,, […] Za królowej Mordvy trzy rusałki; Vidma, Baba (Vava) i Ciota nawiązały kontakt z duchami, które zamieniły je w czarownice. […] Duchy przefarbowały ich krew z niebieskiej na pomatańczową, na palcach Vidmy, Baby i Cioty wyrosły krogulcze szpony, a w oczach stanęły dwa koziołki. Skóra z trupio zimnej, stała się gorąca jak piec, a duchy wsadziły swoje ofiary na kije, miotły, a nawet ławy i umożliwiły im lot. Trzy pierwsze wiedźmy sporządziły z rzadkich ziół kremy, które pozwalały innym rusałkom, południcom, Wiłom […] zamianę w ich siostry. Wcześniej należały do czcicielek Bierzma Kosmosu i Obu Drzewo o Wspólnej Koronie Rosnących na Odwróconym Półksiężycu. Były jedynymi osobami w całej wspólnocie. Początkowo zajmowały się organizowaniem misteriów o stworzeniu świata i upiększaniem chramów, jednak z czasem zaczęły czcić Rykara. Zwały go 'ojcem smoków' i przypisywały mu wykopanie w twardej skale jaskini, w której współżył z Altairą. Gdy zostały czarownicami porzuciły swe poprzednie misteria, a tradycje ich zakonu ożywiło w erze jedenastej Bractwo Czcicieli Rykara, założone przez Hlivica z Gliwna […]. Vidma osobiście przyjmowała chętne do zostania wiedźmami i wręczała im kremy. Nosiły stroje białe i czarne, latały na różnych kijach, miotłach, czasem na zwierzętach jak skrzydlate lwy zionące ogniem, czy hipogryfy. Zła wiedźma ze stepów Roxu, z którą walczyli Wanda i Opos, latała na kamiennym słupie. Do słynnych czarownic należały królowa Malkieš Lysarayata, Tetka, Kazia Trucicielka, przez jakiś czas również Wanda. Do czasu Malkiešy Lysarayty czarownice nie przyjmowały wodników'' – M. Rymwid ,,Nymphologia''
Najsłynniejszą
czarownicą ery jedenastej była Maryna Kołdobujowa z Orlandu, przez
Ukraińców zwana Marinką. Słynęła jako mistrzyni magii –
czarnoksiężnica i arcykapłanka Mar – Zanny, głosząca, że jest
wcieleniem Enki – Śmierci. Jak niemal wszystkie czarownice,
Marinka Świerciochwalczyni była piękna; smukła, o bladej,
atłasowej cerze, długich włosach czarnych jak skrzydło kruka i
pełnych żaru oczach, lecz serce miała zimne i kamienne, a wielbiąc
Śmierć, pośrednio służyła Rykarowi, który był Bezdrożem,
Kłamstwem i Rozkładem. Cieszyła się czcią innych czarownic i
czarowników. Na specjalne zaproszenie rektora, mistrza Polikarpa
Jędzona, uczyła magii czarnej i naturalnej w Biesogórskiej
Akademii Magicznej na zamku Ossoria w Górach Biesów i Čadów
w Aplanie, gdzie pobierał nauki am Barannus, późniejszy król
Puany. Mar – Zanna udzieliła swej wyznawczyni wielkiej mocy
czarnoskięskiej wprawiającej w zdumienie i zazdrość innych z tych
co władali ciemnymi, zakazanymi mocami, pochodzącymi od Złego.
Prosty lud, jak i carowie, wołwchowie, diuki i kniazie, junacy i
witezie w Teutmanii nazywani rycerzami, lękali się jej jak samej
Mar – Zanny; złej Enki, bo dysponując potężną mocą, składała
jej krwawe ofiary z ludzi i zwierząt, szerzyła głód, mór a
pożogę... W dziejach przeklętej, od Rykara pochodzącej sztuki
czarnoksięskiej, Maryna Kołdobujowa zasłynęła przeprowadzonym na
zbudowanym z trupich kości zamku Ossoria doświadczeniem, które
podręczniki magii naturalnej nazywają ,,doświadczeniem
Kołdobujowej''.
Oto na czym polega owe ,,experimentum''.
Bierze się dwa bębny; jeden ze skóry baraniej, a drugi z wilczej.
Doświadczenie dowodzi, że jeśli uderzymy w bęben ze skóry wilka,
instrument ze skóry baraniej pęknie, co mistrzyni Maryna tłumaczyła
wrogością panującą między wilkami a baranami. Jej dziełem była
wyświetlana przez szafir i otwierana zaklęciem ,,Atata''
,,Księga tajemna Gór Biesich'',
stanowiąca kontynuację ,,Księgi
tajemnej Łysej Góry'' napisanej
przez królową – czarownicę Malkieš
Lysarayatę.
Gdy
Maryna Kołdobujowa dowiedziała się o junackich wyczynach Dobryni,
zrazu usilnie zabiegała, będąc najbardziej nieczystą z czarownic,
aby przeciągnąć go na swoją stronę, aby został jej kochankiem i
niewolnikiem. W tym celu po wielokroć kusiła Dobrynię swą urodą,
lecz ów ze wzgardą odrzucał jej zaloty, bo kochał z wzajemnością
Zabawę Putiatiszną. Wówczas to, Maryna Kołdobujowa zapragnęła
ukarać Dobrynię, przeto zadała mu w pierogach czar zmieniający go
w tura. Rada byłaby skrzywdzić witezia jeszcze bardziej, lecz na
więcej nie pozwalała jej wola Ageja. Dobrynia zerwał się od stołu
z potwornym bólem głowy. Wyrosły mu olbrzymie rogi, ogon i racice,
ciało okryła mu gęsta, ciemna sierść. Zamieniony w tura na
oczach swej matki Mamielfy, wybiegł z dworca dziko rycząc i
schronił się w puszczy. Zachowując resztki człowieczeństwa
płakał gorzko i skarżył się ludzkim głosem. Wiele dni, zaklęty
junak mieszkał w lesie, gdzie żywił się trawą, grzybami, korą
drzew... Leśni drapieżcy, nawet ci z plemion Neurów i Budynów,
obawiali się nań napadać, bo wciąż był nadludzko silny, a
wielkością przewyższał inne tury, od których różnił się
ponadto dużą białą łatką na zadzie. Leśni ludzie rozpoznali w
nim zaklętego witezia; nie polowali nań i prosili Borutę i
Dziewannę Šumina
Mati, by raczyli przywrócić mu ludzką postać. Któregoś dnia,
zaklęty w tura Dobrynia ujrzał na gałęzi lipy nieczystego ptaka
Sirina o odkrytej piersi. Ptaszysko rozpoznało w turze Dobrynię i
roześmiało się z jego nieszczęścia. ,,Idź
do wiedźm; one zdejmą z ciebie czar''!
- poradził ptak Sirin, po czym odleciał zanosząc się śmiechem.
Dobrynia wyglądał pomocy Welesa, czystej Mokoszy – Niweczącej
Czary, Boruty i Leśnej Matki, oraz innych Enków, lecz ci kazali mu
czekać, aby cierpliwością zdobył zasługę. Dobrynia – tur udał
się do czarownic, lecz te obawiając się srogiego gniewu Maryny
Kołdobujowej, zatrzaskiwały przed nim drzwi chat. Dobrynia błąkał
się po puszczy, a w walce na rogi objął przywództwo nad stadem
turów. Gdy uratował rusałcze dziecko, liczącą sobie dziewiątą
wiosnę życia Strzeżysławę – Adilburę przed leśnymi i polnymi
Čortami,
wielce sprośnymi, bo zabierającymi odzież kąpiącym się
dziewczętom i przebił rogami ich prowodyra Sprosa, rusałka, która
była Mokoszą odmienioną dla niepoznaki, powiedziała Dobryni kto
go zaczarował.
-
Jesteś turem, bo rzuciła na ciebie czar Maryna Kołdobujowa
mieszkająca na podgrodziu Cholinum Orskiego – istniało również
Cholinum Buruskie, w którym działał św. Wojciech. - Wróżda jest
złą rzeczą, ale ten czar może prysnąć tylko wraz ze śmiercią
tej co go rzuciła – następnie Mokosza objawiła Dobryni –
turowi swą prawdziwą postać, a ów wyruszył na północ do
Cholinum Orskiego. Tury oświadczyły swemu przewodnikowi: ,,Idziemy
z tobą''
i tak wielkie stado dzikich byków opuściło Jużny Las.
,,Owa opowieść zdaje się szczególnie nie pasować do Mokoszy, która inne zapisy sławią za dobroć i łagodność. Jest to jednak opowieść wysnuta przez pogan i nie wszystko musi być w niej prawdziwe. Tak naprawdę Bóg i Matka Najświętsza nie chcieliby dla Maryny strasznej śmierci, lecz nawrócenia i pokuty'' – ks. Aleksander Solewicz ,,Glosariusz''
Maryna
Kołdobujowa, w której inne czarownice czciły rzekome wcielenie
królowej Malkiešy
Lysarayaty, mieszkała na północy Orlandu, na podgrodziu osady
założonej przez przybyszów z Burus w skromnej, drewnianej chacie
pełnej suszących się ziół i magicznych akcesoriów. Któregoś
dnia mieszkańcy podgrodzia usłyszeli bojowy ryk i z przerażeniem
spostrzegli pędzące wśród tumanów kurzu ogromne stado turów.
Zwierzęta, na których czele biegł zaklęty w tura Dobrynia, runęły
na stojącą na uboczu chatkę Marinki i bez trudu rozniosły ją na
drobne kawałki. Chłopi z podgrodzia Cholinum Orskiego patrzyli na
to ze strachem, ale i z ulgą, bo lękali się okrutnej i złośliwej
wiedźmy. Maryna Kołdobujowa leżała poobijana i pokrwawiona, z
przerażeniem odbierającym mowę w oczach wśród resztek tego co
jeszcze rano było jej domem. Tur Dobrynia wdarł się do jej wdarł
się do jej izby, porwał czarownicę na rogi i wyrzucił ją w
powietrze. Maryna rozpoznała w przewodniku stada zaczarowanego przez
siebie witezia i czekała, aż jego rogi poszarpią jej wnętrzności,
a modliła się do Mar – Zanny, by jej śmierć nadeszła szybko.
Jednak Dobrynia odwrócił rogaty łeb od poranionej i zwyciężonej
czarownicy. ,,Wolę
nie zostać odczarowany niż zabić niewiastę. W drogę''!
Maryna Kołdobujowa nie mogła uwierzyć własnym uszom, zdobionym
bursztynowymi kolczykami, bo sama nigdy nie miała nad nikim litości,
ani nie kierowała się honorem czy zakonem Ageja. Tury pokochały
swego przewodnika jak ojca, ale podziwiając jego wierność
rycerskim zasadom, bolały, że dla nich musiał zrezygnować ze
swego wielkiego marzenia odzyskania ludzkiej postaci. ,,Czarownice
nie są godne życia''
– mówił kiedyś Weles, a słowa te wyryto w bukowym drewnie. Byk
Bogorus przechodząc koło pokrytej pomarańczowymi ranami Maryny
postawił ciężką racicę na jej głowie i zmiażdżył ją. ,,O
jedną służebnicę Czarnoboga mniej''
– pomyślał tur Bogorus, zaś Dobrynia na oczach wszystkich turów
i mieszkańców podgrodzia Cholinum Orskiego odzyskał ludzką
postać. Przyjął gościnę u chłopów, po czym ugoszczony
najlepszym jadłem i napojem w osadzie, pożegnał się z turami,
które kmiecie uraczyli sianem i burakami, po czym powrócił na
Dzikie Pola, by w rodzinnym dworcu spotkać swą matkę Mamielfę,
której modlitwy wyjednały mu odczarowanie. W drodze powrotnej,
Dobrynia spotkał swego rumaka Burhaszkę, który po zaczarowaniu
swego pana, zamknięty w stajni wyłamał skobel i wyruszył na
poszukiwanie jeźdźca. Dzielny koń długo błąkał się po stepach
i borach, wiele razy napadały go watahy wilków i Neurów, tygrysów
szablozębnych i strzyg, lecz Burhaszka niestrudzenie wędrował i
gubił podkowy, a straciwszy ostatnią, spotkał swego pana. Witeź i
jego koń znów będąc razem, płakali ze szczęścia. Razem
przemierzali stepy, aż w opuszczonym przez ludzi, porosłym
chwastami i siewkami drzew, chutorze, spotkali przerażającą
istotę. Była to wysoka jak jodła, wielce szkaradna olbrzymka o
płowych włosach zaplecionych w warkocz, tylko jednym oku jak u
Cyklopów i Arymaspów umieszczonym pośrodku czoła i obwisłym
brzuchu. Ubrana była w suknie brudne i połatane, a za oręż
służyły jej maczuga o długim trzonku i tarcza z wymalowanym na
niej sześcionogim wężem z Bharacji czy Afryki. Na widok Dobryni,
olbrzymka z jednym okiem zaryczała tak dziko, że aż dzielny rumak
Burhaszka przestraszony przysiadł na zadzie.
-
U! - ryczała wypluwając potoki śliny. - Długo cię szukałam,
Dobrynio Nedosławiczu, a teraz cię dopadłam. Jestem Bagora
Dorofiejewna, a panienka Maryna Kołdobujowa, została przez rodziców
powierzona mojej pieczy. Poiłam ją gdy była niemowlęciem, mlekiem
ze swej piersi i bardzo ją kochałam. Rosła i piękniała na moich
oczach, a ty ją zamordowałeś, ty męska świnio! - Bagora otarła
łzy chusteczką. - Teraz zrobię z ciebie krwawą miazgę, choć
mojej panience toi tak życia nie zwróci – Dobrynia chciał
wytłumaczyć, że to nie on zabił czarownicę, lecz z rozjuszoną
olbrzymką nikt nie dał rady dyskutować.
Witeź
skrzywił się na czekającą go znów walkę z kobietą, lecz cóż
miał robić? Dwoma ciosami miecza Araskała wymierzonymi w podobne
do słupów nogi Bagory, obalił ją na ziemię, a gdy z łoskotem
upadła, odrąbał jej głowę i oddał ciało świętym płomieniom,
by jej dusza mogła zaznać spokoju. Następnie wsiadł na wiernego
Burhaszkę i pocwałował w stronę rodzinnego domu, gdzie na jego
spotkanie, razem z całą czeladzią wyszła mu matka.
,,Vles
knigu sij ptščemo...''
- powiada ,,Księga
Welesowa'',
którą prof. Jerzy Akenerozarowicz ma w dużym poważaniu. W
Orlandzie w prowincji Bieł, czyli późniejszej ziemi Krywiczów, w
obskurnej, zarośniętej mchem, drewnianej chacie, między lasem a
bagnem, od początków jedenastego eonu mieszkał Vles. Był to stwór
podobny do półnagiego męża o szarej, zimnej jak u żaby, bądź
ryby skórze, czarnych włosach, zielonych oczach świecących w
ciemności, palcach częściowo spiętych błoną i języku z ognia,
którym długo męczył przed zabiciem swoje ofiary; zwierzęta, a
także zabłąkane w lesie dzieci i kobiety. Dobrynia w siole Olaki
posłyszał o Vlesie Zduszycu o ognistym języku, straszliwym, nocnym
łowcy małych dzieci i niewiast; udał się we wskazanym kierunku i
zastał straszydło w jego chacie. W krótkiej walce, w czasie której
Vles bronił się wielkim toporem o ostrzu z krzemienia, Dobrynia
rozpłatał potwora Araskałem niby rybę, a ów jeszcze długo
rzucał się na klepisku w kałuży czerwonej krwi niczym ryba wyjęta
z wody. Dobrynia odciął rękę Vlesa, po czym spalił jego oślizgłe
zwłoki, razem z chatą i powrócił do Olaków, by pokazać odcięte
łapsko na dowód zwycięstwa, uspokoić żyjących dotąd w trwodze
chłopów.
,,W Orlandzie [drugie wcielenie Czarnoboga, podobny do Matki Żmyi wąż] Gorynycz spustoszył wyspę Cortix i porwał królewską córkę, Zabawę Putiatiszną […]. Poniósł ją na wschód gdzieś w okolice rzeki Roxyzor. Wówczas […] Dobrynia, syn wdowy Mamielfy, z całego Orlandu i okolicznych krain zebrał wojowników, by zabić potwora i uwolnić królewnę. Uzbrojony był w czarodziejską szpicrutę, uszytą przez Mamielfę z siedmiu jedwabi. W jego drużynie oprócz ludzi byli Neurowie, Lynxowie, Płanetnicy, żmijowie, rusałki, a także uzbrojeni przez Mokoszę bracia Belsk i Kallap. Towarzyszył im Puczajka (Pučayka) – górski smok, jak wszystkie górskie smoki wielkości wilka, który wszem i wobec rozgłaszał, że jest wrogiem Gorynycza. Niestety w drużynie znalazł się też Żmej Tugarin w ludzkiej postaci. Przed spotkaniem z Dobrynią, bracia urządzili w Mavkovie polowanie na [potwora] Czarną Wólkę, lecz nie mogli go wytropić. Dobrynia stoczył wiele walk z potworami służącymi Gorynyczowi – gromił je jedwabną szpicrutą, a jego wydobyty z zarosłej gnojem stajni koń Burhaszka był równie nieustraszony co jeździec. Niejeden troll, brukołak, wielki wąż, czy smok znalazł śmierć pod jego podkutymi kopytami. Sfinksy, mantykory i chimery, Dobrynia po prostu dusił. Tak drużyna była z każdym dniem coraz bliżej Roxyzoru, w którego wodach pławił się Gorynycz. Jego słudzy pierzchali na widok klejnotu o dziesięciu kolcach, który nieśli Belsk i Kallap, śpiewający hymny na cześć Mokoszy. Razem z ludźmi walczyli nieuwięzieni [przez Gorynycza] Enkowie, a zwłaszcza Swaróg z synem Swarożycem i Mokosza, której nie imały się zatrute strzały wąpierzy.
- Jeśli zabiję Gorynycza i uwolnię Zabawę, to zaprowadzicie mnie nad Visanę, bym mógł zmierzyć się z Czarną Wólką – prosił Dobrynia.- Nie omieszkamy – rzekł Kallap. Drużyna była dzień drogi od brzegów Roxyzoru, gdy doszło do kolejnej bitwy ze straszydłami. Smoki bały się czarodziejskiej szpicruty, którą wymachiwał Dobrynia. Unikał jej sam wielki zaskroniec z Czterowody. Dobrynia bił zielonego smoka, aż zęby leciały na wszystkie strony, za sobą miał Żmeja Tugarina na karym ogierze. Zielony smok już nie żył, gdy nagle z ust Żmeja wydobył się ogień, wyrosły mu skrzydła, ogon i pazury. Syn Gorynycza [tj. Żmej Tugarin] przybrał smoczą postać i zwalił Dobrynię z grzbietu Burhaszki. Mąż i smok kotłowali się na trawie, ogier Tugarina zamienił się w dużego, zielonego węża, który połknął konia, zanim rusałka Milda przebiła go oszczepem. Gdy nadjechali Belsk i Kallap, Żmej Tugarin miał przetrącony kark, zaś Dobrynia przegryzione gardło. Ludzie jeszcze raz pokonali straszydła, a poległemu Dobryni wyprawiono wspaniały pogrzeb. Już jutro dzielna Milda weźmie jego czarodziejską szpicrutę, by zabijać Gorynycza nad Roxyzorem.
Wieczorem wszyscy usiedli przy ogniskach. Smok Puczajka usilnie prosił Belska i Kallapa, by razem z nim oddalili się od obozujących, bo chciał powierzyć im jakąś tajemnicę. Bracia posłuchali i odeszli od obozu, choć Kallap podejrzewał coś niedobrego. Nagle Puczajka złapał szponiastymi łapami głowy obu mężów i nim zdążyli wezwać pomocy Mokoszy, plunął na nich ogniem. Trzymał ich za głowy, aż płomienie ich zwęgliły. Następnie wielce zadowolony, wzbił się w niebo by powiadomić Gorynycza o swym czynie, lecz padł martwy. Milda ustrzeliła go z łuku […] - ze wschodu dobiegł smoczy ryk, zwalający śniegi ze szczytów Alpenlandu i Księżyc zasłonił ognisty obłok. Ofiara Belska i Kallapa zamieniła ciało Gorynycza w wielki łańcuch górski – w owych czasach nazywany Pasmem Gorynycza, a obecnie Uralem. Ojcowski zaskroniec stał się Kaukazem – z jaskini utworzonej z jego oka, wyszła strasznie wychudzona królewna Zabawa Putiatiszna. Błąkała się po azjatyckich stepach, aż przygarnęli ją żółtoskórzy ludzie ze stepów Taj – Każk. Uwięzieni Enkowie i ludzie wyszli z lodowych okowów, a uwolniony Jarowit razem z Jeźdźcami Ognistego Pioruna zagnał straszydła z powrotem do Čortieńska. Duszę Gorynycza przywiązał nowym, mocnym łańcuchem do korzenia Wielkiego Dębu i odtąd każdej wiosny wzmacniał ów łańcuch uderzeniem pioruna. W Aplanie nową osadę na cześć jednego z braci nazwano Belskiem Dużym. Nowo powstałe góry uznano za granicę między Europą a Azją'' – K. Oppman ,,Perłowy latopis''.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz