Strony

wtorek, 7 maja 2013

Powieść o królowej Tatrze cz. IV


Poniższy fragment pochodzi z powieści ,,Tatra cz. I Misja''.



Rozdział XVI

- Do grzyba pana! - krzyknął zagniewany Kościej, rzucając kryształową czaszką o podłogę.
Ta rozbiła się i buchnęła zielonym płomieniem, lecz po chwili wróciła do poprzedniego stanu. Za stołem leżał olbrzymi, tłusty stwór, przyprowadzony przez Mięsojada. Był pokryty grubą, bezwłosą skórą. Miał cztery płetwiaste kończyny, małe, czarne ślepia, ale najbardziej rzucał się w oczy jego nas. Przypominał małą trąbkę, był gruby, mięsisty i zwisający. Przed stworem stał talerz z rybami, kalmarami, glonami i gastrolitami. Kościej ujrzał go, gdy ochłonąwszy z gniewu, wrócił z balkonu.
Tymczasem zbiegli niewolnicy, a wśród nich Tatra, Ruta, Ovov i Arvot przebywali na Księżycu, w pałacu ocalonego i entuzjastycznie witanego króla Ixovodrava. Dysponując zębem Rykara mogli skutecznie stawić opór nawet całej armii Kościeja, toteż wyszli na powierzchnię otworem używanym przez Uszaka, który właśnie wrócił z Chlobęby. Wojsko bało się walczyć z tatrą, mającą oręż tak niebezpieczny i tak łatwy w użyciu. Sam Rykar nie posiadał się ze złości widząc co ona robi z jego zębem. Niewolnicy zabrali zapasy i ruszyli w las. Doszli do zgliszcz Chlobęby i ujrzeli las pali z wiszącymi na nich osmalonymi ciałami. Po kilku dniach tułaczki, króla Ixovodrava znalazła ekspedycja ,,jaj płomienistych", wysłana przez zaniepokojonego wieloletnią nieobecnością ojca, syna zarządzającego Księżycem. Król rozkazał, aby oprócz niego i innych uwolnionych Płanetników zabrano też pozostałych uciekinierów. Oto pięcioletnia odyseja Tatry dobiegła końca. Tak myślano. Na Księżycu było bezpiecznie.
- Chciałbym w tym miejscu - zabrał głos królewicz Ixlavok - wyrazić głęboką wdzięczność tej, która ocaliła mojego ojca i kilku jego poddanych - mówił stojąc. - Eichen lyva Tatra ezen Toreń"1! - rozległy się oklaski, a następca tronu podszedł do Tatry i ucałował jej ręce niebieskimi wargami, po czym ukląkł i patrzył jak ojciec nakłada jej kolię ze srebra i platyny, a głowę koronuje wieńcem z błękitnych płomyków.
- Chciałabym tylko wrócić do domu i ostrzec Lecha III przed planowanym najazdem - odpowiedziała rumieniąc się.
Znaleziony przez nią ząb Rykara został wmurowany w ścianę chramu Srebronia. Tatra i Ruta otrzymały apartamenty w pałacu króla, podobnie jak towarzyszące im zwierzęta, natomiast pozostałym wyzwoleńcom, królewicz postawił domy w najlepszej dzielnicy miasta stołecznego Kinperokabadu. Księżycowi znachorzy i wracze usunęli z ciał numery, wypalone niegdyś przez Uszaka węglem. Król ofiarował niewiastom własne ,,jaja płomieniste" wraz z pilotami i traktował jak córki. Jednak Tatrę niepokoił los środkowej Europy.
- Zanim wyruszyłam do Kościeja - mówiła Ixovodravovi - przyleciał do Torenia król Opplan, któremu raczyłeś dać schronienie. Chciałabym go spotkać i poznać kolejne zadanie, jakie mi wyznaczy. - tatra lubiła przyglądać się, a nawet pomagać w pracach Płanetników, związanych z pogodą. Raz gdy ekipa, której towarzyszyła, przelatywała nad Montanią, zapragnęła odwiedzić dawno opuszczoną rodzinę. Jednak kiedy zeszła na ziemię i stała się widzialna, ludzie uznali ją za południcę, która dzień wcześniej zabiła młodego mężczyznę pracującego na polu. Została zaatakowana i z odniesioną raną, uleciała w niebo razem z Płanetnikami, którzy ją uleczyli. Teraz planowała na dobre wrócić do swego kraju. Podobnie zresztą marzyła znaczna część byłych niewolników.
- Wiem, że chcesz nas opuścić - po chwili milczenia powiedział władca. - Zasmucasz mnie tym - dodał, ale Tatra wiedziała, że musi ocalić resztę Europy przed Kościejem. - Ixlavok, ty i Ryta jesteście mi jednakowo drodzy, ale zapewne Agej, też chciałby cię widzieć przy kontynuacji misji. Jeśli pragniesz spotkać się ze swoim królem, to doznał on wielu cierpień, które go zmieniły. Krzywda doznana od Kościeja zatracił w nim sens życia, stracił królestwo, rozstał się z synem, jest u nas jak pielgrzym.
- Gdzie on mieszka? - zapytała Tatra. - Dlaczego nie tutaj?
- Opplan szuka teraz sensu życia na nowo - odrzekł Ixovodrav. - Jutro polecisz nad jedno z naszych mórz wypełnionych mlekiem. Zbudował sobie chatę nad brzegiem i cieszy się dużym autorytetem moich poddanych, jako wieszcz - profietus.
Wracając do Presnau...
- Jestem Mirungow - przedstawił się stwór, kłaniając się w pas Kościejowi.
- Znam was - odrzekł król. - Pochodzicie z Terra Australis Incognita, lądu na południu od Wielkiego Dębu i Nawi, a jesteście lirnikiem.
- Prawdę wypowiadają wasze usta - potwierdził Mirungow.
- Bywaliście w Europie? - pytał Kościej.
- Otóż to! Otóż to! - morski zwierz klaskał w płetwy. - Ja byłem w Burus i widziałem i Wiłkokuka i jego brata, zaprzyjaźniłem się z tym ostatnim... - Kościej gniewnie zmarszczył bezwłose brwi, toteż jego gość dodał pospiesznie.
- Gloriya alden pa!2 - zakrzyknął gorliwie. - Widzę, że Ovov napsuł wam krwi, ale ja mam wpływ na niego, przekabacę go na waszą korzyść.
- Gucen - powiedział Kościej. - Krwi napsuła mi też pewna dziewucha, którą zabrał mi z lochu. Teraz mieszkają oboje na Księżycu.
- Ein problemus!3 - powiedział Mirungow i skrzesał iskrę, która zawirowała w powietrzu, aż zawisła i stałą się płomieniem wielkości dłoni, a gdy powiedział 16 i 15 (była to liczba imienia Ovova) puste oczodoły Kościeja spostrzegły biały w płomieniu, wilczy pysk.
- Panie - przerwał nagle jakiś żołnierz - graf Uszak, zarządzający kopalnią gwiezdników, przesyła wam głowę Amosowa i jego żywego syna, Azaratiela, abyś ty panie mógł dokonać egzekucji tego ostatniego - następnie w drzwiach ukazał się rysi łeb Uszaka trzymającego zakonserwowany w spirytusie czerep zbuntowanego maga.
- Ty porozmawiaj, a ja pójdę się zabawić na Placu Ryb z Azaratielem Amosowiczem! - rzucił Kościej i zostawił swego sługę.
- Cześć, to ja, Mirungow - przedstawił się.
- Dawno cię nie widziałem! Znów czarujesz, choć mówiłem ci, że to nie dla ciebie - odparł wilk, wpatrzony w ogień, który płonął w zamkowym kominku. - Jak leci?
- Dobrze, służę wielkiemu panu - mówił przyjaciel Ovova - i mam sprawę do ciebie, nie zawiedź naszej przyjaźni.
- A co to jest? - zaciekawił się wilk.
- Słuchaj, ty możesz tego nie rozumieć, ale skoro wszyscy ludzie są jednym narodem i mówią jednym językiem, powinni mieć jednego króla nad sobą.
- Rozumiem; Osoba Ognista to inaczej Król Wszystkiego - pomyślał o Ageju.
- Myślałem o czym innym - zaprzeczył Mirungow. - Świat, władzy potrzebuje tęgiej, a nie ulotnej, władzy zaprzeczającej istniejącym już królom.
- Do czego dążysz? - zdziwił się wilk.
- Mieszkasz teraz na Księżycu - podjął jego oponent z drugiego wątku. - Cieszę się, że jesteś bezpieczny. Gdyby nie pewna kobieta, wcale niewarta trudu, jaki jej poświęciłeś, uniknąłbyś tych bolesnych przeżyć. Ona jest zła. Żeby ją ocalić stawiłeś opór mojemu panu, którego przeznaczeniem jest rząd dusz nad światem; źle uczyniłeś...
- Mirungow - skomlał Ovov - ty służysz Kościejowi?!
- I co w tym złego? Słusznie ciebie skarał, ale w gruncie rzeczy jest mu obojętne czy żyjesz czy nie; możesz razem z nią mieszkać u Płanetników, ale wara ci od powrotu na Ziemię! - ostrzegał rozmówca.
- I ciebie też zniewolił? - serce wilka napełniało się przerażeniem.
- Głupku, wariacie, idioto! - wybuchnął morski potwór. - Kiedy zrozumiesz, że imię Kościeja jest Przyszłość, Brak Drugiej Możliwości?! - Ovov Tęczookinson smętnie zwiesił łeb. - Myślałem, że jesteś moim przyjacielem, a ty jesteś kiep! - następnie zgasił płomień i mrucząc: ,,Gloriya alden Costen - Lemurus, royek ov evrylitis4" złamał kawałek brzozowej kory z portretem swego byłego przyjaciela.
Tatra szła brzegiem mlecznego morza, a Arvot Baldas pływał w śnieżnobiałym płynie. Pożegnała się już z królem Ixovodravem, jego synem Ixlavokiem, oraz z Rutą i ludem stolicy - teraz szła spotkać się z królem Opplanem. Została wpuszczona przez brodatego starca niewidzącego jej twarzy, ubranego w czerwony kontusz niczym Płanetnicy.
- To ja, Tatra - mówiła - pięć lat temu kazałeś panie, bym szła do Kościeja i poznała go abym mogła potem go zniszczyć. Wykonałam jego zadania, prócz ostatniego.
- Posłuchaj córko - mówił nieszczęśliwy król, próbując odtworzyć w pamięci jej postać. - Był czas, kiedy Neurowie rządzili światem. Ich dorobek zniszczyły węże zza tamy, co ciałami i jadem swymi pokryły wschód i zapaskudziły świat wzdłuż i wszerz. Potem świat był we włodarstwie rusałek i wodników, wczoraj i dziś - my na nim jesteśmy. Neurowie byli katami Lynxów, stworzyli oszałamiającą kulturę. Byli butni i wielcy, nawet gdy nie przodowali. Para Enków; Boruta i Leśna Matka, dała im życie nad rzeką Ner, a oni rozproszyli się po świecie. Ci znad Rininu byli inni niż ci znad Neru; ich duma przerodziła się w pychę i odrzucili wszystkie inne kultury jako nieczyste. Nad Nerem i na wschód od niego przyjęto ten pogląd i gdy inni biegli, oni stali, aż zgubna idea się załamała. Neurowie Nadrinińscy poszli w górę, a Neurowie Nadnerzyńscy pozostali na dole. Inne cywilizacje to wykorzystały i wielu Neurów poginęło z winy ludzi, płacąc za to, że wielu pożerali. Okrutni i zaborczy, teraz chcą znów w górę iść. Spośród nich powstali oszuści; król Krwawy Burek i czarownik Amosow, a gdy ten ostatni spalił wielką dzielnicę - Opplan przemawiał w ekstazie - Kościej obu wyprawił do Nawi, a choć z moim synem zawarł pokój, rychło go złamie, ale mój syn tego nie wie. Trzeba go ostrzec i twoim będzie to zadaniem - król skończył mowę i Tatra udała się w drogę. Zabrała ze sobą Ovova i kazała pilotowi ,,jaja ognistego" lecieć za Viranę.



Rozdział XVII

- Kościej chyba upadł na głowę! - szeptali w domach mieszkańcy Presnau, obawiając się sąsiadów.
- Po co mu takie wielkie łuki z ogromnymi strzałami? - pytano się powszechnie.
Istotnie, Kościej nakazał budować wielkie, mobilne machiny podobne do łuków, a ich bronią były zrobione z pni sosnowych strzały zakończone grotami z gwiezdników, wielkości ludzkich głów. Grot z takiego kamienia niszczył bowiem wszystko w coby go nie wbito. Przed jego łóżkiem leżała skóra Krwawego Burka, a głowy Amosowa i jego syna Azaratiela zostały spalone na śmietnisku. Zachód na pewien czas się wyciszył, a wzajemna nienawiść zeszła na dalszy plan. Kościej przygotowywał się do wojny z Lechem III, synem Opplana, mimo zawartego porozumienia pokojowego. ,,Nasza przewaga daje nam wszelkie prawa" - mówił do swoich dowódców. Sporządzone machiny kazał też umieszczać we wszystkich zakątkach swego imperium, zwłaszcza w górach, na przykład na szczycie Monta Vakilis Gracilis w Alpach (nie mylić z Monta Vakilis w kraju Oyów). Wiedział, że przemowa Mirungowa nie zdała egzaminu i Ovov Tęczookinson, razem z Tatrą, wyrusza ostrzec króla środkowej Europy. Kościej rozważał ewentualność zestrzelenia ,,jaja płomienistego" z ,,łuku"; obsługujący machiny strzelnicze mieli rozkaz strzelać do wszystkich księżycowych pojazdów, jakie tylko by dostrzegli. Tymczasem na Placu Ryb odbywały się ćwiczenia wojskowe.


*


To był koszmar. Ułamek sekundy i pilot stracił życie. Tatra ujrzała płomień, który nagle zaczął wdzierać się do kabiny, a następnie maszyna wpadła do morza i zgasł jej płomień. Księżycowy metal, do dzisiaj niezidentyfikowany, lekko unosił się na falach, a podróżnicy pływali niczym łodzią. Niedaleko był brzeg, a unoszące się w oddali wzniesienie było stanowiskiem strzeleckim. Nagle - z błyszczącej wody wynurzył się wielki pysk, zakończony charakterystycznym nosem.
- Nie posłuchałeś mojej rady! - przemówił Mirungow. - Mówiłem ci abyś siedział na Księżycu jak mysz pod miotłą i nie przeszkadzał mojemu panu!
- Kto to jest? - spytała się Tatra, która nigdy wcześniej nie widziała podobnej istoty.
Stwór natomiast, zanurkował i całym ciałem wyrzucił szczątek ,,jaja płomienistego" w powietrze. Następnie zanurzył się aby pochwycić Tatrę zębami, lecz przeszkodził mu Ovov, nagłym, silnym blaskiem oczu dezorientujący napastnika. Wilk chwycił ją zębami za kark, tak jak wilczyca przenosi swe młode i począł płynąć do brzegu. Mirungow wściekle wynurzył łeb z wody, a z oczu wypłynęła mu czarna ciecz. Tatra wskoczyła na grzbiet Ovova, a tymczasem prześladowca już miał zacisnąć szczęki na jego ogonie. Jednak wilk skoczył przed siebie, a dziewica upadła twarzą w piasek.
- Czego uciekacie zdrajcy?! - wołał morski potwór wypełzając na brzeg.
Ten znakomity pływak, na lądzie ruszał się jak człowiek zaszyty w worku i nie mógł dogonić rączego wilka. Teraz Tatra mogła przyjrzeć się dokładniej ogromnej istocie, która w tej chwili, wśród bezradnego miotania inwektyw, z czarnymi łzami kapiącymi z oczu, budziła raczej żal niż grozę.
- Przez ciebie suko, straciłem przyjaciela - sapał gniewnie - ty odciągnęłaś go od tego, komu dano monopol na prawdę! - pełznął w kierunku Tatry.
Wtem usłyszała trzask gałęzi i zwalista postać Mirungowa utonęła w piasku.
- Pomóżmy mu! - Tatra i Ovov podeszli do pułapki.
- Ty mu nie pomożesz - mówił wilk do niewiasty. - Jesteś za słaba, a on ciebie nienawidzi. Sam spróbuję - zakończył.
Mirungow tymczasem machał płetwami w wilczym dole, a czarne krople sączyły się ze ślepi. Enk wyciągnął doń łapy.
- Złap się, chcę ci pomóc! - mówił.
- Nie przyjmuję pomocy od zdrajców! - powiedziawszy to wodniak kłapnął zębami i Ovov uczuł ból. Tatra z przerażeniem spostrzegła, że stracił przednią łapę. Zaś ten, który go okaleczył zapadł się jeszcze głębiej. Na dnie pułapki tkwiły zaostrzone pale, które zabiły Mirungowa.
- Kim on był? - pytała się Tatra, opatrując kikut wilczej łapy.
- Byliśmy przyjaciółmi, - opowiadał basior - ale w jego sercu na moje miejsce wszedł Kościej. Idź po chrust do lasu, zrobimy mu pogrzeb! - mówił liżąc swój kikut.
Zbierając suche gałęzie, nie wiedziała, że ktoś ją obserwuje.
- Gdzie jesteśmy? - wychodząc z lasu zapytała mewę.
- Tu jest Wolin, a po tej plaży chodzili Novals i Aivalsa - odpowiedział biały ptak, wzlatując w niebo.
- Nie wchodź na Kawczą Górę, bo tam stacjonuje wojsko - ostrzegła druga mewa, a za krzakiem siedziało jakieś zwierzę.
Wilk stał nad dołem i płakał. Mirungowa nie można już było przywrócić do życia. Kochał Kościeja. Tatra, również płacząc, wrzuciła do dołu naręcz chrustu. Patyki przykryły całkowicie morskie monstrum i nieoczekiwanie zaczęły dymić. Rychło stos wybuchł płomieniem, a wtedy...
- Dzielnie się spisałaś - powiedział do Tatry ogromny, szary basior i liznął jej twarz.
- Jak się tu znalazłeś?! - wykrzyknął Ovov Tęczookinson, a przybysz ogniem z pyska przyprawił mu nową łapę. - Ty jesteś moim bratem Wiłkokukiem! - obaj opiekunowie Tatry poczęli ją witać, a pochwały pod jej adresem wydobywały się z pyska każdego z nich.




Rozdział XVIII

,,To serce stworzyło rodzinę" - biskup E. Bougaud

Przez długi czas w Montanii, jak i teraz w polskich Tatrach, pokazywano sobie niezwykłą górę podobną nieco do rycerza. Opowiadano, rozpowszechniając znany też z Niemiec i innych krajów, motyw wędrowny, że to śpiący wojowie Bolesława Chrobrego, gotowi zbudzić się w chwili zagrożenia Ojczyzny. Szczyt ten nazywa się Giewontem. ,,Przecież wszyscy to wiemy"! - może Czytelnik przerwać. Słusznie, nie wszyscy jednak wiedzą, że Giewont (nowoludzkie: ,,Hyvan", starokrasne ,,Hivantis") to było imię ojca Tatry. Kiedy córka przebywała na Dalekim Zachodzie, staczała się coraz bardziej po równi pochyłej, podobnie jak cały kraj, w którym wśród wzrastającej nędzy, oczekiwano z niepokojem gwałtownych i krwawych przemian. Aby zarabiać na życie, Giewont podjął się ochrony karawan kupieckich. Pewnego razu, karawana, której towarzyszył została znienacka napadnięta przez zbójników, którzy wyskoczyli zza kosodrzewiny uzbrojeni w długie oszczepy. Podróżnych ogarnęła panika. Szeroka pierś Giewonta wyglądała jak igielnik, a na trawę hali ciekła krew. Zbóje stracili swój oręż, w którym pokładali duże nadzieje, a gdy kupcy przystąpili do samoobrony, napastnicy znikli jak duchy. Oczy bohatera zaszły mgłą, po czym upadł twarzą w trawę, przez co oszczepy przebiły go na wylot. Handlarze, opłakując swojego obrońcę, zanieśli go na pobliski szczyt i naścinawszy gałęzi kosodrzewiny ułożyli z nich stos, który zapalili. Tymczasem, obficie płynąca spod stosu krew żłobiła skałę niczym woda, tyle, że dużo szybciej i dynamiczniej, aż ta przybrała kształt rycerskiej głowy. Tak więc, jeśli Czytelnik będzie kiedyś w Tatrach i ujrzy Giewont, niech pamięta, że jest to pamiątka po pra - Winkelriedzie.
Zbójnicy nie byli miejscowi; stanowili jedną z prokościejowskich bojówek, które często nękały pogranicze ogromnej krainy Wschodniego Zavirania. W obronie granic brał udział brat Tatry i Kazti, Bielskowład. Liczne potyczki z bojówkarzami z wolna rozwiewały majaki o pokojowych zamiarach Kościeja.. Kaztia została żoną grafa Bielskobiała, dygnitarza księcia montańskiego i zabrała ze sobą matkę z Torenia do Śnieżelicy. Pan jej brata był codziennie pijaniusieńki i sprawy rozwoju swojego i państwa ,,obchodziły go jak zeszłoroczny śnieg''. Lech III, jego suweren byłby wyznaczył na jego stanowisko kogoś godniejszego, ale jego serce zbyt pełne było zgryzot, wywołanych jego manią przyszłości, tchórzostwem i samolubstwem, aby myślał o podobnych błahostkach.
Przybył jako gość do swojego lennika. Na kamiennej ławie siedział potężny, śniady mąż o czarnej czuprynie i przykuwających uwagę wąsach. Siedział nieruchomo niczym posąg i jakby nieobecnym wzrokiem oglądał popisy narciarskie niejakiego Małiła Człowietyszyła, korzystającego z ośnieżonego wierchu. On był słynny; mówiono że jego rodzicami byli upiór i śmiertelna kobieta, albo, iż zjadał mięso wybierane z gniazd gryfów i orłów, jakby tak trudno było przyjąć do wiadomości, że swoje sukcesy zawdzięcza długotrwałym ćwiczeniom. Kiedy ludzie głodowali, stawiano mu pomniki z mrożonego miodu z jagodowymi oczami. Byli tacy co ryli jego podobiznę w kości słoniowej ojcowskich mamutów, jak też mówiący o chęci posiekania go. Sam Człowietyszył był pobożnym, skromnym i rozsądnym człowiekiem.
Pusta chata rodziny, słowa jakiegoś starca, że ,,pani Kaztia" została służebnica króla, spalenie długich włosów na znak żałoby po bohaterskim ojcu, odwiedzenie w koszarach Bielskowłada. Tam mówiła o nadciągającym niebezpieczeństwie zza Virany i dla żołnierzy nie było to niespodzianką. Jednak wielu innych ludzi nie wierzyło Tatrze. Tajemnicza, młoda niewiasta, przybywająca ze złowrogiego imperium razem z dwoma wilkami, by głosić najazd, budziła niekiedy zabobonny wręcz lęk.
- Masz zabić kobietę, którą ci wskażę! - w krzakach przed gospodą srogi Uszak trzymał szponiastą łapą dziada, imieniem Waruż , a ten patrzał przerażony tylko potakując siwą głową.
Tymczasem Lynx podał mu miecz i wskazał palcem gospodę, w której przemawiała Tatra, przy akompaniamencie idiotycznych śmiechów gości. Stwór ukrył się przybrawszy postać chmury, studiował bowiem czarnoksięskie sztuki Amosowa. Tymczasem, rozbiegane niczym konie myśli w głowie siwobrodego Waruża, powoli zaczynały się uspokajać.
- Do śmierci mam niedaleko - myślał dziad - równie dobrze mogę być zabity przez tego siepacza, jak pewnej nocy już się nie obudzić. Mogiła mnie wzywa, ale przed mogiłą nie zabiję przecież niewinnej istoty! - tak myśląc, zamiast przez drzwi, wszedł do piwnicy, aby wywieść w pole złowrogiego natręta. Nagle przeszył go piorun i dusza bohaterskiego dziada znalazła się na najjaśniejszej wyspie Nawi. Nad zwęglonym ciałem stał potwór. Miał smoczy łeb z kogucim grzebieniem i dzwonkami, pokryty był karpiową łuską, miał odnóża chwytne modliszki, tylne kończyny orła, a ogon szczura. Mierzył dwa metry wysokości, a najbardziej przerażające były jego oczy w barwie wściekłej czerwieni, z których wychodziły zawsze dwie czarne błyskawice. Uszak zstąpiwszy znów na ziemię, złożył dłonie w trąbkę i krzyknął do drugiego z przebywających w piwnicy bazyliszków:
- Na pohybel mojej byłej niewolnicy! - klepisko gospody się rozstąpiło i w przerażonych biesiadników uderzyły czarne błyskawice. Oba wilki wpadły na ścianę, zaś Tatra łokciem rozbiła gliniany dzban z piwem. Bestia ją wypatrzyła, dziewica zaś wymacała na skrawku klepiska jakiś klejnot. Był to brylant, ale niezwykły, bowiem posiadał dziesięć kolców. Tatra wyciągnęła go przed siebie, a wycelowane w jej serce czarne pioruny, śmiertelnie ugodziły bazyliszka, który ginąc, przybrał postać czarnej, skwierczącej galarety. Z piwnicy wyjrzał teraz ten, który kilka chwil wcześniej zabił dziada. Ów potwór również zginął zabity swoim morderczym wzrokiem, a wybuchając jego ciało naruszyło fundamenty karczmy, która zawaliła się, na szczęście nikogo nie uśmiercając, ani nie raniąc. Tatra klęczała na obdartej z murawy ziemi, niczego nie rozumiejąc, zaś Wiłkokuk, pod postacią szarego basiora, tłumaczył jej:
- To jest zwierciadło prawdy, bo dziesięć kolców symbolizuje dziesięć imion Mokoszy. Jest twoje - dodał.
Odejdź stąd! - krzyknął w jej kierunku zrujnowany karczmarz.
Przerażona niewiasta płakała wtuliwszy się w szare zwierzę. Lech III był królem zgorzkniałym i okrutnym, a do tego miał za sobą bolesne przeżycia. Gdy był jeszcze dzieckiem, armia Kościeja zajęła rodzinny Nist, gdzie urodził się jako syn króla Opplana i królowej Itamy. Wcześnie zmuszony został do ucieczki, a jego ojca Płanetnicy ewakuowali na Księżyc, ale ów nigdy nie zapomniał o synu. Lech zamieszkał w nowej stolicy; Grodzie Korabia, razem ze stryjem i matką. Każdego roku, królewicz spotykał się z Ojcem w Kinperokabadzie, a niekiedy spędzali tam całe lata. Lech bardzo kochał ojca. Pewnego razu, gdy miał sześć lat, jego matka opuściła Gród Korabia. Zrobiła to bez żadnego słowa, po prostu pewnej nocy wyjechała za graniczną rzekę, w drodze do Presnau. Usłyszała, że Kościej ma wielki harem i postanowiła zostać jedną z jego kochanek. Od tego czasu, Lech znienawidził swoją matkę i wszystkie niewiasty. Co do lubieżności Kościeja, na kresach swego imperium (Ultima Thule, Nürt, Bliski Zachód między Lebaną a Viraną, Azja Mniejsza, wyspy śródziemnomorskie, Kraj Stepów, Puana i afrykańska Tassilia) kazał czcić siebie jako boga i przyjmował ofiary z dzieci od poczęcia do osiemnastu lat, a także przymusowo pozbawiał dziewczęta dziewictwa i okaleczał je, nazywając dobro ,,złem", a zło ,,dobrem". Zamierzał bowiem zniszczyć te prowincje za wszelką cenę.
Tymczasem Tatra dotarła do Śnieżelicy.
- Król Aplanu ( to jest królestwa w centrum Europy) ogląda teraz skoki Człowietyszyła - mówił strażnik - a poza tym nienawidzi kobiet - dodał. - Mogę cię wpuścić na stadion, ale nie wierzę, że masz misję, jeśli nie rozpoznasz króla! - ten zaś przebywał incognito.
Tatra weszła po chwili z czcią uklękła przed Lechem mówiąc:
- Hašpad, pa tzay royek5 - władca poczuł się wyrwany z letargu.




Rozdział XIX

- Mów - odezwał się z nieoczekiwaną łagodnością.
Człowietyszył przerwał skoki im wszyscy zastygli w milczeniu.
- To moja siostra! - wykrzyknęła nagle Kaztia pobiegła przywitać się z nią, po długiej rozłące. Lennik Lecha zaproponował aby emisariuszka przybyła do jego pałacu i posiliła się. Lech III bez odrazy siedział razem z nią i obsługiwał w czasie posiłku. To spotkanie przemieniło go zupełnie; czuł, że może jej zaufać i że była to pierwsza wartościowa kobieta w jego życiu. Po posiłku otworzyła usta, aby wyjaśnić cel swej misji, gdy tymczasem po zachodnim brzegu Virany jechały łuki na kołach ze strzałami wycelowanymi w serce Europy...


*


Był raz sobie gród Jeleń, położony blisko granicy z imperium Kościeja. W jednej z tamtejszych rodzin, dzieci (i dorosłych) zaniepokoił wojenny okrzyk.
-To pewnie wojownicy królewscy ćwiczą pod naszymi oknami - mruknął gniewnie ojciec rodziny, kiedy strzałą przebiła świński pęcherz, pełniący rolę szyby i utknęła w ścianie.
Wyszedł na próg i zaraz wrócił do chaty. Był blady i drżący. W oczach miał Szwadron Śmierci - wyborowe wojsko Kościeja, którego znakiem były dwie skierowane w przeciwne strony czarne swastyki na białym sztandarze. Żołdacy ci mordowali jelenian, niezależnie od płci i wieku, a w uszach ojca wibrowała ,,Gloriya alden Costen - Lemurus"!
- Co się stało ojcze? - pytały dzieci.
- Dzieci, to jest wojna! - odparł ojciec.
Wtem torfowa ściana pękła i między przerażonych ludzi wleciał gwiezdnikowy grot, a izbę wypełniły płomienie trawiące sosnowy pień...
W między czasie w Montanii, podniebne strażnice, broniące dostępu nie stanowiły trudności dla morderczych machin armii Kościeja. Żołnierze wielkiego księcia Montanii nosili duże łuki, a zamiast strzał używali w nich włóczni. Z olbrzymiej nory, wykopanej w zielonym wzniesieniu i zamaskowanej kosodrzewiną rozległ się świst. Na murawie leżało czterech żołnierzy Kościeja przebitych oszczepem na wylot, a piąty miał zionącą dziurę w brzuchu. Siedział przerażony i nieprzytomnym wzrokiem patrzył na słabo widoczny otwór w stoku. Przez ranę widać było żołądek.
- Pomścijcie ich! - wykrzyknął dowodzący nimi Mięsojad wskazując czarnym, pokrytym futrem, zbrojnym w lamparci pazur palcem w stronę wejścia.
Obrońcy pojęli swoją beznadziejną sytuację i gdy strzelcy zajęli pozycję przy łuku, wypuścili następne oszczepy, również niosące spustoszenie. Mięsojad był przed nimi bezpieczny bo przybrał postać chmury, a jego wojownicy, choć dosłownie po trupach (własnych), zdołali posłać płonącą strzałę między kosodrzewiny. Te zajęły się ogniem, a z nory wydobyły się kłęby dymu. Po pewnym czasie, strzałą wyleciała drugą stroną wzgórza, aż wpadła do zdroju.
- Nie żałujcie broni - mówił potwór. - Bandyci mogą jeszcze mieć wyjście ewakuacyjne! - na jego rozkaz powtórzono strzał.
Potem podpalono murawę ze wzgórza i nalano smoły do otworów we wzgórzu. Do końca wieczora miały miejsce już tylko nieliczne potyczki.
- Tak być nie może - mówił stanowczo przywódca obrony granicznej Montanii. - Potęga najeźdźców tkwi w ich uzbrojeniu; sami widzieliście jak owe strzały potrafią przebić górę jak czapla sokoła. Potrzebny będzie ktoś kto zniszczy te urządzenia; spali je lub przetnie sznury - następnie przeleciał wzrokiem po zebranych wojownikach. - Nie widzę, aby ktokolwiek się zgłaszał, toteż zrobimy losowanie! - jak uradzono tak zrobiono.
Wśród siódemki wylosowanych znalazł się również Bielskowład, którego porażał strach i wstyd przed jego ujawnieniem. Nocą ze szczytów, rozpościerał się widok na płonące łuki i panikę najeźdźców. Mięsojad przybrał postać czarnej pantery i biegał po obozie szukając winnych. Uszak, który przebywał razem z nim, machał kamiennym toporem, wściekle szukając sprawców pożaru. Pochwycono pięciu z nich, wśród nich brata Tatry.
Rozpoczęły się tortury, ten jednak już wcześniej zdołał poskromić swój strach. Wyobrażał sobie, że walczy w imię swej siostry, której Kościej spalił nogi i pamięć o niej dodawała mu siły. Mięsojad i Uszak dali mu korę brzozową z liczbą imienia ich władcy, wyobrażoną sześcioma kreskami u góry, w środku i na dole (sześćset sześćdziesiąt sześć) aby oddając jej hołd ocalił życie.
Bielskowład rzucił jednak korę na ziemię ze słowami:
- Jeśli będę klękać to tylko przed Agejem! - wściekły były dozorca kopalni odgryzł mu nos i wylizał mózg językiem.
- Źle zrobiłeś - zganił go Mięsojad - ponieważ został zabity, będzie teraz uważany za bohatera! Musimy przynajmniej zniszczyć ciało!
Pewnego poranka w Niście, król Kościej spostrzegł, że ktoś z ogromną siłą, wydusił w nocy całą jego generalicję...



Rozdział XX

- Wy będziecie leczyć rannych i grzebać zabitych! - mówił Lech III, przybyły już do Grodu Korabia, kierując te słowa do kobiet, wśród których były Tatra i Kaztia.
Następnie przez posła dał znać swemu lennikowi, że pozbawia go tronu. Ponieważ był porywczy i nie lubił słuchać mądrzejszych od siebie, dopiero po jakimś czasie zaczął zadawać sobie pytanie, czy to było mądre czy nie. Z grzbietu jednorożca przypatrywał się tłumowi uchodźców i słuchał ich skarg. Za nim szli wojownicy; ludzie, Lynxowie, Neurowie, żmijowie, a także słynne z bitności ojcowskie wodniki.
- Czy zauważyłeś, że wśród uciekinierów z zachodnich rubieży - mówił do Bielskobiała - daje się uczuć jakby ulga? Oni muszą mieć nadzieję!
Istotnie, jelenianie zdawali się nie zauważać Lecha. Ich radosne okrzyki zwróciły natomiast uwagę Tatry.
- Czyżby Ruta powróciła już z Księżyca? - zdawała się pytać i wypatrywała znajomej postaci.
Istotnie, w środku pochodu była ona. Siedziała ubrana na czarno, na grzbiecie Arvota Baldasa, a obok szły niedźwiedzie polarne; Lorenzkrafft, Eaneawatt, Urmeier, uzbrojone w topory, oraz w olbrzymie łuki. Ludzie rzucali na nią wieńcami kwiatów, a ceniony dla swego pięknego i w tej części Europy egzotycznego wyglądu, Gotard Urmeier ledwo się trzymał na tylnych łapach od ofiarowanego mu piwa. Dopiero po jakimś czasie, Lech III, wyruszający na wojnę, zdołał zwrócić na siebie uwagę.
- Ona musi być topielicą - pomyślał, widząc jak niebieskie oczy Ruty rozbłysły niesamowitym blaskiem, po czym zeskoczyła z grzbietu wodnego niedźwiedzia i nie mogąc powstrzymać błysku oczu klękła przed królem ze słowami:
- Ave'tie pa!6
- Król przybył! Zawołał ktoś do tłumu i cały Gród Korabia zdjęło przerażenie.
- Kim jesteś? - spytał klęczącą Rutę, a jej bladość upodabniała ja do alabastru, podczas gdy rozszerzone z wrażenia oczy świeciły jak lampiony.
- Ja przemówię - rzekł nagle wierzchowiec Ruty, aż jednorożec króla przysiadł na zadzie. -Wiemy, ze walczysz z Kościejem i moja pani - wskazał na Rutę - pragnęła ci pomóc. Na jej rozkaz wydusiłem jego wojewodów, a potem moi towarzysze - tu wskazał na niedźwiedzie polarne - zniszczyły pałac w Nist, grzebiąc Kościeja pod jego gruzami...
- ,,Domu mojego narodzenia"! - pomyślał rzewnie Lech. - Deculiyen payen 7- powiedział, zaś Ruta przywitała się z Tatrą.
- No, to nie mamy z kim walczyć! - powiedział jeden z generałów króla Aplanu, lecz ten nie słuchając go, nie patrząc ani na Tatrę, ani na Rutę, ani na cztery niedźwiedzie zżerające byka - dar ludu Grodu Korabia, nad czymś intensywnie myślał. Tatra cieszyła się z ponownego spotkania przyjaciółki, lecz okrutny czyn Arvota Baldasa nie budził w niej chęci naśladowania...

*


- Rech, rech, Kościej zdechł; ja rada, ty rada, my rade - rechotały żaby w wodach Virany.
- Oj, oj - przerwała im zabawę starsza od nich żaba. - Kościej jest nieśmiertelny, nawet pod gruzami... - młode żabki odwróciły się w stronę starszej. - Uważajcie ,,dziewanny", aby nie usłyszał was, bo jak by się do was dorwał... - kumkała ponuro, a jej młode słuchaczki zanurkowały.
Przy ruinach pałacu dwóch chłopców kłóciło się o znalezioną na trawie koronę Kościeja. Nieoczekiwanie gruzy poczęły się ruszać i dzieci ujrzały przed sobą Lemura; nagiego i białego jak od mąki. Chłopcy rzucili koronę i z krzykiem uciekli. Puste oczodoły przesuwały się po ciałach uduszonych w czasie snu generałów, a na kościstą pierś padały łzy. Nie wiemy jakie uczucie kazało im płynąć...
Tej nocy żołnierze Kościeja spalili Nist i powbijali na pale wszystkich jego mieszkańców. Najokrutniejszych oprawców król mianował nowymi wojewodami, po czym skierował się na wschód, zostawiając za sobą wodę i ziemię...

*

Było coraz bliżej do zimy, a wojska aplańskie ponosiły z dnia na dzień coraz większe klęski. Wiszący na palach ludzie znaczyli trasę marszu Kościeja. W Śnieżelicy zamieszkały dzikie zwierzęta, a im więcej Ruta wraz z niedźwiedziami zabiła żołnierzy, a Tatra i Kaztia wyleczyły (obie opiekowały się wszystkimi rannymi, co budziło podejrzenia i wymagało odwagi), tym więcej chat szło z dymem. Pewnej nocy Lech III widział chłopca idąc ego po zamarzniętej rzece. Lód się zarwał i chłopiec wpadł do wody, w której kotłowało się jakieś zwierzę o ciemnozielonej skórze. Przed oczami dziecka przesuwały się zielonowłose dziewczynki - rusałki, którym obiecał przynieść smoka. Potem leżał w łóżku, w ciepłej rodzinnej chacie, do której przybył smok. Był ogromny, miał ostre zęby, małą głowę osadzoną na łabędziej szyi, wrzecionowaty korpus, cztery płetwy i krótki, spiczasty ogon. To on uratował życie dziecka, a teraz przybył, aby zobaczyć jak się czuje. To był tylko sen. Ślimak, kierujący pracą swojej Wieży, gdzie rodziły się sny, pełznął niewidzialny po ścianie i mówił królowi, spełniając polecenie Ageja:
- To dziecko znalazło przyjaciela, dlatego, że pękł lód, po którym chodziło. Jeśli chcesz wygrać, musisz też doprowadzić do pęknięcia lodu - król drapał się w głowę i zastanawiał nad snem.

*


W kraju Burus stały dwie armie. Obie pływały w śniegu i obecni byli dwaj przywódcy; Lech III i Kościej wezwany przez posła do stoczenia boju na północy. Oba obozy leżały naprzeciwko siebie, po obu stronach jeziora Mamir, skutego lodem i przysypanego grubą warstwą białego puchu. Już trzeci dzień przeciwnicy koczowali na brzegach czekając na rozpoczęcie walki. Nikt nie chciał być pierwszy.
- Czuję, że coś knuje - podejrzewał Kościej - i, że im szybciej uderzę tym szybciej go pokonam. Nie chce rozpocząć bitwy, bo czekając zwiększa swoje siły. Uderzeniem odbiorę psubratu możliwość gromadzenia posiłków! - przemawiał na naradzie wojennej, a Mięsojad i Uszak jak zawsze mu przyklasnęli.
Również generałowie Lecha III nie rozumieli sensu czekania. Król jednak nie znosił sprzeciwów.
Wtem ze wschodem Słońca ujrzano imperialną armię, z samym królem na czele, przeprawiającą się przez zamarznięty Mamir, na którego dnie zimowała królowa Betel - Gausse. Prowadząc swoich wojowników, Kościej nie zwracał uwagi na podejrzane skrzypienie gruntu. Tymczasem Lech III obserwował go, siedząc na grzbiecie swego jednorożca. Armia aplańska, w której byli też Oyowie, Oxiowie, czyli ludzie z foczymi głowami, Wydrzanie i Orowie, wśród których byli książęta Wieńczesław i Kylnem z Małego Młyna, nie wychodziła naprzeciw najeźdźcom, a nawet jakby zaczęła się cofać.
- Spieszcie się aby ich zniszczyć! - wrzasnął Kościej i pognał galopem na swoim wierzchowcu.
Jego przeciwnik wciąż grał na zwłokę. Nieoczekiwanie oczy Ruty zaświeciły niczym pochodnie i uderzywszy piętami swego przyjaciela po kudłatych bokach, skłoniła go do skoku w dal. Tuman śniegu wzbił się w górę, niczym pióra, coś chrupnęło i na miejscu niedźwiedzia i rusałki ukazała się ogromna fala.
- Nasz król to ma łeb! - wykrzykiwali żołnierze. - Zamierza wprowadzić Kościeja w pułapkę.
Po chwili lód pękł w innym miejscu i wodny niedźwiedź z miną zbesztanego psa wyprowadził Rutę na ląd. Zima była wczesna i lód nie był jeszcze gruby, za to systematycznie pękał w wielu miejscach, aż w końcu wojsko Kościeja zauważyło zagrożenie. Król spiął swojego czarnego jednorożca, a ten stanąwszy dęba wpadł w wodę, niczym roślina ściągnięta przez goffera. Grozę sytuacji potęgowały zachęcone perspektywą żeru ryby. Oto z lodu wyłania się paszcza piętnastometrowego szczupaka, w której zginął jakiś człowiek razem z koniem. Żołnierze po obu stronach z przerażeniem kontemplowali widok trzydziestometrowego suma, który zjadł właśnie wojaka i wyskoczył z wody, a z jego śliskiego cielska kapała lodowata ulewa. ,,Ciekawe, czy w Synarze takie bestie nie biłyby się z Estinusem"? - myślała Tatra. Kiedy sum wpadł do jeziora, ludzie i konie czuli się jak gąbki.
-Ty będziesz ich tylko leczyć, ale wyłowieni zostaną przez moich braci i siostry - mówiła Ruta, powstrzymując Tatrę przed wyłowieniem tonących z pełnego potworów akwenu.
- Gloriya alden Leien ov Tyjen! - powtarzało całe Burus, a poprzednia złą sława króla poszła w niepamięć.
Imperium Kościeja się rozpadło, a on sam został uwięziony w podziemiach zamku zimującej królowej Betel - Gausse.


*


Rozpatrując aspekt drugiej wyprawy aplańskiej Kościeja nie sposób nie wspomnieć o licznych zbrodniach; pogromach, wysiedleniach i innych, które przekroczyły miarę nawet ówczesnej epoki. Starą jego zbrodnią było tworzenie obozów, gdzie więźniowie (wszystkich ras, płci i wieków) byli przeznaczeni do wymordowania. Obozy takie znajdowały się na Ultima Thule i na Cilly, w czasie omawianej wojny także nad Gopłem. Ze skór ofiar robiono drobiazgi galanteryjne, z włosów sienniki, a z tłuszczu zmieszanego z popiołem - mydło. Jeden ze sług Kościeja, chciał zobaczyć, jak wygląda zabijanie więźniów, a ujrzawszy to, przez tydzień nie mógł dojść do siebie. Inny, którego stracono z rozkazu Lecha III, widział natrętny obraz ula. Kiedy ludom Zachodu pokazywano obozy Kościeja, ci płakali...



Rozdział XXI

,,Wreszcie w swoi postanowieniu miłości bezwarunkowej obiecuję ci osobę , a nie kawałek kitu. Osoba oznacz, że mam prawa, jak i odpowiedzialności" - ksiądz Marian Rzeszewski ,,Domu rodzinny, domu nasz"

Lech III na szyi niósł złoty łańcuch zakończony sztabką złota. Szedł ulicami Velehradu, blisko Odirny. Przybył tu z prywatną wizytą; nad grodem Welesa wschodziło Słońce i większość ludzi jeszcze spała. W zamyśleniu, król obracał w dłoni złotą bryłę...
- Rzuć to! - usłyszał za sobą groźny głos. - Jestem Rykarem i zabiorę was do Nawi Čortów! - Lech ujrzał za sobą ...brytana, potem zaś w miejscu psa zobaczył ogień i przestraszony ,,wziął nogi za pas"
- To jakieś czary! - pomyślał przestraszony.
Zziajany stał pod drzewem, a w jego pamięci odżyły niedawne wspomnienia...
Kiedy odniósł zwycięstwo nad Kościejem i opromieniony sławą wrócił do Grodu Korabia, zaczął myśleć o tym co wcześniej było mu obce i wrogie. Przypomniał sobie, że dzięki ostrzeżeniu przez kobietę wygrał wojnę i doprowadził do uwięzienia zdradzieckiego Kościeja, który zaatakował jego kraj bez wypowiedzenia wojny. Widział ją potem, również nad brzegiem Mamiru, gdzie opiekowała się rannymi. Może dlatego jeszcze gdy była w stolicy, przeznaczył ją do tej pracy, aby nie musiała narażać życia... Oprócz Tatry znał również Rutę; widział jak z grzbietu Arvota Baldasa raziła strzałami, słyszał o tym jak zabijała tyranów w Irlandii i w Nürcie, jak razem z czterema niedźwiedziami rozgromiła Szwadron Śmierci, który zniszczył gród Jeleniem zwany, znał jej historię... Wiedział, ze odkąd odzyskała dziewictwo kiedy się utopiła, już nikomu go nie odda. Wiedział, że została skrzywdzona przez mężczyznę i że żadnemu już nie zaufa. Poza tym, nawet najpiękniejsze topielice go nie pociągały; ich niesamowity wygląd, bladość i chłód, oraz historia ery dziewiątej, kiedy dominującą rasą były rusałki i wodniki... Po decydującej bitwie, Tatra zamieszkała z matką i siostrą w Śnieżelicy, zaś Ruta po oczyszczeniu z krwi zabitych, pełniła służbę w chramie Świętowita na Wolinie.
Nadeszła wiosna, Wiłkokuk powrócił do jeziora Mamir na służbę do królowej Betel - Gausse. Jego brat, Ovov zamieszkał w jednym z lasów ziem obecnie nazywanych ,,zielonymi płucami Polski". Uszak i Mięsojad nie zostali schwytani. Lech III uznał, że nie może dłużej czekać. Wydał rozkaz, aby wojsko sprowadziło mu Tatrę ze Śnieżelicy. Realizacja marzenia pogrzebała je. Żołnierze wdarli się do pałacu Bielskobiała i oznajmili, że Lech chce, aby jedna z zamieszkałych tam niewiast została jego nałożnicą. Gdy się opierała, złamali jej rękę, załadowali na wóz i zawieźli do Grodu Korabia. Król czekał na nią niecierpliwie, wyglądając przez okno, a gdy przywieźli, zobaczył, że płacze i jej ręka źle się zrosła. Rozgniewany przywołał do siebie żołnierzy i wykrywszy, kto ją okaleczył, zabił go własnoręcznie i rzucił krwawiący korpus pod nogi Tatry. Widział jednak, że to nie pomogło. Począł ją całować, lecz został spoliczkowany.
- Niewdzięczna! - pomyślał i rozkazał ją ubiczować, po czym wtrącił do lochu.
Niegdyś po wykonaniu dziewięciu prac, Kościej, aby ją złamać i upokorzyć, rozkazał, aby mu się oddała, a gdy odmówiła, uderzył ją kańczugiem w twarz i również wtrącił do lochu.
- Nie jesteś lepszy od tego kogoś zwyciężył... - szeptała zalewając się łzami.
Zasypiała, ale dręczyła ją myśl, czy Lech III nie będzie chciał pomścić się na jej rodzinie, przebywającej w Śnieżelicy...
Tymczasem na ulicy Velehradu, król wrócił do teraźniejszości. Skierował się do siedziby swego przyjaciela, będącego księciem velehradzkim i kapłanem Welesa. Oprócz ojca był to jedyny człowiek, który nie bał się mówić mu prawdy...
- Chciałbym rozmawiać z ojcem - powiedział Lech III, a tymczasem na podłodze zapłonęło ognisko, w którego płomieniach ukazała się twarz starego króla.
- Dużo słyszałem o tobie - mówił Opplan, przebywający już w pałacu Ixovodrava w Kinperokabadzie. - Muszę przyznać, że zmieniłeś się od naszego ostatniego spotkania. Zwyciężyłeś Kościeja...
- Bycie zwycięzcą nie przeszkadza mi być zwyciężonym! - odparł syn.
- A któż cię pognębił ? - spytał Opplan.
- Tatra, ty ją znałeś - stary król rzeczywiście przypomniał ją sobie, gdy przyszłą do jego chatki nad mlecznym morzem. Mówił jej o Neurach, czarowniku Amosowie, królu Krwawym Burku, o zagrożeniu najazdem. Po wysłuchaniu jego nauk dostała ,,jajo płomieniste" i razem z Ovovem Tęczookinsonem udała się na Ziemię. Wcześniej, kiedy jeszcze widział, przyleciał takim pojazdem do Torenia, aby opowiedzieć jej o misji.
- Znam ją - przytaknął po dłuższej chwili - kiedy leciał księżycowym pojazdem do ciebie, widziałem jak siedziała w swojej rodzinnej chacie i pełno tam było wódki i lisich skór. Ona zaś siedziała, mając w rękach dwie żółte kulki, od których biło białe światło i wszyscy myśleli, ze to bursztyny.
- Płanetnicy od dawna mi mówili, że zostałeś wieszczem - wtrącił Lech, niczego nie rozumiejąc.
- A tak naprawdę - podjął Opplan - był to znak jej miłości ,,Agejistis" (,,w Ageju") do ciebie.
- Ja ją kochałem - powiedział Lech.
- To nie była ,,Agejolova" (,,miłość po Agejowemu") - zaprzeczył Opplan. - Gdybyś ją kochał to byś jej nie krzywdził, a twa miłość byłaby wieczna, ale ty kochałeś tylko siebie... - Lech zrozumiał, ze zrobił to czego będzie żałował.
- Dobrze myślisz; uwolnij ją i odeślij do Śnieżelicy - odgadł myśli syna. - Mogła cię pokochać, bo nie szukała w tobie zwycięzcy z Mamiru, ani króla Aplanu, ani nikogo innego. Widziała w tobie tylko ciebie, lecz ty to złamałeś i teraz widzi w tobie Kościeja - po twarzy słuchającego ciekły łzy. - Gdy ona odjedzie, nastąpi druga wojna, lecz wszystkie ataki skierują się na ciebie - ognisko zgasło, a król wrócił do stolicy.
Zaraz po powrocie skierował się do lochu, aby uwolnić Tatrę. Leżała na kamiennej posadzce, a gdy przyjrzał jej się bliżej, zobaczył, ze jej zimne ciało gryzły szczury.
- Nieeeeeee!!! - krzyknął i rozdarł szaty.
Kilka dni siedział jak urzeczony nad jej ciałem nic nie jedząc, ani nie pijąc, aż wreszcie legł zmorzony snem.


*


Tatra i Lech szli podziemnym, kamiennym tunelem. Usłyszeli głos mówiący, że najlepsze cechy to nie te, które najbardziej podobają (jak siła, uroda, bogactwo, sława), ale te, które umożliwiają zostanie jytnas (jak dobroć, pokora, miłosierdzie, rozsądek, poświęcenie). Lech walczył ze Szkieletohienami; strasznymi potworami wyglądającymi jak hieny pręgowane, zamiast głów mające nagie, lwie czaszki. Szkieletohieny były bardzo groźne i pożerały wszelkie zwierzęta. Oprócz nich król walczył też z innymi stworami, napadającymi na Tatrę. Jednak najwięcej uwagi i znoju zajął pojedynek z własnym odbiciem w lustrze; oboje musieli go stoczyć, a po wygranej krwawili, lecz kapiące krople zamieniały się w perły. Wędrówka się kończyła, a na powierzchni, oboje ujrzeli, iż mają białe włosy, bo upłynęło 777 lat spędzonych w tym korytarzu. Oczywiście, kto ma rozum, ten niech się domyśli, czy może to być dosłowne czy symboliczne!
Tatra i Lech nauczyli się wspólnie modlić i rozmawiać, a podczas próbnej kłótni, Lech nie uderzył jej. Nauczył się widzieć w niej nie piękną zabawkę, ale osobę, wraz z wszystkimi tego konsekwencjami, kochać ją po Agejowemu, czyli wydoroślał.
Ich ślub i wesele miały miejsce w grodzie Svantemot nad rzeką Żvinie.



Koniec części pierwszej


1 Niech żyje Tatra z Torenia!
2 Chwała tobie
3 Nie ma sprawy
4 Chwała Kościejowi, królowi wszystkiego
5 Panie, ty jesteś królem
6 Pozdrawiam cię
7 Dziękuję wam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz