sobota, 7 grudnia 2013

W stronę Papieża

Lawendycja w stanie euforii wbiegła do Aula Nigra; pokoju o czarnych ścianach pełniącego w domu państwa Skyjłyckich rolę sali porodowej, gdzie na łóżku leżał Pan Sołtys - rekonwalescent po wczorajszej strzelaninie z Dziadostwem. Leżał dręczony bólem i apatią; był dzień a on próbował spać i o niczym nie wiedzieć. Tymczasem...
- Tatusiu! - oczy Lawendycji znów były niebieskie, a zamiast bielma skrzyły się w nich łzy radości. - Wiesz 



co mówili dzisiaj w ,,Wolnej Europie''? - jej twarz zdawała się promienieć.
Pan Sołtys otworzył oczy i powoli próbował wrócić do rzeczywistości.
- Mów Przeciwmolówko, tatuś słucha - wymamrotał.



- Rok temu Ojcem Świętym został Polak; Karol Wojtyła, teraz nazywa się Jan Paweł II... - mówiła Lawendycja.
- Że co proszę? - Pan Sołtys zdumiony aż złapał się za głowę.
- A w tym roku - Lawendycja zawiesiła głos - Ojciec Święty będzie w Warszawie! - nie mogąc nic więcej powiedzieć Lawendycja rzuciła się ojcu na szyję.



Pan Sołtys zmuszał się do snu i marzył aby umrzeć podczas jego trwania, teraz jednak niczym jastrząb zerwał się z łóżka i kiedy udzieliła mu się euforia jego córki, zaczął pełen szczęścia krzyczeć na całe gardło.
- Bożenka! Łukasz! Heniek! Kowalu! Szewcze! - wołał rodzinę i przyjaciół napływających szeroką falą do Aula Nigra. - Teraz, przed chwilą Przeciwmolówka mówiła mi, że do Warszawy nowy Ojciec Święty przyjedzie!
- Ależ panie Stefanie! - powiedział Szewc - my już to wiemy, bo wszyscy przed chwilą słuchaliśmy Wolnej Europy.
- Naprawdę? - ucieszył się Pan Sołtys. - No to wyjdziemy mu na przeciw.
Pan Sołtys przyszykował Ruskomobil i ustalono skład delegacji. Osoby jadące do Warszawy: Pan Sołtys, Pani Sołtysowa, Łukasz, Lawendycja, Heniek, Dymitr i Natasza, ciekawi ujrzenia ,,Patriarchy Zachodu'' i chcący też przy okazji znaleźć cerkiew aby zawrzeć ślub, a także kołodziej Bartłomiej Bambo i jego żona Evcelma. Ruskomobil przypominał teraz puszkę sardynek, do której zmieścili się również Ksiądz Dobrodziej, Stara Babucha, Czubek i Strach na Wróble. Dodać należy, że osób chętnych było znacznie więcej. Dozór nad wsią powierzono Koszowi na Śmieci, oraz żonom Kowala i Szewca - proszę się nie śmiać! Te osoby (blaszany kubeł i dwie kobiety) naprawdę były na tyle kompetentne aby rządzić wsią. Lawendycja była ubrana w swój ludowy strój i wciąż wyglądała tak samo jak wtedy gdy poznała Heńka. Jednak Pan Sołtys wyjął jej nóż z ciemienia.
- Bo to nieochędożnie iść do Ojca Świętego z dziurą w głowie - mówił zawiązując córce kokardę aby zakryć wciąż otwartą ranę.
- Tak samo nieochędożnie jest iść do Pana Jezusa z grzechem w sercu - rzekł Ksiądz Dobrodziej, a Pan Sołtys zrozumiawszy poszedł do spowiedzi.
Po uroczystym pożegnaniu Ruskomobil ruszył na północ w stronę Lasu.
- Coś dzisiaj Dziadowscy siedzą cicho - zauważył Łukasz, a wtem, gdy już mieli wjechać między drzewa na samochód zwaliła się kanonada.
- Nie wywołuj wilka z lasu! - upomniała brata Lawendycja.
Na drzewie mieścił się zamaskowany  posterunek Dziadostwa.
- Jeśli chcecie jechać do Papieża, to my wyślemy was do Nieba! - szydził jeden z Dziadowskich, po czym na potwierdzenie swych słów wycelował w opony, lecz chybił.
- Niedoczekanie wasze! - Pan Sołtys nacisnął czerwony guzik i zniszczył posterunek działem Ruskomobila.
Wtem jednak ozwały się strzały z innych drzew. Raz w dach uderzył pocisk z broni przeciwpancernej, który przebijając go śmignął Lawendycji koło ucha nie naruszając go, a odbiwszy się rykoszetem od hamulca ugodził w siedzenie robiąc małą dziurkę oddzielającą Dymitra od Nataszy.
- Skończyło się na strachu - wszyscy odetchnęli, lecz Pan Sołtys fioletowym przyciskiem uruchomiwszy dźwignię kołowo - podwoziową, uderzył w ,,niebezpieczne'' drzewa niczym taran, aż wreszcie oczyścił teren. Na trawie leżeli martwi i półżywi Dziadowscy.
- Teraz zapłacicie za swe zbrodnie! - ryknął Pan Sołtys z kanistrem benzyny w ręku.
Po chwili  jednak coś go tknęło. ,,Przecież papież, do którego jedziemy nie pochwaliłby tego co chciałem zrobić'' - mruczał pod nosem. Dziadowscy czekali tymczasem na śmierć w płomieniach.
- Oszczędzę was - mówił Pan Sołtys - bo dzisiaj jadę do papieża i byłoby mi głupio stanąć przed nim po powtórzeniu waszych zbrodni - odłożył kanister benzyny, a leżących ogarnęło zdumienie.
,,To niemożliwe, aby kułak postępował tak szlachetnie''! - myśleli.
Tymczasem ,,kułak''...
- Przeciwmolówko racz wyjść z samochodu i udzielić im pierwszej pomocy! Wiem, że to mordercy, zabili twoje dzieci (mówił o nich jako o członkach organizacji, bezpośredni mordercy dzieci już przecież nie żyli), ale do Ojca Świętego jedziemy, to nie wypada, aby ludzi bez pomocy zostawiać. Chociaż to szuje, to my nie bądźmy jak oni. I ty Stara Babucho ulituj się nad nimi! - obie kobiety spełniły rozkaz sołtysa, a w samochodzie Ksiądz Dobrodziej mówił do trzech osób:
- Tak trzymać!
Po uratowaniu wrogów, Ruskomobil znów parł na północ. Poruszał się wolno niczym ślimak, bo było w nim bardzo tłoczno. Ksiądz Dobrodziej wysunął propozycję, aby część osób szła na zewnątrz, aby zmniejszyć obciążenie. Pan Sołtys zatrzymał pojazd, aby wysłuchać propozycji, a Ksiądz Dobrodziej powtórzywszy ją, otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz.
- To dobry pomysł tato! - pochwaliła Lawendycja i na dowód uznania opuściła Ruskomobil, a za nią wyszli jej mąż, Czubek, ten jako pies szczekał, że nie musi już imitować sardynki, a także Łukasz i Stara Babucha. W automobilu zostało dziewięć osób. Teraz wędrówka przebiegała dużo sprawniej. Nasi bohaterowie dotarli do Wielkiego Dębu i tu doszło do zamiany. Strach na Wróble wyszedł z Ruskomobila, a z nim Kowal, Szewc, Dymitr, Natasza, Bartłomiej Bambo i Evcelma. Tymczasem węglowe oczy Stracha na Wróble dostrzegły jakąś kobiecą postać w zielonym płaszczu.



- Niemożliwe... - mamrotał słomianymi ustami. - To przecież... - coś odżyło w jego wspomnieniach. - Anej! - wypowiedział jej imię.



To właśnie była Anej e Rion, która znów pojawiła się w Lesie, a na powitanie wybiegła jej młodsza siostra Ayisaca. Przez ten czas Strach na Wróble zaczął dostrzegać niektóre jej błędy, ale uczuł też wdzięczność, że nie zgodziła się gdy nazwał chamem jakiegoś kozioroga bukowca (,,ad pa Brutisen opositiyon ysen''? - pomyślał wtedy ironicznie) i za to, że dzięki niej myślał nie tylko o sobie. Znał jednak swoje tchórzostwo; nigdy nie odważył się pierwszy do niej odezwać, ale chętnie odpowiadał na pytania.
- Anej! - teraz zdobył się na wypowiedzenie pierwszych słów. - Gdzie tak długo byłaś? - Ruskomobil zaparkował wśród kniei.
- Pojechałam na Wschód, a tam zginęli moi rodzice - w oczach Anej były łzy - a gdy wchodziłam na górę Megiddo, miałam wypadek i gdy leżałam w szpitalu w Tel Awiwie - teraz popatrzyła w węgle wystające ze słomy - odwiedziłeś mnie... - mówiła z dziwnym przekonanie.
- Nigdy nie byłem w Izraelu, Anej - zaprzeczył Strach na Wróble - miałem tylko sen, że jesteś sierotą i, że 



odwiedziłem cię w szpitalu nazywając cię swoją Laurą, Beatrycze, Natalią...
Zapadło milczenie, a Pan Sołtys głowił się nad tajemnicą snu...
- Twój narzeczony nie jest debilem, ani głupim alfonsem - odezwała się Evcelma do Anej - a ty też nie jesteś taka jak myślałam.
- Daj spokój, już dawno ci przebaczyłam - odrzekła Anej i obie istoty padły sobie w ramiona.
- To już nie jesteś mamuną? - spytała Ayisaca e Rion.
- Nie, przestałam nią być, odkąd kocham jego - mówiąc to wskazała na swojego męża, Bartłomieja Bambo.
Zaciekawieni chłopi wyszli z Ruskomobila i przyłączyli się do rozmowy. Anej rozłożyła wśród trawy bogate zbiory naukowe zebrane podczas podróży.
- Zbierałam o zwierzętach i roślinach, ale najwięcej o ludziach - mówiła Anej do oglądających.
- Wow? - zapytał ją Czubek, żyjący rekordowo długo jak na psa dzięki karmieniu czarodziejskim miodem.
- Ze zwierząt najbardziej lubię pieski i małpki, a nie lubię kotów.



Teraz Strach na Wróble przypominał sobie ubiegłe lata. Rusałka z rodziny ov Mohl (jej matka, Niemka utopiła się u ujścia Wisły) i córka pawlaczyckiego kołodzieja zmusiły Stracha na Wróble aby skakał przez skakankę, a on odczuwał to jako przymus. Z radością udzielił Anej swojego miejsca, ale sam odniósł z tego korzyść - więc nie uważał tego za przejaw miłości. Później Anej mówiła mu, że nie cieszy się z końca lata, a jeszcze później prosiła go o pomoc w nauce języka starokrasnego. Strach na Wróble ją odpytywał, lecz odmówił gdy Anej chciała jemu zadać pytania. W ogóle opisywanie roli Anej w jego życiu mogłoby zająć całą osobną książkę. Teraz znów byli razem.
- Dlaczego mnie kochasz? - spytała Anej, kiedy byli oddaleni od samochodu.
- Bo tyś uratowała moje człowieczeństwo - powiedział z dobrą chęcią, choć niefortunnie, odnośnie zwrotu ,,człowieczeństwo'' w odniesieniu do kukły.
Jednak Anej nie spodobało się to wytłumaczenie; to prawda, że dostrzegała w nim dobro, wyraziła współczucie, nazywała go koleżeńskim wśród wrogów, że tylko z nią mógł normalnie, życzliwie porozmawiać, ale co z tego skoro to nie wystarczyło. Strach na Wróble mógł długo mówić na temat jej wiedzy na temat reformacji, statków, filozofii przyrody (tak w Lesie nazywano fizykę), pięknie jej rysunków i pięknie jej głosu (co z tego, że cichego, skoro właśnie to czyniło go pięknym?!), ale wiedział, że to nie jest miłość. Widział niektóre jej wady, ale nie przeszkadzały mu one. Dostrzegał pewne wypaczenie jej dobroci, którego skutek był taki, że wsparta osoba otrzymywała zachętę do lenistwa. A jednak nie potępiał Anej, widział jej zalety i wady.
- Kocham cię za nic - powiedział w końcu - wystarczy mi, że żyjesz - następnie wyjął z kieszeni zawieszone na czarnym sznurku duże, czerwone i błyszczące koło. - Aby być ciebie godnym podjąłem walkę ze swoim Nałogiem, który był dla ciebie wielką zniewagą, poszedłem w bój, a to mój medal - mówiąc to zawiesił tajemniczą ozdobę na szyi Anej.
- Tamuj ygzen pa Horror Passerini... - mówiła po starokrasnemu Anej.
- ... tamuj ys Anej e Rion - dokończył wzruszony Strach na Wróble i ucałował Anej słomianymi wargami.
Ona i jej siostra wyraziły pragnienie pójścia do Warszawy.
- Jeśli pani chce iść z nami - mówiła Lawendycja - to dam swój zapasowy ubiór, bo przecież do miasta nie można iść w samym zielonym płaszczu.
Natomiast Ayisaca dostała zapasową odzież od Nataszy Warfołomiejewnej.
- Komu w drogę temu czas! - powiedział Pan Sołtys i Ruskomobil ruszył ku metropolii.

,,Bądź pozdrowiony Gościu nasz,
W radosne progi nasze wejdź
My zapalimy zamiast lamp
Radosne ognie naszych serc''.



Wśród pełnych entuzjazmu i nadziei tłumów znalazła się też delegacja z Pawlaczycy. Było to w dziewięćsetną rocznicę śmierci św. Stanisława na Placu Zwycięstwa. Oto przybywa on! Jan Paweł II wychodzi z helikoptera i z czcią pada na ziemię by ją ucałować. Anej wyjęła węgiel z kieszeni - oko Stracha na Wróble, by mógł widzieć (nie przyjechał do Warszawy, aby ludzi nie straszyć).
- Dlaczego Ojciec Święty całuje ziemię? - zapytał Pan Sołtys Księdza Dobrodzieja.
- W ten sposób zaznacza, że każda ziemia jest Ziemią Świętą - wyjaśnił kapłan. 
Obecni byli też przedstawiciele władzy - obecny Wielki Mistrz, Edward Gierek i generał Wojciech Jaruzelski. Nie mogło też zabraknąć prymasa Stefana Wyszyńskiego. Tymczasem papież rozpoczął homilię:
- ,,Nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego - mówił - tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas - bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz do zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie - zebrani słuchali całym sercem - I wołam ja, syn polskiej ziemi, a zarazem ja Jan Paweł II papież, wołam z całej głębi tego tysiąclecia [...] wołam wraz z wami wszystkimi:



Niech zstąpi Duch Twój!
Niech zstąpi Duch Twój!
I odnowi oblicze ziemi.
Tej ziemi''

Dymitr i Natasza byli zachwyceni; nie spodziewali się tak głębokich myśli po polskim katoliku. Pan Sołtys słuchał z wypiekami na twarzy, kiedy z burzy oklasków wyłowił jakieś rozmowy...
- Ale dużo ludzisków mieszka w tej Warszawie... - dumała Lawendycja już dawno zapomniawszy o swym niefortunnym miesiącu miodowym.



- Żałuj, że cię nie było w Chinach - odrzekł żartobliwie Heniek. 
- Ej, dzieci - skarcił małżeństwo Pan Sołtys - Ojciec Święty przyjechał, a wy tylko o bzdurach rajcujecie!
- ,,Więc mówię za Chrystusem samym - nauczał papież. - Weźcie Ducha Świętego! (J 20, 22). I mówię za Apostołem: ,,Ducha nie gaście''! (1 Tes. 5,19). I mówię za Apostołem: ,,Ducha Świętego nie zasmucajcie'' (por. Ef. 4,30). Musicie być mocni drodzy bracia i siostry!''
Pan Sołtys chociaż przerwał rozmowę córki z zięciem sam nie uważał na kazaniu. Niepokoił go tajemniczy mężczyzna uporczywie wpatrujący się w nauczającego Ojca Świętego...