-
Auuuuuuu!!! Głowaa -
aaa, mmm - nieeeeee bo - liiiii!!! - wrzeszczał na drewnianym
podwyższeniu, jakiś muzyk, akompaniując sobie na kościanym
grzebieniu.
Tatra i Wiłkokuk byli w drewnianym, monumentalnym
hangarze, usytuowanym kilka metrów pod ziemią, gdzie weszli przez
drzwi jakiejś obskurnej chatki. W hangarze pełno było stołów z
narkotyzującymi napojami i zaprawionymi truciznami pokarmami, wokół
których siedzieli ludzie, zwierzęta, wampiry, wodniki, rusałki,
żmijowie, krasnoludki, Płanetnicy i wszelkie inne stworzenia.
Światło na schody prowadzące do góry, rzucał żyrandol zasilany
świecami z trupiego łoju, a przy oknach występowali, uważani
wówczas za ,,nowoczesnych'' - artyści.
-
To miejsce to Dyskoteka Pana Dżeka Piętro Niżej, na górze
gospodaruje jego brat, Pan Dżek Piętro Wyżej - tłumaczył
Wiłkokuk - organizują takie hucpy, bo daje im to środki do życia.
-
To głupia muzyka - mówiła Tatra, do której uszu wdzierały się
piosenki ,,Muuuuu", ,,Kukuryku na patyku, język lata jak
łopata", ,,Rrr, rr, hau, hau", ,,Chrum, chrum" i
wiele innych, wykonywanych przez takich światowej sławy artystów
jak krowy, koguty, psy i świnie.
-
Uważam, że nie wszystkie są złe - mówił Wiłkokuk - tylko
większość. Mój brat i ja wychowywaliśmy się na tak zwanym
,,hałasie". Grały to prosiaczki i koźlątka, to był taki
element naszej młodości - następnie zanurzył pysk w misce napoju
z orzeszków cola, źródlanej wody, mięty i miodu. Na drewnianej
estradzie stały dzieci ubrane w skóry lampartów i mówiły takie
rzeczy, że aż uszy puchły!
-
Słoń ma osiem ciosów - twierdził jakiś chłopiec, a wśród
ludzi i zwierząt, rozległy się salwy homeryckiego śmiechu.
-
Widziałam, jak mój mąż latał wśród gwiazd i nie wiem co to
znaczy? - zastanawiała się słonica, a jakaś wiedźma, wpatrując
się w patyczek z kolorowym zakończeniem, szeptała z maniackim
uporem: ,,Šeneb,
Šeneb,
Draude Šeneb,
Ajcawołsohcezc, tnezyderp alaps ęis z icśołim od
ogejows ujark."
To chyba trzeba od końca rzec, aby wiedzieć co to oznacza? - dumała
słonica.
-
Po co my tu przyszliśmy? - zastanawiała się Tatra, zniesmaczona
całym spektaklem.
-
Głupota nie wybiera - mówił Wiłkokuk - a to, że tu jesteśmy to
tylko fakt zastany. Niedługo się rozstaniemy, a ty staniesz przed
Kościejem. Wcześniej spotkasz się z Enką Mokoszą - oboje wstali
i ruszyli przed siebie. Omijali kolejną scenę artystyczną.
Przyjechał z Sonoru tapir anta, który właśnie dawał występ.
Zwierz stał na tylnych łapach, na głowie miał rogi ulepione z
masła, a jego występ polegał na rzucaniu w roześmianą widownię
masłem i krzyczeniu na nią: ,,Bestie!" Dobry potwór,
płomieniem z pyska spalał lecące nań i na Tatrę bryły masła.
Niejaka Aralia Krowidorska znad Morza Smoły, którą dziewczyna
zdążyła polubić, roznosiła napoje wśród widowni, ale pan tapir
wyciągnął w jej kierunku przednie kopyto i wrzasnął wielkim
głosem:
-
Idź świnio! Kradzieje, kradzieje, wy kradzieje! - wrzeszczał
artysta. - Rózgi w górę! Wasze matki to fujarki! Wszystkie smoki
wyginęły z winy waszych lędźwi! - zadyszał się.
-
Prawdę mówiąc, Pan Dżek Piętro Wyżej ma lepszych artystów -
mówił opiekun Tatry - dla jego gości śpiewają wieloryby, zwane
humbakami.
Po paru minutach poszukiwań, padł na kolana przed
stolikiem, przy którym siedziała biało ubrana kobieta w bogatej
biżuterii, a na jej rozpuszczonych, blond włosach widniała korona.
Poza Tatrą i Wiłkokukiem nikt jej nie spostrzegł.
-
Podejdź bliżej - kazał Tatrze stwór.
Kobieta odłożyła swoją przędzę wełnianą i wstała
przed dziewczyną. Następnie po chwili milczenia rzekła do
wybranej, odpowiadając na jej myśli.
-
Cierpienie jest doskonałym nośnikiem piękna moralnego. Choć moc w
słabości się doskonali - czy może to być motto artysty,
zmierzającego do podania definicji sztuki? Jeśli tak, to sztuka
jest kształceniem ducha z materii. Słaby człowiek ze słabego
materiału, musi stworzyć potężne dzieło. Pokój tobie. Agej
wybrał ciebie do ocalenia świata, a przeze mnie będzie czuwał nad
tobą - tymczasem po klepisku pełznął ogromny wąż, o skórze
brązowej w ciemnozielone plamy.
-
To Abajow - powiedziała Mokosza i podeszła do węża.
Ten schylił łeb ku Ence, która zebrała do kościanej
fiolki, przezroczysty jad. - W niewoli Kościeja nieraz będziesz
ryzykować życiem, więc potrzebujesz lekarstwa dla siebie i innych
jego ofiar - podała fiolkę dziewczynie. - Od początku będzie
chciał twojej śmierci, ale póki będę z tobą, będziesz żyła.
Tymczasem
zapadła noc. Rano, Tatra spostrzegła, że śpi w cieniu jakichś
ogromnych budowli mieszkalnych, a po Wiłkokuku, Dyskotece Pana Dżeka
Piętro Niżej, wężu Abajowie, zwariowanych artystach i Mokoszy nie
zostało ani śladu.
Wstając
z jałowej, zakurzonej ziemi ujrzała lektykę, a zza zasłony
wyglądała trupia czaszka w złotej koronie...
Rozdział
VII
,,Kościej
to taki ludzki szkielet, obleczony w bezwłosą skórę" - przed
rozstaniem objaśniał Tatrze Wiłkokuk. Jej oczy utkwiły teraz w
pustych oczodołach, rozpoznała czyich. Nagle uczuła w ramieniu
ukłucie ostrych pazurów i jakaś siła odepchnęła ją sprzed
lektyki, rzucając o ziemię. Tatra ujrzała nad sobą czarny,
puszysty łeb z długimi, zajęczymi uszami. Miejskie drzewa zrzuciły
już liście i było zimno i wietrznie. Z kociego pyska wydobył się
lwi ryk i potwór, zwany Mięsojadem przyglądał się leżącej.
,,Zostaje wam wydana" - rozległ się głos Mokoszy, a potwór
wyciągnął miecz, aby przebić nim dziewczę i zjeść jej
wnętrzności.
-
Zostaw. Mam dla niej sroższą śmierć - powstrzymał go Kościej.
Potwór
chwycił ją i wsadził do lektyki, a pierwszym słowem Tatry było:
,,Gdzie jestem"? ,,W Presnau" - odpowiedział jej
towarzyszący głos Mokoszy, po czym znów zapadła w sen.
*
-
Skąd przychodzisz? - pytał Mięsojad, zamieniwszy się w cztery
zielone, ogromne węże i owijający się wokół ciała Tatry.
-
Z Torenia w Montanii - odpowiedziała, dusząc się.
Potwór
zamienił włos z głowy w lisie futro, którym okrył dziewczynę.
-
Kogo uznajesz, suko niewierna? Powiedz, że najwyższego boga Rykara,
z wszystkimi Čortami
- bogami pomniejszymi i naszego pana, Kościeja I namiestnika piekieł
na ziemi!
-
Ageja i jego Enków - słysząc to, Mięsojad podciął jej gardło
zaczarowanym nożem i jeszcze raz zapytał.
-
Kogo uznajesz?
-
Ageja i Enków - znów ta sama odpowiedź.
Krew,
sącząca się z szyi, ożywiła lisa, który począł odgryzać
dziewczynie uszy. Powtórzyło się pytanie...
-
Dzięki Mokoszy się poczęłam, nie wyrzeknę się jej... -
krzyczała, a z ust sączyła się krwawa piana, bowiem ogromny,
czarny brytan odgryzał jej mięśnie. Potem, rzekomo jej siostra
Kaztia, oraz koleżanka Lestia, miały grozić skopaniem w razie
odmowy uznania władzy Kościeja. Widziała jak Mokosza robiła ocet
z krwi; zwierzęcej, ale też ludzkiej, a potem jej siostra i Enka
walczyły ze sobą na siekiery. Ten obraz pochodził od samego
Rykara. Tatra nie mogła już wymówić ani słowa, a oprawca,
przewidując jej odpowiedzi, ogromnym pilnikiem, piłował jej zęby,
aż do nerwu, krew leciała z ust; pokaleczone były wargi, dziąsła
i język. Następnie z ogromną siłą wyrywał jej włosy z głowy,
palce rąk i nóg, a nawet rzucił o ścianę dwie wyrwane kończyny;
górną i dolną. Powoli konała, więc Mięsojad, westchnąwszy wbił
jej sztylet w serce, zgasił łuczywo i wyszedł z lochu.
Oczom Tatry ukazała się Malkieš,
kilkadziesiąt dni temu utopiona podczas przeprawy przez bagno,
następnie widziała dzień swoich narodzin, o którego zobaczeniu
tak bardzo zawsze marzyła.
-
Już ta suka nie żyje - zameldował Mięsojad Kościejowi.
-
Gucen. Agejowi możesz powiedzieć, że gdyby osobiście się
pofatygował po moją koronę, to bym go ugasił własną uryną -
zaśmiał się król. - Chodźmy na piwo!
Rano, słudzy więzienni przyszli uprzątnąć ciało
zamordowanej, lecz ze zdziwieniem spostrzegli ją... zdrową i
przytomną! Siedziała na podłodze wśród czerniejącej już krwi,
a na jej ciele nie było ani jednej rany czy blizny.
Nie dziwmy się temu; sztylet przebił na wylot fiolkę
z jadem Abajowa, który wniknąwszy do rany uzdrowił całe ciało.
Mokosza była pełna podziwu dla jej wierności i włożyła jej pod
język liść neutralizujący wszystkie trucizny. Tymczasem poczęto
ją prowadzić do Kościeja.
*
-
Jeśli kłamiecie to nie wiem co wam zrobię! - groził Kościej
sługom więziennym, lecz kiedy ujrzał w drzwiach całą i zdrową
Tatrę, szczęka mu opadła, odsłaniając język i zęby.
Dziewczyna starała się nie okazywać lęku przed
swoimi oprawcami, ci zaś zdębieli. Wreszcie... Kościej zaczął
okładać pięściami Mięsojada i lżyć go od rzeźników, a gdy
ten uciekł, wybiegł do Tatry z otwartymi ramionami, uściskał ją
i z zapałem całował lodowatymi ustami po rękach i nogach,
nazywając ją swoją córką.
-
Chodź posilić się przy moim stole - prosił, a Tatra usiadła, bo
czuła głód i pragnienie.
Kościej
obficie zaprawił jej wino trucizną, lecz mając liść pod
językiem, wypiła je bez szwanku. Osłupiały zbrodniarz mruczał
pod nosem w języku starokrasnym: ,, Ona jest jytnas!"1
Za oknem padał pierwszy śnieg, a Kościej dumając wpatrywał się
pustymi oczodołami w jej pobladłą twarz.
-
Słuchaj córuchno, tatuś chce, abyś jeszcze dzisiaj wyruszyła do
Kalska, na wschód, tam pomożesz w porządkach na wiosnę - mówił
czule, a następnie wychylił kolejny puchar wina.
Rozdział
VIII
,,W starożytności jeśli coś nie miało nazwy, to nie istniało" - pan Andreus ov Leovishiner.
Czytelnicy
,,Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa, zapewne pamiętają
o Prochorze Piotrowiczu, który zdenerwowany chaosem, wykrzyknął,
aby go ,,diabli wzięli". Wówczas Behemot spełnił tę
,,prośbę" zamieniając urzędnika w piszący garnitur.
Nasze słowa nie tylko odzwierciedlają, lub fałszują
obraz rzeczywistości, ale i ,,malują" własny. Nasze prośby,
groźby, obietnice, literackie dzieła kultury wysokiej i masowej,
rozkazy, kłamstwa, wykłady, komunikacja werbalna i niewerbalna.
Gdzieś w krainie Orland, czyli kraju Orów we
wschodniej Europie (w erze trzynastej zamieszkali tam Słowianie i
stworzyli państwo Ruś) ... ,,pewien człowiek założył gród.
Przybył z niewiadomego miejsca, razem ze swoją żoną - czarownicą
i zakładał ten gród od podstaw. Po swojej pramatce wszyscy
odziedziczyliśmy zdolność do czarów. Wprawiamy w zdumienie inne
plemiona, bo nasze słowa zawsze stają się rzeczywistością,
cokolwiek byśmy nie rzekli..." - babcia w Kalsku opowiadała
przed spaniem wnukom, a za oknem chaty padał śnieg. Tatra spała u
swoich gospodarzy, którzy ugościli ją chlebem i solą, lecz
niepokoiło ją, co będzie robić.
Nawet zimą, Kalsk był przesiąknięty
wstrętnym odorem, powodującym częste epidemie. Wszystkie miasta
jedenastej ery, urągały zasadom współczesnej higieny; były małe,
ciasne, zaniedbane, a poza pewnymi wyjątkami (Azja, Presnau) nie
miały też kanalizacji. Jednak o smutnym ,,rekordzie" tego
miasta mówiła nawet jego nazwa...
-
Dawniej nasz gród nazywał się inaczej, - mówiła babcia do nie
mogącej zasnąć Tatry - ale jego nazwa została zapomniana.
Otwarte
oczy dziewczyny widziały coraz gęściej padające, białe płatki.
-
Mówią starsi ode mnie, że osada, w której mieszkamy, nazywała
się na samym początku Agejograd, albo Teostieńsk, ale te nazwy się
jakoś nie podobały...
-
Dlaczego? - spytała nagle Tatra.
-
Różnie o tym mówiono - odparła babcia. - Są w naszym grodzie
tacy co twierdzą, iż podobne nazwy zobowiązywałyby do bycia
lepszymi, a nie wszystkim chciało się pracować nad sobą.
Za
oknem słychać było pohukiwanie sów.
-
Z drugiej strony - podjęła staruszka, której zaschło w gardle -
jest przecież, gdzieś nad Odirną miasto Velehrad; nasi by je
nazwali ,,Welesin'', a jego nazwa wywodząca się od pana Nawi,
nikomu nie przeszkadza.
-
A podobała się komuś nazwa Kalsk? - spytała dziewczyna, która
odczuwała coraz większe zmęczenie.
-
Ta nazwa mówi o tym, co nas szpeci, hańbi i upadla, u nas Góra
Gnojowa wyrosła, bo nie kochaliśmy swej mowy Orów i myśląc
,,najważniejszy", przez nieuwagę mówiliśmy słowo ,,gnój",
które ją wydźwignęło na powierzchnię ku naszemu pognębieniu -
mówiąc to babci powoli kleiły się oczy, a słowa przeplatały z
ziewaniem.
-
Skoro wasza pramatka była czarownicą, to czemu wy nie usuniecie
Góry Gnojowej jednym słowem, któregokolwiek z was? - pytała
Tatra, nie mogąc opanować zdumienia.
-
Jest z nami od dawna, to się przyzwyczailiśmy i choć najpierw
uważaliśmy, że jest wstrętna, to teraz uważamy ją za normalną
- oczy słuchającej kleiły się coraz bardziej, nieoczekiwanie
zamknęły się. - Bo wiesz - mówiła starowinka - skoro
przychodzisz od grafa Kosteja, aby ją uprzątnąć, to wiedz, że są
w naszym grodzie ludzie, którzy codziennie próbują to zrobić.
Kiedy mamy dobry nastrój, nazywamy ich ,,Atsilaedi"2,
a kiedy zły -,,Kytanaf"3
- babcia widząc, że jej rozmówczyni usnęła, zdmuchnęła
świeczkę i wyszła, a Pracownicy Wieży Ślimaka szykowali dla niej
sen.
*
Tatra szła razem z grupą ,,Atsilaedi", w której
były też kobiety i dzieci. Wszyscy mieli zrobione z dużych muszli
łopaty i szli zaśnieżonymi ulicami.
-
,,Kytanaf"! ,,Kytanaf"! - wrzeszczała na nich oszołomiona
specjalnymi napojami młodzież i śmiała się z nich. - Dlaczego
uważacie za złe, to co jest normalne?! - pytali się dorośli, a
niektóre dzieci rzucały w nich kulkami śniegu.
-
Zamknij się! - krzyknął wreszcie mąż, pchający przed sobą
taczkę, a na jego głos, najbardziej pijany młodzieniec spuścił z
tonu, odwrócił się, otworzył drzwi najbliższej chaty,
przekroczył jej próg, po czym zamknął drzwi. Tatra nie mogła
powstrzymać śmiechu, a do grupy przyłączyło się kilku młodych
ludzi z otaczającego tłumu. W miarę jak szli do celu, odór stawał
się nie do wytrzymania i co wrażliwsi wymiotowali. Wreszcie ujrzano
Górę Gnojową, a na jej widok i zapach, wiele osób odeszło z
obrzydzeniem. Tymczasem zaczęła się praca. Tatra wykonywała ją
pod nadzorem owego męża, który wcześniej ,,zamknął"
młodzieńca w chacie. Razem nakładali ohydną maź na taczkę, gdy
nieoczekiwanie łopata kalszczanina załamała się pod naporem
paskudztwa.
-
Zakręt - powiedział brzydkie słowo, niestety popularne w Polsce, a
po chwili spojrzał na Tatrę z przerażeniem. Żona go zdradziła!
Ogarnął go wielki smutek. Kiedy znów na miejscu żony zobaczył
towarzyszkę pracy, jego smutek przerodził się w rozpacz.
-
Niech mnie strzeli! - wykrzyknął płacząc i łapiąc się za
głowę. Wtem - z nieba spadł piorun i w jednej chwili spopielił
go. Oszołomioną hukiem Tatrę odrzuciło w tył, aż upadła w
biały, puszysty śnieg, a w jej wytrzeszczonych oczach pełno było
żalu i przerażenia. Drewniana taczka zajęła się płomieniem od
pioruna i uderzyła w jakąś chatę. Nad obolałą dziewczyną
przechodził jakiś człowiek i mówił:
-
U nas już nie ma rodziny, zastąpiła ją rozpusta. Giniemy i sami,
własnymi rękoma układamy swój stos pogrzebowy. Nasza klęska jest
już przesądzona i jest już tylko kwestią lat, miesięcy, dni... -
mówiąc to pomógł jej wstać.
Tymczasem w Presnau...
-
Nie podoba mi się, że czary jej się nie imają - mówił
sceptycznie Mięsojad drapiąc się w głowę i spoglądając w
kryształową czaszkę, trzymaną rękoma Kościeja.
-
Sam się temu dziwię - mówił Kościej i jeśli to przeżyje, to
dam jej inne zadanie, które na pewno ją uśmierci, ale poczekajmy w
jaki sposób pognębi ją ta praca...
Zapadła noc i ,,Atsilaedi" udali się do swych
domostw. U stóp Góry Gnojowej pozostała tylko Tatra, która mimo
zmęczenia nie mogła zasnąć, bo przeszkadzał jej ohydny zapach
przesiąkający cały gród. Leżąc na śniegu, przymknęła oczy, a
wtedy... ,,Niech mnie strzeli!" - piorun spalający w pół
sekundy ludzkie ciało na popiół, obrzydliwe przekleństwa, stające
się zaklęciami, które stworzyły Górę Gnojową, u stóp której
ginęły ostatnie zwyrodniałe rodziny. Lecąc w tył, widziała jak
człowiek płonął niczym słoma. Wstała ze śniegu.
Tej nocy mieszkańcy Kalska nie mogli spać. Za oknami
unosiła się jakaś krwawa łuna i było pełno dymu. Po chwili
spostrzeżono...
-
Góra Gnojowa się pali! - faktycznie; wieloletnią mierzwę łajna
trawiły płomienie, a ludzie wychodzili z chat, aby na to patrzeć.
Śnieg wokół niej topniał, a dymu było coraz więcej. Kiedy
kalszczanie jak wrośnięci patrzyli na pożar swego paskudztwa,
śnieg i gleba pod ich stopami tworzyły błoto, a na dachach chat
kwitły płomienie niczym róże.
Nastał ranek, a Tatra płakała wśród zgliszcz
Kalska. W Toreniu widziała kiedyś egzekucję człowieka, który
nieumyślnie zaprószył ogień w domu. Długo pamiętała tortury,
jakie mu zadawano przed śmiercią. Kiedy stanęli przed nią
mieszkańcy spalonej osady, czekała na straszną karę. Nie
doczekała się.
-
Nie otrzymasz śmierci, której od nas oczekujesz - słyszała głos
- bowiem nikt nie zginął w pożarze, który nieumyślnie wywołałaś
- mówił książę kalski. - Gród wyczarujemy nowy, a ty nas
nauczyłaś, że zło niszczy wszystko, czemu służy za fundament...
*
W innym grodzie Orlandu, zwanym Oska, a w erze
trzynastej ,,Mox", żył wielki jak człowiek - szczur o
niebieskim futrze i trzech głowach niczym Cerber. Zwierz mieszkał w
lesie i szukał pokarmu w ciernistych krzewach. Ciernie raniły jego
skórę, a krople krwi zamieniały się w piękne kwiaty, rosnące na
Dalekim Zachodzie, a ich zapach podobno leczył wiele chorób
dziecięcych. Jednak kapłani Ageja ostrzegali przed kwiatami
czarnymi z wizerunkiem czaszki, rosnącymi na terenach obecnej
Francji, bo był w nich syfilis. W Oska działał Klub Szarego Orła,
którego wódz Chytreyga uważał, że szczura wyczarowało Bractwo
Czcicieli Rykara, które było złą sektą, głoszącą, że jakoby
Agej nie był osobą i wiele innych paskudnych głupstw i bredni aby
szkodzić wiosce. Szczur jednak jak wszystkie leśne zwierzęta był
dzieckiem Boruty, zwanego w Orlandzie, a później w Roxie - Leszym i
jego żony, Leśnej Matki. Do Bractwa należał jednak niejaki
Stanisław, którego szczur podziwiał. Jedni uważają to za prawdę,
a inni za kłamstwo, że pożerał dzieci, a szczególnie miał lubić
wyjadać je z łon matek. Wrogowie szczura, pod wodzą Stanisława z
Apapu, wyruszyli na polowanie, aby zabić zwierzę. Po ocaleniu
kalszczan, przed ich własną głupotą, Tatra wyruszyła do Oski,
aby sprawdzić co jest prawdą i czy faktycznie trójgłowy szczur
zmienia barwę na czerwoną. Pod trzepoczącymi jak motyle, powiekami
Tatry ukazał się nowy obraz. Oto ona, jej siostra Kaztia, brat
Bielskowład, rodzice i Malkieś beztrosko jadą kuligiem w lesie, a
na śniegu widnieją ogromne plamy żółtej, szczurzej uryny.
Dziewczyna zobaczyła chłopca ubranego w niebieskie, szczurze futro,
a gdy ten odwrócił w jej kierunku twarz... - zobaczyła nagle,
stojącego nad jej posłaniem, króla Kościeja.
Rozdział
IX
,,Kto dla siebie pracuje, ten siły utraca, Daremna rąk, ramion jego praca..." - M. Konopnicka.
W jednym z
jezior kraju Burus, obejmującego tereny w różnych epokach,
nazywane Prusami, Państwem Krzyżackim, Prusami Książęcymi,
Prusami Wschodnimi, a obecnie należącymi do Polski i Rosji, jako
województwo warmińsko - mazurskie i obwód kalilingradzki, -
zimował rak. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jego
rozmiary; był wielki jak słoń i jak słoń silny. Nazywał się
,,Estinus" i żył już w erze drugiej, kiedy cały świat był
jednym, wielkim oceanem. Miejscowe, ogromne jeziora, takie jak Synar,
Mamir, Lykayuk, Vikora roiły się od wielu innych istot żywych...
Wśród błękitnych przestworzy, lecieli dwaj królowie
ptaków, mający swe gniazda właśnie tu. Orzeł, o piórach
przypominających śnieg, lecący obok kruczoczarnego, drapieżnego
ptaka, zwanego Ridanem, nazywał się Tinez. To właśnie jego ujrzał
na początku obecnej ery trzynastej, wędrujący z Dalmacji Lech I.
Oczy obu orłów przesuwały się po zaśnieżonych polach i
lasach... Nagle -
-
Kra, kra, kra, kra!!! - w górę wzleciały kruki, wrony i sroki, na
widok królewskiego orła Tineza, siedzącego naprzeciw nieprzytomnej
z zimna dziewczyny. Odgoniwszy padlinożerne ptactwo, wzbił się w
górę i zawołał ludzkim głosem do czarnego orła Ridana:
-
Ona jest wybrana!
Tymczasem w pamięci leżącej na śniegu Tatry odżyły
sceny, kiedy Kościej stojąc na balkonie z białego marmuru z
położoną skórą niedźwiedzią, mówił do niej: ,,Pójdziesz do
Burus, po raka Estina..." Potem długo błądziła wśród
zaśnieżonych pól, a kiedy zasnęła, ognisko szybko zagasło wśród
siarczystego mrozu. Wydawało jej się, że jakiś niebieski,
trójgłowy szczur opowiada bajkę o mieszkających w Azji ,,lwach
pręgowanych" i jest z tego powodu niesłusznie oskarżany o
szerzenie obłudy. Kiedy rozpalała ognisko, jej palce broczyły
krwią, która teraz tworzyła czerwone sople, a dalej pamięć już
się urwała. Kościej i Mięsojad z lubością, obserwowali w
kryształowej czaszce, jak z wolna odmarzają jej palce, uszy, nos.
*
-
Gdzie jestem? - zapytała nagle, gdy spostrzegła, że nie leży już
na śniegu, lecz siedzi przy stole, w jakiejś ubogiej, lecz zadbanej
chacie. Jej odmrożenia zostały wyleczone.
-
To jest mój dom, a tyś moim gościem - odpowiedziała jakaś młoda
niewiasta, ni to o prostych, ni to o pofalowanych, blond włosach i
delikatnych rysach twarzy. Ubrana była na biało, a korona na jej
rozpuszczonych włosach była z lipowego drewna. Pod białą suknią
nosiła pancerz z glinianych płytek. - Wiem, że nazywasz się
Tatra, urodziłaś się w Nowym Głogowie, a Kościej wysłał cię
po raka Estinusa.
-
Skąd pani to wie? - pytała Tatra.
-
Moim ojcem jest Perkun, czy też Jarowit, jak mówicie w Montanii, a
matką Gromorodna. Moi bracia to Jeźdźcy Ognistego Pioruna -
mówiła, lecz uratowana po raz pierwszy słyszała o ich siostrze. -
Jestem Kurko; pół niewiasta, pół Enka.
Tatra rozglądając się po chacie zobaczyła Tineza i
Ridana siedzące na drążkach. Błędne ogniki, unoszące się
zazwyczaj na bagnach, podawały potrawy i napoje siedzącym wokół
stołu postaciom.
-
Jestem Vega - przedstawiła się rusałka, siedząca po prawej
stronie Kurki.
-
Królowa Betel - Gausse przybędzie dopiero wiosną, ale już teraz
winszuje Tatrze oczyszczenia Kalska - mówił reprezentujący ją
Wiłkokuk.
-
Gdybyś chciała zobaczyć matkę smoków Altairę, to możesz
przyjść wiosną - rzekła Kurko.
-
Rigel - przedstawił się człowiek z głową słowika, będący
opiekunem muzyki.
-
Deneb - mówił wielki jak niedźwiedź, biały ryś z czarnymi
cętkami, siedzący na krześle.
-
Wolarz - powiedział muskularny człowiek z dwiema wolimi głowami na
karku.
-
Jak się tu znalazłam? - zapytała Tatra.
-
Zasnęłaś na śniegu i groziło ci zamarznięcie - mówiła Kurko.
- Orły Tinez; to ten biały i Ridan - czarny, znalazły cię i
sprowadziły pomoc. Deneb ogrzał cię swoim futrem i językiem, po
czym zaniósł na grzbiecie do nas, abyś nie zginęła - biały ryś
słuchał tego w milczeniu.
Tatra nie lubiła kotów, wolała psy. Koty kojarzyły
jej się tylko z krwawymi wojnami Żbiczan i Lynxów. Nigdy nie
przypuszczała, że kiedyś będzie jednemu z nich zawdzięczać
życie. Ogromny Deneb dał jej się pogłaskać. Z wdzięcznością
spotkały się też orły.
-
Estinus jest królem wszystkich ,,akaken" (,,wodniaków") i
dlatego nie wolno go odławiać, bo jest wodniakiem starożytnym i
nietykalnym - mówiła Kurko. - Rozmawiałam o twoim zadaniu z Agejem
i powiedział mi, że dla obalenia Kościeja, przez pewien czas, rak
może przebywać poza swoim jeziorem. Błogosławię twojej pracy -
zakończyła.
Po posiłku, Kurko pokazała Tatrze swój dom. Była to
chata zbudowana na palach, wyrastających z zamarzniętego i
pokrytego śniegiem bagna. Idąc na spoczynek słyszała jak w
kuchni, błędne ogniki, przybierające postaci topielców i
topielic, śpiewały przy zmywaniu statków razem z Kurko i Vegą:
,,Kto dla siebie pracuje, ten siły utraca,
Daremna rąk, ramion jego praca..."
*
Była
to już późna zima i o zbliżającym się nadejściu wiosny było
głośno w całej zaśnieżonej Europie. Deneb zaprowadził Tatrę
nad jezioro, w którym mieszkał dziwoląg. Tam dziewczyna pożegnała
się z rysiem i wybiła ostrym narzędziem, przerębel, w którym
zanurkowała w ubraniu. Kiedy otworzyła oczy, ujrzała piaszczyste
dno porośnięte glonami, pełne trupich kości, zimujących
ślimaków, raków, zagrzebanych w mule żab i ropuch, żółwi
błotnych pijawek etc. Płynąc dalej ocierała się o ryby. Uważa
Czytelnik, że to nudne? Owszem były wśród nich niemal trzymetrowe
sumy i jesiotry, ale i większe ryby, jak czternastometrowe węgorze,
karpie wielkie jak nosorożce, szczupaki jak tygrysy, okonie jak
lamparty, a nawet pijawki jak żmije, czy ślimaki przypominające
wzrostem nowonarodzone dzieci. Kiedy po zaczerpnięciu powietrza,
Tatra znów zagłębiła się w jeziorze, ujrzała jego! Rozgarniając
dłońmi piasek, widziała gruby pancerz. Wcześniej zaplanowała co
zrobić: wyjąć mu z otworów słuchowych kamienie, umożliwiające
zachowanie równowagi, a potem ujeździć go jak konia i na jego
grzbiecie dostać się do Presnau.
Serce
poczęło bić szybciej, gdy zanurzyła dłoń w otworze słuchowym i
dotknęła kamienia, gdy nagle -
Potężny Estinus powstał z dna, łamiąc dziewczynie
rękę, nagłym obrotem ciała, nieoczekiwanie zranił ją szczypcami
i popłynął dalej. W zimnej wodzie płynęła krew, która
zaczynała zwabiać ryby. Tatra ujrzała wokół siebie krążące
szczupaki i pojęła, że nie może dłużej przebywać w jeziorze.
Rak wytrącił jej sztylet daleko w głąb akwenu, ona zaś płynęła
z wolna ku górze, gdzie lód był jeszcze stosunkowo cienki.
Szczupaki były coraz bliżej, zaczynały już chwytać ją za dłonie
i stopy. Wyrywając się im uderzyła pięścią i głową w cienki
lód, gdy wtem ,,tygrysie" ryby pierzchły przestraszone, a na
ciele niefortunnej pływaczki, zamykały się szczęki
piętnastometrowego szczupaka. Miliony ostrych gwoździ zdawały się
wbijać w żywą istotę i wciągać ją w topiel...
Kiedy odzyskała przytomność, leżała w opuszczonej,
walącej się chacie, a obok siebie ujrzała męża z lisią głową
i ogonem, który ją obejrzał po czym przybrał postać lisa,
szczeknął przenikliwie i wybiegł z chaty.
-
To był Kłobuch - mówiła Kurko - demon - złodziej, służący
Erydanowi, reprezentującemu Rykara. Kłobuch jest genialnym
złodziejem, nic dziwnego, że potrafił wyciągnąć cię z paszczy
szczupaka.
*
W kraju Burus, na tle modrych jezior, będących
szafirami, ofiarowanymi niegdyś Kurce przez Mokoszę, gęstych
lasów, żyznych pól i małych, zagubionych w otchłani puszczy
wiosek, wznosił się kolos. Był to budynek wzniesiony z żelaza;
które ludziom nie było znane. Od świata był odgrodzony metalowymi
cierniami. Bagno, na którym stała chata Kurki, przed oczyma złych
ludzi chroniła gęsta mgła i grząski teren, zaś żelazny moloch
ukazywał się w czasie burzy, a ci co go widzieli spodziewali się
rychło umrzeć.
Proszę nie myśleć, że mieszkali tam
ludzie! Była to siedziba Čorta
Erydana, króla wąpierzy. Chodził wzburzony po sali wyłożonej
srebrem i platyną, a przed perłowym tronem stał zdrętwiały ze
strach Kłobuch.
-
Czemu ją ratowałeś, głupcze, skoro w interesie naszym i Rykara,
leży jej śmierć?! - Kłobuch zmienił się w lisa i skulił ze
strachu. - Zdradziłeś nas! - ryczał Erydan, odsłaniając białe,
szpilkowate zęby, a złodziej skomlał. - U nas nie ma miejsca na
,,przepraszam". Za twoją kolaborację z Agejem, będzie kara i
to sroga! - król podszedł do rozpłaszczonego jak dywanik lisa, a w
trupiobladej dłoni zalśnił nóż. Nagle-
Potężny wybuch wyrwał prymitywne szyby ze świńskich
pęcherzy moczowych z okien twierdzy, a Erydan zaciekawiony wyszedł
na zewnątrz. W tym czasie lis, uciekł gdzie pieprz rośnie i
dosłownie i w przenośni.
-
Świniule! - wrzasnął wąpierz. - Co się tam wyrabia?!
Przed królem - wampirem stanął zielony wieprz i
kwiczał podniecony:
-
Ktoś podpalił naszą truciznę, którą tego roku mieliśmy wlać
do wody! - kwiczał Świniul, aż trzęsły mu się uszy.
-
Zakręt! - syknął Erydan, podciął zielone gardło meldującemu i
rzucił go w ogień, po czym ruszył do sali tronowej, szukać
Kłobucha.
Truciznę warzoną przez Świniule,
podpaliła Tatra, która od miejscowych chłopów, słyszała o złym
grafie, trującym całą krainę i postanowiła wystąpić w obronie
niszczonej przyrody. Kiedy wybuchł pożar, Świniule biegały w
płomieniach i przerażone kwiczały. Prawdę mówiąc one też były
ofiarami władcy, któremu służyły. Erydan, który porwał je jako
dziki obsługujące wozownię Welesa, zohydził ich wygląd, kazał
mieszkać w ciasnych pomieszczeniach, nosić kolczyki w ryjach, jeść
niezdrowe pokarmy i w brudzie czekać aż ktoś je zabije. Tatra
własnymi włosami, ugasiła płomienie na jednym z nich i z ogromnym
wysiłkiem ciągnęła z dala od płomieni. Chciała ocalić też
pozostałe, a współczucie kazało jej nie liczyć się z siłami i
niebezpieczeństwem. Co dziwnego im więcej chciała ratować, tym
były lżejsze, aż spostrzegła, że klęczy na tafli lodu i trzyma
za czułki raka Estinusa.
Zwierz wziął ją delikatnie w szczypce i posadził na
grzbiecie, po czym oboje ruszyli w kierunku Presnau.
Rozdział
X
,,... za przekroczenie tkwiącego w przyrodzie prawa moralnego, za swoje negatywne uczucia, za swe lenistwo i niechęć do podjęcia wysiłku życia, za swój egoizm itp." - prof. Antoni Kępiński o tym jak człowiek może zniszczyć swoje zdrowie psychiczne.4
Po ośnieżonych
ulicach stołecznego grodu, na oczach zdumionej gawiedzi, poruszało
się dziwne zwierzę. Płatki śniegu z wolna, tworzyły białą
warstwę, zalegającą na grubym pancerzu. Na tym olbrzymim raku,
siedziała Tatra, właśnie powróciwszy z kraju Burus. Tłum ledwo
mógł się poruszyć, a co odważniejsi próbowali dotykać jego
czułków.
-
Miejmy nadzieję, że go zabiją i rozdadzą nam na zimę do jedzenia
- mówił ktoś z obserwujących.
-
Taki rak to by dostarczył mięsa na pięć lat! - ktoś inny się
rozmarzył.
Tymczasem
po ośnieżonych ulicach dwie osoby jechały konno. Nagle - tłum ze
strachem zaczął się rozstępować i wracać do swych domostw - to
nadjechali jego gnębiciele! Konie ujrzały raka Estinusa i wtem...
Na śniegu leżał odziany w rysie futro Lemur i włochaty, czarny
potwór. Kościej był nieśmiertelny, dlatego nie połamał sobie
gnatów, ale konie cwałowały wąskim i ulicami przed siebie.
Obolały Mięsojad, podniósł kocią głowę z białego puchu i jego
ciemnozielonym oczom, ukazały się rozwarte szczypce, władne ciąć
ludzi jak papier.
-
Usuńcie stąd to paskudztwo! - wrzasnął nienaturalnie niskim
głosem, a tymczasem Estinusa, otoczył oddział wojska. Jasne było,
że łucznicy zamierzają ugodzić, siedzącą na raku Tatrę. Wtem
wodniak uderzył wkoło czułkiem i poprzewracał na śnieg całe
wojsko Kościeja jak kostki domina, a następnie delikatnie zdjął
Tatrę z grzbietu. Nie zatrzymywany przez nikogo, wycofał się z
powrotem do swej usianej jeziorami krainy.
Kościej
wstał ze śniegu i zobaczywszy przed sobą Tatrę, nagle uderzył ją
kościstą ręką w twarz, obalił na śnieg i kopał złorzecząc w
najgorsze jej i rakowi, którego przyprowadziła. Aż do czasu, gdy
wpadł na nowy pomysł...
*
W erze dziesiątej Jarowit ulepił z muszli mięczaka,
żyjącego w kosmicznym Oceanie, pierwszą parę ludzką; Novalsa i
Aivalsę. Za lokum dał im wyspę Wolin na ówczesnym Morzu Ancylusa.
Była to wyspa o łagodnym klimacie i bogata w żywność. Pierwsi
ludzie i ich dzieci żyli szczęśliwie razem z Enkami i stworzeniami
z poprzednich er, do czasu, aż zgrzeszyli okłamani przez Rykara.
Wówczas przed zagładą uratowało ich wstawiennictwo Gromorodnej;
kobiety poślubionej Jarowitowi, matki Jeźdźców Ognistego Pioruna
i Kurki. Z Wolina ludzie rozproszyli się po całym świecie.
Utracili swój język (,,staroludzki") i stworzyli nowy, używany
w czasach Tatry (,,nowoludzki"), oraz zostali poddani władzy
Enki śmierci Mar - Zanny.
Novals i Aivalsa wyszli w swej tułaczce
poza granice Europy, aż do Azji Mniejszej, gdzie umarli. Ich wnuki i
prawnuki postawiły im mogiły i w ich pobliżu potomkowie pierwszych
ludzi osiedlili się wraz z dobytkiem i założyli pierwsze miasto.
Agej przebaczył rodzicom ludzkości ich winę, ci zaś zamieszkali w
Nawi jako jytnas. Miasto, którym się pośmiertnie opiekowali
otrzymało nazwę Çatal
Höyük.
Pewnego razu, jeden z mieszkańców wywędrował na południe, a
poślubiwszy córkę Srebronia, króla Księżyca, założył drugie
w historii miasto nazwane od ,,jereah = Księżyc", Jerychem. W
erze jedenastej zaczęło przybywać takich prymitywnych osad
miejskich, ale najstarszej z nich groziła zagłada.
-
Wczoraj zakradł się w nocy do mojej zagrody - mówił przy ognisku
jeden z mieszkańców - i całą noc słyszałem ryk mordowanych
zwierząt, ale bałem się iść. Dopiero z samego rana, odważyłem
się zajrzeć, a on pozabijał wszystkie krowy i wyszedł. Widziałem
jak szedł blisko mnie i miałem wrażenie, że zaraz się rzuci i
przebije mnie tym kolcem na wylot... - człowiek mówił głośno i
żywo gestykulował.
-
Widziałem jak swymi kleszczami, zadusił owcę wraz z pasterzem! -
rzekł ktoś inny.
Był
tu też człowiek, któremu tajemniczy potwór pożarł żonę,
spodziewającą się dziecka, a który nie mógł już mówić tylko
płakać. Tatra siedziała razem z nimi przy ognisku z nową misją
od Kościeja...
-
U nas w Montanii też żyją groźne istoty - opowiadała dzieciom -
jak chociażby neomysy znad Morskiego Oka.
-
Czy to też takie niedźwiadki? - zapytał jakiś chłopiec.
Tatra
nie znała jeszcze znaczenia tego słowa i myślała, że chodzi o
niedźwiedzie.
-
Niedźwiedzie też mamy, - odpowiedziała - ale neomys to taki
rzęsorek, wielki jak człowiek. One chodzą czasem na dwóch łapach,
są jadowite, ale rzadko napadają na ludzi.
-
A czy tylko ,,niełomisiów" się boicie? - zaciekawiła się
sepleniąc jakaś ośmioletnia dziewczynka.
-
W Morskim Oku mieszka wiele potworów - mówiła Tatra - kiedy byłam
w wieku swojej siostry, Kaztii, słyszałam o węgorzu, który porwał
owcę, pasącą się na brzegu i potem długo mi się to śniło.
-
A ja bym mu nie dał porwać owcy - oświadczył chłopczyk, któremu
już się oczka kleiły.
Zasypiając, Tatra słyszała głos
Mokoszy: ,,Aby wygrać, musisz przegrać". Obecność potwora w
Çatal
Höyük
paraliżowała życie mieszkańców. Wierzyli oni w gigantycznego
skorpiona, przed którym było ratunku. Wszyscy w wielkiej trwodze
oczekiwali rychłej śmierci.
Nazajutrz Tatra udała się na mogiły
pierwszych ludzi razem z dziećmi. Dzień był piękny i nic nie
zapowiadało, że może wydarzyć się katastrofa. Również Çatal
Höyük
z oddali nic nie mówiło o swoim oblężeniu.
,,Jakie
to dziwne, - myślała Tatra - że gród mający tak cenne mogiły,
tych co wywodzą się z samej kolebki człowieczej, z wolna sam
zamienia się w mogiłę" ? Tymczasem mały chłopiec nagle
zamarł. Patrzył jak urzeczony w krwistoczerwone ślepia, świecące
zza krzewu, tworzącego makię. Krzak zaszeleścił, a nagły krzyk
dziecka, kazał dziewczynie odwrócić się i spojrzeć...
Tatra, z krwią nabiegłą do głowy, odepchnęła
dziecko spod zasięgu morderczych kleszczy. Dysząc, widziała istotę
znacznie bardziej przerażającą niż Estinus. Skorpion miał twardy
pancerz, ostre kleszcze, mnóstwo odnóży i długi odwłok,
zakończony żądłem, podobnym do rzeźnickiego haka.
Na ucieczkę było już za późno. Mokosza kazała
Tatrze zostawić sztylet w glinianej chacie, teraz jednak zaczynała
pojmować co znaczą usłyszane słowa: ,,Aby wygrać, musisz
przegrać". ,,Zginę, ale chociaż one przeżyją" -
myślała gorączkowo, choć żalem napełniała ją perspektywa, nie
ujrzenia już ani ojczystej Montanii, ani rodziny.
Krew trysnęła z trzymanych kleszczami jak w imadle
ręki i nogi, a w karku uczuła ukłucie. Potem już nic...
-
Nareszcie ją wykończyłem! - mówił Kościej, razem z równie
zadowolonym Mięsojadem, spożywający ogromne ilości piwa.
-
Muszę przyznać, że chyba pierwszy raz, od kilkuset lat, leczę
równie dzielną pacjentkę - rzekła Złota Baba, staruszka o złotej
skórze, srebrnych włosach, szmaragdowych oczach, ubrana w czerwoną
chustkę, zieloną suknię i czarne buty. Właśnie usunęła z jej
ciała jad potwora. - Miałam takiego człowieka, który bardzo mnie
kochał i któremu dałam całą jaskinię lodu, aby mógł nim
leczyć. A ten lód to było panaceum. Jak nim leczył, mijały
wszystkie choroby, aż Mar - Zanna, bojąc się, że uczynimy ją
niepotrzebną, zabiła tego znachora i usunęła z powierzchni ziemi
jaskinię, w której leczył. Teraz mieszka on w Nawi razem z Welesem
- mówiła Złota Baba.
-
Pamiętam - przytaknęła Mokosza. - Srebroń nawet marzył, aby tym
lodem wskrzesić swoją żonę - mówiąc to przyłożyła do ciała
Tatry białą żmiję z czarnym zygzakiem, urodzoną przez siebie, a
jej jad przyczynił się do odtworzenia utraconej krwi.
Jej serce, znów zaczęło bić, ale Enki
pogrążyły ją w głębokim śnie. Tymczasem chłopczyk przybiegł
ze starszymi na miejsce zdarzenia, a ujrzawszy porażoną snem Tatrę,
uznał jak wszyscy, że nie żyje. Całe miasto zdążyło już ją
polubić, teraz zaś widok jej rzekomych zwłok wywołał wielki
smutek, który przepełnił czarę goryczy. Smutek przerodził się
we wściekłość; w końcu zaś mieszkańcy Çatal
Höyük
porwali co kto miał pod ręką i rzucili się na skorpiona. Ten nie
uciekał. Gdy dosięgły go pierwsze strzały i kamienie, począł
się kurczyć. Malał coraz bardziej, aż stał się atomem, który
nie mógł już nikomu zaszkodzić...
*
Dziesięć dni później, kiedy Tatra już się
przebudziła, mieszkańcy niefortunnego miasta odkryli dziwną rzecz
- pewien mąż ujrzał jak z ust jego żony, wychodzi mały, czarny
skorpion i zląkł się. Wkrótce cały gród zaroił się od
skorpionów. Wychodziły one ludziom najpierw z ust, potem spod
powiek, z uszu, wreszcie z nozdrzy, powodując skrajne obrzydzenie, a
co gorsze - żądląc. Tylko Tatra była od tego wolna. Początkowo,
ludzie uznali to za karę od Enków i chcieli odpokutować, a
wychodzące im z ciał skorpiony zabijali. Jednak po pewnym czasie
plaga ustała w tajemniczy sposób, a pewien człowiek szczerze się
zachwycił widokiem samicy skorpiona noszącej swoje białe młode na
grzbiecie. Tymczasem Tatra zobaczyła w kącie kryształową czaszkę.
Co gorsze, pokazywała ona Kościeja.
-Teraz
wrócisz do Europy, do Kraju Stepów nad Morzem Smoły, a twoją
jedyną pracą będzie dobrze się przespać! - mówił obłudnie
Kościej.
Odchodząc
z Çatal
Höyük,
Tatra myślała: ,,Każdy ma swoje niedźwiadki. Takie co żądlą i
takie co noszą młode na grzbietach".
1
Jytnas - odpowiednik świętych
2
Atsilaedi - wspak ,,Idealista"
3
Kytanaf - wspak ,,Fanatyk"
4
autor nie chce tym jednak traktować choroby psychicznej jako kary
za grzechy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz