Strony

niedziela, 20 października 2024

Czarcipłoch cz. 2

 

,, […] Żydzisko pędziło za nami, krzycząc, żeśmy rozbójniki, szwarcjury i inne tam takie żydowskie wymysły’’ - Maria Konopnicka ,,Nasza szkapa’’



Alpenland był starym królestwem wśród wyniosłych gór o ośnieżonych szczytach, otoczonym zewsząd Teutmanią, Lascaux, Apapem i Valkanicą. Najwyższy szczyt nosił nazwę Monta Vakilis. Stolica mieściła się w grodzie, zwanym Ulpinum, w herbie zaś widniała harpia w koronie. Góry te były ostoją kozic, koziorożców, muflonów, orłów, wilków, niedźwiedzi, reniferów, raurakli, tatzelwurmów, daru, a także licznych elfów, czarownic, smoków, oread, gnomów, koboldów i karłów, zwanych babergazi, pokrytych białym futrem. Powiadano, że nazwa gór jak i całego królestwa upamiętnia pierwszą królową, noszącą imię Alpnu. Legendy opisywały ją jako urodziwą i nieustraszoną wojowniczkę o jedwabistych włosach barwy złota. Alpnu była córką pasterza, która urodziła się jako siódme dziecię po śmierci jego siedmiu synów. Nauczona przez ojca władać włócznią o czarnym grocie, zadającym niegojące się rany, ubiła nią siedemdziesiąt siedem górskich Čortów, zbrojnych w straszliwe kły i szpony. Regularnie tępiła też rozbójników, aż wiec górali z siedmiu dolin obrał królową. Alpnu wybudowała Ulpinum. Nadała też prawa Alpenlandczykom. Poślubiła księcia Lurina, o którym powiadano, że był elfem i władcą snów. Urodziła następcę tronu, Selezjosa I. Nie miała swojego grobu. Opowiadano, że pewnego dnia wsiadła na fioletową krowę o złotych rogach i wyruszyła na jej grzbiecie ku Nawii, skrytej na tajemniczym Zachodzie. Za panowania Selezjosa IV, Alpenland został podbity i wcielony do imperium Kościeja. Po odzyskaniu niepodległości na tron w Ulpinum wstąpił Svitar I von Tell.



Majda poznał pieśni o czynach walecznej królowej Alpnu w trakcie pobierania nauk, mających przygotować go do bycia czarcipłochem. Mistrz Głosisłow prawił mu, że Alpnu została jytnas, która powróci bronić założonego przez siebie królestwa w chwili największego naporu sił zła.

- Jako prawa oślica nienawidzę marznąć! - Narzekała Asela podczas przeprawy przez przełęcz Halgat.

Szczękała niewieścimi zębami i trzęsła się jak osika, szukając kopytami pewnej drogi wśród ośnieżonych szczytów. Majda nie umiał jej pomóc.

- Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że kiedy osioł Dardanelos z Valkanicy skarżył się na zimno, prowadzony na rzeź baran odpowiedział mu, żeby dziękował Enkom, że nie jest smaczny.

- To ma mnie niby pocieszyć? - Oburzyła się Asela. - Ej, to wcale nie jest śmieszne! - Asela była gotowa rozpłakać się z powodu mrozu, choć wcale nie należała do mazgajów.

Majda wraz z wierną Aselą zdążał do stołecznego Ulpinum z poselstwem od króla Burusa Żółtego, zapisanym wewnątrz drogocennego, niebieskiego kamienia. Przełęcz Halgat nie cieszyła się dobrą sławą z powodu częstych lawin i rozbójników, którzy według relacji naocznych świadków byli równie szkaradni i okrutni co panki, czyhające wśród dzikich ostępów Montanii. Jednakże znalezienie okrężnej drogi wymagałoby jeszcze więcej zachodu niż zostało dotąd włożone. Asela pisnęła jak wzięta na męki kikimora, kiedy dalszą drogę zatarasował zwalony pień drzewa. Wnet z oblodzonych rozpadlin skalnych wychynęło trzech zbójców, odzianych w rozchełstane kaftany z siermiężnego płótna, uzbrojeni zaś w krzemienne toporki i długie, kościane noże, lynxyjskiej roboty. Wystarczył pojedynczy rzut oka na ich facjaty, aby stwierdzić, że nie byli ludźmi. Niscy i krępi, porośnięci byli czarną, skołtunioną sierścią. Na głowach mieli krótkie, ostre rogi, świecące groźnie czerwone oczy, zaś w mordach lśniły białe kły, podobne do dziczych, lecz dużo większe. Palce dłoni mieli zakończone niedźwiedzimi pazurami, zaś zamiast stóp posiadali świńskie racice. Wypisz wymaluj: pomiot Čortieńska.

- Upieczemy was! - Zapowiedział bez ogródek herszt górskich straszydeł, gładząc się po wzdętym brzuchu.

- Anahita! - Zawołał w odpowiedzi Majda.

Dobył srebrnej szabli i ruszył do walki zaciętej, na śmierć nie niewolę. Asela dzielnie mu pomagała, grzmocąc potwornych zbójców przednimi i zadnimi kopytami. Majda wprawnie parował ciosy toporków i noży. Ostrzem szabli odrąbał kosmatą łapę ściskającą toporek, potem głowę straszydła, najpierw jedną, potem drugą i trzecią. Trzy straszydła leżały teraz jak kołacze na śniegu w kałuży parującej, zielonej posoki. Żaden potwór nie prosił o łaskę, pojęcie to było im bowiem całkowicie obce.

- Co to były za szkarady? - Wzdrygnęła się Asela.



- Rozbójniki Szwarcury; Czarne Čorty – odrzekł Majda. - Pociotki panków z Montanii – skrzywił się. - Sławią smoka Rykara i na jego cześć zadają męki schwytanym podróżnym. Z ich czaszek budują kopce, zaś wszelkie cenne przedmioty rabują, by chomikować je potem w grotach. Ponoć spłodził ich Čort, zawiadujący wszelkimi zbójcami, Frant Przechera z jedną z górskich czarownic.

- Brrr, już i tak mi zimno od stania tutaj, a ty jeszcze mrozisz mi krew w żyłach gadką o Szwarcurach! - Asela była wyraźnie w złym humorze. - Poszukajmy lepiej jakiejś przytulnej gospody, no i stajni.

Majda bez słowa podniósł trzy ucięte głowy i przytroczył je sobie do pasa. Usiadł na osiodłanym grzbiecie Aseli i uderzając ją lekko piętami po bokach, dał znak do dalszej wędrówki. Okazało się, że odrąbane czerepy nie były wcale martwe. Przewracały krwawymi ślepiami i zgrzytały pożółkłymi kłami. Krople ich zielonej krwi zamieniały się na śniegu w małe kamyki, do złudzenia przypominające szmaragdy, lecz pozbawione jakiejkolwiek wartości w oczach jubilerów. Majda i Asela zostawili za sobą trzy bezgłowe truchła, do których wnet zleciały się sępy i kruki.

Oboje odetchnęli z ulgą, zostawiając przełęcz Halgat za sobą. Znaleźli się w dolinie, a na ich drodze do Ulpinum stała już tylko mała wioska Hageza, jak wieść niosła, zamieszkana przed laty przez czarownice. W Hagezie w chacie wójta Reba, Majda i Asela znaleźli schronienie przed śnieżycą, któa zaskoczyła ich jak potrzask. Reb gotów był z radości fikać koziołki na widok uciętych łbów uprzykrzonych Rozbójników Szwarcurów. Natychmiast polecił parobkom, aby po przebiciu bretnalami, spalili je w kaflowym piecu. Czerepy wyły w ogniu jak wilki, aż popękały od gorąca. Następnie Reb padł Majdzie do nóg i bił przed nim czołem.

- Sława tobie, zbawco Alpenlandu! - Czarcipłoch stanowczo podniósł go z podłogi.

- Panie wójcie, racz się nie wygłupiać! Nie jestem żaden zbawca, jeno taki sam człowiek śmiertelny jak waćpan!

Wówczas Reb zaprosił Majdę do stołu, gdzie żona wójta nałożyła czarcipłochowi dużą porcję pieczystego z koziorożca oraz smakowitej potrawy z roztopionego, ciągnącego się sera. Asela w tym czasie zajadała w stajni słodki, chrupiący owies.


*


W Alirii, jednej z dzielnic Królestwa Valkanicy żył w jodłowym dworcu w cieniu górskich szczytów ban Peresław, witeź znany z prawości i odwagi, pogromca karakondżuli, ał i ażdach, w młodości odznaczony przez króla za udział w wojnie z Kościejem. Uciążliwy frasunek nękał jego serce niby mól zakryty, kiedy spoglądał na swą jedyną córkę, szesnastoletnią Satyę. Jej uroda przywodziła na myśl rusałki i budziła miłosne pragnienia w sercach młodzieńców. Satya była ponadto niezwykle miła, wesoła i mądra, co jeszcze bardziej pobudzało wszystkich wokół do miłowania jej. Ban Peresław pozwolił córce, aby sama wybrała sobie przyszłego męża.

Niestety od czasu ostatniego zaćmienia Księżyca, jakie miało miejsce u schyłku lica, rodzinne szczęście zostało zakłócone. Satya, dotąd wesoła jak szczygieł, teraz pędziła całe dnie niezwykle smutna i zmęczona. Wodziła wokoło nieprzytomnym wzrokiem, zaś na pytania odpowiadała monosylabami. Utraciła apetyt. Nie smakowały jej już figi z makiem, węże nadziewane daktylami, owoce granatu, sępiański pilaw ani liście winogron nadziewane mięsem i ryżem. Z każdym dniem stawała się coraz bardziej wyniszczona, aż żal i zgroza ogarniały wszystkich domowników. Ban Peresław posyłał do najbieglejszych w swej sztuce znachorów, wraczy, zamawiaczy chorób, owczarzy, czarodziejów i uzdrowicieli. Choć nie żałował im jako zapłaty złota i klejnotów z rodowego skarbca, ich wysiłki rozbijały się niczym fale o skałę. Wysyłał też hojne wota kapłankom Mokoszy z Grżeckiego Kapiszcza. Wytrwale recytował dziesięć świętych imion Mokoszy, błagając o ratunek Panią Złotego Łańcucha. Wiedział bowiem, że jej czystości lękał się cały Čortieńsk.



Tymczasem panienka Satya gasła. Była pełnia Księżyca, kiedy leżała w swoim pokoju, pogrążona w niespokojnym śnie. Przy jej łożu jak co nocy, stanął wąpierz. Cerę miał białą jak kreda, zaś długie, czarne włosy opadały mu na plecy. W jego oczach płonęły ognie Čortieńska, zaś wystające kły dotykały brody. Wąpierz był nagi z wyjątkiem skrawka czerwonej materii, osłaniającego wstyd oraz butów z czerwonej skóry, sięgających kolan. Jak co nocy począł lubieżnie wodzić długimi, szponiastymi paluchami po całym pięknym ciele Satyi. Następnie przykładał obleśne usta do jej ciemnienia i długim jak robak, bladym językiem wysysał z niej siłę i chęć do życia, uśmiechając się przy tym głupkowato. Satya jęczała przez sen i wierciła się w łóżku. W żaden sposób nie miała jednak mocy obronić się przed nieproszonym gościem.

- Natychmiast ostaw dzieweczkę, Anoranie – reksie i wracaj tam, gdzie ogień nie gaśnie i robak nie umiera!

Anoran – rex, bo tak brzmiało imię wąpierza, podniósł głowę. Ujrzał siwobrodego czarcipłocha w białej szacie, dzierżącego obnażoną srebrną szablę.

- Buahaha! Nie myśl, że się ciebie boję, ty… Majdo – ciamajdo! - Zaśmiał się wąpierz.

Majda zamachnął się szablą. Zranił boleśnie Anorana w ramię. Z rany wydobywał się cuchnący dym. Wąpierz czym prędzej ściągnął buty i cisnął je na podłogę. Sam, klnąc siarczyście, rzucił się do ucieczki. Buty poczęły syczeć i wyginać się gniewnie. Przybrały postać dwóch wielkich węży o skórze czerwonej i jadzie palącym. Rzuciły się na Majdę z obu stron. Czarcipłochowi zdarzało się już walczyć z większą liczbą przeciwników niż jednym. Niestraszne mu też były demoniczne węże i podobne im potwory. W ciągu kwadransa pozbawił głów oba węże, które po śmierci ponownie przybrały postać wysokich butów. Niestety Anoran – rex zdołał uciec. Ciężko zatruty srebrem znalazł schronienie w grocie pełnej nietoperzy. Zaszył się w niej na okres pięciu stuleci, aby pogrążony w letargu wykurować ranę.

Wraz z ucieczką wąpierza, na policzki Satyi wróciły rumieńce. Usta wygięły się w uśmiechu, ciało zaś odprężyło się. Wtedy o do sypialni córki wpadł ban Peresław, ściskający buławę, a z nim uzbrojona po zęby czeladź.

- Kim jesteś i co tu robisz na Peruna?! - Zapytał gniewnie ban.

- Właśnie uratowałem twoją córkę – odparł czarcipłoch. - Dręczył ją wąpierz.

- Jeśli to prawda… Biada ci jeśli naigrywasz się ze mnie – ostrzegł Peresław.

- Nazywam się Majda z Niżu w Aplanie i nie zwykłem rzucać słów na wiatr.

Okazało się, że czarcipłoch mówił prawdę. Rano panienka Satya znów była wesoła i jadła śniadanie z apetytem, aż miło było popatrzeć.

- Aplan to dosyć daleko – zadumał się uradowany Persesław. - Ciekawym, skąd dowiedziałeś się, dobrodzieju o naszej potrzebie.



- Prowadził mnie do was czarny orzeł z dwiema głowami, obdarzony ponadto zdolnością mowy – objaśnił czarcipłoch.

- Zacny ptak – odrzekł Peresław. - Warto byłoby umieścić go w herbie!


*


Na wschodzie Aplanu leżało sioło Kulesko nad jeziorem o tej samej nazwie. Obcy niezwykle rzadko zapuszczali się w te strony. Ubogie, bielicowe gleby rodziły wątłe zboże. Nie można powiedzieć o mieszkańcach, że byli zbytnio pracowici i pobożni. Prawdą jest natomiast, że mieli pochop do picia. Źle działo się w Kulesku. W trzecim roku panowania Burusa Żółtego, w wigilię Stada, niebo okryło się w południe żałobnym kirem. Rozległ się grzmot bez żadnych błyskawic i oto na pole za stodołą sołtysa Rudmira spadł z łoskotem czerwony głaz. Wtedy to wielka trwoga wstąpiła w serca kmieci. ,,Widać Enkowie mszczą krew Bosego Antka, którego ubił brat jego, Zagor, założyciel naszej wioski!’’ - Szeptali z trwogą starzy ludzie i czynili dłońmi znaki, odpędzające zło. Ciemność nad Kuleskiem miała się utrzymywać jeszcze wiele miesięcy. Czerwony głaz ożył i przybrał postać straszliwego Čorta, całego barwy byczej krwi i wysokiego niczym dąb. Pod jego skórą prężyły się napięte muskuły godne niedźwiedzia, zaś straszliwy łeb wieńczyły rogi najroślejszego tura. W lewym łapsku dzierżył olbrzymie widły, tak ciężkie, że nie zdołałby ich unieść najsilniejszy troll czy olbrzym, prócz samego właściciela. Čort stanął na polu, gdzie chłopi odbywali wiece. Po jego lewej i prawej stronie stanęli jego słudzy, zbrojni w ościenie, o skórze zielonej i oczach krwawych, skrywający rogi pod czerwonymi czapkami. Čort barwy krwi otworzył wypełnioną kłami paszczę i zaryczał donośnie niby raniony tur.

- Jam jest Piekłos, syn Rykara, smoka Otchłani! Wszyscy, którzy mieszkacie w tym grajdole, macie mi się pokłonić nisko do ziemi. Będziecie mi odtąd składać żertwy i obiaty. Koniec zaś z kultem Ageja i Enków. Porzućcie wszelką nadzieję, że moje rządy kiedykolwiek ustaną. Nauczcie się też lubić ciemności, bowiem już nigdy nie ujrzycie słonecznego światła!

Niewiasty i dzieci płakały, zaś mężowie drżeli wyzuci z odwagi. Jeden tylko parobek, wyróżniający się ogromną siłą, którego imię brzmiało Mszan pochwycił kłonice i natarł z nią na Piekłosa. Wywiązała się walka nierówna. Dość powiedzieć, że Piekłos przygwoździł Mszana ciężkim kopytem do ziemi i pozbawił życia, dziurawiąc na wylot widłami. Następnie krwawiące zwłoki junaka cisnął swoim zielonoskórym fagasom, którzy rozdarli je między sobą łapczywie zębami niczym hieny.

- Kto jeszcze ośmieli mi się sprzeciwiać? - Zawołał Piekłos, zaś struchlali kmiecie na czele z sołtysem upadli przed nim i oddali mu pokłon.

Piekłos, nienasycony jak smok – całożerca, co dzień pochłaniał ofiarne zwierzęta; świnie, krowy, kozy, owce, konie, drób i króliki. Łakomy był również na zboże, jarzyny, owoce, miód, ryby i wszelki nabiał, zaś to czego nie zdołał pożreć, beztrosko wdeptywał w błoto ciężkimi kopytami. Nic przeto dziwnego, że za jego sprawą w Kulesku zapanował głód. Dzieci umierały straszliwie wychudzone w ramionach matek, lecz Piekłosa tylko to bawiło. Jako daniny żądał dla siebie również urodziwych panien. Łamał im kości w swoich objęciach, gryzł do krwi w policzki, piersi i szyję oraz wyjątkowo boleśnie gwałcił kolczastym członkiem, wlewając w ich łona gotująca się smołę. Kiedy się już jakąś znudził, oddawał ją na pożarcie żywcem dwóm zielonym Čortom w czerwonych czapkach. Nikomu nie pozwalał opuszczać pogrążonej w mroku wsi. W Kulesku zapanowała niepodzielnie rozpacz i rychłe oczekiwanie zagłady. Jedna tylko czarnowłosa i błękitnooka dzieweczka imieniem Madika, licząca sobie piętnastą wiosnę życia, w głębi serca zachowała wiarę w Ageja i Enków, ukrywając ją przed donosicielami Piekłosa. Gdy była sama, z płaczem szeptała dziesięć świętych imion Mokoszy, błagając Panią Złotego Łańcucha o ratunek dla Kuleska. Nazajutrz znalazła pod poduszką srebrne nożyce do strzyżenia owiec. W tym czasie Piekłos obgryzał z ciała uda jej matki i siostry…

Zaczynała się jesień i liście zżółkły jak szata straszliwego cara Hastura z ery dziewiątej. Majda rozsiadł się wygodnie przy ognisku rozpalonym w kamiennym kręgu pośród leśnych drzew i zajadał pieczoną rzepę. Dzielił się tym przysmakiem z mówiącą oślicą Aselą o niewieściej twarzy. Oboje byli w błogim nastroju i nie spodziewali się większych przygód w nadchodzących dniach.

- Wiesz, Asela – zagadnął Majda – z roku na rok złota aplańska jesień coraz bardziej mnie rozleniwia. Coraz częściej marzę o tym, by legnąć w ciepłym łożu jak niedźwiedź w gawrze i przezimować aż do wiosny.

- Rozumiem cię dobrze, bo sama byłabym rada spędzić całą zimę w przytulnej stajni – westchnęła z rozmarzeniem Asela.

Przed zmrużonymi oczami Majdy, siwy dym, unoszący się z ogniska począł przybierać kształt niewieściej twarzy. ,,To jeno moja wyobraźnia płata mi figla’’. - Próbował przekonać sam siebie czarcipłoch, choć intuicja i doświadczenie mówiły mu coś zgoła przeciwnego. Przetarł dłonią oczy i ujrzał nimfę całą barwy popiołu, której ciało, długie, kręcone włosy i zwiewne szaty utkane były z drgającego dymu. Postać ta przemówiła do Majdy w mowie starokrasnej.

- Gotuj się do walki, rycerzu Mokoszy! Jesteś potrzebny w Kulesku na wschodzie.

- Co tam się wyroiło? Wąpierze, wilkołaki, kikimory, jędze, łamignaty – gadostrachy, haptusy, czernlóki, bazyliszki?

- Gorzej. Kmieci z Kuleska uciska Piekłos, mocarz Čortieńska, któremu nie dali rady podołać junacy. Pogrążył Kulesko w ciemnościach i domaga się krwawych ofiar.

- Ubiję go, albo chociaż zejdę ze świata śmiercią godną witezia – odrzekł Majda.

Postać utkana z dymu rozpłynęła się z wolna w powietrzu, zaś w dłoni Majdy pojawiła się mapa wyrysowana czerwonym tuszem na brzozowej korze.

- Z kim rozmawiałeś? - Zaniepokoiła się Asela, która nie widziała ani nie usłyszała niczego nadzwyczajnego.

- Nawiedziła mnie Dymna Panna – objaśnił Majda. - Trzeba nam wyruszyć do Kuleska gdzie zaległy cienie i ubić Piekłosa, który Enkom urąga.

Majda, posłuszny wezwaniu dosiadł Aseli i kierując się wskazówkami mapy, wyruszył ku wschodnim rubieżom Aplanu. Przez pięć dni jechał przez lasy, moczary, wioski i pola, aż ujrzał ścianę mroku, oddzielającą zaklęte Kulesko od reszty świata.

- Droga przyjaciółko – zwrócił się do Aseli. - Zjedliśmy razem beczkę soli. Teraz wypada nam się rozstać. Bój, który przyjdzie mi stoczyć z Piekłosem, może okazać się mym ostatnim zmaganiem. Nie chcę, abyś i ty narażała się na śmierć.

- Nonsens – prychnęła Asela. - Nie zostawię cię w potrzebie, choćbym miała się tłuc z całą potęgą Čortieńska!

Majda zamilkł wzruszony, po czym wjechał w mrok. Wieś znajdowała się w opłakanym stanie. Brudne chaty wyglądały jakby miały się zaraz rozlecieć ze starości. Wszędzie wokół poniewierały się obgryzione do czysta gnaty psów, świń i bydła, a niekiedy też ludzkie kości. Bladzi i zziębnięci kmiecie kryli się wewnątrz chat i spozierali z lękiem przez szpary w oknach. W sercach Majdy i Aseli narastał siarczysty gniew na Piekłosa, który doprowadził Kulesko do takiej nędzy i upodlenia.

- Stać! - Dwa zielone Čorty w czerwonych czapkach zjawiły się jak spod ziemi i wycelowały ościenie w pierś przybysza. - W imię Czarnobożyca odpowiadaj, dziadu, kim jesteś i po co tu przylazłeś. Nuże, zsiadaj ze szkapy i połóż szablę na ziemi. Pan Piekłos nie pozwala tu nosić oręża.

- Zakazane jest tu także – dodał drugi Čort – nosić symboli wiary w Enków. Zdaje się, że jesteś ich żercą, dziadu? Jeśli tak, tym gorzej dla ciebie!

Majda nic nie odpowiedział. Powoli, ze stoickim spokojem sięgnął dłonią do pochwy z czerwonej skóry. Dobył z niej srebrną szablę. Niby od niechcenia zatoczył nią łuk w powietrzu, ścinając oba paskudne łby. Czerwone czapki spadły w błoto, odsłaniając krótkie, zielone rogi. Głowy wykrzywiły się gniewnie i zgrzytały zębami, aż Asela zmiażdżyła je ciosami kopyt. W serca kmieci po raz pierwszy wstąpiła nadzieja.

- Jestem czarcipłochem – zawołał donośnie Majda – i mocą przeczystej Mokoszy niszczę cielesne powłoki Čortów, odsyłając siły nieczyste do Otchłani. Prowadźcie mnie do przeklętego Piekłosa, bym mógł zatopić srebrne ostrze w jego gnuśnym cielsku!

Piekłos siedział w domu zabitego przez siebie sołtysa. Przed wejściem piętrzył się stos czaszek ludzkich i bydlęcych. Ledwo ujrzał Majdę, zaryczał groźnie jak lew z jaskiń Ojcowa.

- Wreszcie przylazłeś, nędzny robaku, ty prześladowco, ty rzeźniku bez duszy i sumienia! - Szydził Piekłos. - Dziś zapłacisz za wszystkie zniewagi wyrządzone majestatowi Čortieńska!

Majda nie tracił słów na czcze pogróżki. Jadąc na grzbiecie Aseli, wydobył srebrną szablę z pochwy i natarł na syna Rykara. Piekłos zasłonił się przed ciosem widłami wielkości drzewa. Był znacznie silniejszy niż Čorty do tej pory zabijane przez Majdę. Potężne uderzenie na odlew obaliło Aselę niczym kostkę domina. Wysadziło też Majdę z siodła. Czarcipłoch zerwał się na równe nogi i wzniósł szablę do ataku.

- Twardy jesteś, staruchu – niechętnie pochwalił go Piekłos. - Szkoda, że nie walczysz pod naszym sztandarem! - Čort uniósł widły, aby przyszpilić nimi Majdę do ziemi.

Czarcipłoch był przygotowany na śmierć w walce. Nie doczekał się jej jednak. Piekłos zawył przeciągle.

- Ojcze! - Brzmiały jego ostatnie słowa nim oddał ducha smoku Rykarowi.

Następnie upadł z łoskotem na ziemię niby obalony dąb. W jego plecach tkwiły wbite głęboko duże, srebrne nożyce do strzyżenia owiec. Wówczas to ciemności zalegające nad Koleskiem ustąpiły przed kaskadą promieni Słońca. Cielsko Čorta poczęło rozpływać się w smołę. Majda ujrzał dzieweczkę, schylającą się po nożyce leżące w kałuży smoły. Zrozumiał, że to ona użyła ich do ubicia Piekłosa. Uczuł wdzięczność do małoletniej wybawicielki.

- Czasem mocarz potrzebuje ratunku ze strony kogoś słabego – odezwała się Madika. - Te nożyce Mokosza włożyła mi pod poduszkę, abym mogła cię ocalić. Sława jej na wieki!

- Sława jej i tobie! - Odrzekł Majda i zabrał się za opatrywanie Aseli, obolałej po upadku na ziemię.

- Na przyszłość pijcie dużo mnie wódki, aby was coś gorszego nie spotkało! - Poradził mieszkańcom Kuleska, opuszczając ich wioskę.


*


W pierwszym dniu września Majda udał się do świętego gaju, skrywającego kamienne kręgi, aby nauczać młodych mężczyzn, pragnących zostać kapłanami. Wokół starego czarcipłocha zasiadło w półkolu siedmiu kandydatów na żerców, odzianych w białe szaty. Słyszeli o czynach Majdy, jego bojach z Čortami i wąpierzami, a ich serca napełniały się pragnieniem osiągnięcia podobnej sławy. Teraz mając przed sobą bohatera tych opowieści, spoglądali nań z nabożnym zachwytem, jakby to sam Raróg, władca ptaków sfrunął do nich z gałęzi Wielkiego Dębu. Skromny był Majda. Nie puszył się z powodu odniesionych zwycięstw. Świadom był bowiem, że to kim się stał, zawdzięczał Enkom, posłańcom Ageja. Ze szczególnym uwielbieniem prawił o czystej Mokoszy, królowej Ziemi i Pani Złotego Łańcucha, wzbudzającej lęk w czarnych sercach wszystkich Čortów. Kiedy nadszedł czas na zadawanie pytań, młody adept imieniem Radimir o krótko ostrzyżonych, rudawych włosach, uniósł dwa palce w górę.



- Kto włada wiatrem?

- Władzę nad wiatrem Agej powierzył Pochwistowi, nazywanemu też Strzybogiem i jego oblubienicy, skrzydlatej syrenie Meluzynie – odrzekł Majda. - Wydają oni rozkazy całym chmarom duchów niższych rangą. Długo można by wymieniać ich imiona, a i tak nie wszystkie są znane kapłanom.

- Mistrzu, racz nam opowiedzieć choć o niektórych – wyraził zaciekawienie adept Miłobor.

- W czasie swych wędrówek nad rzekę Divinę, spotkałem Wietra, sługę Pochwista. Miał na sobie podarte odzienie, zaś z dziur w jego przyodziewku wydobywały się silne podmuchy. Twarz miał całą w bliznach, jakie zostały po ranach zadanych szablami ażdach i pazurami latawców. Posiadał też sumiaste wąsy płowej barwy. Poruszając nimi, wytwarzał burze, wyrywające drzewa z korzeniami. Za pozwoleniem Pochwista odciąłem szablą prawy wąs Wietra, aby osłabić wywołaną przezeń burzę i tym samym zmniejszyć wyrządzane przez niego szkody. Wówczas Wietr poczęstował mnie podpłomykiem i opowiedział o ogromnej mocy swego brata, Starego Dmuchacza, hulającego wśród dzikich stepów Orlandu. Jego potęga jest tak wielka, że wiatr z ust musi wypuszczać przez zęby. Gdyby bowiem dmuchał całymi ustami, zniszczyłby cały świat, zrównując góry z dolinami.

Pozostali adepci wypytywali czarcipłocha o zwyczaje smoków powietrznych, latawców i wietrzyc. Tak upłynął czas do wieczora. Po odśpiewaniu hymnu adepci opuścili gaj, a jesienne rusałki w złotych i szkarłatnych szatach, przyniosły im wieczerzę, złożoną z owoców.


*


W Valkanicy na podgrodziu Surmavaru mieszkała z rodzicami panna imieniem Tilana o brązowych włosach i jasnej cerze, równie urodziwa, co wrażliwa i dobra. Co dzień odbywała praktyki w lazarecie, prowadzonym przez kapłanki Złotej Baby. Pod jej opiekę trafił krzepki starzec o brodzie białej i ciele wycharsłym. Twarz miał całą w ranach zadanych szablami ażdach, wykutymi w piekielnych ogniach Čortieńska. Starzec majaczył, a całym jego ciałem wstrząsały dreszcze. Bystra Tilana spostrzegła, że miał złote oczy. Dopiero siódmego dnia jej podopieczny usiadł o własnych siłach na brzegu łoża i przemówił.

- Niech Enkowie wynagrodzą ci twą dobroć, panienko. Co stało się z Aselą? To moja oślica. Wyróżnia się twarzą nadobnej niewiasty.

- Jest bezpieczna w stajni – odrzekł Tilana. - Rada byłabym wiedzieć, panie, czyście nie są błędnym witeziem, stojącym samotnie przeciw siłom zła. Cały Surmavar opowiada o tym jak nie mając żadnego druha przy boku, rzuciliście się do walki przeciwko bandzie szesnastu ażdach. Nawet rycerze stuha, odważni jak lwy zawahaliby się przed taką straceńczą szarżą…



- Racja. Przeceniłem swoje siły, przeto moja pycha została ukarana. Wiedz, panienko, że zowię się Majda z Niżu i jestem czarcipłochem. Przybyłem z Aplanu. To takie królestwo daleko na północy, nad brzegiem Morza Joldów. Co to była za walka… - Jęknął Majda, pociągając spory łyk wody z glinianego dzbana. - Ubiłem bodaj trzy ażdachy, a ich czerwone czaszki z białymi kitami potoczyły się do moich stóp. Jednak cała szesnastka to jednak zbyt wiele dla pojedynczego wojownika Mokoszy. Mogłem zebrać drużynę. Asela mnie ostrzegała, lecz jej nie posłuchałem… I kto tu jest osłem? Chwalić Ageja, w porę zjawił się Starzbóg. - Serce Tilany zabiło mocniej, gdy usłyszała to imię.

- Racz opowiedzieć mi o nim więcej – poprosiła.



- Starzbóg jest Enkiem, synem Pochwista i Meluzyny. Sprawuje pieczę nad zakonem latających rycerzy stuha. Szczególną cześć odbiera w Międzyraju, gdzie jego imię wymawiane jest Szedu. Przypomina mocarza z głową i skrzydłami białego orła. Mocą Ageja powołał do życia waleczny lud Starzów, którzy na podobieństwo swego rodzica wyglądają jak mężowie i niewiasty z głowami i skrzydłami białych orłów. Starzbóg przybył na miejsce mojego boju wraz z hufcem swych dzieci i zadał klęskę ażdachom. Starzowie pogonili je niczym orzeł wrony. Starzbóg osłonił mnie swymi skrzydłami. Ujął w dłonie moją srebrną szablę, złamaną w boju z ażdachami. Połączył oba kawałki i sprawił, że się zrosły mocą daną mu przez Ageja. Potem zamknąłem oczy i obudziłem się na tym łożu.

- Rada byłabym ujrzeć Starzboga i rasę, której przewodzi – rozmarzyła się Tilana. - Co dalej zamierzasz czynić, czarcipłochu?

- Póki sił mi starczy, będę niweczył zamysły sług Rykara – odrzekł Majda. - Jeszcze raz: niech Enkowie ci wynagrodzą, panienko!

Czarcipłoch wstał z łoża. Udał się w kierunku stajni, gdzie przy żłobie czekała na niego wierna Asela.

C. D. N.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz