Strony

niedziela, 20 października 2024

Czarcipłoch cz. 3

 



W zagubionym wśród błot, aplańskim siole, zwanym Polasem żył kmieć imieniem Pinda. Wielki był z niego bibosz, uwielbieniem darzący złocisty a zdradliwy dar Kuneteja, syna Boruty. Co dzień zachodził do karczmy. Wracał zaś z niej niezwykle późno, zataczając się i czepiając ręką płotu. Jego młoda żona, Sołocha o czarnych warkoczach, niegdyś pobierająca nauki w chramie Welesa, nie była rada wyjściom męża do karczmy. Wręczyła mu przeto krzemienny nóż z wyrytymi na nim czarodziejskimi znakami, aby Pinda mógł bronić się przed strzygą, wilkołakiem, rassamachem czy ,,inszą paskudą’’. Sołocha kochała swego małżonka. Choć Pinda nie wylewał za kołnierz, nigdy nie podniósł na nią ręki. Po powrocie z karczmy zwykł walić się w odzieniu do łoża i spać smacznie jak niemowlę. Za oknem jaśniała srebrna tarcza Wielkiego Chorsa, kiedy Pinda wraz z trzema kompanami sączył piwo z drewnianych kufli. Rozmowa zeszła na żerców.

- Powiadam – gardłował kmieć Raduch – że kapłani są pasożytami niby te wszy. Nic dobrego z nich nie masz, jeno zdzierają z nas daniny i obmacują nasze baby i dziatki. Bodaj piorun! - Pogroził pięścią, a Rychlik i Rzepik przytaknęli mu.

- Co wy, kumie, pleciecie – jako jedyny zaperzył się Pinda. - Nie wszyscy są tacy. Słyszałem o takim żercy, co wypędza Čorty. Zwie się Ciamajda czy jakoś tam. Jeździ po całym Aplanie na oślicy z głową baby. Ma taką szablę całą ze srebra i siecze nią siły nieczyste! - Twarz Pindy poczerwieniała z przejęcia.

- Bajdy starych bab! - Raduch machnął lekceważąco ręką.

- Właśnie, że prawda, jak to, że Agej istnieje! - Pinda stuknął kuflem w blat stołu na potwierdzenie wagi swych słów. Tenże Cia… Cia… majda ubił wąpierza. Ten wąpierz nazywał się Sawicki, bo żłopał krew ssawką, którą miał zamiast języka. Ubił też córkę Sawickiego, Hankę, która w lesie wabiła chłopów swą golizną, aby ssać z nich krew, także za pomocą ssawki…

- A u mnie w komorze krasnoludki sikają do mleka i staje się przez to kwaśne! - Zarechotał Rychlik.

- Sio, pijaki! - Karczmarka zdecydowanie przerwała wywód. - Już mnie kość ogonowa rozbolała od słuchania waszych bredni. Pora mi zamykać przybytek Koffela, bo jakbyście nie wiedzieli, nie jestem nocnicą, ani północnicą, jeno córką Aivalsy i muszę spać w nocy!

Kmiecie burcząc pod nosem, ruszyli w stronę drzwi.



Pinda zataczając się jak marynarz na pokładzie statku, wracał przez las do domu. W głowie mu szumiało. Kiedy się przedzierał przez gąszcze, zboczywszy z właściwej ścieżki, ujrzał świecące w ciemności oczy barwy zielonej i niebieskiej. Należały one do sześciu niezwykle urodziwych panien, noszących kwietne wianki na długich, rozpuszczonych włosach barwy złotej, zielonej, błękitnej, czarnej i rudej. Odziane były w cienkie jak pajęczyna, białe giezła do kolan. Nosiły też ozdoby z pereł i drogich kamieni. Uśmiechały się zalotnie do Pindy, machały do niego rękami i wyginały nieprzystojnie.

- Zatańcz z nami – krasawice kusiły go słodkim głosem.

Pomimo całej ich urody i wdzięku, Pinda zadrżał. Wiedział, że ma przed sobą rusałki, zdolne zatańczyć go na śmierć. Dobył noża, daru swej żony, Sołochy i zakreślił nim wokół siebie krąg. Pomimo upojenia narysował go bezbłędnie. To moc zaklęta w nożu poprowadziła jego rękę. Teraz rusałki nie mogły już porwać go do tańca. Pinda upadł na trawę pośrodku kręgu i szczękał ze strachu zębami. Na zewnątrz rusałki nadaremno pląsały, odsłoniwszy swe pełne wdzięku piersi i wabiły go upajającymi głosami. Tak mijały godziny. Pinda myślał już, że oszalał. Ujrzał bowiem jak zza drzew wyłonił się wycharsły starzec o długiej, siwej brodzie i żółtych oczach, odziany w białą szatę kapłana. U pasa miał przytroczoną szablę w szkarłatnej pochwie i dosiadał szarej oślicy z twarzą urodziwej, czarnowłosej niewiasty.

- Cia… cia… majda… - Wybełkotał Pinda i z wielkiego napięcia rozpłakał się jak bóbr.

Czarcipłoch zwrócił się do rusałek.

- Panienki raczą ostawić tego nieboraka w spokoju. Już ledwo żyje ze strachu.

- Ale my nie robimy mu nic złego – obruszyła się niebieskowłosa rusałka. - Chcemy z nim tylko tańczyć.

- Rusałki i wiły mogą bezpiecznie tańcować z płanetnikami, strelami, Lynxami, dziwami i żmijami. Synowie Novalsa są za słabi, by z wami tańcować. W tańcu może im serce pęknąć z wysiłku.

- Jaka szkoda! - Westchnęła zielonowłosa rusałka załamując teatralnie ręce. - Nie mogę odżałować.

- W imię Mokoszy, która zrodziła pierwszą nimfę, nakazuję wam ostawić tego charłaka w spokoju! - Majda groźnie zmarszczył brwi, zaś naburmuszone rusałki pobiegły lekko w knieje.

- Czy już dobrze? - Czarcipłoch zwrócił się z troską do Pindy.

- Tak, panie.

- Gratuluję mistrzowsko zakreślonego kręgu ochronnego. Widzę, że masz nóż poświęcony Welesowi. Równie dobre wyniki daje użycie w tym celu siekiery. I jeszcze jedno. Nie nazywam się Ciamajda, jeno Majda z Niżu.

- Dziękuję ci, panie!

Pinda powrócił bezpiecznie do domu. Od czasu tej przygody na długie miesiące zaniechał nawiedzania karczmy. Noce spędzał z żoną, pośród cielesnych uciech i radości, aż oboje doczekali się pary uroczych bliźniąt.


*





Za rzeką Odirną na Bliskim Zachodzie stał zamek Hexstein, zbudowany z rozkazu Kościeja w czasach, kiedy jeszcze istniało Imperium Zachodu. Jego ruiny leżały wśród zielonych wzgórz, lasów i okolicznych wiosek. Budziły trwogę w sercach miejscowego chłopstwa, dając asumpt do snucia przerażających opowieści. Za rządów Kościeja zamek był siedzibą imperialnych czarnoksiężników, praktykujących magię najczarniejszą z czarnych, wywodząca się wprost z najgłębszej czeluści Čortieńska. Magowie ci, mający na swe usługi oddział zbrojnych, porywali dzieci i młode niewiasty. Przeprowadzali na nich takie eksperymenty i rytuały, że skóra cierpła od samej próby wyobrażenia ich sobie. Dość powiedzieć, że strzeżone laboratoria alchemiczne opuszczały wąpierze, wilkołaki, potwory, przypominające skrzyżowanie człowieka z psem, niedźwiedziem lub świnią oraz takie istoty, których strasznego wyglądu nie da się wręcz opisać. Zespół Hexsteinu swą demoniczną sztuką warzył trucizny, powodował zarazy oraz przywoływał katastrofalne grady, wichury, susze, śnieżyce i ulewy. Po ostatecznym upadku Kościeja, zamek został zdobyty przez zaciężnych grafa Milobrata von Lamberga i popadł w ruinę. W czasie oblężenia magowie ulotnili się w chmurze gryzącego dymu. Kmieci radzi byliby potraktować znienawidzoną budowlę jako źródło kamieni do naprawy dróg, mostów i domostw. Bali się jednak tych ruin. Wierzyli bowiem, że tam straszy. Dowodem miały być krwawe światła widziane po nocach oraz dobiegające z ruin wycie i potępieńcze wrzaski. ,,Tu trzeba mocnego czarcipłocha’’. - Kiwali głowami nad kuflami z piwem.

Majda przybył na Bliski Zachód na zaproszenie grafa Mamrotha von Lamberga. Asela ostrzegała czarcipłocha, pełna złych przeczuć.

- Pamiętasz jak uparłeś się sam walczyć z watahą ażdach i jak to się skończyło? Tym razem możesz mieć znacznie mniej szczęścia.

- Dzięki za troskę – odparł Majda. - Jestem jednak czarcipłochem i mam obowiązek przepędzać sługi Rykara skąd tylko się da. Czarcipłoch musi być odważny niczym woj na bitwie. Ostatecznie jest tylko orężem w dłoniach Enków…



Majda zjadł suty obiad w dworcu grafa, złożony z pieczonego żurawia w żurawinie. Następnie, odprowadzany smutnym wzrokiem Aseli, udał się na noc do ruin Hexsteinu. Odnalazł komnatę, w której stało połamane i butwiejące łoże. Ułożył się na nim, zamknął oczy i zasnął. Prastary zegar zajęczańskiej roboty wybił dwunastą, godzinę duchów. Wtedy to do komnaty wkroczył kościotrup, grzechocząc pociemniałymi gnatami i roztaczając wokół powalający odór rozkopanej mogiły. W jego oczodołach płonęły piekielne ognie. Byłaby to potępiona dusza Kościeja Nieśmiertelnego, jak prawili bajarze? Majda zbudził się. Zacisnął dłoń na rękojeści szabli i zerwał się z łoża. Z szybkością atakującej żmii przyłożył srebrne ostrze do kręgów szyjnych widziadła.

- Wyjaw swe imię, siło nieczysta!

- Zowię się Zmór, bo spędzam sen z powiek całej okolicy – odrzekł kościotrup.

- W imię Mokoszy Anahity, Królowej Świata, nakazuję ci wracać do Čortieńska!

- Ani mi się śni! - Odparł buńczucznie Zmór. - Prędzej cię uduszę, klecho!

Majda zadał szablą szybki cios w czaszkę, która rozsypała się na kawałki jak stłuczone naczynie z sineańskiej porcelany. Szabla z łatwością przecinała spróchniałe żebra, kręgosłup i kości kończyn. Kościotrup zamienił się w garstkę żółto – brązowego, cuchnącego prochu, a ożywiający go do tej pory, nieczysty duch odleciał z wizgiem przez okno. Majda zauważył, że na podłogę upadła należąca do Zmora sakiewka z wyprawionej, ludzkiej skóry. Mieściła w sobie złote jajo, na którego skorupie były wytłoczone magiczne znaki.

- Rzuć to w ogień! - Zapiszczała przebiegająca obok mysz, w której Majda rozpoznał swego na co dzień niewidzialnego jeniusza, ducha opiekuńczego, zesłanego przez Ageja.

Czarcipłoch idąc za myszą – jeniuszem, udał się do sąsiedniej komnaty. Na jej środku płonął ogień. Majda cisnął doń z obrzydzeniem sakiewkę wraz z jej zawartością, po czym wybiegł z zamku z szybkością jelenia, ściganego przez sforę psów. Bardzo dobrze uczynił, bowiem chwilę później potężny wybuch zmiótł ruiny Hexsteinu z powierzchni ziemi. Asela odetchnęła, widząc czarcipłocha żywym. Graf von Lamberg podszedł doń i poklepał po plecach.

- Trygław mi świadkiem, że jestem ci wdzięczny, Aplańczyku – zapewnił graf. - Mimo to, nie zrozum mnie źle, żal mi tych ruin, które zniszczyłeś. Pragnąłem odbudować zamek i uczynić zeń swoją siedzibę. Wszak w wielkim zamku mieszka wielki pan.

- Uczyniłem to co trzeba. - Odrzekł Majda zmęczonym głosem.



*


W owym czasie w ponurą, bezksiężycową noc do starej wieży nad rzeką Nisą wprowadził się czarnoksiężnik Sandalec; dziad wycharsły, chytry i złośliwy, odziany w gwiaździstą szatę i spiczasty kapelusz. Prawił, że nie zrodził się z niewiasty jak inni, jeno wyrósł niczym owoc na gałęzi drzewa sandałowego w dalekiej Bharacji. Stąd właśnie wzięło się jego imię. Zatruwał umysłu pogubionych ludzi swymi przewrotnymi naukami. Bluźnił przeciwko Agejowi i Enkom, a także wyśmiewał kapłanów i filozofów, nauczających o naturze świata. Zgromadził wokół siebie licznych wyznawców, którzy obwołali go królem. Uzbrojeni w toporki, z ogolonymi głowami strzegli posiadłości czarnoksiężnika i wiecznie niedożywieni pracowali niewolniczo w jego ogrodzie. Sandalec wymagał on nich, by porzucali rodziny i oddawali mu swe majątki. Mieli odcinać sobie nożem wstydliwą część ciała i wrzucać je w płomienie ofiarnego ogniska. Samozwaniec głosił zapiekłą nienawiść do niewinnych dzieci, zwłaszcza dotkniętych kalectwem. Kazał rzucać kamieniami w koty i znęcał się nad pochwyconą w trawie jaszczurką.



Nienawidził Majdy z Niżu niczym ryś żbika. Czarcipłoch demaskował bowiem jego kłamstwa i pomagał skrzywdzonym przez złego maga. Sandalec pragnął bolesnej śmierci Majdy. Kiedy psy wyły przeraźliwie do Księżyca, udał się na rozstajne drogi wraz ze swym akolitą, Miłarem. Srebrne promienie padały na wysuszone zwłoki Dogrumowej, nierządnicy przybyłej z Orlandu. Była ruda i miała wszystkie zęby ze złota, twarz pokrytą grubą warstwą makijażu, a jej obdarte z odzieży ciało było wzdęte od trupich gazów.

- Będzie idealna. - Uśmiechnął się obleśnie Sandalec.

Następnie oddał mocz na zwłoki przeskoczki. Uniósł ramiona w górę i począł kamłać zaklęcia, których nie godzi się powtarzać. Miłarowi cierpła skóra, gdy jego mistrz przyzywał takie Čorty, których lękali się nawet adepci Ossorii.

- … Ciatuszo powstań, aby wypełnić prawa życia! - Sandalec zakończył inwokację.

Miłar zadygotał, widząc jak zwłoki ożyły. Goecja Sandalca uczyniła ze zmarłej, lubieżnej kobiety potwora. Napełniona nieczystymi duchami Ciatusza Dogrumowa miała teraz wielką jak ceber, łysą głowę, wyłupiaste oczy, świecące na podobieństwo zielonych latarni oraz szerokie usta od ucha do ucha, wypełnione dwoma rzędami wilczych kłów. Była całkiem naga, zaś jej piersi zwisały do kolan. Z sutków sączyła się silnie trująca, jadowicie zielona ropa, zaś pokryty czarnymi kolcami srom wydzielał fetor, wyciskający łzy z oczu. Całą skórę Ciatuszy pokrywały brodawki i włókniaki. Brzuch miała wzdęty od trujących gazów, zaś kończyny krótkie i krzywe, z dwudziestoma czterema palcami, zakończonymi pazurami.

- Jestem ci posłuszna, władco Aplanu! - Zaskrzeczała Ciatusza, z trudem zginając kolana przed czarnoksiężnikiem.

Sandalec uśmiechnął się wrednie i pogładził z zadowoleniem po popielatej brodzie.

- Pójdziesz do pobliskiego sioła, zwanego Sielawą. Odnajdziesz w nim i ubijesz czarcipłocha, Majdę z Niżu. Przyniesiesz mi jego głowę, abym mógł użyć jej jako podnóżka po me lotosowe stopy. Możesz oczywiście ubić nie tylko jego.

- Usłyszeć znaczy wykonać! - Wycharczała czołobitnie Ciatusza Dogrumowa.

Zła siła zamieszkująca trupie cielsko Ciatuszy, dostarczyła jej całej potrzebnej wiedzy zarówno o położeniu wsi Sielawy jak też o wyglądzie Majdy z Niżu. Po drodze potworna istota, silna jak dwa tury ułamała sobie w pobliskim lesie sękaty konar z drzewa, aby uczynić sobie z niego maczugę.

Następnego dnia w Sielawie wyszedł na pole dwunastoletni otrok, Stasiek. Poczciwy był z niego chłopak, tę jednakże przywarę mający, że wyśmiewał opowieści starszych o nienaruszalności między i srogich południcach, z całą bezwzględnością karzących za pracę w południe.

- Ależ matulu kochana, to są tylko śmieszne zabobony! - Chichotał Stasiek jak głupi do sera. - Nie wypada w nie wierzyć w naszych oświeconych czasach!

Było właśnie skwarne południe, kiedy Stasiek ułożył się beztrosko na między. Wydobył z sakwy kawał wędzonego mięsiwa, włożony między dwie kromki razowego chleba. Wnet kanapka wypadła mu z drżącej dłoni, gdy ujrzał nadbiegającą w jego stronę Ciatuszę z maczugą, wzniesioną do ciosu. Stasiek popłakał się ze strachu.

- Ocal mnie, Swarogu, rozpalający Słońce na niebie, a przysięgam, że już zawsze będę posłuszny matuli! - Modlił się Stasiek.

Na szczęście Majda był w pobliżu, z wolna patrolując pole na grzbiecie Aseli.

- Ostaw dzieciaka! - Rozkazał czarcipłoch.

- Sandalec cię pozdrawia – Ciatusza wyszczerzyła kły w upiornym uśmiechu. - Szczyl zaś musi umrzeć, bo złamał aż dwa zakazy Świętej Tradycji jednocześnie.

- Powiadam, że nie wolno ci go skrzywdzi. - Zapowiedział groźnie Majda.

Stasiek ukrył się w wysokim zbożu jak zając. Drżał cały niczym w febrze i tylko co jakiś czas spozierał jednym okiem na zmagania Majdy z Ciatuszą.

- Czarodora, która była twoją żoną, znalazł wreszcie śmierć w płomieniach stosu. Pomiot zaś, który zasiałeś w jej łonie, dobrzy ludzie potopili w rzece niby szczenięta. Gdybyś przed laty nie chlał jak smok, twa luba nie zostałaby wiedźmą i żyłaby z dziećmi u twego boku do tej pory…

Stasiek dostrzegł przednie kopyta Aseli, wybijające zęby Ciatuszy i miażdżące jej twarz. Ciatusza zawyła przeszywająco, gdy Majda odrąbał jej dłoń zaciśniętą na trzonie maczugi. Potem Stasiek ujrzał jak z rozciętych piersi maszkary wylały się potoki cuchnącej ropy, gęstej i gorącej jak piekielna smoła. Te widoki i zapachy wywołały w nim torsję. Zacisnął oczy tak mocno jak tylko się dało i czekał na cud.

- Możesz już wstać, chłopcze. Nie zrobi ci już krzywdy. - Dobiegł go zmęczony głos czarcipłocha.

Stasiek posłusznie wstał. Ciatusza Dogrumowa leżała na polu martwa. Prawie martwa. Ostatkiem sił wlepiła w Staśka czerwone ślepia.

- Nie jestem taka zła… Pod starą gruszą…. w opuszczonym sadzie jest … zakopany skarb. Wykop go… - Po tych słowach ostatecznie skonała. Jej truchło zamieniło się w rzadką masę, wydzielającą ostry odór uryny, zaś uwolnione z niego, nieczyste duchy odleciały do Čortieńska pod postacią czarnego dymu.

Stasiek stał zamyślony, aż poczuł na swym ramieniu rękę czarcipłocha.

- Dobrze ci radzę, chłopcze. Nie wierz sługom Rykara, nawet wtedy gdy mówią prawdę.

Niestety Stasiek nie posłuchał Majdy. Gdy czarcipłoch odjechał z Sielawy, niesforny chłopiec zakradł się z łopatą do opuszczonego sadu. Odnalazł starą gruszę i wykopał żelazny kufer czarny jak skóra nocnicy. Kiedy nie bez trudu go otworzył, rozradował się na widok złotych monet. Niedługo jednak trwała jego radość. Otwierając kuferek skaleczył się żelaznym kolcem, tak mocno, że omal na wylot nie przebił sobie dłoni. Co gorsza, kolec okazał się zatruty jadem dziewiątki. Stasiek sycząc z bólu, upadł na ziemię i pociemniało mu w oczach. Jedni bajarze prawili, że umarł, ponosząc w tym momencie karę za swe zuchwalstwo i nieposłuszeństwo. Inni przeciwnie, powiadali, że Staśka ocaliła przed śmiercią Złota Baba, przez Greków zwana Epione. Sprowadzić ją miały dwa obdarzone ludzką mową ptaki, trznadel i grubodziób, które wcześniej ostrzegały Staśka przed szukaniem przeklętego skarbu. Złota Baba napoiła Staśka musującym eliksirem, mającym moc neutralizowania trucizn. Zmienił się Stasiek uzdrowiony. Odtąd słuchał się starszych i mądrzejszych od siebie, aż zaczęto go chwalić i za wzór stawiać młodszym.


*


- Zawróć, kra! Tam śmierć! Zginiesz marnie, kra! - U schyłku listopada natrętny kruk nad głową Majdy, zmierzającego ku kolejnej przygodzie.

Czarcipłoch i jego oślica przekroczyli rubież Montanii, zmierzając ku ziemiom, podlegającym berłu królów Oylandu. W erze trzynastej ziemie te otrzymał Słowak, młodszy i zapomniany brat Lecha, Czecha i Rusa. Majda przybył, odpowiadając na usilne prośby kmieci z siół Liptaka, Lupova i Markulic. Wysłali oni do Aplanu delegację ze skargą na szalejącego nocami Nelapsiego. Był to zmarły wójt z Liptaka, człowiek niegodziwy, mający upodobanie w okrucieństwie. Po śmierci siła nieczysta zawładnęła jego trupem, czyniąc zeń największego mocarza pośród wąpierzy. Każdej nocy Nelapsi masakrował całe wsie. Żłopał posokę przerażonych ludzi i ich zwierząt, puchnąc przy tym jak kleszcz. Ogień ni żaden oręż nie były w stanie zadać mu rany, jeno rozsierdzały go. Zastępy junaków z całego Oylandu i Kraju Stepów topniały niczym wiosenne śniegi, gdy przychodziło im potykać się z Nelapsim. Trwoga ogarnęła też oyskiego króla, Zbyluta Trzęsionkę, zasiadającego na złotym tronie w Łucznie, że Nelapsi odbierze mu koronę.

- … ubiłeś tyle wąpierzy, pewnikiem znajdziesz sposób i na tego huncwota – zamyśliła się Asela. - Mimo to mam złe przeczucia. Wszak kruki są mądre mądrością Welesa i warto ich słuchać.

- Nie żałujesz czasem – zmienił temat Majda – że wędrując ze mną, ustawicznie narażasz się na niebezpieczeństwo śmierci? Nie chciałabyś raczej być pokryta przez przystojnego osła i urodzić śliczne oślątko? Albo może przyjąć nasienie ogiera i urodzić pracowitego i silnego muła?

Asela zamyśliła się.

- Istotnie, zdarza mi się pragnąć podobnych rzeczy. Wiedz jednak, że nigdy cię nie zostawię, dopóki pierwiastek życia zawarty jest w moim ciele.

- Jesteś kochana – wzruszony Majda ucałował ludzką głowę oślicy.

Czarcipłoch zjawił się w Liptaku kilkanaście chwil przed zachodem Słońca. Nie zdziwił się widząc wszystkie chaty zabezpieczone grubymi deskami, zasłaniającymi drzwi i okna, kolcami tarniny, licznymi główkami czosnku oraz srebrnymi blachami i łańcuchami.

- Twierdzą nam będzie każdy próg – powiedział sam do siebie.

Na jego widok kmieci ogarnęło szaleństwo. Płacząc rzucali się pod kopyta Aseli. Niewiasty i dzieci piszczały histerycznie, a zewsząd dawały się słyszeć okrzyki.

- Liptak zbaw!

Majda spróbował perswazji, nie po raz pierwszy w swej karierze czarcipłocha.

- Jestem jeno synem Novalsa jak i wy. Więcej nadziei powinniście pokładać w Ageju i Enkach oraz jytnas, niźli w mojej szabli.

- Liptak zbaw! Liptak zbaw! - Kmiecie puszczali napomnienia czarcipłocha mimo uszu.

Wraz ze zmierzchem nadszedł Nelapsi.

- Po kiego grzyba przywędrowałeś tu, staruchu? Swoją szabelkę możesz wrazić sobie w zadek, miast wymachiwać mi nią przed nosem.

Straszny był Nelapsi, wysoki i muskularny, o trupio bladej cerze. Jedyny jego przyodziewek stanowił biały całun udrapowany na biodrach i ramionach. Wąpierz miał długie, kruczoczarne włosy, wystające kły, przypominające uzębienie białopolskiego tygrysa, czerwone oczy, strzelające rubinowymi promieniami, raniącymi jak strzały oraz długie, zakrzywione pazury na palcach dłoni i stóp.

Majda dobył oręża i dał Aseli znak do galopu. Siwa broda i włosy czarcipłocha powiewały na nocnym wietrze niczym sztandar. Kmiecie spozierali trwożnie a ciekawie przez szpary w deskach zasłaniających okna. Na gałęziach drzew rozsiadły się zaś licznie wąpierze, strzygi i nocnice, które sycząc, pohukując i szczekając, zagrzewały Nelapsiego do walki.

Nelapsi zacisnął dłoń na srebrnym ostrzu szabli czarcipłocha. Szarpnięciem wyrwał mu ją z dłoni i odrzucił daleko. Wnet zatopił szpony w ślicznym obliczu Aseli. Kopniakami połamał jej nogi, a następnie skręcił jej kark. Majda wylądował na ziemi. Nelapsi postawił ciężką, jakby odlaną z ołowiu stopę na jego piersi. Zaśmiał się szyderczo, miotając bluźnierstwa przeciw Agejowi i Enkom. W tym czasie w jednej z chat pięcioletnia Jedliczka modliła się o ratunek wraz ze swą babcią, Lutomiłą.

Wąpierz pochylił się by wyssać krew z bezbronnego Majdy. Nie dane mu jednak było zrealizować tego zbrodniczego zamiaru. Nelapsi zawył rozdzierająco, przeszyty na wylot ognistą włócznią. Jego nieumarłe ciało zajęło się płomieniami. Chwilę później nie został już z niego nawet popiół. Prawili potem ludzie, że włócznię cisnęła urodziwa, czarnowłosa niewiasta w olśniewająco białej szacie, która latała na chmurze. Była to pewnikiem aplańska królowa Tatra, niestrudzona wojowniczka Ageja, po śmierci przyjęta w szeregi jytnas. Kogut zapiał, ogłaszając, że straszna noc dobiegła kresu. Majda ocknął się. Spostrzegł, że Asela nie żyje i zaniósł się płaczem.



*


Kiedy po dwudziestu latach panowania umarł Burus Żółty, tron Aplanu odziedziczył jego syn, Ćwieczek I. Majda był podówczas już bardzo stary i zmęczony życiem. Choć zdobył sławę i poważanie, doskwierał mu ból po śmierci wszystkich, których ukochał. Czarcipłoch szedł przez step, porastający dzielnicę Orlandu, nazywaną Dzikimi Polami. Było południe, kiedy ujrzał samotną chatkę. Stał przed nią biały słup, zwieńczony ludzką dłonią. Zza lekko uchylonych drzwi wyszła Madzie na spotkanie niezwykle urodziwa wiedźma, złotowłosa, odziana w czerwoną suknię, a jej szyję zdobiły nanizane na sznurek czaszki krasnoludków. Poznał Majda, że była to Upiorczyca, czerpiąca moc z wypitej krwi, której czary już nieraz przychodziło mu niweczyć. Upiorczyca przymilała się doń zalotnie.

- Jesteś taki smutny… Taki samotny… Odeszli wszyscy, których kochałeś. Nie musisz ze mną cały czas walczyć. Nie jestem twoim wrogiem. Dość się już namodliłeś i nawojowałeś. Teraz moglibyśmy zamieszkać we dwoje. - Majda milczał z zaciśniętymi ustami. - W moich ramionach znajdziesz czułość i rozkosz. Znam czary, które uczynią cię znów młodym, jurnym jak zarodowy buhaj, a do tego nieśmiertelnym. Zamieszkamy na tym stepie oboje, poza jurysdykcją Ageja i Rykara – Majda westchnął boleśnie. - Naści tu słodki lek dający nieśmiertelność, który sama zrodziłam – Upiorczyca podsunęła pod nos Majdy srebrną salaterkę pełną różowych landrynek.

- Nie chcę twoich darów – rzekł wreszcie Majda i ruszył przed siebie, zostawiając Upiorczycę z szeroko otwartymi ustami.

Na pobliskim pagórku stała Mar – Zanna w wieńcu z chryzantemy i powłóczystej sukni, czarnej jak żałoba. W ręku trzymała ostry oścień z sopla lodu.

- Pójdź do mnie, strudzony rabie Ageja! Czeka cię odpoczynek na zielonych pastwiskach Welesa. Tam spotkasz tych, których kochałeś. Już więcej nie będziesz się trudził, ni cierpiał.

- Pójdź, pójdź! - Zawtórowała sowa, siedząca na ramieniu Mar – Zanny.

Poszedł.


Czarcipłoch cz. 2

 

,, […] Żydzisko pędziło za nami, krzycząc, żeśmy rozbójniki, szwarcjury i inne tam takie żydowskie wymysły’’ - Maria Konopnicka ,,Nasza szkapa’’



Alpenland był starym królestwem wśród wyniosłych gór o ośnieżonych szczytach, otoczonym zewsząd Teutmanią, Lascaux, Apapem i Valkanicą. Najwyższy szczyt nosił nazwę Monta Vakilis. Stolica mieściła się w grodzie, zwanym Ulpinum, w herbie zaś widniała harpia w koronie. Góry te były ostoją kozic, koziorożców, muflonów, orłów, wilków, niedźwiedzi, reniferów, raurakli, tatzelwurmów, daru, a także licznych elfów, czarownic, smoków, oread, gnomów, koboldów i karłów, zwanych babergazi, pokrytych białym futrem. Powiadano, że nazwa gór jak i całego królestwa upamiętnia pierwszą królową, noszącą imię Alpnu. Legendy opisywały ją jako urodziwą i nieustraszoną wojowniczkę o jedwabistych włosach barwy złota. Alpnu była córką pasterza, która urodziła się jako siódme dziecię po śmierci jego siedmiu synów. Nauczona przez ojca władać włócznią o czarnym grocie, zadającym niegojące się rany, ubiła nią siedemdziesiąt siedem górskich Čortów, zbrojnych w straszliwe kły i szpony. Regularnie tępiła też rozbójników, aż wiec górali z siedmiu dolin obrał królową. Alpnu wybudowała Ulpinum. Nadała też prawa Alpenlandczykom. Poślubiła księcia Lurina, o którym powiadano, że był elfem i władcą snów. Urodziła następcę tronu, Selezjosa I. Nie miała swojego grobu. Opowiadano, że pewnego dnia wsiadła na fioletową krowę o złotych rogach i wyruszyła na jej grzbiecie ku Nawii, skrytej na tajemniczym Zachodzie. Za panowania Selezjosa IV, Alpenland został podbity i wcielony do imperium Kościeja. Po odzyskaniu niepodległości na tron w Ulpinum wstąpił Svitar I von Tell.



Majda poznał pieśni o czynach walecznej królowej Alpnu w trakcie pobierania nauk, mających przygotować go do bycia czarcipłochem. Mistrz Głosisłow prawił mu, że Alpnu została jytnas, która powróci bronić założonego przez siebie królestwa w chwili największego naporu sił zła.

- Jako prawa oślica nienawidzę marznąć! - Narzekała Asela podczas przeprawy przez przełęcz Halgat.

Szczękała niewieścimi zębami i trzęsła się jak osika, szukając kopytami pewnej drogi wśród ośnieżonych szczytów. Majda nie umiał jej pomóc.

- Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że kiedy osioł Dardanelos z Valkanicy skarżył się na zimno, prowadzony na rzeź baran odpowiedział mu, żeby dziękował Enkom, że nie jest smaczny.

- To ma mnie niby pocieszyć? - Oburzyła się Asela. - Ej, to wcale nie jest śmieszne! - Asela była gotowa rozpłakać się z powodu mrozu, choć wcale nie należała do mazgajów.

Majda wraz z wierną Aselą zdążał do stołecznego Ulpinum z poselstwem od króla Burusa Żółtego, zapisanym wewnątrz drogocennego, niebieskiego kamienia. Przełęcz Halgat nie cieszyła się dobrą sławą z powodu częstych lawin i rozbójników, którzy według relacji naocznych świadków byli równie szkaradni i okrutni co panki, czyhające wśród dzikich ostępów Montanii. Jednakże znalezienie okrężnej drogi wymagałoby jeszcze więcej zachodu niż zostało dotąd włożone. Asela pisnęła jak wzięta na męki kikimora, kiedy dalszą drogę zatarasował zwalony pień drzewa. Wnet z oblodzonych rozpadlin skalnych wychynęło trzech zbójców, odzianych w rozchełstane kaftany z siermiężnego płótna, uzbrojeni zaś w krzemienne toporki i długie, kościane noże, lynxyjskiej roboty. Wystarczył pojedynczy rzut oka na ich facjaty, aby stwierdzić, że nie byli ludźmi. Niscy i krępi, porośnięci byli czarną, skołtunioną sierścią. Na głowach mieli krótkie, ostre rogi, świecące groźnie czerwone oczy, zaś w mordach lśniły białe kły, podobne do dziczych, lecz dużo większe. Palce dłoni mieli zakończone niedźwiedzimi pazurami, zaś zamiast stóp posiadali świńskie racice. Wypisz wymaluj: pomiot Čortieńska.

- Upieczemy was! - Zapowiedział bez ogródek herszt górskich straszydeł, gładząc się po wzdętym brzuchu.

- Anahita! - Zawołał w odpowiedzi Majda.

Dobył srebrnej szabli i ruszył do walki zaciętej, na śmierć nie niewolę. Asela dzielnie mu pomagała, grzmocąc potwornych zbójców przednimi i zadnimi kopytami. Majda wprawnie parował ciosy toporków i noży. Ostrzem szabli odrąbał kosmatą łapę ściskającą toporek, potem głowę straszydła, najpierw jedną, potem drugą i trzecią. Trzy straszydła leżały teraz jak kołacze na śniegu w kałuży parującej, zielonej posoki. Żaden potwór nie prosił o łaskę, pojęcie to było im bowiem całkowicie obce.

- Co to były za szkarady? - Wzdrygnęła się Asela.



- Rozbójniki Szwarcury; Czarne Čorty – odrzekł Majda. - Pociotki panków z Montanii – skrzywił się. - Sławią smoka Rykara i na jego cześć zadają męki schwytanym podróżnym. Z ich czaszek budują kopce, zaś wszelkie cenne przedmioty rabują, by chomikować je potem w grotach. Ponoć spłodził ich Čort, zawiadujący wszelkimi zbójcami, Frant Przechera z jedną z górskich czarownic.

- Brrr, już i tak mi zimno od stania tutaj, a ty jeszcze mrozisz mi krew w żyłach gadką o Szwarcurach! - Asela była wyraźnie w złym humorze. - Poszukajmy lepiej jakiejś przytulnej gospody, no i stajni.

Majda bez słowa podniósł trzy ucięte głowy i przytroczył je sobie do pasa. Usiadł na osiodłanym grzbiecie Aseli i uderzając ją lekko piętami po bokach, dał znak do dalszej wędrówki. Okazało się, że odrąbane czerepy nie były wcale martwe. Przewracały krwawymi ślepiami i zgrzytały pożółkłymi kłami. Krople ich zielonej krwi zamieniały się na śniegu w małe kamyki, do złudzenia przypominające szmaragdy, lecz pozbawione jakiejkolwiek wartości w oczach jubilerów. Majda i Asela zostawili za sobą trzy bezgłowe truchła, do których wnet zleciały się sępy i kruki.

Oboje odetchnęli z ulgą, zostawiając przełęcz Halgat za sobą. Znaleźli się w dolinie, a na ich drodze do Ulpinum stała już tylko mała wioska Hageza, jak wieść niosła, zamieszkana przed laty przez czarownice. W Hagezie w chacie wójta Reba, Majda i Asela znaleźli schronienie przed śnieżycą, któa zaskoczyła ich jak potrzask. Reb gotów był z radości fikać koziołki na widok uciętych łbów uprzykrzonych Rozbójników Szwarcurów. Natychmiast polecił parobkom, aby po przebiciu bretnalami, spalili je w kaflowym piecu. Czerepy wyły w ogniu jak wilki, aż popękały od gorąca. Następnie Reb padł Majdzie do nóg i bił przed nim czołem.

- Sława tobie, zbawco Alpenlandu! - Czarcipłoch stanowczo podniósł go z podłogi.

- Panie wójcie, racz się nie wygłupiać! Nie jestem żaden zbawca, jeno taki sam człowiek śmiertelny jak waćpan!

Wówczas Reb zaprosił Majdę do stołu, gdzie żona wójta nałożyła czarcipłochowi dużą porcję pieczystego z koziorożca oraz smakowitej potrawy z roztopionego, ciągnącego się sera. Asela w tym czasie zajadała w stajni słodki, chrupiący owies.


*


W Alirii, jednej z dzielnic Królestwa Valkanicy żył w jodłowym dworcu w cieniu górskich szczytów ban Peresław, witeź znany z prawości i odwagi, pogromca karakondżuli, ał i ażdach, w młodości odznaczony przez króla za udział w wojnie z Kościejem. Uciążliwy frasunek nękał jego serce niby mól zakryty, kiedy spoglądał na swą jedyną córkę, szesnastoletnią Satyę. Jej uroda przywodziła na myśl rusałki i budziła miłosne pragnienia w sercach młodzieńców. Satya była ponadto niezwykle miła, wesoła i mądra, co jeszcze bardziej pobudzało wszystkich wokół do miłowania jej. Ban Peresław pozwolił córce, aby sama wybrała sobie przyszłego męża.

Niestety od czasu ostatniego zaćmienia Księżyca, jakie miało miejsce u schyłku lica, rodzinne szczęście zostało zakłócone. Satya, dotąd wesoła jak szczygieł, teraz pędziła całe dnie niezwykle smutna i zmęczona. Wodziła wokoło nieprzytomnym wzrokiem, zaś na pytania odpowiadała monosylabami. Utraciła apetyt. Nie smakowały jej już figi z makiem, węże nadziewane daktylami, owoce granatu, sępiański pilaw ani liście winogron nadziewane mięsem i ryżem. Z każdym dniem stawała się coraz bardziej wyniszczona, aż żal i zgroza ogarniały wszystkich domowników. Ban Peresław posyłał do najbieglejszych w swej sztuce znachorów, wraczy, zamawiaczy chorób, owczarzy, czarodziejów i uzdrowicieli. Choć nie żałował im jako zapłaty złota i klejnotów z rodowego skarbca, ich wysiłki rozbijały się niczym fale o skałę. Wysyłał też hojne wota kapłankom Mokoszy z Grżeckiego Kapiszcza. Wytrwale recytował dziesięć świętych imion Mokoszy, błagając o ratunek Panią Złotego Łańcucha. Wiedział bowiem, że jej czystości lękał się cały Čortieńsk.



Tymczasem panienka Satya gasła. Była pełnia Księżyca, kiedy leżała w swoim pokoju, pogrążona w niespokojnym śnie. Przy jej łożu jak co nocy, stanął wąpierz. Cerę miał białą jak kreda, zaś długie, czarne włosy opadały mu na plecy. W jego oczach płonęły ognie Čortieńska, zaś wystające kły dotykały brody. Wąpierz był nagi z wyjątkiem skrawka czerwonej materii, osłaniającego wstyd oraz butów z czerwonej skóry, sięgających kolan. Jak co nocy począł lubieżnie wodzić długimi, szponiastymi paluchami po całym pięknym ciele Satyi. Następnie przykładał obleśne usta do jej ciemnienia i długim jak robak, bladym językiem wysysał z niej siłę i chęć do życia, uśmiechając się przy tym głupkowato. Satya jęczała przez sen i wierciła się w łóżku. W żaden sposób nie miała jednak mocy obronić się przed nieproszonym gościem.

- Natychmiast ostaw dzieweczkę, Anoranie – reksie i wracaj tam, gdzie ogień nie gaśnie i robak nie umiera!

Anoran – rex, bo tak brzmiało imię wąpierza, podniósł głowę. Ujrzał siwobrodego czarcipłocha w białej szacie, dzierżącego obnażoną srebrną szablę.

- Buahaha! Nie myśl, że się ciebie boję, ty… Majdo – ciamajdo! - Zaśmiał się wąpierz.

Majda zamachnął się szablą. Zranił boleśnie Anorana w ramię. Z rany wydobywał się cuchnący dym. Wąpierz czym prędzej ściągnął buty i cisnął je na podłogę. Sam, klnąc siarczyście, rzucił się do ucieczki. Buty poczęły syczeć i wyginać się gniewnie. Przybrały postać dwóch wielkich węży o skórze czerwonej i jadzie palącym. Rzuciły się na Majdę z obu stron. Czarcipłochowi zdarzało się już walczyć z większą liczbą przeciwników niż jednym. Niestraszne mu też były demoniczne węże i podobne im potwory. W ciągu kwadransa pozbawił głów oba węże, które po śmierci ponownie przybrały postać wysokich butów. Niestety Anoran – rex zdołał uciec. Ciężko zatruty srebrem znalazł schronienie w grocie pełnej nietoperzy. Zaszył się w niej na okres pięciu stuleci, aby pogrążony w letargu wykurować ranę.

Wraz z ucieczką wąpierza, na policzki Satyi wróciły rumieńce. Usta wygięły się w uśmiechu, ciało zaś odprężyło się. Wtedy o do sypialni córki wpadł ban Peresław, ściskający buławę, a z nim uzbrojona po zęby czeladź.

- Kim jesteś i co tu robisz na Peruna?! - Zapytał gniewnie ban.

- Właśnie uratowałem twoją córkę – odparł czarcipłoch. - Dręczył ją wąpierz.

- Jeśli to prawda… Biada ci jeśli naigrywasz się ze mnie – ostrzegł Peresław.

- Nazywam się Majda z Niżu w Aplanie i nie zwykłem rzucać słów na wiatr.

Okazało się, że czarcipłoch mówił prawdę. Rano panienka Satya znów była wesoła i jadła śniadanie z apetytem, aż miło było popatrzeć.

- Aplan to dosyć daleko – zadumał się uradowany Persesław. - Ciekawym, skąd dowiedziałeś się, dobrodzieju o naszej potrzebie.



- Prowadził mnie do was czarny orzeł z dwiema głowami, obdarzony ponadto zdolnością mowy – objaśnił czarcipłoch.

- Zacny ptak – odrzekł Peresław. - Warto byłoby umieścić go w herbie!


*


Na wschodzie Aplanu leżało sioło Kulesko nad jeziorem o tej samej nazwie. Obcy niezwykle rzadko zapuszczali się w te strony. Ubogie, bielicowe gleby rodziły wątłe zboże. Nie można powiedzieć o mieszkańcach, że byli zbytnio pracowici i pobożni. Prawdą jest natomiast, że mieli pochop do picia. Źle działo się w Kulesku. W trzecim roku panowania Burusa Żółtego, w wigilię Stada, niebo okryło się w południe żałobnym kirem. Rozległ się grzmot bez żadnych błyskawic i oto na pole za stodołą sołtysa Rudmira spadł z łoskotem czerwony głaz. Wtedy to wielka trwoga wstąpiła w serca kmieci. ,,Widać Enkowie mszczą krew Bosego Antka, którego ubił brat jego, Zagor, założyciel naszej wioski!’’ - Szeptali z trwogą starzy ludzie i czynili dłońmi znaki, odpędzające zło. Ciemność nad Kuleskiem miała się utrzymywać jeszcze wiele miesięcy. Czerwony głaz ożył i przybrał postać straszliwego Čorta, całego barwy byczej krwi i wysokiego niczym dąb. Pod jego skórą prężyły się napięte muskuły godne niedźwiedzia, zaś straszliwy łeb wieńczyły rogi najroślejszego tura. W lewym łapsku dzierżył olbrzymie widły, tak ciężkie, że nie zdołałby ich unieść najsilniejszy troll czy olbrzym, prócz samego właściciela. Čort stanął na polu, gdzie chłopi odbywali wiece. Po jego lewej i prawej stronie stanęli jego słudzy, zbrojni w ościenie, o skórze zielonej i oczach krwawych, skrywający rogi pod czerwonymi czapkami. Čort barwy krwi otworzył wypełnioną kłami paszczę i zaryczał donośnie niby raniony tur.

- Jam jest Piekłos, syn Rykara, smoka Otchłani! Wszyscy, którzy mieszkacie w tym grajdole, macie mi się pokłonić nisko do ziemi. Będziecie mi odtąd składać żertwy i obiaty. Koniec zaś z kultem Ageja i Enków. Porzućcie wszelką nadzieję, że moje rządy kiedykolwiek ustaną. Nauczcie się też lubić ciemności, bowiem już nigdy nie ujrzycie słonecznego światła!

Niewiasty i dzieci płakały, zaś mężowie drżeli wyzuci z odwagi. Jeden tylko parobek, wyróżniający się ogromną siłą, którego imię brzmiało Mszan pochwycił kłonice i natarł z nią na Piekłosa. Wywiązała się walka nierówna. Dość powiedzieć, że Piekłos przygwoździł Mszana ciężkim kopytem do ziemi i pozbawił życia, dziurawiąc na wylot widłami. Następnie krwawiące zwłoki junaka cisnął swoim zielonoskórym fagasom, którzy rozdarli je między sobą łapczywie zębami niczym hieny.

- Kto jeszcze ośmieli mi się sprzeciwiać? - Zawołał Piekłos, zaś struchlali kmiecie na czele z sołtysem upadli przed nim i oddali mu pokłon.

Piekłos, nienasycony jak smok – całożerca, co dzień pochłaniał ofiarne zwierzęta; świnie, krowy, kozy, owce, konie, drób i króliki. Łakomy był również na zboże, jarzyny, owoce, miód, ryby i wszelki nabiał, zaś to czego nie zdołał pożreć, beztrosko wdeptywał w błoto ciężkimi kopytami. Nic przeto dziwnego, że za jego sprawą w Kulesku zapanował głód. Dzieci umierały straszliwie wychudzone w ramionach matek, lecz Piekłosa tylko to bawiło. Jako daniny żądał dla siebie również urodziwych panien. Łamał im kości w swoich objęciach, gryzł do krwi w policzki, piersi i szyję oraz wyjątkowo boleśnie gwałcił kolczastym członkiem, wlewając w ich łona gotująca się smołę. Kiedy się już jakąś znudził, oddawał ją na pożarcie żywcem dwóm zielonym Čortom w czerwonych czapkach. Nikomu nie pozwalał opuszczać pogrążonej w mroku wsi. W Kulesku zapanowała niepodzielnie rozpacz i rychłe oczekiwanie zagłady. Jedna tylko czarnowłosa i błękitnooka dzieweczka imieniem Madika, licząca sobie piętnastą wiosnę życia, w głębi serca zachowała wiarę w Ageja i Enków, ukrywając ją przed donosicielami Piekłosa. Gdy była sama, z płaczem szeptała dziesięć świętych imion Mokoszy, błagając Panią Złotego Łańcucha o ratunek dla Kuleska. Nazajutrz znalazła pod poduszką srebrne nożyce do strzyżenia owiec. W tym czasie Piekłos obgryzał z ciała uda jej matki i siostry…

Zaczynała się jesień i liście zżółkły jak szata straszliwego cara Hastura z ery dziewiątej. Majda rozsiadł się wygodnie przy ognisku rozpalonym w kamiennym kręgu pośród leśnych drzew i zajadał pieczoną rzepę. Dzielił się tym przysmakiem z mówiącą oślicą Aselą o niewieściej twarzy. Oboje byli w błogim nastroju i nie spodziewali się większych przygód w nadchodzących dniach.

- Wiesz, Asela – zagadnął Majda – z roku na rok złota aplańska jesień coraz bardziej mnie rozleniwia. Coraz częściej marzę o tym, by legnąć w ciepłym łożu jak niedźwiedź w gawrze i przezimować aż do wiosny.

- Rozumiem cię dobrze, bo sama byłabym rada spędzić całą zimę w przytulnej stajni – westchnęła z rozmarzeniem Asela.

Przed zmrużonymi oczami Majdy, siwy dym, unoszący się z ogniska począł przybierać kształt niewieściej twarzy. ,,To jeno moja wyobraźnia płata mi figla’’. - Próbował przekonać sam siebie czarcipłoch, choć intuicja i doświadczenie mówiły mu coś zgoła przeciwnego. Przetarł dłonią oczy i ujrzał nimfę całą barwy popiołu, której ciało, długie, kręcone włosy i zwiewne szaty utkane były z drgającego dymu. Postać ta przemówiła do Majdy w mowie starokrasnej.

- Gotuj się do walki, rycerzu Mokoszy! Jesteś potrzebny w Kulesku na wschodzie.

- Co tam się wyroiło? Wąpierze, wilkołaki, kikimory, jędze, łamignaty – gadostrachy, haptusy, czernlóki, bazyliszki?

- Gorzej. Kmieci z Kuleska uciska Piekłos, mocarz Čortieńska, któremu nie dali rady podołać junacy. Pogrążył Kulesko w ciemnościach i domaga się krwawych ofiar.

- Ubiję go, albo chociaż zejdę ze świata śmiercią godną witezia – odrzekł Majda.

Postać utkana z dymu rozpłynęła się z wolna w powietrzu, zaś w dłoni Majdy pojawiła się mapa wyrysowana czerwonym tuszem na brzozowej korze.

- Z kim rozmawiałeś? - Zaniepokoiła się Asela, która nie widziała ani nie usłyszała niczego nadzwyczajnego.

- Nawiedziła mnie Dymna Panna – objaśnił Majda. - Trzeba nam wyruszyć do Kuleska gdzie zaległy cienie i ubić Piekłosa, który Enkom urąga.

Majda, posłuszny wezwaniu dosiadł Aseli i kierując się wskazówkami mapy, wyruszył ku wschodnim rubieżom Aplanu. Przez pięć dni jechał przez lasy, moczary, wioski i pola, aż ujrzał ścianę mroku, oddzielającą zaklęte Kulesko od reszty świata.

- Droga przyjaciółko – zwrócił się do Aseli. - Zjedliśmy razem beczkę soli. Teraz wypada nam się rozstać. Bój, który przyjdzie mi stoczyć z Piekłosem, może okazać się mym ostatnim zmaganiem. Nie chcę, abyś i ty narażała się na śmierć.

- Nonsens – prychnęła Asela. - Nie zostawię cię w potrzebie, choćbym miała się tłuc z całą potęgą Čortieńska!

Majda zamilkł wzruszony, po czym wjechał w mrok. Wieś znajdowała się w opłakanym stanie. Brudne chaty wyglądały jakby miały się zaraz rozlecieć ze starości. Wszędzie wokół poniewierały się obgryzione do czysta gnaty psów, świń i bydła, a niekiedy też ludzkie kości. Bladzi i zziębnięci kmiecie kryli się wewnątrz chat i spozierali z lękiem przez szpary w oknach. W sercach Majdy i Aseli narastał siarczysty gniew na Piekłosa, który doprowadził Kulesko do takiej nędzy i upodlenia.

- Stać! - Dwa zielone Čorty w czerwonych czapkach zjawiły się jak spod ziemi i wycelowały ościenie w pierś przybysza. - W imię Czarnobożyca odpowiadaj, dziadu, kim jesteś i po co tu przylazłeś. Nuże, zsiadaj ze szkapy i połóż szablę na ziemi. Pan Piekłos nie pozwala tu nosić oręża.

- Zakazane jest tu także – dodał drugi Čort – nosić symboli wiary w Enków. Zdaje się, że jesteś ich żercą, dziadu? Jeśli tak, tym gorzej dla ciebie!

Majda nic nie odpowiedział. Powoli, ze stoickim spokojem sięgnął dłonią do pochwy z czerwonej skóry. Dobył z niej srebrną szablę. Niby od niechcenia zatoczył nią łuk w powietrzu, ścinając oba paskudne łby. Czerwone czapki spadły w błoto, odsłaniając krótkie, zielone rogi. Głowy wykrzywiły się gniewnie i zgrzytały zębami, aż Asela zmiażdżyła je ciosami kopyt. W serca kmieci po raz pierwszy wstąpiła nadzieja.

- Jestem czarcipłochem – zawołał donośnie Majda – i mocą przeczystej Mokoszy niszczę cielesne powłoki Čortów, odsyłając siły nieczyste do Otchłani. Prowadźcie mnie do przeklętego Piekłosa, bym mógł zatopić srebrne ostrze w jego gnuśnym cielsku!

Piekłos siedział w domu zabitego przez siebie sołtysa. Przed wejściem piętrzył się stos czaszek ludzkich i bydlęcych. Ledwo ujrzał Majdę, zaryczał groźnie jak lew z jaskiń Ojcowa.

- Wreszcie przylazłeś, nędzny robaku, ty prześladowco, ty rzeźniku bez duszy i sumienia! - Szydził Piekłos. - Dziś zapłacisz za wszystkie zniewagi wyrządzone majestatowi Čortieńska!

Majda nie tracił słów na czcze pogróżki. Jadąc na grzbiecie Aseli, wydobył srebrną szablę z pochwy i natarł na syna Rykara. Piekłos zasłonił się przed ciosem widłami wielkości drzewa. Był znacznie silniejszy niż Čorty do tej pory zabijane przez Majdę. Potężne uderzenie na odlew obaliło Aselę niczym kostkę domina. Wysadziło też Majdę z siodła. Czarcipłoch zerwał się na równe nogi i wzniósł szablę do ataku.

- Twardy jesteś, staruchu – niechętnie pochwalił go Piekłos. - Szkoda, że nie walczysz pod naszym sztandarem! - Čort uniósł widły, aby przyszpilić nimi Majdę do ziemi.

Czarcipłoch był przygotowany na śmierć w walce. Nie doczekał się jej jednak. Piekłos zawył przeciągle.

- Ojcze! - Brzmiały jego ostatnie słowa nim oddał ducha smoku Rykarowi.

Następnie upadł z łoskotem na ziemię niby obalony dąb. W jego plecach tkwiły wbite głęboko duże, srebrne nożyce do strzyżenia owiec. Wówczas to ciemności zalegające nad Koleskiem ustąpiły przed kaskadą promieni Słońca. Cielsko Čorta poczęło rozpływać się w smołę. Majda ujrzał dzieweczkę, schylającą się po nożyce leżące w kałuży smoły. Zrozumiał, że to ona użyła ich do ubicia Piekłosa. Uczuł wdzięczność do małoletniej wybawicielki.

- Czasem mocarz potrzebuje ratunku ze strony kogoś słabego – odezwała się Madika. - Te nożyce Mokosza włożyła mi pod poduszkę, abym mogła cię ocalić. Sława jej na wieki!

- Sława jej i tobie! - Odrzekł Majda i zabrał się za opatrywanie Aseli, obolałej po upadku na ziemię.

- Na przyszłość pijcie dużo mnie wódki, aby was coś gorszego nie spotkało! - Poradził mieszkańcom Kuleska, opuszczając ich wioskę.


*


W pierwszym dniu września Majda udał się do świętego gaju, skrywającego kamienne kręgi, aby nauczać młodych mężczyzn, pragnących zostać kapłanami. Wokół starego czarcipłocha zasiadło w półkolu siedmiu kandydatów na żerców, odzianych w białe szaty. Słyszeli o czynach Majdy, jego bojach z Čortami i wąpierzami, a ich serca napełniały się pragnieniem osiągnięcia podobnej sławy. Teraz mając przed sobą bohatera tych opowieści, spoglądali nań z nabożnym zachwytem, jakby to sam Raróg, władca ptaków sfrunął do nich z gałęzi Wielkiego Dębu. Skromny był Majda. Nie puszył się z powodu odniesionych zwycięstw. Świadom był bowiem, że to kim się stał, zawdzięczał Enkom, posłańcom Ageja. Ze szczególnym uwielbieniem prawił o czystej Mokoszy, królowej Ziemi i Pani Złotego Łańcucha, wzbudzającej lęk w czarnych sercach wszystkich Čortów. Kiedy nadszedł czas na zadawanie pytań, młody adept imieniem Radimir o krótko ostrzyżonych, rudawych włosach, uniósł dwa palce w górę.



- Kto włada wiatrem?

- Władzę nad wiatrem Agej powierzył Pochwistowi, nazywanemu też Strzybogiem i jego oblubienicy, skrzydlatej syrenie Meluzynie – odrzekł Majda. - Wydają oni rozkazy całym chmarom duchów niższych rangą. Długo można by wymieniać ich imiona, a i tak nie wszystkie są znane kapłanom.

- Mistrzu, racz nam opowiedzieć choć o niektórych – wyraził zaciekawienie adept Miłobor.

- W czasie swych wędrówek nad rzekę Divinę, spotkałem Wietra, sługę Pochwista. Miał na sobie podarte odzienie, zaś z dziur w jego przyodziewku wydobywały się silne podmuchy. Twarz miał całą w bliznach, jakie zostały po ranach zadanych szablami ażdach i pazurami latawców. Posiadał też sumiaste wąsy płowej barwy. Poruszając nimi, wytwarzał burze, wyrywające drzewa z korzeniami. Za pozwoleniem Pochwista odciąłem szablą prawy wąs Wietra, aby osłabić wywołaną przezeń burzę i tym samym zmniejszyć wyrządzane przez niego szkody. Wówczas Wietr poczęstował mnie podpłomykiem i opowiedział o ogromnej mocy swego brata, Starego Dmuchacza, hulającego wśród dzikich stepów Orlandu. Jego potęga jest tak wielka, że wiatr z ust musi wypuszczać przez zęby. Gdyby bowiem dmuchał całymi ustami, zniszczyłby cały świat, zrównując góry z dolinami.

Pozostali adepci wypytywali czarcipłocha o zwyczaje smoków powietrznych, latawców i wietrzyc. Tak upłynął czas do wieczora. Po odśpiewaniu hymnu adepci opuścili gaj, a jesienne rusałki w złotych i szkarłatnych szatach, przyniosły im wieczerzę, złożoną z owoców.


*


W Valkanicy na podgrodziu Surmavaru mieszkała z rodzicami panna imieniem Tilana o brązowych włosach i jasnej cerze, równie urodziwa, co wrażliwa i dobra. Co dzień odbywała praktyki w lazarecie, prowadzonym przez kapłanki Złotej Baby. Pod jej opiekę trafił krzepki starzec o brodzie białej i ciele wycharsłym. Twarz miał całą w ranach zadanych szablami ażdach, wykutymi w piekielnych ogniach Čortieńska. Starzec majaczył, a całym jego ciałem wstrząsały dreszcze. Bystra Tilana spostrzegła, że miał złote oczy. Dopiero siódmego dnia jej podopieczny usiadł o własnych siłach na brzegu łoża i przemówił.

- Niech Enkowie wynagrodzą ci twą dobroć, panienko. Co stało się z Aselą? To moja oślica. Wyróżnia się twarzą nadobnej niewiasty.

- Jest bezpieczna w stajni – odrzekł Tilana. - Rada byłabym wiedzieć, panie, czyście nie są błędnym witeziem, stojącym samotnie przeciw siłom zła. Cały Surmavar opowiada o tym jak nie mając żadnego druha przy boku, rzuciliście się do walki przeciwko bandzie szesnastu ażdach. Nawet rycerze stuha, odważni jak lwy zawahaliby się przed taką straceńczą szarżą…



- Racja. Przeceniłem swoje siły, przeto moja pycha została ukarana. Wiedz, panienko, że zowię się Majda z Niżu i jestem czarcipłochem. Przybyłem z Aplanu. To takie królestwo daleko na północy, nad brzegiem Morza Joldów. Co to była za walka… - Jęknął Majda, pociągając spory łyk wody z glinianego dzbana. - Ubiłem bodaj trzy ażdachy, a ich czerwone czaszki z białymi kitami potoczyły się do moich stóp. Jednak cała szesnastka to jednak zbyt wiele dla pojedynczego wojownika Mokoszy. Mogłem zebrać drużynę. Asela mnie ostrzegała, lecz jej nie posłuchałem… I kto tu jest osłem? Chwalić Ageja, w porę zjawił się Starzbóg. - Serce Tilany zabiło mocniej, gdy usłyszała to imię.

- Racz opowiedzieć mi o nim więcej – poprosiła.



- Starzbóg jest Enkiem, synem Pochwista i Meluzyny. Sprawuje pieczę nad zakonem latających rycerzy stuha. Szczególną cześć odbiera w Międzyraju, gdzie jego imię wymawiane jest Szedu. Przypomina mocarza z głową i skrzydłami białego orła. Mocą Ageja powołał do życia waleczny lud Starzów, którzy na podobieństwo swego rodzica wyglądają jak mężowie i niewiasty z głowami i skrzydłami białych orłów. Starzbóg przybył na miejsce mojego boju wraz z hufcem swych dzieci i zadał klęskę ażdachom. Starzowie pogonili je niczym orzeł wrony. Starzbóg osłonił mnie swymi skrzydłami. Ujął w dłonie moją srebrną szablę, złamaną w boju z ażdachami. Połączył oba kawałki i sprawił, że się zrosły mocą daną mu przez Ageja. Potem zamknąłem oczy i obudziłem się na tym łożu.

- Rada byłabym ujrzeć Starzboga i rasę, której przewodzi – rozmarzyła się Tilana. - Co dalej zamierzasz czynić, czarcipłochu?

- Póki sił mi starczy, będę niweczył zamysły sług Rykara – odrzekł Majda. - Jeszcze raz: niech Enkowie ci wynagrodzą, panienko!

Czarcipłoch wstał z łoża. Udał się w kierunku stajni, gdzie przy żłobie czekała na niego wierna Asela.

C. D. N.