,,Smok Girginicz żył już w erze jedenastej. Gdy nastał potop, latał nad wodami, a gdy się zmęczył – pływał, żywiąc się ciałami potopionych istot. Po potopie osiadł w jaskini w grodzie Vompiersk, zamieszkałym przez straszydła. Jego, sługę Rykara, Gorynycza i smoka z Vovel, maszkary czciły jako swego króla. Girginicz zjadał swych poddanych, choć bardziej lubił jeść inne istoty, zwłaszcza ludzi. W tym celu co jakiś czas opuszczał Vompiersk i grasował w całej Sklawinii. Na początku ery trzynastej, Vompiersk i Strzygi znalazły się w granicach Analapii. Przez długi czas było cicho o Girginiczu – uwagę zaprzątały raczej smok z Vovel i bazyliszek z Sirenopolis. Nikt nie kwapił się go odwiedzać, bo jego siedzibę od reszty świata oddzielała straszna puszcza, gdzie stale panowała noc i gdzie roiło się od straszydeł. Puszcza ta nosiła nazwę Lasu Ciemnego. […] za panowania króla Bogdala, smok opuścił swą jaskinię i przeniósł się do Montanii. Zmierzając do tej prowincji, porwał narzeczoną Bożywoja Błyszczyńskiego, Anej z Lasu. Uwięził ją w górze Troizak, przypominającej widelec. Równocześnie dał rozkaz swoim straszydłom, by bez wypowiedzenia walki, zaatakowały Analapię.
- Macie być jak Śmierć – ślepi, byście nie widzieli zła, które macie czynić, głusi na rzężenie umierających, na płacz wdów i sierot, niemi, byście nie mogli knuć z wrogami, niewidzialni, by was nie dotknęła zemsta ludzi i niemiłosierni, bo nasza przewaga daje nam wszelkie prawa! Któż jeszcze pamięta o ofiarach Kościeja? - smok przemawiał do swoich straszydeł. Porwał Anej z Lasu, bo chciał, by była jego żoną, czy też niewolnicą, razem z nią uwięził wiele innych dziewic’’ - ,,Codex vimrothensis’’
Anej
z Lasu odziana w suknię barwy bieli z błękitem, siedziała w
kamiennej komnacie, a jej ręce i nogi zakute były w stalowe
kajdany. Minęły już trzy tygodnie odkąd obmierzły smok Girginicz
– ojciec Hamana i innych Girgaszytów, zacisnął na jej ciele
szponiastą łapę i uniósł hen w przestworza, by uwięzić
wewnątrz montańskiej Góry Troizak. Razem z Anej cierpiały niewolę
inne dziewice dostarczone przez potwory z całej Analapii, a było
ich sto i wszystkie zakute były w kajdany. Mogło się zdawać, że
wraz z uwięzieniem dziewic, Analapia umarła. Susza straszliwa
nawiedziła całe królestwo, a złe południce o ognistych oczach
chodziły z łukami i strzelały z nich do ludzi i zwierząt. Wody
Visany i innych rzek prawie wyschły, za to od zmierzchu do świtu
kraj przemierzały hordy wąpierzy, strzyg, kikomor, wilkołaków,
bazyliszków i nocnic siejąc grozę i rozpacz, mord i zniszczenie…
Ciężka była niewola Anej z Lasu. Co jakiś czas do jej komnaty czy
też raczej celi zaglądali słudzy smoka Girginicza; przebrzydłe
Čorty o ognistych oczach, usiłujące dźgać ją końcami wideł,
wąbry – stwory o głowach i skrzydłach nietoperzy, a reszcie
ciała ludzkiej, wiedźmy i mamuny o żmijach zamiast piersi i
namawiały ją by wyszła za Girginicza.
-
Ugnij się przed jego wolą – mówił szpetny, brązowy karzeł o
zielonych oczach i żelaznych zębach jak zęby brony – a
przeżyjesz i może nawet będziesz królową tego kraju gdy zostanie
już podbity. Czas ludzi już przeminął, a ty jeśli się ukorzysz
przed Jego Smoczą Mością, możesz być ostatnią z ich rasy! -
jednak Anej wolała śmierć niż zostanie żoną smoka.
Cały
czas karmiła się nadzieją, że jej ukochany, pan Bożywoj
Błyszczyński przybędzie jej na ratunek i ta nadzieja trzymała ją
przy życiu. Niekiedy sam smok Girginicz zjawiał się jej w postaci
urodnego męża odzianego w czarne aksamity, niosąc jej w darze
szkatułki pełne klejnotów, lecz Anej zawsze mu odmawiała.
-
Kocham pana Bożywoja i on ocali mnie z twej ręki – gdy to mówiła,
z ust i nozdrzy Girginicza sypały się iskry.
Anej
nic nie jadła, ani nie piła w niewoli słusznie się obawiając, że
jadło i napoje mogą być zaprawione durmanem, choć sine topielice
stawiały przed nią srebrne tace z najlepszymi owocami, ciastami,
mięsiwem i winem. Wychudła biedaczka i mogła umrzeć, choć jak
prawią legendy o trzeciej godzinie odwiedzał ją anioł i karmił
białym chlebem z Niebios, aby miała siłę opierać się siłom
Čortieńska. Choć jej położenie było rozpaczliwe, Anej nie
popadła w rozpacz, jeno potajemnie wraz z innymi uwięzionymi
dziewicami modliła się na różańcu, co krzepiło ich dusze. Raz
do komnaty wpadł jak burza potwór Poreskero; ohydna hybryda
człowieka, psa i kota; pół – mąż, a pół – niewiasta,
którego jak ognia piekielnego bali się koczowniczy Giptowie o
śniadej cerze. Gdy Poreskero ujrzał modlące się panny, bluźniąc
straszliwie wziął korbacz i począł je bić, aby przestały się
modlić.
-
Twoja władza, demonie, jest do czasu, a panowanie Jezu Krysta będzie
wieczne – odrzekła mu niezłomna Anej z Lasu.
Tak
mijały dni, wieczory i poranki, a król Bogdal wraz z wiernym
rycerstwem bił bestie piekielne gdziekolwiek je dorwał, nie
pozwalając im pożerać niewiast i dzieci.
*
Wiele
już lat upłynęło odkąd król Analapii gościł w Ojcowie –
krainie na południu królestwa zamieszkanej przez takie gdzie
indziej wymarłe zwierzęta jak mamuty czy nosorożce włochate.
Ostatnim razem zdarzyło się to za króla Wituły i pana Wragigniewa
Byczyńskiego żyjących w czasach cesarza Walensa. Teraz zaś pan
Witun Byczyński powitał w swym dworcu zdrożonego walką króla
Bogdala wraz ze swą drużyną zmierzającego w kierunku Montanii,
gdzie obrał swą siedzibę smok Girginicz. Razem z monarchą
przybyli pan Bożywoj Błyszczyński, pan Miorsz z Brytanii, oraz
dziesięciu innych rycerzy jak: Sobol, bracia bliźniacy Petrysław i
Pawlimir, Jaksa, Markusław, Janisław, Koźlak, Bronimąż,
Szczodran i Turosław. Książę ojcowski przywitał dostojnego
gościa z całym splendorem. Pod dachem okazałego, modrzewiowego
dworca na króla i jego towarzyszy czekała złota i srebrna zastawa
pełna pieczystego z mamutów podanego z suszonymi śliwkami,
rodzynkami, imbirem i pieprzem. Odziane w białe giezła panny o
urodzie rusałek nalewały panońskiego wina ze srebrnych dzbanów,
nie zdołało ono jednak rozweselić serc biesiadników.
-
Najcięższa walka dopiero przed nami – rzekł Markusław – gdy
będziemy szturmować Montanię, Girginicz będzie się bronił
zajadle jak szczur zagoniony do kąta, a wraz z nim jego potwory…
-
Trzeba nam będzie się bić z paskudami o nietoperzowych skrzydłach,
które lęgną się w jaskiniach. Ponoć byli owi paskudowie ludźmi
z zamierzchłych czasów.
-
Takie bestie są najgorsze – wzdrygnął się Jaksa.
-
Smok piekieł został już pokonany mocą krzyża naszego Pana –
wtrącił towarzyszący królewskiej drużynie Tytus, biskup Nesty.
-
To skąd w takim razie tyle zła wyrządza ten Girginicz obmierzły w
naszym królestwie? - spytał zaczepnie Szczodran, który nie
spieszył się z przyjęciem chrztu.
-
To są jego ostatnie podrygi, jakby uderzenia ogona śmiertelnie
rannej bestii – odpowiedział spokojnie biskup.
-
Moi przodkowie wiernie służyli królom Analapii, a ja nie omieszkam
wesprzeć was, panie swoimi wojami i oswojonymi mamutami,
nosorożcami, niedźwiedziami jaskiniowymi i wielkimi kotami o kłach
jak szable – zapewnił książę Witun Byczyński. - Do ostatniej
kropli krwi będziemy tłuc w hordy Girginicza jak w bęben!
-
Doceniam twą wierność – rzekł wzruszony król Bogdal.
Książę
Ojcowa nie zwykł rzucać słów na wiatr, pospiesznie rozesłał
więc wici do podlegających jego jurysdykcji wsi Patrit, Sospa i
Betkovo. Zgromadził pod swoimi sztandarami zdobionymi głową tura i
tęczą wojów licznych o silnych ramionach, w boju zaciekłych;
łuczników, oszczepników, kopijników, zbrojnych w topory jeźdźców
dosiadających mamutów i nosorożców włochatych; synów Novalsa –
Adama, jak i leśnych ludzi, Lynxów o rysich głowach, żmijów,
meliady, to jest nimfy jesionowe uzbrojone we włócznie, Wiły
szyjące z łuków, czy dzierżące trójzęby i szable z ości
olbrzymich ryb wodniki o zielonej, żabiej skórze i długich,
białych włosach. Do boju szły przysposobione do walki na Marsowym
polu niedźwiedzie jaskiniowe, tygrysy szablozębne, oraz prowadzone
przez leśne rusałki wilki, rosomaki i cyjony. W wojsku księcia
Wituna Byczyńskiego służyło dwóch tysięczników: Leszek Żółty
– pół – Chazar, a pół – Słowianin o skórze barwy cytryny,
gęsto upstrzonej czarnymi plamami i Leszek Czerwony, o którego
matce prawiono, że była lisicą zamienioną w niewiastę. Po
odprawieniu Mszy Świętej przez biskupa Tytusa z Nesty, wojownicy
króla Bogdala i księcia Ojcowa ruszyli jak burza na południe
niosąc żelazny grom pomsty i kary strzygom i paskudom, za co byli z
radością witani przez górali z Montanii.
Prastary,
starszy jeszcze niż Królestwo Analapii był olbrzym Mugora
mieszkający wśród porośniętych lasem wierchów Montanii. Lica
jego pokryły już zmarszczki, a włosy w siedem warkoczy splecione
przybrały barwę siwą, lecz ciało wciąż pozostawało krzepkie, a
umysł sprawny. Ongiś Mugora gościł w swym domu przyjaciół;
najroślejszego z turów Tęgoroga, dobrego smoka Tracha i gryfa
Jaromuta o siwych piórach. Wspólnie bronili Analapii przed
najazdami zaskarbiając tym sobie wdzięczność synów Novalsa i
córek Aivalsy. Niestety w czasie najazdu Hunów smok, tur i gryf
polegli w bitwie pod Stożkowem od zatrutych strzał stepowych
najezdników, sam zaś Mugora raniony w głowę kolczastą kulą
żelazną wyrzuconą z procy, upadł z łoskotem na ziemię i dostał
się do niewoli. Huńscy szamani dręczyli go zaklęciami i żrącymi
miksturami, aby zdradził Analapię i przystał do Attyli, jednak
olbrzym zawsze odmawiał, za każdym razem odbierając za to zapłatę
w nowych torturach. Uwolnił go dopiero pan Grzymisław walczący w
oddziale mężnego Zoarda z Madunii.
Teraz
trzydzieści dni przed dotarciem połączonych drużyn króla Bogdala
i księcia Wituna Byczyńskiego do Montanii, Mugora po raz ostatni
chwycił swą nabijaną niebiańskimi krzemieniami maczugę z drewna
jabłoni z Avalonu, której nikt inny nie mógł unieść i rzucił
wyzwanie smoku Girginiczowi, który więził Anej z Lasu. Prastara to
była bestia żyjąca już w erze jedenastej nim jeszcze świat
zalały wody potopu. Ogromne ciało Girginicza pokrywała twarda,
brązowa łuska; miał trzy ogony i błoniaste skrzydła, a z jego
siedmiu paszczy wydobywały się gorące i lodowate płomienie.
Girginicz podjął wyzwanie i wylazł z jaskini, bowiem świadkami
walki miały być jego hordy górskich Čortów, wilkołaków,
strzyg, powitrul, paskudów, panków i léwic wobec których nie mógł
sobie pozwolić na okazanie słabości.
-
Po kiego grzyba dybiesz na moje życie – spytał smok – skoro
nasze rasy są sobie bliższe niż myślisz? Dołącz do mnie zamiast
służyć głupim i niewdzięcznym ludziom, których tak łatwo można
rozdeptać jak robactwo. Porzuć skazaną na zagładę Analapię i
dołącz do prawdziwej potęgi; obejmującego wszystkie światy
Carstwa Čortieńska!
-
Nigdy nie wyrzeknę się Analapii – zgrzytnął zębami olbrzym
Mugora.
-
I co ci ona daje? - szydził smok. - Nawet wiarę wyznajesz inną niż
te brudne stworzenia. Żałosny Bogdal przyjął chrzest, ty zaś
uparcie trwasz przy Ageju i Enkach. Wiedz, głupcze, że ani Chrystus
ani Świętowit nie ocalą cię z mojej potęgi!
Mugora
w odpowiedzi zamachnął się maczugą i zmiażdżył jeden z łbów
smoka Girginicza. Montanią wstrząsnął straszliwy ryk, aż z jej
ośnieżonych szczytów posypały się lawiny. Ranny smok przystąpił
do kontrataku. Trzema ogonami owinął się wokół nóg mocarza i
zatopił szpony w jego ciele. Mugora zajadle tłukł bestię maczugą,
łamiąc jej jedno ze skrzydeł. Z sześciu ocalałych paszcz
wydobyły się płomienie, a powietrze zaczął wypełniać smrodliwy
dym jakby unoszący się z pogańskiego stosu pogrzebowego, który
dotarł aż do grodu Grakchova. Obaj monstrualni zapaśnicy tarzali
się po skalistym gruncie a ziemia trzęsła się i wzdychała jak
rodząca niewiasta. Zadał Mugora rany ciężkie Girginiczowi, sam
jednak poległ śmiercią bohatera gdy pod wpływem ognia ze smoczej
paszczy pękła mu czaszka. Girginicz zaryczał triumfalnie.
Szponiastymi łapami wydobył mężne serce z piersi Mugory i pożarł
je, ciało olbrzyma rzucił zaś na pożarcie swoim niewolnikom.
Następnie ukazał wizję całej walki oczom Anej z Lasu i innych
uwięzionych w górze Troizak, strwożonych dziewic ze słowami:
-
Tak kończą ci wszyscy, którzy mi się sprzeciwiają!
*
Choć
po Analapii włóczyły się straszydła i bestie, które wyroiły
się z grodów Vompiersk i Strzygi niby z puszki Pandory, w małej,
otoczonej zewsząd lasem wiosce Głusznik rodzice wysłali dwójkę
swych ośmioletnich pociech; Tadzika i Zosię po chrust. ,,Wojna
wojną, ale pracować trzeba’’
- tłumaczył dziadek o sumiastych, siwych wąsach. ,,Moje
wnuki mają czyste serduszka, więc złe moce nie będą miały do
nich dostępu’’
- dodał po chwili. Tadzik i Zosia poszli więc do lasu. Choć ich
serca były czyste, dzieci wpadły w zasadzkę maruderów z armii
Girginicza. Ohydne strzygonie odziane w peleryny z ludzkich skór,
pochwyciły przerażonych chłopca i dziewczynkę w szponiaste łapy
i przywiązały je powrozami do dębu, zanosząc się obłąkańczym
śmiechem na widok ich płaczu. Na czele maruderów stał szpetny,
nagi karzeł Szpekotek. Miał wielki, łysy łeb, żółte oczy i
kły, oraz twarz przypominająca skrzyżowanie pyska ropuchy z ryjem
prosiaka. Szpekotka pokrywała śliska, trupio blada skóra.
-
Co, co, pan chce z nami zrobić? - trzęsąc się ze strachu łkała
Zosia.
-
Drogie dzieci – uśmiechnął się wrednie Szpekotek – zmówcie
paciorek i pocałujcie misia w zadek, bo już za chwilę wujek
rozetnie wam brzuszki – w dłoni demona zalśnił kindżał –
wyciągnie z nich kiszki, a na ich miejsce nasypie żwiru! -
strzygonie słysząc to śmiały się jak głupi do sera.
Dzieci
płakały i tuliły się do siebie odmawiając modlitwę, której
nauczyła ich matka.
-
Aniele Boży, stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój…
-
Zawrzyjcie gęby, szczeniaki, bo wam wytnę ję… - Szpekotek nie
dokończył groźby, bo wtem przeszyła go długa strzała o srebrnym
grocie.
Paskudny
gnom przewrócił się, a z jego przebitych trzewi ulotnił się
smrodliwy, ciemnozielony gaz jelitowy. Strzygonie porwały za pałki
i kiścienie gdy z kniei wyłoniła się urodziwa wojowniczka zbrojna
w łuk i dosiadająca żubra tak jak niegdyś czyniła to królowa
rusałek Goplana I. Odziana była w białe giezło, jej kosa
falowała na wietrze niby złoty proporzec, a oczy lśniły jak
szmaragdowe gwiazdy. Na szyi miała zawieszony krzyżyk oraz pogański
triskelion poświęcony przez samego Krive Krivejtego – znak, że
szuka pomocy u Chrystusa jak i u Enków. Nimfa posłała z łuku
jeszcze dwie strzały kładąc trupem dwa strzygonie, a reszta sług
Girginicza rozpierzchła się z wrzaskiem po lesie. Wojowniczka
zagwizdała na dwóch palcach i posłuszne jej wezwaniu przybiegły
trzy żubry – mocarze puszczy i rzuciły się w pościg za
strzygami. Zwierzęta szybko dogoniły demony, wzięły je na rogi,
podrzuciły do góry, po czym metodycznie rozdeptały, były to
bowiem bojowe żubry. Łuczniczka zeskoczyła ze swego rogatego
wierzchowca i podbiegła do związanych dzieci. Kindżałem Szpekotka
rozcięła krępujące je więzy.
-
Nazywam się Danuta i jestem driadą z Liteny. Wypasam żubry
należące do królowej Lazdony – Dziewanny. Razem ze swymi stadami
przybyłam bronić Analapii przed smokiem Girginiczem – po chwili
dodała. - Tu jest niebezpiecznie. Odprowadzę was do domu – Tadzik
i Zosia usadowili się na grzbiecie żubra i razem z Danutą ruszyli
w stronę rodzinnej wsi.
Ich
rodzice chcieli ugościć liteńską driadę piwem i plackiem z kaszą
jaglaną, lecz odmówiła.
-
Muszę strzec lasów, a wy powinniście bardziej uważać na swoje
dzieci – pożegnała się z Tadzikiem i Zosią i więcej już jej w
Głuszniku nie widziano.
Poczynając
od ery czwartej w lasach mieszkało plemię Puszczyków, to jest
ludzi z głowami sów. Pierwsza para; Mszar i Uralina zrodziła się
z jaja złożonego przez Dziewannę, która wzięła na siebie postać
sowy zapłodnionej przez Borutę – puchacza. Puszczyki mieszkali w
okrągłych chatach z gliny i wikliny w głębi kniei. Tak jak sowy
budzili się z reguły o zmierzchu, a kładli o świcie, całą noc
przy pomocy wyostrzonego wzroku i słuchu chwytając i połykając
myszy, szczury, nornice, jeże, krety, nietoperze, owady, jaszczurki,
zające, króliki, drobne ptactwo, a czasem nawet małe sarenki.
Niektórzy z nich pożerali nawet swoich pobratymców należących do
zwaśnionych szczepów. Niestrawione części swych ofiar takie jak
sierść, pióra czy kości wyrzucali z siebie pod postacią
wypluwek. Rasa ta ze szczególnym nabożeństwem odnosząca się do
Welesa, znała wiele sekretów magii i innych dziedzin wiedzy
spisanych w księgach wykonanych z brzozowej kory. Puszczyki stronili
od ludzi i nie szukali z nimi zwady. W ,,Księdze
Sowy’’
Lisław z Virany napisał, że gromada siedmiu Puszczyków
pochwyconych przez Čorty smoka Rykara, została z jego rozkazu
magicznymi torturami zamieniona w strzygi. Jakkolwiek by było,
między rasą Puszczyków a strzygami toczyły się walki zażarte w
leśnych ostępach. Puszczyki pozostały wierne Agejowi i Enkom i na
każdym kroku sprzeciwiały się zakusom kolejnych wcieleń
Czarnoboga, chcącego ich znieprawić i wykorzystać do czynienia
zła.
W
czasie gdy hordy władcy Vompierska siały postrach w całej
Analapii, a z Rzymu przybywały zastępy egzorcystów mających
odsyłać rozbestwione demony z powrotem w ogień piekielny, król
strzyg Majczub Babobójca wysłał poselstwo do Jadoża – starca o
głowie sowy śnieżnej, który był wodzem Puszczyków od tysięcy
lat mieszkających w lasach majątku Wymrocze.
-
Pora zakopać topór wojenny, aby iść wspólnie przeciw temu samemu
wrogu – prawił strzygoń Orco Gorgonus przysłany z poselstwem
przez odzianego w szkarłat króla Majczuba.
-
Niby kto jest tym naszym wrogiem? - spytał stary Jadoż.
-
Ludzie, oczywiście – odrzekł przedstawiciel poselstwa strzyg.
-
Niby czemu mamy ich wespół z wami mordować? - nie ustępował król
Puszczyków.
-
Analapia winna być zniszczona, bo porzuciła Enków, aby bić czołem
przed ukrzyżowanym, żydowskim Bogiem. Tu chyba zgodzisz się ze
mną.
-
A od kiedy to smok piekielny zabiega o sławę Ageja? - zdziwił się
Jadoż. - Zresztą chrystolubcy nie są źli, choć inaczej nazywają
Światłość, a wy jesteście. Odstąpcie od nas, pomioty
Czarnoboga.
-
Bogdal, który zdradził wiarę ojców chce was wymordować, bo
właśnie do tego na co dzień namawiają go klechy z Rzymu! -
kłamała strzyga.
-
Znałem króla Olszana, ojca Bogdala – zahuczał Jadoż – i
jestem dlań pełen szacunku i uznania, podobnie jak dla jego syna.
Król Bogdal tak przed swoim chrztem jak i po jego przyjęciu, miał
i ma na pilnej pieczy prawo i sprawiedliwość. Nie ma upodobania w
przelewaniu krwi istot przedludzkich, w przeciwieństwie do waszego
króla Majczuba.
-
Miłościwie nam panujący Majczub z mandatu Czarnoboga król strzyg
i strzygoni jest wielce oświecony – zaperzył się Orco Gorgonus.
-
A jego największym osiągnięciem jest galop na czarnym koniu, w
czasie którego stratował na śmierć starą zielarkę – Puszczyki
zaśmiały się sardonicznie. - Odstąpcie od nas, siepacze
Girginicza czyniący nieprawość! - zakończył Jadoż.
-
A więc będziecie mieli wojnę, trzodo Welesa! - zazgrzytał
kończystymi zębami poseł króla strzyg i odwrócił się na
pięcie.
Przez
cały czas wojny ze smokiem Girginiczem, plemię Puszczyków
niestrudzenie czarami i orężem broniło ludzkich zagród przed
strzygami, nie raz i nie dwa płacąc za to śmiercią na łożach
tortur w podziemnych katowniach bezlitosnych wrogów…
Z
wolna zapadał już zmrok gdy z wysokości porośniętego wzgórza
wilk i kotka o długiej, szarej i jedwabistej sierści spoglądały
na kościół w Wymroczu skąd dochodziło bicie dzwonów. Nie były
to zwyczajne zwierzęta jeno przyobleczeni w ich kształty
czarnoksiężnik Mofez z Liteny i czarownica Danika z Vompierska.
Przez
życie Daniki przewinęło się wielu mężów; tak ludzi jak i też
istot starszych ras; wodników, żmijów, dziwów, Čortów,
Płanetników, wąpierzy, ażdach, morusów, kikimor, strzygoni i
wilkołaków. Wciąż była niesyta cielesnych uciech niczym
rozpustna królowa rusałek Goplana III. W jej łożu gościły nawet
wielkie węże trusie, dziki, rysie i niedźwiedzie. Sto razy traciła
swój wstyd panieński i tyle samo razy odzyskiwała go mocą
magicznego ziela, zwanego przywrotnikiem. Kiedy pan Bożywoj
Błyszczyński zerwał z nią, ujrzawszy jak składała ofiarę z
dzieciątka, związała się z Mofezem; mężem gwałtownym i
okrutnym. Nieraz wspólnie galopowali po nocnym niebie na grzbietach
czarnych, piekielnych koni lub smoków i dla zabawy ciskali
rozżarzone kamienie na strzechy pogrążonych w śnie chat.
-
Wiesz, Daniko – zawarczał Mofez zamieniony w wilka – parę dni
temu zaczaiłem się w wilczej postaci na klechę idącego lasem. Gdy
był już blisko, wyskoczyłem z krzaków, lecz on, skubaniec,
podniósł krzyż z przybitym doń ichnim żydowskim Bogiem i począł
mamrotać swoje zaklęcia. Tak się cieszyłem, że rozszarpię mu
gardło zębami, a tu moc zaklęta w krzyżu sprawiła, że z wilka
stałem się człowiekiem, do tego nagim jak asceta z Bharacji.
Przestraszyłem się tych czarów chrześcijańskich i miast udusić
klechę gołymi rękami uciekłem jak niepyszny. Oby zaraza wzięła
Bogdala, że sprowadził do tego kraju kapłanów mocniejszych niż
Čorty!
-
Hordy Girginicza tępią kościółkowych jak robactwo – odrzekła
Danika pod postacią kotki – ale nie jest łatwo ich zniszczyć.
Jedno mnie cieszy; Girginicz uprowadził ze sobą na południe tę
lafiryndę Anej z Lasu, w której zadurzył się Bożywoj
Błyszczyński. Trzyma ją w zamknięciu i mam nadzieję, że ta
wywłoka będzie zdychać bardzo powoli – zakończyła mściwie.
-
,,Aby
kogoś zniszczyć, musisz go najpierw poznać’’;
mawiał mój mistrz Rangunus. Najwięcej zaszkodzą chrystolubcom ci
co wejdą między nich jak wilki w owcze skóry przyodziane – rzekł
po chwili namysłu Mofez.
-
Chętnie podejmę się tego zadania – uśmiechnęła się wrednie
Danika.
Od
czasu tej rozmowy Danika jęła zgłębiać słowa Pisma Świętego,
z rozkazu króla Bogdala spisane tinezyjskim pismem na drewnianych
tabliczkach. Czytała je upodabniając się do mrówek z Bharacji,
które do budowy swych mrowisk używały drobin złota nie zdając
sobie sprawy z jego wartości, albo do muchy zbierającej zewsząd
nieczystości. W trakcie lektury miała mętlik w głowie; raz
czytała o gniewie i surowych karach, o bitwach i rzeziach, innym
razem natrafiała na słowa mówiące o miłości i przebaczeniu.
,,Ta
Księga jest bardziej zawikłana niż niejeden grimuar’’
- pomyślała z niesmakiem Danika, a nie miała w przesyconym złem
Vompiersku nikogo kto mógłby jej prawidłowo objaśnić słowa
Księgi. Chcąc poszerzyć swą wiedzę o chrześcijańskiej wierze,
poczęła przychodzić na msze do kościoła w Wymroczu; zdziwiła
się gdy nikt jej z nich nie wyrzucał. Trzeba wiedzieć, że czasie
wojny z Girginiczem kościoły w Analapii pękały w szwach od ludzi
wszystkich stanów poszukujących nadziei i ratunku przed przemocą
piekielnego smoka. Danika w czasie mszy stała zawsze z tyłu i nigdy
nie przystępowała do komunii. Zrazu obserwowała nabożeństwo z
wyrazem szyderstwa na twarzy i pustotą w sercu. ,,Jacy
głupi ci chrystolubcy, takie z nich owce i barany’’
- mówiła sobie pełna wzgardy i nienawiści. Jednak im dłużej ich
obserwowała, tym coraz częściej myśli innego rodzaju jęły
nurtować jej serce. Odkryła, że w Wymroczu mieszkają ludzie,
którym wiara w zmartwychwstałego Chrystusa daje siłę do stawienia
oporu złu, napełnia ich odwagą i czyni szlachetniejszymi wobec
siebie nawzajem. Wiara mieszkańców Wymrocza była szczera i
głęboka. Danika widząc to zaczęła z wolna żałować, że tyle
razy krzywdziła ich swoimi czarami. Wreszcie któregoś dnia, gdy
pan Błyszczyński bawił z królem Bogdalem w Montanii, coś pękło
w sercu Daniki. Po nabożeństwie podeszła do księdza i jęła się
zwierzać mu z grzechów całego życia, a po jej policzkach ciekły
łzy podobne do pereł. Poprosiła o chrzest i otrzymała go w czasie
nocnej liturgii Wielkiej Soboty. Odtąd przestała już być wiedźmą,
a stała się niewiastą. Kiedy Mofez dowiedział się o jej
nawróceniu, poczerwieniał na twarzy jak ogień piekielny. Pełen
gniewu warczał jak wściekły pies, aż jedno z jego oczu pękło i
wynurzyła się z niego szponiasta łapka małego demona.
-
Ty głupia suko! - wył Mofez, aż zerwał się wicher przyginający
korony drzew do ziemi. - Miałaś zniszczyć chrystolubców, a nie
stać się jedną z nich! - po czym miotając przekleństwa, od
których usychały rośliny, a samice zwierząt roniły, zdarł
suknię z Daniki i bijąc bez opamiętania nahajką, pokrył jej
śliczną twarz krwawiącymi ranami.
Następnie
związał jej kostki sznurem i zawiesił na gałęzi drzewa głową w
dół.
-
Niech cię teraz wilkołaki zeżrą! - zaśmiał się Mofez, splunął
swej byłej kochance w twarz, po czym usiadł na łopacie i poleciał
w stronę Liteny.
Zamiast
złych Neurów przyszli do Daniki leśni ludzie; pobratymcy Anej z
Lasu. Ulitowali się nad byłą czarownicą. Zdjęli ją z drzewa,
opatrzyli rany i przykryli nagość zielonym płaszczem z włókien
pokrzywy. Danika zaś radowała się w swoim sercu, że okazała się
być godną znosić cierpienia dla Chrystusa, którego jeszcze
niedawno chciała zwalczać.
*
W
Montanii rozbrzmiały bojowe surmy i pod sztandarem krzyża
rozpoczęła się wielka bitwa ludzi z pomiotem Czarnoboga. Poległ w
jej trakcie Leszek Żółty, w którego piersi utknęło ostrze
należące do górskiego Čorta, jak również Leszek Czerwony,
któremu kosmata powitrula ścięła głowę pazurem podobnym do
sierpa. Rany od kłów i szponów panków otrzymał król Bogdal jak
również książę Witun z Ojcowa. Obaj zostali zniesieni z pola
bitwy przez rycerzy Lisotę z Bohemii i Kalamira z Sirada do namiotu
medyka, Persa Chorontesa, który założył szwy. Szurhurusz –
bojowy mamut księcia ojcowskiego potykając się z górskim Čortem
o szarej, twardej jak kamień skórze i baranich rogach, złamał
jeden ze swych lśniących śnieżną bielą ciosów.
Pan
Bożywoj Błyszczyński przedzierał się przez coraz rzadsze szeregi
potworów, aż stanął przed wylotem jaskini smoka Girginicza i
donośnym głosem wyzwał go na pojedynek. Smok nie mógł odmówić
w obecności swych podwładnych, bowiem straciłby u nich posłuch.
Wynurzył się przeto ze swej jaskini, a z jego czerwonych oczu
sypały się iskry.
-
Idź psie, nic tu po tobie – zahuczał smok. - Twoja Anej zdradziła
cię ze mną na łożu rozkoszy, a gdy mi się znudziła, zjadłem ją
ze smakiem.
-
Kłamiesz! - zawołał pan Błyszczyński i natarł z mieczem.
Girginicz
wypuścił przeciw niemu ze swych trzewi najpierw wichurę lodowatą,
a potem orkan ognisty. ,,Zawróć, bo zaraz zginiesz! Swojej Anej
już nie uratujesz!’’ - wołał rozpaczliwie jakiś głos w
jego głowie. Pan Bożywoj czuł, że włosy na głowie stają mu w
płomieniach, a łuskowa zbroja topi się na nim niczym ser na
patelni. Czuł, że zaraz umrze i spotka swoją Anej dopiero w
Niebie. Przed jego załzawionymi od dymu oczami tańczyły jakieś
szkarłatne cienie. Wnet rozpierzchły się a na ich miejscu ujrzał
Anej z Lasu przyodzianą w białą szatę męczennicy. Anej wzięła
do rąk złote wiaderko i chlusnęła zeń źródlaną wodą na
płonącego pana Bożywoja. Ledwo to uczyniła, smoczy płomień
zgasł, a zadane przezeń rany zagoiły się tak szybko, jakby nigdy
nie zostały zadane. Biegł teraz jak jeleń na spotkanie smoka, a
jego zbroja i tarcza zdawały mu się lekkie niczym puch edredonów z
Ultima Thule. Skoczył jak pantera, a smocza mimika wyrażała
przerażenie.
-
Zapłacisz za wszystko co jej uczyniłeś! - zawołał pan Bożywoj,
jednym płynnym ruchem miecza ścinając sześć ocalałych głów
smoka.
Rozległ
się łoskot obalający reglowe lasy gdy cielsko Girginicza zwaliło
się na wznak, a jego trzy ogony rzucały się w drgawkach niczym
ryby wyciągnięte z wody. Ciemna, trująca posoka bestii z
Vompierska tryskała jak z fontanny, żłobiąc zagłębienia w
skale. Pan Bożywoj wraz z innymi rycerzami, oraz z góralskimi
przewodnikami jął łomem forsować żelazne wrota lochów, w
których jęczeli jeńcy Girginicza. W końcu dostał się do
zamienionej w twierdzę wyniosłej góry Troizak o trzech szczytach.
Tam ostrzem swego oręża uwolnił z więzów wynędzniałą, lecz
wciąż piękną Anej z Lasu i pozostałe uwięzione dziewice.
-
Nie pozwolę nikomu więcej cię skrzywdzić – obiecał pan Bożywoj
swojej ukochanej.
Gdy
król Bogdal wrócił do zdrowia, odznaczył pana Bożywoja i innych
rycerzy złotymi orderami, Bogu zaś w podzięce ufundował kościół
o ścianach lśniących od odebranego smoku złota i drogich kamieni.
*
,,Girginicz miał stronników w osobach książąt saskich – Wilfryda Wilka, Tengela Lisa i Aklomara Węża, którzy na swych zamkach odprawiali przeklęte obrzędy czarnej magii. Pan Bożywoj Błyszczyński rozbił ich zagony w Analapii i udał się w pościg za niedobitkami do Bohemii gdzie na tronie w Piropolis zasiadał król Mnata. Wyciął Sasów w bitwie nad rzeczką Beherovką w czym pomagał mu rycerz z Bohemii, pan Mleczan Vlkanovic. Gdy ostatni Sas poniósł śmierć, w sercach panów Bożywoja i Mleczana zrodziła się pycha. Jęli się chełpić, że w boju przewyższają świętych Jerzego i Michała Archanioła. Na skutki tego niedorzecznego bluźnierstwa , nie trzeba było długo czekać. Z Bożego dopustu zabici Sasi powstali z martwych i ruszyli z orężem na swych zwycięzców. Wówczas panowie Bożywoj i Mleczan ukorzyli się przed Bogiem uznając swój grzech, a wtedy Sasi znów legli martwi’’
-
pisał w XII wieku Burzymir Bieńkowic w ,,Kronice rzeczy
niezwykłych’’.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz