poniedziałek, 3 czerwca 2013

Czuda - Juda

Za panowania króla Latavca, Dziewanna, oblubienica Boruty, urodziła dwoje dzieci o głowach rysiąt; Rysia i Lincję, od których wywodzi się rasa zwana Lynxami, Leśnymi Ludźmi Lynx, lub Rysianami.

,, [Lynxowie] kochali lasy i zwierzęta, a w szczególności rysie. Choć bywali w miastach Żbiczan, uważali je za hałaśliwe i brudne; sami nigdy nie założyli własnego. Budowali małe wsie, najchętniej nad wodą. Były w nich chaty kryte chrustem, papą, lub strzechą, a w przypadku królów całe drewniane. Największą z wsi był Ynańsk (obecnie Ińsko w Polsce), stolica Lynxów. Niektórzy woleli mieszkać w szałasach, ziemiankach i jaskiniach. Żyli z łowów, zbieractwa, rybołóstwa, pasterstwa (na północy ‘udomowili’ renifery), sadownictwa, bartnictwa, smolarstwa i handlu. Na ulicach Karpat i Beskidów [miast żbiczańskich] widziano ich jako żołnierzy (byli świetnymi partyzantami; w erze trzynastej pokonali Aleksandra Wielkiego), trabantów i straż miejską. Lubili sport i muzykę. Pływali, chodzili po drzewach, biegali, skakali w dal i wzwyż, cenili też zapasy. Ułożyli wiele hymnów o Enkach. Troskliwie opiekowali się dziećmi i chorymi, a także okaleczonymi w wypadkach i z urodzenia. Wielbili Borutę, Dziewannę Šumina Mati, Rybołowa i Dziwicę, często odwiedzali Rokitnickie Sioło [siedzibę Boruty i Leśnej Matki]. Wielu z nich należało do [zakonu rycerskiego] stuha – lubili tańczyć z szablami odebranymi ażdachom [...]’’ - ,,Gesta hybridorum’’.

Żbiczanie od początku traktowali ich bardzo źle i niesprawiedliwie (do wyjątków należał Pienin). Lataviec podstępem uwięził Rysia i zmusił do walki w amfiteatrze na oczach ośmiu tysięcy żądnych krwi widzów. Ryś uciekł, ale wielu jego potomków zostało niewolnikami Żbiczan, lub ginęło z rozkazu króla. Pienin, pomagający tym, których zniewoliło picie soku čorciego ziela, udzielał schronienia prześladowanym Lynxom. W koszarach niewolników mających ginąć na arenie, w Górkach, wybuchło powstanie Gerlacha, które rozszerzyło się na całe Żbikowo, a miało na celu porzucenie domu niewoli i osiedlenie się w krainie Murawi, o której opowiadał stary Lynx Mugorek, a która niestety nie istniała. Mimo męstwa, powstańcy zostali rozgromieni, a samego Gerlacha rozsiekały szablami ażdachy u stóp góry, która otrzymała jego imię. Na czele następnej insurekcji stanął potężny Lynx z Lasu Północno – Wschodniego, Roxyzorion, syn Dona, przez Polaków zwany Uralisławem, a przez Rosjan – Uralem. Pod jego sztandarem Żbiczanie zostali pokonani, a sprośny Lataviec za swe liczne zbrodnie, zabity przez kata. Niestety Lynxowie upodleni długą niewolą, dali posłuch Čortom – Gniewnikowi i Przecherze – Frantowi; patronowi rozbójników. Zabijali Żbiczan aż ci przeżyli tylko na wyspie Man na Dalekim Zachodzie. Od tego czasu trwa nienawiść rysia do żbika, a dobry król Uralisław pokutuje wypompowując krew z ziemi za pomocą kołowrotu, za to, że pozwalał na przelanie krwi samek i cządów (dzieci). Pierwszy król Lynxów popłynął na wyspę Man, lecz Dziewanna i biały ryś Deneb doprowadzili do pojednania Lynxów i Żbiczan. Na pamiątkę pozabijanych dzieci obu ras, na wierzbach, za sprawą Dziewanny pojawiły się puszyste bazie, zwane ,,kotkami’’. Uralisław w miejscu gdzie ujrzał czerwonego orła wzniósł sioło stołeczne Ynańsk nad pięknym jeziorem Ynańska Lykanus. Jego następcą był Rysza. Spragniony sławy wojennej planował złupić Fiszhuzę – stolicę Wydrzan i Saremę – wyspę Oxiów. Odwiodła go od tego Jurata, dała mu też róg obfitości. Od tego wydarzenia upłynęło już dziesięć lat, gdy na królestwo Leśnych Ludzi Lynx zwaliła się nowa wojna – z potworem Czudą – Judą.



*
Było to tak. W lesie na drugim brzegu Ynańska Lykanus pojawił się potężny i luty potwór; zionący ogniem jak smok, masowo zabijający stwory i zwierzęta, lecz tylko niektóre pożerający, wreszcie wymykający się z każdej pułapki. Świadkowie porównywali go do żubra, tura i smoka. W siedzibie królewskiej; drewnianym domku, przed obliczem Ryszy stanęli dwaj wywiadowcy; zając Skośnooki i sokół Sokole Oko.
- Opowiadajcie proszę, co wiecie o tej nowej bestii? – zapytał król, siedząc na bujanym fotelu, wynalazku Zajęczan z ery czwartej.
- Panie – przemówił dzielny zając – potwór przybył z Puszczy Vrastan w Azji, nazywa się Dziki Weprja, lecz wszyscy zowią go Czuda – Juda. Ogłosił się spadkobiercą Čorta Leina, podobnego do jelenia z czerwoną gwiazdą między rogami.
- Pod swymi rozkazami ma armię turów, żubrów, niedźwiedzi i wilków. Jego prawym skrzydłem (prawą ręką) jest dowódca niedźwiedzi, niedźwiedź Wiaczesław, walczący młotem tak ciężkim, że może nim łupać skały jak orzechy – zabrał głos Sokole Oko. – Gotuje się do wojny z waszym królestwem i w tym celu zawarł przymierze ze smokiem Fafnirem – był to przodek tego Fafnira, którego ubił Zygfryd w erze trzynastej – zwanym Smokiem Urukajewiczem. Fafnirowi znad rzeki Danu służą smoki, trusie – ogromne węże, bazyliszki, kuroliszki, hydry, zmieje i boreły. Ten krwawy szaleniec pali ogniem i truje oddechem – zabrzmiał raport sokoła, a król Rysza zdziwiony zmarszczył pysk.
- Cały las i Ynańsk zawsze mówiły, że to śmiertelni wrogowie!
-Wy Lynxowie jesteście uczciwi i dla was ,,tak’’ znaczy ,,tak’’, a ,,nie’’ znaczy ,,nie’’, czarne jest czarne, a białe białe – rzekł sokół. – Jednak Czuda – Juda i Fafnir to szachraje, potrafią składać przysięgi i zawierać przymierza co godzinę, a potem je zrywać. Ciężko będzie ich pokonać – zakończył smutno. – Poza tym obaj czczą przeklętego Rykara jak boga – dodał po chwili.
- Agej wyrwał mojego ojca z ręki Latavca, to i może ocalić mój lud od tych dwóch potworów – rzekł spokojnie Rysza. – Dziękuję wam; dostaniecie marchewkę i jarząbka – zwiadowcy opuścili dom króla, a ten padł na kolana, zwracając bystry wzrok na wschód, w stronę Rokitnicy...
W lesie nad rzeką Lebaną, w mateczniku stał niewiarygodnie szpetny potwór pijący wino z wiadra. Wielkie jak tur, w nozdrzach, z których leciał dym, nosił złoty kolczyk, jego skroń szpeciła blizna, a pierś – czarna tarcza orderu z czerwonym łbem Rykara. Pokryty burym futrem miał smocze zęby, długi, szkaradny język, krasne, lśniące w mroku oczy, białe rogi tura ze złotymi kolcami, czarne uszy, czarne, zjeżone włosy na grzbiecie, podobne do pazurów racice i okazały ogon z bujną kitą. Przy jego boku stał brunatny niedźwiedź, podpierający się spiżowym młotem, tęgo popijający wódkę z pieprzem i wydający pijackie okrzyki: ,,Ageja nie ma i nie będzie i nie trzeba’’. Naprzeciw nich wylegiwał się wielki, czarno – zielony smok o jednej głowie, błoniastych skrzydłach i czterech szponiastych łapach. Obok syczał wielki wąż o oślej głowie, a imię jego Kornifel (Rogalec), bo zamiast uszu miał długie rogi; zionął ogniem, a jego pysk był zbrojny w ostre zęby.
- Zaczynajcie, Czudo – Judo! – ryknął smok.
- Zaczynajcie, kumie Fafnirze Urukajewiczu! – odezwał się Czuda – Juda.
Wówczas jakiś alp; szkaradny stwór podobny nieco do człowieka, przyniósł pod pachą przerażone jagnię. Postawił je na trawie, a oba potwory z imieniem Rykara na pyskach, rzuciły się i rozdarły je na strzępy. Następnie Wiaczesław i Kornifel objęli się i ucałowali, wyżłopali dwie stągwie kamienne wódki z pieprzem i sokiem cytryny, aby wreszcie krwią złożyć podpisy na wężowym pergaminie. Zawyły wilki i zaryczały smoki. Pakt został zawarty.



*

Czuda – Juda zaatakował bez wypowiedzenia wojny, a nawet zapewniając przez lisa o chęci zachowania pokoju. Zdradziecki Fafnir również uderzył jakby wbijał nóż w plecy. Na Ynańsk szły Armia Rogata z lasów Wschodu, a od zachodu – Lud Przeklęty Fafnira. Byli to wrogowie nie znający litości – palący, duszący, rażący jadem i piorunami z oczu, zagryzający, rozdzierający i tratujący. Jednak Lynxowie zahartowani w bojach ze Żbiczanami niezmiernie drogo sprzedawali swe życie. W lesie nad rzeką Sus (Wepra, Wieprz), cały oddział dzików, służących Czudzie – Judzie dostał się w zasadzkę. Zginął dowódca Morchołt Gruby a Sprośny i głosiciel szaleństw tyrana – kozioł sarny z głową szczupaka. Po wielu podobnych potyczkach, wojska trzech mocarzy spotkały się nad siołem Daral nieopodal stolicy. Pod lazurowym sztandarem z głową białego rysia Deneba w koronie, zebrali się Lynxowie z Ynańska i Daralu, Lasu Północno – Zachodniego, Południowo – Zachodniego, Północno – Wschodniego; ojczyzny króla Uralisława, Południowo – Wschodniego, Irlandii, która wydała króla olbrzymów Atkaina (Dagdę), Krainy Białych Pól i Sonoru. Przybyli też najemni wojownicy z afrykańskiego plemienia Czarnych Uszu; ludzie z głowami karakali, czyli rysiów stepowych, Żbiczanie z wyspy Man i z Wysp Owczych (Varoży), gdzie na tych ostatnich żyły zgodnie z Lynxami, wreszcie niedobitki Zajęczan z wysepek na Morzu Rajskim, czyli Śródziemnym, krasnoludki, podobne do puchaczy bubony, których wodzem był król Bubacz (Vuvač), Płanetnicy, rosomaki, wołaki, Centaury, jednorożce, satyry, Cyjanopody, Parocytowie, Ucholoty, mające wylewać gorącą smołę, Kynokefale i Wilkogłowcy, olbrzymy, krasnoludy, wreszcie drzewne stwory jak entowie, driadowie, leśniki i świerczki. Na czele zwiadowców stał Świecek – wyglądający jak świeca z twarzą i kończynami podobnymi do ludzkich. W armii króla Ryszy byli nawet Enkowie – biały wilk Ovov Tęczookinson z lazurowymi ślepiami i jego brat Wiłkokuk, biały ryś Deneb, walczący incognito jako zwykły ryś i córka Srebronia i Srebrennicy, czysta Dziwica o łabędziej szyi. Słodka jak miód, czysta jak łza, piękna i delikatna jak lilia, potrafiła robić mieczem lepiej od lutego Kalin – cara i nigdy nie chybiała z łuku. Jej kosa przypominała piżmo. Pod kolczugą nosiła suknię z białego atłasu, a na czole gładkim jak oliwa, nosiła srebrną gwiazdkę. Pod jej rozkazy stanął hufiec brytanów. W oboezie ludzi – rysiów stał biały namiot oznaczony pękiem leczniczych ziół. Pieczę nad rannymi miał sprawować sędziwy krasnoludek Dieduszka, pamiętający jeszcze Lisyvka, ojca Latavca, a który przybył z sioła Didki na granicy puszcz północnego Wschodu i południowego Wschodu lądu, który od ery dziewiątej zowie się Europą. Pomagała mu Biała Dama – śnieżnobiała od stóp do głów. Pochodziła z zamku warownego Opołonek, wzniesionego przez Zajęczan do obrony przed Żbiczanami. Król Rysza spoglądał na wojowników z grzbietu zaprzyjaźnionego leśnego tarpana, okrytego czaprakiem z krasnej kitajki. Jego orężem była maczuga z drewna jabłoni ważąca tyle co dwa dziki (Lynxowie przewyższali siłą ludzi). Władcę okrywała surowa skóra płoci z jeziora Nidean, albo z rzeki Te – y – aka (Czterowoda). Nogi chroniły spiżowe nagolennice o srebrnych klamrach, a na palce dłoni i stóp, Rysza nałożył stalowe, zatrute szpony. Właśnie nadeszli wojownicy księcia Kampinosa (Campinos) niosący ciemnozielony sztandar ze złotą głową rysia, gdy król przemówił (Dziwica była bardziej godna wygłosić mowę, lecz Enkowie chcieli walczyć jak zwykli wojownicy).
- Ojcowie nasi wyrzynali Żbiczan; teraz Agej doświadcza nas srogością Fafnira i Czudy – Judy, lecz nie odbiera nam świętego prawa i obowiązku obrony. Na krew Gerlacha i Uralisława – nie będzie bestia deptać nam twarz ni dzieci nam pożerać! W jedną Mat’ Syraję Ziemlę wsiąkła krew ojców naszych i waszych – mówił to o poległych w wojnie z Latavcem – pamiętajmyu by się to nie powtórzyło. Takichmać! – ryknął jak lew wyciągając z pochwy z rekiniej skóry wyszczerbiony na karku Żbiczanina miecz. Następnie skierował donośną mowę do obu wrogich armii.
- Na Ageja! Niewolnicy i słudzy tyranów; pokajaliśmy się za rzeź Żbiczan i nie chcemy waszej. Nie powtarzajcie błędu naszych ojców. Zawróćcie i wydajcie nam tyranów; niech wasze samice nie będą wdowami, a młode – sierotami! – na te słowa Czuda – Juda zahuczał jak orkan.
- Nie słuchajcie tego krwiopijcy! Po jego trupie wiedze droga do światowego pożaru !!! – Fafnir zaś zawołał jak grzmot:
- Ludu Przeklęty! Wyzbądź się litości, morduj ile wlezie, uczcij tym Rykara Dyzbeła Czarnoboga! – Rysza nałożył szłom z żelazną maską zasłaniającą pysk. Jego wojsko odśpiewało ,,Marsz Gerlacha’’, a Armia Rogata i Lud Przeklęty wyryczały hymny do smoka Rykara.
- Za Borutę i Królestwo! – Rysza wyciągnął miecz i rzucił się na wroga. Czudę – Judę okrywał stalowy kirys i otaczało mrowie wojowników. Siał spustoszenie. Na widok Dziwicy bestie cofnęły się zmieszane.
- Ageja nie ma i nie będzie i nie trzeba! – ryczał niedźwiedź Wiaczesław, wywijając ogromnym młotem i miażdżąc nim przeciwników jak żelazną maczugą. Wąż Kornifel dusił i palił ogniem z oślego pyska, lecz wtem jego rogata głowa trzasnęła pod stopą Dziwicy. Wiaczesław umorusany krwią i mózgami, podbiegł w jej kierunku ze swym bojowym okrzykiem. Szafirowe oczy córy Chorsa rozbłysły jak gwiazdy, a wyzierała z nich litość i żal nad bezlitosnym wrogiem, bo prawdziwi bohaterowie są zdolni przebaczać i oszczędzać słabszych. Spiżowy młot już miał roztrzaskać jej śliczną główkę, gdy strzeliła ze srebrnego łuku. Wiaczesław wypuścił oręż z łap, pociemniało mu w pięknych, czarnych oczach i ze słowem: ,,Zakręt mać’’!, jak kłoda runął na skrwawioną murawę. Pod królem Ryszą biły się też skrzeble zbrojne w sztylety. Były to białe tchórze, czyli fretki; dziwne, bo miały troje oczu na głowie, a na piersi miały siną plamę. Pod sztandarem Czudy – Judy śmierć rozsiewał pewien jagodnik imieniem Jagoda (Jahoda). Cóż; stwór jeszcze dziwniejszy niż skrzeble. Przypominał ogromną jagodę, mającą ręce i nogi kościotrupa. Okrywała go miękka skóra, przez której pory pobierał pokarmy i napoje, a w kościstej dłoni dzierżył bicz z płomieni, mogący odcinać głowy z karków. Skrzeble biegły ze sztyletami w pyskach. Jagoda nadepnął jedną z nich, lecz kolejna przecięła mu ścięgna w kościach nóg tak, że przewrócił się, a jego owocowe ciało przekłuł grad sztyletów. Umierając, okrutny jagodnik wzywał Ageja i Mokoszy. Żubry, którymi dowodził wojewoda Włodzimierz Żubrow znad rzeki Narvi, szarżując rozgniotły Jagodę na miazgę, a niektóre ginęły, potykając się o jego ognisty bicz. Olbrzymy kniazia Wielguda (Vilhuda) rzuciły się na Lud Przeklęty Fafnira, siekając smoki i węże, ginąc od ran i oparzeń. Wielgud złapał wodnego Čorta Arafa za słoniową trąbę i wyrzucił wysoko, wysoko... Gdy Wiaczesław otworzył ślepia, spostrzegł, że leży pod białym namiotem, a obok niego ranni. Opiekowali się nimi stary skrzat Dieduszka, troskliwa Biała Dama z Opołonka i zastępy polnych myszek.
- Hej, do jasnej pszczoły! – ryknął, aż namiot się zatrząsł. – Gdzie jestem?
- Tu leczy się rannych – rzekł zgrzybiały Dieduszka. – waćpan został tu przyniesiony przez panią Dziwicę, która waćpana zraniła.
- Gdzie jest mój młot, zakręt? – spostrzegł na sobie zakrwawione szarpie i strumień krwi lecący ciurkiem z rany. Nie dość tego. Po jakimś czasie ujrzał u swego wezgłowia pannę w bieli, nieopisanej krasy. Pięć niezwykle silnych brytanów dźwigało jego młot. Panna była bez kolczugi, za to zbrojna w łuk, strzały i miecz, przyozdobiona koroną z ognia. Poznał ją.
- Zakręt... – wymamrotał, nie umiejąc inaczej wyrazić myśli: ,,Przyszła mnie dobić’’. – Ja ci pokażę! – wycharczał i zamierzył się łapą, lecz nie udało mu się uderzyć.
- Zamilcz, nieszczęsne stworzenie – czystym głosem rzekła Dziwica. – Ta rana jest zaczarowana i tylko Posłańcy Ageja mogą ją uleczyć.
- Do jasnej małpy, twojego Ageja nie ma – zbluźnił Wiaczesław.
- Idziesz prosto w paszczę smoka Otchłani – ostrzegła Dziwica.
- Przestań miodzić – burknął niedźwiedź, przed którego oczyma latały już czarne płaty.
- Niebiańska Łuczniczka dobrze waćpanu radzi – ośmielił się odezwać Dieduszka.
- Zpszczelaj dziadu! – ryknął niedźwiedź. – Jejku, krwawię jak zarżnięta świnia, a to ten frant Dyngus z Čortnawi, na śmingus dyngus oblewa mnie rozpaloną smołą... O ja cię , co się dzieje; chyna jednak uwierzę w tego Belbuka, to jest ... Ageja. Dobra, precz z Czudą – Judą i Rykarem, żałuję, żem was ztyrał za ratowanie życia. A ... Pani Ogarów, Brytanów i Char... ra... o... o.... o.... – zasłabł, a Dziwica rozpromieniona , wezwawszy imienia Ageja położyła na zaczarowanej ranie śliczną, białą dłoń ozdobioną pierścieniem z turkusem. Rana znikła i krew przestała się sączyć. Niedźwiedź westchnął z ulgą i na znak wdzięczności polizał jej piękną twarz.
- Teraz możesz naprawić, co się da – rzekła Dziwica. – Jeśli tego chcesz to powinieneś... – Wiaczesław nadstawił uszu.
Bitwa trwała w najlepsze. Wiele turów, żubrów i innych wojowników Armii Rogatej, często od początku niechętnych zaborczej wojnie i tyranowi, opuszczało szeregi, bądź zmykając do lasu, bądź też przechodząc na stronę króla Ryszy. Podobnie było w Ludzie Przeklętym. Rysza zbryzgany krwią i mózgiem usiłował zmierzyć się z Czudą – Judą, lub Fafnirem, lecz ci tchórzliwie zasłaniali się ciałami swych poddanych. Straszna to była bitwa. Nieoczekiwanie przeniewierczy Fafnir podniósł głaz i cisnął nim w Czudę – Judę, aż ten się przewrócił, a jego kirys pękł. Każdy tur czy żubr zginąłby po takim ciosie, ale nie Czuda – Juda. Zaryczał wściekle i ziejąc ogniem, popędził w stronę niedawnego sojusznika. Dopadł go i wygryzł kawał mięsa z boku. Rysza, pod którym zabito tarpana, dostrzegł to. Przeskakując trupy dopadł wlaczące potwory i złapał Dzikiego Weprję za białe rogi, ze złotymi kolcami u nasady. Mocowali się chwilę, aż rozległ się głuchy trzask i król odłąmał rogi tyranowi. Następnie skoczył mu na grzbiet i przebijając małe, czerwone oczy, wbił do mózgu.
- Muuu, uu, u... – wystękał Czuda – Juda, po czym wyzionął ducha.

,,Nie wiadomo gdzie teraz jest, choć prawdopodobnie u Čortów’’ - ,,Codex vimrothensis’’.

Król Lynxów wyjął miecz wyszczerbiony przez swego ojca, aby dobić Fafnira, lecz zobaczył, że jego szpetny łeb ktoś rozbił toporem. Ze zdziwieniem ujrzał, że pogromcą smoka nie był żaden siłacz znany z odwagi i brawury, lecz słaby i strachliwy stworek, mieszkaniec wielkiego pola owsa, żyta i pszenicy, noszącego nazwy Pyro lub Pyrsk. Stwór do pasa był młodym człowiekiem, ubranym w czerwony lub zielony, a może żółty kubrak z kapturem, a zad, nogi i ogon miał jak koń. W obu rękach trzymał ogromny topór i rumienił się na widok zwycięskiego króla.
- Jak was macierz nazwała? – Rysza zapytał jak najłagodniej.
- Zowię się Klykanica z Pyrska, Panie – rzekł młody stwór z rasy klykanickiej – lecz wszyscy mówią na mnie Fajtłapa.
- Już nikt cię tak nie nazwie – Rysza położył mu dłoń na ramieniu, a trzeba wiedzieć, że Fafnir był groźny, nawet gdy konał.
Armia Rogata i Lud Przeklety widząc śmierć swych wodzów powoli, lecz nieubłaganie poszły w rozsypkę. Niestety, nim Klykanica zdążył rozbić łeb smoka, ten zranił skrwawioną ziemię szponami i zacisnął w łapie, a krew z rany, zmieszała się z nią. Smok krwawy umarł, lecz z jego krwi zmieszanej z ziemią, zrodziły się czarne i czerwone skorpiony; całe hufce skorpionów, które w miarę jak oddalały się od pola bitwy, rosły do rozmiarów krowy, albo konia. Ich dowódcy nazywali się Panther (czarny) i Mielnik (czerwony) i też byli skoropionami. Prowadzili jadowite wojska na Ynańsk ogołocony z wojowników, pełen samek, cządów i starców, i kalek. Deneb, albo Ovov Tęczookinson szepnął coś walecznej Dziwicy, a ta wskoczyła na grzbiet Wiaczesława, niosącego młot w pysku i wraz ze swymi psami udała się w kierunku sioła stołecznego...

*
W lesie nad jeziorem Ynańska Lykanus ogromny, czarny skorpion wzniósł kleszcze w górę i wygłosił mowę:
- Za tym jeziorem czeka was chwała! Nasza święta rasa i Duch Odwiecznego Żywiołu oczekują, że z Ynańska nie zostanie kamień na kamieniu. Na pohybel Lynxom, Lynxowie za Biały Mur! Zabijcie...
- Nikogo nie zabijecie – rozległ się dźwięczny, niewieści głos.
Panther i Mielnik ujrzeli Dziwicę z napiętym łukiem z płonącymi strzałami, niedźwiedzia Wiaczesława ze spiżowym młotem, Deneba – teraz już w zwykłej postaci; wielkiego jak niedźwiedź, Ovova i zionącego ogniem Wiłkokuka z maczugą. Nad głowami Enków płonęły ogniste korony.
- Do kroćset! – pisnął czarny skorpion. – Jak poczujesz, suko, mój kolec jadowy w plecach, to spokorniejesz. Żądlący Ustasze – kłuć! – już miał chwycić Dziwicę w kleszcze, gdy Wiaczesławowy młot spadł mu na pancerny czerep, rozbijając go z hukiem gromu. Strzała ze srebrnego łuku Pani Ogarów zabiła czerwonego skorpiona Mielnika. Białą ręką zdobioną manelami dała znak psom, by nie atakowały, a sama posyłała w rzesze Żądlących Ustaszy strzałę za strzałą, a każda siała śmierć, przebijając gruby pancerz niby bełt z kuszy. Wojska Panthera i Mielnika do przeplynięcia jeziora Ynańska Lykanus przygotowały sobie tratwy i pnie, lecz daremny był ich trud, bo niedźwiedź Wiaczesław robił z nich swoim młotem ,,powidła, które Rykar da swym Čortom’’ – jak sam powiedział. Skorpiony gotowe do dokonania rzezi w Ynańsku, teraz skomliły o litość jak psy. Wiaczesław w zapamiętaniu tłukł ich młotem, lecz Dziwica donośnym głosem nakazała mu przestać.
- Co ciotka? Trzeba wytłuc zwilgidziadków, te krwawe bestie!
- Karę zostaw mnie – rzekła Dziwica – a pomnij, że i sam byłeś krwawą bestią gdy służyłeś Czudzie – Judzie, którego przed chwilą ubił król Rysza.
- A prawda, w mordę jeża – zgodził się Wiaczesław. – No, zarazy, cieszcie się, że panienka ma nad wami litość, bo ja bym nie miał.
Dziwica stanęła nad ocalałymi skorpionami i rzekła głosem bez najmniejszej skazy.
- Przeczytałam wasze myśli; pałaliście żądzą mordu, tortur wyszukanych ponad imaginację, burzenia, rozkopywania i palenia. Sprawiedliwość domaga się dla was krwawej śmierci – skorpiony zamarły ze strachu, bojąc się zemsty. – Jako jedna z Potęg Świata; Posłańców Ageja – zawiesiła głos – nie chcę być jak wasi szaleni hersztowie, przeto daruję wam życie – skorpiony uczuły ulgę – ale na zawsze już będziecie tak mali jak pozostałe skorpiony, jak wówczas gdy z krwi Fafnira się zrodziliście, a wasz jad będzie za słaby by zabijać istoty rozumne. Teraz rozejdźcie się, a jeśli znów poczniecie knuć, sroga kara was nie minie... – gdy Dziwica wypowiadała te słowa, żądlące wojsko gwałtownie malało, aż rozbiegło się na cztery strony świata, osiedlając się w ciepłych krajach. Niektórzy powiadają, że wielki jak słoń, czarny skorpion z Çatal Höyük, z którym walczyła Tatra w erze jedenastej, był jednym z potomków Żądlących Ustaszy Panthera.

*
Bitwa pod Daral dobiegła kresu, a kruki ucztowały na ciałach poległych. Król Rysza na szyje zasłużonych włożył odznaczenie – naszyjniki z rysich kłów i pazurów (w rzeczywistości srebrne, aby niepotrzebnie nie zabijać tych szlachetnych zwierząt). Ozdoby te przypadły Klykanicy – co zabił smoka Fafnira, Enkom Denebowi, Ovovowi Tęczookinsonowi, Wiłkokukowi, czystej dziwicy (władca na znak szczególnej czci i wdzięczności pocałował jej kolano), satyrom i sylenom grającym ,,Marsz Gerlacha’’ na fujarkach, kiedy wokół smoki ziały ogniem, skrzatowi Dieduszce, Białej Damie z Opołonka i polnym myszkom, co ratowały rannych, wreszcie licznym wojownikom z całego królestwa. Niedźwiedź Wiaczesław stał na uboczu i dumał, gdy i jego poproszono, by podszedł po naszyjnik. Szedł jak wyrwany ze snu, a gdy król miał już go udekorować, rzekł:



- Nie mogę go przyjąć. Cały czas służyłem potworowi i nienawidziłem Ageja i Enków, aż do momentu gdy pani Dziwica zraniła mnie, a potem wyleczyła. Królu, mam na łapach krew twoich poddanych i dlatego nie mogę od ciebie przyjąć odznaczenia. Za to pragnę naprawić z nawiązką, to wszystko co zniszczyłem służąc Czudzie – Judzie. Tak mi dopomóż Agej – niedźwiedź skłonił się w pas, po czym odszedł do lasu.
Wszyscy słuchający oniemnieli, a po chwili poczęli go oklaskiwać. Trzeba powiedzieć, że Lynxowie byli bardziej solidarni niż ludzie; nie było u nich sierocińców, bo dziecko mogło liczyć na pełen miłości dom, nawet gdy traciło rodziców, a wdowy nigdy nie pozostawały bez pomocy rodziny i sąsiadów. Wiaczesław grzebał teraz poległych, sadził lasy, odbudowywał sioła, odbierał broń czcicielom Franta – Przechery... Żył teraz cnotliwie, porzucił kult Rykara dla Ageja i Enków, a zwłaszcza sprawiedliwej i miłosiernej Dziwicy, a choć jego dawne winy były znane, to jednak przebaczono mu je. Jednak pewnego razu, pewien soból, którego ojciec zginął rozdeptany przez naszego niedźwiedzia w bitwie pod Traką, znienacka rzucił się na Wiaczesława i zasztyletował go. Dziwica odprowadziła jego parę (duszę zwierzęcą) do Nawi Jasnej, powożąc ognistym rydwanem.
Tymczasem Rysza umył się przy studni w siole Daral i przemówił do ocalałych z rozbitych armii Czudy – Judy i Fafnira.
- Zasługujecie na śmierć, lecz jej nie dostaniecie, bo nie chcemy powtarzać grzechu naszych ojców, bowiem my uczymy się z dziejów. Niech nasi ojcowie spoczywają spokojni, wiedząc, że my nie posłuchamy podszeptów Rykara. Będziecie musieli naprawić wyrządzone szkody i złożyć hołd sztandarowi Głowy Deneba. A teraz rozejść się! – wśród pokonanych z Armii Rogatej i Ludu Przeklętego rozbrzmiały szlochy i okrzyki radości, błogosławiono Ryszę jako ,,pana bohaterskiego i łaskawego’’. Pewien żubr chciał nawet pocałować go w brzuch. Król wrócił do Ynańska, gdzie Lynxowie śpiewali hymny ku czci Ageja, Boruty i Dziewanny Šumina Mati. Tak jak marzył, zdobył sławę wojenną, lecz nie sprawiła mu radości, bo dojrzał.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz