Strony

czwartek, 28 maja 2020

Oleg cz. 3










Wiele wiorst na wschód od stołecznego grodu Dendropolis, pośród usianych jarami i kurhanami stepów znajdowała się jaskinia zasnuta oparem niosącym odór siarki. Jej mroczne wnętrze zamieszkiwał luty smok trójgłowy pokryty zieloną łuską, a imię jego Seret. W chwili gdy zaczyna się nasza opowieść, kiedy to dorosły już książę Oleg odbił z rąk chazarskich prastare Dendropolis, założone ongiś przez króla Kija, smok Seret przyjmował w swej grocie gościa. Przybył do niego ledwo powłócząc nogami Fugas przez Niemców zwany Schweinhundem, miał bowiem dwie głowy – jedną wieprza, a drugą brytana. Był to Čort z mandatu przeklętego Czarnoboga odpowiedzialny za grzechy obżarstwa o czym świadczył jego zwisający niemal do ziemi brzuch. Całe nagie, żółto – brązowe ciało Fugasa lśniło od pokrywającego je tłuszczu z pożartych kiełbas, kaszanki i ciast. Z jego świńskiego ryja i psiej mordy wydobywał się okropny fetor przetrawionego jadła, trunków i popsutych, pożółkłych zębów. Pod napiętą jak membrana bębna skórą brzucha głośno buzowały nagromadzone w jelitach gazy, które co jakiś czas wydobywały się Fugasowi spod zakręconego ogona z wielkim hałasem i z jeszcze gorszym odorem.









- Jestem nienasycony jak sama Mar – Zanna – kwiczał i szczekał na przemian Fugas – bo zjadłem całą beczkę solonych śledzi z Morza Srebrnego i wciąż było mi mało!
- Tak, tak – pokiwał trzema głowami smok Seret – a za to, żeś smoku z Vovel zeżarł jego ulubioną potrawę z móżdżków, serc i płuc potępionych poetów, wypędzono cię z Čortieńska na zbity łeb, a raczej: na dwa zbite łby – zachichotał smok.
- Ostatnim razem zeżarłem ludziom gotującym się do wesela czterdzieści kołaczy, trzy barany, cztery wieprze, dwa jelenie, tuczonego wołu, misę rosołu, sto pierogów z kapustą i grzybami, trzy olbrzymie bochny chleba, barszcz, kawior, bliny, wypiłem beczkę piwa, wina, wódki, miodu i kwasu chlebowego, a całą wieś tak zapaskudziłem swoimi odchodami, że upodobniła się zupełnie do grodu Kalska z ery jedenastej! - Fugas opowiadając o swoim wyczynie aż trzymał się łapami za brzuch bolący go od śmiechu.
- Słuchaj, drogi Świński Psie – ozwał się smok Seret – mam trzy paszcze i brzuch większy od twojego, przeto potrafię zapełnić go większą ilością jadła niż ty. Łońskiego roku zeżarłem wraz z pasterzem stado wołów przeprawiające się przez rzekę noszącą moje imię, potem spałaszowałem stado baranów, osiem koni z kopytami, jelenia, żubra, a na deser… mmm… zjadłem sobie trzy dziewice słodkie jak miód. Po tym wszystkim nie poczułem nawet bólu brzucha.
- To jeszcze nic – warknął i zachrumkał jednocześnie Fugas. - Kiedy bawiłem w Analapii opróżniłem cały spichlerz ze zboża, a głupi ludzie myśleli, że to zawiniły myszy! Potem wgramoliłem się do spiżarni, gdzie zjadłem wszystkie kiełbasy, sery, szynkę, boczek, miód, kaszę i obwarzanki; znowu wina spadła na myszy. Wreszcie nad brzegiem Morza Srebrnego złasowałem wyrzuconego przez fale wieloryba, który coś tam bredził ludzkim głosem o gniewie Juraty na rozpustnych rybaków. Wciąż było mi mało, więc wlazłem do wody i zacząłem obgryzać macki żywemu Krakenowi, a ten tak się wpienił, że aż rozpętał sztorm. Gdyby moje łakomstwo mogło latać, już dawno przemierzyłbym całe Zaziemie! - na te słowa z trzech par nozdrzy smoka Sereta poczęły wydobywać się opary cuchnącego siarką dymu co oznaczało narastającą irytację.
- Słuchaj, beko sadła! Zaraz dokonam takiego czynu, że o moim łakomstwie skoromochy będą śpiewać w bylinach! - aby nie być gołosłownym, smok rozpostarł błoniaste skrzydła i wzbił się wysoko, zostawiając na dole Fugasa z rozdziawionymi ze zdumienia świńskim ryjem i psią mordą.
- Dziadku, co to za dziwny ptak; taki wielki i zielony, którego skrzydła rzucają cień na ziemię? - sześcioletnia Oleńka pytała starego Owsiwuja o białych jak mleko, sumiastych wąsach, z którym mieszkała w małym chutorze zewsząd otoczonym stepem.
- To nie żaden ptak, wnusiu, jeno smok ognisty – zafrasował się Owsiwuj. - Schowajmy się szybko do chaty, a może nas nie zauważy – dziadek wraz z wnuczką czym prędzej schronili się za drzwiami.
Tymczasem Seret szybował coraz wyżej i wyżej niczym owe gargantuicznych rozmiarów gady latawce żywiące się truchłem smoków, które żyły w erze trzeciej. Seret poleciał wyżej niż największe 










i najsilniejsze orły: Anqa, Bar Juchne, Ziz i Garuda. U kresu swej wędrówki doleciał do samego Słońca. Rozdziawił wówczas wszystkie trzy paszcze i dalejże obgryzać soczysty, palący miąższ słoneczny, dalejże niczym chciwy wąpierz wypijać jego złote i wonne soki jakby to było żółtko jaja wysysane przez węża. Dość powiedzieć, że pożarł Słońce w całości, jakby Swaroga nie było, najedzony zaś ułożył się na olbrzymiej chmurze, owinął swe cielsko ogonem i smacznie zasnął. Wówczas to cały świat ogarnęły egipskie ciemności. Z nimi przyszły strach i trwoga. Rzesze straszydeł opuściły swe komysze, aby czynić nieprawość wobec bezradnych ludzi. W pewnej angielskiej kronice zapisano wówczas, że tego dnia ,,Słońce zgasło na wschodzie’’. Chrześcijanie i Saraceni, Żydzi i poganie z drżeniem i trwogą wyglądali końca świata. Smok Seret zaś spał zwinięty na chmurze i radował się w sercu swym przewrotnym.


*

- Obudź się, Wieszczy Olegu! Nie przystoi, abyś leżał w łożu ululany, podczas gdy twój lud błąka się w ciemności i szczęka zębami z zimna! - kiedy kniaź tytanicznym wysiłkiem otworzył zaspane oczy, ujrzał nad sobą pysk pochylonego nad nim oswojonego do łowów geparda.










- Spać, bo życie zbyt zawiłe… - wymamrotał zaspany Oleg. - Jarema! Po kiego biesa wyrosły ci skrzydła?! - wykrzyknął już bardziej przytomnie.
- Pan Swaróg obdarzył mnie mową i skrzydłami, abyśmy razem przywrócili światu Słońce – cierpliwie objaśniał gepard Jarema.
- To pomyłka – westchnął smętnie Oleg siadając na łożu. - Słońce zeżarł smok Seret i nawet Kazia go nie przywróci!
- I to mówi junak, który w dziecięcych latach po dwakroć wydarł ukochaną siostrę z objęć śmierci, którą chcieli jej zadać wilkołak Dlakosław i Łotr – Jesiotr? Zgnuśniałeś, jak widzę! - zawarczał gniewnie Jarema, a gdyby twarz Olega nie była czerwona od wyżłopanych trunków, okryłby ją teraz purpurowy rumieniec wstydu. - Natychmiast rusz żopę z tego łoża, albo cię zagryzę, a potem sam umrę z rozpaczy! - Oleg zerwał się jak oblany ukropem.
- Co mam czynić? - spytał w jednej chwili wyleczony z choroby z przepicia.
- Każ rabom przygotować twój złoty rydwan i zbroję. Przypasz miecz wykuty przez krywickie olbrzymy z plemienia Asiłków. Zaprzęgnij mnie do rydwanu, abyśmy wyruszyli w podniebną podróż! - Oleg uczynił wszystko tak jak mu polecił skrzydlaty gepard.
Kiedy złoty rydwan Olega stanął na majdanie przed pałacem w Dendropolis, a kniaź wsiadł do swojego pojazdu, załopotały białe, orle skrzydła Jaremy. Oleg poczuł, że wzbija się coraz wyżej; że leci coraz szybciej, a jego twarz chłoszcze coraz zimniejszy wiatr. Im wyżej, tym było zimniej, ogień z dwóch pochodni ledwo się tlił, w powietrzu wirowały płatki śniegu przypominające kunsztowne klejnoty wróżek, a na kożuchu kniazia osadziła się gruba warstwa szronu. Długi był ten lot i niezwykle męczący. Oleg nie wiedząc sam o tym zasypiał na stojąco, śnił koszmary o smoku Serecie rozszarpującym Słońce jak lis kurę, budził się przerażony i po jakimś czasie znów popadał w odrętwienie.











- Musisz być mężny i mocny jak ongiś twój ojciec Ruryk, który uwolnił świat od króla wąpierzy Tybalda. Już niebawem będziemy na miejscu.
Lodowato zimny deszcz spłynął po przemarzniętej twarzy Olega, kiedy łapy Jaremy i złote koła rydwanu miękko stanęły na chmurze tak ogromnej, że można nią było zakryć cały Rox.
- Dobądź miecza i niech walka cię rozgrzeje! - ozwał się Jarema, a z jego oczu wydobyły się dwa długie snopy zielonozłotego światła.
Oleg wyjął z pochwy ze smoczej skóry miecz, zwany Druzgotem, a wtedy w jego członkach rozlało się ożywcze ciepło jakby to nadobne Słonecznice, córy Swaroga i Juraty, nacierały jego umęczone ciało kojącymi balsamami.
W blasku poświaty bijącym z oczu geparda, ujrzał Oleg nagiego olbrzyma o skórze czarnej jak antracyt i błyszczącej jakby ją naoliwiono. Olbrzym ten miał czerwone, świecące w mroku oczy, śnieżnobiałe kły, zaś na jego głowie spoczywała korona z płomieni. Jarema widząc to monstrum o trzęsącym się brzuchu, obnażył kły i najeżył sierść na grzbiecie.








- To Bałwan Solu – zwierz wyjaśnił Olegowi – musisz go pokonać!
Bałwan Solu ryknął przeciągle, a w jego potężnej ręce ni stąd ni zowąd pojawiła się maczuga nabijana bretnalami. Wielkolud biegiem ruszył w stronę Olega. Kniaź, któremu gepard Jarema cały czas przyświecał oczami, uchylił się przed ciosem maczugi mogącej rozłupać czaszkę smoka. Ostrzem swego miecza rozciął przyrodzenie Bałwana Solu. Zatopił oręż w jego podbrzuszu i przekręcił, aż obryzgały go żrące krople jadowicie zielonej krwi, które wypaliły dziury w książęcej zbroi. Bałwan Solu szalał z wściekłości i grzmocił dokoła swą maczugą, aż z chmury strzelały błyskawice. Jarema rozpostarł skrzydła i z całym impetem rzucił się na nogi olbrzyma. Przegryzł w nich ścięgna, a wtedy Bałwan Solu runął na łeb, na szyję z krawędzi chmury. Upadł w okolicach grodu zwanego Rostovem i zabił się na miejscu, a jego zielona krew i mózg z rozbitej czaszki na długo skaziły ziemię.
- Dzięki, Jarema – wydyszał zmęczony walką książę Oleg.
Nie dane mu jednak było odpocząć.
- Kto mnie budzi? - zagrzmiał głos jakby trzech potężnych trąb.
Otworzyły się trzy pary przypominających krwawe gwiazdy oczu. Rozpostarły się, wzniecając wichurę skrzydła błoniaste. Smok Seret stanął na czterech łapach i zamachał ogonem strącając trzecią część gwiazd na ziemię.
- To ja, Oleg Rurykowicz, przybyłem wydrzeć ci Słońce z trzewi! - zawołał kniaź i ruszył do ataku.
Zaśmiał się urągliwie smok Seret i plunął ogniem z trzech paszczy. Oleg zasłonił się szczytem żelaznym, zaś gepard Jarema gryzł i szarpał smocze skrzydła.
- Nigdy nie odzyskasz Słońca! - szydził smok Seret. - Z woli Czarnoboga cały okrąg Ziemi musi sczeznąć w zimnie i ciemności!
Smok zadawał Olegowi bolesne rany szponami i zatrutymi kłami, a krew kniazia padała na ziemię jak czerwona ulewa. Oleg nie pozostawał mu dłużny i ostrzem Druzgota rąbał smocze głowy, aż oddzielały się od ciała. Gdy ściął ostatnią z nich, zatopił miecz w miękkim brzuchu poczwary rozcinając go na całej długości. Taką to zapłatę otrzymał Seret za swoje łakomstwo. Z trzewi wydobył się słup ognia przedziwnie cuchnącego siarką, po czym równie szybko zgasł. Oleg usiadł na chmurze i gorzko zapłakał, bo sprawa przywrócenia światu Słońca wydała mu się już na zawsze stracona. Jarema dzielił jego smutek. Na próżno trącał nogę kniazia wilgotnym nosem, nic nie mogło go pocieszyć.
- Nie tak miało być – jęknął żałośnie skrzydlaty gepard.
- Nie tak – zgodził się Oleg.
Pozbawiony Słońca świat umierał wśród śnieżnej zamieci straciwszy wszelką nadzieję. Łzy Olega zamieniały się w lodowe sople, kiedy kniaź poczuł na ramieniu spracowaną rękę prastarej istoty. Odwrócił się i w świetle wydobywającym się z oczu Jaremy rozpoznał niebieską jak ultramaryna twarz dawno niewidzianego przyjaciela.
- Kalika! Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś cię zobaczę! - wykrzyknął Oleg.
Stary Płanetnik miał pokrytą zmarszczkami, łysą głowę, sumiaste wąsy białe jak mleko, odziany zaś był w podarty i upstrzony łatami czerwony kontusz.
- Nie czas na łzy – Kalika szorstko upomniał kniazia – jeszcze jest nadzieja dla świata. Pan Swaróg kazał mi, abym ci przekazał, że konieczne jest byś złożył w żertwie swoje serce; tylko tak przywrócisz słoneczny blask światu. Masz do wyboru: odejść teraz w sławie do Nawi, bądź zhańbić się tchórzostwem na wieki.
- Wybieram to co słuszne – rzekł poważnie Oleg, a Kalika pokiwał głową z aprobatą.
W niebieskiej dłoni Płanetnika zalśnił ofiarny sztylet ze złotym ostrzem z rękojeścią z kości słoniowej.
- Kiedy zatopisz to ostrze w sercu, twoje ciało pochłoną płomienie na znak, że żertwa została przyjęta.
- Zgadzam się – rzekł zdecydowanie Oleg, a Płanetnik pomógł mu zdjąć zbroję.
Kalika otworzył sine usta i jął śpiewać hymn ku czci Nieznanego Boga, którego kniaź czcił w głębi swego serca.
- Agej Zabołat, Agej Gracilis, Agej Viełatifikoł… - zawodził Płanetnik, podczas gdy Oleg szybkim, stanowczym ruchem zatopił sztylet w swej piersi.
Wówczas ciało kniazia zapłonęło niczym pochodnia, a z ust jego wydobył się okrzyk, który słychać było od wschodu po zachód… Oleg cierpiał za starożytne królestwo Wielkiego Rusa i cały okrąg Ziemi…


*

Oleg otworzył oczy. Spostrzegł, że leży przykryty białą pierzyną, a przez okno wpadają promienie Słońca. Przy łożu spoczywał wyciągnięty na perskim dywanie gepard Jarema. Nie miał skrzydeł, ani nie mówił ludzkim głosem.










- Gdzie jestem? Czy to Nawia czy raczej Walhalla? - kniaź spytał urodziwej panny służebnej z plemienia Płowców.
- Miłościwy Panie – rzekła służebnica – jesteś w swoim pałacu w Dendropolis. Wszyscy się lękali, bo niedawno było straszne zaćmienie Słońca i opowiadają, Panie, że udałeś się na daleką i niebezpieczną wyprawę, aby pokonać smoka, który przyniósł światu ciemność – zarumieniła się Połowczanka.
- Sława bogom; to tylko sen – westchnął Oleg gdy wtem na swej obnażonej piersi dostrzegł bliznę po ranie zadanej sztyletem, której wcześniej tam nie było…. KONIEC

Oleg cz. 2








,,Pośród nieopisanie licznych morskich potworów takich jak dziwsmits – gadzia foka o kolczastej płetwie grzbietowej, livjatan – zajadły biały wieloryb o wielkich zębach i mnóstwie innych […] zarówno wiekiem jak i złośliwością wyróżnia się Łotr Jesiotr w pieśniach Scytów, Uliczów i Pomorców nazywany również Łotrugą. Wyglądem przypomina zwykłe jesiotry, odróżnia się od nich jednakże swymi rozmiarami, dorównuje bowiem wielkością smokom i wielorybom. W jego paszczy srożą się kły nadzwyczaj okazałe, władne przeciąć najgrubszy pancerz. Ryba ta wielce jest chytra i rozkosz znajduje w zatapianiu korabi. Uderzenia ogona Łotrugi niecą iskry. Łotr Jesiotr żyje całymi eonami. Już w erze trzeciej przemierzał głębiny i toczył walki z morskim smokiem Morsenem – władcą podwodnego miasta Amonites. W erze czwartej kiedy na lądzie rozwijała się cywilizacja Zajęczan, walczył z wielkim rekinem Carcharisem. Łotr Jesiotr sam dla siebie jest sterem, żeglarzem i okrętem. Wciąż przybywa mu lat, lecz jego srogość nie maleje. Zna ludzką mowę i niczym Kościej wielkie znajduje upodobanie w porywaniu i więzieniu na dnie morza nadobnych panien’’ - Kosa Owinniczew ,,Animalistyka’’







Svanhilda Rurykówna piszczała i podskakiwała z radości jak mała małpka gdy ojciec obiecał jej wspólny wypad w miesiącu żniw do Kraju Uliczów nad Morzem Ciemnym. Księżniczka niecierpliwie odliczała dni do wyczekiwanej wyprawy i myślami już pluskała się wśród ciepłych fal.
- Będzie tak wspaniale, Tatusiu! - przymilała się do ojca. - Będę pływała z małymi syrenkami i nazbieram ładnych muszelek i Tatuś kupi mi sznur pereł z Propontydy, prawda? - przez cały czas oczekiwania na wyjazd jedyna córka Ruryka i Świętomiry nie umiała myśleć o niczym innym.
W końcu gdy żeńcy zapuścili swe sierpy w zboże, ów dzień wreszcie nastał. Ku wielkiej radości Svanhildy i dwunastoletniego już Olega, kniaź Ruryk nakazał rabom spakować bagaże i załadować je na wozy ciągnięte przez konie i woły, po czym wraz z żoną i dziećmi udał się na słoneczne południe słynnym szlakiem ,,Put’ z Variagom w Greki’’. Morze Ciemne zdawało się witać książęcą rodzinę rozkosznym szumem białogrzywych fal i nagrzanym piaskiem.
- Wołchwowie prawią, że w bardzo zamierzchłych czasach nim nastał potop, znajdowało się tu Morze Smoły – objaśniał Ruryk swoim dzieciom.
- Czemu tak się nazywało? - spytał dociekliwie Oleg.
- Ponoć zamiast wody znajdowała się w nim smoła; tak lepka i gęsta, że nawet największe i najsilniejsze smoki wpadając w nią, były skazane na śmierć. Potem jednak przyszedł potop i albo wypłukał źródło smoły, albo też wgniótł je swoim ciężarem głęboko w ziemię, dlatego też wody tego morza są teraz czarne jak skóra nocnicy – Ruryk cierpliwie przekazywał swym pociechom wiedzę o minionych erach jaką zdobył przysłuchując się dyskusjom bractwa uczonych wołchwów.
Jednak mała Svanhilda jakoś nie była zainteresowana naukowym wykładem. Lalki i zabawy na świeżym powietrzu zawsze pociągały ją bardziej niż zgłębianie tajemnic wszechświata. Pośpiesznie przebrała się w różową przepaskę na biodrach i gdy tylko panna służebna namaściła ją oliwą z Attyki, mała księżniczka ze śmiechem pobiegła do wody. Pluskając się wśród fal przypominała małą rusałkę. Svanhilda pływała z wdziękiem małej foczki. Niebawem jednak jej beztroski śmiech zamienił się w pełen przerażenia krzyk. Oto para wielkich kleszczy zacisnęła się na jej ciałku nie naruszając skóry, po czym wciągnęła ją w głąb morza.
- Ratujcie moją księżniczkę! - zawołał Ruryk.
Oleg nie czekając na innych porwał w dłoń trójząb przeznaczony do łowienia ryb na wieczerzę, po czym pędząc przed siebie zanurkował w największej głębinie. Skoczył z pluskiem rozbryzgując wodę na wszystkie strony, a gdy tafla zamknęła się nad jego głową, księżna Świętomira płacząc wtuliła się w męża.
- Najpierw straciliśmy córkę, a teraz syna – szlochała księżna.
- Nie wiadomo czy na pewno straciliśmy – Ruryk usiłował pocieszyć żonę. - Jak mawiał nasz jurodiwy Jarzec: ,,Zawsze jest nadzieja’’.











Tymczasem księżniczka Svanhilda zdążyła spostrzec, że pochwycił ją ogromny ,,car – krab’’ o lśniącym, jakby naoliwionym pancerzu barwy rdzy, po czym straciła przytomność. Krab z wolna opadał na dno, a im w większą głębinę się zapuszczał tym było ciemniej i zimniej. Wreszcie jego odnóża stanęły pewnie na piaszczystym dnie.
- O Wielki Przedwieczny Carze Morskich Otchłani! - zapiszczał czołobitnie krab. - Składam ci jako żertwę tę oto dzieweczkę… - krab ćwierkał jak najęty, podczas gdy w gęstwinie czarnych wodorostów rozbłysnęły ślepia podobne do złotych gwiazd i wypłynął z niej prastary jesiotr przewyższający wielkością najbardziej okazałe korabie.










- Sława ci, Łotrze – Jesiotrze! - zapiszczał krab i przestraszony zaczął cofać się do tyłu.
- Dobrze się spisałeś, mój rabie – Łotr – Jesiotr pochwalił kraba, po czym szybko niczym myśl schwycił go długim pyskiem i zmiażdżył straszliwymi zębami.
Svanhilda na ten widok krzyknęła przerażona.
- Nie zjem ciebie, dzieweczko – przemówił do niej Łotr – Jesiotr. - Zostaniesz moją żoną; królową Morza Ciemnego. Z twego łona wyjdą zastępy mocarnych Zitoronów; rybich rycerzy, którzy podbiją świat!
- Nie, nie chcę! - płakała księżniczka Svanhilda. - Jestem jeszcze za młoda na swaćbę i tęsknię za rodzicami!
- A znasz przysłowie: dzieci nie ryby, głosu nie mają? - zakpił Łotr – Jesiotr. - Jestem morskim carem, którego potęga dorównuje potędze Juraty. Mnie się nie odmawia, smarkulo, bo jak będziesz dla mnie oziębła, to cię bez żalu schrupię jak tego raba – kraba!
- Mój brat, Oleg, który ubił wilkołaka Dlakosława przybędzie tu i pomści mnie, a nawet gdybyś go uśmiercił, ty stara jak świat beczko kawioru, to wiedz, że mój tatuś, Ruryk, który jest kniaziem Słowian i Waregów pochwyci cię w żelazne sieci i rozłupie twój brzydki łeb toporem! - na te słowa Łotr – Jesiotr zaśmiał się gromko, aż zakołysały się korabie płynące po Morzu Ciemnym.
- Ale jesteś pyskata, mała księżniczko i zupełnie nie doceniasz mojej potęgi. Ja, Łotruga – car w ubiegłych eonach zagryzałem i pożerałem smoka Morsena, rekina Carcharisa, a nawet wężowego wieloryba Bazyla Okeańskiego, a miałbym zląc się jakichś tam ludzi, którzy w skali całej Ziemi istnieją od tak niedawna i żyją krótko niczym jętki? - Svanhilda płakała, a jej łzy zamieniały się w perły. - Porzuć wszelką nadzieję, księżniczko i bądź moją oblubienicą. Jestem tu taki samotny, a jedynym uczuciem jakim darzą mnie inne istoty jest strach.










Tymczasem Oleg, który od najmłodszych lat pływał jak ryba, nieustraszenie pogrążał się w mrocznej i zimnej głębinie. Był już głęboko kiedy ujrzał trytona i sześć syren, których oczy świeciły jak klejnoty. Chciał płynąć dalej, lecz syreny otoczyły go swymi srebrzystymi ramionami. Przebiły jego uszy złotymi kolczykami, dzięki czemu wzrok mu się wyostrzył tak dalece, że chłopiec mógł teraz widzieć w najciemniejszej topieli. Z kolei do pępka Olega syrena o włosach barwy miedzi włożyła złote ziarenko, które wnet zapuściło korzenie w jego ciele. Sprawiło to mu straszny ból, ale też zwielokrotniło jego siły, tak że teraz mógłby smoka rozerwać na kawały, gdyby jakiś stanął mu na drodze.
Łotr – Jesiotr przygniótł Svanhildę do piaszczystego dna końcem swego spiczastego pyska i tak przy tym mówił.
- Żadne ze stworzeń, nawet Enkowie ni sam Agej nie wyrwą cię z mojej potęgi!
- Litości! - łkała Svanhilda. - Pozwól mi zaczerpnąć tchu na powierzchni, bo zaraz się utopię! - jednak bezlitosny rybi władca był głuchy na jej błagania.
Oleg szybko odnalazł Łotra – Jesiotra. Odwrócił jego uwagę od swojej siostry bębniąc bosymi stopami po olbrzymim łbie ryby.
- I po co się tu pchałeś, ty… przynęto dla ryb? - parsknął gniewnie Łotr – Jesiotr.
- Przyszedłem odzyskać moją siostrę – oznajmił Oleg. - Bez niej nie odejdę!
- Głupi robaku! - warknął Łotr – Jesiotr i z rozdziawianą paszczą ruszył w jego kierunku.
Oleg zwinnie uchylił się przed kłapiącymi szczękami i stanął pewnie na mulistym dnie. Korzystając z wyostrzonego wzroku wymierzył trójząb w biały brzuch Łotra – Jesiotra, a następnie z całej siły zatopił go niemal w całości w trzewiach potwornej ryby. Ciałem Łotrugi wstrząsnął potężny spazm bólu, którego reperkusje stanowiły morskie bałwany szalejące na powierzchni. Łotr – Jesiotr bił zapamiętale ogonem wokół siebie, aż potłukł w drobny mak swój kryształowy pałac ukryty z zagajniku czarnych wodorostów. Wówczas Morze Ciemne rozświetliły miriady kolorowych świateł płynących ku powierzchni. Były to dusze więźniarek Łotra – Jesiotra; porywanych na przestrzeni dziejów i zamykanych na klucz w kryształowym pałacu księżniczek słowiańskich, scytyjskich, sarmackich, amazońskich, hetyckich, kolchidzkich, trackich, dackich, greckich i bizantyjskich, które teraz odzyskały wolność. Łotr – Jesiotr, który całymi eonami siał śmierć w morskich odmętach, teraz sam stanął przed pośmiertnym sądem cara Welesa w Nawi. Oleg nie tracąc ani chwili, chwycił za rękę Svanhildę i począł płynąć ku powierzchni. Dzieciom droga ku ocaleniu wydawała się wiecznością, w końcu jednak znów stanęły na plaży.









- Synu… - mamrotał pijany ze szczęścia Ruryk – dokonałeś czynu większego niż ongiś Sadko. Twój trójząb umieszczę w herbie Roxu na pamiątkę twojego męstwa!
- Moja kochana córeczka! - księżna Świętomira szlochała z radości, całując Svanhildę jakby chciała ją rozgrzać.
- Mój brat jest największym bohaterem! - rzekła z przekonaniem uratowana księżniczka przytulając się do matki. CDN

Oleg cz. 1


,, [Grecy] całowali krzyż, a Olega i jego mężów wzywali do przysięgi wedle zakonu ruskiego. Ci klęli się na oręż swój i na Peruna, boga swojego i na Welesa, boga bydła i utwierdzili pokój’’ - ,,Powieść doroczna’’






,,Jego [Ruryka] synem był Oleg Wieszczy (Olehus Profietnyj), który mimo że był wątły, dał się we znaki cesarstwu bizantyjskiemu, a swej mądrości zawdzięczał swój przydomek. Miał długie, rude włosy, wąsy i brodę, oraz zielone oczy. Nosił złoty diadem zdobiony szafirem i modrym piórkiem sikory, kolorową pelerynę przedstawiającą barwy złotą, modrą, ciemnozieloną, białą, purpurową i znów białą, oraz zielonego Krakena i trzy czarne drakkary, a jego miecz o złotej rękojeści spoczywał w pochwie ze skóry brązowego smoka wysadzanej rubinami. Historię jego śmierci opisuje ‘Powieść minionych lat’. Przepowiednia głosiła, że książę zginie z powodu swego ulubionego konia, toteż kazał go chować z dala od siebie. Gdy koń zdechł, Oleg przyszedł go zobaczyć, a ujrzał same kości. Gdy potrącił czaszkę stopą, wypełzła z niej żmija i ukąsiła władcę, a ten zmarł’’ - ,,Codex vimrothensis’’







Linia dynastii Dalmatydów wywodząca się od Wielkiego Rusa, która władała w Roxie, wygasła wraz ze śmiercią króla Filona Centaurobójcy, syna Zacława VI, syna Zacława V. Filon wychowany jako zakładnik na dworze w Carogrodzie, został ochrzczony w cerkwi Hagia Sofia. Przeżył wiele przygód i okrył się sławą jako rycerz. Z jego ręki zginął ostatni centaur (z rodu Onocentaurów, czyli do pasa ludzi, a od pasa – osłów) nawiedzający okolice Aleksandrii. Pojął za żonę szlachetnie urodzoną, nadobną pannę Laurę Adinocci z Raweny, z którą powrócił do stołecznego Dendropolis nad Tinerpą, gdzie włożył na jej skronie koronę królowej Roxu. Choć Papież i Patriarcha Carogrodu pokładali w nim nadzieję, po objęciu tronu Filon powrócił do pogańskiej wiary, a Laura została zepchnięta w cień przez dziewięć kolejnych żon króla poślubionych jednocześnie zgodnie z zakonem ustanowionym przez Cztana III. Gdy Filon zginął zabity przez wareskich wojowników z Nürtu, którym skąpił żołdu, Rox na wiele lat pogrążył się w nieopisanej smucie. Wówczas to plemiona tworzące dotąd jeden organizm państwowy, poczęły walczyć między sobą, a dzikie ludy z azjatyckich stepów co i rusz najeżdżały ziemię ruską uprowadzając w jasyr młodzieńców i dziewice. Smuta owa, zwana Ciemnymi Wiekami, trwała aż do czasu gdy bojarzy ofiarowali tron Rurykowi. Wedle słów późnej legendy, zanotowanej min. w ,,Codex canumis’’, przybył on nie z Nürtu, ale z Niemiec.








,, […] możni wysłali poselstwo do wodza Waregów, Ruryka (Rurihus) z prośbą by został ich księciem (nie królem!) i zasiadł na tronie w Dendropolis. Ruryk przyjął propozycję i wprowadził ład i założył nową dynastię, która panowała do XVI wieku. Pojmał Tybalda, króla wąpierzy i uciął mu głowę, przebił serce mieczem, po czym spalił i rozrzucił popiół na cztery wiatry. Jego synem był Oleg Wieszczy [...]’’ - ,,Codex vimrothensis’’.



*

- Powiedz mi, Nauczycielu – prosił dziesięcioletni książę Oleg swego mistrza, starego wołchwa Chwosta – który z bogów jest najmocniejszy? - Chwost, syn Gosława, zmarszczył krzaczaste brwi nad czymś intensywnie dumając.
- Każdy wołchw powie – odezwał się po chwili – że najmocniejszym bogiem, carem Nieba i Ziemi jest gromowładny Perun, który jest mnogi. On to wespół z wyłaniającym się z morza Welesem stworzył nasz świat.
- Skąd się wziął Perun? - dopytywał ciekawie Oleg. - Kto ustanowił go carem nad pozostałymi bogami? - Chwost słysząc to pytanie nachmurzył się i po chwili rzekł ściszonym głosem.
- Istnieje przekaz, którego nie usłyszysz w chramach i świętych gajach. Mówi on, że nim nastali Perun i Weles i wszyscy inni bogowie, nim nastała Mokosza z orszakiem bogiń, nim jeszcze zrodził się czas, istniał Nieznany Bóg mocniejszy niż wszyscy inni. Dziś jego imię popadła w zapomnienie, choć niegdyś znali je wszyscy Słowianie. Jako pierwsi żertwy poczęli mu składać mieszkańcy zatopionej dziś wyspy Bujan… - słowa te zapadły głęboko w serce Olega, lecz jego młodsza siostra Svanhilda niewiele z nich zrozumiała i tylko wyczekiwała niecierpliwie kiedy będzie mogła się pobawić na zalanej słonecznym blaskiem łące.
Oleg jak przystało na władcę Waregów i Słowian czcił bogów Nürtu i Sklawinii, lecz całe życie w głębi duszy bił pokłony przed Bogiem Nieznanym, a bliski, niepojętym i nieskończenie dobrym.


*








W czasie smuty jaka zapanowała w Roxie po śmierci króla Filona Centaurobójcy i uprowadzeniu królowej Laury z Raweny przez Waregów do Nürtu, na Wołyniu pojawił się grasujący nocami potwór , którego nazywano Parszywym Buniaką (Solodivius Vuniaca). Powiadali skoromochowie, że ród jego wywodził się od straszliwego Wija z ery jedenastej, co potwierdzać zdawały się powieki Parszywego Buniaki, które również były długie (sięgały piersi) i ciężkie. Zakrywały oczy, w których tkwiła straszliwa moc zabijania tak jak w oczach Wija, połoza i bazyliszka. Głowę potwora pokrywał gąszcz cuchnących krwią i ropą strupów, które wciąż rosły niczym drożdżowe ciasto. W mordzie Buniaki lśniły złote kły, zaś tłuste paluchy zakończone były czarnymi pazurami. Włóczył się Parszywy Buniaka nocami po drogach i bezdrożach, a jego moc największa była gdy bawił na rozstajach. Biada każdemu kogo napotkał. Z lubością spijał krew swych ofiar i szarpał na sztuki ich ciała złotymi kłami, podczas gdy z urocznych oczu wydobywały się promienie zamieniające surowe mięso w skwierczącą pieczeń. Zdarzyło się w Noc Kupały, że Parszywy Buniaka pochwycił ręką za włosy młodą i niewinną pannę imieniem Zoriana i zaciągnął ją wśród krzyków do swojego zimnego, skalistego legowiska w jarze. Tam odebrał pannie dziewictwo. Więził ją i gwałcił przez dziewięć miesięcy, aż w Noc Krwawego Księżyca porodziła dziecię; chłopca trzymającego w piąstce grudkę zakrzepłej krwi, a następnie umarła. Parszywy Buniaka pożarł trupa Zoriany, a następnie tupnął nogą, a wówczas otworzyła się dziura w ziemi. Wyszły z niej Čorty czy też raczej Rachmany, jak twierdził mędrzec Wernyhora i spełniając rozkaz Parszywego Buniaki zabrały dziecię pod ziemię, aby tam w zamku o żelaznych ścianach uczyć je tajników czarnej magii.









Chłopiec otrzymał imię Kasjan (Casianus) i wyrósł na potężnego i bezlitosnego czarnoksiężnika. Ukończywszy dwudziesty pierwszy rok życia wyszedł na powierzchnię uzbrojony w srebrny młot wykuty przez garbatego karła Zolina o trzech głowach. Odnalazł swego ojca; Parszywego Buniakę i jednym dobrze wymierzonym ciosem młota rozbił mu głowę.
- To za matkę, stary łotrze! - syknął Kasjan i splunął siarczyście.
Następnie za pomocą srebrnego sztyletu wydobył mordercze oczy Parszywego Buniaki i pożarł je jakby to były jaja na twardo. Z piersi potwora wydobył jego serce i rozszarpał je białymi zębami i połknął, a krew ściekała mu po brodzie i plamiła czarną szatę zdobioną diamentowymi gwiazdkami. Uczynił tak, aby przejąć jego moc.
Kasjan wybudował sobie zamek w Hyrze gdzie odprawiał rytuały tak obrzydliwe i pełne wyuzdanego okrucieństwa, że pergamin zajmował się płomieniem gdy tylko ktoś z kronikarskiego obowiązku próbował je opisać. Służyły mu harcuki i hapuny porywające dzieci, za szpiegów miał wilki, kruki i węże. Jego straszliwe, zielone jak trucizna oczy kryjące się pod napuchniętymi powiekami płonęły ogniem szaleństwa i mieszkała w nich siła zadająca cierpienie. Niczym sprośny Kościej z ery jedenastej, Kasjan korzystając z wszechobecnego zamętu porywał dziewczęta i młode niewiasty, aby czynić z nimi nieprawość w łożnicy, a gdy się któraś znudziła, szła pod nóż lub na żer dla potworów. Jedna z owych nieszczęśnic nazywała się Midlena. Nim skończyła wypatroszona na haku, Kasjan spłodził z nią syna Dlakosława, który był wilkołakiem. Kres panowaniu Kasjana na zamku Hyr położył bunt chłopski gospodarza Kończaka, który poparli bojarzy Stroimir i Stroisław wraz ze swymi drużynami. Kasjan sczezł w męczarniach ugotowany w oleju. Jego zwłoki zostały rozsieczone mieczami i toporami, po czym spalone na dziedzińcu na stercie końskiego nawozu. Zamek Hyr wraz z całą zgromadzoną na nim aparaturą magiczną powstańcy oddali na pastwę płomieni.









Po śmierci ojca, Dlakosław błąkał się po Roxie, w wilczej postaci przebiegając drogę Wielkiego Chorsa. W niejednym lesie sarnę upolował, niejednymi niepogrzebanymi zwłokami głód swój nasycił, niejedną kurę i niejedno prosię zrabował, aż w ludzkiej postaci stawił się w Nowym Grodzie Północy nad rzeką Volchov i jeziorem Ilmen gdzie właśnie przybił do portu drakkar konunga Ruryka. Wodza Waregów witali bojarzy i najzamożniejsi mieszczanie niosąc mu na złotej tacy chleb i sól oraz najkosztowniejsze dary z kupieckich kramów: złoto, srebro, bursztyn, futra gronostajów, bobrów i soboli, zamorskie przyprawy z Bharacji i Abisynii, aromatyczne kołacze ociekające miodem i beczki wina , które niegdyś pił sam Poncjusz Piłat. Wołchw Sycimir, siwobrody starzec w białej szacie noszący wieniec z liści dębu, w chramie Peruna nałożył na skronie Ruryka złoty diadem kniazia Roxu, po czym wydana została wielka uczta dla przypieczętowania braterstwa Waregów i Słowian. Ruryk był władcą sprawiedliwym i rycerskim; nie znającym strachu podczas bitwy i hojnie rozdającym złote pierścienie w czasie uczt. Przyjmując wojów do swej drużyny, nie baczył na ich pochodzenie czy majątek, jeno na dzielność w boju i wierność przysiędze. Pod jego stanicami walczyli mężowie z Nürtu, Roxu, Muromy, Krywicze, Ulicze, Smolanie, Dulebowie, Polanie, Pomorcy, Weś, Merianie i inni. W Rurykowych szeregach znalazło się miejsce także dla Dlakosława.
- Nikt nie odpowiada za przewiny swych ojców i dziadów – rzekł Ruryk do swoich szpiegów posiadających dane o przeszłości każdego z kandydatów na woja w książęcej drużynie. - Choć czyny Kasjana budzą we mnie odrazę, nie przekreślę z ich powodu jego syna, lecz dam mu szansę, aby odkupił winy swego rodu.








- Nasz kniaź chce przez to powiedzieć, że wszystkie zbrodnie popełnione w czasie ostatniej smuty oddziela grubą, czerwoną kreską – syknął książęcy doradca Mazon Czerepacha; syn niewiasty i żółwia błotnego, o którym wszyscy prócz Ruryka wiedzieli, że był złodziejem i parał się czarną magią.
- Chcę powiedzieć – ozwał się Ruryk – że było wielu dobrych Neurów – wilkołaków jak chociażby Żmij Ognisty Wilk żyjący bodaj w erze dwunastej, który dokonał wielu bohaterskich czynów i został pierwszym królem Sogdiany. Również nasz Dlakosław nie musi być zły, ale swej mocy zmieniania postaci może używać na chwałę bogów i dla obrony ludzi!
Waregowie z Rurykowej drużyny nazywali Dlakosława imieniem Ulfhendar i czuli przed nim respekt. Jakżeby inaczej, skoro walcząc z zagonami Płowców atakującymi zza Żmijowych Wałów, niczym wilk rozrywał zębami gardła wrażych wojowników. Nocami, kiedy srebrny blask rzucała okrągła tarcza Wielkiego Chorsa, obrastał szarym futrem i zadzierając łeb wył długo i żałośnie. Ruryk wiedział o tym, lecz ufał swojemu wojowi. Ufał do tego stopnia, że wbrew ostrzeżeniom swej żony, księżnej wiatyckiej Świętomiry, powierzył Dlakosławowi straż nad komnatą, w której spały w swoich łóżeczkach książęce dzieci: jedenastoletni następca tronu Oleg i jego mała siostrzyczka Svanilda. Przez uchylone okno zaglądała do komnaty srebrna twarz Cara – Księżyca, zwanego Chorsem i Srebroniem. Car – Księżyc spoglądał z troską na uśpione dzieci. Budził książęcego syna dotykając jego twarzy końcami srebrnych strzał – promieni i natarczywie szeptał mu do ucha.
- Zbudź się, Olegu, zbudź się, Olegu! Chwytaj za swój srebrny mieczyk, broń siostry i siebie. Bądź dzielny i mocny. Nie lękaj się! Moje promienie uczynią twe ciało krzepkim, a serce nieulękłym. Stań do walki, aby dowieść, żeś godzien zasiadać na tronie Wielkiego Rusa… - naciskał Car – Księżyc, a mały Oleg otworzył oczy i wydobył spod poduszki swój paradny mieczyk.
- Co nam może grozić? - wyszeptał w ciemność. - Wszak Tatuś postawił Dlakosława pod drzwiami, aby nas pilnował!
Tymczasem drzwi komnaty uchyliły się ze skrzypieniem i wkroczył do niej ogromny, czarny jak smoła basior o gorejących oczach, okryty kolczugą. Z jego paszczy zwisał długi, czerwony język.
- Leżcie spokojnie, dzieci, nie ruszajcie się, a obiecuję, że nie poczujecie bólu, kiedy będę was zjadał – zapewnił wilkołak.
- Dlaczego nam to robisz? - spytał z bólem Oleg.
- Taką mam naturę – odparł Dlakosław.
- Nasz Tata ci zaufał – ciągnął Oleg.
- Ruryk to głupiec; za bardzo wierzy w ludzi. Jego też pożrę, kiedy się już z wami uporam.
- Jesteś brzydki i niegrzeczny! - kipiał gniewem jedenastoletni Oleg.
- A tyś jajo! - zaśmiał się wilkołak i ruszył do ataku na chłopca.
- Carze – Księżycu przymnóż mi siły! - Oleg przed walką zwrócił się do Chorsa – Srebronia tak jak nauczył go stary wołwch Chwost.
Władca Księżyca z mandatu Ageja, tchnął przez uchylone okno swą mocą zapisaną w srebrnych promieniach. Muskuły małego wojownika nabrały wówczas twardości, wzrok się wyostrzył, a serce napełniło odwagą. Poradny mieczyk w rękach Olega rósł, aż dorównał długością polskiemu Zerwikapturowi, lecz chłopiec napełniony mocą Cara – Księżyca władał nim bez trudu. Jego siostra Svanhilda przez cały ten czas spała, bowiem Zmora i Zennica nałożyły na jej modre oczy pieczęci twardego snu. Dlakosław rozdziawił paszczę pełną ostrych kłów i skoczył w kierunku otroka. Oleg uchylił się i wilkołak z rozpędu zatopił zębiska w drewnianym oparciu łóżka. Syn kniazia zdawał się tańczyć z mieczem w dłoni. Raz po raz zadawał wilkołakowi coraz cięższe rany; srebro paliło potwora niczym kwas siarczany, a jego gniewne ryki rozchodziły się po całym zamku wzniesionym jeszcze w erze dwunastej przez księcia Gostomysła.
- Parszywy bachorze… - warczał wilkołak – jak długi jeszcze będziesz mi się opierał?
- Jestem złośliwym zwierzem – dyszał Oleg – który napadnięty i zdradzony broni się! - chłopiec ujął oręż w obie dłonie i ciężko opuścił go na kark Dlakosława.
Wilcza głowa wciąż kłapiąc zębami i emitując krwawe światło z oczu odpadła od karku, z którego wytrysnęła fontanna posoki, podczas gdy na korytarz zadudniły podkute żelazem buty wartowników oświetlających sobie drogę pochodniami. Sam książę Ruryk narzuciwszy na siebie płaszcz przybiegł zobaczyć co się stało w komnacie jego dzieci. Księżna Świętomira odchodziła od zmysłów ze strachu wyobrażając sobie owoce swojego łona rozszarpane przez wilkołaka. Oczom kniazia i jego drużyny ukazał się Oleg, półnagi i zbryzgany posoką, w ręku miecz długi niby katowski dzierżący. Oleg drżał, a z jego oczu ciekły łzy. Był jeszcze dzieckiem. U jego stóp leżało okryte samą kolczugą ciało Dlakosława w ludzkiej postaci z odrąbaną głową. Svanhilda wciąż spała słodko jak niemowlę.
- Tatusiu, ubiłem wilkołaka, który chciał nas pożreć! - płacząc tłumaczył Oleg.
- Jakim byłem durakiem, że nie posłuchałem żony! - jęknął Ruryk i złapał się za głowę.
Jednak księżna Świętomira nie słuchała tego, zajęta tuleniem i całowaniem swego jedynego syna.
- Sława księżycowi! - zawołali wojowie uderzając mieczami i toporami w tarcze.
Svanhilda dopiero wówczas obudziła się przecierając piąstkami zaspane oczy. C. D. N.

Oniricon cz. 594

Śniło mi się, że:

- na śmietniku znalazłem styropianowe pudełko z obiadem, a w nim ludzkie odchody,






- walczyłem w Gwiezdnych Wojnach jako pilot myśliwca X - winga, a potem uciekałem przed stadem psów, Unią Europejską i satanistami,
- Pavlas ov Vidłar zaprosił mnie do siebie na co się niechętnie zgodziłem, w czasie wizyty Voytakus ov Višnic miał tańczyć razem z nagimi kobietami, aby pokazać niższość kobiety wobec mężczyzny, a mnie się to nie spodobało,





- byłem hinduskim wróżbitą Sanjayą z Lechii i oglądałem na you tube filmik o śpiewającej żabie goliacie, potem dałem pracownikom muzeum brązowy szkielet tej żaby w pudełku,







- kiedy Konrad T. Lewandowski wspominał o wyspie Sokotrze, postanowiłem napisać, że w mojej powieści ,,Tatra. Suplement'' Lech III z drużyną spotkał na Sokotrze wielkie zielone węże z odnóżami chwytnymi modliszki,






- byłem na działce gdzie Mama złapała dla mnie, zabiła i upiekła żołędnicę, obawiałem się czy nie jest to koszatka, lecz bardzo mi smakowała, UWAGA: To tylko sen, na jawie żołędnice i koszatki są pod ochroną,






- byłem bohaterem filmu o homoseksualiście, który chciał się leczyć drogim, czarnym smażonym serem pleśniowym, poszedłem do psychologa gdzie okazało się, że ten lek był tylko na receptę, zdenerwowałem się i przeklinałem, bo bardzo chciałem go mieć, aby wyleczyć się z homoseksualizmu, w lewackich mediach piętnowano film o mnie jako homofobiczny, zaś Babcia słysząc moje krzyki chciała mnie bić paskiem, który potem przeciągaliśmy jak linę, UWAGA: To tylko sen, na jawie NIE jestem homoseksualistą,
- w przychodni lekarskiej obok gabinetu psychologa znajdowały się drzwi z napisem Facebook,






- Stanisław Michalkiewicz ukradł w lesie małe sarniątko,






- w Kijowie w czasie rosyjskiej wojny domowej anioł zanurzył koniuszek skrzydła w kuflu Michaiła Bułhakowa i wyczarował piwo z kwasu chlebowego, potem gdy złodziej ukradł piwo, kelner musiał go szukać we wszystkich okolicznych knajpach,






- napisałem o Sławomirze, że im była młodsza tym fajniejsza, a im bardziej jej poglądy stawały się lewackie tym były gorsze,






- oglądałem na you tube filmik, w którym arcybiskup Jan Paweł Lenga opowiadał o architekturze Hiperborei,





- szedłem ulicą razem z Ravialusem ov Rikłocicem i zatrzymaliśmy się przed ulicznym food truckiem, nie mając pieniędzy, aby kupić w nim jedzenie, miałem ochotę go zniszczyć,







- spotkałem w lesie nad jeziorem trzy piękne dziewczyny z ,,Dekameronu'', były bose i odziane w białe giezła, niosły rybę złapaną w wędkarski podbierak, patelnię i bębenek, rozpaliły ognisko nad jeziorem i zaczęły smażyć rybę żywcem,






- z książki poświęconej jedzeniu dowiedziałem się, że Jan z Kolna odkrył Peru, poznałem również kilku hiszpańskich i portugalskich odkrywców Peru żyjących w XIII i XIV wieku,






- jakaś kobieta uznała swoje ciało za dzieło sztuki i ubrana w bikini stanęła na cokole, zaś w książce o jedzeniu została pochwalona za odwagę,
- adoptowała mnie otyła blondynka, która zabrała mi grubą kołdrę i była zdziwiona, gdy z przejedzenia zwymiotowałem do zlewu.