Strony

wtorek, 29 września 2015

Teost i zbójnicy

,,Zbójnicy z Montanii (w Biesogórach ich odpowiednikiem są opryszkowie) gnębią ową górzystą krainę już od czasów króla Wiła Sławicza, lub nawet jeszcze wcześniej. Ich wodzowie zwani harnasiami, noszą wysokie, twarde czapy, zwane kłobukami, za szerokimi, skórzanymi pasami zatykają sztylety, zaś ich najgroźniejsza broń to ciupaga. Niżsi rangą zbójnicy noszą czarne kapelusze zdobione orlimi piórami i muszelkami kauri. Wielu zbójników zapuszcza długie włosy, w których drzemie ich siła, oraz zakłada skóry baranów, niedźwiedzi i innych zwierząt. Powiada się o nich, że przewyższają innych ludzi siłą i zręcznością, znają mowę zwierząt i potrafią przybierać ich postać, zaś ich broń nieraz jest zaczarowana. […] Zbójnicy z Montanii rabowali, mordowali, a nawet sprzedawali swych jeńców w niewolę, zaś władcy po dziś dzień karają ich za to wieszając na haku za żebro. Swego czasu zbójnicy wielokrotnie występowali przeciw królowej Tatrze, biorąc jej łagodność za słabość. Urządzali liczne bunty, spiskowali z królem wąpierzy Naraicarotem I z Burus, a raz nawet pijany harnaś Merda wyzwał w swej pysze i głupocie wielką królową na pojedynek 'na śmierć, nie niewolę', lecz ubił go Anatolij Rdzeniejew. Ponadto zbójnicy w jednej z montańskich kącin zamordowali wieszcza Zorzenia, który głosił potrzebę wprowadzenia pośmiertnego kultu królowej Tatry jako jytnas. Najlepszym źródłem wiedzy o zbójnikach są 'Księgi zbójeckie' liczące pięć tomów'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.




Era dwunasta zaczęła się od momentu gdy żołędziowa arka Dobromira osiadła na szczycie Trzy Korony w wynurzonej z wód potopu Montanii. W krainie tej zamieszkali Słowianie, potomkowie Dębu i Brzozy, którzy odbudowali Śnieżelicę, Toreń, w którym złożyli niewieści szkielet, czczony jako relikwia królowej Tatry, Crinix i Scareyov, gdzie urodził się Audan – Skarbnik. Słowianie montańscy żyli podzieleni na wiele dziś już zaginionych plemion pod opieką królowej Tatry – pani na górze Gerlach, jej ojca – jytnas Giewonta, króla – wodnika Rysego – pana na górze Risinie i mężnego Krywania (Krivania) – garbatego Lynxa z ery szóstej, bohatera walk ze Żbiczanami. Górale żyli z uprawy ziemi, hodowli brązowych krów i owiec, polowań i zbójnictwa w dzikiej krainie pełnej niedźwiedzi, wilków, rysiów, orłów, kozic, świstaków, rosomaków, białych waździerzy i tygrysów szablozębnych, Lynxów, Neurów, mamun, dziwożon, czarownic, górskich rusałek i krasnoludków, smoków i olbrzymich węży – trusi, groźnych, czarnych panków i zajadłych, czerwonych léwic, oraz połykających owce i pasterzy ryb z Morskiego Oka. Montania wchodziła kolejno w skład Białej Krobacji – słowiańskiego królestwa ze stolicą w Glaukopolis, założonego przez braci Kloukasa (Glaukosa), Lovelosa, Kasentisa, Mouchlę, Korbetę oraz siostry Tougę i Vougę, pierwszego imperium sarmackiego i Państwa Samona. W pierwszym wieku ery trzynastej Montania stała się częścią nowego królestwa – Bohemii, jednak król Analapii Opolon, syn Lecha I na drodze podboju przyłączył ją, razem ze Ślążem, Visclą, Ojcowem i Zielonymi Stawami do swych włości. Stolica owej bohemijskiej, póxniej zaś analapijskiej prowincji mieściła się w Śnieżelicy. Gród ten dziś nazywa się Zakopane. Haj!

*




W pierwszych wiekach ery dwunastej, słowiańską Montanię przemierzało dwóch mężów; mistrz i uczeń. Pierwszy z nich – wysoki i smukły, o szlachetnych rysach twarzy, miał długie, czarne włosy, brodę i wąsy, na głowie nosił wieniec z dębowych liści, a w ręku trzymał podróżny kij. Odzieniem jego była sięgająca ziemi szata czerwona. Drugi z wędrowców, nieco niższy, lecz szeroki w barach, miał włosy i brodę siwe, dębowy wieniec ze złotych liści, szatę białą, a kostur złoty. Szli przez drogi i bezdroża górzystej krainy, a gdzie się zatrzymali, tam lud zgodnie z obyczajem witał ich jak bogów, lecz nikt nie wiedział, że dwóch wędrowców to nikt inny jeno Teost Car Słońce w szkarłatnej szacie i pierwszy arcykapłan romahorsko – rumski, rybak Petrysław Janisławić, co złoty harpun zamienił na złoty kij. Teost i jytnas Petrysław – Pawlimir byli gościnnie witani nie tylko przez górali, ale i przez niedźwiedzie, Lynxów, Neurów, czy górskie rusałki w białych sukienkach, tańczące na ośnieżonych szczytach, zaś panki i léwice unikały ich. Raz wcielonego Swaroga i jego arcykapłana witała w swym sanktuarium królowa Tatra, zaś nad Morskim Okiem ujrzeli spacerującą wśród mgieł Juratę, otoczoną dworem morskich nimf – morzanek i redunic. Innym razem natknęli się na hulajpartię zbójników, na których czele stał opiewany w pieśniach harnaś Kubrat (Cubratus), przez skoromochów nazywany Kijem. Jytnas Petrysław – Pawlimir wzdrygnął się nieco na myśl o zbójnikach, których znano jako rabusiów, gwałcicieli i morderców, lecz Teost nie okazał lęku.
- Agejowi sława! - przywitał obu wędrowców Kubrat.
- I Enkom sława! - odpowiedział Teost.
- Jam Kubrat, postrach Spiskiej Doliny. A wy kto?
- Jam Lew Winojan – oznajmił Teost, a to mój sługa Petrysław Janisławić – Car Słońce nigdy nie kłamał i przedstawiając się powiedział prawdę, lecz w formie zagadki.
- Chodźcie z nami, strudzeni wędrowcy ze Wschodu, a zaznacie zbójnickiej gościnności – arcykapłan Petrysław z Romahory trochę się bał, lecz nic nie powiedział.
- Prowadź nas, sławny Kubracie – rzekł tylko Teost i ruszyli.
Długo szli do kryjówki zbójników, a po drodze oczom podróżującego incognito arcykapłana z Romahory ukazały się zdumiewające rzeczy. Oto pożar trawił jakąś chatę, a harnaś Kubrat ryzykując życiem wydobył dziecko z płomieni, tak jak całe wieki później uczynił to Jan Czarny, postrach i zakała Pawlaczycy. Kubratowy towarzysz, Byrcyn okrył uratowaną dziewczynkę baranim kożuchem, zaś skarbnik całej bandy; Luptak dał rodzicom sporo złota i kamieni, by mogli odbudować dom i nakupić spyży.





Wieczorem cały orszak dotarł do jaskini gdzie mieściła się kryjówka bandy. Kubrat nakazał zawiązać przed wejściem oczy Teostowi i Petrysławowi, by nie zdradzili sługom księcia Cisława położenia kryjówki. W środku groty, nad ogniskiem piekł się jeleń, a piwo i żętyca lały się strumieniami. Grała skoczna muzyka, w takt której rozbójnicy tańczyli dziki taniec, zwany zbójnickim. Potem Kubrat nakazał ciszę i nadszedł czas na opowieści i pieśni o dalekich krajach i bohaterskich czynach. Na prośbę harnasia, jego goście z zamierzchłej przeszłości opowiadali o starożytnym, zniszczonym przez złego czarnoksiężnika carstwie nad rzeką Nilus, potem zaś rozpoczęła swą pieśń igrca Bosek Goskovic, co w swych wędrówkach przybył do Montanii znad wybrzeży Morza Srebrnego. Jego pieśń, połączona z grą na złotej lirze sławiła urodę znanych plemieniu Sławińców służebnic Juraty – syren morzeczek o rybich ogonach, które nosiły bursztynowe naszyjniki i zamieniając ogony w nogi mogły chodzić po lądzie, oraz pań jeziornych – rusałek redunic o rudych włosach i czerwonych paznokciach. Pieśniarz opowiadał jak to Słowińcy chętnie chwytali redunice w sieci i brali za żony, jednak nie mogli przeboleć występujących u nich błon między palcami i płatów błony na udach... Pieśń dobiegła końca, w oddali wyły wilki i wilkołaki, czarownice spieszyły na sabat na Babiej Górze, w blasku Księżyca pląsały górskie rusałki – przez Greków zwane oreadami, zaś Kubratowi kamraci i ich goście zasnęli przy ognisku snem sprawiedliwego...
Rano czekała ich przykra niespodzianka. Maduńscy hajducy księcia Cisława nałożyli im pęta, po czym pognali na sąd do Śnieżelicy. Widać chłopi z miejscowej wioski, być może nawet sami pogorzelcy wydali ich dla nagrody. Gdy szli przez zagubione wśród gór i lasów sioła, co niektóre dzieci, a i starsi od nich pokrzykiwali szyderczo, lecz niczym nie rzucali, bo mogli trafić któregoś z żołnierzy, a gniew wojowników byłby srogi. Książę Cisław, zasiadający w dawnej stolicy Wielkiego Księstwa Montanii i głoszący się prawowitym władcą całej krainy, nie mógł dziś sądzić, a był to skutek bólu głowy po wczorajszej pijatyce i rozpuście. Osądzenie bandy Kubrata zlecił trzem sędziom. Gdy ci udzielili głosu Teostowi, Car – Słońce rzekł:
- Ci rozbójnicy uratowali z pożaru dziecko, okryli je skórą i wypłacili matce złoto na odbudowę chaty...
- Potwierdzam. Mój pan i ja widzieliśmy to na własne oczy – rzekł Petrysław.
- Tak odpowiadasz książęcemu sądowi? - sędziowie poczerwienieli jak kraki z gorących mórz i zazgrzytali zębami. - Za pomaganie przestępcom przez tuszowanie ich zbrodni, sami też zawiśniecie na haku.
- Mówię prawdę o czynach bandy Kubrata i o was też prawdę powiem – rzekł spokojnie Teost, podczas gdy sędziowie pienili się z wściekłości.
- Przecież nas nie znasz, przybłędo – warknął jeden z nich i plunął wcielonemu Swarogowi pod nogi.
- Ty, Sędzimirze – Car – Słońce zwrócił się do pierwszego z sędziów – będąc bogatym i sytym, kradłeś i okłamywałeś księcia, a swój urząd zdobyłeś przekupstwem – pełen buty urzędnik słysząc to zbladł jak ściana, a Teost ciągnął. - Ty, Sędziwoju; w czasie zamieci śnieżnej w Święto Rozpalenia Słońca na Niebie rzuciłeś kamieniem w osierocone dziecię, proszące cię o chleb i nocleg – słuchający tego gmin zawrzał z oburzenia, mówiąc na to srom i hańba. - Ty, Sędzisławie, wygnałeś z domu starą matkę. Pytam więc, kto bardziej zawinił, kto okazał się bandytą, a kto człowiekiem, błądzącym, ale człowiekiem, nie bestią?! - na te słowa sędziowie struchleli.
- Pochwyćcie go i utnijcie mu głowę, to demagog! - wydukał Sędzimir.
- Już raz zostałem zabity – rzekł smutno Teost, po czym na oczach wszystkich, nad jego głową zajaśniała ognista korona. Ów znak godności Enków i jytnas przyozdobił również srebrzyste skronie Petrysława, a jego złoty kij stał się złotym trójzębem.
- Sława Teostowi i jego arcykapłanowi! - zakrzyknęli zbójnicy i gmin, zaś hajducy z Madunii oddali im pokłon do samej ziemi.
Źli sędziowie czym prędzej opuścili salę sądu i słuch o nich zaginął. Teost i jytnas Petrysław również zniknęli, zaś z Kubrata i jego kamratów opadły pęta. Zbójnicy pełni wdzięczności i żalu za wcześniejsze grabieże zamienili się w jawory, które pokazywano sobie w Śnieżelicy jeszcze w erze trzynastej. Haj!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz