Za panowania króla Latavca,
Dziewanna, oblubienica Boruty, urodziła dwoje dzieci o głowach
rysiąt; Rysia i Lincję, od których wywodzi się rasa zwana
Lynxami, Leśnymi Ludźmi Lynx, lub Rysianami.
,, [Lynxowie] kochali lasy i zwierzęta, a w szczególności rysie. Choć bywali w miastach Żbiczan, uważali je za hałaśliwe i brudne; sami nigdy nie założyli własnego. Budowali małe wsie, najchętniej nad wodą. Były w nich chaty kryte chrustem, papą, lub strzechą, a w przypadku królów całe drewniane. Największą z wsi był Ynańsk (obecnie Ińsko w Polsce), stolica Lynxów. Niektórzy woleli mieszkać w szałasach, ziemiankach i jaskiniach. Żyli z łowów, zbieractwa, rybołóstwa, pasterstwa (na północy ‘udomowili’ renifery), sadownictwa, bartnictwa, smolarstwa i handlu. Na ulicach Karpat i Beskidów [miast żbiczańskich] widziano ich jako żołnierzy (byli świetnymi partyzantami; w erze trzynastej pokonali Aleksandra Wielkiego), trabantów i straż miejską. Lubili sport i muzykę. Pływali, chodzili po drzewach, biegali, skakali w dal i wzwyż, cenili też zapasy. Ułożyli wiele hymnów o Enkach. Troskliwie opiekowali się dziećmi i chorymi, a także okaleczonymi w wypadkach i z urodzenia. Wielbili Borutę, Dziewannę Šumina Mati, Rybołowa i Dziwicę, często odwiedzali Rokitnickie Sioło [siedzibę Boruty i Leśnej Matki]. Wielu z nich należało do [zakonu rycerskiego] stuha – lubili tańczyć z szablami odebranymi ażdachom [...]’’ - ,,Gesta hybridorum’’.
Żbiczanie od początku traktowali
ich bardzo źle i niesprawiedliwie (do wyjątków należał Pienin).
Lataviec podstępem uwięził Rysia i zmusił do walki w amfiteatrze
na oczach ośmiu tysięcy żądnych krwi widzów. Ryś uciekł, ale
wielu jego potomków zostało niewolnikami Żbiczan, lub ginęło z
rozkazu króla. Pienin, pomagający tym, których zniewoliło picie
soku čorciego ziela, udzielał schronienia prześladowanym Lynxom. W
koszarach niewolników mających ginąć na arenie, w Górkach,
wybuchło powstanie Gerlacha, które rozszerzyło się na całe
Żbikowo, a miało na celu porzucenie domu niewoli i osiedlenie się
w krainie Murawi, o której opowiadał stary Lynx Mugorek, a która
niestety nie istniała. Mimo męstwa, powstańcy zostali rozgromieni,
a samego Gerlacha rozsiekały szablami ażdachy u stóp góry, która
otrzymała jego imię. Na czele następnej insurekcji stanął
potężny Lynx z Lasu Północno – Wschodniego, Roxyzorion, syn
Dona, przez Polaków zwany Uralisławem, a przez Rosjan – Uralem.
Pod jego sztandarem Żbiczanie zostali pokonani, a sprośny Lataviec
za swe liczne zbrodnie, zabity przez kata. Niestety Lynxowie upodleni
długą niewolą, dali posłuch Čortom – Gniewnikowi i Przecherze
– Frantowi; patronowi rozbójników. Zabijali Żbiczan aż ci
przeżyli tylko na wyspie Man na Dalekim Zachodzie. Od tego czasu
trwa nienawiść rysia do żbika, a dobry król Uralisław pokutuje
wypompowując krew z ziemi za pomocą kołowrotu, za to, że pozwalał
na przelanie krwi samek i cządów (dzieci). Pierwszy król Lynxów
popłynął na wyspę Man, lecz Dziewanna i biały ryś Deneb
doprowadzili do pojednania Lynxów i Żbiczan. Na pamiątkę
pozabijanych dzieci obu ras, na wierzbach, za sprawą Dziewanny
pojawiły się puszyste bazie, zwane ,,kotkami’’. Uralisław w
miejscu gdzie ujrzał czerwonego orła wzniósł sioło stołeczne
Ynańsk nad pięknym jeziorem Ynańska Lykanus. Jego następcą był
Rysza. Spragniony sławy wojennej planował złupić Fiszhuzę –
stolicę Wydrzan i Saremę – wyspę Oxiów. Odwiodła go od tego
Jurata, dała mu też róg obfitości. Od tego wydarzenia upłynęło
już dziesięć lat, gdy na królestwo Leśnych Ludzi Lynx zwaliła
się nowa wojna – z potworem Czudą – Judą.
*
Było to tak. W lesie na drugim
brzegu Ynańska Lykanus pojawił się potężny i luty potwór;
zionący ogniem jak smok, masowo zabijający stwory i zwierzęta,
lecz tylko niektóre pożerający, wreszcie wymykający się z każdej
pułapki. Świadkowie porównywali go do żubra, tura i smoka. W
siedzibie królewskiej; drewnianym domku, przed obliczem Ryszy
stanęli dwaj wywiadowcy; zając Skośnooki i sokół Sokole Oko.
- Opowiadajcie proszę, co wiecie o
tej nowej bestii? – zapytał król, siedząc na bujanym fotelu,
wynalazku Zajęczan z ery czwartej.
- Panie – przemówił dzielny zając
– potwór przybył z Puszczy Vrastan w Azji, nazywa się Dziki
Weprja, lecz wszyscy zowią go Czuda – Juda. Ogłosił się
spadkobiercą Čorta Leina, podobnego do jelenia z czerwoną gwiazdą
między rogami.
- Pod swymi rozkazami ma armię
turów, żubrów, niedźwiedzi i wilków. Jego prawym skrzydłem
(prawą ręką) jest dowódca niedźwiedzi, niedźwiedź Wiaczesław,
walczący młotem tak ciężkim, że może nim łupać skały jak
orzechy – zabrał głos Sokole Oko. – Gotuje się do wojny z
waszym królestwem i w tym celu zawarł przymierze ze smokiem
Fafnirem – był to przodek tego Fafnira, którego ubił Zygfryd w
erze trzynastej – zwanym Smokiem Urukajewiczem. Fafnirowi znad
rzeki Danu służą smoki, trusie – ogromne węże, bazyliszki,
kuroliszki, hydry, zmieje i boreły. Ten krwawy szaleniec pali ogniem
i truje oddechem – zabrzmiał raport sokoła, a król Rysza
zdziwiony zmarszczył pysk.
- Cały las i Ynańsk zawsze mówiły,
że to śmiertelni wrogowie!
-Wy Lynxowie jesteście uczciwi i dla
was ,,tak’’ znaczy ,,tak’’, a ,,nie’’ znaczy ,,nie’’,
czarne jest czarne, a białe białe – rzekł sokół. – Jednak
Czuda – Juda i Fafnir to szachraje, potrafią składać przysięgi
i zawierać przymierza co godzinę, a potem je zrywać. Ciężko
będzie ich pokonać – zakończył smutno. – Poza tym obaj czczą
przeklętego Rykara jak boga – dodał po chwili.
- Agej wyrwał mojego ojca z ręki
Latavca, to i może ocalić mój lud od tych dwóch potworów –
rzekł spokojnie Rysza. – Dziękuję wam; dostaniecie marchewkę i
jarząbka – zwiadowcy opuścili dom króla, a ten padł na kolana,
zwracając bystry wzrok na wschód, w stronę Rokitnicy...
W lesie nad rzeką Lebaną, w
mateczniku stał niewiarygodnie szpetny potwór pijący wino z
wiadra. Wielkie jak tur, w nozdrzach, z których leciał dym, nosił
złoty kolczyk, jego skroń szpeciła blizna, a pierś – czarna
tarcza orderu z czerwonym łbem Rykara. Pokryty burym futrem miał
smocze zęby, długi, szkaradny język, krasne, lśniące w mroku
oczy, białe rogi tura ze złotymi kolcami, czarne uszy, czarne,
zjeżone włosy na grzbiecie, podobne do pazurów racice i okazały
ogon z bujną kitą. Przy jego boku stał brunatny niedźwiedź,
podpierający się spiżowym młotem, tęgo popijający wódkę z
pieprzem i wydający pijackie okrzyki: ,,Ageja nie ma i nie będzie i
nie trzeba’’. Naprzeciw nich wylegiwał się wielki, czarno –
zielony smok o jednej głowie, błoniastych skrzydłach i czterech
szponiastych łapach. Obok syczał wielki wąż o oślej głowie, a
imię jego Kornifel (Rogalec), bo zamiast uszu miał długie rogi;
zionął ogniem, a jego pysk był zbrojny w ostre zęby.
- Zaczynajcie, Czudo – Judo! –
ryknął smok.
- Zaczynajcie, kumie Fafnirze
Urukajewiczu! – odezwał się Czuda – Juda.
Wówczas jakiś alp; szkaradny stwór
podobny nieco do człowieka, przyniósł pod pachą przerażone
jagnię. Postawił je na trawie, a oba potwory z imieniem Rykara na
pyskach, rzuciły się i rozdarły je na strzępy. Następnie
Wiaczesław i Kornifel objęli się i ucałowali, wyżłopali dwie
stągwie kamienne wódki z pieprzem i sokiem cytryny, aby wreszcie
krwią złożyć podpisy na wężowym pergaminie. Zawyły wilki i
zaryczały smoki. Pakt został zawarty.
*
Czuda – Juda zaatakował bez
wypowiedzenia wojny, a nawet zapewniając przez lisa o chęci
zachowania pokoju. Zdradziecki Fafnir również uderzył jakby wbijał
nóż w plecy. Na Ynańsk szły Armia Rogata z lasów Wschodu, a od
zachodu – Lud Przeklęty Fafnira. Byli to wrogowie nie znający
litości – palący, duszący, rażący jadem i piorunami z oczu,
zagryzający, rozdzierający i tratujący. Jednak Lynxowie
zahartowani w bojach ze Żbiczanami niezmiernie drogo sprzedawali swe
życie. W lesie nad rzeką Sus (Wepra, Wieprz), cały oddział
dzików, służących Czudzie – Judzie dostał się w zasadzkę.
Zginął dowódca Morchołt Gruby a Sprośny i głosiciel szaleństw
tyrana – kozioł sarny z głową szczupaka. Po wielu podobnych
potyczkach, wojska trzech mocarzy spotkały się nad siołem Daral
nieopodal stolicy. Pod lazurowym sztandarem z głową białego rysia
Deneba w koronie, zebrali się Lynxowie z Ynańska i Daralu, Lasu
Północno – Zachodniego, Południowo – Zachodniego, Północno –
Wschodniego; ojczyzny króla Uralisława, Południowo –
Wschodniego, Irlandii, która wydała króla olbrzymów Atkaina
(Dagdę), Krainy Białych Pól i Sonoru. Przybyli też najemni
wojownicy z afrykańskiego plemienia Czarnych Uszu; ludzie z głowami
karakali, czyli rysiów stepowych, Żbiczanie z wyspy Man i z Wysp
Owczych (Varoży), gdzie na tych ostatnich żyły zgodnie z Lynxami,
wreszcie niedobitki Zajęczan z wysepek na Morzu Rajskim, czyli
Śródziemnym, krasnoludki, podobne do puchaczy bubony, których
wodzem był król Bubacz (Vuvač), Płanetnicy, rosomaki, wołaki,
Centaury, jednorożce, satyry, Cyjanopody, Parocytowie, Ucholoty,
mające wylewać gorącą smołę, Kynokefale i Wilkogłowcy,
olbrzymy, krasnoludy, wreszcie drzewne stwory jak entowie, driadowie,
leśniki i świerczki. Na czele zwiadowców stał Świecek –
wyglądający jak świeca z twarzą i kończynami podobnymi do
ludzkich. W armii króla Ryszy byli nawet Enkowie – biały wilk
Ovov Tęczookinson z lazurowymi ślepiami i jego brat Wiłkokuk,
biały ryś Deneb, walczący incognito jako zwykły ryś i córka
Srebronia i Srebrennicy, czysta Dziwica o łabędziej szyi. Słodka
jak miód, czysta jak łza, piękna i delikatna jak lilia, potrafiła
robić mieczem lepiej od lutego Kalin – cara i nigdy nie chybiała
z łuku. Jej kosa przypominała piżmo. Pod kolczugą nosiła suknię
z białego atłasu, a na czole gładkim jak oliwa, nosiła srebrną
gwiazdkę. Pod jej rozkazy stanął hufiec brytanów. W oboezie ludzi
– rysiów stał biały namiot oznaczony pękiem leczniczych ziół.
Pieczę nad rannymi miał sprawować sędziwy krasnoludek Dieduszka,
pamiętający jeszcze Lisyvka, ojca Latavca, a który przybył z
sioła Didki na granicy puszcz północnego Wschodu i południowego
Wschodu lądu, który od ery dziewiątej zowie się Europą. Pomagała
mu Biała Dama – śnieżnobiała od stóp do głów. Pochodziła z
zamku warownego Opołonek, wzniesionego przez Zajęczan do obrony
przed Żbiczanami. Król Rysza spoglądał na wojowników z grzbietu
zaprzyjaźnionego leśnego tarpana, okrytego czaprakiem z krasnej
kitajki. Jego orężem była maczuga z drewna jabłoni ważąca tyle
co dwa dziki (Lynxowie przewyższali siłą ludzi). Władcę okrywała
surowa skóra płoci z jeziora Nidean, albo z rzeki Te – y – aka
(Czterowoda). Nogi chroniły spiżowe nagolennice o srebrnych
klamrach, a na palce dłoni i stóp, Rysza nałożył stalowe,
zatrute szpony. Właśnie nadeszli wojownicy księcia Kampinosa
(Campinos) niosący ciemnozielony sztandar ze złotą głową
rysia, gdy król przemówił (Dziwica była bardziej godna wygłosić
mowę, lecz Enkowie chcieli walczyć jak zwykli wojownicy).
- Ojcowie nasi wyrzynali Żbiczan;
teraz Agej doświadcza nas srogością Fafnira i Czudy – Judy, lecz
nie odbiera nam świętego prawa i obowiązku obrony. Na krew
Gerlacha i Uralisława – nie będzie bestia deptać nam twarz ni
dzieci nam pożerać! W jedną Mat’ Syraję Ziemlę wsiąkła krew
ojców naszych i waszych – mówił to o poległych w wojnie z
Latavcem – pamiętajmyu by się to nie powtórzyło. Takichmać! –
ryknął jak lew wyciągając z pochwy z rekiniej skóry
wyszczerbiony na karku Żbiczanina miecz. Następnie skierował
donośną mowę do obu wrogich armii.
- Na Ageja! Niewolnicy i słudzy
tyranów; pokajaliśmy się za rzeź Żbiczan i nie chcemy waszej.
Nie powtarzajcie błędu naszych ojców. Zawróćcie i wydajcie nam
tyranów; niech wasze samice nie będą wdowami, a młode –
sierotami! – na te słowa Czuda – Juda zahuczał jak orkan.
- Nie słuchajcie tego krwiopijcy! Po
jego trupie wiedze droga do światowego pożaru !!! – Fafnir zaś
zawołał jak grzmot:
- Ludu Przeklęty! Wyzbądź się
litości, morduj ile wlezie, uczcij tym Rykara Dyzbeła Czarnoboga! –
Rysza nałożył szłom z żelazną maską zasłaniającą pysk. Jego
wojsko odśpiewało ,,Marsz Gerlacha’’, a Armia Rogata i Lud
Przeklęty wyryczały hymny do smoka Rykara.
- Za Borutę i Królestwo! – Rysza
wyciągnął miecz i rzucił się na wroga. Czudę – Judę okrywał
stalowy kirys i otaczało mrowie wojowników. Siał spustoszenie. Na
widok Dziwicy bestie cofnęły się zmieszane.
- Ageja nie ma i nie będzie i nie
trzeba! – ryczał niedźwiedź Wiaczesław, wywijając ogromnym
młotem i miażdżąc nim przeciwników jak żelazną maczugą. Wąż
Kornifel dusił i palił ogniem z oślego pyska, lecz wtem jego
rogata głowa trzasnęła pod stopą Dziwicy. Wiaczesław umorusany
krwią i mózgami, podbiegł w jej kierunku ze swym bojowym
okrzykiem. Szafirowe oczy córy Chorsa rozbłysły jak gwiazdy, a
wyzierała z nich litość i żal nad bezlitosnym wrogiem, bo
prawdziwi bohaterowie są zdolni przebaczać i oszczędzać
słabszych. Spiżowy młot już miał roztrzaskać jej śliczną
główkę, gdy strzeliła ze srebrnego łuku. Wiaczesław wypuścił
oręż z łap, pociemniało mu w pięknych, czarnych oczach i ze
słowem: ,,Zakręt mać’’!, jak kłoda runął na skrwawioną
murawę. Pod królem Ryszą biły się też skrzeble zbrojne w
sztylety. Były to białe tchórze, czyli fretki; dziwne, bo miały
troje oczu na głowie, a na piersi miały siną plamę. Pod
sztandarem Czudy – Judy śmierć rozsiewał pewien jagodnik
imieniem Jagoda (Jahoda). Cóż; stwór jeszcze dziwniejszy niż
skrzeble. Przypominał ogromną jagodę, mającą ręce i nogi
kościotrupa. Okrywała go miękka skóra, przez której pory
pobierał pokarmy i napoje, a w kościstej dłoni dzierżył bicz z
płomieni, mogący odcinać głowy z karków. Skrzeble biegły ze
sztyletami w pyskach. Jagoda nadepnął jedną z nich, lecz kolejna
przecięła mu ścięgna w kościach nóg tak, że przewrócił się,
a jego owocowe ciało przekłuł grad sztyletów. Umierając, okrutny
jagodnik wzywał Ageja i Mokoszy. Żubry, którymi dowodził wojewoda
Włodzimierz Żubrow znad rzeki Narvi, szarżując rozgniotły Jagodę
na miazgę, a niektóre ginęły, potykając się o jego ognisty
bicz. Olbrzymy kniazia Wielguda (Vilhuda) rzuciły się na Lud
Przeklęty Fafnira, siekając smoki i węże, ginąc od ran i
oparzeń. Wielgud złapał wodnego Čorta Arafa za słoniową trąbę
i wyrzucił wysoko, wysoko... Gdy Wiaczesław otworzył ślepia,
spostrzegł, że leży pod białym namiotem, a obok niego ranni.
Opiekowali się nimi stary skrzat Dieduszka, troskliwa Biała Dama z
Opołonka i zastępy polnych myszek.
- Hej, do jasnej pszczoły! –
ryknął, aż namiot się zatrząsł. – Gdzie jestem?
- Tu leczy się rannych – rzekł
zgrzybiały Dieduszka. – waćpan został tu przyniesiony przez
panią Dziwicę, która waćpana zraniła.
- Gdzie jest mój młot, zakręt? –
spostrzegł na sobie zakrwawione szarpie i strumień krwi lecący
ciurkiem z rany. Nie dość tego. Po jakimś czasie ujrzał u swego
wezgłowia pannę w bieli, nieopisanej krasy. Pięć niezwykle
silnych brytanów dźwigało jego młot. Panna była bez kolczugi, za
to zbrojna w łuk, strzały i miecz, przyozdobiona koroną z ognia.
Poznał ją.
- Zakręt... – wymamrotał, nie
umiejąc inaczej wyrazić myśli: ,,Przyszła mnie dobić’’. –
Ja ci pokażę! – wycharczał i zamierzył się łapą, lecz nie
udało mu się uderzyć.
- Zamilcz, nieszczęsne stworzenie –
czystym głosem rzekła Dziwica. – Ta rana jest zaczarowana i tylko
Posłańcy Ageja mogą ją uleczyć.
- Do jasnej małpy, twojego Ageja nie
ma – zbluźnił Wiaczesław.
- Idziesz prosto w paszczę smoka
Otchłani – ostrzegła Dziwica.
- Przestań miodzić – burknął
niedźwiedź, przed którego oczyma latały już czarne płaty.
- Niebiańska Łuczniczka dobrze
waćpanu radzi – ośmielił się odezwać Dieduszka.
- Zpszczelaj dziadu! – ryknął
niedźwiedź. – Jejku, krwawię jak zarżnięta świnia, a to ten
frant Dyngus z Čortnawi, na śmingus dyngus oblewa mnie rozpaloną
smołą... O ja cię , co się dzieje; chyna jednak uwierzę w tego
Belbuka, to jest ... Ageja. Dobra, precz z Czudą – Judą i
Rykarem, żałuję, żem was ztyrał za ratowanie życia. A ... Pani
Ogarów, Brytanów i Char... ra... o... o.... o.... – zasłabł, a
Dziwica rozpromieniona , wezwawszy imienia Ageja położyła na
zaczarowanej ranie śliczną, białą dłoń ozdobioną pierścieniem
z turkusem. Rana znikła i krew przestała się sączyć. Niedźwiedź
westchnął z ulgą i na znak wdzięczności polizał jej piękną
twarz.
- Teraz możesz naprawić, co się da
– rzekła Dziwica. – Jeśli tego chcesz to powinieneś... –
Wiaczesław nadstawił uszu.
Bitwa trwała w najlepsze. Wiele
turów, żubrów i innych wojowników Armii Rogatej, często od
początku niechętnych zaborczej wojnie i tyranowi, opuszczało
szeregi, bądź zmykając do lasu, bądź też przechodząc na stronę
króla Ryszy. Podobnie było w Ludzie Przeklętym. Rysza zbryzgany
krwią i mózgiem usiłował zmierzyć się z Czudą – Judą, lub
Fafnirem, lecz ci tchórzliwie zasłaniali się ciałami swych
poddanych. Straszna to była bitwa. Nieoczekiwanie przeniewierczy
Fafnir podniósł głaz i cisnął nim w Czudę – Judę, aż ten
się przewrócił, a jego kirys pękł. Każdy tur czy żubr zginąłby
po takim ciosie, ale nie Czuda – Juda. Zaryczał wściekle i ziejąc
ogniem, popędził w stronę niedawnego sojusznika. Dopadł go i
wygryzł kawał mięsa z boku. Rysza, pod którym zabito tarpana,
dostrzegł to. Przeskakując trupy dopadł wlaczące potwory i złapał
Dzikiego Weprję za białe rogi, ze złotymi kolcami u nasady.
Mocowali się chwilę, aż rozległ się głuchy trzask i król
odłąmał rogi tyranowi. Następnie skoczył mu na grzbiet i
przebijając małe, czerwone oczy, wbił do mózgu.
- Muuu, uu, u... – wystękał Czuda
– Juda, po czym wyzionął ducha.
,,Nie wiadomo gdzie teraz jest, choć prawdopodobnie u Čortów’’ - ,,Codex vimrothensis’’.
Król Lynxów wyjął miecz
wyszczerbiony przez swego ojca, aby dobić Fafnira, lecz zobaczył,
że jego szpetny łeb ktoś rozbił toporem. Ze zdziwieniem ujrzał,
że pogromcą smoka nie był żaden siłacz znany z odwagi i brawury,
lecz słaby i strachliwy stworek, mieszkaniec wielkiego pola owsa,
żyta i pszenicy, noszącego nazwy Pyro lub Pyrsk. Stwór do pasa był
młodym człowiekiem, ubranym w czerwony lub zielony, a może żółty
kubrak z kapturem, a zad, nogi i ogon miał jak koń. W obu rękach
trzymał ogromny topór i rumienił się na widok zwycięskiego
króla.
- Jak was macierz nazwała? – Rysza
zapytał jak najłagodniej.
- Zowię się Klykanica z Pyrska,
Panie – rzekł młody stwór z rasy klykanickiej – lecz wszyscy
mówią na mnie Fajtłapa.
- Już nikt cię tak nie nazwie –
Rysza położył mu dłoń na ramieniu, a trzeba wiedzieć, że
Fafnir był groźny, nawet gdy konał.
Armia Rogata i Lud Przeklety widząc
śmierć swych wodzów powoli, lecz nieubłaganie poszły w rozsypkę.
Niestety, nim Klykanica zdążył rozbić łeb smoka, ten zranił
skrwawioną ziemię szponami i zacisnął w łapie, a krew z rany,
zmieszała się z nią. Smok krwawy umarł, lecz z jego krwi
zmieszanej z ziemią, zrodziły się czarne i czerwone skorpiony;
całe hufce skorpionów, które w miarę jak oddalały się od pola
bitwy, rosły do rozmiarów krowy, albo konia. Ich dowódcy nazywali
się Panther (czarny) i Mielnik (czerwony) i też byli skoropionami.
Prowadzili jadowite wojska na Ynańsk ogołocony z wojowników, pełen
samek, cządów i starców, i kalek. Deneb, albo Ovov Tęczookinson
szepnął coś walecznej Dziwicy, a ta wskoczyła na grzbiet
Wiaczesława, niosącego młot w pysku i wraz ze swymi psami udała
się w kierunku sioła stołecznego...
*
W lesie nad jeziorem Ynańska
Lykanus ogromny, czarny skorpion wzniósł kleszcze w górę i
wygłosił mowę:
- Za tym jeziorem czeka was chwała!
Nasza święta rasa i Duch Odwiecznego Żywiołu oczekują, że z
Ynańska nie zostanie kamień na kamieniu. Na pohybel Lynxom,
Lynxowie za Biały Mur! Zabijcie...
- Nikogo nie zabijecie – rozległ
się dźwięczny, niewieści głos.
Panther i Mielnik ujrzeli Dziwicę z
napiętym łukiem z płonącymi strzałami, niedźwiedzia Wiaczesława
ze spiżowym młotem, Deneba – teraz już w zwykłej postaci;
wielkiego jak niedźwiedź, Ovova i zionącego ogniem Wiłkokuka z
maczugą. Nad głowami Enków płonęły ogniste korony.
- Do kroćset! – pisnął czarny
skorpion. – Jak poczujesz, suko, mój kolec jadowy w plecach, to
spokorniejesz. Żądlący Ustasze – kłuć! – już miał chwycić
Dziwicę w kleszcze, gdy Wiaczesławowy młot spadł mu na pancerny
czerep, rozbijając go z hukiem gromu. Strzała ze srebrnego łuku
Pani Ogarów zabiła czerwonego skorpiona Mielnika. Białą ręką
zdobioną manelami dała znak psom, by nie atakowały, a sama
posyłała w rzesze Żądlących Ustaszy strzałę za strzałą, a
każda siała śmierć, przebijając gruby pancerz niby bełt z
kuszy. Wojska Panthera i Mielnika do przeplynięcia jeziora Ynańska
Lykanus przygotowały sobie tratwy i pnie, lecz daremny był ich
trud, bo niedźwiedź Wiaczesław robił z nich swoim młotem
,,powidła, które Rykar da swym Čortom’’ – jak sam
powiedział. Skorpiony gotowe do dokonania rzezi w Ynańsku, teraz
skomliły o litość jak psy. Wiaczesław w zapamiętaniu tłukł ich
młotem, lecz Dziwica donośnym głosem nakazała mu przestać.
- Co ciotka? Trzeba wytłuc
zwilgidziadków, te krwawe bestie!
- Karę zostaw mnie – rzekła
Dziwica – a pomnij, że i sam byłeś krwawą bestią gdy służyłeś
Czudzie – Judzie, którego przed chwilą ubił król Rysza.
- A prawda, w mordę jeża –
zgodził się Wiaczesław. – No, zarazy, cieszcie się, że
panienka ma nad wami litość, bo ja bym nie miał.
Dziwica stanęła nad ocalałymi
skorpionami i rzekła głosem bez najmniejszej skazy.
- Przeczytałam wasze myśli;
pałaliście żądzą mordu, tortur wyszukanych ponad imaginację,
burzenia, rozkopywania i palenia. Sprawiedliwość domaga się dla
was krwawej śmierci – skorpiony zamarły ze strachu, bojąc się
zemsty. – Jako jedna z Potęg Świata; Posłańców Ageja –
zawiesiła głos – nie chcę być jak wasi szaleni hersztowie,
przeto daruję wam życie – skorpiony uczuły ulgę – ale na
zawsze już będziecie tak mali jak pozostałe skorpiony, jak wówczas
gdy z krwi Fafnira się zrodziliście, a wasz jad będzie za słaby
by zabijać istoty rozumne. Teraz rozejdźcie się, a jeśli znów
poczniecie knuć, sroga kara was nie minie... – gdy Dziwica
wypowiadała te słowa, żądlące wojsko gwałtownie malało, aż
rozbiegło się na cztery strony świata, osiedlając się w ciepłych
krajach. Niektórzy powiadają, że wielki jak słoń, czarny
skorpion z Çatal Höyük, z którym walczyła Tatra w erze
jedenastej, był jednym z potomków Żądlących Ustaszy Panthera.
*
Bitwa pod Daral dobiegła kresu, a
kruki ucztowały na ciałach poległych. Król Rysza na szyje
zasłużonych włożył odznaczenie – naszyjniki z rysich kłów i
pazurów (w rzeczywistości srebrne, aby niepotrzebnie nie zabijać
tych szlachetnych zwierząt). Ozdoby te przypadły Klykanicy – co
zabił smoka Fafnira, Enkom Denebowi, Ovovowi Tęczookinsonowi,
Wiłkokukowi, czystej dziwicy (władca na znak szczególnej czci i
wdzięczności pocałował jej kolano), satyrom i sylenom grającym
,,Marsz Gerlacha’’ na fujarkach, kiedy wokół smoki ziały
ogniem, skrzatowi Dieduszce, Białej Damie z Opołonka i polnym
myszkom, co ratowały rannych, wreszcie licznym wojownikom z całego
królestwa. Niedźwiedź Wiaczesław stał na uboczu i dumał, gdy i
jego poproszono, by podszedł po naszyjnik. Szedł jak wyrwany ze
snu, a gdy król miał już go udekorować, rzekł:
- Nie mogę go przyjąć. Cały czas
służyłem potworowi i nienawidziłem Ageja i Enków, aż do momentu
gdy pani Dziwica zraniła mnie, a potem wyleczyła. Królu, mam na
łapach krew twoich poddanych i dlatego nie mogę od ciebie przyjąć
odznaczenia. Za to pragnę naprawić z nawiązką, to wszystko co
zniszczyłem służąc Czudzie – Judzie. Tak mi dopomóż Agej –
niedźwiedź skłonił się w pas, po czym odszedł do lasu.
Wszyscy słuchający oniemnieli, a
po chwili poczęli go oklaskiwać. Trzeba powiedzieć, że Lynxowie
byli bardziej solidarni niż ludzie; nie było u nich sierocińców,
bo dziecko mogło liczyć na pełen miłości dom, nawet gdy traciło
rodziców, a wdowy nigdy nie pozostawały bez pomocy rodziny i
sąsiadów. Wiaczesław grzebał teraz poległych, sadził lasy,
odbudowywał sioła, odbierał broń czcicielom Franta –
Przechery... Żył teraz cnotliwie, porzucił kult Rykara dla Ageja i
Enków, a zwłaszcza sprawiedliwej i miłosiernej Dziwicy, a choć
jego dawne winy były znane, to jednak przebaczono mu je. Jednak
pewnego razu, pewien soból, którego ojciec zginął rozdeptany
przez naszego niedźwiedzia w bitwie pod Traką, znienacka rzucił
się na Wiaczesława i zasztyletował go. Dziwica odprowadziła jego
parę (duszę zwierzęcą) do Nawi Jasnej, powożąc ognistym
rydwanem.
Tymczasem
Rysza umył się przy studni w siole Daral i przemówił do ocalałych
z rozbitych armii Czudy – Judy i Fafnira.
- Zasługujecie na śmierć, lecz jej
nie dostaniecie, bo nie chcemy powtarzać grzechu naszych ojców,
bowiem my uczymy się z dziejów. Niech nasi ojcowie spoczywają
spokojni, wiedząc, że my nie posłuchamy podszeptów Rykara.
Będziecie musieli naprawić wyrządzone szkody i złożyć hołd
sztandarowi Głowy Deneba. A teraz rozejść się! – wśród
pokonanych z Armii Rogatej i Ludu Przeklętego rozbrzmiały szlochy i
okrzyki radości, błogosławiono Ryszę jako ,,pana bohaterskiego i
łaskawego’’. Pewien żubr chciał nawet pocałować go w brzuch.
Król wrócił do Ynańska, gdzie Lynxowie śpiewali hymny ku czci
Ageja, Boruty i Dziewanny Šumina Mati. Tak jak marzył, zdobył
sławę wojenną, lecz nie sprawiła mu radości, bo dojrzał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz