołecznego Grakchova, który przed kilkunastu laty wzniósł
pochodzący z Imperium Rzymskiego król Grakchus przez Słowian zwany
Krakiem;
pogromca smoka z Vovel, Awarów i samego Juliusza Cezara.
W
owym czasie na złocistym tronie w zamku kapiącym od drogocennych
kruszców, pereł i kamieni, zasiadała jego córka Wanda (Vana
Virkena),
w której jaśniało piękno jej matki Julii Rzymskiej; żony Kraka i
córki Juliusza Cezara, która od swego ojca otrzymała w posagu
Bawarię. Choć poeci wiele strof napisali tak na pergaminie jak i
brzozowej korze, ich wiersze w nikłym jeno stopniu oddawały jak
młoda i dziewicza królowa Analapii i Bawarii była piękna. Wanda
była smukła i wysoka, a jej ciało przypominało rzeźbę z eburnu,
która wyszła spod dłuta najbieglejszego z artystów. Jej włosy
długie i jedwabiste połyskiwały jak złota przędza, oczy zaś
przypominały parę szafirów. Zasiadała na tronie odziana w suknię
z białego jedwabiu i bił od niej blask zginający kolana
najbutniejszych mężów.
Bajdała
widząc swą królową uczuł nabożną trwogę przemieszaną z
pożądaniem, lecz rychło się opanował. Skłonił głowę, dobył
instrumentu i rozpoczął śpiewać pieśń na cześć władczyni.
-
,,Atrit – Patrit – Agej!
Sława
Tobie, córo Starego Kruka, udelników króla,
Co
wśród liści Wielkiego Dębu mieszkają,
Ludziom
los i wolę Enków ogłaszają,
Dusza
Starego Kruka w ciele Twego ojca zamieszkała,
Okrytego
sławą gdy zdobywał obce porty
Broniąc
Galii przed najazdem Cezara;
To
jego maczuga łeb smoka z Vovel strzaskała
I
w Ojcowa krainie stoi jako Sokola Skała,
Błogosławiony
Kraku co wprowadzałeś wszędzie pokój,
Twą
córę będą sławić od Słupów Herkulesa po Krainę Wiecznych
Mroków!
Wanda
jest to Mokosza alias Izyda alias Anahita w kruche ciało
śmiertelniczki obleczona,
Nawet
na gwieździe błądzącej Voyn, zwanej Marsem jako boska cesarzowa
jest błogosławiona
przez
lud zielonoskóry, niskorosły,
Ciebie
lęka się Marek Błotny, który dziatkom ucina toporkiem brudne
nogi,
Na
wieki bądź sławiona, która dajesz Hiperborei pokój błogi!’’
Kiedy
Wanda usłyszała słowa tej kantyczki, jej jasna twarz podobna
płatkom lilii, przybrała kolor pąsowy z wielkiego zawstydzenia.
Zmieszana powstała z tronu i otworzyła swe koralowe usta, a jej
głos brzmiał jak kryształowe dzwonki.
-
Nie zgodzę się z tobą, mości poeto – przemówiła Wanda, a
Bajdała zamarł. - Choć królowie i cesarze mnogich ludów każą
się zwać bogami, wiedz, że nie jestem boginią; w moich żyłach
nie płynie złota krew niewieścich Potęg Świata. Przeciwnie; jam
śmiertelniczka i niewolna od słabości i przywar jak każda istota
ludzka. Zresztą obecny tu arcykapłan Pizamar naucza, że mający
się narodzić Król większy od Teosta Cara Słońce nie urodzi się
w pałacu. Kiedy w chramie w Neście ukazywała mi się nasza pani
Mokosza, mówiła mi, że choć Teost i jego macierz Kora mieli dusze
czyste jak świeżo spadły śnieg, nasze takie nie są. Nie nazywaj
mnie boginią, bo nie godzi się aby na ołtarzu zasiadał car. Grecy
nazywają ten występek pychą – hybris
i mają za największą z przewin ludzkich. Nie przyszłam też
ustanowić nowego Zakonu, bo aby to uczynić trzeba wpierw ponieść
te męki co Teost na drzewie, albo i sroższe.
Bajdała
posmutniał i nagle trwogą napełniło się jego serce, o to czy
królowa, o której powiadano, że była litościwa, nie zechce
ukarać go śmiercią za bluźnierstwo. Przypomniał sobie jak przed
dwoma laty bawiąc w Rzymie był świadkiem tego jak cesarz Oktawian
August skazał na śmierć błazna, który naigrywał się z boga
Jowisza. Słyszał też niegdyś jak w erze jedenastej błazen Dyl
Gębowicz z Aplanu za to, że powiedział: ,,Nawet
Słońce ma pupę’’,
otrzymał potężne lanie batem od pana Chytreygi z Klubu Szarego
Orła, a potem zginął rozszarpany przez podburzony przezeń
motłoch. ,,Jak
umrę, to kto zaopiekuje się moją szkapą i wołem?’’
- przemknęło rybałtowi przez myśl. Rozpłakał się jak bóbr u
upadł Wandzie do jej stóp białych. Jednak królowa podniosła go z
podłogi i na pocieszenie pocałowała w zarośnięty policzek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz