,,Zbójnicy z Montanii (w Biesogórach ich odpowiednikiem są opryszkowie) gnębią ową górzystą krainę już od czasów króla Wiła Sławicza, lub nawet jeszcze wcześniej. Ich wodzowie zwani harnasiami, noszą wysokie, twarde czapy, zwane kłobukami, za szerokimi, skórzanymi pasami zatykają sztylety, zaś ich najgroźniejsza broń to ciupaga. Niżsi rangą zbójnicy noszą czarne kapelusze zdobione orlimi piórami i muszelkami kauri. Wielu zbójników zapuszcza długie włosy, w których drzemie ich siła, oraz zakłada skóry baranów, niedźwiedzi i innych zwierząt. Powiada się o nich, że przewyższają innych ludzi siłą i zręcznością, znają mowę zwierząt i potrafią przybierać ich postać, zaś ich broń nieraz jest zaczarowana. […] Zbójnicy z Montanii rabowali, mordowali, a nawet sprzedawali swych jeńców w niewolę, zaś władcy po dziś dzień karają ich za to wieszając na haku za żebro. Swego czasu zbójnicy wielokrotnie występowali przeciw królowej Tatrze, biorąc jej łagodność za słabość. Urządzali liczne bunty, spiskowali z królem wąpierzy Naraicarotem I z Burus, a raz nawet pijany harnaś Merda wyzwał w swej pysze i głupocie wielką królową na pojedynek 'na śmierć, nie niewolę', lecz ubił go Anatolij Rdzeniejew. Ponadto zbójnicy w jednej z montańskich kącin zamordowali wieszcza Zorzenia, który głosił potrzebę wprowadzenia pośmiertnego kultu królowej Tatry jako jytnas. Najlepszym źródłem wiedzy o zbójnikach są 'Księgi zbójeckie' liczące pięć tomów'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.
Era
dwunasta zaczęła się od momentu gdy żołędziowa arka Dobromira
osiadła na szczycie Trzy Korony w wynurzonej z wód potopu Montanii.
W krainie tej zamieszkali Słowianie, potomkowie Dębu i Brzozy,
którzy odbudowali Śnieżelicę, Toreń, w którym złożyli
niewieści szkielet, czczony jako relikwia królowej Tatry, Crinix i
Scareyov, gdzie urodził się Audan – Skarbnik. Słowianie
montańscy żyli podzieleni na wiele dziś już zaginionych plemion
pod opieką królowej Tatry – pani na górze Gerlach, jej ojca –
jytnas Giewonta, króla – wodnika Rysego – pana na górze Risinie
i mężnego Krywania (Krivania)
– garbatego Lynxa z ery szóstej, bohatera walk ze Żbiczanami.
Górale żyli z uprawy ziemi, hodowli brązowych krów i owiec,
polowań i zbójnictwa w dzikiej krainie pełnej niedźwiedzi,
wilków, rysiów, orłów, kozic, świstaków, rosomaków, białych
waździerzy i tygrysów szablozębnych, Lynxów, Neurów, mamun,
dziwożon, czarownic, górskich rusałek i krasnoludków, smoków i
olbrzymich węży – trusi, groźnych, czarnych panków i zajadłych,
czerwonych léwic, oraz połykających owce i pasterzy ryb z
Morskiego Oka. Montania wchodziła kolejno w skład Białej Krobacji
– słowiańskiego królestwa ze stolicą w Glaukopolis, założonego
przez braci Kloukasa (Glaukosa), Lovelosa, Kasentisa, Mouchlę,
Korbetę oraz siostry Tougę i Vougę, pierwszego imperium
sarmackiego i Państwa Samona. W pierwszym wieku ery trzynastej
Montania stała się częścią nowego królestwa – Bohemii, jednak
król Analapii Opolon, syn Lecha I na drodze podboju przyłączył
ją, razem ze Ślążem, Visclą, Ojcowem i Zielonymi Stawami do
swych włości. Stolica owej bohemijskiej, póxniej zaś
analapijskiej prowincji mieściła się w Śnieżelicy. Gród ten
dziś nazywa się Zakopane. Haj!
*
W
pierwszych wiekach ery dwunastej, słowiańską Montanię
przemierzało dwóch mężów; mistrz i uczeń. Pierwszy z nich –
wysoki i smukły, o szlachetnych rysach twarzy, miał długie, czarne
włosy, brodę i wąsy, na głowie nosił wieniec z dębowych liści,
a w ręku trzymał podróżny kij. Odzieniem jego była sięgająca
ziemi szata czerwona. Drugi z wędrowców, nieco niższy, lecz
szeroki w barach, miał włosy i brodę siwe, dębowy wieniec ze
złotych liści, szatę białą, a kostur złoty. Szli przez drogi i
bezdroża górzystej krainy, a gdzie się zatrzymali, tam lud zgodnie
z obyczajem witał ich jak bogów, lecz nikt nie wiedział, że dwóch
wędrowców to nikt inny jeno Teost Car Słońce w szkarłatnej
szacie i pierwszy arcykapłan romahorsko – rumski, rybak Petrysław
Janisławić, co złoty harpun zamienił na złoty kij. Teost i
jytnas Petrysław – Pawlimir byli gościnnie witani nie tylko przez
górali, ale i przez niedźwiedzie, Lynxów, Neurów, czy górskie
rusałki w białych sukienkach, tańczące na ośnieżonych
szczytach, zaś panki i léwice unikały ich. Raz wcielonego Swaroga
i jego arcykapłana witała w swym sanktuarium królowa Tatra, zaś
nad Morskim Okiem ujrzeli spacerującą wśród mgieł Juratę,
otoczoną dworem morskich nimf – morzanek i redunic. Innym razem
natknęli się na hulajpartię zbójników, na których czele stał
opiewany w pieśniach harnaś Kubrat (Cubratus),
przez skoromochów nazywany Kijem. Jytnas Petrysław – Pawlimir
wzdrygnął się nieco na myśl o zbójnikach, których znano jako
rabusiów, gwałcicieli i morderców, lecz Teost nie okazał lęku.
-
Agejowi sława! - przywitał obu wędrowców Kubrat.
-
I Enkom sława! - odpowiedział Teost.
-
Jam Kubrat, postrach Spiskiej Doliny. A wy kto?
-
Jam Lew Winojan – oznajmił Teost, a to mój sługa Petrysław
Janisławić – Car Słońce nigdy nie kłamał i przedstawiając
się powiedział prawdę, lecz w formie zagadki.
-
Chodźcie z nami, strudzeni wędrowcy ze Wschodu, a zaznacie
zbójnickiej gościnności – arcykapłan Petrysław z Romahory
trochę się bał, lecz nic nie powiedział.
-
Prowadź nas, sławny Kubracie – rzekł tylko Teost i ruszyli.
Długo
szli do kryjówki zbójników, a po drodze oczom podróżującego
incognito arcykapłana z Romahory ukazały się zdumiewające rzeczy.
Oto pożar trawił jakąś chatę, a harnaś Kubrat ryzykując życiem
wydobył dziecko z płomieni, tak jak całe wieki później uczynił
to Jan Czarny, postrach i zakała Pawlaczycy. Kubratowy towarzysz,
Byrcyn okrył uratowaną dziewczynkę baranim kożuchem, zaś
skarbnik całej bandy; Luptak dał rodzicom sporo złota i kamieni,
by mogli odbudować dom i nakupić spyży.
Wieczorem
cały orszak dotarł do jaskini gdzie mieściła się kryjówka
bandy. Kubrat nakazał zawiązać przed wejściem oczy Teostowi i
Petrysławowi, by nie zdradzili sługom księcia Cisława położenia
kryjówki. W środku groty, nad ogniskiem piekł się jeleń, a piwo
i żętyca lały się strumieniami. Grała skoczna muzyka, w takt
której rozbójnicy tańczyli dziki taniec, zwany zbójnickim. Potem
Kubrat nakazał ciszę i nadszedł czas na opowieści i pieśni o
dalekich krajach i bohaterskich czynach. Na prośbę harnasia, jego
goście z zamierzchłej przeszłości opowiadali o starożytnym,
zniszczonym przez złego czarnoksiężnika carstwie nad rzeką Nilus,
potem zaś rozpoczęła swą pieśń igrca Bosek Goskovic, co w
swych wędrówkach przybył do Montanii znad wybrzeży Morza
Srebrnego. Jego pieśń, połączona z grą na złotej lirze sławiła
urodę znanych plemieniu Sławińców
służebnic Juraty – syren morzeczek o rybich ogonach, które
nosiły bursztynowe naszyjniki i zamieniając ogony w nogi mogły
chodzić po lądzie, oraz pań jeziornych – rusałek redunic o
rudych włosach i czerwonych paznokciach. Pieśniarz opowiadał jak
to Słowińcy chętnie chwytali redunice w sieci i brali za żony,
jednak nie mogli przeboleć występujących u nich błon między
palcami i płatów błony na udach... Pieśń dobiegła końca, w
oddali wyły wilki i wilkołaki, czarownice spieszyły na sabat na
Babiej Górze, w blasku Księżyca pląsały górskie rusałki –
przez Greków zwane oreadami, zaś Kubratowi kamraci i ich goście
zasnęli przy ognisku snem sprawiedliwego...
Rano
czekała ich przykra niespodzianka. Maduńscy hajducy księcia
Cisława nałożyli im pęta, po czym pognali na sąd do Śnieżelicy.
Widać chłopi z miejscowej wioski, być może nawet sami pogorzelcy
wydali ich dla nagrody. Gdy szli przez zagubione wśród gór i
lasów sioła, co niektóre dzieci, a i starsi od nich pokrzykiwali
szyderczo, lecz niczym nie rzucali, bo mogli trafić któregoś z
żołnierzy, a gniew wojowników byłby srogi. Książę Cisław,
zasiadający w dawnej stolicy Wielkiego Księstwa Montanii i głoszący
się prawowitym władcą całej krainy, nie mógł dziś sądzić, a
był to skutek bólu głowy po wczorajszej pijatyce i rozpuście.
Osądzenie bandy Kubrata zlecił trzem sędziom. Gdy ci udzielili
głosu Teostowi, Car – Słońce rzekł:
-
Ci rozbójnicy uratowali z pożaru dziecko, okryli je skórą i
wypłacili matce złoto na odbudowę chaty...
-
Potwierdzam. Mój pan i ja widzieliśmy to na własne oczy – rzekł
Petrysław.
-
Tak odpowiadasz książęcemu sądowi? - sędziowie poczerwienieli
jak kraki z gorących mórz i zazgrzytali zębami. - Za pomaganie
przestępcom przez tuszowanie ich zbrodni, sami też zawiśniecie na
haku.
-
Mówię prawdę o czynach bandy Kubrata i o was też prawdę powiem –
rzekł spokojnie Teost, podczas gdy sędziowie pienili się z
wściekłości.
-
Przecież nas nie znasz, przybłędo – warknął jeden z nich i
plunął wcielonemu Swarogowi pod nogi.
-
Ty, Sędzimirze – Car – Słońce zwrócił się do pierwszego z
sędziów – będąc bogatym i sytym, kradłeś i okłamywałeś
księcia, a swój urząd zdobyłeś przekupstwem – pełen buty
urzędnik słysząc to zbladł jak ściana, a Teost ciągnął. - Ty,
Sędziwoju; w czasie zamieci śnieżnej w Święto Rozpalenia Słońca
na Niebie rzuciłeś kamieniem w osierocone dziecię, proszące cię
o chleb i nocleg – słuchający tego gmin zawrzał z oburzenia,
mówiąc na to srom i hańba. - Ty, Sędzisławie, wygnałeś z domu
starą matkę. Pytam więc, kto bardziej zawinił, kto okazał się
bandytą, a kto człowiekiem, błądzącym, ale człowiekiem, nie
bestią?! - na te słowa sędziowie struchleli.
-
Pochwyćcie go i utnijcie mu głowę, to demagog! - wydukał
Sędzimir.
-
Już raz zostałem zabity – rzekł smutno Teost, po czym na oczach
wszystkich, nad jego głową zajaśniała ognista korona. Ów znak
godności Enków i jytnas przyozdobił również srebrzyste skronie
Petrysława, a jego złoty kij stał się złotym trójzębem.
-
Sława Teostowi i jego arcykapłanowi! - zakrzyknęli zbójnicy i
gmin, zaś hajducy z Madunii oddali im pokłon do samej ziemi.
Źli
sędziowie czym prędzej opuścili salę sądu i słuch o nich
zaginął. Teost i jytnas Petrysław również zniknęli, zaś z
Kubrata i jego kamratów opadły pęta. Zbójnicy pełni wdzięczności
i żalu za wcześniejsze grabieże zamienili się w jawory, które
pokazywano sobie w Śnieżelicy jeszcze w erze trzynastej. Haj!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz