Strony

poniedziałek, 30 marca 2020

Siergiej Woronow i małpie jądra


,,Woronow Sergjusz, ros. fizjolog, ur. 1866, od 1917 kierownik laboratorjum dla doświadczalnej chirurgji w Collège de France (Paryż), pracuje nad przeszczepianiem gruczołów, zwłaszcza gruczołów płciowych (...)’’ - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 18 Victor do Żyżmory’’





Siergiej Woronow (1866 – 1951) był rosyjskim emigracyjnym lekarzem pracującym we Francji i Egipcie. Zasłynął przeszczepianiem mężczyznom małpich jąder w celu ich odmładzania. Kryło się w tym myślenie magiczne: część ciała jurnego zwierzęcia miała uczynić człowieka jurnym (już w XVIII – wiecznej francuskiej powieści Denisa Diderota ,,Kubuś Fatalista i jego pan’’ pojawia się określenie: ,,rozpustny jak szympans’’). W wieku 33 lat Woronow przeprowadził na sobie pierwszy eksperyment polegający na wstrzyknięciu sobie na odmłodzenie mieszaniny zmielonych jąder psów i świnek morskich (nie podziałało). W 1913 r. wszczepił 74 – latkowi kawałki jąder pawiana licząc, że organizm je zasymiluje i nabierze wigoru. Z powodu efektu placebo jego metody początkowo cieszyły się uznaniem świata nauki. Miał licznych klientów, na których dużo zarobił. Z czasem przestano dawać wiarę w skuteczność jego terapii, lecz w niczym mu to nie zaszkodziło.
Terapia Woronowa zainspirowała Michaiła Bułhakowa (z wykształcenia również lekarza) do napisania powieści science fiction ,,Psie serce’’.

Irydologia






,,Dziwaczny pogląd, że tęczówka oka może zostać wykorzystana do diagnozowania chorób, pojawił się w XIX wieku, gdy węgierski lekarz Ignác Péczely zaobserwował podobieństwa w wyglądzie tęczówek u człowieka ze złamaną nogą... oraz u sowy ze złamaną nogą. Dlaczego Péczely nie przypisał tych podobieństw przypadkowi? Skąd w ogóle wytrzasnął sowę i po co wpatrywał się w oczy człowieka i ptaka z intensywnością, która umożliwiła mu przeprowadzenie tej analizy porównawczej? Te pytania na zawsze już pozostaną bez odpowiedzi.
   W każdym razie irydologia (która wciąż cieszy się sporą popularnością) pojawiła się w następstwie dokonanego przez Péczelego odkrycia'' -
Lydia Kang, Nate Pedersen ,,Szarlatani. Najgorsze pomysły w dziejach medycyny''



Legenda o św. Ludwinie






,,W Niderlandach końca XIV wieku jazda na łyżwach wzdłuż zamarzniętych kanałów wciąż stanowiła najpopularniejszy sposób podróżowania zimą. Gdy Ludwina miała 15 lat, nieszczęśliwie upadła w czasie takiej podróży na łyżwach. [...] nigdy całkiem nie wyzdrowiała, stopniowo popadając w coraz większą niepełnosprawność (współcześnie dolegliwości Ludwiny zwykło się uważać za jeden z pierwszych udokumentowanych przypadków stwardnienia rozsianego).
  Ludwina zaczęła restrykcyjnie pościć - jej głodówka, początkowo traktowana jako metoda leczenia, wkrótce nabrała religijnego wydźwięku. Od diety złożonej z samych jabłek kobieta przeszła do jedzenia daktyli, z czasem porzuconych na rzecz wina rozcieńczonego wodą, które potem zastąpiła wodą rzeczną zaprawioną morską solą, by w końcu żyć jedynie powietrzem. W miarę jak sława Ludwiny jako uzdrowicielki i mistyczki zataczała coraz szersze kręgi, niderlandzcy włodarze obstawili ją strażnikami, którzy mieli zweryfikować prawdziwość jej deklaracji całkowitego powstrzymywania się od spożywania pokarmów. Strażnicy zeznali, że Ludwina w istocie nic nie je (według niektórych źródeł nie omieszkali także jej zgwałcić). W miarę jak jej choroba postępowała, Ludwina ponoć zrzucała kolejne fragmenty ciała, które skwapliwie gromadzono, by uczynić z nich relikwie'' -
Lydia Kang, Nate Pedersen ,,Szarlatani. Najgorsze pomysły w dziejach medycyny''

Kolado i Samowiła


,,Legendę herbu Boża Wola wykorzystał Józef Ignacy Kraszewski w ‘Starej baśni’, gdzie jako starą pieśń śpiewa ją ślepy Słowan. Fabuła jest nieco zmieniona, mówi o królu Czytaju, czcicielu Wisznu. Czytaj, kiedy stanął nad rzeką i ujrzał wielkie siły króla dunajskiego, począł modlić się Koladzie i Samowile. Bogowie ci (apokryficzni zresztą) wysłuchali jego próśb i mrozem skuli wody Dunaju, umożliwiając tym samym przejście wojskom słowiańskim, natomiast gorący żar spalił wrogów’’ - M. Derwich, M. Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity’’





Dynastia Grakchidów w Analapii wygasła wraz ze śmiercią króla Lisa. Nastał po nim czas panowania króla Abrahama Prochownika będącego Żydem. Władca ten nie miał syna, jeno córkę Karolinę, nazwaną tak dla uczczenia zwycięstwa nad wojskami Karola Wielkiego, cesarza Franków. Nim umarł, wyznaczył na swojego następcę wojewodę Popiela z możnego i starożytnego rodu Pompiliuszów, którego protoplastą był Popielarz; zabójca Króla Myszy ze Szklanej Góry, żyjący pod koniec ery dwunastej. Na tron w Neście wstąpił założyciel niesławnej dynastii Popielidów, który zapisał się w annałach jako Popiel I Okrutny. Prezentowana tu opowieść łącząca słowiańskie legendy z chansons de geste pochodzi ze zbioru ,,Codex vimrothensis’’, a jej akcja rozgrywa się u schyłku dynastii Grakchidów i na początku dynastii Popielidów.


*






Bradamanta była jedyną niewiastą w gronie paladynów Karola Wielkiego. Smukła i pełna wdzięku, nosiła srebrzystą zbroję lśniąca jak lustro i szyszak zakończony kitą śnieżnobiałych, strusich piór. Dosiadała karego rumaka imieniem Zinco zdobytego na Maurach z Hiszpanii. W niezliczonych bitwach potykała się z Saracenami, Baskami, Sasami, Awarami, ogrami, wilkołakami i olbrzymami za każdym razem wychodząc zwycięsko. Jej jasnego miecza wykutego na Księżycu lękali się zbójcy, czarownicy i demony. Kosa jej była czarna jak pkieł i spleciona w siedem warkoczy miękkich niczym kitajka, które w czasie boju powiewały jak proporce. Piękna była Bradamanta i równie straszna dla wszystkich, którzy walczyli przeciw ,,słodkiej Francji’’.
Zdarzyło się podówczas, że Frankowie przekroczyli Lebanę maszerując w głąb słowiańskiego królestwa pogan, zwanego Analapią. Zmarł wówczas król Lis, ostatni z rodu Kraka. Pod mieczem Bradamanty padali niczym ścięte toporem dęby najroślejsi wojowie słowiańscy. Z jej ręki zginął potężny Turlej w szłomie ozdobionym byczymi rogami, Dzikor mający moc zamieniać się w wielkiego, czarnego odyńca, Żubrysko, w którego dłoniach łamały się żelazne pręty, bracia Wielkosław i Małomir z prastarego ludu Neurów – wilkołaków, Mołojec z Roxu, w dzieciństwie wykarmiony mlekiem niedźwiedzicy, olbrzymi Dąbczak uzbrojony w maczugę nabijaną żelaznymi ćwiekami oraz łuczniczka Użara z Bohemii.






W puszczy stojącej na drodze do stołecznej Nesty, księżycowy miecz Bradamanty, krzesząc iskry skrzyżował się z orężem Skuby, na którego tarczy widniał wymalowany herb Abdank. Ród Skuby brał swój początek od szewca Scovaina z grodu Grakchov, który sporządził barana wypchanego siarką i smołą dla smoka z Vovel. Twardy to był przeciwnik, daleko silniejszy i bardziej wytrzymały niż inni mocarni wojowie, którzy dotąd ginęli z ręki nadobnej Bradamanty. Miecze uderzały o siebie niczym grzmiące pioruny na niebie. Skuba otrzymał cztery rany, a krew z czoła zalewała mu oczy, jednak nie zważał na ból jakby był prawym berserkiem z mroźnego Nürtu. Podstawił nogę Bradamancie, a gdy się zachwiała, zdecydowanym ruchem wyrwał jej połyskliwy miecz z ręki. Po raz pierwszy dziewicza paladynka padła jak długa na ziemię. W jej oczach malowało się upokorzenie wraz ze wściekłością. Skuba trzymał w dłoniach oba miecze; swój i odebrany Bradamancie, a wokół las rozbrzmiewał jękami konających Franków wycinanych w pień przez Słowian. Już niebawem na gałęziach drzew zawisły na postrach najeźdźcom ucięte głowy w hełmach i wyprute jelita.
- Na co czekasz? - warknęła Bradamanta. - Ubij mnie zaraz, ty pogański psie, bo ja i tak nigdy nie będę twoja!
- My Analapowie nie zabijamy niewiast – pokręcił głową Skuba, po czym pomógł wstać powalonej paladynce. - To jest mój jeniec! - zawołał wielkim głosem. - Nikt kto poważy się ją skrzywdzić, nie ujdzie mojego palącego gniewu! - ci, którzy walczyli wespół ze Skubą, ani myśleli podważać jego autorytet dowódcy.
Skuba zabrał opierającą się i miotającą groźby Bradamantę do swego obozu gdzie zapewnił jej jadło i napoje z własnych zapasów, oraz opiekę znachora. Nikt nie śmiał na nią podnieść ręki, a i sam Skuba traktował ją z najwyższym szacunkiem jaki tylko rycerz winien okazywać damie. Coś zaczęło pękać w Bradamancie; już nie patrzyła na Skubę jak dotąd niczym na znienawidzonego wroga.
- Na własne oczy się przekonuję, że Słowianie jednak nie są takimi dzikusami za jakich ich uważałam – dumała Bradamanta przy wspólnym posiłku ze Skubą. - Wielu spośród nich to mężowie szlachetni, z odwagą broniący swojej ziemi i choć nie znają prawdziwego Boga, przestrzegają Jego prawa zapisanego na dnie ich serc. Ten, który mnie wziął do niewoli jest lepszym rycerzem od takiego chociażby Ganelona z Moguncji.
Którejś nocy w blasku Księżyca, Skuba i Bradamanta biorąc na świadków Chrystusa i Niję – Welesa wymienili się złotymi pierścieniami ślubując sobie, że na czas wojny będą się nawzajem oszczędzać w walce. Następnie Skuba całując Bradamantę na pożegnanie dozwolił jej powrócić do innych Franków, gdzie z radością przyjął ją sam Karol Wielki wraz z Rolandem, Oliwierem i biskupem Turpinem. Wielkie było zdziwienie cesarza i jego paladynów gdy z ust Bradamanty dowiedzieli się, że słowiański setnik Skuba uszanował jej cześć panieńską.
Tymczasem pod nogami frankijskich najezdników paliła się ziemia. Hetman Popiel z lisią przebiegłością i furią tygrysa dzień w dzień zadawał Frankom dotkliwe straty prześladując ich w dzień i w nocy. Żydowski kupiec Abraham Prochownik wzorem Sineańczyków zmieszał węgiel drzewny z siarką i saletrą uzyskując w rezultacie wybuchową mieszaninę, która od jego nazwiska została nazwane przez Słowian prochem. Huk i nagłe rozbłyski spalanego prochu przerażały Franków i płoszyły ich konie rzucające się do bezładnej ucieczki. Opowiadano wiele lat po tych wydarzeniach jak jeden z paladynów wszedł do jaskini i chcąc rozjaśnić sobie ciemności zapalił łuczywo. Wówczas wyleciał w powietrze z całą grotą, która okazała się składnicą prochu. Według świadectwa w XV wieku przytoczonego przez Pawła Włodkowica na soborze w Konstancji, Karola Wielkiego do zawarcia pokoju ze Słowianami skłonił ostatecznie niepokojący sen, w którym cesarz ujrzał świętych z zamierzchłych wieków Analapii – Wandę, Bogdala i Liyę. Owi święci powiedzieli mu, że jest sprzecznym z wolą Bożą nakłanianie Analapii do przyjęcia chrztu przemocą oraz iż z tego ludu wyjdzie w przyszłości największy z Papieży.
Kiedy Frankowie jak niepyszni opuszczali Analapię, Skuba wyjechał w ślad za Bradamantą. Zabiegał o jej rękę, ona zaś była mu przychylna. Wciąż jednak różnili się wyznawaniem wiary odmiennej. Skuba choć zamieszkał w chrześcijańskim państwie z uporem odwlekał dzień przyjęcia chrztu. Bradamanta pragnąc zostać jego żoną nie ustawała w żarliwych modlitwach i postach chcąc wyjednać u Boga jego nawrócenie. Skubę drażniły te wysiłki.
- Dopiero wtedy uwierzę, że twój Bóg jest mocniejszy niż bogowie moich ojców, jeśli sprawi, że latem spadnie śnieg! - zapowiedział Skuba, a z oczu Bradamanty po raz pierwszy od wielu lat pociekły podobne do pereł łzy.
Paladynka nie ustawała jednakże w modłach za narzeczonego; tak jak dotąd jej orężem był miecz tak teraz stał się nim różaniec. W przyrodzie panował lipiec i żar lał się z nieba niczym z trzewi smoka. Skuba objeżdżał konno swe posiadłości rozciągające się na francuskiej ziemi, kiedy ujrzał jak pobliski pagórek pokryty jest olśniewającą bielą.
- Niemożliwe… - wycedził przerażony.
Rychło jednak nabrał odwagi i podjechał bliżej do pagórka. Zsiadł z konia, zanurzył dłoń w białym puchu i nawet posmakował go. Puch okazał się zimny i mokry.
- To nie sól, ani mąka, ale najprawdziwszy śnieg w środku skwarnego lata! - wykrzyknął Skuba. - Bóg Bradamanty okazał się mocniejszy niż bogowie Słowian, a ja, głupi, śmiałem się z jej modłów. Przebacz mi, wielki Jezu Chryste! - Skuba padł na kolana i dygotał przerażony.
Kiedy znów spotkał Bradamantę rzekł jej:
- Wielki cud wymodliłaś!
Następnie nie zwlekając poprosił biskupa Turpina, aby go ochrzcił udzielił ślubu z umiłowaną. Kiedy Skuba wciąż wyrzucał sobie niedowiarstwo, ujrzał w sennym widzeniu nie kogo innego jak Apostoła Tomasza, który przemówił doń serdecznie.
- Ja również wątpiłem i kiedy mój Pan zmartwychwstał, dopiero wtedy weń uwierzyłem, kiedy pozwolił mi gwoli pewności zanurzyć palec w Jego ranach. On jednak nie potępił mnie, bo jest nieskończenie dobry i pozwala się znaleźć wszystkim tym, którzy Go szczerze poszukują.
Słowa te przyniosły ukojenie Skubie. Razem z Bradamantą doczekał się syna, który otrzymał na chrzcie imię Kolada (Colado).


*





- Ciągle się modlisz, a nie jest to twój jedyny obowiązek – z naganą w głosie biskup Turpin odrywał Koladę od wieczornych modłów.
- Sam mówiłeś mi kiedyś, panie, że modlitwy nigdy za dużo – zaoponował Kolado.
- Tak – biskup skrzywił się jakby właśnie zjadł cytrynę – niemniej zważ na to co głosił św. Benedykt: ,,Ora et labora’’ - Módl się i pracuj. Narzędziem pracy chłopa jest łopata czy inna motyka, ty zaś jako przyszły rycerz powinieneś zaprawiać się w rzemiośle wojennym, aby w przyszłości móc bronić ziem chrześcijańskich. Właśnie nastał czas na ćwiczenie fechtunku – oznajmił biskup Turpin głosem nie znoszącym sprzeciwu, a Kolado posłusznie opuścił kaplicę.
Syn Skuby i Bradamanty miał fiołkowe oczy i ciemnozłote pukle. Budził tęsknotę w niejednym sercu niewieścim, choć sam nie miał jeszcze swojej damy. Turpin był wymagającym nauczycielem rycerskiego rzemiosła i choć niechętnie się do tego przyznawał, wojaczka, uczty i łowy absorbowały go bardziej niż nabożeństwa.
- Źle trzymasz miecz! - dźwięczało w uszach Kolady. - Bijesz się jak baba, z całym szacunkiem dla twojej matki! - mistrz karcił ucznia.
Ciało Kolady zlewał rzęsisty pot, a jego myśli były gniewne. Natężył całą uwagę, aby zakończyć pojedynek.
- Dobrze ci idzie… Na dzisiaj koniec – pochwalił biskup Turpin rozcierając piekącą dłoń, z której Kolado wytrącił miecz.
Kolado biegle władał mową Franków zarówno tych z zachodu, którzy dali początek Francuzom, jak i tym wschodnim, od których wywodzą się Niemcy. Na dworach w Akwizgranie i w Paryżu minstrele opiewali rycerskie cnoty jego ojca Skuby, który po przyjęciu chrztu niejednego prałata zawstydzał swym nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny jak i i samego Kolady budzącego lęk w sercach Sasów i Saracenów. Jego obyczaje były dworne. Nieraz gościł w najskrytszych snach panien i mężatek, żadnej jednak nie okazywał specjalnych względów. Z opowieści swojego ojca Skuby, dowiadywał się o dalekiej, pogrążonej w mrokach pogaństwa krainie Analapii – ziemi pełnych zwierza borów, rybnych rzek i jezior, dzielnych mężów i urodziwych niewiast. Kolado zawsze słuchał tych historii snutych w długie zimowe wieczory z uwagą i podziwem. Rozpalały one w duszy młodzieńca tęsknotę jakiej jego serce nie było władne pomieścić.
- To sam cesarz Karol powiedział, że w Analapii ma się narodzić Anielski Papież? - Kolado pytał swojego ojca z rozszerzonymi oczami i pałającym sercem. - Nim umrę, muszę odwiedzić tę krainę! - postanowił mocno i dotrzymał słowa.


*






Pierwszy Popielida na tronie Analapii, który objął rządy po śmierci żydowskiego króla Abrahama Prochownika był mężem rosłym jak tur, a w jego muskularnym ciele drzemała iście niedźwiedzia siła. Włosy miał barwy popiołu zaplecione w gruby warkocz, oczy zaś zielone i przenikliwe niczym ślepia wodnika. Wielkie miał upodobanie w opróżnianiu beczek wina i miodu, pożeraniu pieczonych w całości wieprzy, odbieraniu przemocą dziewictwa, a także w łowach na grubego zwierza i przypatrywaniu się egzekucjom co zapewniło mu przydomek Popiela Okrutnego. Miał na rękach krew setek leśnych ludzi. Po tym jak uprowadził żonę jednego z ich wodzów, a jego samego wydał na męki, kazał palić lasy zamieszkane przez leśnych ludzi, a ich samych tępić niczym dzikie bestie. Analapia jak długa i szeroka wzdychała w udręczeniu pod rządami potomka głupiego Popielarza. Zdobyte ongiś przez króla Wizimira na Sasach ziemie Bliskiego Zachodu rozciągające się między Lebaną a Odirną podniosły bunt i pod wodzą księcia Mrowca oddzieliły się od Analapii.
Jednak Kolado nie zaprzątał sobie głowy rozmyślaniami o tym jakim człowiekiem jest obecny król Analapii. Z opowieści ojca słyszał o chrobrych władcach z zamierzchłej przeszłości, przed których dzielnością przyszło się ukorzyć perskim królom Cyrusowi i Dariuszowi, Aleksandrowi Wielkiemu, Juliuszowi Cezarowi, Attyli, Arturowi, a w ostatnich latach samemu Karolowi Wielkiemu. Opowieści te budziły w sercu młodzieńca dumę z kraju przodków.





Kolado jechał przez gęsty las dosiadając białego jak mleko rumaka Valatinusa w złotej uprzęży, podkutego złotymi podkowami, gdy do uszu jego wdarł się przeciągły, gniewny ryk i łoskot ciężkich kopyt. Rycerz wyjrzał ostrożnie zza drzewa i i ujrzał stado rozjuszonych turów szarżujących na postawnego męża w karmazynowym płaszczu obszytym futrem soboli, który ściskał w ręku włócznię. Obok niego stał łowczy i jeszcze dwóch myśliwych, także uzbrojonych we włócznie, lecz było to za mało, aby zatrzymać całe stado. W Analapii od czasów Lecha I Dalmackiego jedynie królowie i osoby z ich orszaku mogli polować na tury, co stanowiło formę ochrony tych zwierząt. W ,,Kronikarz łowieckich Analapii’’ spisanych przez Huberta z Jędrzejowa Mazowieckiego w XII wieku można przeczytać, że król Popiel I Okrutny grzeszył brawurą i nie raz w czasie łowów narażał życie swoje i innych uczestników polowania. Koladzie nigdy nie brakowało refleksu ni odwagi, które sławili nawet walczący przeciw niemu hiszpańscy Maurowie. Również teraz zeskoczył z konia, stanął między myśliwymi, a stadem dzikich byków, po czym ugiął przed nimi kolana i pochylił głowę naśladując celtyckich gladiatorów z Iberii, o których wyczynach słyszał z ust trubadurów. Łowcy myśleli zgodnie, że tury wezmą junaka na rogi i stratują na krwawą miazgę ciężkimi kopytami, lecz stało się inaczej. Przewodnik stada parsknął i zatrzymał się, a z nim reszta zwierząt. Tury sądząc, że mają przed sobą osobnika, który się poddaje, oddaliły się truchtem w knieje unosząc ogony wysoko w górę.
- Niech Boruta i inni bogowie prastarej puszczy wynagrodzą ci, odważny junaku, że uratowałeś mi życie – przerwał ciszę bogato odziany mąż kładąc zdobioną pierścieniami dłoń na ramieniu wciąż klęczącego Kolady, który szybko powstał zmieszany. - Czy wiesz kim jestem?
- Na pewno kimś znacznym – odrzekł Kolado w łamanej mowie Słowian.
- Ha! Uratowałeś dziś życie samemu Popielowi; królowi Analapii, w którego żyłach płynie krew Numy Pompiliusza, króla Rzymu. Proś o nagrodę!
- Urodziłem się w Cesarstwie Franków i rycerską, choć pogańską Analapię znam jeno z opowieści mego ojca, mężnego Skuby herbu Abdank, które rozpaliły we mnie pragnienie ujrzenia i poznania twego kraju, panie. To będzie dla mnie największa nagroda.
- Niechże tak będzie – zgodził się Popiel i zabrał Koladę na swój dwór w Neście.
Popiel gruntownie przebudował starożytny pałac wzniesiony na początku ery trzynastej przez króla Lecha zdobiąc go obficie wszelkiego rodzaju łupami i daninami. Wzniósł również olbrzymi murowany chram poświęcony czci wszystkich bogów, których kult ustanowił król Cztan III Zakonodawca. Chram ten już z daleka lśnił od złota, srebra i klejnotów, a jego budowa miała w zamyśle Popiela przyćmić blaskiem cerkiew Hagia Sofia w Carogrodzie.
Kolado jako gość króla Analapii został posadzony na zaszczytnym miejscu mieszczącym się w kącie przestronnej komnaty. Na znak Popiela odziane w skąpe stroje z muślinu, gazy i cekinów połowieckie niewolnice przyniosły puchary wypełnione winem i miodem, oraz złote i srebrne 






półmiski pełne pieczonego mięsiwa. Zagrała muzyka. Oto urodziwa panna w czerwonej sukni siedziała na ozdobnym taborecie z kości słoniowej i białymi palcami szarpała struny złotej harfy. Z jej koralowych ust wydobywały się tony pieśni tak ujmująco pięknej, że mogła ją zaśpiewać wyłącznie syrena lub pokrewna istota z błogosławionej rasy toropieckiej istniejącej na długo przed stworzeniem pierwszych ludzi. Kolado obrócił na nią wzrok, a ich spojrzenia spotkały się przyspieszając bicie serca. Zarówno lica panny jak i jej całe ciało były doskonale piękne przez co Kolado porównywał ją w myślach do eburnowej Galatei dłuta Pigmaliona ożywionej przez Afrodytę. Włosy jej miały barwę czerwonego złota i uroczo opadały na plecy w gąszczu loków. Duże, wilgotne oczy lśniły na podobieństwo zaklętych szmaragdów, w które obróciło się ciało Kleopatry. Kolado wpatrywał się w nią całkiem oczarowany gdy wtem dostrzegł jedyny defekt urody nadobnej harfistki; jej lewa noga była nogą kozy.
- Widzę, że zaciekawiła cię moja niewolnica – stwierdził Popiel odrywając się na chwilę od pieczonego prosięcia. - Nie zaprzeczaj, młodzieńcze; widać to z twoich maślanych oczu. Nazywa się Samowiła, a dlatego jedną nogę ma jak koza, bo należy do istot zwanych Wiłami. Zacna to harfistka, a i w łożu dobra – Popiel podkręcił szarego wąsa. - Pewnie u was we Francji nie widuje się takich istot, czy może się mylę?
- Wiedz, panie, że nigdy wcześniej nie miłowałem innej niewiasty prócz rodzonej matki – odparł zmieszany Kolado – jednak dziś, aby zdobyć jej rękę, jeśli oczywiście będzie mnie chciała, jestem gotów potykać się o nią na ubitej ziemi z twoimi najlepszymi rycerzami.
- Ha! Niech więc będzie twoja. Przyjmij ją jako nagrodę ode mnie za uratowanie mi życia – oczy Kolady rozbłysnęły radością.
Od tego czasu Kolado i Samowiła spędzali ze sobą coraz więcej czasu. On był jej rad, a ona rada jemu. Wraz z miłością do Kolady w serc Samowiły rosła i dojrzewała miłość do Chrystusa. Powiada Giząb z Chrzanowa, że chrztu udzielił jej i węzłem małżeńskim z Koladą połączył misjonarz Walenty z L’Escargotu bawiący podówczas na wyspie Wolin. Jednak czasy panowania Popiela I Okrutnego nie były łaskawe dla chrześcijan.

,,Dając posłuch złym doradcom Popiel pierwszy tego imienia karał na gardle tych wszystkich, którzy odmawiali pokłonu bałwanom, których kult ustanowił Cztan III. W liczbie tych, którzy w owych dniach oddali życie za wiarę, znaleźli się mnich Walenty z L’Escargotu pochwycony na wyspie Wolin gdzie potajemnie chrcił wbrew zakazowi grododzierżcy i rycerz Kolado syn Skuby; Słowianin urodzony w Cesarstwie Franków. Obaj zostali straceni pod fałszywym zarzutem szpiegostwa na rzecz cesarza Karola Wielkiego. […]. Tego samego Koladę, który jeszcze niedawno w czasie polowania uratował królowi życie przed stadem turów, teraz kazał przeklęty Popiel wrzucić nagiego i związanego do zamarzniętego jeziora gdzie kra o ostrych krawędziach ucięła mu głowę. Jego żona Samowiła należąca do długowiecznej rasy starszej niż dzieci Adama i Ewy, została napiętnowana rozpalonym żelazem i wygnana z Analapii. Uchodząc w stronę Cesartwa, rzuciła przekleństwo na Popielidów, że ich ród zginie pożarty przez myszy’’ - Giząb z Chrzanowa ,,Mówią wieki’’, X wiek (?).


*







Już od samego rana Reims rozbrzmiewało gniewnymi okrzykami:
- Spalić tą wiedźmę kozionogą, ten pomiot szatański – suknia Samowiły zwisała w strzępach odsłaniając ciężki brzuch zaokrąglony od przebywających w nim dzieci, oko było podbite, a ciało pokrywały sińce.
- Na stos z tą poczwarą! - wrzeszczał motłoch nie mający litości nad bezbronną, brzemienną Wiłą z dalekiej Analapii.
Smutno zakończyłyby się dzieje Samowiły, wdowy po męczenniku Koladzie, gdyby roztrącając ciemny tłum nie wjechał weń biskup Turpin na białym koniu. Krewki hierarcha znał Samowiłę z listów pisanych przez jej męża.
- Natychmiast ją ostawcie w pokoju, albo sami zakosztujecie stosu! - rozkazał biskup donośnym głosem, a dla podkreślenia wagi swych słów bił ciżbę pastorałem jak pałką. - Rozstąpcie się, głupcy! To nie jest czarownica, ani inna poczwara piekielna, jeno nasza siostra w Chrystusie. Jak uczył św. Augustyn, każda istota rozumna i śmiertelna jest człowiekiem i ma duszę, nawet jeśli jej ciało wygląda dość… nietypowo. Rozejść się, barany, abo zaraz rzucę na was klątwę! - tłum mieszczan zafalował i szemrząc zaczął się rozchodzić, zaś biskup okrył sponiewieraną Wiłę swym płaszczem i przemówił do niej łagodnie.
- Niby chrześcijanie, a gorsi od Saracenów. Nie płacz już, nieszczęsna istoto. Nikomu nie pozwolę ciebie skrzywdzić.






Samowiła resztę swych dni spędziła we Francji razem z synami Tymonem i Wawrzyńcem, których wzbudził w jej żywocie Kolado, a którzy gdy dorośli zostali paladynami jak ich ojciec. Samowiła żyła jeszcze w czasach Karola Łysego, a gdy umarła, jej dusza odleciała do Nieba pod postacią białego gołąbka.

Legenda o bobrze





,,O tym, że ludzie byli naprawdę zafiksowani na punkcie pozyskiwania bobrzych jąder, świadczy pojawienie się w średniowieczu opowieści o bobrach, które, znużone ciągłą ucieczką przed myśliwymi, na widok ludzi same odgryzają sobie jądra i ciskają nimi prosto w swoich ciemiężycieli. [...] nie ma w niej ani krztyny prawdy'' - Lydia Kang, Nate Pedersen ,,Szarlatani. Najgorsze pomysły w dziejach medycyny''





Stąd właśnie wzięło się polskie powiedzenie: ,,Wykupił się jak bóbr strojem'' (strój - wydzielina gruczołów zapachowych bobra, które dawniej błędnie umiejscawiana w jego jądrach).