czwartek, 17 sierpnia 2023

Boguchwał

 



W majątku Radysznikach na południu Aplanu w pobliżu rubieży z Oylandem, mieszkał żupan Lisota wraz z żoną Wypłoszką, która nie była ani piękna ani brzydka. Oboje trapili się wielce tym, że nie mieli dzieci. Zamiast nich doczekali się za to plotek i raniących słów obmowy jakie wypowiadano na ich temat za ich plecami.

Lisota otrzymał godność żupana i majątek Radyszniki od króla Lecha III za zasługi w obronie Aplanu przed Kościejem. Nie wyróżniał się bogactwem, ani nie prowadził wystawnego trybu życia jak inni możni aplańscy. Sławiono za to jego odwagę w boju, pracowitość i gościnność oraz wyrażano współczucie z powodu braku potomka.



O brzasku Wypłoszka udała się do studni po wodę. Nie miała niewolników, ani nawet służby, którzy mogliby ją w tym wyręczyć. Kiedy żona żupana zanurzyła wiadro w głębi studni, usłyszała skrzek jakby olbrzymiej żaby. Zajrzała w głąb a jej oczom ukazała się szkaradna istota podobna do starej, siwej, wycharsłej kobiety o wyłupiastych, czerwonych jak rubiny oczach, pokrytej skórą zielonej ropuchy. Istota trzymała chudą, żabią łapę na drewnianym wiadrze. Wypłoszka nie należała do bojaźliwych niewiast.

- Kim jesteś? Oddaj mi wiadro! - Poprosiła stanowczo.

- Jestem babą studzienną – zaskrzeczała w odpowiedzi szpetna wodnica.

- Nie słyszałam o takich – przyznała Wypłoszka. - Znam baby wodne, leśne, cmentarne, grochowe, ale studzienną spotykam dopiero teraz. Miła babo, pozwól mi zaczerpnąć wody do gotowania!

W odpowiedzi baba studzienna wyszczerzyła spiczaste zęby i zaśmiała się rechotliwie.

- Nie musisz się mnie bać. My, baby studzienne nie topimy, ani nie pożeramy ludzi, jeno spełniamy ich życzenia.

Wypłoszka zafrasowała się, a na jej czole ukazała się zmarszczka troski.

- Miła babo, ja… Tak bardzo chciałabym urodzić dziecię, lecz jakaś zła siła położyła pieczęć na moim łonie – Wypłoszce zbierało się na łzy.

- Nie płacz, niebogo – zarechotała studzienna baba – zostaniesz mateczką, choć może będziesz tego żałowała. No, nabierz wody jak chciałaś i idź do swego domostwa. Wszystko będzie tak jak być powinno. - Uśmiechnęła się studzienna baba i pozwoliła Wypłoszce zaczerpnąć wody.



Po długim, upalnym dniu, wypełnionym ciężką pracą, Wypłoszka legła na spoczynek u boku swego męża, Lisoty. Gdy zamknęła powieki, zapadła w miękką, otulającą ciemność nocy. Przytulona do boku małżonka zaczęła śnić. Zdawało jej się, że idzie przez las, wśród którego gałęzi skakały szare maupy i łokisy o ludzkich twarzach, zaś ukryci w krzakach myśliwy szyli do nich z pozłacanych łuków. Potem płynęła stojąc na olbrzymim liściu lilii wodnej przez srebrzyste wody jeziora Synar w Burus, marszczone delikatnym powiewem wiatru. Spod fal wynurzyła się półnaga, złotowłosa królowa rusałek w złotej koronie razem ze swymi dwórkami grającymi na złotych cytrach. Rusałki śpiewały słodkimi głosami: ,,Sława tobie, macierzy junaka!’’ Wreszcie Wypłoszka poczuła, że leży nago na kamiennym ołtarzu w głębi mrocznej puszczy. Zza drzew wyszedł ku niej młodzieniec wielkiej urody, odziany jeno w przepaskę ze skóry pytona. Uśmiechał się tajemniczo niczym sfinks z głębi Afryki, zaś jego oczy żarzyły się jak węgle. W ręku trzymał żelazny świder z czasów cara Teosta. Uśmiechając się jeszcze szerzej, inkub wbił narzędzie w odsłonięte udo Wypłoszki i z wolna wbijał go coraz głębiej. Wypłoszka otwierała usta jak ryba wyjęta z wody, aby krzyknąć z bólu, lecz jak to czasem bywa w snach, nie mogła wydać głosu. Oczy inkuba jarzyły się żółtym światłem. Demon szczerzył białe, spiłowane zęby, a wyraz twarzy miał nadzwyczaj szyderczy. Wypłoszka miotała się w pościeli, wciąż nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Uratowało ją dopiero pianie koguta. Spłoszony inkub zabrał swój świder i począł się kurczyć. Stawszy się mały jak krasnoludek, dał susa przez okno i nie widziano go więcej w domu w Radysznikach. Dopiero wtedy Wypłoszka wydała okrzyk bólu, wyrywając ze snu swojego męża. W miejsce rany zadanej świdrem widać było jeno niewielką bliznę.

Po dziewięciu miesiącach spełniły się słowa baby studziennej. Wypłoszka na łożu wyścielonym wilczymi skórami, pod troskliwą opieką starej znachorki, Jędary, wydała na świat ślicznego chłopca. Nie dane jej jednak było cieszyć się dziecięciem, bowiem w czasie porodu otworzyła się rana na udzie zadana we śnie magicznym świdrem inkuba. Próżny okazał się cały kunszt położniczy baby Jędary. Wypłoszka wykrwawiła się przez ranę w udzie, czemu nie mogły zapobiec ani opatrunki, opaska uciskowa, ani zamawiania. Tak oto w Radysznikach radość z narodzin dziedzica, przeplatała się z bólem z powodu śmierci ukochanej żony. Studzienna baba zatarła ręce i powiedziała:

- Na dwoje babka wróżyła!



Lisota po roku żałoby poślubił nową żonę, młodszą od siebie Rudawkę z Oylandu, pannę miłą i kochającą dzieci. Macocha okazała się czułą matką dla chłopca, który w dniu postrzyżyn otrzymał imię Boguchwał (Bogufał). Niedługo po tym wydarzeniu urodził się jego przybrany brat, Borast oraz siostra, Przylica. Lisota zaprawiał swoich synów w ćwiczeniach mających uczynić z nich w przyszłości dzielnych i prawych obrońców Aplanu. Chłopcy choć zrodzeni z różnych matek, pokochali się serdecznie i jeden rad byłby oddać życie za drugiego. Lisota tępił rozbójników i strzegł zachodniej rubieży królestwa przed imperialnymi wojskami Kościeja. Choć w potyczkach tych odniósł niejedną ranę, luta Mar – Zanna dopadła go w trakcie polowania na dziki. Witeź spadł z rozpędzonego konia i nadział się na wystający z ziemi korzeń. Umarł w męczarniach. Kiedy płomienie pogrzebowego stosu spopieliły jego ciało, Rudawka i jej córka, Przylica po krótkim pożegnaniu z Boguchwałem i Borastem, zamieniły się w dwie lisice i w tej postaci na zawsze skryły się w ostępach lasu.

Nie był to koniec zmartwień dla chłopców. Ich stryjowie, Amul i Tężyn, od dawna pokłóceni z Lisotą, dowiedziawszy się o jego śmierci, dokonali zajazdu na Radyszniki. Rozgrabili wszystko, czego od razu nie spalili, zaś obaj dziedzice musieli pójść na poniewierkę i tułać się o żebraczym chlebie. Taką to zapłatę ród Lisoty otrzymał za krew przelewaną w obronie ziemi ojczystej! Nie dane im jednak było zginąć z głodu. Idąc przez las spotkali kruka, którego pióra posypane były złotym pyłem. Ptak nosił imię Jaroz.



- Kra! Widziałem z oddali waszą niedolę. Nawet kamienny troll wzruszyłby się waszym cierpieniem. Pójdźcie za mną, a czeka was żywot junaków. Już nie będziecie budzić w ludziach litości, ale szacunek i podziw!

Boguchwał i Borast, nie ociągając się, ruszyli za krukiem. Jaroz prowadził ich przez leśne ostępy. U celu wędrówki stał tajemny, opiewany przez tysiące legend, Dom Mężów. W jego murach chłopcy spędzili siedem lat, doskonaląc się w sztuce władania każdym rodzajem oręża i jeździe konnej. Opuścili ową szkołę junacką uzbrojeni w długie miecze i dosiadając dwóch gniadych ogierów. Wierzchowiec Boguchwała nazywał się Szybki, zaś Borast jeździł na Bystroniu. Czar spoczywający na Domu Mężów sprawiał, że nie byli go władni zlokalizować na mapie nawet jego absolwenci. Każdy kandydat na junaka musiał się przeto sam wykazać męstwem i sprytem, chcąc ową szkołę odnaleźć. Obaj przyrodni bracia zdecydowali się opuścić Aplan i udać na południe do Królestwa Valkanicy.



*



- Wiedzcie, że aż do tej odległej strażnicy dotarła sława Aplańczyków jako ludu mężnego i szlachetnego, wsławionego wieloma bohaterskimi czynami – mówił Teodat Gozoniusz, wielki mistrz zakonu Rycerzy Roda z siedzibą na valkanickiej wyspie Hrodos. - Będzie dla nas zaszczytem, adepci przesławnego Domu Mężów, przyjąć was w nasze szeregi. Nim jednak założycie szaty z Kołem Roda, musicie tak jak wszyscy, sprostać czterem próbom. Jest ich cztery na cześć czterech Rodzenic, cór Roda, którym powierzono władzę nad porami roku.

- Zgadzamy się poddać owym próbom – zapewnił Boguchwał, a Borast ochoczo skinął głową.

Nazajutrz po śniadaniu obaj bracia zostali zaprowadzeni na dziedziniec zamku Rycerzy Roda. Pierwsza próba miała sprawdzić ich siłę. Boguchwał i Borast musieli rzucać pniem do celu na odległość trzynastu kroków. Junacy sprostali tej próbie, wprawiając w podziw wielkiego mistrza Teodata.

Następnie knechci rozpalili na dziedzińcu cztery ogniska, zaś kandydaci na Rycerzy Roda musieli położyć się na plecach z obnażonymi torsami, każdy między dwoma ogniskami. Ciężka to była próba. Młodzieńcy musieli znieść dojmujące gorąco, dym gryzł ich w oczy, wyciskając łzy, zaś pot lał się z nich strumieniami. Sami Enkowie przyglądali się z uznaniem ich wytrzymałości. Bryza, jedna z cór Pochwista i Meluzyny, igrająca nad morzami świata, litościwie skierowała w ich stronę swe chłodne tchnienie, aby przynieść im ulgę.

- Wystarczy! - Dał znak wielki mistrz.

Knechci zgasili ogniska wodą z szaflików, bracia zaś czuli się niczym świeżo uwędzone szynki.

- Wprawiliście mnie w szczery podziw. Odpocznijcie godzinę. Trzecia próba dedykowana jest Zimie i jak łatwo zgadnąć, wymagać będzie odporności na zimno.

- Zgadzamy się – Boguchwał odpowiedział w imieniu swoim i brata.

Knecht zaprowadził obu Aplańczyków do głębokiego lochu wypełnionego śniegiem i lodem zebranymi w zimie. Loch ten służył na co dzień do przechowywania łatwo psującego się mięsa, ryb, jarzyn, owoców, a także wina i piwa. Bracia posłusznie zdjęli swe szaty, pozostawiając sobie jedynie przepaski na biodrach i ułożyli się wśród zimnych brył. Choć zaprawieni byli do znoszenia różnych niewygód, nie mogli się powstrzymać od szczękania zębami grożącego odgryzieniem sobie języków. Przez ich muskularne ciała przebiegały silne dreszcze, którym pobudzona wyobraźnia obu junaków nadawała postać myszy i jaszczurek. Bracia widzieli też w swoich majakach jakieś żaby i olbrzymy z dalekiego Nürtu o krzaczastych brodach pokrytych długimi soplami. Boguchwał dodawał otuchy Borastowi ściskając mocno jego dłoń.

- Obaj zostaniemy Rycerzami Roda… albo razem zamarzniemy… Niech Agej i Enkowie dodadzą nam męstwa… - szeptał Boguchwał, zaś Borast zaintonował hymn ku czci Słońca, lampy Wielkiego Dadźboga.

Enkowie pokiwali głowami z uznaniem widząc męstwo obu braci. Przysłali do nich urodziwą Skierkę – Chuchaszkę, dziewicę w kusej, złotej sukience. Miała ona mieniące się, rude włosy, jasną cerę oraz złote oczy. Kiedy Skierka – Chuchaszka ujrzała cierpiących junaków, jej serce wypełniło się współczuciem. Ogrzała ich swym ciepłym jak promienie Słońca i aromatycznym oddechem, co pozwoliło im przeżyć próbę. Kiedy próba dobiegła końca, wielki mistrz nie krył swego zadowolenia i podziwu.

- Okrywacie wieczną sławą królestwo, które jest waszą ojczyzną! - Wykrzyknął Teodat. - Została wam ostatnia próba, najcięższa. Możecie jeszcze wycofać się z niej i odejść z honorem.

- Wiedz, panie, że zbyt wiele trudu włożyliśmy w naszą podróż na Hrodos, aby teraz uciekać jak zające – odparł hardo Borast.

- Cóż to za próba? - Spytał rzeczowo Boguchwał.

- Będziecie walczyć ze smokiem – odparł Teodat.

- Kiedy bawiliśmy w siole Symeonii na pograniczu Kraju Stepów i Valkanicy, ubiliśmy czarnego bazyliszka z dwiema głowami, który ogniem wydobywającym się ze ślepi, obracał dziatki w pieczeń i pożerał je ze smakiem – opowiadał Boguchwał.

- Smok, z którym macie się zmierzyć, jest nieśmiertelny jak Kościej. Wystarczy jeno, że przyniesiecie jego zęby. Czy są wam znane pieśni rybałtów tym jak pokonałem smoka z Hrodos? - Zapytał wielki mistrz.

- Znamy tę opowieść – przytaknął Borast.

- Wiedzcie, że moje zwycięstwo nie było wówczas całkowite. Zdołałem jeno okaleczyć bestię, której imię brzmi Telesfor i uwięzić ją w Niebezpiecznej Komnacie. Co roku dajemy mu jedną kozę na pożarcie. Wielu witezi walczyło już z Telesforem, lecz mądrość Welesa powiada, że ubije go dopiero Rod gdy dobiegnie kresu bieg eonów. Czy wciąż gotowi jesteście stoczyć tę walkę?

- Myśmy aplańscy junacy, nie uciekamy nigdy jak zające – zapewnili gorąco Boguchwał i Borast.



Na znak wielkiego mistrza, służba dała im szaty, a także oręż i pomogła przywdziać łuskowe pancerze. Boguchwał uzbrojony w topór z kamiennym ostrzem i Borast dzierżący maczugę, weszli bez trwogi do Niebezpiecznej Komnaty. Spiżowe drzwi zamknęły się ze smutnym skrzypieniem. Wielki mistrz wraz z całą kapitułą czekał za drzwiami z niepokojem wsłuchując się w odgłosy walki. Telesfor ryczał przeraźliwie i miotał płomienie, bracia zaś zadawali ciosy w jego głowę i ogon. Bój ten był godny Waligóry i Wyrwidęba z późniejszej ery dwunastej. Po dwóch godzinach junacy z Aplanu opuścili komnatę. Ich twarze, zbroje i oręż były osmalone i zlane palącą posoką. W dłoniach trzymali dwa okazałe kły wyrwane ze smoczych szczęk. Telesfor leżał w kącie komnaty z odrąbanymi głową i ogonem. Zdawał się być martwy, choć wszyscy Rycerze Roda wiedzieli z doświadczenia, że rany bestii rychło się zagoją i nie będzie po nich śladu. Wielki mistrz uściskał Boguchwała i Borasta niczym rodzonych synów.

- Właśnie dowiedliście, że jesteście godni zostać Rycerzami Roda. Przynosicie wielką chwałę swemu północnemu królestwu!



Służba zaprowadziła junaków do łaźni, gdzie uczynne banniki zmyły z ich ciał pot, sadzę i krew. Otrzymali białe tuniki zdobione Kołem Roda podzielonym na dwanaście części na cześć jego dwunastu synów, Zviezdunów nazywanych też Miesiącami. W zamkowej kaplicy u stóp bałwanu Roda, bracia uklękli przed wielkim mistrzem. Teodat Gozoniusz, wsławiony tym, że uwięził smoka, dobył ceremonialnego miecza z obsydianu pokrytego warstwą srebra i złota. Lekko uderzył jego płazem klęczących braci z Aplanu.

- W imię Roda, z mandatu Ageja, Pana Czasu i innych Enków przyjmuję was w szeregi Witezi z Hrodos. Walczcie ze złem, brońcie słabych i skrzywdzonych.

Zebrani w kaplicy członkowie kapituły klaskali w dłonie i wznosili okrzyki.

- Sława Boguchwałowi i Borastowi!

Gdy ceremonia pasowania dobiegła końca, wielki mistrz wydał ucztę na cześć obu braci. Służba podała do nakrytego białym obrusem stołu na kozłach valkanickie wino nazywane małmazją w złotych pucharach, pieczone kapłony, szynkę, liście winogron nadziewane mielonym mięsem, udźce baranie, cielęce móżdżki z migdałami, pajdy chleba, oraz granaty, winogrona, chałwę i wszelkie bakalie na deser.

- Wypijmy za to, żeby Rod przybył jak najprędzej i ostatecznie ubił smoka Telesfora! - Wzniósł tost młodszy z synów Lisoty, zaś pozostali biesiadnicy ochoczo go spełnili.

Bracia wspominali swój pobyt na Ostrowie Roda jako najpiękniejszy okres w ich życiu.


*




Zadaniem Rycerzy Roda była ochrona szlaków handlowych prowadzących do bajecznie bogatej Bharacji. Toczyli przeto boje z piratami z Tassilii i Międzyraju oraz zabijali potwory morskie zatapiające okręty. O ich czynach aojdowie układali pieśni.

Wielki mistrz wezwał przed swe oblicze Boguchwała i Borasta z nowym zadaniem.



- Po tym jak ubiliście Żmijuna z Melity i jego bandę pokrytych gadzią łuską chąsiebników, nie nastał jeszcze dla was czas odpoczynku. W imię świętego posłuszeństwa udacie się na Wyspę Kozią gdzie siła nieczysta uprowadza dziateczki z całej Valkanicy. Krążą słuchy, że dzieci te zamieniane są czarami w widma.

- Wrócimy na Hrodos z tarczą albo na tarczy – zapewnił żarliwie Boguchwał.



Obaj rycerze wzięli łódź z wymalowanymi na dziobie dużymi oczami, co miało odstraszać morskie Čorty. Nauczeni w swym zakonie sztuki nawigacji obrali kurs na Wyspę Kozią. W erze jedenastej nie cieszyła się ona dobrą sławą. Jej pierwotnymi mieszkańcami były wielce chutliwe satyry. Miały one w swym plugawym zwyczaju gwałcić każdą niewiastę jaka tylko postawiła stopę na wyspie, aż do wyzionięcia przez nią ducha. Kiedy wyginęły w pożarze porastającego wyspę lasu, pod który podłożył ogień książę Czesnot z Valkanicy, na opustoszałej wyspie zaczęto widywać coraz liczniejsze demony i czarnoksiężników. Ponoć wśród ruin leśnej osady satyrów odbywały się tajne szkolenia z arkanów czarnej magii. Kiedy łódź obu braci zbliżała się do wyspy, spowiła ich gęsta mgła.

- Wyczuwam w tej mgle opary piekielnej siarki! - Pociągnął nosem Borast.



Boguchwał ostrożnie wiosłował do brzegu, prosząc księcia Lamię, aby ustrzegł łódź przed rozbiciem się o rafy. Namiestnik Morza Rajskiego z mandatu Juraty, wysłuchał prośby i przysłał trytona z wodorostami wplecionymi w siwą brodę. Tryton schwycił koniec liny mocarnymi rękami i przyholował łódź do brzegu. Kiedy bracia, podziękowawszy trytonowi stanęli na piasku plaży, mgła opadła. Zarówno Borast, mający po matce lisi węch, jak i Boguchwał byli zawołanymi tropicielami zwierzyny. Korzystając z tej umiejętności, zagłębili się w interiorze wyspy. Wspięli się na skalisty pagórek, bo na jego szczycie zlokalizowali jaskinię, z której dobiegał płacz uwięzionych dzieci. Pierwszym co bracia uczynili po wejściu do groty było uwolnienie małych więźniów z pęt i klatek. Niestety dla części z nich było już za późno na ratunek, bowiem zostały w magiczny sposób zamienione w widma z czarnego dymu, wyposażone w jarzące się, czerwone oczy. Widma te trzeba było przeganiać inkantacjami do Mokoszy, której lękał się cały Čortieńsk.

- Gdybym mógł dorwać tego zafajdanego łotra, który taką krzywdę wyrządził niewinnym dziateczkom! - Boguchwał zacisnął pięści i aż skrzesał iskry, zgrzytając zębami.

Ledwo wypowiedział te pełne gniewu słowa, w ciemnym kącie zalśniły krwawe ślepia i ostre, białe kły. Z mroku wyłonił się pan owej jaskini. Przypominał półnagiego, bladego jak wąpierz męża o niepokojącej urodzie.

- Czyżbyś chciał ubić własnego ojca? Jestem Latawiec, uczenie nazywany Inkubem, który cię spłodził. Wszak zakon Syrokiego nakazuje czcić swego rodziciela.

- Moim prawdziwym ojcem, który mnie przyjął i wychował, był żupan Lisota! - Odrzekł Boguchwał i dobył miecza z pochwy.

Wtedy to ni stąd ni zowąd w lewej dłoni Latawca pojawiła się włócznia o rozżarzonym grocie. Inkub z rozmachem cisnął nią w swojego syna. Mało brakowało, a Boguchwał zostałby przebity na wylot jak owad szpilką entomologa. Tak się jednak nie stało, bo oto Borast z lisią zwinnością zasłonił przyrodniego brata tarczą. Grot włóczni uderzył z impetem w metalowe umbo i rozleciał się na trzynaście kawałków. Pozbawione grotu drzewce włóczni osunęło się i trafiło Boguchwała w pierś. Starszy z Rycerzy Roda wykonał płynny, kolisty ruch ręką, zaś ostrze jego miecza oddzieliło czerep inkuba od jego tułowia. Na twarzy demona zastygł wyraz przerażenia, zaś na wszystkie strony poleciały krople jego parzącej jak ukrop, zielonej krwi. Boguchwał ujął głowę demona za długie, czarne włosy i ułożył ją między nogami zabitego monstrum. Następnie wbił obsydianowy miecz aż po rękojeść w serce wroga, aby ten nigdy już się nie odrodził.

- Drogi Boraście, rozpal ogień, aby do cna zniszczyć zło zalegające w tej grocie.

Borast sumiennie posłuchał brata.

- Teraz trzeba nam poszukać uwolnionych cządów i pomóc im wrócić do rodziców.



Na szczęście dzieci uwolnione z jaskini Čorta były bezpieczne. Znalazły schronienie pod skrzydłami Amaltei, pani tej wyspy, która była śnieżnobiałą, skrzydlatą kozą o złotych rogach. Uratowane dzieci tuliły się do niej i gasiły pragnienie pijąc mleko z jej wymion.

- Meee, dzielni junacy! Nie martwcie się o dziatki, bo ja sama zaniosę je na swoim grzbiecie do ich domów. Niech wam Agej wynagrodzi, że uwolniliście Kozią Wyspę od obmierzłego inkuba.

- Cała przyjemność po naszej stronie – odparł Boguchwał w imieniu swoim i brata.

Następnie obaj rycerze wsiedli do łodzi i powrócili na wyspę Hrodos, gdzie czekała na nich uczta i złote ordery.



*


Źle działo się w Królestwie Aplańskim. Odkąd król Lech III wyruszył z misją dyplomatyczną do Azji, aby zapobiec inwazji tygrysów na Europę, król wąpierzy Naraicarot I, rezydujący w Żelaznym Zamku w Burus, podejmował coraz to nowe wysiłki w celu zniszczenia Aplanu. Dążył bowiem do wywarcia pomsty za śmierć swego poprzednika, Erydana, którego przed laty Tatra udusiła włosami. Teraz Tatra była królową Aplanu i Montanii, pod nieobecność męża zarządzająca obu tymi krajami. Naraicarot nękał znienawidzone królestwo posyłając przeciwko niemu hordy wąpierzy, strzyg, wilkołaków, bezkostów, zjadarek, nocnic, centaurów, mantykor i wszelkiej innej gadziny rodem z Čortieńska. Służyli mu również chąsiebnicy z Wolina i Velehradu oraz flota z Tmu – Tarakanu. Królowa Tatra, wspierana przez białego rysia Deneba, dokonywała cudów męstwa, aby powstrzymać się wdzierające się w głąb królestwa wrogie hordy potworów i straszydeł. Wreszcie po wyczerpaniu wszelkich środków dyplomatycznych, mężna królowa zebrała drużynę i wkroczyła do Burus. W owym usianym jeziorami mateczniku wąpierzy, hufce Tatry oblegały Żelazny Zamek ich króla Naraicarota I.

W tym samym czasie biały orzeł Tinez ukazał się nad ranem braciom Boguchwałowi i Borastowi, aby wezwać ich do obrony ojczyzny. Obaj Rycerze Roda, nie zwlekając, zerwali się z posłań i wyruszyli w długą i niebezpieczną drogę do Aplanu. Opuszczając Hrodos zdążyli powiedzieć staremu słudze, któremu na imię było Halban, że są zmuszeni opuścić wyspę poświęconą Rodowi, aby bronić swoich pobratymców. Wielki mistrz zrozumiał to i nakazał żercom modły za pomyślność wyprawy obu braci.



Po upływie siedmiu tygodni, Rycerze Roda przekroczyli Montanię i wzięli udział w wielkiej bitwie pod Tarnawą. Siły aplańskie wraz ze sprzymierzeńcami z Montanii i Oylandu, stanęły przeciwko hordzie wygłodniałych strzyg i strzygoni. Potworami tymi dowodził łysy watażka Prigio, który jeszcze niedawno pichcił obrzydliwe potrawy na dworze Czarnoboga w Čortieńsku. Strzygi były bardzo groźnymi przeciwnikami; szybkimi, zwinnymi i silnymi jak goryle. Każda z nich uzbrojona była w dwa rzędy kłów, a do tego w szpony i potrafiła walczyć włócznią. Bitwa rozpoczęła się o zachodzie Słońca i trwała całą noc. Srebrzysty Księżyc, lampa Wielkiego Chorsa oświetlał pole bitwy aplańskim rycerzem. Boguchwał i Borast położyli trupem osiemdziesiąt strzyg, lecz z mrocznego boru wciąż nadchodziły nowe ich zastępy. Walcząc niestrudzenie, Borast otrzymał śmiertelną ranę zatrutym grotem włóczni. Umierając przybrał postać lisa. Boguchwał widząc śmierć brata, wydał okrzyk bólu przemieszanego z palącym gniewem i przeszedł sam siebie, ścinając trzysta głów strzygoni. Do zwycięstwa wciąż jednak było daleko.




,,W czasach Lecha Peregrynatora i królowej Tatry, w Aplanie żyła kapłanka Dziewanny, która nosiła valkanickie imię Lykosura, a cała jej postać jaśniała nadludzkim pięknem. Wzięła udział w bitwie pod Tarnawą, którą Aplańczycy stoczyli przeciwko strzygom. Pełna mocy swej leśnej pani, nadleciała na chmurze, odziana w białe szaty. Jej jedynym orężem był czarodziejski rubin tkwiący w odsłoniętym pępku. Z tego to klejnotu wydobywały się krwawe promienie, które spalały strzygi na popiół. Te z nich, które uniknęły śmierci, uciekły w popłochu, przeraźliwie wrzeszcząc. Sam watażka Prigio stracił wzrok od krwawego promienia, zaś Boguchwał z Zakonu Roda, pochwycił go w pęta i oddał w ręce sędziego i kata’’


- pisał w erze dwunastej uczony Barwinek z Mogłąpi.

Po zwycięstwie Tatry i przegonieniu wąpierzy z Burus, Boguchwał zamierzał powrócić na wyspę Hrodos. Zginął jednak zastrzelony z łuku przez ażdachę trzema strzałami.


Oniricon cz. 940

         Śniło mi się, że:



- koniecznie chciałem kupić numer czasopisma ,,Ardia'' o wspólnocie ubranych na biało kobiet, które żyły w lesie na podobieństwo rusałek, poprosiłem Voytakusa ov Viernitisa, aby pozwolił mi wstać z ławki i wziąć to czasopismo z półki, potem miałem iść na WF, lecz wolałem udać się do szkolnego Empiku i szukać tam tego czasopisma,



- byłem fanatykiem uważającym Jarosława Kaczyńskiego za Boga,



- powiedziałem Alexandrusowi ov Coceleise, że śnił mi się jako mormon i dodałem, że na jawie tak bym o nim nie pomyślał,



- wymyśliłem królestwo zwane Leonem zamieszkane przez pół - ludzi, pół - lwy, miałem też pretensję do hiszpańskich chłopów, że nie zachowują się jak hidalgos,



- rozmawiałem z olbrzymią dżdżownica znającą ludzką mowę,



- nie podobało mi się, że Wołodymyr Zełeński chciał eksportować do Polski ukraińskie zboże i świnie, mimo to podziwiałem jego odwagę i powiedziałem, że ,,nie mam takich jaj jak Zełeński'',



- w dzieciństwie pojechałem do Kazachstanu, gdzie niechcący zabiłem kamieniem Naszę, ulubionego orła prezydenta Nursułtana Nazabajewa, ptak ten został przedstawiony na fladze Kazachstanu, dyktator nakazał mi następnym razem przywieźć pod groźbą śmierci nowego orła, po przebudzeniu z płaczem domagałem się od Mamy i Babci zakupu żywego orła, aż uświadomiłem sobie, że był to sen we śnie,



- po zakończeniu wojny na Ukrainie miałem pojechać na wycieczkę do Kazachstanu,

- zobaczyłem na ulicy poniewierające się numery ,,Gościa Niedzielnego'',

- w czasie przerwy świątecznej przed samym Bożym Narodzeniem postanowiłem odrobić zadanie domowe z języka polskiego i biologii, to pierwsze polegało na napisaniu biogramu J. R. R. Tolkiena,



- w świecie Mrocznych Materii dwaj bułgarscy naukowcy otworzyli przejście do światów Cittagazze i Magpie, istnienie owych przejść groziło kosmiczną katastrofą,



- powiedziałem, że kremlowski propagandysta, Władimir Sołowjow ma talent literacki Fiodora Dostojewskiego, lecz robi z niego zły użytek,



- mulefa były podobne do niebiskich makrauchenii,



- powiedziałem, że wolno czytać książki H. P. Lovecrafta, nie należy natomiast naśladować jego rasizmu (na jawie też tak uważam),



- Kim Dzong Un zmienił nazwę Korei Północnej na Imperium Hwan (Imperium Haori), wówczas za radą Polski wszystkie państwa na świecie przestały uznawać to państwo,



- uznałem, że jako katolik lubię teorie spiskowe, ponieważ wiele z nich dotyczy Kościoła katolickiego,



- poszedłem do biblioteki na ul. Śląskiej, aby wypożyczyć min. ,,Bestiariusz japoński'' Witolda Vargasa i ,,Granice poznania'' Mike'a Dasha, lecz zamiast nich znalazłem na półce numer ,,Poradnika domowego'', dowiedziałem się, że należę do 84 % Polaków czytających książki,



- zdziwiłem się gdy przeczytałem w ,,Biblii'' o Williamie Szekspirze.