Strony

niedziela, 12 maja 2013

Czarna Księga Boruty





Zwany też Rokitą1 dla wielu Polaków jest diabłem; jednakże mniej strasznym niż w nauce Kościoła, bo łatwym do oszukania. Pradawne mity uznawały w nim dobrego, choć surowego Enka, walczącego z Čortami. Zajmował się wypasem dzikich zwierząt; saren, jeleni, zajęcy, a nawet wilków (stąd wziął przydomek Vujči Pastir). Służyły mu niedźwiedzie jako towarzysze walk z Čortami (w wolnych chwilach lubił je ,,rozkładać na łopatki''). Czasem przybierał postać wilka, puchacza, lub porywistego wiatru. Jako puchacz, ocalił w erze jedenastej, Malwę przed utopieniem przez rusałki służące Zimie.

*

,,Codex vimrothensis" (,,Kodeks Wymrocza'') to wielka, 27 - tomowa księga, którą przez pięćdziesiąt lat pisało kilku kolejnych panów Błyszczyńskich, w tym pan Innowojciech, o którym pisał Bolesław Leśmian. Jest to prawdziwa skarbnica dawnych mitów, ciekawostek, zadziwiających historii i oszałamiających, barwnych miniatur. Często jeden mit miał kilka wariantów. Księga ta zawiera mity, legendy, podania, bajki, baśnie, anegdoty, pieśni, teksty kultowe, zagadki... Istna sylva rerum! Zresztą pochodzi z XVII wieku, a jej autorzy postawili sobie za cel odtworzyć mity Słowian. Pracę zredagował i dał do druku, na polecenie pana Stanisława Błyszczyńskiego, żydowski arendarz Lesman, przodek słynnego Bolesława.
Z dzieła wyłania się pozytywny obraz Boruty. Jednak ,,Codex...'' zawiera też w sobie pewną część, która tym co pisze o nim przypomina późniejsze wierzenia. Nosi tytuł ,,Czarna księga Boruty'' (,,Blackyja boka Forestris''). Według niej, pierwotnie on i Leśna Matka byli narzeczonymi, lecz gdy Rykar zbuntował się przeciw Agejowi, narzeczeństwo się skończyło. Lesavik (inna wersja imienia) stał się Čortem i został pokonany przez Jarowita.
Dziewanna Šumina Mati z woli Ageja została dziewiczą matką lasu i wszystkich jego mieszkańców. Jednak Boruta Rokita poszedł w ślad za nią i osiadł w bagnistej puszczy. Jego sługą został zły wodnik Perepłut, który lubił wciągać w topiel ludzi i zwierzęta (nawet żubry i tury). Ci dwaj usiłowali zniszczyć dzieło Leśnej Matki - wszystko zamordować, spalić i rozkopać. Niekiedy wróg lasu i ludzi przybierał postać jednookiego jeźdźca, zwanego Leszy.
,,Czarna Księga...'' opisuje walkę między Leśną Matką a Borutą i Perepłutem. Jej akcja rozgrywa się w erze dwunastej na ziemiach późniejszej Analapii.



*
Był styczeń i śniegi zakrywały wieś Rajgród położoną w objęciach przepastnej puszczy. Dzieci wyszły na drogi i miedze, by lepić bałwany ze śniegu, a dorośli radowali się obfitymi zbiorami, które oddaliły od wsi widmo głodu i pozwoliły spędzić ten czas na zabawach i niesamowitych opowieściach. ,,Co może nam grozić''? - pytali się mieszkańcy Rajgrodu samych siebie. ,,Nic - odpowiadali. - Tylko wilki nam dokuczają''. Tak mijały spokojne, zimowe dni, aż jeden był jakiś inny. Wcześnie rano, gdy gospodarze wstali, by napoić krowy, zauważyli, że tumany białego kurzu wzniecał jeździec. Wołali na niego: ,,Któż jesteś''?, lecz nie odpowiadał. Walił w jakiś bęben (później mówiono, że zrobiony z ludzkiej skóry), a gdy dobrze mu się przyjrzeli, dostrzegli, że nie ma jednego oka. ,,Czyżby to był Leszy"? - pytali się z trwogą. W pędzie zgubił rysi kołpak i znad jego głowy wystrzelił zielony płomyczek. Waląc w bęben przegalopował przez wieś, aż zniknął w lesie. Rataje pełni złych przeczuć, powrócili do domów, a kapłan Leśnej Matki (Matar Forestiner) radził by prosić ją o obronę przed niegodziwym Borutą, który przybrał właśnie postać Leszego. Jednak wieśniacy zlekceważyli jego radę. Spokojnie zjedli obfite śniadanie, popracowali trochę i zabrali się do obiadu. ,,Cóż może nam grozić? Ten Leszy to chyba efekt wczorajszej pijatyki" - rzekli sobie. Nagle - rybie i świńskie pęcherze w oknach zniszczył orkan, zasypujący izby śniegiem. Miski spadały z ław, a oszalałe ze strachu psy kuliły się pod nimi. Bydło w oborze ryczało, konie w stajniach rżały, a w chlewach kwiczały wieprzki. Wtedy ludzie przypomnieli sobie o Leśnej Matce i poczęli ją wzywać. Nieoczekiwanie znów ujrzeli Leszego. ,,To przez niego! Trzeba go zabić"! - ktoś zawołał i wystrzelił do jeźdźca z łuku. Strzała odbiła się i uśmierciła chłopa. Leszy wiódł korowód wywiedzionych z boru zbójców, bezlitosnym wzrokiem szukających trzody, zbiorów, może też kosztowności. Wokół zbójów unosiły się Čorty - czarne, przerażające straszydła. Wśród nich widziano jakby wilki wysokie jak jodły i czarne lisy, co zamiast oczu miały rozżarzone węgle.
- Do wideł! Do cepów! - wołała jakaś staruszka.
Ludziska porwali więc co kto miał i rzucili się do obrony. Wielu zbójów padło na śnieg bez życia, a już wczoraj nad wioską gromadziły się kruki. Leszy w milczeniu wyjął miecz i stanął do walki z wójtem Rajgrodu. Po sekundzie, dzielny mąż krwawił na śniegu, a Boruta wyrwał mu serce.
- Matar Dziewanna asekurat ysenenen!2 - wołali ludzie, gdy spostrzegli, że na wieś wjechała jakaś pani na jednorożcu.
Wtem ogromniaste wilki buchnęły ogniem z pysków i Rajgród spłonął jak wiązka słomy. Taki był koniec dumnej i niezależnej wsi.
Władek i Sławka, dzieci z Rajgrodu, schroniły się w ośnieżonym lesie. Z oddali widziały jak ich wieś odchodziła z dymem. Jacyś ludzie z krzykiem pędzili dzieci przed siebie, aż te zgubiły z oczu rodziców. Przerażone nie chciały iść dalej, potykały się o ciała rówieśników, dzieci starszych i młodszych. Wieś płonęła, aż nic już nie było do płonięcia. Spadł śnieg i pożoga ustała. Czy wszyscy zginęli? Dzieci płakały, a cała sytuacja wyglądała beznadziejnie. Hukały po lesie za rodzicami, lub przynajmniej za kimś z Rajgrodu, lecz odpowiadało im jeno echo i spłoszone gawrony.
Wtem-
- Sławka! Widzę konia z rogiem, a na nim siedzi pani i patrzy na nas! - wykrzyknął Władek, a siostra myśląc, że w takiej sytuacji robi sobie żarty, dała mu kuksańca. - Mówię prawdę! - zaprotestował chłopczyk rozcierając bolące miejsce.
Oboje przeszli parę kroków i okazało się, że Władek mówi prawdę. Jednorożec był biały, jego spiralnie skręcony róg - złoty, a siedząca na nim pani, miała brązowe włosy. Ubrana była w białą suknię, z wyhaftowanymi ptakami różnych gatunków - sikorami, gilami, zimorodkami, jemiołuszkami, gawronami, wronami...
- Czy to pani jest Leśną Matką? - spytała Sławka. - Naszą wioskę spalił Boruta Leszy, a my jesteśmy z niej. Nazywam się Sławka, a to mój brat - Władek. Czy może nam pani pomóc? Słyszeliśmy, że pani chroni ludzi przed Borutą.
- Boleje nad wami i Rajgrodem - Dziewanna miała łzy w oczach, lecz wnet wyschły. - Wasi rodzice i przyjaciele i większość chłopów jest teraz w siole Gozd (Las). Tam ich zaprowadziłam. Was zbóje pędzili w niewolę, lecz zgubiliście się im. Spuśćcie się na mnie, a ja wam pomogę odnaleźć rodziców - po tych słowach dała im jeść (dzieło nie pisze co) i ułożyła spać wśród śniegu. Rano rozpoczęła się wielka wędrówka do wsi Gozd. Leśna Matka zsiadła ze swego jednorożca i uczyła dzieci jeździć na jego grzbiecie. W drodze pomagały im leśne zwierzęta - jelenie, żubry, tury, sarny, krzyżodzioby, jastrzębie, sowy, borsuki, niedźwiedzie, wilki i rysie.
Jednak Boruta dowiedział się o wędrowcach, ich celu i wędrówce. Żaden zbój, nawet najbardziej zaprzedany złu, nie odważyłby się podnieść ręki na Leśną Matkę i na istoty przez nią chronione. Nawet leśne potwory (wilki ,,jodłowe'', czyli wielkie jak jodły) bały się jej. Čort postanowił sam uderzyć. Przybrał postać orkana i hulał przez kilka dni, licząc, że zasypie dzieci, a ich ciałka odtają dopiero na wiosnę. ,,Złapcie się siebie i usiądźcie na jednorożcu! - rozkazała Leśna Matka. - Nie bójcie się, a zaprowadzę was w bezpieczne schronienie'' - wierzchowiec nic nie widział w zadymce, lecz Dziewanna pewnie prowadziła go naprzód, omijając ośnieżone kamienie i śliskie, wystające korzenie. Przeszli tak dwa dni, aż w pośród lasu, ujrzeli skromną chatynkę, z której komina leciał dym.
- Tu będziecie bezpieczne, tylko nie przestraszcie się gospodarza! - poradziła im.
- Mam dzieci ze sobą, ludzkie oczywiście, są zziębnięte, a uciekają przed Borutą - orkanem! - powiedziała władczym głosem po użyciu mosiężnej kołatki.
Drzwi się otworzyły, a dzieci aż krzyknęły. Gospodarzem był podobny do człeka zwierz, co miał turze rogi i uszy. Jego pysk był trochę jak u tura, a trochę jak u smoka, ale bardzo sympatyczny. Stwora okrywało turze futro, miał łapy jak niedźwiedź.
- Muuu! Czego krzyczycie?! Nie widziałyście nigdy turonia? - zapytał rogacz.
- Nie. One nie znają turoni - wtedy z sieni wyszła pani turoniowa i aż załamała niedźwiedzie łapy na widok małych włóczęgów.
- Biedactwa! - zaryczała, a wtedy sień zapełniła się małymi cielaczkami.
- Czy możemy się z nimi bawić? - pytały, wieszając się maminej spódnicy.
- Jak was sama Dziewanna tu przyprowadza, to bądźcie z nami - tata turoń podrapał się za uchem. - Teraz jak widzicie taki orkan wieje, że to widać Boruta pod jego postacią. Wejdźcie zanim umrzecie tam w zimnicy - rzekł dobrodusznie, po czym Władek i Sławka byli już w chacie.
Turonie dały im gorącej zupy z brukwi, sprawiły kąpiel i dały suchą odzież. Następnie chciwie słuchały o Rajgrodzie, jego zagładzie, o spotkaniu Leśnej Matki i o innych sprawach. Wiatr szalał tak bardzo, że miast pęcherzy, turonie musiały wprawić w oknach deski, a mali wygnańcy mogli opuścić ich chatę dopiero na wiosnę. W tym czasie zaprzyjaźniły się z turoniętami, a papa turoń dał na pożegnanie obu rodzeństwa po połówce złotej podkowy.
Boruta miał za sługę równie zajadłego Čorta imieniem Perepłut. Był to wodnik, mogący przybierać dowolną postać; człeka, ryby, wydry, kaczki... Miał wyjątkowo ponure i złośliwe usposobienie - lubił porywać ludzi i zwierzęta, by je topić (raz porwał tak z mostu chłopa, konia i wóz). Lubił przybierać postać osób bliskich tym, których topił, aby je zwodzić. Delikwent myślał, że widzi wśród oparzelisk swoich zmarłych. Biegł tam, a wtedy ukochana twarz ojca, matki, brata, siostry, syna, córki, przyjaciela, przyjaciółki, wuja, ciotki, zamieniała się w obleśny pysk wodnika, z chichotem wciągającego w głąb wody i mułu. Potem słuch po nich ginął... Chytry Perepłut zwiódł tak Sławkę - choć Leśna Matka mówiła jej, by unikała bagien, ta nie mogła się opamiętać, widząc na nich, wołających ją do siebie ojca i matkę. Trudno się dziwić. Choć Leśna Matka i brat ciągnęli ją, ona wskoczyła w błoto, by być z ukochanymi rodzicami. Jednak co to? Czuje, że zapada się w błoto, a rodzice wciąż machają do niej rękoma i wołają.
- Córeczko! Czekamy na ciebie! Czemu nie przychodzisz?! Tak tęsknimy! - łgał Perepłut, a Sławka zwinęła ręce w trąbkę i odkrzyknęła:
- Mamuś, tatusiu! Idę do was!- jednak nie doszła, bo pochłonęło ją błoto, a jej wodnistą mogiłę przykryły złote kaczeńce - przy ognisku opowiadała Šumina Mati.
Było ich trzech - ona, Władek i jakiś tęgi chłop. Nosił przy sobie maczugę, tak ciężką jak żubr; poza nim nikt inny nie umiałby jej podnieść i był bardzo rozmowny.
- Nazywają mnie Godzamba z sioła Kociuby - przedstawił się junak, po czym przedstawił swoją maczugę.
Szczerze zmartwił się losem Sławki i pragnął pomóc. Gwizdnął, klasnął w dłonie, a wtedy wybiegły z kniei dwa rosłe tury.
- To jest Srebrnorożek, a to - Złotorożek - zgodnie z imionami, jeden miał rogi srebrne, a drugi złote. - Gdy wszyscy troje byliśmy młodzi, uratowałem je z paść i przed smokiem, a teraz chodzą za mną jak psy. Nie mam żony, bom jej nie był godny. Ożenić się zamierzałem z młodą i piękną panną, a tu ona mnie spytała, dlaczego chcę ją poślubić. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą - chcę aby jelenie, łabędzie i rysie dały mi ładne pierścienie. Myślałem, że to dobrze, a tak naprawdę kochałem tylko siebie. Ona w ryk, spoliczkowała mnie i tak się rozstaliśmy. Tak teraz wędruję po świecie i dokonuję bohaterskich czynów, lecz nadal marzę o ożenku. Ech... Chętnie pomogę ci Władek w odszukaniu siostry - zakończył poważnie.
Jak uradzono, tak zrobiono. Leśna Matka i Władek wskazali Godzambie bagno, na którym Perepłut porwał Sławkę. Siłacz już zawołał swoje niezwykłe tury, gdy wszyscy ujrzeli ubraną w białą sukienkę dziewczynkę w wianku z kaczeńców, co siedziała na środku bagna, na wystającym głazie. Miała świecące oczy, nuciła piosenkę i haftowała. Władek ostrożnie wszedł w błoto, by podać ręce siostrze. Ta go poznała.
- Żupan Perepłut mnie utopił i zamienił w rusałkę - rzekła - lecz obiecał, że jak skończę haftować, to mnie połączy z rodzicami.
- Perepłut to Čort i stary oszust - zaprzeczyła żywiołowo Leśna Matka - nigdy mu nie wierz. Daj rękę, a wraz z bratem będziesz szukać rodziców. Nie gniewam się na ciebie - dodała, a Sławka spełniła polecenie.
Na brzegu poznała historię Godzamby i jego turów. Zapadł wieczór, gdy wtem Perepłut upomniał się o swoją zakładniczkę.
- Sławko, Sławeczko! - wołał przymilnie. - Gdzie jesteś? - nie widząc jej na głazie rozejrzał się na polanach, aż ujrzał zbiega.
W postaci kobiety rozpoznał Leśną Matkę i rozsierdził się bardzo. Z pałką w dłoni rzucił się, by nastraszyć jej jednorożca.
- Ach to tak zbóju? - zdziwił się Godzamba, nie rozumiejąc intencji Perepłuta.
W samoobronie uderzył go maczugą w głowę. Pałkę zdruzgotał, lecz głowa została nienaruszona. Wodnik żył. ,,On jest nieśmiertelny'' - przemknęło przez myśl Godzambie. Głośno rzekł.
- Czy mogę nań nasłać swoje tury? - spytał się Leśnej Matki.
- Możesz - odrzekła zasmucona, a siłacz krzyknął:
- Złotoróżku, Srebrnoróżku, uderzcie razem w Perepłuta! - tury uderzyły, a zły wodnik, choć parskał i zapierał się nogami, został wepchnięty do bagna, gdzie zapadł się z bulgotem. Żył. Jednak z Godzambą było coś niedobrze. Krwawił od pachy do stopy. To było czarodziejskie zranienie.

*

Minęło już kilka tygodni, a z herosem było coraz gorzej. Wreszcie stracił moc w nogach i wszelka siła go opuściła. Leśna Matka rozmawiała z jakimś ptakiem, po czym zwróciła się do brata i siostry:
- Wasi rodzice w Goździe ciężko zachorowali. Im i Godzambie może pomóc tylko woda z Sobotniej Góry. Pójdę tam z wami, a baczcie aby wspinając się nie oglądać się za siebie. Kto to zrobi obróci się w kamień. Czy chcecie?
- Chcemy - odrzekli Władek i Sławka.
Leśna Matka sporządziła z sitowia nosze, które rozpięła między Srebrnoróżkiem, a Złotoróżkiem, a następnie pokierowała wszystkich najkrótszą drogą ku Sobotniej Górze. Szli w spokoju, nie napastowani przez Borutę - jakby ten nie istniał. Musieli zboczyć na wschód gdzie ludzi dręczył Simargł Paskudj. Szli u podnóży dwóch gór: Złotej i Srebrnej, na obu zasiadał jak na tronach władca tej krainy.
- Czy to jest Sobotnia Góra? Jest taka piękna - zapytał się brat u stóp Złotej Góry.
- Nie - zaprzeczyła Dziewanna - tam nie ma ożywczej wody, są tam kruki o żelaznych dziobach.
Szli dalej, ponownie skręcili na zachód, aż znaleźli się u kresu wędrówki. Sobotnia Góra była cała zielona, były na niej bezlistne krzaki i drzewa, miała łagodne wejście. Gnieździły się na niej orły, rysie i węże, a na szczycie było małe, modre źródełko, nad którym rosła brzózka. Godzamba i jego tury zastały na dole, zaś w górę wspinała się na jednorożcu Leśna Matka i dzieci.
- Tylko pamiętajcie, żeby nie oglądać się wstecz, mimo, że ujrzycie wiele straszydeł - przestrzegła brata i siostrę.
Trzeba dodać, że miejsce to nieraz odwiedzał Boruta. Nie chciał by ludzie i zwierzęta mogły się leczyć cudowną wodą i dlatego odpędzał wszystkich od góry widziadłami i potworami. Tak było i teraz. Władek i Sławka czuli orkan, atakował ich wilk i puchacz, a także cała armia niedźwiedzi.
- To tylko widziadła; przepędzi je wasza odwaga - tłumaczyła dzieciom Leśna Matka, gdy opadło je całe stado wilków.
Widziały też latawce, ały, ażdachy, smoki i armie jadące na nich, lwy i gryfy. Potem zaś ogień, znów orkan, ulewę, lawinę kamienną i trzęsienie ziemi. Ścigały ich kościotrupy, wołające: ,,Po co wam to? Rodzice nie żyją". Wreszcie po wielu przygodach, rodzeństwo znalazło się nad krynicą.
- Ułamcie gałązkę brzozy i pokropcie nią siebie, ludzi i zwierzęta zamienione w kamień, a u dołu rannego Godzambę. Weźcie też wody do dzbana i zanieście ją do Gozdu, by uleczyć rodziców - Władek i Sławka ochotnie spełniły polecenie.
Gdy byli już na dole, oni, Godzamba i odczarowani wspinacze tańczyli z radości wokół góry. Tam zaś słyszano ściekły ryk bezsilnego Boruty.
Teraz wszyscy wracali do swych domostw. Po trzech dniach drogi wędrowcy osiągnęli Gozd. Na jego rogatki przybył Boruta, by zniweczyć pracę brata i siostry. Przybrał postać czarnego lisa z ognistymi oczyma i począł łasić się do brata i siostry. Gdy jedno z nich, schyliło się, by pogłaskać zwietrzę, to ku przerażeniu Leśnej Matki wydarło dzban z wodą z Sobotniej Góry i rozbiło go. Następnie czarny lis, śmiejąc się jak człowiek czmychnął do lasu.
- Nic straconego - pani lasu otarła łzy dzieciom i sprawiła, że potłuczony dzban i jego zawartość zostały przywrócone do całości.
- To cud! - krzyknęli goździanie, a pani lasu zapytała ich:
- Ygzen lyvayet' Poprad ad Kłodzka ezen Raygrod3? - zapytała o rodziców Władka i Sławki.
- Pani, oni są na marach! - zawołała ubrana na czarno goździanka, a dzieci aż trzeba było cucić.
Leśna Matka dała dzban Godziembie i rozkazała wylać wodę na ciała męża i niewiasty. Ci nagle skoczyli z mar jak jelenie i spotkali się z dziećmi. Pani lasu wróciła do swego królestwa i nie widziano jej więcej. Kłodzka upiekła wielki kołacz i sprosiła całą rodzinę. Wszyscy mieszkańcy Gozdu i spalonego Rajgrodu wesoło ucztowali. Godzamba zabrał swoje tury i pożegnał się. Pięć tygodni później ożenił się i był dobrym mężem. Poźniej jego Złoto - i Srebrnorożek pomagały w odbudowie Rajgrodu jak woły.

*
Dar od turoni - dwie połówki złotej podkowy pokazywano potem przez długie lata w Rajgrodzie. Potem przekuto je ponownie i w erze trzynastej użył jej Wernyhora, potem zaś Woland dał w prezencie Małgorzacie. Zwyczaj chodzenia z turoniem w Polsce pochodzi z pamięci o tych turoniach, które pewnej zimy użyczyły gościny dzieciom. Prawda jest jedna.

1 Fikcja literacka. W rzeczywistości polskiego folkloru Boruta i Rokita to dwa różne diabły
2 Matko Dziewanno ratuj nas!
3 Gdzie mieszkają Poprad i Kłodzka z Rajgrodu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz