,,Legendę
herbu Boża Wola wykorzystał Józef Ignacy Kraszewski w ‘Starej
baśni’, gdzie jako starą pieśń śpiewa ją ślepy Słowan.
Fabuła jest nieco zmieniona, mówi o królu Czytaju, czcicielu
Wisznu. Czytaj, kiedy stanął nad rzeką i ujrzał wielkie siły
króla dunajskiego, począł modlić się Koladzie i Samowile.
Bogowie ci (apokryficzni zresztą) wysłuchali jego próśb i mrozem
skuli wody Dunaju, umożliwiając tym samym przejście wojskom
słowiańskim, natomiast gorący żar spalił wrogów’’ - M.
Derwich, M. Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity’’
Dynastia
Grakchidów w Analapii wygasła wraz ze śmiercią króla Lisa.
Nastał po nim czas panowania króla Abrahama Prochownika będącego
Żydem. Władca ten nie miał syna, jeno córkę Karolinę, nazwaną
tak dla uczczenia zwycięstwa nad wojskami Karola Wielkiego, cesarza
Franków. Nim umarł, wyznaczył na swojego następcę wojewodę
Popiela z możnego i starożytnego rodu Pompiliuszów, którego
protoplastą był Popielarz; zabójca Króla Myszy ze Szklanej Góry,
żyjący pod koniec ery dwunastej. Na tron w Neście wstąpił
założyciel niesławnej dynastii Popielidów, który zapisał się w
annałach jako Popiel I Okrutny. Prezentowana tu opowieść łącząca
słowiańskie legendy z chansons de geste pochodzi ze zbioru ,,Codex
vimrothensis’’,
a jej akcja rozgrywa się u schyłku dynastii Grakchidów i na
początku dynastii Popielidów.
*
Bradamanta
była jedyną niewiastą w gronie paladynów Karola Wielkiego.
Smukła i pełna wdzięku, nosiła srebrzystą zbroję lśniąca jak
lustro i szyszak zakończony kitą śnieżnobiałych, strusich piór.
Dosiadała karego rumaka imieniem Zinco zdobytego na Maurach z
Hiszpanii. W niezliczonych bitwach potykała się z Saracenami,
Baskami, Sasami, Awarami, ogrami, wilkołakami i olbrzymami za każdym
razem wychodząc zwycięsko. Jej jasnego miecza wykutego na Księżycu
lękali się zbójcy, czarownicy i demony. Kosa jej była czarna jak
pkieł i spleciona w siedem warkoczy miękkich niczym kitajka, które
w czasie boju powiewały jak proporce. Piękna była Bradamanta i
równie straszna dla wszystkich, którzy walczyli przeciw ,,słodkiej
Francji’’.
Zdarzyło
się podówczas, że Frankowie przekroczyli Lebanę maszerując w
głąb słowiańskiego królestwa pogan, zwanego Analapią. Zmarł
wówczas król Lis, ostatni z rodu Kraka. Pod mieczem Bradamanty
padali niczym ścięte toporem dęby najroślejsi wojowie słowiańscy.
Z jej ręki zginął potężny Turlej w szłomie ozdobionym byczymi
rogami, Dzikor mający moc zamieniać się w wielkiego, czarnego
odyńca, Żubrysko, w którego dłoniach łamały się żelazne
pręty, bracia Wielkosław i Małomir z prastarego ludu Neurów –
wilkołaków, Mołojec z Roxu, w dzieciństwie wykarmiony mlekiem
niedźwiedzicy, olbrzymi Dąbczak uzbrojony w maczugę nabijaną
żelaznymi ćwiekami oraz łuczniczka Użara z Bohemii.
W
puszczy stojącej na drodze do stołecznej Nesty, księżycowy miecz
Bradamanty, krzesząc iskry skrzyżował się z orężem Skuby, na
którego tarczy widniał wymalowany herb Abdank. Ród Skuby brał
swój początek od szewca Scovaina z grodu Grakchov, który
sporządził barana wypchanego siarką i smołą dla smoka z Vovel.
Twardy to był przeciwnik, daleko silniejszy i bardziej wytrzymały
niż inni mocarni wojowie, którzy dotąd ginęli z ręki nadobnej
Bradamanty. Miecze uderzały o siebie niczym grzmiące pioruny na
niebie. Skuba otrzymał cztery rany, a krew z czoła zalewała mu
oczy, jednak nie zważał na ból jakby był prawym berserkiem z
mroźnego Nürtu. Podstawił nogę Bradamancie, a gdy się zachwiała,
zdecydowanym ruchem wyrwał jej połyskliwy miecz z ręki. Po raz
pierwszy dziewicza paladynka padła jak długa na ziemię. W jej
oczach malowało się upokorzenie wraz ze wściekłością. Skuba
trzymał w dłoniach oba miecze; swój i odebrany Bradamancie, a
wokół las rozbrzmiewał jękami konających Franków wycinanych w
pień przez Słowian. Już niebawem na gałęziach drzew zawisły na
postrach najeźdźcom ucięte głowy w hełmach i wyprute jelita.
-
Na co czekasz? - warknęła Bradamanta. - Ubij mnie zaraz, ty
pogański psie, bo ja i tak nigdy nie będę twoja!
-
My Analapowie nie zabijamy niewiast – pokręcił głową Skuba, po
czym pomógł wstać powalonej paladynce. - To jest mój jeniec! -
zawołał wielkim głosem. - Nikt kto poważy się ją skrzywdzić,
nie ujdzie mojego palącego gniewu! - ci, którzy walczyli wespół
ze Skubą, ani myśleli podważać jego autorytet dowódcy.
Skuba
zabrał opierającą się i miotającą groźby Bradamantę do swego
obozu gdzie zapewnił jej jadło i napoje z własnych zapasów, oraz
opiekę znachora. Nikt nie śmiał na nią podnieść ręki, a i sam
Skuba traktował ją z najwyższym szacunkiem jaki tylko rycerz
winien okazywać damie. Coś zaczęło pękać w Bradamancie; już
nie patrzyła na Skubę jak dotąd niczym na znienawidzonego wroga.
-
Na własne oczy się przekonuję, że Słowianie jednak nie są
takimi dzikusami za jakich ich uważałam – dumała Bradamanta przy
wspólnym posiłku ze Skubą. - Wielu spośród nich to mężowie
szlachetni, z odwagą broniący swojej ziemi i choć nie znają
prawdziwego Boga, przestrzegają Jego prawa zapisanego na dnie ich
serc. Ten, który mnie wziął do niewoli jest lepszym rycerzem od
takiego chociażby Ganelona z Moguncji.
Którejś
nocy w blasku Księżyca, Skuba i Bradamanta biorąc na świadków
Chrystusa i Niję – Welesa wymienili się złotymi pierścieniami
ślubując sobie, że na czas wojny będą się nawzajem oszczędzać
w walce. Następnie Skuba całując Bradamantę na pożegnanie
dozwolił jej powrócić do innych Franków, gdzie z radością
przyjął ją sam Karol Wielki wraz z Rolandem, Oliwierem i biskupem
Turpinem. Wielkie było zdziwienie cesarza i jego paladynów gdy z
ust Bradamanty dowiedzieli się, że słowiański setnik Skuba
uszanował jej cześć panieńską.
Tymczasem
pod nogami frankijskich najezdników paliła się ziemia. Hetman
Popiel z lisią przebiegłością i furią tygrysa dzień w dzień
zadawał Frankom dotkliwe straty prześladując ich w dzień i w
nocy. Żydowski kupiec Abraham Prochownik wzorem Sineańczyków
zmieszał węgiel drzewny z siarką i saletrą uzyskując w
rezultacie wybuchową mieszaninę, która od jego nazwiska została
nazwane przez Słowian prochem. Huk i nagłe rozbłyski spalanego
prochu przerażały Franków i płoszyły ich konie rzucające się
do bezładnej ucieczki. Opowiadano wiele lat po tych wydarzeniach jak
jeden z paladynów wszedł do jaskini i chcąc rozjaśnić sobie
ciemności zapalił łuczywo. Wówczas wyleciał w powietrze z całą
grotą, która okazała się składnicą prochu. Według świadectwa
w XV wieku przytoczonego przez Pawła Włodkowica na soborze w
Konstancji, Karola Wielkiego do zawarcia pokoju ze Słowianami
skłonił ostatecznie niepokojący sen, w którym cesarz ujrzał
świętych z zamierzchłych wieków Analapii – Wandę, Bogdala i
Liyę. Owi święci powiedzieli mu, że jest sprzecznym z wolą Bożą
nakłanianie Analapii do przyjęcia chrztu przemocą oraz iż z tego
ludu wyjdzie w przyszłości największy z Papieży.
Kiedy
Frankowie jak niepyszni opuszczali Analapię, Skuba wyjechał w ślad
za Bradamantą. Zabiegał o jej rękę, ona zaś była mu przychylna.
Wciąż jednak różnili się wyznawaniem wiary odmiennej. Skuba choć
zamieszkał w chrześcijańskim państwie z uporem odwlekał dzień
przyjęcia chrztu. Bradamanta pragnąc zostać jego żoną nie
ustawała w żarliwych modlitwach i postach chcąc wyjednać u Boga
jego nawrócenie. Skubę drażniły te wysiłki.
-
Dopiero wtedy uwierzę, że twój Bóg jest mocniejszy niż bogowie
moich ojców, jeśli sprawi, że latem spadnie śnieg! - zapowiedział
Skuba, a z oczu Bradamanty po raz pierwszy od wielu lat pociekły
podobne do pereł łzy.
Paladynka
nie ustawała jednakże w modłach za narzeczonego; tak jak dotąd
jej orężem był miecz tak teraz stał się nim różaniec. W
przyrodzie panował lipiec i żar lał się z nieba niczym z trzewi
smoka. Skuba objeżdżał konno swe posiadłości rozciągające się
na francuskiej ziemi, kiedy ujrzał jak pobliski pagórek pokryty
jest olśniewającą bielą.
-
Niemożliwe… - wycedził przerażony.
Rychło
jednak nabrał odwagi i podjechał bliżej do pagórka. Zsiadł z
konia, zanurzył dłoń w białym puchu i nawet posmakował go. Puch
okazał się zimny i mokry.
-
To nie sól, ani mąka, ale najprawdziwszy śnieg w środku skwarnego
lata! - wykrzyknął Skuba. - Bóg Bradamanty okazał się mocniejszy
niż bogowie Słowian, a ja, głupi, śmiałem się z jej modłów.
Przebacz mi, wielki Jezu Chryste! - Skuba padł na kolana i dygotał
przerażony.
Kiedy
znów spotkał Bradamantę rzekł jej:
-
Wielki cud wymodliłaś!
Następnie
nie zwlekając poprosił biskupa Turpina, aby go ochrzcił udzielił
ślubu z umiłowaną. Kiedy Skuba wciąż wyrzucał sobie
niedowiarstwo, ujrzał w sennym widzeniu nie kogo innego jak Apostoła
Tomasza, który przemówił doń serdecznie.
-
Ja również wątpiłem i kiedy mój Pan zmartwychwstał, dopiero
wtedy weń uwierzyłem, kiedy pozwolił mi gwoli pewności zanurzyć
palec w Jego ranach. On jednak nie potępił mnie, bo jest
nieskończenie dobry i pozwala się znaleźć wszystkim tym, którzy
Go szczerze poszukują.
Słowa
te przyniosły ukojenie Skubie. Razem z Bradamantą doczekał się
syna, który otrzymał na chrzcie imię Kolada (Colado).
*
-
Ciągle się modlisz, a nie jest to twój jedyny obowiązek – z
naganą w głosie biskup Turpin odrywał Koladę od wieczornych
modłów.
-
Sam mówiłeś mi kiedyś, panie, że modlitwy nigdy za dużo –
zaoponował Kolado.
-
Tak – biskup skrzywił się jakby właśnie zjadł cytrynę –
niemniej zważ na to co głosił św. Benedykt: ,,Ora
et labora’’ -
Módl się i pracuj. Narzędziem pracy chłopa jest łopata czy inna
motyka, ty zaś jako przyszły rycerz powinieneś zaprawiać się w
rzemiośle wojennym, aby w przyszłości móc bronić ziem
chrześcijańskich. Właśnie nastał czas na ćwiczenie fechtunku –
oznajmił biskup Turpin głosem nie znoszącym sprzeciwu, a Kolado
posłusznie opuścił kaplicę.
Syn
Skuby i Bradamanty miał fiołkowe oczy i ciemnozłote pukle. Budził
tęsknotę w niejednym sercu niewieścim, choć sam nie miał jeszcze
swojej damy. Turpin był wymagającym nauczycielem rycerskiego
rzemiosła i choć niechętnie się do tego przyznawał, wojaczka,
uczty i łowy absorbowały go bardziej niż nabożeństwa.
-
Źle trzymasz miecz! - dźwięczało w uszach Kolady. - Bijesz się
jak baba, z całym szacunkiem dla twojej matki! - mistrz karcił
ucznia.
Ciało
Kolady zlewał rzęsisty pot, a jego myśli były gniewne. Natężył
całą uwagę, aby zakończyć pojedynek.
-
Dobrze ci idzie… Na dzisiaj koniec – pochwalił biskup Turpin
rozcierając piekącą dłoń, z której Kolado wytrącił miecz.
Kolado
biegle władał mową Franków zarówno tych z zachodu, którzy dali
początek Francuzom, jak i tym wschodnim, od których wywodzą się
Niemcy. Na dworach w Akwizgranie i w Paryżu minstrele opiewali
rycerskie cnoty jego ojca Skuby, który po przyjęciu chrztu
niejednego prałata zawstydzał swym nabożeństwem do Najświętszej
Maryi Panny jak i i samego Kolady budzącego lęk w sercach Sasów i
Saracenów. Jego obyczaje były dworne. Nieraz gościł w
najskrytszych snach panien i mężatek, żadnej jednak nie okazywał
specjalnych względów. Z opowieści swojego ojca Skuby, dowiadywał
się o dalekiej, pogrążonej w mrokach pogaństwa krainie Analapii –
ziemi pełnych zwierza borów, rybnych rzek i jezior, dzielnych mężów
i urodziwych niewiast. Kolado zawsze słuchał tych historii snutych
w długie zimowe wieczory z uwagą i podziwem. Rozpalały one w duszy
młodzieńca tęsknotę jakiej jego serce nie było władne
pomieścić.
-
To sam cesarz Karol powiedział, że w Analapii ma się narodzić
Anielski Papież? - Kolado pytał swojego ojca z rozszerzonymi oczami
i pałającym sercem. - Nim umrę, muszę odwiedzić tę krainę! -
postanowił mocno i dotrzymał słowa.
*
Pierwszy
Popielida na tronie Analapii, który objął rządy po śmierci
żydowskiego króla Abrahama Prochownika był mężem rosłym jak
tur, a w jego muskularnym ciele drzemała iście niedźwiedzia siła.
Włosy miał barwy popiołu zaplecione w gruby warkocz, oczy zaś
zielone i przenikliwe niczym ślepia wodnika. Wielkie miał
upodobanie w opróżnianiu beczek wina i miodu, pożeraniu pieczonych
w całości wieprzy, odbieraniu przemocą dziewictwa, a także w
łowach na grubego zwierza i przypatrywaniu się egzekucjom co
zapewniło mu przydomek Popiela Okrutnego. Miał na rękach krew
setek leśnych ludzi. Po tym jak uprowadził żonę jednego z ich
wodzów, a jego samego wydał na męki, kazał palić lasy
zamieszkane przez leśnych ludzi, a ich samych tępić niczym dzikie
bestie. Analapia jak długa i szeroka wzdychała w udręczeniu pod
rządami potomka głupiego Popielarza. Zdobyte ongiś przez króla
Wizimira na Sasach ziemie Bliskiego Zachodu rozciągające się
między Lebaną a Odirną podniosły bunt i pod wodzą księcia
Mrowca oddzieliły się od Analapii.
Jednak
Kolado nie zaprzątał sobie głowy rozmyślaniami o tym jakim
człowiekiem jest obecny król Analapii. Z opowieści ojca słyszał
o chrobrych władcach z zamierzchłej przeszłości, przed których
dzielnością przyszło się ukorzyć perskim królom Cyrusowi i
Dariuszowi, Aleksandrowi Wielkiemu, Juliuszowi Cezarowi, Attyli,
Arturowi, a w ostatnich latach samemu Karolowi Wielkiemu. Opowieści
te budziły w sercu młodzieńca dumę z kraju przodków.
Kolado
jechał przez gęsty las dosiadając białego jak mleko rumaka
Valatinusa w złotej uprzęży, podkutego złotymi podkowami, gdy do
uszu jego wdarł się przeciągły, gniewny ryk i łoskot ciężkich
kopyt. Rycerz wyjrzał ostrożnie zza drzewa i i ujrzał stado
rozjuszonych turów szarżujących na postawnego męża w
karmazynowym płaszczu obszytym futrem soboli, który ściskał w
ręku włócznię. Obok niego stał łowczy i jeszcze dwóch
myśliwych, także uzbrojonych we włócznie, lecz było to za mało,
aby zatrzymać całe stado. W Analapii od czasów Lecha I Dalmackiego
jedynie królowie i osoby z ich orszaku mogli polować na tury, co
stanowiło formę ochrony tych zwierząt. W ,,Kronikarz
łowieckich Analapii’’
spisanych przez Huberta z Jędrzejowa Mazowieckiego w XII wieku można
przeczytać, że król Popiel I Okrutny grzeszył brawurą i nie raz
w czasie łowów narażał życie swoje i innych uczestników
polowania. Koladzie nigdy nie brakowało refleksu ni odwagi, które
sławili nawet walczący przeciw niemu hiszpańscy Maurowie. Również
teraz zeskoczył z konia, stanął między myśliwymi, a stadem
dzikich byków, po czym ugiął przed nimi kolana i pochylił głowę
naśladując celtyckich gladiatorów z Iberii, o których wyczynach
słyszał z ust trubadurów. Łowcy myśleli zgodnie, że tury wezmą
junaka na rogi i stratują na krwawą miazgę ciężkimi kopytami,
lecz stało się inaczej. Przewodnik stada parsknął i zatrzymał
się, a z nim reszta zwierząt. Tury sądząc, że mają przed sobą
osobnika, który się poddaje, oddaliły się truchtem w knieje
unosząc ogony wysoko w górę.
-
Niech Boruta i inni bogowie prastarej puszczy wynagrodzą ci, odważny
junaku, że uratowałeś mi życie – przerwał ciszę bogato
odziany mąż kładąc zdobioną pierścieniami dłoń na ramieniu
wciąż klęczącego Kolady, który szybko powstał zmieszany. - Czy
wiesz kim jestem?
-
Na pewno kimś znacznym – odrzekł Kolado w łamanej mowie Słowian.
-
Ha! Uratowałeś dziś życie samemu Popielowi; królowi Analapii, w
którego żyłach płynie krew Numy Pompiliusza, króla Rzymu. Proś
o nagrodę!
-
Urodziłem się w Cesarstwie Franków i rycerską, choć pogańską
Analapię znam jeno z opowieści mego ojca, mężnego Skuby herbu
Abdank, które rozpaliły we mnie pragnienie ujrzenia i poznania
twego kraju, panie. To będzie dla mnie największa nagroda.
-
Niechże tak będzie – zgodził się Popiel i zabrał Koladę na
swój dwór w Neście.
Popiel
gruntownie przebudował starożytny pałac wzniesiony na początku
ery trzynastej przez króla Lecha zdobiąc go obficie wszelkiego
rodzaju łupami i daninami. Wzniósł również olbrzymi murowany
chram poświęcony czci wszystkich bogów, których kult ustanowił
król Cztan III Zakonodawca. Chram ten już z daleka lśnił od
złota, srebra i klejnotów, a jego budowa miała w zamyśle Popiela
przyćmić blaskiem cerkiew Hagia Sofia w Carogrodzie.
Kolado
jako gość króla Analapii został posadzony na zaszczytnym miejscu
mieszczącym się w kącie przestronnej komnaty. Na znak Popiela
odziane w skąpe stroje z muślinu, gazy i cekinów połowieckie
niewolnice przyniosły puchary wypełnione winem i miodem, oraz złote
i srebrne
półmiski pełne pieczonego mięsiwa. Zagrała muzyka. Oto
urodziwa panna w czerwonej sukni siedziała na ozdobnym taborecie z
kości słoniowej i białymi palcami szarpała struny złotej harfy.
Z jej koralowych ust wydobywały się tony pieśni tak ujmująco
pięknej, że mogła ją zaśpiewać wyłącznie syrena lub pokrewna
istota z błogosławionej rasy toropieckiej istniejącej na długo
przed stworzeniem pierwszych ludzi. Kolado obrócił na nią wzrok, a
ich spojrzenia spotkały się przyspieszając bicie serca. Zarówno
lica panny jak i jej całe ciało były doskonale piękne przez co
Kolado porównywał ją w myślach do eburnowej Galatei dłuta
Pigmaliona ożywionej przez Afrodytę. Włosy jej miały barwę
czerwonego złota i uroczo opadały na plecy w gąszczu loków. Duże,
wilgotne oczy lśniły na podobieństwo zaklętych szmaragdów, w
które obróciło się ciało Kleopatry. Kolado wpatrywał się w nią
całkiem oczarowany gdy wtem dostrzegł jedyny defekt urody nadobnej
harfistki; jej lewa noga była nogą kozy.
-
Widzę, że zaciekawiła cię moja niewolnica – stwierdził Popiel
odrywając się na chwilę od pieczonego prosięcia. - Nie
zaprzeczaj, młodzieńcze; widać to z twoich maślanych oczu. Nazywa
się Samowiła, a dlatego jedną nogę ma jak koza, bo należy do
istot zwanych Wiłami. Zacna to harfistka, a i w łożu dobra –
Popiel podkręcił szarego wąsa. - Pewnie u was we Francji nie
widuje się takich istot, czy może się mylę?
-
Wiedz, panie, że nigdy wcześniej nie miłowałem innej niewiasty
prócz rodzonej matki – odparł zmieszany Kolado – jednak dziś,
aby zdobyć jej rękę, jeśli oczywiście będzie mnie chciała,
jestem gotów potykać się o nią na ubitej ziemi z twoimi
najlepszymi rycerzami.
-
Ha! Niech więc będzie twoja. Przyjmij ją jako nagrodę ode mnie za
uratowanie mi życia – oczy Kolady rozbłysnęły radością.
Od
tego czasu Kolado i Samowiła spędzali ze sobą coraz więcej czasu.
On był jej rad, a ona rada jemu. Wraz z miłością do Kolady w serc
Samowiły rosła i dojrzewała miłość do Chrystusa. Powiada Giząb
z Chrzanowa, że chrztu udzielił jej i węzłem małżeńskim z
Koladą połączył misjonarz Walenty z L’Escargotu bawiący
podówczas na wyspie Wolin. Jednak czasy panowania Popiela I
Okrutnego nie były łaskawe dla chrześcijan.
,,Dając
posłuch złym doradcom Popiel pierwszy tego imienia karał na gardle
tych wszystkich, którzy odmawiali pokłonu bałwanom, których kult
ustanowił Cztan III. W liczbie tych, którzy w owych dniach oddali
życie za wiarę, znaleźli się mnich Walenty z L’Escargotu
pochwycony na wyspie Wolin gdzie potajemnie chrcił wbrew zakazowi
grododzierżcy i rycerz Kolado syn Skuby; Słowianin urodzony w
Cesarstwie Franków. Obaj zostali straceni pod fałszywym zarzutem
szpiegostwa na rzecz cesarza Karola Wielkiego. […]. Tego samego
Koladę, który jeszcze niedawno w czasie polowania uratował królowi
życie przed stadem turów, teraz kazał przeklęty Popiel wrzucić
nagiego i związanego do zamarzniętego jeziora gdzie kra o ostrych
krawędziach ucięła mu głowę. Jego żona Samowiła należąca do
długowiecznej rasy starszej niż dzieci Adama i Ewy, została
napiętnowana rozpalonym żelazem i wygnana z Analapii. Uchodząc w
stronę Cesartwa, rzuciła przekleństwo na Popielidów, że ich ród
zginie pożarty przez myszy’’ - Giząb z Chrzanowa ,,Mówią
wieki’’, X wiek (?).
Już
od samego rana Reims rozbrzmiewało gniewnymi okrzykami:
-
Spalić tą wiedźmę kozionogą, ten pomiot szatański – suknia
Samowiły zwisała w strzępach odsłaniając ciężki brzuch
zaokrąglony od przebywających w nim dzieci, oko było podbite, a
ciało pokrywały sińce.
-
Na stos z tą poczwarą! - wrzeszczał motłoch nie mający litości
nad bezbronną, brzemienną Wiłą z dalekiej Analapii.
Smutno
zakończyłyby się dzieje Samowiły, wdowy po męczenniku Koladzie,
gdyby roztrącając ciemny tłum nie wjechał weń biskup Turpin na
białym koniu. Krewki hierarcha znał Samowiłę z listów pisanych
przez jej męża.
-
Natychmiast ją ostawcie w pokoju, albo sami zakosztujecie stosu! -
rozkazał biskup donośnym głosem, a dla podkreślenia wagi swych
słów bił ciżbę pastorałem jak pałką. - Rozstąpcie się,
głupcy! To nie jest czarownica, ani inna poczwara piekielna, jeno
nasza siostra w Chrystusie. Jak uczył św. Augustyn, każda istota
rozumna i śmiertelna jest człowiekiem i ma duszę, nawet jeśli jej
ciało wygląda dość… nietypowo. Rozejść się, barany, abo
zaraz rzucę na was klątwę! - tłum mieszczan zafalował i szemrząc
zaczął się rozchodzić, zaś biskup okrył sponiewieraną Wiłę
swym płaszczem i przemówił do niej łagodnie.
-
Niby chrześcijanie, a gorsi od Saracenów. Nie płacz już,
nieszczęsna istoto. Nikomu nie pozwolę ciebie skrzywdzić.
Samowiła
resztę swych dni spędziła we Francji razem z synami Tymonem i
Wawrzyńcem, których wzbudził w jej żywocie Kolado, a którzy gdy
dorośli zostali paladynami jak ich ojciec. Samowiła żyła jeszcze
w czasach Karola Łysego, a gdy umarła, jej dusza odleciała do
Nieba pod postacią białego gołąbka.