- Do
grzyba pana! - krzyknął zagniewany Kościej, rzucając kryształową
czaszką o podłogę.
Ta rozbiła się i buchnęła zielonym płomieniem, lecz
po chwili wróciła do poprzedniego stanu. Za stołem leżał
olbrzymi, tłusty stwór, przyprowadzony przez Mięsojada. Był
pokryty grubą, bezwłosą skórą. Miał cztery płetwiaste
kończyny, małe, czarne ślepia, ale najbardziej rzucał się w oczy
jego nas. Przypominał małą trąbkę, był gruby, mięsisty i
zwisający. Przed stworem stał talerz z rybami, kalmarami, glonami i
gastrolitami. Kościej ujrzał go, gdy ochłonąwszy z gniewu, wrócił
z balkonu.
Tymczasem zbiegli niewolnicy, a wśród nich Tatra,
Ruta, Ovov i Arvot przebywali na Księżycu, w pałacu ocalonego i
entuzjastycznie witanego króla Ixovodrava. Dysponując zębem Rykara
mogli skutecznie stawić opór nawet całej armii Kościeja, toteż
wyszli na powierzchnię otworem używanym przez Uszaka, który
właśnie wrócił z Chlobęby. Wojsko bało się walczyć z tatrą,
mającą oręż tak niebezpieczny i tak łatwy w użyciu. Sam Rykar
nie posiadał się ze złości widząc co ona robi z jego zębem.
Niewolnicy zabrali zapasy i ruszyli w las. Doszli do zgliszcz
Chlobęby i ujrzeli las pali z wiszącymi na nich osmalonymi ciałami.
Po kilku dniach tułaczki, króla Ixovodrava znalazła ekspedycja
,,jaj płomienistych", wysłana przez zaniepokojonego
wieloletnią nieobecnością ojca, syna zarządzającego Księżycem.
Król rozkazał, aby oprócz niego i innych uwolnionych Płanetników
zabrano też pozostałych uciekinierów. Oto pięcioletnia odyseja
Tatry dobiegła końca. Tak myślano. Na Księżycu było
bezpiecznie.
-
Chciałbym w tym miejscu - zabrał głos królewicz Ixlavok - wyrazić
głęboką wdzięczność tej, która ocaliła mojego ojca i kilku
jego poddanych - mówił stojąc. - Eichen lyva Tatra ezen Toreń"1!
- rozległy się oklaski, a następca tronu podszedł do Tatry i
ucałował jej ręce niebieskimi wargami, po czym ukląkł i
patrzył jak ojciec nakłada jej kolię ze srebra i platyny, a głowę
koronuje wieńcem z błękitnych płomyków.
-
Chciałabym tylko wrócić do domu i ostrzec Lecha III przed
planowanym najazdem - odpowiedziała rumieniąc się.
Znaleziony przez nią ząb Rykara został wmurowany w
ścianę chramu Srebronia. Tatra i Ruta otrzymały apartamenty w
pałacu króla, podobnie jak towarzyszące im zwierzęta, natomiast
pozostałym wyzwoleńcom, królewicz postawił domy w najlepszej
dzielnicy miasta stołecznego Kinperokabadu. Księżycowi znachorzy i
wracze usunęli z ciał numery, wypalone niegdyś przez Uszaka
węglem. Król ofiarował niewiastom własne ,,jaja płomieniste"
wraz z pilotami i traktował jak córki. Jednak Tatrę niepokoił los
środkowej Europy.
-
Zanim wyruszyłam do Kościeja - mówiła Ixovodravovi - przyleciał
do Torenia król Opplan, któremu raczyłeś dać schronienie.
Chciałabym go spotkać i poznać kolejne zadanie, jakie mi wyznaczy.
- tatra lubiła przyglądać się, a nawet pomagać w pracach
Płanetników, związanych z pogodą. Raz gdy ekipa, której
towarzyszyła, przelatywała nad Montanią, zapragnęła odwiedzić
dawno opuszczoną rodzinę. Jednak kiedy zeszła na ziemię i stała
się widzialna, ludzie uznali ją za południcę, która dzień
wcześniej zabiła młodego mężczyznę pracującego na polu.
Została zaatakowana i z odniesioną raną, uleciała w niebo razem z
Płanetnikami, którzy ją uleczyli. Teraz planowała na dobre wrócić
do swego kraju. Podobnie zresztą marzyła znaczna część byłych
niewolników.
-
Wiem, że chcesz nas opuścić - po chwili milczenia powiedział
władca. - Zasmucasz mnie tym - dodał, ale Tatra wiedziała, że
musi ocalić resztę Europy przed Kościejem. - Ixlavok, ty i Ryta
jesteście mi jednakowo drodzy, ale zapewne Agej, też chciałby cię
widzieć przy kontynuacji misji. Jeśli pragniesz spotkać się ze
swoim królem, to doznał on wielu cierpień, które go zmieniły.
Krzywda doznana od Kościeja zatracił w nim sens życia, stracił
królestwo, rozstał się z synem, jest u nas jak pielgrzym.
-
Gdzie on mieszka? - zapytała Tatra. - Dlaczego nie tutaj?
-
Opplan szuka teraz sensu życia na nowo - odrzekł Ixovodrav. - Jutro
polecisz nad jedno z naszych mórz wypełnionych mlekiem. Zbudował
sobie chatę nad brzegiem i cieszy się dużym autorytetem moich
poddanych, jako wieszcz - profietus.
Wracając
do Presnau...
-
Jestem Mirungow - przedstawił się stwór, kłaniając się w pas
Kościejowi.
-
Znam was - odrzekł król. - Pochodzicie z Terra Australis Incognita,
lądu na południu od Wielkiego Dębu i Nawi, a jesteście lirnikiem.
-
Prawdę wypowiadają wasze usta - potwierdził Mirungow.
-
Bywaliście w Europie? - pytał Kościej.
-
Otóż to! Otóż to! - morski zwierz klaskał w płetwy. - Ja byłem
w Burus i widziałem i Wiłkokuka i jego brata, zaprzyjaźniłem się
z tym ostatnim... - Kościej gniewnie zmarszczył bezwłose brwi,
toteż jego gość dodał pospiesznie.
-
Gloriya alden pa!2
- zakrzyknął gorliwie. - Widzę, że
Ovov napsuł wam krwi, ale ja mam wpływ na niego, przekabacę go na
waszą korzyść.
-
Gucen - powiedział Kościej. - Krwi napsuła mi też pewna
dziewucha, którą zabrał mi z lochu. Teraz mieszkają oboje na
Księżycu.
-
Ein problemus!3
- powiedział Mirungow i skrzesał iskrę, która zawirowała w
powietrzu, aż zawisła i stałą się płomieniem wielkości dłoni,
a gdy powiedział 16 i 15 (była to liczba imienia Ovova) puste
oczodoły Kościeja spostrzegły biały w płomieniu, wilczy pysk.
-
Panie - przerwał nagle jakiś żołnierz - graf Uszak, zarządzający
kopalnią gwiezdników, przesyła wam głowę Amosowa i jego żywego
syna, Azaratiela, abyś ty panie mógł dokonać egzekucji tego
ostatniego - następnie w drzwiach ukazał się rysi łeb Uszaka
trzymającego zakonserwowany w spirytusie czerep zbuntowanego maga.
-
Ty porozmawiaj, a ja pójdę się zabawić na Placu Ryb z Azaratielem
Amosowiczem! - rzucił Kościej i zostawił swego sługę.
-
Cześć, to ja, Mirungow - przedstawił się.
-
Dawno cię nie widziałem! Znów czarujesz, choć mówiłem ci, że
to nie dla ciebie - odparł wilk, wpatrzony w ogień, który płonął
w zamkowym kominku. - Jak leci?
-
Dobrze, służę wielkiemu panu - mówił przyjaciel Ovova - i mam
sprawę do ciebie, nie zawiedź naszej przyjaźni.
-
A co to jest? - zaciekawił się wilk.
-
Słuchaj, ty możesz tego nie rozumieć, ale skoro wszyscy ludzie są
jednym narodem i mówią jednym językiem, powinni mieć jednego
króla nad sobą.
-
Rozumiem; Osoba Ognista to inaczej Król Wszystkiego - pomyślał o
Ageju.
-
Myślałem o czym innym - zaprzeczył Mirungow. - Świat, władzy
potrzebuje tęgiej, a nie ulotnej, władzy zaprzeczającej
istniejącym już królom.
-
Do czego dążysz? - zdziwił się wilk.
-
Mieszkasz teraz na Księżycu - podjął jego oponent z drugiego
wątku. - Cieszę się, że jesteś bezpieczny. Gdyby nie pewna
kobieta, wcale niewarta trudu, jaki jej poświęciłeś, uniknąłbyś
tych bolesnych przeżyć. Ona jest zła. Żeby ją ocalić stawiłeś
opór mojemu panu, którego przeznaczeniem jest rząd dusz nad
światem; źle uczyniłeś...
-
Mirungow - skomlał Ovov - ty służysz Kościejowi?!
-
I co w tym złego? Słusznie ciebie skarał, ale w gruncie rzeczy
jest mu obojętne czy żyjesz czy nie; możesz razem z nią mieszkać
u Płanetników, ale wara ci od powrotu na Ziemię! - ostrzegał
rozmówca.
-
I ciebie też zniewolił? - serce wilka napełniało się
przerażeniem.
-
Głupku, wariacie, idioto! - wybuchnął morski potwór. - Kiedy
zrozumiesz, że imię Kościeja jest Przyszłość, Brak Drugiej
Możliwości?! - Ovov Tęczookinson smętnie zwiesił łeb. -
Myślałem, że jesteś moim przyjacielem, a ty jesteś kiep! -
następnie zgasił płomień i mrucząc: ,,Gloriya alden Costen -
Lemurus, royek ov evrylitis4"
złamał kawałek brzozowej kory z portretem swego byłego
przyjaciela.
Tatra
szła brzegiem mlecznego morza, a Arvot Baldas pływał w
śnieżnobiałym płynie. Pożegnała się już z królem
Ixovodravem, jego synem Ixlavokiem, oraz z Rutą i ludem stolicy -
teraz szła spotkać się z królem Opplanem. Została wpuszczona
przez brodatego starca niewidzącego jej twarzy, ubranego w czerwony
kontusz niczym Płanetnicy.
-
To ja, Tatra - mówiła - pięć lat temu kazałeś panie, bym szła
do Kościeja i poznała go abym mogła potem go zniszczyć. Wykonałam
jego zadania, prócz ostatniego.
-
Posłuchaj córko - mówił nieszczęśliwy król, próbując
odtworzyć w pamięci jej postać. - Był czas, kiedy Neurowie
rządzili światem. Ich dorobek zniszczyły węże zza tamy, co
ciałami i jadem swymi pokryły wschód i zapaskudziły świat wzdłuż
i wszerz. Potem świat był we włodarstwie rusałek i wodników,
wczoraj i dziś - my na nim jesteśmy. Neurowie byli katami Lynxów,
stworzyli oszałamiającą kulturę. Byli butni i wielcy, nawet gdy
nie przodowali. Para Enków; Boruta i Leśna Matka, dała im życie
nad rzeką Ner, a oni rozproszyli się po świecie. Ci znad Rininu
byli inni niż ci znad Neru; ich duma przerodziła się w pychę i
odrzucili wszystkie inne kultury jako nieczyste. Nad Nerem i na
wschód od niego przyjęto ten pogląd i gdy inni biegli, oni stali,
aż zgubna idea się załamała. Neurowie Nadrinińscy poszli w górę,
a Neurowie Nadnerzyńscy pozostali na dole. Inne cywilizacje to
wykorzystały i wielu Neurów poginęło z winy ludzi, płacąc za
to, że wielu pożerali. Okrutni i zaborczy, teraz chcą znów w górę
iść. Spośród nich powstali oszuści; król Krwawy Burek i
czarownik Amosow, a gdy ten ostatni spalił wielką dzielnicę -
Opplan przemawiał w ekstazie - Kościej obu wyprawił do Nawi, a
choć z moim synem zawarł pokój, rychło go złamie, ale mój syn
tego nie wie. Trzeba go ostrzec i twoim będzie to zadaniem - król
skończył mowę i Tatra udała się w drogę. Zabrała ze sobą
Ovova i kazała pilotowi ,,jaja ognistego" lecieć za Viranę.
Rozdział
XVII
- Kościej
chyba upadł na głowę! - szeptali w domach mieszkańcy Presnau,
obawiając się sąsiadów.
-
Po co mu takie wielkie łuki z ogromnymi strzałami? - pytano się
powszechnie.
Istotnie,
Kościej nakazał budować wielkie, mobilne machiny podobne do łuków,
a ich bronią były zrobione z pni sosnowych strzały zakończone
grotami z gwiezdników, wielkości ludzkich głów. Grot z takiego
kamienia niszczył bowiem wszystko w coby go nie wbito. Przed jego
łóżkiem leżała skóra Krwawego Burka, a głowy Amosowa i jego
syna Azaratiela zostały spalone na śmietnisku. Zachód na pewien
czas się wyciszył, a wzajemna nienawiść zeszła na dalszy plan.
Kościej przygotowywał się do wojny z Lechem III, synem Opplana,
mimo zawartego porozumienia pokojowego. ,,Nasza przewaga daje nam
wszelkie prawa" - mówił do swoich dowódców. Sporządzone
machiny kazał też umieszczać we wszystkich zakątkach swego
imperium, zwłaszcza w górach, na przykład na szczycie Monta
Vakilis Gracilis w Alpach (nie mylić z Monta Vakilis w kraju Oyów).
Wiedział, że przemowa Mirungowa nie zdała egzaminu i Ovov
Tęczookinson, razem z Tatrą, wyrusza ostrzec króla środkowej
Europy. Kościej rozważał ewentualność zestrzelenia ,,jaja
płomienistego" z ,,łuku"; obsługujący machiny
strzelnicze mieli rozkaz strzelać do wszystkich księżycowych
pojazdów, jakie tylko by dostrzegli. Tymczasem na Placu Ryb odbywały
się ćwiczenia wojskowe.
*
To był koszmar. Ułamek sekundy i pilot stracił życie.
Tatra ujrzała płomień, który nagle zaczął wdzierać się do
kabiny, a następnie maszyna wpadła do morza i zgasł jej płomień.
Księżycowy metal, do dzisiaj niezidentyfikowany, lekko unosił się
na falach, a podróżnicy pływali niczym łodzią. Niedaleko był
brzeg, a unoszące się w oddali wzniesienie było stanowiskiem
strzeleckim. Nagle - z błyszczącej wody wynurzył się wielki pysk,
zakończony charakterystycznym nosem.
-
Nie posłuchałeś mojej rady! - przemówił Mirungow. - Mówiłem
ci abyś siedział na Księżycu jak mysz pod miotłą i nie
przeszkadzał mojemu panu!
-
Kto to jest? - spytała się Tatra, która nigdy wcześniej nie
widziała podobnej istoty.
Stwór natomiast, zanurkował i całym ciałem wyrzucił
szczątek ,,jaja płomienistego" w powietrze. Następnie
zanurzył się aby pochwycić Tatrę zębami, lecz przeszkodził mu
Ovov, nagłym, silnym blaskiem oczu dezorientujący napastnika. Wilk
chwycił ją zębami za kark, tak jak wilczyca przenosi swe młode i
począł płynąć do brzegu. Mirungow wściekle wynurzył łeb z
wody, a z oczu wypłynęła mu czarna ciecz. Tatra wskoczyła na
grzbiet Ovova, a tymczasem prześladowca już miał zacisnąć
szczęki na jego ogonie. Jednak wilk skoczył przed siebie, a
dziewica upadła twarzą w piasek.
-
Czego uciekacie zdrajcy?! - wołał morski potwór wypełzając na
brzeg.
Ten
znakomity pływak, na lądzie ruszał się jak człowiek zaszyty w
worku i nie mógł dogonić rączego wilka. Teraz Tatra mogła
przyjrzeć się dokładniej ogromnej istocie, która w tej chwili,
wśród bezradnego miotania inwektyw, z czarnymi łzami kapiącymi z
oczu, budziła raczej żal niż grozę.
-
Przez ciebie suko, straciłem przyjaciela - sapał gniewnie - ty
odciągnęłaś go od tego, komu dano monopol na prawdę! - pełznął
w kierunku Tatry.
Wtem usłyszała trzask gałęzi i zwalista postać
Mirungowa utonęła w piasku.
-
Pomóżmy mu! - Tatra i Ovov podeszli do pułapki.
-
Ty mu nie pomożesz - mówił wilk do niewiasty. - Jesteś za słaba,
a on ciebie nienawidzi. Sam spróbuję - zakończył.
Mirungow
tymczasem machał płetwami w wilczym dole, a czarne krople sączyły
się ze ślepi. Enk wyciągnął doń łapy.
-
Złap się, chcę ci pomóc! - mówił.
-
Nie przyjmuję pomocy od zdrajców! - powiedziawszy to wodniak
kłapnął zębami i Ovov uczuł ból. Tatra z przerażeniem
spostrzegła, że stracił przednią łapę. Zaś ten, który go
okaleczył zapadł się jeszcze głębiej. Na dnie pułapki tkwiły
zaostrzone pale, które zabiły Mirungowa.
-
Kim on był? - pytała się Tatra, opatrując kikut wilczej łapy.
-
Byliśmy przyjaciółmi, - opowiadał basior - ale w jego sercu na
moje miejsce wszedł Kościej. Idź po chrust do lasu, zrobimy mu
pogrzeb! - mówił liżąc swój kikut.
Zbierając suche gałęzie, nie wiedziała, że ktoś ją
obserwuje.
-
Gdzie jesteśmy? - wychodząc z lasu zapytała mewę.
-
Tu jest Wolin, a po tej plaży chodzili Novals i Aivalsa -
odpowiedział biały ptak, wzlatując w niebo.
-
Nie wchodź na Kawczą Górę, bo tam stacjonuje wojsko - ostrzegła
druga mewa, a za krzakiem siedziało jakieś zwierzę.
Wilk stał nad dołem i płakał. Mirungowa nie można
już było przywrócić do życia. Kochał Kościeja. Tatra, również
płacząc, wrzuciła do dołu naręcz chrustu. Patyki przykryły
całkowicie morskie monstrum i nieoczekiwanie zaczęły dymić.
Rychło stos wybuchł płomieniem, a wtedy...
-
Dzielnie się spisałaś - powiedział do Tatry ogromny, szary basior
i liznął jej twarz.
-
Jak się tu znalazłeś?! - wykrzyknął Ovov Tęczookinson, a
przybysz ogniem z pyska przyprawił mu nową łapę. - Ty jesteś
moim bratem Wiłkokukiem! - obaj opiekunowie Tatry poczęli ją
witać, a pochwały pod jej adresem wydobywały się z pyska każdego
z nich.
Rozdział
XVIII
,,To serce stworzyło rodzinę" - biskup E. Bougaud
Przez długi
czas w Montanii, jak i teraz w polskich Tatrach, pokazywano sobie
niezwykłą górę podobną nieco do rycerza. Opowiadano,
rozpowszechniając znany też z Niemiec i innych krajów, motyw
wędrowny, że to śpiący wojowie Bolesława Chrobrego, gotowi
zbudzić się w chwili zagrożenia Ojczyzny. Szczyt ten nazywa się
Giewontem. ,,Przecież wszyscy to wiemy"! - może Czytelnik
przerwać. Słusznie, nie wszyscy jednak wiedzą, że Giewont
(nowoludzkie: ,,Hyvan", starokrasne ,,Hivantis") to było
imię ojca Tatry. Kiedy córka przebywała na Dalekim Zachodzie,
staczała się coraz bardziej po równi pochyłej, podobnie jak cały
kraj, w którym wśród wzrastającej nędzy, oczekiwano z niepokojem
gwałtownych i krwawych przemian. Aby zarabiać na życie, Giewont
podjął się ochrony karawan kupieckich. Pewnego razu, karawana,
której towarzyszył została znienacka napadnięta przez zbójników,
którzy wyskoczyli zza kosodrzewiny uzbrojeni w długie oszczepy.
Podróżnych ogarnęła panika. Szeroka pierś Giewonta wyglądała
jak igielnik, a na trawę hali ciekła krew. Zbóje stracili swój
oręż, w którym pokładali duże nadzieje, a gdy kupcy przystąpili
do samoobrony, napastnicy znikli jak duchy. Oczy bohatera zaszły
mgłą, po czym upadł twarzą w trawę, przez co oszczepy przebiły
go na wylot. Handlarze, opłakując swojego obrońcę, zanieśli go
na pobliski szczyt i naścinawszy gałęzi kosodrzewiny ułożyli z
nich stos, który zapalili. Tymczasem, obficie płynąca spod stosu
krew żłobiła skałę niczym woda, tyle, że dużo szybciej i
dynamiczniej, aż ta przybrała kształt rycerskiej głowy. Tak więc,
jeśli Czytelnik będzie kiedyś w Tatrach i ujrzy Giewont, niech
pamięta, że jest to pamiątka po pra - Winkelriedzie.
Zbójnicy nie byli miejscowi; stanowili jedną z
prokościejowskich bojówek, które często nękały pogranicze
ogromnej krainy Wschodniego Zavirania. W obronie granic brał udział
brat Tatry i Kazti, Bielskowład. Liczne potyczki z bojówkarzami z
wolna rozwiewały majaki o pokojowych zamiarach Kościeja.. Kaztia
została żoną grafa Bielskobiała, dygnitarza księcia montańskiego
i zabrała ze sobą matkę z Torenia do Śnieżelicy. Pan jej brata
był codziennie pijaniusieńki i sprawy rozwoju swojego i państwa
,,obchodziły go jak zeszłoroczny śnieg''. Lech III, jego suweren
byłby wyznaczył na jego stanowisko kogoś godniejszego, ale jego
serce zbyt pełne było zgryzot, wywołanych jego manią przyszłości,
tchórzostwem i samolubstwem, aby myślał o podobnych błahostkach.
Przybył jako gość do swojego lennika. Na kamiennej
ławie siedział potężny, śniady mąż o czarnej czuprynie i
przykuwających uwagę wąsach. Siedział nieruchomo niczym posąg i
jakby nieobecnym wzrokiem oglądał popisy narciarskie niejakiego
Małiła Człowietyszyła, korzystającego z ośnieżonego wierchu.
On był słynny; mówiono że jego rodzicami byli upiór i śmiertelna
kobieta, albo, iż zjadał mięso wybierane z gniazd gryfów i orłów,
jakby tak trudno było przyjąć do wiadomości, że swoje sukcesy
zawdzięcza długotrwałym ćwiczeniom. Kiedy ludzie głodowali,
stawiano mu pomniki z mrożonego miodu z jagodowymi oczami. Byli tacy
co ryli jego podobiznę w kości słoniowej ojcowskich mamutów, jak
też mówiący o chęci posiekania go. Sam Człowietyszył był
pobożnym, skromnym i rozsądnym człowiekiem.
Pusta chata rodziny, słowa jakiegoś starca, że ,,pani
Kaztia" została służebnica króla, spalenie długich włosów
na znak żałoby po bohaterskim ojcu, odwiedzenie w koszarach
Bielskowłada. Tam mówiła o nadciągającym niebezpieczeństwie zza
Virany i dla żołnierzy nie było to niespodzianką. Jednak wielu
innych ludzi nie wierzyło Tatrze. Tajemnicza, młoda niewiasta,
przybywająca ze złowrogiego imperium razem z dwoma wilkami, by
głosić najazd, budziła niekiedy zabobonny wręcz lęk.
-
Masz zabić kobietę, którą ci wskażę! - w krzakach przed gospodą
srogi Uszak trzymał szponiastą łapą dziada, imieniem Waruż , a
ten patrzał przerażony tylko potakując siwą głową.
Tymczasem
Lynx podał mu miecz i wskazał palcem gospodę, w której
przemawiała Tatra, przy akompaniamencie idiotycznych śmiechów
gości. Stwór ukrył się przybrawszy postać chmury, studiował
bowiem czarnoksięskie sztuki Amosowa. Tymczasem, rozbiegane niczym
konie myśli w głowie siwobrodego Waruża, powoli zaczynały się
uspokajać.
-
Do śmierci mam niedaleko - myślał dziad - równie dobrze mogę być
zabity przez tego siepacza, jak pewnej nocy już się nie obudzić.
Mogiła mnie wzywa, ale przed mogiłą nie zabiję przecież
niewinnej istoty! - tak myśląc, zamiast przez drzwi, wszedł do
piwnicy, aby wywieść w pole złowrogiego natręta. Nagle przeszył
go piorun i dusza bohaterskiego dziada znalazła się na
najjaśniejszej wyspie Nawi. Nad zwęglonym ciałem stał potwór.
Miał smoczy łeb z kogucim grzebieniem i dzwonkami, pokryty był
karpiową łuską, miał odnóża chwytne modliszki, tylne kończyny
orła, a ogon szczura. Mierzył dwa metry wysokości, a najbardziej
przerażające były jego oczy w barwie wściekłej czerwieni, z
których wychodziły zawsze dwie czarne błyskawice. Uszak zstąpiwszy
znów na ziemię, złożył dłonie w trąbkę i krzyknął do
drugiego z przebywających w piwnicy bazyliszków:
-
Na pohybel mojej byłej niewolnicy! - klepisko gospody się
rozstąpiło i w przerażonych biesiadników uderzyły czarne
błyskawice. Oba wilki wpadły na ścianę, zaś Tatra łokciem
rozbiła gliniany dzban z piwem. Bestia ją wypatrzyła, dziewica zaś
wymacała na skrawku klepiska jakiś klejnot. Był to brylant, ale
niezwykły, bowiem posiadał dziesięć kolców. Tatra wyciągnęła
go przed siebie, a wycelowane w jej serce czarne pioruny, śmiertelnie
ugodziły bazyliszka, który ginąc, przybrał postać czarnej,
skwierczącej galarety. Z piwnicy wyjrzał teraz ten, który kilka
chwil wcześniej zabił dziada. Ów potwór również zginął zabity
swoim morderczym wzrokiem, a wybuchając jego ciało naruszyło
fundamenty karczmy, która zawaliła się, na szczęście nikogo nie
uśmiercając, ani nie raniąc. Tatra klęczała na obdartej z murawy
ziemi, niczego nie rozumiejąc, zaś Wiłkokuk, pod postacią szarego
basiora, tłumaczył jej:
-
To jest zwierciadło prawdy, bo dziesięć kolców symbolizuje
dziesięć imion Mokoszy. Jest twoje - dodał.
Odejdź
stąd! - krzyknął w jej kierunku zrujnowany karczmarz.
Przerażona niewiasta płakała wtuliwszy
się w szare zwierzę. Lech III był królem zgorzkniałym i
okrutnym, a do tego miał za sobą bolesne przeżycia. Gdy był
jeszcze dzieckiem, armia Kościeja zajęła rodzinny Nist, gdzie
urodził się jako syn króla Opplana i królowej Itamy. Wcześnie
zmuszony został do ucieczki, a jego ojca Płanetnicy ewakuowali na
Księżyc, ale ów nigdy nie zapomniał o synu. Lech zamieszkał w
nowej stolicy; Grodzie Korabia, razem ze stryjem i matką. Każdego
roku, królewicz spotykał się z Ojcem w Kinperokabadzie, a niekiedy
spędzali tam całe lata. Lech bardzo kochał ojca. Pewnego razu, gdy
miał sześć lat, jego matka opuściła Gród Korabia. Zrobiła to
bez żadnego słowa, po prostu pewnej nocy wyjechała za graniczną
rzekę, w drodze do Presnau. Usłyszała, że Kościej ma wielki
harem i postanowiła zostać jedną z jego kochanek. Od tego czasu,
Lech znienawidził swoją matkę i wszystkie niewiasty. Co do
lubieżności Kościeja, na kresach swego imperium (Ultima Thule,
Nürt,
Bliski Zachód między Lebaną a Viraną, Azja Mniejsza, wyspy
śródziemnomorskie, Kraj Stepów, Puana i afrykańska Tassilia)
kazał czcić siebie jako boga i przyjmował ofiary z dzieci od
poczęcia do osiemnastu lat, a także przymusowo pozbawiał
dziewczęta dziewictwa i okaleczał je, nazywając dobro ,,złem",
a zło ,,dobrem". Zamierzał bowiem zniszczyć te prowincje za
wszelką cenę.
Tymczasem Tatra dotarła do Śnieżelicy.
-
Król Aplanu ( to jest królestwa w centrum Europy) ogląda teraz
skoki Człowietyszyła - mówił strażnik - a poza tym nienawidzi
kobiet - dodał. - Mogę cię wpuścić na stadion, ale nie wierzę,
że masz misję, jeśli nie rozpoznasz króla! - ten zaś przebywał
incognito.
Tatra
weszła po chwili z czcią uklękła przed Lechem mówiąc:
Rozdział
XIX
- Mów
- odezwał się z nieoczekiwaną łagodnością.
Człowietyszył
przerwał skoki im wszyscy zastygli w milczeniu.
-
To moja siostra! - wykrzyknęła nagle Kaztia pobiegła przywitać
się z nią, po długiej rozłące. Lennik Lecha zaproponował aby
emisariuszka przybyła do jego pałacu i posiliła się. Lech III bez
odrazy siedział razem z nią i obsługiwał w czasie posiłku. To
spotkanie przemieniło go zupełnie; czuł, że może jej zaufać i
że była to pierwsza wartościowa kobieta w jego życiu. Po posiłku
otworzyła usta, aby wyjaśnić cel swej misji, gdy tymczasem po
zachodnim brzegu Virany jechały łuki na kołach ze strzałami
wycelowanymi w serce Europy...
*
Był raz sobie gród Jeleń, położony blisko granicy z
imperium Kościeja. W jednej z tamtejszych rodzin, dzieci (i
dorosłych) zaniepokoił wojenny okrzyk.
-To
pewnie wojownicy królewscy ćwiczą pod naszymi oknami - mruknął
gniewnie ojciec rodziny, kiedy strzałą przebiła świński pęcherz,
pełniący rolę szyby i utknęła w ścianie.
Wyszedł na próg i zaraz wrócił do chaty. Był blady
i drżący. W oczach miał Szwadron Śmierci - wyborowe wojsko
Kościeja, którego znakiem były dwie skierowane w przeciwne strony
czarne swastyki na białym sztandarze. Żołdacy ci mordowali
jelenian, niezależnie od płci i wieku, a w uszach ojca wibrowała
,,Gloriya alden Costen - Lemurus"!
-
Co się stało ojcze? - pytały dzieci.
-
Dzieci, to jest wojna! - odparł ojciec.
Wtem torfowa ściana pękła i między przerażonych
ludzi wleciał gwiezdnikowy grot, a izbę wypełniły płomienie
trawiące sosnowy pień...
W między czasie w Montanii, podniebne strażnice,
broniące dostępu nie stanowiły trudności dla morderczych machin
armii Kościeja. Żołnierze wielkiego księcia Montanii nosili duże
łuki, a zamiast strzał używali w nich włóczni. Z olbrzymiej
nory, wykopanej w zielonym wzniesieniu i zamaskowanej kosodrzewiną
rozległ się świst. Na murawie leżało czterech żołnierzy
Kościeja przebitych oszczepem na wylot, a piąty miał zionącą
dziurę w brzuchu. Siedział przerażony i nieprzytomnym wzrokiem
patrzył na słabo widoczny otwór w stoku. Przez ranę widać było
żołądek.
-
Pomścijcie ich! - wykrzyknął dowodzący nimi Mięsojad wskazując
czarnym, pokrytym futrem, zbrojnym w lamparci pazur palcem w stronę
wejścia.
Obrońcy pojęli swoją beznadziejną sytuację i gdy
strzelcy zajęli pozycję przy łuku, wypuścili następne oszczepy,
również niosące spustoszenie. Mięsojad był przed nimi bezpieczny
bo przybrał postać chmury, a jego wojownicy, choć dosłownie po
trupach (własnych), zdołali posłać płonącą strzałę między
kosodrzewiny. Te zajęły się ogniem, a z nory wydobyły się kłęby
dymu. Po pewnym czasie, strzałą wyleciała drugą stroną wzgórza,
aż wpadła do zdroju.
-
Nie żałujcie broni - mówił potwór. - Bandyci mogą jeszcze mieć
wyjście ewakuacyjne! - na jego rozkaz powtórzono strzał.
Potem
podpalono murawę ze wzgórza i nalano smoły do otworów we wzgórzu.
Do końca wieczora miały miejsce już tylko nieliczne potyczki.
-
Tak być nie może - mówił stanowczo przywódca obrony granicznej
Montanii. - Potęga najeźdźców tkwi w ich uzbrojeniu; sami
widzieliście jak owe strzały potrafią przebić górę jak czapla
sokoła. Potrzebny będzie ktoś kto zniszczy te urządzenia; spali
je lub przetnie sznury - następnie przeleciał wzrokiem po zebranych
wojownikach. - Nie widzę, aby ktokolwiek się zgłaszał, toteż
zrobimy losowanie! - jak uradzono tak zrobiono.
Wśród siódemki wylosowanych znalazł się również
Bielskowład, którego porażał strach i wstyd przed jego
ujawnieniem. Nocą ze szczytów, rozpościerał się widok na płonące
łuki i panikę najeźdźców. Mięsojad przybrał postać czarnej
pantery i biegał po obozie szukając winnych. Uszak, który
przebywał razem z nim, machał kamiennym toporem, wściekle szukając
sprawców pożaru. Pochwycono pięciu z nich, wśród nich brata
Tatry.
Rozpoczęły się tortury, ten jednak już wcześniej
zdołał poskromić swój strach. Wyobrażał sobie, że walczy w
imię swej siostry, której Kościej spalił nogi i pamięć o niej
dodawała mu siły. Mięsojad i Uszak dali mu korę brzozową z
liczbą imienia ich władcy, wyobrażoną sześcioma kreskami u góry,
w środku i na dole (sześćset sześćdziesiąt sześć) aby oddając
jej hołd ocalił życie.
Bielskowład
rzucił jednak korę na ziemię ze słowami:
-
Jeśli będę klękać to tylko przed Agejem! - wściekły były
dozorca kopalni odgryzł mu nos i wylizał mózg językiem.
-
Źle zrobiłeś - zganił go Mięsojad - ponieważ został zabity,
będzie teraz uważany za bohatera! Musimy przynajmniej zniszczyć
ciało!
Pewnego
poranka w Niście, król Kościej spostrzegł, że ktoś z ogromną
siłą, wydusił w nocy całą jego generalicję...
Rozdział
XX
-
Wy będziecie leczyć
rannych i grzebać zabitych! - mówił Lech III, przybyły już do
Grodu Korabia, kierując te słowa do kobiet, wśród których były
Tatra i Kaztia.
Następnie przez posła dał znać swemu lennikowi, że
pozbawia go tronu. Ponieważ był porywczy i nie lubił słuchać
mądrzejszych od siebie, dopiero po jakimś czasie zaczął zadawać
sobie pytanie, czy to było mądre czy nie. Z grzbietu jednorożca
przypatrywał się tłumowi uchodźców i słuchał ich skarg. Za nim
szli wojownicy; ludzie, Lynxowie, Neurowie, żmijowie, a także
słynne z bitności ojcowskie wodniki.
-
Czy zauważyłeś, że wśród uciekinierów z zachodnich rubieży -
mówił do Bielskobiała - daje się uczuć jakby ulga? Oni muszą
mieć nadzieję!
Istotnie,
jelenianie zdawali się nie zauważać Lecha. Ich radosne okrzyki
zwróciły natomiast uwagę Tatry.
-
Czyżby Ruta powróciła już z Księżyca? - zdawała się pytać i
wypatrywała znajomej postaci.
Istotnie, w środku pochodu była ona. Siedziała ubrana
na czarno, na grzbiecie Arvota Baldasa, a obok szły niedźwiedzie
polarne; Lorenzkrafft, Eaneawatt, Urmeier, uzbrojone w topory, oraz w
olbrzymie łuki. Ludzie rzucali na nią wieńcami kwiatów, a ceniony
dla swego pięknego i w tej części Europy egzotycznego wyglądu,
Gotard Urmeier ledwo się trzymał na tylnych łapach od ofiarowanego
mu piwa. Dopiero po jakimś czasie, Lech III, wyruszający na wojnę,
zdołał zwrócić na siebie uwagę.
-
Ona musi być topielicą - pomyślał, widząc jak niebieskie oczy
Ruty rozbłysły niesamowitym blaskiem, po czym zeskoczyła z
grzbietu wodnego niedźwiedzia i nie mogąc powstrzymać błysku oczu
klękła przed królem ze słowami:
-
Ave'tie pa!6
-
Król przybył! Zawołał ktoś do tłumu i cały Gród Korabia
zdjęło przerażenie.
-
Kim jesteś? - spytał klęczącą Rutę, a jej bladość upodabniała
ja do alabastru, podczas gdy rozszerzone z wrażenia oczy świeciły
jak lampiony.
-
Ja przemówię - rzekł nagle wierzchowiec Ruty, aż jednorożec
króla przysiadł na zadzie. -Wiemy, ze walczysz z Kościejem i moja
pani - wskazał na Rutę - pragnęła ci pomóc. Na jej rozkaz
wydusiłem jego wojewodów, a potem moi towarzysze - tu wskazał na
niedźwiedzie polarne - zniszczyły pałac w Nist, grzebiąc Kościeja
pod jego gruzami...
-
,,Domu mojego narodzenia"! - pomyślał rzewnie Lech. -
Deculiyen payen 7-
powiedział, zaś Ruta przywitała się z Tatrą.
-
No, to nie mamy z kim walczyć! - powiedział jeden z generałów
króla Aplanu, lecz ten nie słuchając go, nie patrząc ani na
Tatrę, ani na Rutę, ani na cztery niedźwiedzie zżerające byka -
dar ludu Grodu Korabia, nad czymś intensywnie myślał. Tatra
cieszyła się z ponownego spotkania przyjaciółki, lecz okrutny
czyn Arvota Baldasa nie budził w niej chęci naśladowania...
*
-
Rech, rech, Kościej zdechł; ja rada, ty rada, my rade - rechotały
żaby w wodach Virany.
-
Oj, oj - przerwała im zabawę starsza od nich żaba. - Kościej jest
nieśmiertelny, nawet pod gruzami... - młode żabki odwróciły się
w stronę starszej. - Uważajcie ,,dziewanny", aby nie usłyszał
was, bo jak by się do was dorwał... - kumkała ponuro, a jej młode
słuchaczki zanurkowały.
Przy ruinach pałacu dwóch chłopców kłóciło się o
znalezioną na trawie koronę Kościeja. Nieoczekiwanie gruzy poczęły
się ruszać i dzieci ujrzały przed sobą Lemura; nagiego i białego
jak od mąki. Chłopcy rzucili koronę i z krzykiem uciekli. Puste
oczodoły przesuwały się po ciałach uduszonych w czasie snu
generałów, a na kościstą pierś padały łzy. Nie wiemy jakie
uczucie kazało im płynąć...
Tej nocy żołnierze Kościeja spalili Nist i powbijali
na pale wszystkich jego mieszkańców. Najokrutniejszych oprawców
król mianował nowymi wojewodami, po czym skierował się na wschód,
zostawiając za sobą wodę i ziemię...
*
Było coraz bliżej do zimy, a wojska aplańskie
ponosiły z dnia na dzień coraz większe klęski. Wiszący na
palach ludzie znaczyli trasę marszu Kościeja. W Śnieżelicy
zamieszkały dzikie zwierzęta, a im więcej Ruta wraz z
niedźwiedziami zabiła żołnierzy, a Tatra i Kaztia wyleczyły
(obie opiekowały się wszystkimi rannymi, co budziło podejrzenia i
wymagało odwagi), tym więcej chat szło z dymem. Pewnej nocy Lech
III widział chłopca idąc ego po zamarzniętej rzece. Lód się
zarwał i chłopiec wpadł do wody, w której kotłowało się jakieś
zwierzę o ciemnozielonej skórze. Przed oczami dziecka przesuwały
się zielonowłose dziewczynki - rusałki, którym obiecał przynieść
smoka. Potem leżał w łóżku, w ciepłej rodzinnej chacie, do
której przybył smok. Był ogromny, miał ostre zęby, małą głowę
osadzoną na łabędziej szyi, wrzecionowaty korpus, cztery płetwy i
krótki, spiczasty ogon. To on uratował życie dziecka, a teraz
przybył, aby zobaczyć jak się czuje. To był tylko sen. Ślimak,
kierujący pracą swojej Wieży, gdzie rodziły się sny, pełznął
niewidzialny po ścianie i mówił królowi, spełniając polecenie
Ageja:
-
To dziecko znalazło przyjaciela, dlatego, że pękł lód, po którym
chodziło. Jeśli chcesz wygrać, musisz też doprowadzić do
pęknięcia lodu - król drapał się w głowę i zastanawiał nad
snem.
*
W kraju Burus stały dwie armie. Obie pływały w śniegu
i obecni byli dwaj przywódcy; Lech III i Kościej wezwany przez
posła do stoczenia boju na północy. Oba obozy leżały naprzeciwko
siebie, po obu stronach jeziora Mamir, skutego lodem i przysypanego
grubą warstwą białego puchu. Już trzeci dzień przeciwnicy
koczowali na brzegach czekając na rozpoczęcie walki. Nikt nie
chciał być pierwszy.
-
Czuję, że coś knuje - podejrzewał Kościej - i, że im szybciej
uderzę tym szybciej go pokonam. Nie chce rozpocząć bitwy, bo
czekając zwiększa swoje siły. Uderzeniem odbiorę psubratu
możliwość gromadzenia posiłków! - przemawiał na naradzie
wojennej, a Mięsojad i Uszak jak zawsze mu przyklasnęli.
Również
generałowie Lecha III nie rozumieli sensu czekania. Król jednak nie
znosił sprzeciwów.
Wtem ze wschodem Słońca ujrzano imperialną armię, z
samym królem na czele, przeprawiającą się przez zamarznięty
Mamir, na którego dnie zimowała królowa Betel - Gausse. Prowadząc
swoich wojowników, Kościej nie zwracał uwagi na podejrzane
skrzypienie gruntu. Tymczasem Lech III obserwował go, siedząc na
grzbiecie swego jednorożca. Armia aplańska, w której byli też
Oyowie, Oxiowie, czyli ludzie z foczymi głowami, Wydrzanie i Orowie,
wśród których byli książęta Wieńczesław i Kylnem z Małego
Młyna, nie wychodziła naprzeciw najeźdźcom, a nawet jakby zaczęła
się cofać.
-
Spieszcie się aby ich zniszczyć! - wrzasnął Kościej i pognał
galopem na swoim wierzchowcu.
Jego przeciwnik wciąż grał na zwłokę.
Nieoczekiwanie oczy Ruty zaświeciły niczym pochodnie i uderzywszy
piętami swego przyjaciela po kudłatych bokach, skłoniła go do
skoku w dal. Tuman śniegu wzbił się w górę, niczym pióra, coś
chrupnęło i na miejscu niedźwiedzia i rusałki ukazała się
ogromna fala.
-
Nasz król to ma łeb! - wykrzykiwali żołnierze. - Zamierza
wprowadzić Kościeja w pułapkę.
Po chwili lód pękł w innym miejscu i wodny niedźwiedź
z miną zbesztanego psa wyprowadził Rutę na ląd. Zima była
wczesna i lód nie był jeszcze gruby, za to systematycznie pękał w
wielu miejscach, aż w końcu wojsko Kościeja zauważyło
zagrożenie. Król spiął swojego czarnego jednorożca, a ten
stanąwszy dęba wpadł w wodę, niczym roślina ściągnięta przez
goffera. Grozę sytuacji potęgowały zachęcone perspektywą żeru
ryby. Oto z lodu wyłania się paszcza piętnastometrowego szczupaka,
w której zginął jakiś człowiek razem z koniem. Żołnierze po
obu stronach z przerażeniem kontemplowali widok trzydziestometrowego
suma, który zjadł właśnie wojaka i wyskoczył z wody, a z jego
śliskiego cielska kapała lodowata ulewa. ,,Ciekawe, czy w Synarze
takie bestie nie biłyby się z Estinusem"? - myślała Tatra.
Kiedy sum wpadł do jeziora, ludzie i konie czuli się jak gąbki.
-Ty
będziesz ich tylko leczyć, ale wyłowieni zostaną przez moich
braci i siostry - mówiła Ruta, powstrzymując Tatrę przed
wyłowieniem tonących z pełnego potworów akwenu.
-
Gloriya alden Leien ov Tyjen! - powtarzało całe Burus, a poprzednia
złą sława króla poszła w niepamięć.
Imperium Kościeja się rozpadło, a on sam został
uwięziony w podziemiach zamku zimującej królowej Betel - Gausse.
*
Rozpatrując aspekt drugiej wyprawy aplańskiej Kościeja
nie sposób nie wspomnieć o licznych zbrodniach; pogromach,
wysiedleniach i innych, które przekroczyły miarę nawet ówczesnej
epoki. Starą jego zbrodnią było tworzenie obozów, gdzie
więźniowie (wszystkich ras, płci i wieków) byli przeznaczeni do
wymordowania. Obozy takie znajdowały się na Ultima Thule i na
Cilly, w czasie omawianej wojny także nad Gopłem. Ze skór ofiar
robiono drobiazgi galanteryjne, z włosów sienniki, a z tłuszczu
zmieszanego z popiołem - mydło. Jeden ze sług Kościeja, chciał
zobaczyć, jak wygląda zabijanie więźniów, a ujrzawszy to, przez
tydzień nie mógł dojść do siebie. Inny, którego stracono z
rozkazu Lecha III, widział natrętny obraz ula. Kiedy ludom Zachodu
pokazywano obozy Kościeja, ci płakali...
Rozdział
XXI
,,Wreszcie w swoi postanowieniu miłości bezwarunkowej obiecuję ci osobę , a nie kawałek kitu. Osoba oznacz, że mam prawa, jak i odpowiedzialności" - ksiądz Marian Rzeszewski ,,Domu rodzinny, domu nasz"
Lech III na szyi
niósł złoty łańcuch zakończony sztabką złota. Szedł ulicami
Velehradu, blisko Odirny. Przybył tu z prywatną wizytą; nad grodem
Welesa wschodziło Słońce i większość ludzi jeszcze spała. W
zamyśleniu, król obracał w dłoni złotą bryłę...
-
Rzuć to! - usłyszał za sobą groźny głos. - Jestem Rykarem i
zabiorę was do Nawi Čortów!
- Lech ujrzał za sobą ...brytana, potem zaś w miejscu psa zobaczył
ogień i przestraszony ,,wziął nogi za pas"
-
To jakieś czary! - pomyślał przestraszony.
Zziajany stał pod drzewem, a w jego pamięci odżyły
niedawne wspomnienia...
Kiedy
odniósł zwycięstwo nad Kościejem i opromieniony sławą wrócił
do Grodu Korabia, zaczął myśleć o tym co wcześniej było mu obce
i wrogie. Przypomniał sobie, że dzięki ostrzeżeniu przez kobietę
wygrał wojnę i doprowadził do uwięzienia zdradzieckiego Kościeja,
który zaatakował jego kraj bez wypowiedzenia wojny. Widział ją
potem, również nad brzegiem Mamiru, gdzie opiekowała się rannymi.
Może dlatego jeszcze gdy była w stolicy, przeznaczył ją do tej
pracy, aby nie musiała narażać życia... Oprócz Tatry znał
również Rutę; widział jak z grzbietu Arvota Baldasa raziła
strzałami, słyszał o tym jak zabijała tyranów w Irlandii i w
Nürcie,
jak razem z czterema niedźwiedziami rozgromiła Szwadron Śmierci,
który zniszczył gród Jeleniem zwany, znał jej historię...
Wiedział, ze odkąd odzyskała dziewictwo kiedy się utopiła, już
nikomu go nie odda. Wiedział, że została skrzywdzona przez
mężczyznę i że żadnemu już nie zaufa. Poza tym, nawet
najpiękniejsze topielice go nie pociągały; ich niesamowity wygląd,
bladość i chłód, oraz historia ery dziewiątej, kiedy dominującą
rasą były rusałki i wodniki... Po decydującej bitwie, Tatra
zamieszkała z matką i siostrą w Śnieżelicy, zaś Ruta po
oczyszczeniu z krwi zabitych, pełniła służbę w chramie
Świętowita na Wolinie.
Nadeszła wiosna, Wiłkokuk powrócił do jeziora Mamir
na służbę do królowej Betel - Gausse. Jego brat, Ovov zamieszkał
w jednym z lasów ziem obecnie nazywanych ,,zielonymi płucami
Polski". Uszak i Mięsojad nie zostali schwytani. Lech III
uznał, że nie może dłużej czekać. Wydał rozkaz, aby wojsko
sprowadziło mu Tatrę ze Śnieżelicy. Realizacja marzenia
pogrzebała je. Żołnierze wdarli się do pałacu Bielskobiała i
oznajmili, że Lech chce, aby jedna z zamieszkałych tam niewiast
została jego nałożnicą. Gdy się opierała, złamali jej rękę,
załadowali na wóz i zawieźli do Grodu Korabia. Król czekał na
nią niecierpliwie, wyglądając przez okno, a gdy przywieźli,
zobaczył, że płacze i jej ręka źle się zrosła. Rozgniewany
przywołał do siebie żołnierzy i wykrywszy, kto ją okaleczył,
zabił go własnoręcznie i rzucił krwawiący korpus pod nogi Tatry.
Widział jednak, że to nie pomogło. Począł ją całować, lecz
został spoliczkowany.
-
Niewdzięczna! - pomyślał i rozkazał ją ubiczować, po czym
wtrącił do lochu.
Niegdyś
po wykonaniu dziewięciu prac, Kościej, aby ją złamać i
upokorzyć, rozkazał, aby mu się oddała, a gdy odmówiła, uderzył
ją kańczugiem w twarz i również wtrącił do lochu.
-
Nie jesteś lepszy od tego kogoś zwyciężył... - szeptała
zalewając się łzami.
Zasypiała,
ale dręczyła ją myśl, czy Lech III nie będzie chciał pomścić
się na jej rodzinie, przebywającej w Śnieżelicy...
Tymczasem na ulicy Velehradu, król wrócił do
teraźniejszości. Skierował się do siedziby swego przyjaciela,
będącego księciem velehradzkim i kapłanem Welesa. Oprócz ojca
był to jedyny człowiek, który nie bał się mówić mu prawdy...
-
Chciałbym rozmawiać z ojcem - powiedział Lech III, a tymczasem na
podłodze zapłonęło ognisko, w którego płomieniach ukazała się
twarz starego króla.
-
Dużo słyszałem o tobie - mówił Opplan, przebywający już w
pałacu Ixovodrava w Kinperokabadzie. - Muszę przyznać, że
zmieniłeś się od naszego ostatniego spotkania. Zwyciężyłeś
Kościeja...
-
Bycie zwycięzcą nie przeszkadza mi być zwyciężonym! - odparł
syn.
-
A któż cię pognębił ? - spytał Opplan.
-
Tatra, ty ją znałeś - stary król rzeczywiście przypomniał ją
sobie, gdy przyszłą do jego chatki nad mlecznym morzem. Mówił jej
o Neurach, czarowniku Amosowie, królu Krwawym Burku, o zagrożeniu
najazdem. Po wysłuchaniu jego nauk dostała ,,jajo płomieniste"
i razem z Ovovem Tęczookinsonem udała się na Ziemię. Wcześniej,
kiedy jeszcze widział, przyleciał takim pojazdem do Torenia, aby
opowiedzieć jej o misji.
-
Znam ją - przytaknął po dłuższej chwili - kiedy leciał
księżycowym pojazdem do ciebie, widziałem jak siedziała w swojej
rodzinnej chacie i pełno tam było wódki i lisich skór. Ona zaś
siedziała, mając w rękach dwie żółte kulki, od których biło
białe światło i wszyscy myśleli, ze to bursztyny.
-
Płanetnicy od dawna mi mówili, że zostałeś wieszczem - wtrącił
Lech, niczego nie rozumiejąc.
-
A tak naprawdę - podjął Opplan - był to znak jej miłości
,,Agejistis" (,,w Ageju") do ciebie.
-
Ja ją kochałem - powiedział Lech.
-
To nie była ,,Agejolova" (,,miłość po Agejowemu") -
zaprzeczył Opplan. - Gdybyś ją kochał to byś jej nie krzywdził,
a twa miłość byłaby wieczna, ale ty kochałeś tylko siebie... -
Lech zrozumiał, ze zrobił to czego będzie żałował.
-
Dobrze myślisz; uwolnij ją i odeślij do Śnieżelicy - odgadł
myśli syna. - Mogła cię pokochać, bo nie szukała w tobie
zwycięzcy z Mamiru, ani króla Aplanu, ani nikogo innego. Widziała
w tobie tylko ciebie, lecz ty to złamałeś i teraz widzi w tobie
Kościeja - po twarzy słuchającego ciekły łzy. - Gdy ona
odjedzie, nastąpi druga wojna, lecz wszystkie ataki skierują się
na ciebie - ognisko zgasło, a król wrócił do stolicy.
Zaraz po powrocie skierował się do lochu, aby uwolnić
Tatrę. Leżała na kamiennej posadzce, a gdy przyjrzał jej się
bliżej, zobaczył, ze jej zimne ciało gryzły szczury.
-
Nieeeeeee!!! - krzyknął i rozdarł szaty.
Kilka
dni siedział jak urzeczony nad jej ciałem nic nie jedząc, ani nie
pijąc, aż wreszcie legł zmorzony snem.
*
Tatra i Lech szli podziemnym, kamiennym tunelem.
Usłyszeli głos mówiący, że najlepsze cechy to nie te, które
najbardziej podobają (jak siła, uroda, bogactwo, sława), ale te,
które umożliwiają zostanie jytnas (jak dobroć, pokora,
miłosierdzie, rozsądek, poświęcenie). Lech walczył ze
Szkieletohienami; strasznymi potworami wyglądającymi jak hieny
pręgowane, zamiast głów mające nagie, lwie czaszki.
Szkieletohieny były bardzo groźne i pożerały wszelkie zwierzęta.
Oprócz nich król walczył też z innymi stworami, napadającymi na
Tatrę. Jednak najwięcej uwagi i znoju zajął pojedynek z własnym
odbiciem w lustrze; oboje musieli go stoczyć, a po wygranej
krwawili, lecz kapiące krople zamieniały się w perły. Wędrówka
się kończyła, a na powierzchni, oboje ujrzeli, iż mają białe
włosy, bo upłynęło 777 lat spędzonych w tym korytarzu.
Oczywiście, kto ma rozum, ten niech się domyśli, czy może to być
dosłowne czy symboliczne!
Tatra i Lech nauczyli się wspólnie modlić i
rozmawiać, a podczas próbnej kłótni, Lech nie uderzył jej.
Nauczył się widzieć w niej nie piękną zabawkę, ale osobę, wraz
z wszystkimi tego konsekwencjami, kochać ją po Agejowemu, czyli
wydoroślał.
Ich ślub i wesele miały miejsce w grodzie Svantemot
nad rzeką Żvinie.
Koniec
części pierwszej
1
Niech żyje Tatra z Torenia!
2
Chwała tobie
3
Nie ma sprawy
4
Chwała Kościejowi, królowi wszystkiego
5
Panie, ty jesteś królem
6
Pozdrawiam cię
7
Dziękuję wam