,,Nikomu, nawet na żądanie, nie podam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka na poronienie. W czystości i niewinności zachowam życie swoje i sztukę swoją‘‘ - ,,Przysięga Hipokratesa‘‘
W
pierwszej
klasie gimnazjum fantazjowałem o tym jak wybitny polski zoolog,
paleontolog, wynalazca wehikułu czasu i lekarz pochodzenia
żydowskiego, dr. Jan Schtroiseman w Warszawie pod koniec lat 90 –
tych XX wieku prowadził własny szpital. Przybytek ten nosił imię
Lucy – samicy australopiteka odkrytej w Tanzanii w latach 50 –
tych XX wieku, zaś dr. Schtroiseman sam jeden leczył wszystkich
pacjentów (raz przyjął poród).
Jednym
z jego podopiecznych był człowiek chory psychicznie, który
zakochał się w podłodze do tego stopnia, że nie chciał deptać
po niej. W związku z tym dostał specjalne buty do chodzenia po
suficie.
Innym
razem dr. Schtroiseman jako dentysta zminiaturyzował się i wszedł
pacjentowi do jamy ustnej, aby czyścić mu zęby. Niestety pacjent
obudził się z narkozy i połknął dentystę. Dr. Schtroiseman
palił ognisko w jego żołądku i śpiewał:
,,Płonie
ognisko i trzęsie się bebech,
Drużynowego
nie ma wśród nas.
Był
w kawie, herbacie, galarecie
Lecz
został strawiony i został się kał‘‘.
Główny
bohater został wydalony z kałem i spłukany w klozecie. Po wielu
przygodach trafił na wysypisko śmieci gdzie żyły krasnoludki
śmietnikowe (skrzaty kloszardzi).
Gdy
lekarz wrócił do swych właściwych rozmiarów, odnalazł
poniemiecki skarb pod podłogą, po której jego podopieczny nie
chciał chodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz