Strony

czwartek, 17 marca 2016

Szczek i Choryw

,, […] trzej synowie Orija: Kij, Paszczek i Gorovato […] wsiedli na konie i pojechali […] a za nimi drużyny...'' - ,,Vlesova kniga''





Po śmierci Czernisława I Boginiaka na tron Roxu wstąpili jego synowie: Szczek i Choryw. Nazywano ich suczymi synami, lecz nie mieli tego za obrazę, bowiem ich matką, a w każdym bądź razie matką Szczeka była sama Żweruna – córka Boruty i Dziewanny Šumina Mati, leśna Enka mająca postać olbrzymiej, burej suki z nieprzebytych puszcz Liteny. Przed wiekami w erze dwunastej, owa Żweruna została w ludzkiej postaci poślubiona przez księcia Kroka, rodząc Sukosława Suczyca, wielkiego bohatera Słowian. Teraz zaś porodziła Szczeka. Jeśli zaś chodzi o Chorywa, to jak podaje ,,Księga sławy'' Borysa z Nieważowa, też był synem króla Roxu, ale zrodziła go rusałka Łybiedź Wdzięczna, królowa Jeziora Łabędzi. Obaj bracia wyglądali jak bliźnięta – byli smukli, wysocy, jasnowłosi i silni; kochali się też w sposób przykładny. W dniu ich postrzyżyn, królowa Bałamutka, bo taką postać wzięła na siebie na te wszystkie lata Żweruna, zamieniła się w sukę i uciekła do lasu gonić zające. Szczek i Choryw mieli jeszcze przyrodniego, starszego brata, królewicza Suchodoła (jego matka, królowa Wianka zmarła przy porodzie), przeznaczonego na następcę tronu, lecz poległ w wielkiej bitwie ze strzygami i kikimorami pod Suchym Płotem, kiedy to jego bracia byli zbyt młodzi by wojować. Zostali koronowani na królów Roxu po śmierci Czernisława I i godnym jest pochwały, że ich przyjaźń przetrwała próbę czasu.


*





Rusałka wdzięku pełna, pląsała powiewając powłóczystą sukienką na mozaikowej podłodze królewskiego zamku Kija w Dendropolis. W jej białych, do rzeźby z eburnu podobnych dłoniach błyszczała lira ze złota. Urokliwa tanecznica cieszyła serca królów Szczeka i Chorywa, oraz ich gości pieśnią o odległej krainie gdzie cały czas panuje wiosna, młodość i szczęście.
- Na ostrowie mającym nazwę Abarii – uszy biesiadników pieścił głos dziewczęcy, słodszy ponad wyobrażenie – mieszkała krasna pani; Abara Mladnica; wiecznie młoda dziewica, z łona Mokoszy zrodzona, a przez potężnego Świętowita spłodzona. Najpiękniejsza między dziwożonami, z czułą troską sprawuje pieczę nad roślinami i zwierzętami. Pod jej sceptrem żyją w zgodzie, bez starości, bez choroby i bez śmierci. Radość, miłość na ostrowie owym stale gości...- obaj królowie Roxu zapragnęli przybić do brzegów Abarii; jeden z nich miał poślubić Enkę, panią owej wyspy, przez Greków nazywaną Hebe, zaś przez Waregów z Nürtu - Idunn, obaj zaś mieli stać się wiecznie młodymi.
Im dłużej o tym myśleli, tym bardziej starzały się ich serca. Nie było łatwo dostać się do Abarii; krainy młodości.
- … Tam gdzie na sinego morza przestworze – śpiewała rusałka – ściana ognia gorze, za nią się rozciągają błogosławionej Abarii brzegi, nieskalanej Mladnicy szczęśliwy kraj daleki... - rusałka skończyła pieśń i taniec, pokłoniła się do ziemi królewskim braciom, a jej długie włosy rozsypały się złocistą falą po kamyczkach mozaiki.
Obaj królowie zwołali wołwchów, żerców i uczonych mężów. Jęli wypytywać ich o położenie wyspy, na której wznosił się kapiący od złota tron pani Mladnicy. Mędrcy próbowali ich zrazu odwieść od tego zamiaru, w końcu jednak widząc upór obu królów, dali im mapę. Szczek i Choryw kazali naszykować królewski korab ,,Białego Gryfa'' o szkarłatnych żaglach. Wypłynęli nim w świat daleki z portu w Nowym Grodzie Północy nad Morzem Srebrnym, wcześniej ustanawiając jako regenta bojara Lichotę. Był to człowiek chciwy i ambitny, miernych kompetencji, lecz królewscy bracia ufali mu, bo prawił im pochlebstwa.


*



Agej Zabołat skierował swe słowo do wieszcza Letnika, syna Słabomira z grodu Nitry.
- Pójdziesz do grodu Tmu – Tarakanu, gdzie ludzie sławią karaluchu i będziesz u nich wołał o pokutę, bo wielkie są ich grzechy – nierządu i niesprawiedliwości. Z ich to powodu miastu grozi zagłada – mówił Agej Perzona Foyakista w widzeniu prorockim.
Letnik jednak wzdrygnął się na samą myśl, by iść do Grodu Karalucha nad Morzem Ciemnym, bowiem Słowianie i mieszkańcy Tmu – Tarakanu nie żyli ze sobą w przyjaźni. Wieszcz udał się w przeciwnym kierunku; nad Morze Srebrne do Nowego Grodu Północy. Pochmurny i zafrasowany, jakby uciekał przed żoną, wsiadł na pokład ,,Białego Gryfa''; królewskiego korabia i nim to udał się razem ze Szczekiem i Chorywem ku brzegom Abarii. Wtedy to Jurata ,,carica Morja'' uderzyła swym złotym trójzębem w fale i zerwał się sztorm. Nikt nie chciał zginąć – wszyscy rzucili się ratować korab. Jeden tylko Letnik pogrążył się w apatii i nic nie robił. ,,Nawet tu mnie odnalazł'' – mruknął niezadowolony wieszcz i nakrył się płaszczem.
- Hej! - zawołał nań król Choryw. - Dlaczego nic nie robisz, by uratować nawę, nawet Enków nie wołasz na pomoc! - Letnik zwiesił nos na kwintę.
- Ściga mnie gniew Ageja – Boga Bogów. Naraziłem się mu odmawiając wyruszenia z misją do Tmu – Tarakanu...
- Durak! - sapnął gniewnie król.
- Sztorm rozpętał się z mego powodu – ciągnął Letnik. - Jeśli chcecie by ustał, rzućcie mnie w fale – królowie Szczek i Choryw kazali załodze jeszcze zażarciej wiosłować, lecz nic to nie dało.
,,Biały Gryf'' tonął, więc wrzucono Letnika jako żertwę dla Juraty, a wtedy sztorm ucichł.
- Trza nam będzie oczyścić się z jego krwi, najlepiej wodą z Sobotniej Góry – zauważył Szczek, syn Żweruny.





Fale zakryły Letnika, lecz nie było mu pisane utonąć. Jurata posłała swego syna, Indrika w ,,Gołębiej Księdze'' nazywanego ,,matką wszystkich zwierząt''. Był to zwierz większy niźli wieloryby, zieloną, gadzią łuską pokryty. Miał paszczę z wielkimi zębami, płetwy piersiowe jak delfin i ogon niczym ryba, zaś z końca pyska wystawał mu pręt długi a giętki, zakończony kulą wydzielającą złote światło. Indrik został stworzony mocą łona Juraty już w erze drugiej i żył w morzu całe eony jako jedyny w swym gatunku. Zobaczył Letnika wpadającego w toń wodną i on – Indrik – ryb i potworów morskich pożeracz, zakrył go swymi szczękami. Letnika ogarnęła ciemność i stracił resztki przytomności. Spał w trzewiach dobrego potwora morskiego, słodko jak niemowlę w kolebce. Nie po to jednak Agej przydzielił Letnikowi misję nawracania Tmu – Tarakanu, aby wieszcz sobie spał. Indrik niósł go w paszczy, aż w końcu wypluł Letnika na brzeg.
Gdy ów po długim i krzepiącym śnie otworzył oczy, spostrzegł, że jest dzień; piękny i słoneczny, on sam zaś leży w łożu z kości słoniowej, przykryty piernatami w jakimś chramie, czy to pałacu. Zbudowano go nad morzem, na samym brzegu, bo do uszu Letnika docierały uderzenia fal przyboju i krzyki mew.
- Gdzie ja jestem? - przecierał oczy pełen zdumienia. - Czyżbym dostał się do owej Aba.... coś tam, krainy młodości, do której zmierzali królowie Szczek i Choryw? Ciekawe czy ich tu spotkam.





Letnik od niechcenia pociągnął za złoty dzwonek zawieszony na purpurowym sznurze. Wówczas do jego komnaty weszła panna trudnej do opisania urody, odziana w powłóczystą szatę z niebieskiego jedwabiu. Jej długie włosy lśniły złotem pod wieńcem z białych lilii. W talii nosiła srebrny pasek, na palcu pierścień z jednorożcem – symbol dziewictwa, na czole zaś miała wymalowany złotą farbką półksiężyc. Letnik zapytał ją.
- Racz mi powiedzieć, pani, kim jesteś; istotą ludzką czy boginką i czy jestem teraz w Nawi Jasnej, czy też raczej w Abarii – na ostrowie pani Mladnicy, o którym się powiada, że panuje tam wieczna młodość? - panna w błękicie roześmiała się perliście bez cienia złośliwości.
- Nie jesteśmy boginkami, panie – odrzekła – aleśmy z tej samej rasy ludzkiej co i ty. Fale wyrzuciły was na brzeg, a my – morskie bohynie – służebnice Juraty dałyśmy ci schronienie w swojej świątyni, jak to często czynimy z rozbitkami.
- A w jakim zakątku Sklawinii teraz jestem? - spytał Letnik.
- W sławnym Królestwie Roxu, nad Morzem Ciemnym – odrzekła bohynia.
Kapłanki Juraty zaprowadziły Letnika do bani gdzie się obmył, odziały go, nakarmiły i napoiły. Nim wyruszył w dalszą drogę, zaopatrzony w złote grzywny z klasztornego skarbca, poznał dzieje owej wspólnoty. Dowiedział się, że przybyła ona aż z ziemic celtyckich (Kiełtyki), gdzie owe niewiasty określano jako galiceny. Służyły one bogini Danu, w Cymru nazywanej – Don, a przez Słowian – Mokoszą. Jej mocą umiały tkać mgłę, sprowadzać deszcze i śniegi, gasić i wzniecać ogień, a nawet zamieniać wodę w lód jak to czynili słowiańscy kołodunowie. Bohynie – galiceny zakładały swe wspólnoty w Analapii, Bohemii i Roxie, użyczyły nawet nazwy Haliczowi – Hałyczynie. Te, u których bawił Letnik wyodrębniły się od reszty bohyni sławiących Mokoszę, poświęcając się służbie jej siostry, Juraty. Swoje chramy zakładały nad brzegami mórz i mówiono o nich: ,,morskie bohynie''. Letnik nim opuścił gościnny klasztor miał widzenie wieszcze – po raz pierwszy odkąd uciekał przed Agejem do Nowego Grodu Północy. Bawiąc w kaplicy ujrzał Mokoszę depczącą samozwańczego Czarnoboga we wszystkich jego wcieleniach: jako smoka Rykara, obecnego węża Gorynycza i wówczas mające dopiero nadejść – smoka z Vovel i zielonego węża Zeltysa. Usłyszał też głos Ageja mówiący: ,,Oto najdoskonalsze z moich stworzeń''. Piękno i łagodność Mokoszy wycisnęły Letnikowi łzy z oczu, ona zaś pocałowała go w czoło, szepcząc mu do ucha:
- Bądź wierny. Idź.
Jeszcze tego samego dnia Letnik udał się w stronę Tmu – Tarakanu...


*



,,Abara Mladnica, najurodziwsza z cór Świętowita i Mokoszy była smukła i wysoka, o cerze jasnej, nieskazitelnie gładkiej i jedwabistej. Włosy zaplecione w jeden gruby warkocz miały barwę miedziano – złotą. Jedno oko było niebieskie, drugie zaś ciemnozielone. Pani wyspy młodości ukazała się oczom królów Szczeka i Chorywa w złotej koronie o czterech splątanych promieniach na głowie, okryta płaszczem barwy morza, odziana w suknię, na której wyhaftowano wyspę Abarię za ścianą płomieni, oraz grzyb i trójlistną koniczynę w polu zielonym. Królową zdobiły złote kolczyki w kształcie żołędzi, naszyjnik z pereł, złoty łańcuch opasujący talię, oraz złote obręcze na kostkach'' – Radosław Goździcki ,,Księga świata'': identyczny opis zawiera ilustrowane dzieło ,,Icones bogiń i rusałek'' Malmira z Cynii.




Dwaj niestrudzeni żeglarze, królewscy bracia z dalekiego Roxu skłonili swe głowy przed wiecznie młodą władczynią, o której dzieło ,,Icones....'' powiada, iż była ,,najpiękniejszą z dziewic''. Ta, którą Grecy czcili pod imieniem Hebe ujrzała w wielkim zwierciadle o złotych ramach nadpływający korab znękany burzami i rozchyliła ścianę ognia na oceanie, tworząc jakby wrota umożliwiające wkroczenie do jej cudownej krainy. Bracia udali się do Abarii w szalupie ratunkowej, bo ich poddani bali się podążyć za nimi.
- O co prosicie, dzielni junacy z ludu co sławi Ageja i Enków? - spytała Abara Mladnica.
- Zmagaliśmy się ze sztormami – zabrał głos Choryw – chąsiebnikami, potworami, głodem, pragnieniem szkorbutem i knowaniami morskich czarownic, abyś ty, o pani, którą Waregowie obdarzyli imieniem Idunn raczyła nagrodzić nas wieczystą młodością.
- Bylibyśmy nieskończenie szczęśliwi, pani, mogąc zamieszkać z tobą na twym ostrowie – dodał Szczek, o którym jego wychowawcy powiadali, że był wyszczekany.
Królowa Abarii pokręciła puszystą główką.
- Nie jest wolą Ageja, bym udzieliła wam daru nieśmiertelności, co oznaczać może tylko jedno: nie wyszłoby wam to na dobre. Wasza droga do pełni szczęścia wiedzie przez starość, cierpienie i śmierć i nie ma na to rady. Nie byłoby też dobrze, abyście tu zostali, bo wasze miejsce jest w Roxie, gdzie trza wam bronić waszego ludu – Abara Mladnica ukazała obu braciom w swym zwierciadle jak bojar Lichota zagarnął władzę w Dendropolis i uciska Lud Roksany wysokimi podatkami i pańszczyzną, by móc prowadzić życie próżniacze. - Zbliżcie się, dziedzice wielkiego króla Rusa, a dotknę waszych serc i sprawię, że będą zawsze młode, to jest czyste i pełne zapału, wolne od zgorzknienia i prawe – królowie zgięli swe kolana przed Enką, a ta dotknęła ich serc, błogosławiąc im. Następnie wsiedli do swej łódeczki popychanej tchnienie Pochwista – Striboga, dzięki czemu w miarę szybko dopłynęli do Roxu, gdzie obalili uzurpatora.
Panowali jeszcze wiele lat, a po śmierci usypano im niedaleko Dendropolis kurhany znane jako góry Szczekownica i Chorywnica.



Czarny wołchw

Rus, pierwszy król Roxu spłodził Igora, Kija i Łybiedź; Kij spłodził Moskala – Mosocha, ten zaś był ojcem Jaskotela, ojca Czernisława I Boginiaka, założyciela Czarnego Grodu – Czernichowa. Za jego panowania latopisy odnotowały rzeczy straszne....





Bitwa pod Suchym Płotem była przegrana. Mimo całego męstwa nie tylko słowiańskich wojów, ale też strzegących zwykle stodoły (gumna) skrzatów owinników, zwanych też gumiennikami, oraz bitnego i prawego plemienia Kulików – ludzi o głowach owych długodziobych ptaków, straszydła – słudzy Gorynycza znów były górą. Niewiasty zawodziły i rozrywały sobie twarze paznokciami, gdy dwóch witezi przyniosło zakrwawione nosze z poszarpanymi szczątkami królewicza Suchodoła, następcy tronu w założonym przez króla Kija grodzie Dendropolis nad Tinerpą. Czernisławowi zostali się ino małoletni synowie Szczek i Choryw, wciąż zbyt młodzi by zająć miejsce walecznego Suchodoła.




Odkąd Czenichów został założony, źle się działo w Królestwie Roxu. Po lasach i bagnach gromadziły się pod stanicami Czarnoboga – Gorynycza zbrojne hordy strzyg i kikimor, Čortów, wąpierzy i wilkołaków; z Gór Soroczyńskich złaziły się smoki, z Bałkanii nadlatywały ały i ażdachy. Kuliki toczyły regularne bitwy z olbrzymimi wężami, dusiłkami, zmorami, mamunami, złymi południcami i nocnicami, olbrzymami i psoglavami. Owo plemię ludzi o ptasich głowach, tak mężowie jak i niewiasty noszące jaja w brzuchu, przez trzy dni i noce odpierało atak na swoje włości zwane przez ludzi Kulikowym Polem. Wreszcie siły zła zostały odparte, a ciemność ustąpiła znad kraju Kulików. Jednak ogólna sytuacja Roxu była raczej zła.


*





Była ponura, bezksiężycowa noc, gdy jakiś mąż w czarnej opończy zastukał do drzwi leżącej gdzieś na oparzeliskach chatki czarnego wołwcha Wilczura. Otworzył mu dziad siwobrody, bosy, w powłóczystą szatę barwy otchłani Čortieńska przyodziany. Na ramiona miał zarzucony płaszcz ze skór wilczych, a wzrok jego płomienny, gniewu pełen.
- Kim jesteś, charłaku? - czarny wołwch spytał z nienawiścią przybysza.
- Twym panem, Czernisławem, synem Moskwicina – odrzekł król Roxu.
- Moim panem – odrzekł wyniośle czarownik przepędzony z kolegium białych wołchwów, służących Agejowi i Enkom – jest Gorynycz; Czarny Bóg Zła. Choćbyś mnie zabił – zwrócił się do króla – nic by ci to nie dało, bo mój duch wcieliłby się w żmiję, albo wilka i ciebie pokąsał. Po co do mnie przychodzisz?
- Szukam rady przeciw hordom straszydeł. Przyszedłem do ciebie, bo zawiedli wszyscy biali wołchwowie, czarodzieje, wróżbici – gwiazdorze, alchemicy i guślarze; zawiedli pokładane w nich nadzieje wszyscy herosi – zmiejobory i generałowie. Nawet Analapia, ta ziemia bohaterów, co leży na zachodzie, przegrała bój ze strzygi a kikimory. Sam jej król Jurand, pierwszy tego imienia, stary lecz jary, poległ kłonicą sinych ludzi przebity w czarownic jarze. Dlatego.... - czarny wołchw stracił cierpliwość.
- Wejdź – warknął, a król posłusznie wszedł do jego chaty. Kapłan węża Gorynycza zaklęciem zapalił smolne łuczywo, mamrocząc coś o ,,wypędzaniu Čortów Čortami''.
Tak jak przed chatą bielały trupie czaszki zatknięte na płocie, tak również jej wnętrze strach budziło. Pełne było kurzu, ziół trujących, pentagramów, heksagramów, świec czarnych, ksiąg czarodziejskich na skórze dziewic spisanych, kolorowych kamieni, poronionych płodów w słoikach, kart wróżebnych, kozich kości.... Poniewierały się w nim wypchany krokodyl z rzeki Nilus na łokieć długi, szympans wypchany, duży kocioł, rytualne sztylety z obsydianu, laleczki z wosku ulepione, w których szpilki tkwiły i tym podobne akcesoria, używane przez parające się szpetnym czarodziejstwem sługi Gorynycza. Czarny wołwch posadził króla na ławę i napoił go wódką, do której dosypał szaleju, a może nawet zadał w niej pokuśnika, tak jak czynią to wyznawcy Krisina w swoich potrawach. Jakkolwiek by było, król otumaniony został; nie panował już nad tym co mówi. Gdy czarnoksiężnik kazał mu klękać przed sobą i – aż zgroza ogarnia gdy o tym piszę – ssać jego sromny członek, na którym wykłute było czarną farbą imię węża Gorynycza – król uczynił to jak jakiś idiota. Potem Wilczur kazał władcy wyprzeć się Ageja i Enków, co ten posłusznie uczynił.
- Jednej tylko Syrokiej się nie wypieraj! - tym imieniem Čorty i ich wyznawcy określali Mokoszę licząc, że okaże im ona miłosierdzie.
Gdzieś w oddalonej wiosce piały już trzecie kury. Król Czernisław I Boginiak, o którym powiadano w pieśni, że podrzuciła go zaziemska nimfa zwana boginką, powlókł się w stronę Dendropolis, wypłakując sobie oczy. Szedł ku swojej stolicy, a niebo płakało razem z nim.


*

W 1938 r. po konferencji w Monachium zakończonej haniebnym rozbiorem Czechosłowacji, brytyjski premier Chamberlain z dumą oświadczył, że przywiózł pokój dla całego pokolenia. Wielu ludzi na Zachodzie myślało podówczas, że da się utrzymać pokój kosztem kompromisu z Hitlerem.
Podobnie w tamtych, odległych czasach, na początku obecnej ery trzynastej Rox odetchnął z ulgą, gdy ataki piekielnych poczwar ustały. Nikt poza królem nie wiedział skąd ta jakże miła odmiana. Udręczona ziemica Rusa odetchnęła, a jej lud powrócił z pól bitewnych do swych zajęć. Czarny wołchw pomarkotniał jeszcze bardziej i począł pędzić całe noce z nosem w obmierzłej księdze ,,Codex daemonicus'', co po rusku wykłada się: ,,Kniga biesow''.
Czernisław obudził się struty; nie cieszyły go ani turnieje, ani gra w szachy, ani nawet polowania. Cały Rox odbierał ustanie ataków straszydeł jak ciszę przed burzą i tak było w istocie. Minęły trzy miesiące i nastała słotna jesień. Wtedy to z Gór Soroczyńskich znów wylazły smoki, strzygi, wąpierze i źli Neurowie, w powietrzu unosiły się ogniste latawce i czarownice na miotłach i łopatach, spuszczające grad wielkości kurzych jaj, czarne błota wypluły gromady kikimor, zaroiło się od sysunów, ksykunów, brukołaków, chimer, sfinksów i mantykor. Nowy Gród Północy i Korsuń atakowały morskie potwory. Z Nürtu przyszły nawet trolle. Na czele zaś owych sotni Čortieńska stał z mandatu Gorynycza olbrzym Goran w krzemienną buławę i tarczę ze skóry wieloryba uzbrojony. Ometra, król Analapii i Cudosław I, król Bohemii wysłali posiłki. Król Czernisław gorzko zapłakał. Kazał szukać czarnego wołwcha i sprowadzić go do siebie w pętach, lecz Wilczura, wielkiego czarownika, któregoś wieczora zjadły kikimory. ,,Tak ten co czary odprawiał, od czarostwa swego zginął'' - podsumował latopisiec.
Potomkowie Rusa znów chwycili za broń, lecz nierówna to była walka, bo Słońce i Księżyc spowijały zasłony mroku. Król Czernisław wyznał swe winy przed kapelanem swego zamku, wołwchem Wieczygniewem, o którym lud mówił, że był prorokiem.
- Trza pokutować – oznajmił Wieczygniew srebrnobrody – Enkowie choć sprawiedliwi, gdy widzą serce skruszone, odstępują od kary.
Ten co ojcem był Szczeka i Chorywa, włożył na siebie worek i usiadł w popiele. Całą noc przepędził wśród modłów, w chramie wszystkich Enków, przed świętym płomieniem Ageja. Serce swe rozdarł żalu szponami, a łzy jego były wielkie jak ziarna grochowe. Rano stanął przed swoją drużyną, kapłanami i ludem pokrzepiony na duchu.
- W imię Mokoszy Nieskończenie Miłosiernej, która otarła kosą swą złotą łzy z mojej twarzy – przemówił Czernisław I – nakazuję post surowy o chlebie i wodzie całemu memu królestwu, od rubieży analapijskiej po Pasmo Gorynycza i Promet – Góry Jasowskie. Niech ucichną hulanki w Nowym Grodzie Północy, Dendropolis, Moxie i Korsuniu, aby car Perun – Jarowit wsparł nas swym piorunem, Miedwiedow maczugą, Boruta – Leszy szablą, a przeczysta Dziewanna strzałą z łuku.
Spełniając ukaz króla, cały Rox odział się w wory, wołchwowie zaś tłumaczyli ludowi, że od wora i popiołu ważniejszą rzeczą jest nie czynić sprośności. Enkowie ujrzeli post w całym Roxie i udzielili swego wsparcia, a zastępy straszydeł poczęły topnieć jak te śniegi na wiosnę. Jeden tylko Goran; car – olbrzym szedł uparcie w stronę Dendropolis, aż stanął u jego wałów obronnych.
- Odwagi – niewidzialna Mokosza szepnęła do ucha królowi – to kolos na nogach glinianych; dziś ubijesz go jednym ciosem włóczni!






Posłuchał Czernisław i zatopił włócznię w piersi olbrzyma. Gdy ten skonał, jego cielsko spalono, a oręż i zbroję złożono jako wotum w chramie jytnas Światogora.