piątek, 4 grudnia 2015

Sokolnik

,,Ilja Muromiec w czasie swych licznych podróży płodzi syna Sokolnika, który potem nierozpoznany, obraża go i zmaga się z nim w walce, chcąc zemścić się za pozostawienie jego matki Złatygorki. Ija rozpoznaje syna dzięki niezwykłej sile i hartowi ducha. […] Zwycięża, obalony co prawda na ziemię, Ilja, jako, że w boju nikt nie mógł go pokonać. Sokolnik ucieka się w nocy do próby skrytobójstwa, wtedy ostatecznie Ilja odcina mu głowę'' - A. Szyjewski ,,Religia Słowian''



,,Podobnie jak lekarze, którzy w swych księgach opisują najcięższe przypadki, oraz sposoby ich uleczenia, po to aby ludzie nauczywszy się leczyć ciężkie choroby z łatwością potrafili usuwać lekkie – tak również Bóg stawia nam przed oczyma grzechy najcięższe, aby ten kto dopuścił się grzechu lekkiego, na przykładzie tamtych, łatwo odnalazł sposób uleczenia. Wszak jeśli nawet grzechy ciężkie mają swe lekarstwa, tym bardziej nie brak ich dla mniejszych przewin'' – św. Jan Chryzostom




W grodzie Stanimirsku leżącym gdzieś między Diviną a Sopračem, żył stary i siwy, a przeto uważany za bardzo mądrego kapłan Pliš służący w kącinie Roda; Enka zawiadującego czasem. Przez długie lata jedna rzecz go trapiła, czego wyraz dawał w modłach.
- Wielki Rodzie, ojcze pór roku! - wołał wytrwale przed wyrzeźbionym w drewnie bałwanem karła, noszącego kobiecą chustę na głowie i futro rysia, mającego nogi z brzozy. - Lata biegną szybko niby konie, a ja, biedny twój sługa nie mogę pojąć, czemu raz deszcze a grady niszczą uprawy, dlaczego co roku trapią nas upały i siarczyste mrozy. Czemu, ach, czemu nie może być u nas, na sklawińskiej ziemi, wieczne lato jak w Wyraju? Czy Zima nie może raz na zawsze nas opuścić; zamieszkać wśród Hiperborejczyków i Samojedów, a na nasze ziemie nigdy nie wracać? - Zima obraziła się wielce na te słowa, aż wytrzeszczyła oczy, zaś jej ojciec, Rod, już piętnasty rok słysząc wołanie swego kapłana o wieczne lato, w końcu postanowił spełnić jego prośbę, aby ów czegoś się nauczył.




Za pozwoleniem Ageja sprawił, że na ziemicy między Diviną a Sopračem zapanowało iście afrykańskie lato trwające cały rok. Ludzie, a zwłaszcza kapłan Pliš, zrazu ucieszyli się z tego wielce i dziękowali Enkom czasu, za to co mieli za ich wielką łaskę. Radość nie trwała jednak długo. Brak mrozów sprawił, że wszelkie owady, płazy i gady rozmnożyły się niemożebnie, tak, że zaczęły kąsać ludzi i zjadać zbiory, aż ci jęli przeklinać kapłana Pliša. Na domiar złego wśród płazów, pojawił się władca zwany Żabim Carem, a była to żaba tłusta, zielona i wielka jak pół byka, do tego znająca ludzką mowę. Tenże Żabi Car, pełen pychy i jurny jak Casanova, któregoś dnia upatrzył sobie młodą i piękną dziewczynę idącą zrobić pranie w rzece. Jej imię brzmiało Bałka i była jedyną, ukochaną nad życie córką kapłana Pliša. Szedł za nią potajemnie, aż ją znalazł na kamiennym dziedzińcu świątyni, gdzie stała kamienna studnia i gdzie Bałka chciała rozwiesić pranie. Żabi Car nadął się pychą i pełnym buty głosem oświadczył się jej. Dziewczyna zrazu rumieniąc się, potem zaś blednąc, niezbyt grzecznie odmówiła monarsze, bo był zimny, śliski i nie był człowiekiem. Ów nadął z gniewu przezroczyste balony po obu stronach głowy i skacząc udał się do jeziora planując zemstę. Na drugi dzień, Słowian poczęły gnębić żmije i szerszenie, osy i komary, zaś nieszkodliwe skądinąd żaby i jaszczurki wpychały się we wszystkie zakamarki, nawet do pieców chlebowych. Żabi Car przemówił w zwidzie sennym do mieszkającego w lesie pustelnika Szarzyna o szarej brodzie i szacie, będącego wrogiem kapłana Pliša. Powiedział mu, że domaga się Bałki, Plišowej córki za żonę. Pustelnik powiedział to ludowi, a lud ku rozpaczy sędziwego kapłana, pochwycił jego dziecię i przywiązał do pala nad brzegiem obfitującego w żaby jeziora. Pliš gorzko zapłakał, przepraszał Roda i Rodzenice – Pory Roku, a zwłaszcza Zimę, którą tak pochopnie miał za niepotrzebną i nic nie wartą, sobie samemu zaś gorzko wyrzucał głupotę. Jego córka obnażona do pasa stała przywiązana do słupa, a komary cięły ją bezlitośnie. Żabi Car wynurzył się z jeziora otoczony dworzanami – dużymi i tłustymi żabami i ropuchami. Zarechotał obleśnie i już począł obmacywać Bałkę zimnymi łapami, ona zaś mdlała z przerażenia.
- Kum, kum, rade, rade! - kumkali i rechotali dworacy, co znaczyło: ,,Gorzko! Gorzko!''
- Będzie przedni amplexus – oblizał się Żabi Car.
Do amplexusu jednak nie doszło. Nad jeziorem pojawili się bowiem dwaj witezie – mężowie potężni jak tury, zbrojami z karaceny niczym smoczą łuską okryci. Przyjechali na wielkich i silnych koniach. Jeden z wojowników, ten co zasiadał na karym rumaku znającym ludzką mowę, miał długą, rozwiewaną przez wiatr, czarną brodę poznaczoną nitkami siwizny. Był to sam Ilja Muromiec, syn kmieci z Karačoru, o którym już za życia śpiewano pieśni. Drugi witeź, młodszy od swego towarzysza, złote warkocze noszący, zwał się Alosza Syn Wołwcha. Po ojcu, oprócz władania bronią, znał również nieco zaklęć i czarów. Ilja widząc Żabiego Cara dobierającego się do dziewczyny, podjechał doń na swym koniu, którego imię brzmiało Homel i jednym ciosem miecza rozpłatał jego płaską głowę wydobywając z niej czarodziejski kamień przez Greków zwany batrocholitem. W tym samym czasie Alosza przebił Żabiego Cara trzema strzałami z łuku, a gdy ów szczeznął, rozciął więzy dziewczynie i zwrócił ją ojcu. Tymczasem żmije i dokuczliwe owady jęły kąsać ludzi ze zdwojoną siłą i byłyby ich wyniszczyły, gdyby Rod nie wysłuchał swego kapłana po raz drugi i nie posłał Zimy. Ta zaś w jednej chwili zasypała pola i stepy całymi pudami śniegu, przez co zabiła mrozem poddanych Żabiego Cara. Ilja i Alosza udali się zaś na wschód, gdzieś nad rzekę Tinerpę, gdzie zawsze mogli liczyć na gościnę pani Złatogorki, samotnie wychowującej syna Sokolnika.


*



Złatogorka (Złotogórka, Auromontica) na starych miniaturach zdobiących pergaminowe karty ,,Codex vimrothensis'' przedstawiona została jako niewiasta wielkiej urody, o ciele smukłym, cerze jasnej i długich, złocistych włosach w pięć warkoczy zaplecionych. Malarz ukazał ją w wianku z bluszczu, złotych kolczykach w kształcie żołędzi i w błękitnej sukni zdobionej Słońcem, Księżycem, kometami, drzewem i wysoką Złotą Górą, na której szczycie lęgły się kruki o żelaznych dziobach. Kiedy witała chlebem i solą Ilję i Aloszę; przyjaciół swego rodu, jej ukochany syn Sokolnik przez wiele lat leżał w stodole spętany łańcuchem, który przyrósł do jego nagich pleców.
- Mój syn nie słuchał matki – płacząc mówiła Złatogorka. - Miast pomagać w gospodarstwie i być mi pociechą na stare lata, wolał całymi dniami przesiadywać w karczmie, aby pić siwą wódkę, grać w kości a swawolić z dziewkami. W końcu doigrał się: sam Koffel Pijanica pod postacią bogatego kupca z Mir – gorodu zarzucił na mego syna łańcuch o ogniwach ciężkich i czarnych jak noc. Od tej pory mój mały Sokół leży i jęczy przygnieciony łańcuchem Čorta pijaństwa... - mówiąc to Złatogorka ocierała błękitne oczy atłasową chusteczką.
- W erze dziewiątej kiedy to na świecie żyło mnóstwo rusałek i wodników, nie było za to ludzi jeśli nie liczyć tych leśnych – zaczął opowieść Alosza – w kronikach zapisano historię wodnika Kiepuna. Był on jednym z nałożników rusałczej królowej Goplany III. Miał tę dziwną przypadłość, że swym pępkiem rodził węże, po czym dusił je rękami. Celował w rozpuście i uczył inne wodniki oraz rusałki bawić się częściami sromnymi, co na dworze Goplany III uważano za zdrowe i zabawne. Jednak Wojtech, zielonoskóry i białowłosy wodnik z Ojcowa, gdzie przestrzegano starych cnót, bolał nad gorszycielem. Upominał go przeto w cztery oczy, potem publicznie, aż w końcu uderzył go w głowę kapeluszem, a tym samym zabił – Ilja słuchając tego chrząknął znacząco.
- Wybaczcie – rzekł po chwili Alosza rozumiejąc, że nie pora na opowiadanie o czasach Goplany III.
- Na co czekamy? Czemu warujemy przy stole jak Hromi Daba przy wilkach, kiedy chłopak czeka na naszą pomoc? - rzekł Ilja i rzucił się by zerwać z Sokolnika upokarzający łańcuch.
Alosza go powstrzymał.
- W ten sposób zedrzesz zeń łańcuch wraz ze skórą. Mam lepszy pomysł – po tych słowach wziął udręczonego, ledwo przytomnego z bólu młodzieńca i zaniósł do lasu, gdzie włożył go w mrowisko rudych mrówek boleśnie kąsających. Wypowiedział nad nimi zaklęcie, one zaś oblazły Sokolnika i jak nie poczną podgryzać go. Syn Żala wił się jak piskorz i wył z bólu, mrówki jednak ominęły szerokim łukiem jego oczy, nozdrza i uszy, a skupiły się na odgryzaniu piekielnego łańcucha przyrośniętego do skóry. Skończyły około północy. Alosza opatrzył rany przyszłego bohatera, zaś przeklęte okowy cisnął do rzeki. Wielka była radość Złatogorki, gdy ujrzała swego syna uwolnionego, lecz ów upragniony dzień był równocześnie dniem rozstania.
- Nie sposób trzymać młodego sokoła w ciasnej klatce – powiedziała Złatogorka i pobłogosławiła syna na drodze ku junackim przygodom.
Sokolnik został giermkiem Ilji Muromca, który przez trzydzieści lat nie mógł chodzić, jeno siedzieć na piecu, aż uzyskał nadludzką siłę spożywając chleb i wino od wędrujących starców – Scyty i Sarmaty. Razem z nim i Aloszą udał się w świat.


*

Dalekie były ich podróże i przygody liczne. O niezliczonych, zwycięskich bojach, które stoczyło trzech witezi – Ilja, Alosza i Sokolnik ułożono setki pieśni, śpiewanych jak Sklawinia długa i szeroka przez dziadów lirników.




,,Ilja siedział przy ognisku razem z rosłymi mężami i niewiastą w jasnobłękitnej sukni, której uroda ustępowała jedynie wdziękowi Mokoszy.
- Jestem Wyrwidąb, a to mój brat Waligóra – przedstawił siebie i brata dryblas. - Mnie wykarmiła wilczyca, a mego brata – niedźwiedzica. Obu nas Agej i Enkowie obdarzyli nadludzką siłą. Pewnego razu mój brat i ja zaszliśmy nad Rajskie Morze i w mieście Venetiji (Wenecji) ujrzeliśmy pannę przeznaczoną dla smoka na żer . Zabiliśmy potwora skałą i dębem, a owa panna, która okazała się być naszą siostrą, to była – wyobraź sobie – założyciela owej Venetiji, nazwa miasta wywodzi się od imienia Wanda. Nasza siostra w swym miłosierdziu sama wydała się na pastwę potwora – opowiadał Wyrwidąb. Głos zabrał teraz Waligóra, dotąd milczący.- Naszą matką była Światłowida, wielka czarodziejka. Pewnego razu spotkała księcia Siłę, naszego ojca. Ten kochał ją najszczerzej i stał się jej mężem. Przed ślubem nasza macierz postawiła mu warunek: aby nie widywał jej w szóstym dniu tygodnia. Ojciec zgodził się, lecz później ciekawość nie dawała mu spokoju – czy Światłowida zdradza go? Postanowił ją podglądać i ujrzał jak zamienia się w węża – takie były jej czary odmładzające. Wtem – spostrzegła, że jest obserwowana i frrr... wyleciała bez skrzydeł przez okno. Zamieniła się w jaskółkę. Książę Siła wyleciał za nią i też stał się ptakiem. Resztę dnia przybierali postaci zwierząt, roślin, stworów, żywiołów, aż późnym wieczorem przebaczyli sobie. Niedługo potem urodziliśmy się my. Nasi rodzice byli bardzo bogaci i szanowani, piliśmy mleko matki w szafirowym pałacu, a nasze kołyski były ze złota. Jednak czarownica Smoczycha, kochanka Gorynycza postanowiła się zemścić na naszym ojcu, że odrzucił jej zaloty, by poślubić naszą matką. Smoczycha stanęła na czele armii ażdach, ał, ludzkiej hulajpartii, wojaków dostarczał jej Niemal Człowiek z Nowej Ziemi i obecny król wąpierzy Tybald. Wydała rozkaz, by zabić 'płody suki', czyli nas, toteż nasza matka dała mego brata na wychowanie wilczycy, a mnie – niedźwiedzicy. Oba zwierzęta były jej wiernymi sługami. Co się działo z Wandą, nim założyła gród, to tylko ona sama może opowiedzieć, podobno chroniła się w Tmu – Tarakanie.- Żyłam zamieniona w żabę – rumieniąc się rzekła krasawica.- W ostatniej bitwie – podjął Wyrwidąb – książę Siła rozgromił połączone siły Smoczychy, Niemal Człowieka i Tybalda. Wówczas spotkaliśmy się z rodzicielami. Pomieszkaliśmy razem, po czym zabraliśmy Wandę i ruszyliśmy szukać przygód. Ilja zauroczony Wandą przyłączył się do jej braci [….]'' - K. Oppman ,,Perłowy latopis''



- Nosorożcu, wilku, byku, pryku! - Sokolnik zbiesił się i skrzyżował miecz z Ilją Muromcem, z którym tyle lat przemierzał dzikie szlaki Wielkiej Sklawinii, mając go za mistrza i przyjaciela.
Stal biła o stal, aż sypały się snopy iskier.
- Szaleńcze, poniechaj tej walki! - upominał go Ilja. - Wymieniliśmy się nawęzami, co uczyniło nas braćmi w oczach Ageja i Enków. Starcy powiedzieli mi, że nie jest dane nikomu pokonać mnie w walce, a zabijać ciebie nie chcę – owe jakże rozsądne argumenty nijak nie zdołały ochłodzić gorącej głowy junaka.
- Zabrałeś mi Wandę, a teraz unikasz walki, stary dziadzie! - dzwoniąc orężem rozgoryczony Sokolnik sączył słowa pełne szyderstwa i zawiści.
- Nic ci nie odebrałem, duraku – warczał Ilja tocząc pianę gniewu wynikającego z obelgi. - Wanda nie jest własnością, ani twoją, ani moją – sama mnie wybrała! - w czasie owej walki, Alosza, Waligóra i Wyrwidąb przyglądali się z oddali, pełni zażenowania.
Sokolnik choć silny jak koń, zwinny i doskonale robiący mieczem, nie był w stanie zwyciężyć Ilji Muromca, ów bowiem otrzymał moc bycia niepokonanym. Walkę zakończyła Wanda, która wybiegła z kniei i stanęła między obu walczącymi.
- Kocham was wszystkich – rzekła do Ilji, Aloszy, Sokolnika, Waligóry i Wyrwidęba – lecz za męża chcę Ilję Muromca i nikogo więcej, bo jego miłuję szczególnie – Sokolnik schował miecz do pochwy i nie zważając na słowa pociechy i zachęty do zgody, tocząc łzy smutku i wściekłości ruszył przed siebie gdzie go oczy poniosły.





W owym to czasie wśród Burów Czarnosiermiężnych pojawił się mocarz, którego nazwano Durak – Psuj; wielki nieprzyjaciel drzew. Był to mąż wyższy i potężniejszy niż zwykle bywają synowie ludzcy, podobny z wyglądu do Tatara, albo Kozaka. Miast dłoni miał przyprawione felczerską sztuką dwie tarcze żelazne, których brzegi najeżone były nożami. Owych pił używał, aby ścinać drzewa i urągając Borucie i Leśnej Matce niszczyć i mordować wszystko co nie mogło przed nim uciec. Ludzi również nienawidził; zarzynał carów i kniaziów z ich rodami, zaś lud prosty obracał w niewolników; dziewczęta brał do rozpusty, a będąc ciężkim jak słoń, kazał się dźwigać na barkach jak jarzmo. Z wielkich i grubych jak kolumny prętów żelaznych sporządził klatkę, rozmiarami przypominającą królewski zamek. Uwięził w niej, dla sobie tylko znanych powodów car – ptaka; orła bielika Ihlada (Igłąda); zabójcę węży, wielkiego i silnego jak smok. Klatka z orłem stała na szczycie skalistego wzgórza, zaś Durak – Psuj siedział u jego stóp na tronie i pilnował. Piły wyrastające z jego rąk, warczały obracając się złowieszczo i wiało grozą. Durak – Psuj nigdy nie spał, niby smok co skarbu pilnuje. Wśród plemienia Burów, co czarne siermięgi nosili, powstało powiedzenie, że kto uwolni orła, ten może też zabić nieprzyjaciela lasów. Nikt jednak nie wierzył, że to kiedykolwiek nastąpi.




Sokolnik posłyszał o owej przepowiedni. Którejś nocy, gdy oczy tego co niszczył piękne i stare drzewa świeciły z oddali krwawą łuną, podobny siłą i pięknem młodemu sokołowi, mistrz miecza jak i łuku posłał strzałę z zamek klatki. Posypały się iskry i rozległ się huk, jakby to sam Jarowit uderzył piorunem. Orzeł się zbudził, rozpostarł skrzydła, zaś żelazne pręty połamały się, a rozsypały niczym układanka z patyków przygniatając Duraka – Psuja. Igłąd krzyknął radując się z odzyskanej wolności, poszybował w stronę Księżyca, po czym opadł w dół i zabrał Sokolnika na swój grzbiet. Ten co napełniał lasy zniszczeniem a i ludzkich osad nie oszczędzał, nie zginął pod stosem żelaza, choć żaden smok nie przeżyłby takiego ciężaru. Piły zastępujące mu dłonie groźnie zawarczały, czarne, sumiaste wąsy i kita na wygolonej głowie zjeżyły się, białe spiłowane na kształt kłów zęby zazgrzytały, ryk wydobył się z nagiej, śniadej piersi. Durak – Psuj biegł przed siebie i niszczył wszystko co mu stanęło na drodze. Powalał wiekowe drzewa, rozpłatał zarówno sarenki, które nie były dosyć szybkie, by przed nim uciec, jak i zakutych w zbroję wojów.
- Skąd się taki wziął? - pytali ludzie. - Widać Čorta miał za ojca!
Dyszał i sapał, aż połknął osę. Użądliła go z taką mocą, że tocząc pianę upadł i już nie powstał. Tylko jego tarczowe piły warczały i warczały, tak, że nikt nie odważył się doń podejść. Gdy w końcu z jego trupa ostały się kości, Słowianie odetchnęli i wielka radość między nimi zapanowała. Osę, która stała się powodem śmierci wroga ludzi i przyrody, uczcili rzeźbą kamienną i mawiali, że pewnikiem była to Dziwica, albo i sama Dziewanna Šumina Mati, dla której dzieci nie miał litości.


*

,,Zwierzęta się tam rodzą w pustyniach, jako są lwowie, wsloniowie, bazyliszkowie, kokodrylowie, pardowie (lamparty), osłowie rogaci i rozmaity naród smoków, takieź wężów, które całe lato nie piją, bo tam wody nie masz'' – tekst polski z XVI wieku



Opowieść o czynach Sokolnika, któremu bielik Igłąd służył za wierzchowca zastała wyryta na złotej blasze pokrywającej tarczę rycerza Janika Janimirowica założyciela grodu Joaniny w Grecji. Orzeł wraz z junakiem uczepionym swej szyi, poszybował wyżej niż sięgają szczyty gór Triglav, Krywań i Dormitor, a jego cień ogromny płoszył stada bydła, koni i jeleni. Sokolnik uczuł się szczęśliwy mogąc lecieć wśród chmur, z nikim o nic się nie wadzić, żyć z łowów i nie mieć zmartwień. Igłąd znał ludzką mowę, a jego głos brzmiał niczym bicie wielu dzwonów. Całymi dniami niósł swego wybawcę ku dalekim, dzikim i pełnym tajemnic ziemicom Nirów, czyli Murzynów, noce zaś spędzali na szczytach gór. W czasie tego lotu Sokolnik rzadko spotykał ludzi, a i nie zabiegał o ich towarzystwo, ciągle mając w pamięci waśń z Ilją o Wandę. Zdziczał przeto jakby. Mijał księżyc za księżycem, setki jadowitych trusi i zabijających wzrokiem połozów zginęły w dziobie Ihlada, aż w końcu Sokolnik po raz pierwszy ujrzał Afrykę. Wcześniej słyszał, że jest to ląd pełen dziwów i czarów, najdziwniejszych potworów, zaginionych miast, plemion i skarbów. Teraz gdy sam zawitał w owej krainie, dotąd znanej z pieśni wędrownych grajków, w pustynnej ziemicy Kałagar, gdzie ziemia jest tak rozpalona, że można na niej usmażyć jajo, ujrzał lecące obok orła stadka wielce osobliwych zwierząt. Wyglądały jak żyrafy, lecz miały olbrzymie skrzydła o czarnych piórach. Nie wiedzieć czemu, nie obawiały się Igłąda, choć ów znacznie przewyższał je rozmiarami. Bielik nie atakował swawolących dookoła latających żyraf.





- To gulgaty – objaśnił Sokolnikowi i znów zapadło milczenie.
W mijanych wioskach człowiek i orzeł spotykali nie tylko ludzi. Nie raz i nie dwa bywali goszczeni przez dziwne rasy Cyklopocentaurów – czarnoskórych Centaurów z jednym okiem pośrodku czoła i Zebrocentaurów – również czarnoskórych, lecz od pasa w dół będących zebrami. Sokolnik wielce się zdumiał ich widokiem, zawsze bowiem myślał, że każdy Centaur od pasa w dół jest koniem, albo osłem i oczywiście ma dwoje oczu. Owe dziwne stwory nie żałowały przybyszom z odległej północy pieczonych świń i antylop, oraz wina bananowego. Któregoś dnia, orzeł Igłąd zabrał Sokolnika do krainy, w której ongiś mieszkali ludzie, lecz w chwili gdy toczy się akcja naszej opowieści, zostały po nich jeno białe kości.
- Ci ludzie – rozległ się orli krzyk białogłowego mocarza przestworzy – ściągnęli na siebie gniew Enków wielce nieobyczajnym żywotem, kalaniem ołtarzy rozpustą i krwawymi ofiarami z dziewic i dzieci. Nie słuchali napomnień mężów Bożych wzywających do porzucenia picia krwi i sławienia čortowskich bałwanów, lecz lud o hardym karku miast ich słuchać, kamieniował. Ludzie ci uparcie odtrącali wolę Ageja, który przecież chciał dla nich wyłącznie dobra, przeto spełniła się ich własna wola, choć inaczej niż tego chcieli. Węże o jadzie palącym ich wytruły... - Sokolnik, którego oczy przewyższały bystrością wzrok innych synów ludzkich, lecąc nad wymarłym królestwem murzyńskim dostrzegł syczące kłębowisko żmii i innych węży; ciemnozielonych i perliście nakrapianych.





Każdy z tych znających mroczne tajemnice Čortieńska potworów potrafiłby w całości połknąć barana. Strasznie urosły, odkąd po raz pierwszy nawiedziły spustoszoną przez siebie ziemicę. Pośród owego gniazda żmijowego, które Ukraińcy nazywają ,,ksykunem'', Sokolnik ujrzał pal z przywiązaną doń królewną murzyńską; panną wielce piękną, w suknię z białej kitajki i skórę panterczą odzianą, a jej złote ozdoby lśniły w blasku Słońca niby gwiazdy na niebie. Junak przypomniał sobie wówczas jak w bronionej zatrutymi cierniami osadzie Cyklopocentaurów usłyszał z ust sędziwego bajarza Sfanadaki opowieść o królewnie zwanej Andax z Milindi. Jej ojciec, król Uba pod naciskiem władających mroczną mocą czarowników, którzy służyli Čortom i zwodzili lud, wydał córkę na pastwę wężowego księcia. Teraz nieszczęsna Andax szlochała, a wielkie, zielone żmije drażniły jej ciało ostro zakończonymi językami. Sokolnik widząc to nie czekał, jeno runął w dół na grzbiecie swego orła i kilkoma ciosami mogącego ciąć stal miecza, uśmiercił władcę węży i dziesiątki jego poddanych, rozciął więzy królewnie i zabrał ją ku niebu. Choć panna była piękna i miła, Sokolnik ciągle mając w pamięci Wandę, która odrzuciła jego zaloty, by poślubić Ilję Muromca, bez żalu oddał Andax jej kochankowi, księciu Makuzu, poecie i marzycielowi, który właśnie gromadził drużynę, by ocalić królewnę.





Sokolnik przeżył w Afryce jeszcze wiele innych przygód. Igłąd zaniósł go do krainy otoczonej budzącymi grozę górami, gdzie prócz strusi nie uświadczyłbyś zwierzęcia ni rośliny, za to po horyzont rozciągały się hałdy diamentów. Klejnoty te różnej były wielkości; od drobinki kurzu, aż do jaja olbrzymiego ptaka vorun – patra z Malgalesio. Stanowiły jedyny pokarm zamieszkujących dolinę strusi. Wiele z owych skarbów miało moc magiczną – umożliwiały widzenie rzeczy odległych w czasie i przestrzeni, wykrywanie trucizn, bądź rozumienie obcych języków. Sokolnik wypchał podróżną torbę diamentami tak, że pękała w szwach, aby zanieść je matce. Wielki był jego smutek, gdy nazajutrz drogie kamieni zamieniły się w wodę.
Gdy powrócił do Sklawinii i pożegnał swego przyjaciela orła, który poszybował w stronę podtrzymującej niebiosa góry Triglav – Gwóźdź, opowiadając o swych licznych wojażach i czynach, najmniej wiary znalazł gdy mówił o tym jak wyzwolił afrykańskie królestwo Mala od potwora Tykwy (Ticva). Miał on postać większego niż dom, zdrewniałego i pustego w środku owocu, który toczył się z miejsca na miejsce pochłaniając żywe istoty od ludzi po robaki. Nie mogli mu sprostać najdzielniejsi Murzyni, Centaury, Akefale, olbrzymy, Czarne Uszy, Agogve, Gnu czy inni wojownicy. Dopiero Sokolnik zniszczył Tykwę rozlewając na trasie jej łowów smołę i rąbiąc toporem. Gdy opuszczał Czarne Królestwa jego imię wspominano tam z czcią.


*

Sokolnik kiedy tylko mógł, odwiedzał swoją matkę Złatogorkę, której krasa przeminęła, lecz serce radowało się ze sławy syna. Tak było i teraz. Nad Jurym Kołczewem, rodzinnym siołem Złatogorki nastał dzień lipcowy, jasny i upalny; rozbrzmiewający buczeniem pszczół a przybrany wielobarwną szatą kwiecia. Na dębowym stole spoczywały chleb i sól, garniec miodu, twaróg i kiełbasa. Sokolnik długo opowiadał o tym co przeżył i co widział w dalekich i nieznanych Czarnych Królestwach Afryki gdzie żar słoneczny i choroby strzegą niezmierzonych skarbów przez chciwością białych królów.
Odkąd sięgał pamięcią zawsze pragnął wiedzieć kto jest jego ojcem, lecz matka unikała odpowiedzi, kierując rozmowę na inne tematy, bo ten był dla niej bolesny. Jednak tym razem wyznała prawdę.
- Twoim ojcem, jasny sokole, jest Żal, co włosy ma białe i wzrok ponury. Jest ci on witeź sławą okryty, co zabił multum potworów i z Księżyca przywiózł świętą Księgę Gołębią. Opowiadają o nim, że jedną rękę ma z ciała i kości, a drugą z marmuru. On to zasiał cię w moim łonie, po czym opuścił beztrosko, by nigdy nie wrócić – Sokolnik zapłonął gniewem.
- Przysięgam na Słońce, Księżyc i Gwiazdę Dennnicę, matuszko, że odnajdę Żala i pomszczę na nim twoją krzywdę! - powiedziawszy to, wielce wzburzony dosiadł konia i ruszył w step, Złatogorka zaś zalała się łzami.
Długo jechał Sokolnik, mijał chutory, sioła i grody, bił Scytów a smoki, aż pory roku się odmieniły i śnieg pokrył grubym całunem ziemicę Rusów. Cały czas wypytywał o Żala, podrzutka i bohatera. Dowiedział się, że złożył hołd kniaziowi Mamrotowi i to w jego służbie udał się na Księżyc po ,,Gołębią Księgę''. W końcu Sokolnik odnalazł ojca. Rozpoznał go po czarnym płaszczu i siedmiu siwych warkoczach. Ujrzał go stojącego jak czarny słup, wokół którego tańczyły białe łzy Zimy, a było to w rocznicę dnia, kiedy to Swaróg po raz pierwszy rozpalił Słońce na niebie. Sokolnik zawołał nań donośnym głosem, a gdy Żal odwrócił się, rzucił mu pod nogi rękawicę. Błysnęły miecze i zaczął się pojedynek.
- Znasz mnie, stary pryku? Pamiętasz cudną Złatogorkę? To ja, Sokolnik, owoc twych lędźwi! Przybyłem ukarać się za to, co uczyniłeś mojej matce i mnie, ty zimny, samolubny draniu! - każdemu z tych gorzkich słów towarzyszył donośny szczęk oręża.
- Nie chcę twej śmierci – wychrypiał Żal. - Gdybym spotkał twą macierz teraz, postąpiłbym inaczej – ostrze Sokolnika rozcięło i tak już pokrytą bliznami twarz jego ojca. - Nikt mnie nie kochał – ciągnął Żal – więc od kogo miałem się uczyć czym jest miłość? - Sokolnik nie czuł żalu.
Śnieg prószył, mróz kąsał, zaś ten z witezi, którego ojca nikt nie znał, schwycił swego syna, owoc łona Złatogorki marmurową ręką; darem króla Płanetników Nestinarza za gardło i lekko ścisnął. Sokolnik z bólu wypuścił miecz i tarczę i padł na wznak. Żal dosiadł konia i odjechał.
Sokolnik nie umarł. Nie przestał też szukać pomsty. Dogonił konno swego ojca i gdy ów spał przy ognisku, zakradł się, aby wrazić mu miecz w serce. Choć skradał się cicho jak kot, Żal został ostrzeżony przez Srebronia – pana Księżyca, tak, że krzyczał przez sen i spostrzegł skrytobójcę. Dobył miecza i po krótkim zmaganiu uciął mu głowę. Dusza junaka uleciała ku niebu pod postacią białego sokoła. Rozpętała się zadymka i zmogła Żala, który pokonał wielu.






Tak opowiadają stare baśnie, legendy i mity. Mówią one o odwiecznych ludzkich pragnieniach, z których każde ma swe korzenie w pragnieniu prawdziwego Boga W Trójcy Jedynego. Nie są to oczywiście opowieści natchnione, czy nawet wolne od fałszu. Przeciwnie. Mimo swego piękna, są tak niedoskonałe jak ludzie, co je tworzą, ale i tak więcej w nich prawdy niż we wszystkich kłamstwach polityków.