Wiele
wiorst na wschód od stołecznego grodu Dendropolis, pośród
usianych jarami i kurhanami stepów znajdowała się jaskinia zasnuta
oparem niosącym odór siarki. Jej mroczne wnętrze zamieszkiwał
luty smok trójgłowy pokryty zieloną łuską, a imię jego Seret. W
chwili gdy zaczyna się nasza opowieść, kiedy to dorosły już
książę Oleg odbił z rąk chazarskich prastare Dendropolis,
założone ongiś przez króla Kija, smok Seret przyjmował w swej
grocie gościa. Przybył do niego ledwo powłócząc nogami Fugas
przez Niemców zwany Schweinhundem, miał bowiem dwie głowy –
jedną wieprza, a drugą brytana. Był to Čort z mandatu przeklętego
Czarnoboga odpowiedzialny za grzechy obżarstwa o czym świadczył
jego zwisający niemal do ziemi brzuch. Całe nagie, żółto –
brązowe ciało Fugasa lśniło od pokrywającego je tłuszczu z
pożartych kiełbas, kaszanki i ciast. Z jego świńskiego ryja i
psiej mordy wydobywał się okropny fetor przetrawionego jadła,
trunków i popsutych, pożółkłych zębów. Pod napiętą jak
membrana bębna skórą brzucha głośno buzowały nagromadzone w
jelitach gazy, które co jakiś czas wydobywały się Fugasowi spod
zakręconego ogona z wielkim hałasem i z jeszcze gorszym odorem.
-
Jestem nienasycony jak sama Mar – Zanna – kwiczał i szczekał na
przemian Fugas – bo zjadłem całą beczkę solonych śledzi z
Morza Srebrnego i wciąż było mi mało!
-
Tak, tak – pokiwał trzema głowami smok Seret – a za to, żeś
smoku z Vovel zeżarł jego ulubioną potrawę z móżdżków, serc i
płuc potępionych poetów, wypędzono cię z Čortieńska na zbity
łeb, a raczej: na dwa zbite łby – zachichotał smok.
-
Ostatnim razem zeżarłem ludziom gotującym się do wesela
czterdzieści kołaczy, trzy barany, cztery wieprze, dwa jelenie,
tuczonego wołu, misę rosołu, sto pierogów z kapustą i grzybami,
trzy olbrzymie bochny chleba, barszcz, kawior, bliny, wypiłem beczkę
piwa, wina, wódki, miodu i kwasu chlebowego, a całą wieś tak
zapaskudziłem swoimi odchodami, że upodobniła się zupełnie do
grodu Kalska z ery jedenastej! - Fugas opowiadając o swoim wyczynie
aż trzymał się łapami za brzuch bolący go od śmiechu.
-
Słuchaj, drogi Świński Psie – ozwał się smok Seret – mam
trzy paszcze i brzuch większy od twojego, przeto potrafię zapełnić
go większą ilością jadła niż ty. Łońskiego roku zeżarłem
wraz z pasterzem stado wołów przeprawiające się przez rzekę
noszącą moje imię, potem spałaszowałem stado baranów, osiem
koni z kopytami, jelenia, żubra, a na deser… mmm… zjadłem sobie
trzy dziewice słodkie jak miód. Po tym wszystkim nie poczułem
nawet bólu brzucha.
-
To jeszcze nic – warknął i zachrumkał jednocześnie Fugas. -
Kiedy bawiłem w Analapii opróżniłem cały spichlerz ze zboża, a
głupi ludzie myśleli, że to zawiniły myszy! Potem wgramoliłem
się do spiżarni, gdzie zjadłem wszystkie kiełbasy, sery, szynkę,
boczek, miód, kaszę i obwarzanki; znowu wina spadła na myszy.
Wreszcie nad brzegiem Morza Srebrnego złasowałem wyrzuconego przez
fale wieloryba, który coś tam bredził ludzkim głosem o gniewie
Juraty na rozpustnych rybaków. Wciąż było mi mało, więc wlazłem
do wody i zacząłem obgryzać macki żywemu Krakenowi, a ten tak się
wpienił, że aż rozpętał sztorm. Gdyby moje łakomstwo mogło
latać, już dawno przemierzyłbym całe Zaziemie! - na te słowa z
trzech par nozdrzy smoka Sereta poczęły wydobywać się opary
cuchnącego siarką dymu co oznaczało narastającą irytację.
-
Słuchaj, beko sadła! Zaraz dokonam takiego czynu, że o moim
łakomstwie skoromochy będą śpiewać w bylinach! - aby nie być
gołosłownym, smok rozpostarł błoniaste skrzydła i wzbił się
wysoko, zostawiając na dole Fugasa z rozdziawionymi ze zdumienia
świńskim ryjem i psią mordą.
-
Dziadku, co to za dziwny ptak; taki wielki i zielony, którego
skrzydła rzucają cień na ziemię? - sześcioletnia Oleńka pytała
starego Owsiwuja o białych jak mleko, sumiastych wąsach, z którym
mieszkała w małym chutorze zewsząd otoczonym stepem.
-
To nie żaden ptak, wnusiu, jeno smok ognisty – zafrasował się
Owsiwuj. - Schowajmy się szybko do chaty, a może nas nie zauważy –
dziadek wraz z wnuczką czym prędzej schronili się za drzwiami.
Tymczasem
Seret szybował coraz wyżej i wyżej niczym owe gargantuicznych
rozmiarów gady latawce żywiące się truchłem smoków, które żyły
w erze trzeciej. Seret poleciał wyżej niż największe
i najsilniejsze orły: Anqa, Bar Juchne, Ziz i Garuda. U kresu swej wędrówki doleciał do samego Słońca. Rozdziawił wówczas wszystkie trzy paszcze i dalejże obgryzać soczysty, palący miąższ słoneczny, dalejże niczym chciwy wąpierz wypijać jego złote i wonne soki jakby to było żółtko jaja wysysane przez węża. Dość powiedzieć, że pożarł Słońce w całości, jakby Swaroga nie było, najedzony zaś ułożył się na olbrzymiej chmurze, owinął swe cielsko ogonem i smacznie zasnął. Wówczas to cały świat ogarnęły egipskie ciemności. Z nimi przyszły strach i trwoga. Rzesze straszydeł opuściły swe komysze, aby czynić nieprawość wobec bezradnych ludzi. W pewnej angielskiej kronice zapisano wówczas, że tego dnia ,,Słońce zgasło na wschodzie’’. Chrześcijanie i Saraceni, Żydzi i poganie z drżeniem i trwogą wyglądali końca świata. Smok Seret zaś spał zwinięty na chmurze i radował się w sercu swym przewrotnym.
i najsilniejsze orły: Anqa, Bar Juchne, Ziz i Garuda. U kresu swej wędrówki doleciał do samego Słońca. Rozdziawił wówczas wszystkie trzy paszcze i dalejże obgryzać soczysty, palący miąższ słoneczny, dalejże niczym chciwy wąpierz wypijać jego złote i wonne soki jakby to było żółtko jaja wysysane przez węża. Dość powiedzieć, że pożarł Słońce w całości, jakby Swaroga nie było, najedzony zaś ułożył się na olbrzymiej chmurze, owinął swe cielsko ogonem i smacznie zasnął. Wówczas to cały świat ogarnęły egipskie ciemności. Z nimi przyszły strach i trwoga. Rzesze straszydeł opuściły swe komysze, aby czynić nieprawość wobec bezradnych ludzi. W pewnej angielskiej kronice zapisano wówczas, że tego dnia ,,Słońce zgasło na wschodzie’’. Chrześcijanie i Saraceni, Żydzi i poganie z drżeniem i trwogą wyglądali końca świata. Smok Seret zaś spał zwinięty na chmurze i radował się w sercu swym przewrotnym.
*
-
Obudź się, Wieszczy Olegu! Nie przystoi, abyś leżał w łożu
ululany, podczas gdy twój lud błąka się w ciemności i szczęka
zębami z zimna! - kiedy kniaź tytanicznym wysiłkiem otworzył
zaspane oczy, ujrzał nad sobą pysk pochylonego nad nim oswojonego
do łowów geparda.
-
Spać, bo życie zbyt zawiłe… - wymamrotał zaspany Oleg. -
Jarema! Po kiego biesa wyrosły ci skrzydła?! - wykrzyknął już
bardziej przytomnie.
-
Pan Swaróg obdarzył mnie mową i skrzydłami, abyśmy razem
przywrócili światu Słońce – cierpliwie objaśniał gepard
Jarema.
-
To pomyłka – westchnął smętnie Oleg siadając na łożu. -
Słońce zeżarł smok Seret i nawet Kazia go nie przywróci!
-
I to mówi junak, który w dziecięcych latach po dwakroć wydarł
ukochaną siostrę z objęć śmierci, którą chcieli jej zadać
wilkołak Dlakosław i Łotr – Jesiotr? Zgnuśniałeś, jak widzę!
- zawarczał gniewnie Jarema, a gdyby twarz Olega nie była czerwona
od wyżłopanych trunków, okryłby ją teraz purpurowy rumieniec
wstydu. - Natychmiast rusz żopę z tego łoża, albo cię zagryzę,
a potem sam umrę z rozpaczy! - Oleg zerwał się jak oblany ukropem.
-
Co mam czynić? - spytał w jednej chwili wyleczony z choroby z
przepicia.
-
Każ rabom przygotować twój złoty rydwan i zbroję. Przypasz miecz
wykuty przez krywickie olbrzymy z plemienia Asiłków. Zaprzęgnij
mnie do rydwanu, abyśmy wyruszyli w podniebną podróż! - Oleg
uczynił wszystko tak jak mu polecił skrzydlaty gepard.
Kiedy
złoty rydwan Olega stanął na majdanie przed pałacem w
Dendropolis, a kniaź wsiadł do swojego pojazdu, załopotały białe,
orle skrzydła Jaremy. Oleg poczuł, że wzbija się coraz wyżej; że
leci coraz szybciej, a jego twarz chłoszcze coraz zimniejszy wiatr.
Im wyżej, tym było zimniej, ogień z dwóch pochodni ledwo się
tlił, w powietrzu wirowały płatki śniegu przypominające
kunsztowne klejnoty wróżek, a na kożuchu kniazia osadziła się
gruba warstwa szronu. Długi był ten lot i niezwykle męczący. Oleg
nie wiedząc sam o tym zasypiał na stojąco, śnił koszmary o smoku
Serecie rozszarpującym Słońce jak lis kurę, budził się
przerażony i po jakimś czasie znów popadał w odrętwienie.
-
Musisz być mężny i mocny jak ongiś twój ojciec Ruryk, który
uwolnił świat od króla wąpierzy Tybalda. Już niebawem będziemy
na miejscu.
Lodowato
zimny deszcz spłynął po przemarzniętej twarzy Olega, kiedy łapy
Jaremy i złote koła rydwanu miękko stanęły na chmurze tak
ogromnej, że można nią było zakryć cały Rox.
-
Dobądź miecza i niech walka cię rozgrzeje! - ozwał się Jarema, a
z jego oczu wydobyły się dwa długie snopy zielonozłotego światła.
Oleg
wyjął z pochwy ze smoczej skóry miecz, zwany Druzgotem, a wtedy w
jego członkach rozlało się ożywcze ciepło jakby to nadobne
Słonecznice, córy Swaroga i Juraty, nacierały jego umęczone ciało
kojącymi balsamami.
W
blasku poświaty bijącym z oczu geparda, ujrzał Oleg nagiego
olbrzyma o skórze czarnej jak antracyt i błyszczącej jakby ją
naoliwiono. Olbrzym ten miał czerwone, świecące w mroku oczy,
śnieżnobiałe kły, zaś na jego głowie spoczywała korona z
płomieni. Jarema widząc to monstrum o trzęsącym się brzuchu,
obnażył kły i najeżył sierść na grzbiecie.
-
To Bałwan Solu – zwierz wyjaśnił Olegowi – musisz go pokonać!
Bałwan
Solu ryknął przeciągle, a w jego potężnej ręce ni stąd ni
zowąd pojawiła się maczuga nabijana bretnalami. Wielkolud biegiem
ruszył w stronę Olega. Kniaź, któremu gepard Jarema cały czas
przyświecał oczami, uchylił się przed ciosem maczugi mogącej
rozłupać czaszkę smoka. Ostrzem swego miecza rozciął
przyrodzenie Bałwana Solu. Zatopił oręż w jego podbrzuszu i
przekręcił, aż obryzgały go żrące krople jadowicie zielonej
krwi, które wypaliły dziury w książęcej zbroi. Bałwan Solu
szalał z wściekłości i grzmocił dokoła swą maczugą, aż z
chmury strzelały błyskawice. Jarema rozpostarł skrzydła i z całym
impetem rzucił się na nogi olbrzyma. Przegryzł w nich ścięgna, a
wtedy Bałwan Solu runął na łeb, na szyję z krawędzi chmury.
Upadł w okolicach grodu zwanego Rostovem i zabił się na miejscu, a
jego zielona krew i mózg z rozbitej czaszki na długo skaziły
ziemię.
-
Dzięki, Jarema – wydyszał zmęczony walką książę Oleg.
Nie
dane mu jednak było odpocząć.
-
Kto mnie budzi? - zagrzmiał głos jakby trzech potężnych trąb.
Otworzyły
się trzy pary przypominających krwawe gwiazdy oczu. Rozpostarły
się, wzniecając wichurę skrzydła błoniaste. Smok Seret stanął
na czterech łapach i zamachał ogonem strącając trzecią część
gwiazd na ziemię.
-
To ja, Oleg Rurykowicz, przybyłem wydrzeć ci Słońce z trzewi! -
zawołał kniaź i ruszył do ataku.
Zaśmiał
się urągliwie smok Seret i plunął ogniem z trzech paszczy. Oleg
zasłonił się szczytem żelaznym, zaś gepard Jarema gryzł i
szarpał smocze skrzydła.
-
Nigdy nie odzyskasz Słońca! - szydził smok Seret. - Z woli
Czarnoboga cały okrąg Ziemi musi sczeznąć w zimnie i ciemności!
Smok
zadawał Olegowi bolesne rany szponami i zatrutymi kłami, a krew
kniazia padała na ziemię jak czerwona ulewa. Oleg nie pozostawał
mu dłużny i ostrzem Druzgota rąbał smocze głowy, aż oddzielały
się od ciała. Gdy ściął ostatnią z nich, zatopił miecz w
miękkim brzuchu poczwary rozcinając go na całej długości. Taką
to zapłatę otrzymał Seret za swoje łakomstwo. Z trzewi wydobył
się słup ognia przedziwnie cuchnącego siarką, po czym równie
szybko zgasł. Oleg usiadł na chmurze i gorzko zapłakał, bo sprawa
przywrócenia światu Słońca wydała mu się już na zawsze
stracona. Jarema dzielił jego smutek. Na próżno trącał nogę
kniazia wilgotnym nosem, nic nie mogło go pocieszyć.
-
Nie tak miało być – jęknął żałośnie skrzydlaty gepard.
-
Nie tak – zgodził się Oleg.
Pozbawiony
Słońca świat umierał wśród śnieżnej zamieci straciwszy
wszelką nadzieję. Łzy Olega zamieniały się w lodowe sople, kiedy
kniaź poczuł na ramieniu spracowaną rękę prastarej istoty.
Odwrócił się i w świetle wydobywającym się z oczu Jaremy
rozpoznał niebieską jak ultramaryna twarz dawno niewidzianego
przyjaciela.
-
Kalika! Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę! -
wykrzyknął Oleg.
Stary
Płanetnik miał pokrytą zmarszczkami, łysą głowę, sumiaste wąsy
białe jak mleko, odziany zaś był w podarty i upstrzony łatami
czerwony kontusz.
-
Nie czas na łzy – Kalika szorstko upomniał kniazia – jeszcze
jest nadzieja dla świata. Pan Swaróg kazał mi, abym ci przekazał,
że konieczne jest byś złożył w żertwie swoje serce; tylko tak
przywrócisz słoneczny blask światu. Masz do wyboru: odejść teraz
w sławie do Nawi, bądź zhańbić się tchórzostwem na wieki.
-
Wybieram to co słuszne – rzekł poważnie Oleg, a Kalika pokiwał
głową z aprobatą.
W
niebieskiej dłoni Płanetnika zalśnił ofiarny sztylet ze złotym
ostrzem z rękojeścią z kości słoniowej.
-
Kiedy zatopisz to ostrze w sercu, twoje ciało pochłoną płomienie
na znak, że żertwa została przyjęta.
-
Zgadzam się – rzekł zdecydowanie Oleg, a Płanetnik pomógł mu
zdjąć zbroję.
Kalika
otworzył sine usta i jął śpiewać hymn ku czci Nieznanego Boga,
którego kniaź czcił w głębi swego serca.
-
Agej Zabołat, Agej Gracilis, Agej Viełatifikoł… - zawodził
Płanetnik, podczas gdy Oleg szybkim, stanowczym ruchem zatopił
sztylet w swej piersi.
Wówczas
ciało kniazia zapłonęło niczym pochodnia, a z ust jego wydobył
się okrzyk, który słychać było od wschodu po zachód… Oleg
cierpiał za starożytne królestwo Wielkiego Rusa i cały okrąg
Ziemi…
*
Oleg
otworzył oczy. Spostrzegł, że leży przykryty białą pierzyną, a
przez okno wpadają promienie Słońca. Przy łożu spoczywał
wyciągnięty na perskim dywanie gepard Jarema. Nie miał skrzydeł,
ani nie mówił ludzkim głosem.
-
Gdzie jestem? Czy to Nawia czy raczej Walhalla? - kniaź spytał
urodziwej panny służebnej z plemienia Płowców.
-
Miłościwy Panie – rzekła służebnica – jesteś w swoim pałacu
w Dendropolis. Wszyscy się lękali, bo niedawno było straszne
zaćmienie Słońca i opowiadają, Panie, że udałeś się na daleką
i niebezpieczną wyprawę, aby pokonać smoka, który przyniósł
światu ciemność – zarumieniła się Połowczanka.
-
Sława bogom; to tylko sen – westchnął Oleg gdy wtem na swej
obnażonej piersi dostrzegł bliznę po ranie zadanej sztyletem,
której wcześniej tam nie było…. KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz