poniedziałek, 13 maja 2013

Rusałka w Warszawie




W fantazji ,,Córka węża’’, tytułowa bohaterka, wychowująca się w ludzkiej rodzinie rusałka Bogna Nowicka, w dniu swoich urodzin pojechała na wycieczkę do Warszawy. Nocą w parku spotkała inne rusałki, bazyliszka, oraz ożywione posągi Syreny, Nike i Zygmunta III Wazy, którzy opowiadali jej przy ognisku o swoich przygodach. Nazajutrz dziewczynka zwiedzała Sejm, pod którym było wejście do piekła, otworzone przez posła Kacperka. Bogna omal nie została wciągnięta do piekła przez diabła Satanachię, lecz ocaliło ją spojrzenie na krzyż. 



Pieśń o Sowim (pieśń wajdeloty)



,,’Sowi był człowiekiem. Gdy ułowił dzikiego wieprza, wyjął z niego dziewięć śledzion i dał je upiec synom; ci zjedli je. I rozgniewał się na nich i kusił o zejście w otchłań; przez ośmioro wrót nie trafił, dopiero przez dziewiąte dopełnił swej woli za pomocą syna [...]. Gdy ojciec z nim wieczerzał, sporządził mu łoże i pogrzebał go w ziemi. [...]. on zastękał: och objadły mnie robaki i gady. [...] włożył go w drzewo i położył go. [...] on zaś rzekł: wiele pszczół i komarów zjadło mnie, [...] uczynił wielki stos i wrzucił go w ogień [...] a on rzekł: spałem słodko, jak dziecię w kolebce’’’ – M. Derwich i M. Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity’’.


Było to za króla liteńskiego Covina. Konat Zygamus (Sigamus) wesoło ucztował nad brzegiem Nemany, świętując zwycięstwo nad grabieżcami z Burus. Ucztę uświetniał buruski szczupak, wielki jak tygrys, nadziewany kurczakami, beczki piwa i dzbany kwasu chlebowego, oraz miodu. Błazny fikały kozly i rozbrzmiewała pieśń wajdeloty. Pieśniarz grał na lutni i opowiadał dzieje bohaterów.
- Zaśpiewaj nam mistrzu o niedawnych czasach, o czynach Sowiego i jego żony Marychy! – poprosil konat Zygamus. Wajdelota zaczął wesoło:

,,Tu Wiłkokuk z Marychą
Figlowali nielicho,
Ogromniasta wodna sfora,
Ropuszasty król jeziora,
Bo w jeziorze tym na dnie
Śpią topielcy – każdy wie’’.

Dąb, syn Dobromira, spłodził Słowona, ojca Kaliny, Trojany, oraz Marychy. Marycha najmłodsza z nich, o smuklej sylwetce, długich, rudych włosach i zielonych oczach, w rzeczywistości nazywała się ,,Arika’’, zaś imię ,,Marycha’’ nadali jej Polacy, zwać tak jedną ze swych rzek. Inni powiadają, że była córką Baltaina (Bałta), brata Słowona i pramatką plemion z Burus. Jej brat Milasinas wraz z wieloma wojownikami udał się by walczyć z krasnym jak rubin smokiem Ninelem, pożerającym ludzi i palącym lasy i sioła, sługą Gorynycza, a tymczasem powoli kończył się listopad. Marycha, jej macierz i parę sióstr, opiekowały się starym już ojcem Baltainem i bratem Milisem, którego nogi były bezwładne. Ta, której imię użyczyło nazwy rzece, szła nad jedno z pomniejszych, buruskich jezior z naręczem ubrań i kijanką. Gdy zaszła nad brzeg, położyła ubranie i kijankę na ziemi i odpoczywając chwilę popatrzyła w wodę. Już chciała rozpocząć pranie, gdy poczuła, że za jej kosę i suknię chwytają niewieście ręce. Gdy dotknęły jej dłoni i twarzy, ze strachem stwierdziła, ze są zimne jak lód.
- Pomocy! – krzyknęła z całych sił, lecz nikt nie usłyszał.
Ręce ciągnęły ją coraz mocniej, a z wody wynurzyły się niewieście twarze, przedziwnej piękności, potęgowanej jeszcze przez diademy, kolczyki i sznury pereł.
- Och, czemu chcecie mnie utopić? – Marycha płakałą, lecz rusałki z wielką siłą wciągnęły ją w wodę, a ona utopiła się. Przestała widzieć, słyszeć i czuć, lecz nie umarła. Woda pogrążyła ją w głębokim śnie. Marycha była w rodzinnej chacie, a cała radowala się gdy Milasinas pokazywał pochwę do miecza wykonaną ze skóry smoka Ninela. Milis, ciesząc się z powrotu brata tańczył i fikał kozły. Matka upiekła kołacz wielkości dzika i uwarzyła kilka dzbanów kwasu chlebowego. Marycha zbudziła się następnego dnia i odkryła, że znajduje się pod wodą. Nad nią stały rusałki, te same co ją topiły, więc Marycha znów zaczęła płakać.
- Przykro nam, że sprawiłyśmy ci ból – rzekłą jedna z nich. – Teraz jesteś jedną z nas i tak jak my będziesz służyć Zimie.
- Nie chcę, nie lubię Zimy! Mój ojciec i brat potrzebują mojej opieki!
- My też nie chciałyśmy – rzekła ciszej jedna z zimowych rusałek – ale Zima jest uparta i nie zna miłosierdzia, w przeciwuieństwie do Ageja. Jest córką Mar – Zanny i częściowo ją popiera. Możesz jednak pożegnać się z rodziną – do Marychy podszedł wodnik z naręczem sukni; były takie jak zielona, czerwona, żółta i brązowa. Wszystkie były uszyte z liści i pajęczyny, lecz mocne i wygodne jak jedwab. Marycha wybrała szatę z żółtych liści i zmieniła na nią swe ludzkie, przemoczone do suchej nitki ubranie.
Milasinas powrócił już z wyprawy, a jego miecz spoczywał w pochwie z czerwonej, smoczej skóry. Wszyscy martwili się, czemu Marycha tak długo nie wraca. Wreszcie wróciła, odziana w złote liście, a towarzyszyłą jej zimowa rusałka w bieli.
- Gdzie tak długo byłaś? – spytał ojciec, a jego najmłodsza córka rzucała się wszystkim na szyje. Rodzinę ogarnęła trwoga, bo dotarło do nich, że Marycha jest topielicą. Utopiona skaleczyła sobie palec i na biednego Milisa poleciała kropla lodowatej, niebieskiej krwi. Przestraszony od razu zerwał się na nogi, a gdy pojął, że jego kalectwo jest już wyleczone, począł skakać i tańczyć z siostrą.
- Wczoraj gdy poszłam prać, utopiły mnie rusałki – opowiadała Marycha – i stałam się jedną z nich. Do pierwszego śniegu zamieszkam z wami, a potem pójdę służyć Zimie, bo inaczej zasypie was śniegiem i pomrzecie z zimna.
- A czy możemy pójść zamiast ciebie? – spytały się siostry Marychy.
- Niestety. Na Zimę to nie działa – rzekła rusałka towarzysząca ich siostrze.
Marycha zamieszkała z rodziną do końca listopada, a gdy grudzień zaczął się pierwszym śniegiem, pożegnała się z wszystkimi i frrr ... wyleciała przez okno w siną dal. Rusalki zaprowadziły ją nad jezioro Lykayuk, na którego lodach wznosił się lodowy zamek Zimy; Winterfort, lub Vracasievo. Tam złorzyła z innymi przysięgę wierności Zimie i co dzień wykonywała jej rozkazy. A to miała sypać śniegiem, a to zgarniać śnieg z powierzchni jezior, by ryby mogły oddychać, innym razem malować białe kwiaty na zastępujących szyby w oknach świńskich lub rybich pęcherzach, wreszcie pomagała zwierzętom znaleźć pokarm. ,,Może ona nie jest taka złą, ta siostra Zarazy’’ – myślała Marycha. Któregoś lutowego dnia, Zima znów kazała jej stanąć przed swym obliczem.
- Ci leśni ludzie, zaślepieni pychą opuścili swe plemię, by szukać przygód. Głupcy! – mówiła Zima. – Chcę, abyś ich ukarała śmiercią – Marycha udała się do lasu, gdzie dwóch leśnych ludzi marło z zimna i głodu, po czym zaprowadziła ich do plemienia, które opuścili. Następnie wróciła do Vracasieva. Padła na twarz przed Zimą i rzekła:
- Możesz mnie zabic, pani, bo nie spełniłam twego rozkazu. Ulitowałam się nad nimi i nie poczytuję sobie tego za słabość, bo przecież sam Agej jest miłosierny – Zima uważnie słuchała, a wszystkie jej służebnice i słudzy zamarli z trwogi, bo polubili Marychę, a znali okrucieństwo swej pani.
- Żyj – rzekła wreszcie Rodzenica – ja nie jestem Čortem – dodała łagodnie.
Tak mijały dni, aż zbliżał się czas, gdy rząd przyrody miała po Zimie objąć Wiosna. Lody na Lykayuku powoli pękały, a Winterfort topniał i trząsł się w posadach. Zimowe rusalki przygotowywały się, aby razem ze swą panią, bałwanem Śnieżelcem i jej wierzchowce; Białym Turem udać się przez morze na północ. Marychę bolało to, że kochając Wiosnę musi się przed nią ukrywać i ze nie ujrzy jej piekna. Gdy płakała nad tym, sama na łące, została wezwana do zamku Zimy. Przed tronem jej pani, stał dziwny stwór. Był to ogromny mąż, o wilczej głowie, z której tyłu wisiał wiclzy ogon. Palce dłoni i stóp były zakończone orlimi szponami. Miał on również żmiję zamiast ogona. Straszna istota.
- To jest Wiłkokuk, syn Boruty i Leśnej Matki – rzekła Marysze jedna z rusałek. – On służy królowej Betel – Gausse z jeziora Mamir.
Wiłkokuk długo rozmawiał z Zimą, dawał jej szafiry, po czym podszedł do struchlałej Marychy.
- Agej zlitował się nad twoją tęsknotą za Wiosną i Latem – rzekł wilczy pysk. – Rzekł o tym mojej pani, królowej Betel – Gausse i ona zaprasza cię byś jej służyła. Nie bój się mnie. Jestem Wiłkokuk, a tyś się zwiesz Marycha, tak?
- Tak – potwierdzila rusałka.
- Wykupiłem cię od Zimy – rzekł potwór – już nie będziesz musiałą jej służyć – tak gawędząc, Wiłkokuk i Marycha opuścili walący się Winterfort i zaszli nad jezioro Mamir. Hul w wodę i już byli na dnie. Weszli do pałacu, gdzie wyszla im na spotkanie królowa Jeizora. Wielka jak ciele, Betel – Gausse była ropuchą w złotej koronie. Na jej widok, Marycha mimo woli krzyknęła ze strachu.
- Nie bój się mnie, moje dziecko – rzekła ropucha – kiedyś byłam krasawicą jak ty, lecz nieszczęśnam nazwałam krzywe prostym, a proste krzywym i to mnie zgubiło – była to prawda. – Jednak jak świat się skończy, znów będę piękna – z czasem rusałka i Enka pokochały się jak córka i matka. Pewnego razu rozmawiały ze sobą.
- Chciałabym kochać i być kochaną – mówiła Marycha – być żoną i matką...
- Wierzę, że wiele istot chciałoby wyjść za ciebie, aż znajdzie się mąż zdatny do przyjęcia twej miłości – mówiła Betel – Gausse. – Wiem, że chcesz dawać, może znajdzie się ktoś godny twych darów i ofiar ...




*
Konat Zygamus usnął za stołem, a z nim jego drużyna. Wajdelota skończył pieśń. Jednak następnego dnia, pieśniarz znów został wezwany na dwór konata. Zygamusowi poemat tak się spodobał, że zażądał dalszej części. Wajdelota szarpnął struny lutni i przy jej dźwięku kontynuowal opowieść...
- Posłuchajcie opowieści, która w głowie się nie mieści! – zaczął. – Minęły wieki, przeminęła era dwunasta, a Lech I Dalmacki, pierwszy król Analapii, zbuudował swą stolicę Nestę. Betel – Gausse, Wiłkokuk i Marycha żyli nadal, w młodości. Minęły kolejne stulecia. Jeszcze przed przybyciem Palemona, za tyranii Musulusa, żył na liteńskiej ziemi, nad Nemaną, Sowi (Sovi), syn konata Asztakiełły. Niedobry był i psotny. Już jako pacholę lubił bić słabszych od siebie, niszczyć mrowiska i plądrować ptasie gniazda. Później Čorty Kania i Paskuda wodziły go do dziewcząt i być może miał z nimi synów i córki. Był obojętny na Ageja i Enków, ale nie na gorzałkę. Ojciec ubolewał nad zepsuciem syna i aby go naprawić łoił mu skórę pasem, lecz to nie pomagało. Pewnego razu, Sowi ze swoją bandą udał się na wieś, bo na zwierzęta domowe poluje się łatwiej, niż na te dzikie. Sowi z grzbietu konia ujrzał wieprza; natychmiast zabił go oszczepem. Właściciel świni był wściekły, lecz szkodnik był synem konata, a wówczas konatów poważano niemal jak Enków. Wesoła kompania zabrała wieprza na polanę (tragarzem musiał być jego biedny właściciel) i tam rozpaliła ognisko. Gdy zaczęto patroszyć zwierzę, okazało się, że ma aż dziewięć śledzion.
- Nawia Jasna sklada się z dziewięciu wysp – zamyślił się kolega Sowiego imieniem Obsrus (Borsuk), lecz nikt go nie sluchał.
Nagle – pieczenie świni przerwał oddział zbrojnych jeźdźców, na czele których stał Isis, dziadek Sowiego.
- Twój ojciec przysłał mnie do ciebie. Coś znowu zrobił? – spytał. – Sowi i jego towarzysze poczęli się kłamliwie tłumaczyć, lecz właściciel świni, nie omieszkał się poskarżyć na zabicie mu wieprza. Isis zapłacił chłopu odszkodowanie, a następnie odłączył Sowiego od jego bandy i zawiódł do siedziby rodowej. Tam ojciec i dziad długo rozmawiali za zamkniętymi drzwiami, aż wreszcie Isis podszedł do Sowiego i pokazał mu duży, złoty klucz zdobiony perłami i szafirami. Klucz ociekał krwią.
- To zostało znalezione w świni – rzekł uroczyście.
- Tej o dziewięciu śłedzionach – domyślił się Sowi.
- Nie myśl, że to zwykły klucz – kontynuował dziadek. – Tym można otworzyć bramy Nawi Jasnej, gdzie jytnas szczęśliwie żyją z Agejem i Welesem – następnie zaczął opowiadać o tym miejscu, zwanym też Wyspami Błogosławionymi, oraz o dwóch pozostałych archipelagach Nawi. Godzinami rozprawial o Ageju, Enkach i jytnas, przy okazji jakby mówiąc wiele o cnotach, o sprawiedliwości i miłosierdziu. Sowi po raz pierwszy zaczął słuchać dziadka, którego dotąd uważał za nudziarza z wypiekami na policzkach. W jego sercu urosło pragnienie, by odnaleźć to cudowne miejsce. Pragnienie roslo i rosło z każdym dniem, a Sowi powoli się zmieniał. Odstawił wódkę i piwo, zaniechał rozpusty i kradzieży, aż w końcu ojciec się zdziwił, a i matka była pełna radości. Syn konata nie rozstawał się z kluczem do nawi Jasnej. Pewnego dnia, umyślił sobie, że poplynie w świat szukać tej cudownej krainy, o której polożeniu wiedział tylko, że jest daleko, daleko na zachodzie. Asztakiełło zgodził się, choć niechętnie, bo kochał syna, a na swego następcę wyznaczył młodszego brata Sowiego, Karkaniełłę, znacznie spokojniejszego i posluszniejszego. Cała rodzina zgromadzilą się na uczcie pożegnalnej, a następnie Sowi, zgromadziwszy drużynę, zbudował korab i wypłynął nim na Morze Srebrne.
Korab o nazwie ,,Veles’’ płynął na zachód, aż u wybrzeży Burus, za wiedza i zgoda Musulusa został zaatakowany przez morskiego i powietrznego Čorta o imieniu Przegrzecha. Ów wywołał sztorm, lecz ,,Velesa’’ od zatopienia uratowała Jurata. Przegoniła Przegrzechę trójzębem, a korab, który napełniał się wodą, wzięła w obie dłonie i delikatnie złorzyła na brzegu wyspy Saremy, na której Wanda i Libusza spędzały lato, gdy były jeszcze dziewczętami, a która leżała u wybrzeży kraju Oxland. Nikt z załogi ,,Velesa’’ nie zginął, nikt też dziękując Juracie nie zdawał sobie sprawy, co go czeka. Zwłaszcza Sowi. Sarema była zamieszkana, lecz nie przez ludzi, tylko Oxiów. Byli to ludzie z foczymi głowami, którzy mieli nad sobą króla – też człowieka z głową foki, goszczącego królewny z Analapii i Bohemii. Oxiowie z Oxlandu podlegali włądzy licznych wodzów plemiennych, podobnie jak ich południowi sąsiedzi – Wydrzanie; ludzie z głowami wydr. Musulus nigdy nie podbił tego kraju. Król Saremy, Kellu Varvar gościł w swym zamku, oprócz córek Kraka i Kroka II także posłów od dziewięciu konatów z Burus i Marychę, wysłanniczkę królowej Betel – Gausse z jeziora Mamir. Otóż Oxiowie z Saremy chcieli otworzyć kopalnię w Burus, a posłom i ich mocodawcom zależało, by kopalnia nie zniszczyła tej pieknej krainy. Rozbitkowie z ,,Velesa’’ rozdizleili się, by szukać wody i żywności. Sowi zaszedł do nadmorskiej osady, na targ. Był głodny i to obudziło jego dawną naturę. Próbował ukraść łososia, lecz złapano go i przyprowadzono do króla, aby osądził złodzieja. Wnet, oprócz Sowiego na zamku znalazła się cała załoga ,,Velesa’’. Ludzie ci kiedyś słyszeli, że gdzieś nad Morzem Srebrnym żyją Oxiowie z foczymi głowami, lecz nie wierzyli w to. Król sądził długo i spokojnie. ,,Pewnie mnie każe zabić, albo zamknąć w lochu’’ – myślał Sowi, gdy tymczasem usłyszał.
- Ja, Kellu Varvar, z łaski Ageja i Enków, król Saremy, postanawiam: człek imieniem Sowi, za karę za próbę kradzieży łososia, będzie pracowal w gospodarstwie Samavu Astava , sprzedawcy ryb, którego chciał okraść. Wyrok zapadł, rozejść się! – sądowi nad Sowi przypatrywała się Marycha i żal jej było tego człowieka. Sowi tymczasem rabał drwa, palił w kominku, nosił wodę i opiekował się zwierzętami gospodarskimi. Jego towarzysze z ,,Velesa’’ mogli go odwiedzać. Pewnego razu, za zgodą króla, Marycha udała się do Astava, wielce zadowolonego z pracy Sowiego i dała sprzedawcy ryb swą kolię z szafirami i złoty diadem, dary od królowej Betel – Gausse, mówiąc:
- Chcę wykupić od ciebie tego Bałta, który pracuje u ciebie z wyroku króla – Ox się zgodził i Sowi odzyskał wolność. Tymczasem załoga ,,Velesa’’ naprawiła statek i odpłynęła na nim, nie wiemy gdzie. Sowi został się na Saremie i zaprzyjaźnił z Marychą. Przyjaźń przerodziłą się w miłość, aż po długim narzeczeństwie, pobrali się. Człowiek wtajemniczył rusałkę w swe marzenie odnalezienia Nawi Jasnej. Pokazał jej również klucz, który przed laty dostał od dziadka, który rzekomo znalazł go w świńskich trzewiach. Oboje ślubowali Mokoszy, że nie będą współżyć cieleśnie, aż odnajdą Nawię. Król Saremy, który kochał Marychę jak córkę, polecił jej i Soweimu płynąć do Analapii.
- Na południu tego kraju, jest miasto stołeczne Grakchov – mówił. – Tam jak myślę pomogą wam odnaleźć to czego szukacie – dał im również statek o nazwie ,,Simi – Abö’’, nazwany tak na cześć Oxa, Kellu Simi – Abö z ery jedenastej, sługi Juraty. Korab długo płynął, aż zacumował w analapijskim grodzie Canum. W Analapii panował wówczas Krak.



*
,,Bazyliszek. Smok o głowie jaszczurczej z kogucim grzebieniem i dzwonkami, tułowiem karpia, przednimi kończynami modliszki, a tylnymi orła i szczurzym ogonem. Ma wielkie, czarne oczy. Zabija posyłając z nich parę czarnych piorunów. Mięsożerny, wykluwa się z koguciego jaja wysiedzianego przez ropuchę. Z dawnych przekazów znamy bazyliszki zabijane przez wodnika Volcha Alabastę i Tatrę za pomocą przedmiotów odbijających pioruny lecące z oczu tych smoków’’ – Kosa Owinniczew ,,Animalistyka’’.

Sowi i Marycha wzdłuż Visany przemierzali prowincje Pomori, Küjv, Mazivę, aż doszli do stojącego wówczas od niedawna grodu Sirenopolis (Miasto Syreny), gdzie zatrzymali się na nocleg. W pobliżu były osady Czarna Wólka (ruiny) i Jeziorna, gdzie ongiś król Jurand I zwyciężył Amazonki. W erze jedenastej, na miejscu Sirenopolis wznosiła się osada Mavkovo, zniszczył ją potop. Sirenopolitańczycy byli bardzo gościnni, na spotkanie wędrowców wyszli założyciele grodu, mąż i niewiasta, obaj o siwych włosach, niosąc chleb i sól. Pokazywali Sowiemu i marysze swój gród i dużo opowiadali.
- Jestem Wars (Varsus, Vars) – mówił starzec – a to moja żona Sawa (Sava). Byłem rybakiem znad Visany i pewnego razu uwolniłem moją lubą z niewoli zbójców. Uciekając przed ich hersztem, Torgolikiem, dotarliśmy aż tu, gdzie zamieszkaliśmy. Sawa urodziła liczne dzieci, które gdy dorosły, zaczęły budować własne chaty obok naszej, aż z czasem powstał tu gród. Nazwaliśmy go Sirenopolis, choć może słuszniej nosilby nazwę ,,Ondinopolis’’, bo rzeczna syrena to ondyna – oczy Sowiego i Marychy utkwiły w oświetlonym blaskiem księżyca drewnianym pomniku syreny trzymającej miecz i tarczę.
- Dlaczego syrena jest dla was taka ważna? – spytała Marycha.
- Kiedy było nam ciężko, lub rozdzielała nas niezgoda – przemówiła Sawa – z Visany dolatywał nas jej kojący śpiew, piekniejszy ponad wszystkie wyobrażenia i dzięki niemu praca szła nam lepiej i lżej i serce było mniej skore do swarów. Czasem gdy głodowaliśmy, zostawiała nam jedzenie i napój na brzegu – posiłek syreni, lecz jadalny dla ludzi. Była tak szczodra, że dzieliła się z nami swymi koronami, kolczykami i naszyjnikami i innymi klejnotami, bysmy mogli za nie nakupić w Jeziornej potrzebnych rzeczy. Nasz pierwszy syn, jako ostatni widział ją w Visanie. Potem na zawsze zamilkł jej śpiew.
- Czy znacie jej imię? – spytał Sowi.
- Hmm. To nie była Meluzyna, żona Pochwista, bo ta ma skrzydła – rzekł Wars. – Myśleliśmy, że to Bereginia, co w dziewiątej erze rządziłą rusałkami. Jednak Bereginia miała włosy złote, a nasza syrena – rude. Może to była Viscla – pani Visany i prowincji nazwanej jej imieniem? Dla nas zawsze pozostanie Syreną z Sirenopolis – Sowi i Marycha zasnęli i sniły im się syreny pluskające w Visanie. Następnego dnia byliby wyruszyli w dalszą drogę, gdyby nie Święto Kupały. Sam Wars namawial ich by zostali.
- Świętem tym czcimy Mokoszę, która urodziła Sobotnią Górę; po starokrasnemu Monta Cupalis, stąd nasze święto zowiemy Kupałą – mówił Wars. – Sobotnia Góra ma dla nas wielkie znaczenie, bo wody tryskające ze źródełka na szczycie tej góry leczą wszystkie choroby i nawet zmarłych czynią żywymi. Gdy arcykapłan Ageja z Nesty koronuje nam króla czy królową, to kropi mu czoło wodą z Visany i właśnie – z Sobotniej Góry – odsapnął trochę, po czym dodał. – Ciemlo Cupalis (Noc Kupały) to czas radości całego stworzenia, cudów i czarów. Nie wiem czy potomkowie Baltaina o tym wiedzą, ale w dzisiejszą noc zakwita czarodziejski kwiat paproci, spełniający wszelkie życzenia, lecz nie jest łatwo go zdobyć... – Sowi i Marycha postanowili zostać na święcie. Sowi szczególnie pożądał kwiatu paproci. Wziął kąpiel w balii, ubrał się odświętnie i niecierpliwie oczekiwał nocy. Marycha nie pragnęła zdobyć zaczarowanego kwiatu. ,,Jeśli on spełnia wszystkie życzenia, to też takie, które są sprzeczne z wolą Ageja, a więc nie przynoszące nam szczęścia’’ – myślała i ostrzegała tak męża. Dzień się skończył i mieszkańcy Sirenopolis rozpalili poza grodem ogniska, by obchodzić przy nich święto. Sowi i Marycha zagłębili się w las, by szukać kwiatu paproci. Wielu ludzi poświęciło życie, by go odnaleźć, a nie odnalazło. Wielu też z tego powodu postradało rozum. Mówiono, że kwiat paproci jest złoty, świeci jak małe Słoneczko, oraz, że ma sześć płatków. Trudno go znaleźć, bo zakrywają go paprocie. Mąż i żona szli przez gęsty, ciemny las, uważnie przypatrując się runu. Ponieważ Marycha była rusałką, jej zielone oczy świeciły jak u kota. Wtem stanął przed nimi wilk, a Sowi schwycił za sztylet.
- Schowaj nóż – rzekł ludzkim głosem wilk. – W tę noc nikogo nie krzywdzę. Mówię wam po dobroci nie szukajcie kwaitu paproci, bo was zniewoli – wilk uciekł, a Sowi wbrew radom żony szukał dalej.
Sytuacja taka powtarzała się. Przed zgubnym wływem czarodziejskiego kwiecia ostrzegał ryś, niedźwiedź, tur, jeż, żmija, tchórz i jakaś leśna rusałka. Na próżno! Wreszcie Sowi ujrzał srebrną muchę, która bzycząc, zdawała się mu mówić ,,to tu’’, ,,to tu’’. Rozgarnął paprocie i ujrzał niby sześciopromienną złotą gwiazdkę. Kwiat paproci. Uradowany zerwał go i powąchał razem z Marychą. Kwiat pachniał upajająco. Krążąca wokół srebrna mucha coś szeptałą do ucha Sowiego.
- Teraz jest twój i tylko twój. Nie wolno ci się z nikim nim dzielić, abyś go nie stracił – Sowi zawahał się, bo nie tak uczył Agej i Enkowie, ale chęć posiadania magicznej rośliny była większa. Przycisnął kwiat do piersi i aż krzyknął z bólu, gdy jego korzenie przebiły mu ciało i owinęły się koło serca. Noc Kupały dobiegała końca, a nietoperze i sowy wracające do swych kryjówek wołały: ,,Biada’’! Sowi i Marycha byli tak zmęczeni, że usnęli w paprociach.
Niemal całe Sirenopolis zbiegło się, by patrzeć na Sowiego. Junak, zdobywca kwiatu paproci stał na dachu i próbował skoczyć. Marycha zalewałą się łzami i przybrawszy postać Światła, wzleciała w górę, by go ratować, lecz on nie chciał i zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Wszystko to dlatego, że Sowi usłyszał głos z kwiatu paproci:
- Jesteś jak bóg dla mnie. Ze mną wszystko możesz, na przykład skoczyć z dachu i przeżyc. Spróbuj! – Sowi posłuchał, bo był nieco zarozumiały i skoczył. Niewiasty wrzasnęły jak jeden mąż, a Sowi bezpiecznie wylądował na ziemi. Marycha rzuciła się by go ściskać i całować. Ludzie pytali się jak to możliwe, że przeżył, a on wskazując pierś rzekł:
- Znalazłem kwiat paproci. To jego zasługa – zbiegowisko się rozeszło, lecz cały gród huczał od plotek. Opowiadano nie tylko o wyczynie Sowiego. Na ulicy Kosorondo (Krzywe Koło) była wielka piwnica, a w niej bazyliszek. Wyglądał zupelnie jak w opisie Owinniczewa na kartach ,,Animalistyki’’.
- Bazyliszek jest utrapieniem mego życia – mówiła jakaś starsza niewiasta. – Pozabijał mi całą rodzinę – wielu sirenopolitańczyków straciło z oczu potwora kogoś bliskiego.
Sowi i Marycha chcąc pomóc, udali się na nieszczęsną ulicę. Rusałka wzięła ze sobą lusterko o złotej rączce i ramce, dar królowej Betel – Gausse, by odbijać czarne pioruny lecące z oczu bestii. Gdy weszli do piwnicy, ujrzeli bazyliszka, zajętego ogryzaniem kości upieczonego piorunem psa. Potwór wyczuł węchem przybyszów i spojrzał na nich. Z oka wystrzelił piorun, lecz odbiwszy się w lusterku Marychy ugodził potwora. W tej samej chwili, Sowi pomyślał życzenie: ,,Niech bazyliszek pęknie’’ i tak się stało. Cała ulica była zbryzgana jego krwią i trzewiami. Sowi i Marycha znaleźli się na ustach wszystkich.
W erze jedenastej żył wójt Czarnej Wólki imieniem Kłysz. By zaspokoić swą żądzę gwałcił dzieci, aż pewnego razu jego ofiarą padło dziecko czarownicy. Ta zamieniła Kłysza w potwora.

,,Stał się czarny jak skóra nocnicy, oczy poczerwieniały, wyrosły mu białe kły, rogi, nogi i ogon kozła. [...] Już nie nazywano go Kłyszem, lecz ‘Czarną Wólką’’’ – K. Oppman ,,Perłowy latopis’’.

Odtąd żywił się mięsem, najchętniej ludzkim. Dożył końca ery jedenastej, przeczekał potop pod ziemią, przezył całą erę dwunastą, aż do obecnej. Przez ten czas żyło wielu herosów, lecz żaden nie zabił szalejącego w najlepsze Czarnej Wólki. Wreszcie Sowi, usłyszawszy o tym postrachu Sirenopolis, rzekł do kwiatu paproci: ,,Przenieś mnie do potwora’’. Wnet Sowi i Marycha stanęli przed obliczem monstrum, takiego samego jak w opisie Kosy Oppmana. Czarna Wólka ryknął rozdzierająco i natarł na nich. Rusałka zraniła go sztyletem; polał się strumień zielonej, cuchnącej siarką i smołą krwi, a tymczasem sowi chwycił miecz wyczarowany przez kwiat paproci i zabił nim potwora. Następnie uciął mu głowę i w wielkim triumfie wrócił do Sirenopolis, obsypywany kwiatami. Jednak Wars i Sawa współczuli Czarnej Wólce. ,,On kiedyś był człowiekiem, choć pełnił czyny niegodne człowieka. Może zachowałą się w nim ludzka dusza’’ – mówił Wars.
Sowi, ulubieniec grodu, usłyszał, że w jednej z piwnic mieszka Złota Kaczka, a jest to królewna zaklęta w ptaka. Kto ją odnajdzie, tego obdaruje wielkimi skarbami. Potrzeba jednak odwagi, bo strzegą jej groźne zwierzęta, wśród nich są lwy. Junak z wolna zapominając o celu wyprawy, nie mógł się powstrzymać, by nie pójść do Złotej Kaczki.
- A Jasna Nawia? – przypomniała mu Marycha.
- Poczeka – odparł niefrasobliwie Sowi i oboje udali się do wskazanej im piwnicy pod opuszczonym domem. Żona Sowiego wzięła ze sobą końską szynkę. Gdy znaleźli się w piwnicy, odkryli jej ogrom – była jeszcze większa niż ta, w której mieszkał bazyliszek, a przecież każdy bazyliszek jest wyższy od dorosłego męża. Niebawem w piwnicznym mroku zalśniły żółte oczy. Rusałka rzuciła na ziemię końską szynkę i poczęły się do niej schodzić dzikie zwierzęta, często z dalekich krain. Były tam lwy, lewarty, tygrysy, wilki, niedźwiedzie i psiorygi z węglowych kopalń Śląża. Psioryg (kudelinierorihus) to dziwny, podziemny zwierz o głowie kreta, tułowiu i łapach wilka i szczurzym ogonie. Bardzo rzadko może być groźny dla górników. Wędrówka po piwnicy trwała długo, aż ujrzeli alabastrową fontannę, w której pływała kaczka o złotych piórach, nogach i dziobie. Jej główkę zdobiła złota korona, a oczy miała z szafirów. Błysnął płonmień i na miejscu fontanny stanęło łoże z kości słoniowej, pełne puchowych poduszek, nakryte pierzyną. Leżała na nim cudna panna, niezwykle podobna do Marychy, lecz piękniejsza. Była ubrana w zieloną suknię z jedwabiu ( a może z liści?), nosiła złotą koronę, złotą obręcz na szyi i srebrny pierścień ze szmaragdem. Kwiat paproci mówił Sowiemu:
- Klęknij przed nią, to wielka pani – Sowi upadł na twarz, marycha lekko dygnęła, a panna rozkazała nietoperzom, by poczęstowały gości winem. Następnie nacisnęła jakiś guziczek w łożu i magicznym sposobem piwnica wypełniła się skarbami, a bure i białe niedźwiedzie napelniły perłami, kruszcami i drogimi kamieniami przepastne wory. ,,Pamiętaj, że wolno ci ich użyć tylko dla siebie, bo inaczej przepadną’’ – mówił Sowiemu głos z kwiatu paproci. Panna imieniem Anas Avra (Złota Kaczka) stuknęła się srebrnym kielichem z Sowim i Marychą, po czym rozpoczęła opowieść...
- U północnych rubieży Imperium Romanum leży wielka wyspa Brytania. Rzymianie zbudowali tam miasto Londinium (Łonodon). Niedaleko tego miasta znajduje się kraina o nazwie Kukania (Kukaniya), lub Szlarafia (Šlarafiya, Šlarafenland). Otacza ją wysoki mur i strzegą jej ogry, to jest niedźwiedzie o ludzkich głowach. Potrafią być groźne, ale łatwo je przekupić miodem, malinami, lub tandetnymi błyskotkami. Wówczas chętnie wpuszczają do Szlarafii. - ,,Ona jest piękniejsza i milsza niż Marycha – mówił Sowiemu kwiat paproci – porzuć swą zimną jak trup zonę i rzuc się w objęcia tej slicznej królowej – jednak Sowi szybko odrzucił te myśłi, bo szczerze kochał Marychę. – Szlarafia to raj na ziemi. W rzekach i jeziorach płyną wino, wódka, piwo, mleko, zupy, maślanka i miód. Zamiast trawy rośnie kiszona kapusta. Drzewa i krzewy uginają się od owoców, a wszystkie grzyby są jadalne. Wyobraź sobie lasy pełne pieczonego mięsiwa, domy z cukru, ciasta i ryb, góry z sera i twarogu, padające z deszczem wódkę, kaszę, groch, kawior, rzodkiewki, bagna tartego chrzanu, kamienie i skały z chleba, stawy śmietany, ziemię z pasztetu i obfitość wszelkiego innego jadła – obojgu ślinka ciekła. – W Szlarafii nikt nie pracuje, tylko wszyscy całymi dniami leżą, jedzą i piją, tyją i aż im więcej już przez gardło nie przechodzi. Bułki, kluski, pierogi, orzechy, rodzynki – mmm ... – rozmarzyła się piękna panio. – Mogę dać ci mapę, abyś mógł trafić do tej cudownej krainy i co dzień kąpać się w morzu kwasu chlebowego – Sowi skrzywił się z obrzydzenia.
- Dziękuję wam najaśniejsza pani, ale moja żona i ja szukamy Nawi Jasnej.
Sowi i Marycha opuścili piwnicę, a bure i białe niedźwiedzie pomogły im wynieść na powierzchnię skarby od Złotej Kaczki. Rychło opuścili Sirenopolis i udali się do Grodu Korabia.



*
Gród Korabia (Pontusopolis, Polis ov Pontus) istniał już w erze jedenastej, a za Lecha III przez pewein czas był stolicą starożytnego Aplanu. Zniszczony przez potop, został odbudowany pod koniec ery dwunastej za panowania Samona. Kwiat paproci z wolna coraz bardziej zdobywał panowanie nad Sowim. Ów mając skarby od Złotej Kaczki i liczne nagrody za zabicie bazyliszka i Czarnej Wólki, przyjął od króla Kraka tytuł żupański. Kupił sobie dom w Grodzie Korabia, lecz Marysze kazał mieszkać osobno. Osiedliła się w stawie na podgrodziu. Pewnego razu mąż wezwał ją do siebie. Towarzyszył mu jakiś typ, który za coś płacił złotem, po czym chwycił Marychę za włosy i roześmiał się od ucha do ucha. Zrozumiała. Sowi ją sprzedał. Typ prowadził ją do lasu, był bowiem rozbójnikiem. Już weszli między drzewa, gdy Marycha coś sobie przypomniała. Przybrała postać Światła, a zbój wrzasnął, oparzywszy sobie rękę. W innej wersji, Marycha została sprzedana do zamtuza, lecz zamieniwszy się w Światło spaliła zbudowany z drewna dom rozpusty, a stręczyciel jako jedyny poniósł śmierć w płomieniach. Tymczasem Sowi całkiem zapomniał o celu wyprawy, jakim było poszukiwanie Nawi Jasnej. Co dzień urządzał uczty, wystawne jak u samego Lukullusa, żłopał wódkę, wino, piwo i miód niczym smok z Vovel wody Visany, często odwiedzał zamtuzy, pojedynkował się z innymi szlachetnie urodzonymi, by zdobyć ich bogactwa, lwy ciagnęły jego złoty rydwan zdobiony lapis – lazuli, a głos z przeklętego kwiatu paproci podsuwał mu nowe szaleństwa. Towarzyszem jego zabaw był Rzymianin, Faust Ikar (Faustus Icarus, Favest Ikarus). Urodził się w Rzymie w rodzinie patrycjuszowskiej. Szybko przepuścił majątek rodowy na hulankach i rozpuście. Próbował odzyskać bogactwo za pomocą magi i w tym celu wiele podróżował, aż trafił do Analapii. Będąc raz gościem sabatu na Łysej Górze, otrzymał od czarownic krem umożliwiający latanie. Niewolnik utracjusza nasmarował go kremem, a jego pan zaczął latać na miotle; pokazał się tak w Grakchovie i myślał nawet czyby nie polecieć do Rzymu. ,,A nuz uznają mnie za boga, skoro umiem latać’’? – myślał.
Któregoś dnia, Faust Ikar zaprosił Sowiego na polowanie. Szli do lasu, a Rzymianin prowadził na smyczy szóstkę wielkich jak dogi, białych psów o czerwonych oczach i różowych uszach.
- Wiesz – mówił łamanym starokrasnym – Brytania to dziki kraj. Jest tam zimno, deszczowo i jest pełno głupich druidów, którzy patroszą ludzi. Na przykład taki Olma; namiestnik wyznaczył nagrodę za jego głowę. Ten pusty łeb, uwieńczony jemiołą, ubzdurał sobie, że wymorduje wszystkich Rzymian. W tym celu sprzedaje im psy mysliwskie, które ich rozszarpują – psy Fausta Ikara zostały kupione od Celtów. – Swoją nazwę Brytania otrzymała od królowej Brygidy, obecnie czczonej tam jako bogini Brygid. Grób owej Brygidy znaczą wielkie kamienne bloki – tak rozmawiając myśliwi natknęli się na Borutę, dosiadającego łosia..
- Te psy są zaczarowane i chcą was rozszarpać – mówił uwieńczony dębowym listowiem władca lasów, którego Faust Ikar nazywał w myśli bogiem Faunem. Ostrzeżenie nie pomogło i zostało zbyte grubiaństwem, choć Sowi radził go posłuchać. Myśliwi ujrzeli sarnę i spuścili psy ze smyczy. Nieoczekiwanie jedna trójka rzuciła się na fausta Ikara, a druga na Sowiego. Pojęli; to były psy od druida Olmy. Sowi zabił jednego napastnika kordelasem, lecz wnet jego rękę unieruchomiła zębata paszcza. Już miało być po nim, gdy zabzyczały strzały i zaczarowane psy Brytów, jeden po drugim padały martwe. To strzelała Marycha, lecz Sowi nie wiedział tego. Spojrzał na Fausta Ikara. Rzymianin był teraz krwawiącym trupem, a jego dusza cierpiała w Nawi Čortów.
Minął dzień od owego niefortunnego polowania, gdy w Grodzie Korabia zjawił się pewien konat z Burus. Był wysoki, silny i bogaty. Od razu skierował się do domu Sowiego, wyzwał go na pojedynek ,,na śmierć, nie niewolę’’ i obiecał, że jeśli zostanie pokonany, Sowi dostanie jeszcze większy majątek niż posiada. Wyzwany zgodził się i poszedł wraz z konatem na śródleśną polanę, za podgrodziem. Zaczęła się walka, a przybysz z Burus trzymał miecz w lewej ręce. Starcie trwało kilka minut, po czym Sowi z przebitą klatką piersiową legł na murawie. Jego przeciwnik stał się jeszcze wyższy, wyrósł mu ogon zakończony żmijową głową, szpony na palcach dłoni i stóp, a jego głowa zamieniła się w wilczy łeb, z tyłu zakończony kiciastym ogonem. Wiłkokuk nachylił się nad rannym. Zanurzył szponiastą dłoń w ranie i wyrwał kwiat paproci. Tupnął w murawę i na moment ukazała się szczelina do Čortnawi. Tam został wrzucony kwiat paproci; spłonął i nikt go nigdy nie odnajdzie. Wiłkokuk zionął ogniem na otwartą pierś Sowiego i rana w mig się zagoiła i znikły nawet ślady krwi. Dobry potwór zniknął. Minęła godzina. Sowi otworzył oczy i ujrzał ropuchę wielką jak cielę. Na głowie miała złotą koronę. ,,Betel – Gausse’’ – pomyślał junak. Obok niej stała Marycha i jakiś nieznany młodzieniec. Sowi ogarnął pamięcią ostatnie wydarzenia i z żalu, bo w żalu nie przeszkadzał mu już kwiat paproci, strasznie się popłakał, a Marycha przebaczywszy mu sprzedanie, ocierała mu łzy, palcami zimnymi jak lód. Nieznany młodzieniec podał mu kubek miodu, a następnie Sowi zwrócił się do królowej jeziora Mamir.
- Czy da się ożywić tych, których pozabijałem?
- Niestety – zaprzeczyła ropucha.
- A czy mogę jako wynagrodzenie stworzyć drużynę z synów tych, których zabiłem? – pytał Sowi.
- Nie – odrzekła Betel – Gausse. – Wystarczy, że przyjmiesz za syna tego sierotę i razem będziecie szukać Nawi Jasnej – wskazała palcem na tego, który podał Sowiemu kubek miodu, a ten rzekł.
- Jestem Giża z Sirenopolis. Nigdy nie znałem ojca ni macierzy, mieszkałem u wuja, który był szewcem. Myślałem, że i ja będę szył buty, do czasu, gdy usłyszałem o twych czynach; zabiciu bazyliszka z ulicy Kosorondo, Czarnej Wólki i zdobyciu skarbów Złotej Kaczki. Ba, widziałem nawet to co zostało się z potworów.
- Prawdę mówiąc, bazyliszka zabiła ma żona Marycha – rzekł Sowi – a ja, mocą przeklętego kwiatu paproci sprawiłem, że wybuchł...
- ... jak smok z Vovel – dokończył Giża. – Z powodu tych czynów, zapragnąłem być twoim uczniem i wyruszyć z tobą na wyprawę.
- Chłopcze, ja sam potrzebuję mistrza – rzekł Sowi, lecz Marycha popatrzyłą nań błagalnie by przyjął Giżę.
- Ludzie mówią o was, że zamieszkawszy w Grodzie Korabia strasznie się zeszamciłeś, lecz ja w to nie wierzę – zapewniał Giża.
- Oj, żebyś wiedział jak bardzo mają rację jęknął Sowi.
Młodzieniec nie zrażał się jednak, aż w końcu nie bez wsparcia Marychy, został przyjęty do drużyny. Sowi rozdał swoje skarby; część kalekom nie mogącym zarabiac na życie, część rodzinom zabitych żupanów, a część chramowi jytnas Lecha III z prośbą o modlitwę.

*
Troje wędrowców przybyło wreszcie do Grakchova. Był wieczór gdy na zamku na wzgórzu Vovel odbywała się koronacja. Podczas gdy Sowi mieszkał w Grodzie Korabia, umarł król Krak, a jego następcą został młodszy syn, Lech II (równocześnie koronowano jego żonę, Bożenę Wieszczkę). Starszy, lecz niezdatny do rządzenia syn, Juliusz zabił na polowaniu brata i jego żonę, po czym obarczywszy winą strzygę, został królem Analapii. Rządził krwawo i niesprawiedliwie, na krótko wprowadził niewolnictwo. Został złorzony z urzędu, po tym jak jego bratobójstwo wyszło na jaw za sprawą kochanki. Wreszcie uchwalono, że królową Analapii będzie córka Kraka, Wanda, kapłanka z Nesty. Oczom Sowiego, Marychy i Giży ukazał się sam koniec koronacji. Potem nastąpiła uczta koronacyjna, w zamku i na świeżym powietrzu.

,,Można by wyczerpać morze inkaustu, by opisać jak liczne i wyśmienite potrawy i napoje wówczas podawano’’ - ,,Codex vimrothensis’’.

Ucztę uświetniały popisy rybałtów, akrobatów, żonglerów i siłaczy. Pewien Pikt pokazywał kunszt swego ludu; brał pień i rzucał nim wysoko, ku podziwowi Analapów. Giża sam zapragnął pokazać swą siłę. Objął pień, jeszcze grubszy i cięższy niż ten, którym rzucił Pikt, naprężył muskuły ... ,,Nie da rady’’ – szeptali ludzie, gdy wtem wyrwał pień z korzeniami i wyrzucił tak wysoko, że zniknął z oczu, by po chwili z pluskiem wpaść do Visany. ,,Toż to drugi Ilja Muromiec’’ – zachwycali się kupcy z Roxu. Nowa królowa przechadzała się między swymi poddanymi. Nie omieszkała nagrodzić Giży; zdjęła z dłoni złotą bransoletkę, misternej roboty, wartą tysiąc aureusów w Rzymie i jedną wieś w Analapii i dała mu w prezencie. Widząc śmiałość Analapów, Sowi i Marycha poczęli się pytać królową o Jasną Nawię. Jej doradca i przyjaciel, arcykapłan Pizamar dał im mapę całego znanego w Analapii świata, na której zaznaczono również królestwo Welesa. Tymczasem wokół Giży gromadzili się mężowie i niewiasty, wodniki i rusałki, leśni ludzie, żmijowie, Lynxowie, nocnice – wszyscy pełni podziwu dla jego siły. Ciekawiło ich skąd on nabył taką potęgę, niby Górzychwał, zwany przez Rzymian Herkulesem.
- W dzieciństwie byłem słąby i chorowity – mówił Giża, a była to prawda – dopóki nie spotkałem w lesie czarnego lwa Poleszy. On zrobił mi na ramieniu ranę pazurami, a potem językiem ją zagoił. To dzięki niemu jestem teraz silny jak tur. – Drużyna podziękowawszy Wandzie i Pizamarowi ruszyła w dalszą drogę. Opuściła prowincję Visclę i wkroczyła do prowincji Śląża.



*
Sowi, Marycha i Giża rozbili obóz nad rzeką Odirną. Wielkie było ich przerażenie i obrzydzenie, gdy ujrzeli jej wody w różnych kolorach; zielone jak trucizna, czerwone jak krew, a miejscami rzeka płonęła. Odirna cuchnęła jak gnojowica, którą w erze jedenastej wytwarzały Świniule króla wąpierzy Erydana. Fale niosły śnięte ryby, żaby rozdarte na strzępy, wydrę bez włosów, rusałkę bez włosów i oczu o spalonej skórze, dosłownie czerwonego jak burak, martwego wodnika... Ten budzący trwogę widok nie był dla nich niespodzianką. Wcześniej gościł ich chłop Maupa i ostrzegał: ,,Z Odirną dzieje się coś niedobrego’’. Spotkali w jego zagrodzie księcia tej rzeki z mandatu Tatry, wodnika Viadrusa, a skóra na jego prawym udzie była spalona. Koło Viadrusa gromadziło się wiele rusałek i wodników, pozbawionych domu. ,,Nie możemy pić z rzeki’’ – rzekła Marycha, gdy z wstrętnej wody wynurzył się zaskroniec długi jak pięć krów i bardzo brzydki, bo porośnięty zmijami. Z szybkością błyskawicy pełzł w stronę rusałki, lecz drogę mu zabiegli Sowi i Giża z mieczami. Sowi odciął łeb potworowi, a Giża nadział i łeb i resztę cielska na oszczep i rzucił w ogień płonący na rzece.
- Ta woda zamienia nieszkodliwe stworzenia w potwory – rzekła Marycha. – Czy nie uważasz, że powinniśmy zbadać kto ją zanieczyszcza i donieść o tym namiestnikowi? – spytała męża.
- A cel naszej wędrówki? – zaoponował Giża.
- Moi bracia i siostry, ludzie i zwierzęta cierpią, bo ktoś zatruł Odirnę – rzekła Marycha. – Książę Viadrus żyje jak wygnaniec. Agej i Enkowie każą przecież bronić skrzywdzonych? – Sowi przyznał jej rację.
Drużyna udała się wzdłuż rzeki, śledząc brudy i martwe istoty. Marycha przystanęła na chwilę, a wtem z zarośli wybiegło dziwne zwierzę podobne do wilka. Miało skudloną sierść, barwy płowo – rudej w cętki, która na grzbiecie tworzyła jakby grzywę. Krótki pysk, zaokraglone uszy, długie łapy i kiciasty ogon dopełniły reszty wizerunku. Nikt nie wiedział, że spotkany zwierz to hiena. Nieoczekiwanie hiena, albo też ,,krokota’’ (krokuta) przemówiła po starokrasnemu:
- Mówię wam po dobroci, nie badajcie kto zanieczyścił Odirnę! Służę wielkiemu panu i on zakazuje wam dalszych dociekań. W przeciwnym razie, tacy jak ja zabiją was i zjedzą! – wtedy odezwałą się Marycha.
- Kim jesteś zwierzu podobny do wilka?
- Nie jestem tym, na co wyglądam – rzekła smutno hiena i dała susa w knieje.
Wędrowcy dalej szli, szukając truciciela, a nocami słyszeli oprócz wycia wilków, jakieś dziwne odgłosy przypominające posępny śmiech. Pobliskie lasy pełne były hien, ale skąd się one wzięły w prowincji Ślążu? W Analapii hieny żyły jedynie w prowincji Ojcowie (Fatryver), a i tam były rzadkie. Czyżby te pochodziły z Afryki, albo z Azji? Wreszcie cała trójka ujrzała ołowianą rurę, przez którą ścieki dostawały się do Odirny. Rura wychodziła z zamku, a była to budowla przedziwnej piękności. Dach skrzył się w blasku Słońca od złota i diamentów, ściany były marmurowe, a wokół roztaczały się ogród, sad i pasieka, zdobione siecią oczek wodnych. ,,Kto tu może mieszkać’’? – zastanawiali się wszyscy, a Sowi zapukał do złotych drzwi, srebrną, wysadzaną rubinami kołatką. Wrota się uchyliły i oczom całej trójki ukazała się hiena, której sierść była w paski.
- Drogo zapłacicie za zakłócanie spokoju naszemu panu – rzekła kobiecym głosem, po czym zawyła i drużynę otoczyły hieny o różnych barwach futer.
- Nie zabijemy was, jeśli będziecie się zachowywać spokojnie – rzekł mały, bury zwierz.
- Przyszliśmy w sprawie trujących wyziewów, spuszczanych przez waszego pana... – pręgowana hiena, tymczasem się odwróciła i dała znak, by wszyscy trzej poszli za nią. Długo trwała wędrówka przez cudne komnaty, przez kręte schody, aż na wieżę, gdzie mieściłą się pracownia tego, którego hieny nazywały swoim panem. Pręgowana, o głosie niewiasty, zapukała kołatką w kształcie skarabeusza, a drzwi same się otworzyły. Na krześle z cedru, sprowadzonego z okolic miasta Berytus, siedział siwy starzec w czerwonej szacie, a na stole z kości słoniowej stały dziwne naczynia z kolorowymi płynami. Ścianę zdobił portret króla Wacława Amosowa, pierwszego męża Malkieš Lysarayaty. Satrzec powstał z krzesła i ogarnął wzrokiem przybyłych, których hiena przedstawiła mu po imieniu. Dodać należy, że zweirzę polubiło Marychę, która wyjęła mu cierń z łapy. Sowi rozpoczął wyjaśniać cel przybycia.
- Panie – zaczął – rzeka Odirna jest krasna, zielona, a miejscami jej powierzchnia płonie. Śmierdzi jak gnój. Giną wszelkie istoty, które tam żyją, również rusałki i wodniki. Sam książę Viadrus musiał opuścić swój dom na dnie tej rzeki. Jedne istoty giną, a inne zamieniają się w potwory. Moją żonę – wskazał na Marychę – napadł ogromny zaskroniec porośnięty żmijami. Trucizny, które widzieliśmy, niestety, wylewają się z rury w waszym pałacu, panie. Sumienie nakazuje nam, prosić was, panie, abyście w miarę mozności zapobiegli dalszym zniszczeniom i naprawili obecne – starzec przemówił.
- Teraz ja się przedstawię. Jestem Rupiłło ze Śląża (Rupillo ezen Sileniya), największy czarodziej w dziejach – przedstawił się skromnie. – Czy znacie dzieje wielkich czarownic i czarodziejów? Czy słyszeliście o Czarnym Ładysławie Amosowie, który poszukiwał kamienia filozoficznego, a w rezultacie jego broda z czarnej stała się zielona? Nie, wy zwykli zjadacze chleba guzik wiecie o czarach. Pracuję równolegle nad kamieniem filozoficznym i płynem, który wszystko rozpuszcza. Zużywam do tego, ma się rozumieć, dużo ołowiu, siarki, rtęci, krwi hydry... Wylewam to do rzeki, bo i gdzie mam składowac? Trochę mi przykro, że od tego umierają rusałki i wodniki. Sumienie to dobra rzecz, ale potrzebne jest tylko niewiastom, dzieciom, mężom bez przysłowiowej ,,ikry’’... My, prawdziwie wielcy, sami jesteśmy dla siebie jak bogowie i możemy samodzielnie i swobodnie ustalać co jest dobre, a co złe. Dla mnie dobre jest to co służy moim celom, a złe to co im przeszkadza. Jeśli przyszliście mi przeszkadzać, jesteście mi jak Čorty... – Giża kipiał gniewem, aż wybuchnął.
- Panie czarodzieju, pana czary mogą się już rychło skończyć u namiestnika w lochu! – Rupiłło rozkazał pręgowanej hienie, by rzuciła się na przybyszów, lecz ta odmówiła, bo była wdzięczna Marysze.
- Wszystkie krokoty będą robić co im każę! – wykrzyknął czarownik i nachylił się, po czym uderzył hienę po pysku. Wrzasnął z bólu i zobaczył swą dłoń w pysku zwierzęcia.
Rupiłło ze Śląża był kiedyś w Aleksandrii. Kupił tam pięćdziesięciu Etiopów i pięćdziesiąt Etiopek, poddanych królowej Kandaki, których sprzedał w niewolę buntownik Musa Gugis. Po przybyciu do Analapii, Murzyni zostali zamienieni w hieny, a ich pan bił je i wypróbowywał na nich swoje mikstury. Wreszcie nadszedł czas buntu. Czarownik został zaprowadzony przed oblicze namiestnika, który zbadał sprawę, osądził Rupiłłę i wtrącił do lochu. Wówczas hieny znów stały się ludźmi. Pozwolono im zamieszkać w Analapii, jak również wrócić do Afryki. Nie wiemy co wybrali. Co się jednak stało z Odirną? W magicznej księdze skazanego namiestnik znalazł długie zaklęcie, oczyszczające wodę. Były w nim słowa słowiańskie, toropieckie, egipskie i chaldejskie, aż na samym końcu, namiestnik przeczytał po starokranemu:
- Aka puritatis ęsinus! – rzeka wnet stała się czysta, a książę Viadrus z wielką radością wrócił do swego domu. Niestety druzyna zgubiła mape, dar od Pizamara i błąkała się wzdłuż Odirny, aż zaszła do prowincji Pomori. Niedaleko Sedinum, Marycha uwolniła z krzewów zaplątanego gryfa, a ten wziął całą trójkę na grzbiet i lecieli na Zachód. Opuścili Pomori, lecieli nad Jeziorem Niedźwiedzi – stolicą prowincji Bliski Zachód, zagłębili się w kraj Sasów, gdzie już wkrótce włądzę miał objąć młody król Lemanów Ratgard, aż dolecieli do Imperium Romanum, na ziemię w pobliżu Galii. Tam gryf znużony długim lotem, pożegnał się z nimi i wrócił do Analapii. W tym miejscu wajdelota przerwał opowieść, aby na życzenie konata Zyganusa dokończyć ją jutro. A miał o czym opowiadać…

*
Po pożegnaniu z gryfem, szli parę dni przez pustkowie, aż znaleźli gościnę w chacie Rzymian, Hortensjusza Lupusa i Klaudii Aurelii. Gospodarze chętnie słuchali o przygodach drużyny, sami zaś opowiadali o swym życiu na odludziu.
- Kiedyś ludzie zrobili się strasznie źli – opowaidał Hortensjusz – gdy tymczasem bogowie ucztowali u króla Likaona. Ów chcąc wysatwić ich na próbę, podał im mięso z człowieka, a wtedy przebrała się miarka. Król został zamieniony w wilka, zaś cały świat miał być ukarany potopem. Jowisz początkowo chciał spalić świat, ale obawiał się, że ogniem zająłby się eter. Potop zgładził ludzkość z wyjątkiem Deukaliona i Pyrry... Dlaczego o tym opowiadam? Otóż przed potopem stało tu wielkie miasto, w którym rządził zły król – Lemur – Hortensjusz miał oczywiście na myśli króla Kościeja i miasto Presnau. – Potop zmył to miasto i pozostały zeń tylko ruiny. Podobno w ruinach zostały się skarby, bo ów Lemur grabił całą Europę. Nie radzę ich szukać. Król przeklęty, to i jego skarbu trzeba się wystrzegać... – na Marysze i Gizy opowieść nie zrobiła większego wrażenia, za to w Sowim obudziła dawną wadę – chciwość. Rzymianie udzielili im noclegu, a Sowi śpiąc widział dziwne rzeczy... Ludzki szkielet z naciągniętą skórą, z koroną i berłem, w królewskich szatach, stał przed nim i kiwał nań palcem pokazując komnaty wypełnione po sufity kruszcami, kamieniami i perłami. Sowi chwycił miecz, odegnał Kościeja i rzucił się, by gromadzić skarby. Później zobaczył swą żonę Marychę, przyozdobioną Kościejowymi klejnotami – nawet Tatra, Semiramida, Balkis, Helena i Kleopatra nie miały przy niej tyle krasy, aż oczy rwała. Sowi zbudził się z pragnieniem udania się do ruin Presnau. ,,Dla Marychy... by była kraśniejsza’’ – pomyślał. Marycha i Giża nie byli zachwyceni pomysłem Sowiego.
- Szukamy Jasnej Nawi, a nie skarbów – mówiła żona. – Pamietasz co zrobił z tobą kwiat paproci?
- Te klejnoty mogłyby cię uczynić piękniejszą – bąkał Sowi – wreszcie coś moglibyśmy dać biednym – junak tak długo przekonywał i nalegał, że dla spokoju, zgodzono się, by zaspokoił swoją fanaberię. Sowi chciał sam pójść do ruin.
- To miejsce jest niebezpieczne; nie mogę was narażać.
- Jestem twoją żoną i chcę i musze towarzyszyć ci nawet w wyprawie do samego Čortieńska – rzekła Marycha i ucałowała męża.
- A ty, Giżo? – spytał junak.
- Uczeń powinien być tam, gdzie jego mistrz – odparł sirenopolitańczyk, a Sowi wzruszony rzekł.
- Dobra, chodźmy! – jakiś głos mu mówił: ,,Chciwcze, czemu się pchasz w tę drakę’’?, jednak pragnienie zdobycia Kościejowego skarbu było zbyt silne. Wędrowcy szli przez łąkę, az zagłębili się w puszczy. Tam widać było resztki jakichś budowli; domów, zamków, chramów; znak, że kiedyś stało tu Presnau. Uważnie oglądali każdy fundament, lecz nic. Wreszcie zagłębili się do nory, która kiedyś była pałacem Kościeja. Chodzili po piwnicach, jeszcze rozleglejszych niż piwnice bazyliszka i Złotej Kaczki, a w których kiedyś pełno było beczek piwa, wina, wódki, miodu, bo Kościej słynął z pijaństwa. Teraz w piwnicy spał niedźwiedź. Szli przez lochy, gdzie ongiś marli w mękach skazani przez okrutnego władcę. Tu, ongiś Mięsojad torturował Tatrę, chcąc by się wyparła Ageja i Enków. Szli dalej...
- Skarbiec musi być tu – rzekł Sowi i z wielkim trudem, nie bez pomocy siłacza Giży, odchylił stare drzwi. Jego oczy uradował blask skarbu. ,,Miałem słuszność, że tu trafiłem’’ – wykrzyknął w duchu, gdy nieoczekiwanie ujzrał króla Kościeja, płonącego, a Čorty rozrywały jego trupie ciało rozpalonymi kleszczami. Nagle drzwi do skarbca z hukiem się zawarły, a Sowi padł na plecy do stóp Marychy i Giży. Nie mógł wstać, bo jego nogi były zmiażdżone przez drzwi. Sowi płakał jak bóbr, z bólu i wstydu, że nie słuchał żony i przyjaciela, a był to jego pierwszy płacz od opuszczenia Grodu Korabia. Marycha płakała razem z mężem, po czym ukłuła się w palec i westchnąwszy do Ageja, spuściła krople swej niebieskiej krwi na zgniecione stopy. Minęła minuta i Sowi stanął na nogi, tuląc się do żony.
- Opuśćmy to przeklete miejsce i chodźmy szukać Nawi Jasnej! – rzekł Giża i opuszczono ruiny, mijając obudzonego już niedźwiedzia.



*

Pewnego razu wędrowcy opowiadali przy ognisku swoje sny.
- Śniło mi się – mówił Sowi – że Marycha zamieniła się w gęś i poleciała do Welesa za morze – nie chciał zasmucić żony, ale ta posmutniała. Sytyację uratował Giża wysuwając propozycję budowy łodzi. Łódź zbudowano i nadano jej po wielu dyskusjach, nazwę ,,Baltain’’, na cześć praojca Bałtów. Spuszczono ją na Północne Morze, aż dopłynieto do wyspy Brytanii. Tam napotkano pewnego dziwnego osobnika.

,, [...] zdrowe zwierzę miało dlań większe prawo do życia niż chory człowiek’’

- tak krasnoludek Wurcel z Helwecji pisał o królu egipskim Jeremiaszu i to samo można było powiedzieć o owym napotkanym typie.
- Olma widział cię w czarodziejskim zwierciadle i ma ci za złe, żeś wystrzelała z łuku jego Białe Psy, synów Morowej Suki – mówił do Marychy, druid Śpiewak, goszczący całą drużynę.
- Olma to szaleniec, który chce wymordować Rzymian – zabrał głos Sowi. – Ongiś mówił mi o nim Faust Ikar w Grodzie Korabia.
- Ja sam żałuję tych Białych Psów – ozwał się Śpiewak. – Musicie wiedzieć, że chociaż jestem druidem, nie składam ofiar ze zwierząt. Moi przełożeni mają nawet o to pretensję do mnie, mówiąc, że bogowie będą się gniewać, ale ja nie wierzę w bogów. Zwierzę jest osobą i trzeba je szanować, nie wolno obrażać psa, ani małpy. Nie obrażajcie małp, małpy są bardzo mądre – nikt nawet nie myślał, by je obrazić. – Mięso to morderstwo – jestem jedyny w Brytanii, który tak uważa – historyk, pani doktor Perka mówiła, że w starożytności nie było wegetarian. – Czasem życie zwierzęcia jest więcej warte niż życie człowieka, jeśli ten jest stary, nieuleczalnie chory. Wolno zabić nienarodzone dziecko, lub dziecko niechciane, tak robią w Cipangu, ryba ma większe prawo żyć, niż takie dziecko. To jest mądrość – słuchający myśleli, że śnią. Nawet zbójcy, którym Sowi sprzedał żonę w Grodzie Korabia, nie wyznawali myśli tak godnych Čorta, a nie człowieka. Marycha pilnowała się, by nie uderzyć druida w twarz, tak by mu spadł wieniec z jemioły.
- Jeśli nie będziemy ratować życia, to przecież przeżyjemy – mówił Śpiewak – najwyżej będziemy zatomizowani...
- A może to byłoby gorzej, niż byśmy wyginęli – rzekła Marycha. – Głosząc miłość do zwierząt, robicie to, panie, w taki sposób, że budzicie wstręt do wszelkiego życia.
- Bądźcie wdzięczni maci, że chciała was rodzić – na odchodnym rzekł Giża.
,,Baltain’’ opuścił Brytanię i poplynął na zachód i północ, a Jurata broniła go przed morskimi potworami. Szukając Nawi Jasnej, wędrowcy przybili do brzegu wyspy Ultima Thule. Rzymianie tępili druidów, za ich opór wobec władzy cesarza, tudzież za krwawe ofiary z ludzi. Gdy załoga ,,Baltaina’’ już widziała wyskakujące z morza krabby, w Brytanii pochwycono Śpiewaka. Umarł w rzymskim więzieniu i nie zdążył wyrzec się obłędu, który nazywał ,,umilowaniem mądrości’’.



*
,, [...] w islandzkich wierzeniach ludowych, foki to morscy ludzie’’ – zbiór opowiadań ,,Dom’’.

Ultima Thule na północy i Góra Magnetyczna na południu, to dwa punkty wysunięte najdalej na zachód. Jeszcze w erze jedenastej, na zachód od nich rozpościerał się okrągły kontynent Sonor. Zalały go wody potopu i nigdy się już z nich nie wynurzył. Wówczas Mokosza urodziła na jego miejsce wyspy Atlantydę, Antillę, Avalon, Hy Brasil i Golkondę (u wybrzeży Afryki i Azji: Lemurię i Mu). W erze trzynastej, morskie potwory zatopiły te wszystkie lądy z rozkazu smoka z Vovel, a ich mieszkańcy zamknęli się na pomoc ze strony Enków. Ultima Thule to wyspa o surowym klimacie, pełno na niej wulkanów. ( ,,Ten [Rykar] ryknął i zionął ogniem, który w ten czas wylecial z jednego z wulkanów na Ultima Thule’’ – K. Oppman ,,Perłowy latopis’’). Wyspę tę zamieszkiwały elfy, krasnoludki, olbrzymy (najsłynniejszym z nich był król Trimus), trolle, smoki, gryfy, rusałki (najady i okeanidy), wrózki, czarownice, syreny, krabby, morscy mnisi i morscy biskupi, morskie węże i inne istoty. Wśród nich były jednorożce i białe konie o ciemnozielonych grzywach, które potrafiły latać bez skrzydeł. Ludzie dotarli tam w erze dziesiątej. W następnej erze, wyspa należała do imperium Kościeja, a jej namiestnikiem był czarny Minotaur, imieniem Byczun (Taurun). Został zwyciężony przez niewolnika z Valkanicy, Relia Skrzydlatego (Relio Kriliatica), którego wierzchowcem był gryf. Jarzmo Kościejowskie spadło, gdy zły król został pokonany przez Lecha III na lodach buruskiego jeziora Mamir i od tego czasu o tajemniczej wyspie Ultima Thule mówiło się bardzo mało.
- Przepraszam, czy tu jest Nawia? – Marycha spytała się elfów, które na motylich skrzydłach uwijały się wśród kwiecia.
- Nie – odparł elf. – Nasza wyspa zowie się Ultima Thule. Za nią jest koniec świata i wody splywają w dół, aż do Nilfhelu – tak ludy i stwory Północy nazywały Čortieńsk. Elf po udzieleniu odpowiedzi wrócił do gonitwy wśród barwnych płatków.
Sowi, Marycha i Giża zbudowali sobie dom z torfu i drewna z ,,Baltaina’’. Mijały dni i miesiące spędzone na wyspie, żal po utracie mapy od Pizamara dawał znać o sobie. Powoli zaczynali wątpić w sens wyprawy. ,,Czy to możliwe, aby w świńskich trzewiach znaleźć klucz? Nie – delibrował Sowi. – Czy dziadek mnie okłamał? Na to wygląda. Ech... Ta cała draka z Jasną Nawią to widać pic na wodę. A Agej i Enkowie – czy istnieją? A jytnas? Jeśli nie ma Nawi, to gdzie żyją’’? Giża polubił kąpiele w zimnym morzu, a gdy się pluskał, plaża roila się od fok. Pewnego razu, junak zmierzając w stronę morza ujrzał na piasku czerwoną czapeczkę. Zamyslił się nad nią. ,,Marycha mówiła, że syreny i okeanidy nie noszą czapek, najwyżej diademy i korony. Może był sztorm i to pochodzi z rozbitego statku? Dziwne. Mieszkamy blisko morza, a żadnego sztormu nie zauważyliśmy’’ – gdy tak dumał, podeszłą do niego złotowłosa panna, piękna jak okeanida, ubrana w jedwabną, białą suknię, zdobioną grudkami srebrnomorskiego bursztynu, a na jej czole spoczywał oprawiony w srebro turkus. Morska panna znała język starokrasny i okazało się, że krasna czapeczka należy do niej.
- Jestem Giża z Sirenopolis, uczeń wielkiego bohatera, Sowiego. A wasza godność? – zwrócił się do morskiej panny.
- Wilheida (Vilheyda) – przedstawiła się.
- Jesteś morską rusałką? – zapytał Giża.
- Nie – odrzekła Wilheida, po czym rzuciła się na piach, przybierając postać foki.
- Czarownica – uznał Giża, a foka znów wzięła na siebie ludzkie kształty, by rzec.
- Należę do morskiego ludu Selków, dzieci pani Juraty. Jak chcemy możemy zamieniać się w ludzi, lub w foki – nie powiedziała, że jeśli Selk, lub Selka chcą okazać zakochanie zostawiają na brzegu czerwone czapeczki. – Jesteś człowiekiem?
- Tak – potwierdził Giża – mój pan też jest człowiekiem, a jego żona – rusałką, ale nie okeanidą, tylko najadą. Prawdę mówiąc, pani Marycha to topielica...
- Moja macierz – rzekła Wilheida – opowiadała mi, gdy byłam dziewczęciem, że przed potopem naszą wyspę zamieszkiwali ludzie. Byli bardzo źli i zgładził ich potop. Od tego czasu na Ultima Thule nie ma ludzi. Jak tu trafiliście?
- Sowi jest poddanym tyrana Musulusa, Marycha służy królowej Betel – Gausse z buruskiego jeziora Mamir, a ja pochodzę z Analapii, kraju gdzie rządzi królowa Wanda Dziewicza. Te nazwy i imiona z pewnością nic ci nie mówią. Odbyliśmy długą wędrówkę, bo szukamy Nawi Jasnej, bez skutku. Gdybyś wiedziała co przeżyliśmy ...
- Moja siostra – rzekła Wilheida – ma zaszczyt gościć Juratę w swym domu. Jurata jest Enką, więc więc pewnie ją można zapytać o drogę. Piękny jest cel waszej wyprawy. Rozumiem, że niestraszne wam zimy?
- O – zaperzył się Giża – przeżyliśmy wiele srogich zim, a pani Marycha, to nawet służyła Zimie, choć nie z własnej woli, bo zawsze kochała Wiosnę i Lato.
- Mimo wszystko przestrzegam was: tu na Ultima Thule zimy są sroższe niż gdziekolwiek indziej – martwiła się Wilheida.
- Dobrze, przekażę im - po tych słowach Giża wrócił do chaty. Od tego czasu częśto spotykał się z miłą i piękną Selką, poznał jej rodzinę, zaprzyjaźnił się, pokochał. Wreszcie pobrali się. W przeddzień ślubu Giżę zaatakował wielki, lodowy smok, a junak schwycił znalezionymi w ruinach grodu kowalskimi kleszczami jego kolczasty język, przybił go bretnalem do progu chaty i tak unieruchomiwszy smoka zabił go. Ze smoczego mięsa, drużyna i Selkowie wyprawili wielką ucztę. Tymczasem nadeszła zima, tak sroga, że poszukiwacze Jasnej Nawi pożałowali, że nie posluchali ostrzeżenia Wilheidy. Jednak prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie i Selkowie okazali się nimi. Dzięki ich pomocy przetrwali zimę straszniejszą ponad ich wyobrażenia – w przeciwnym wypadku, przy zyciu pozostałaby sama Marycha, byłą służebnica Zimy. Wreszcie bocianie skrzydła Wiosny zaniosły ja i na Ultima Thule, a grube lody skuwające morze, poczęły z hukiem pękać. Wilheida rzekła do swego męża, Sowiego i Marychy:
- Jurata mówi, abyście byli dobrej myśli. Agej powiedział jej, że odnajdziecie Jasną Nawię. Sama chciałabym ją zabaczyć. Zburzcie swój dom i z drewna zbudujcie ,,Baltaina’’ na nowo. Jak się znajdziecie na morzu, będę płynęła obok was jako foka.
- Powinniście się zgodzić – mówił po chwili Giża. – Toż to wstyd dla zabójcy bazyliszka i Czarnej Wólki, dla tego kto przyczynił się do ukarania Rupiłły ze Śląża, dla tego kto odrzucił kłamliwe brednie druida Śpiewaka i sam Agej wie jakich jeszcze czynów dokonał, tak łatwo się poddawać. Sowi! Jesteś moim mistrzem, więc nie zawiedź mnie ... – również w Marysze coś pękło i zaczęła nalegać na męża, by zaufał Juracie. Ten wreszcie sam uznał, że warto popłynąć. Torfowo – drewniany dom został rozebrany, a drewno z ,,baltaina’’ posłużyło do jego odbudowy. ,,Baltain’’ odpłynął z Ultima Thule, a morska królowa kierowała go najkrótszą z możliwych dróg do Nawi. Wilheida płynęła obok pod postacią foki, a czasem obok niej płynęła Marycha jak wszystkie rusałki kochająca wodę. Na żeglazry czyhały liczne potwory morskie, lecz Jurata zamknęła im paszczę. Wreszcie ,,Baltain’’ przybił do afrykańskich rubieży Imperium Romanum. Cała trójka razem z Selką, poszła za radą Juraty w kierunku gór Atlas, które wyrosły z krwi cara olbrzymów Światogora.


,,Atlas to było imię Tytana, któremu bogowie kazali dźwigać sklepienie niebieskie. W pobliżu stał ogród nimf Hesperyd, w którym rosły cudowne jabłonie, posag Junony. Pilnował ich smok. Herkules miał za zadanie zdobyć cudowne jabłka. Umówił się z Atlasem, że ten zerwie owoce, gdy on podtrzyma niebo. Później heros oszukał olbrzyma, tak, że musiał trzymać niebo, aż wreszcie skamieniał i zamienił się w góry Atlas’’

- opowiadał wędrowcom rzymski poeta. U podnóża Atlasu spotkali białego lwa z rozdwojonym ogonem, takiego samego jaki zdobił herb Bohemii.
- Jestem Strażnikiem Wielkiego Dębu – lew przemówił ludzkim głosem – bratem Poleszy, któremu Giża zawdzięcza swą siłę. Agej kazał mi, bym pokazał wam Nawię, ale uprzedzam; dostaniecie się tam dopiero po śmierci i to jeśli zasłużycie. Gdy spełnicie swe marzenie, obudzicie się u siebie – biały lew pokazał drogę, bardzo trudną, raniącą nogi, do górskiego jeziora, które było wielkie jak morze. Rozpościerały się na nim trzy archipelagi. Jeden z nich był niezwykle piękny, a jego mieszkańcy pełni radości. Każdy był tam inny, podczas gdy na sąsiednim archipelagu – wszyscy byli tacy sami. Tym właśnie różniła się Nawia Jasna – miejsce miłości, od Nawi Čortów – miejsca rozpaczy. Był też trzeci archipelag – Nawia Ciemna – miejsce pokuty i nadziei. Cała czwórka wpatrywała się w Wyspy Błogoslawione z zachwytem i tęsknotą, zapominając o głodzie, pragnieniu, zmęczeniu i poprzednich udrękach. Gdy się tak wpatrywali, niespodziewanie zmorzył ich sen. Spali długo i mocno, a gdy nastał ranek, Giża i Wilheida spostrzegli, że śpią w domu w Sirenopolis, który Giża odziedziczył po wuju. Mieli synów i córki, a parę ich dzieci dokonało bohaterskich czynów. Sowi i Marycha obudzili się w Litenie. Czarownik Musulus stracił władzę, zamienił się w Nogaj – ptaka i poleciał i złote pióra gubił. Królem wyzwolonego państwa został Rzymianin, Palemon I, a od imienia jego żony, królowej Liteny, kraj otrzymał swą nazwę. W czasie wyprawy umarł dziadek Isis, bez którego nie doszłoby do niej, żył natomiast ojciec Asztakiełło i jego syn, konat Karkaniełło, młodszy brat Sowiego. Palemon i Litena gościli Sowiego i Marychę na swym dworze i chciwie słuchali o ich przygodach. Ich życie byłoby sielanką, gdyby na Litenę nie zwaliła się Zaraza; sroga córa Mar – Zanny i siostra Zimy. Czarnowłosa, odziana w kir, miała przy sobie krasną chustkę. Machając nią dawała znak matce, by przebijała lodowym ościeniem ludzi i zwierzęta. Towarzyszyły jej dwa psy, kąsające i pożerające zarażonych. Oba były czarne, jeden stale nosił kosę, a towarzyszyła mu Morowa Suka, matka Białych Psów druida Olmy. Sowi podszedł Zarazę, dopadł ją i litując się nad swym ludem, uciął jej rękę, w której trzymała chustkę. Epidemia ustała, lecz Mar – Zanna przebiła serce Sowiego lodowym ościeniem. Umarł i przeniósł się do ukochanej Nawi Jasnej, a Marycha została wdową. Niektórzy opowiadają, że powiła troje dzieci, wielkich bohaterów Liteny. Gdy dorosły, ich matka przeniosła się do Burus, by w jeziorze Mamir dalej służyć królowej Betel – Gausse.

,,Na nic płacze,
Na nic krzyki
Koniec przygód
Sowiego i Marychy’’.

Wajdelota skończył opowieść, nagrodzoną przez biesiadników gromkimi brawami, a konat Zygamus, myślami wciąż był przy swoich ukochanych bohaterach.

Słowo o Rusie



,, [...] Bratem drugim był Czech, od którego pochodzić mają Czesi, a późniejsze kroniki ruskie dodają jeszcze trzeciego brata, Rusa, protoplastę Rusinów [...]’’ - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 9 Lauda do Małpy’’.


Rus przemierzał z drużyną swój kraj by sądzić poddanych i kontrolować poczynania
ustanowionych przez siebie namiestników. Wedle słów ,,Codex vimrothensis’’ walczył maczugą ciężką jak dwa dziki, inne źródła (kronika Wurcela z Helwecji) nic o tym nie mówią. Pewnego razu zaszedł aż w okolice Złotej Góry – całej z drogiego kruszcu. Miało się już ku wieczorowi, toteż zdecydował się na rozbicie obozu. Miejsce, które wybrał słynęło z kruków o żelaznych dziobach, a jak opowiadali dziadowie grający na lirach, żył gdzieś w pobliżu potwór Paskudj Simargł, który niegdyś w erze dwunastej był królem Sarmatów Azarmarotem. Podobno gdzieś w trawach leżało wciąż świeże ciało sarmackiej królowej Arvagambis. Zmarła tysiąc lat przed narodzinami Lecha, Czecha i Rusa, lecz ani robactwo, ani padlinożerne zwierzęta nie tknęły jej ciała przez cześć dla jej miłości wobec męża zamienionego w potwora. Swaróg gasił Słońce, aż tu nagle ze szczytu Złotej Góry rozległo się krakanie i szczekanie. Coś chrupnęło i wydawałoby się, że to płacze niewiasta. Rus podniósł do oka oszlifowany diament i ujrzał rzecz straszną. Na szczycie złotego wierchu stał potwór wzrostu człeka. Miał łeb czarnego psa, a resztę ciała jak u kruka. Nachylił się nad powaloną panną i odgryzł jej prawą dłoń. ,,A więc Simargł to nie bajki’’ – wszyscy pomyśleli. Król bezzwłocznie napiął łuk i posłał strzałę w kierunku bestii. Chybił.
- Wow, wow, wow, kra, kra, kra! – Simargł Paskudj błyskawicznie pikował , aż znalazł się przed Rusem. Na nic strzały, oszczepy, sztylety, choć lała się krew czerwona, a może zielona, potwór zdawał się być nieśmiertelny. Jednym kłapnięciem obrócił w drzazgi nabijaną krzemieniami maczugę władcy, której nikt prócz niego nie mógł unieść, a gdy Rus zaatakował go mieczem, rozległ się trzask i oręż stał się bezużyteczny. Część wojów rozbiegła się w przerażeniu, a część została, szyjąc do potwora z łuków i kłując go włóczniami o zatrutych grotach. W pobliżu było jeziorko, nad którym rósł dąb, na którym to drzewie miał swe gniazdo rybołów. Gdy Rus stracił kolejny miecz rozgryziony przez Simargła, nad walczącym królem, który wzywał pomocy Ageja, zawisł rybołów ze złotym trójzębem trzymanym w łapach. Dał go Rusowi, a ten zatopił potrójne ostrze w piersi potwora.
- Oby po tobie Čorty rządziły, wrrrkrrra! – wycharczał ludzkim głosem Simargł. Sprawił czarami, że jego zabójca, ujrzał przerażającą wizję, po czym skonał. Ledwo ostygło ciało bestii, będącej niegdyś królem Sarmatów, gdy niebo pociemniało i rozległo się krakanie. Wydawało się, że to całe chmary Simargłów lecą, by pomścić swego pobratymcę. W rzeczywistości trawa pokryła się krukami o żelaznych dziobach. Były ich miliony.
- Kra, kra, kra, chwała ci zabójco naszego ciemiężyciela! – jeden z nich przemówił do Rusa.
- Jesteśmy ludźmi, których Paskudj Simargł Azarmarot przez setki lat zamieniał w kruki o żelaznych dziobach i obracał w niewolników i wspólników swych niegodziwości – zakrakał drugi. – Już wkrótce odzyskamy ludzką postać – dodał.
- Czy wiecie co jest tam na górze? – Rus spytał ptaków.
- Sarmacka królewna, którą ten zbrodniarz porwał, by ją zjeść. Żyje i możemy ją znieść na dół. – rzekł kruk.
- Lepiej sam ją zniosę, konia uprzednio podkuwszy hakami – zaoponował Rus – moglibyście ją bowiem poranić szponami.
- Ein problemus1 – jak na komendę, kruki z pomocą żelaznych dziobów zdjęły z palców żelazne szpony i wzlecialy ku szczytowi Złotej Góry. Tymczasem wrócili wojowie Rusa, którzy uciekli przed Simargłem i zostało im wybaczone bo żałowali. Po godzinie kruki przyleciały niosąc sarmacką królewnę i delikatnie położyły ją na burzanach. Do czoła miała przymocowaną małą srebrną gwiazdkę – kruki nie myliły się co do jej narodowości i statusu. Towarzyszący drużynie wracz opatrzył krwawiący kikut. Później w jakiejś osadzie, kowal zrobił jej srebrną protezę dłoni. Tymczasem kruki zaczęły tracić pióra, rosnąc, odpadły im odpadły im żelazne dzioby. Zamieniły się w ludzi. Jednak część z nich nadal pozostała nieodczarowana.
- To ci z nas, którzy zwłasnej, nieprzymuszonej woli poszli służyć Simargłowi – objaśnił Wrochin, były kruk. – Staną się znów ludźmi, gdy zaczną żałować – kruki zamieszkały na szczycie Złotej Góry, wcześniej rzuciły się jednak, by rozdziobać ciało potwora. Zbliżała się noc, więc rozpalono ognisko. Uratowana panna była przytomna i pełna wdzięczności opowiadała o sobie.
- Jestem Roksana (Roxana, Rusana) – mówiła – a moim ojcem był król Sarmatów Irtikarabazes VII – rzuciła okiem na zawinięty szarpiami kikut i jęknęła. – Tą dłonią, którą odgryzł mi potwór, zabiłam królewskiego psa, Myntę I. Otóż mój ojciec zmarł nie zostawiwszy syna, toteż rada królewska zadecydowała, że następnym królem zostanie ten kto pierwszy przejdzie przez drzwi do komnaty. Tak się akurat złorzyło, że pierwszy przeszedł ów czarny pies. Chcąc – niechcąc Sarmaci koronowali go na króla. Na uczcie koronacyjnej dostał korczak pełen kości i zabrał się do nich. Wtedy ja ze słowami: ,,Chcesz być panem, poniechaj psich obyczajów’’ – ucięłam mu łeb. Do rady królewskiej zwróciłam się, aby mądrzej wybierała sobie władców. Jako zabójczyni króla, groziła mi kara wbicia na pal, ale mogłam też udać się na honorowe wygnanie w nieznane. Opuściłam Sarmację i przeprawiłam się przez trzy rzeki, aż znalazłam się tu. Ujrzałam potwora Simargła, który mnie porwał w szpony i uniósł na szczyt Złotej Góry. Na wiele godzin straciłam przytomność. Widocznie utrata tej dłoni to kara od Enki – suki Żweruny (Sura – anuna) za mord na niewinnym psie... – rozpłakała się.



*
- Widziałem greckiego boga Hadesa, którym był książę Nija Niewidek, brat króla Jeszy – Rus opowiadał przy ognisku swą wizję, którą umierając roztoczył przed nim Simargł. – Prowadził na Rox wielką armię żółtych ludzi na smokach, a ludzie ci zwani ,,Piekielnikami’’ byli zbrojni w strzały, łuki i krzywe szable. Spustoszyli Rox i jego mieszkańców uczynili swymi niewolnikami. Potem ujrzałem orła, podobnego do Tineza Dwugłowego, a imię jego Szaszor. Najpierw był czarny a potem złoty. Królowie składali mu ofiary z ludzi i ludźmi karmili wielkiego, lodowego smoka z Krainy Białych Pól, a imię jego ,,Ribys’’. Na cześć tego orła piłowano zęby mieszkańców Gór Ikaryjskich w Promecie, a w Tereku miast wody krew popłynęła. Potem orła zjadł smok krasny, a imiona jego: Ninel – Nilats – Nissan Krašan... i inne. Pożerał ludzi, zwłaszcza nienarodzonych, niczym mamuna, a jego ofiar było milion milionów, połowa tego i ćwierć tej połowy. Wypił również Morze Aralskie, nad którym w erze jedenastej wznosił się gród Krowidorsk. Ujrzałem również Dęba i Brzozę gnanych na żer smoka, zakutych w szkarłatne kajdany – Rus skończył opowiadać, a wielu jego wojowników myślało o całej wizji z największym przerażeniem, z niczym niewysłowioną trwogą, bo wierzyli, że Enkowie mówią przez sny i widzenia. Wtem ozwała się Roksana:
- Gdy leżałam na szczycie Złotej Góry miałam sen – wszyscy nadstawili ucha. – Smok bardziej luty niż Rykar i Gorynycz, ogniem z paszczy podpalił Rox i inne kraje. Widziałam też róże, których ogień nie trawił. Zapamiętałem trzy z nich: czerwoną oznaczającą kapłana – męczennika, białą – figurę czcigodnej niewiasty i różową – więźnia prawego i ofiarnego – gdy skończyła mówić odezwał się wracz.
- Mądry Centaur Chiron mówił raz do króla greckiego Ješy, że są trzy rodzaje snów: od Ageja, od Čortów i od świata. Sprawdzają się tylko te od Ageja.
Rus oddał Roksanie swój namiot, a sam okryty niedźwiedzią skórą położył się przed ogniskiem. Przed snem stoczył bój z brukołkiem i zadusił go. Rano całą drużynę czekałą niespodzianka.

*
,,Były król opuścił stolicę i zamieszkał na szczycie Złotej Góry [...]. Jego pierwsza żona, wierna królowa Arvagambis udała się sama jego śladem – choć pragnęła zdjąć mu czarodziejski naszyjnik, zaklęty król nie chciał, bo polubił żywot potwora. Ta, której wierność kosztowała dobrowolne wygnanie, chodziła po odludziu i zbierała niby jakaś czarownica, padlinę i śnięte ryby, aby nimi karmić małżonka. Umarła w nędzy, chłodzie i głodzie, oraz w łachmanach, a ani kruki, ani wilki, ani Simargł nie ruszyli jej ciała. To nie gniło, a była to nagroda Mokoszy za jej wielką miłość do odrażającego stworzenia’’ – Wurcel z Helwecji.

Rus prowadził za uzdę swego rumaka, na którym jechała uratowana królewna. Nieznacznie oddalili się od Złotej Góry gdy konie nagle stanęły. W trawie leżał trup starej, wynędzniałęj niewiasty. Wrochin wytłumaczył pozostałym:
- Za życia była to wielka królowa Arvagambis, żona pana Sarmatów, Azarmarota. Kochała męża do szaleństwa, on zaś niesyty licznych konkubin, na które zezwala obyczaj sarmacki, oglądał się za młodszą, Słowianką Moreną. Zabił jej męża, a Morena czarami zamieniła Azarmarota w Simargła Paskudja. Biedna Arvagambis poszła za nim na wygnanie i opiekowała się nim, nie brała udzialu w jego zbrodniach. Zmarła wyczerpana w sześćdziesiątym roku życia i od tego czasu lezy tu nietknięta. Teraz jest pewnei jytnas i opiekuje się z woli Ageja i Mokoszy małżeństwami – Rus wzruszony nakazał zebrać chrustu z krzaków, uroczyście spalić sponiewierane deszczami, wichrami i śniegami ciało i usypac kopiec. Sarmacka królowa ukazała mu się we śnie i podziękowała.

*
Rus i Roksana pobrali się, bo wielka była ich miłość. Tak jak Lędzianie byli zwani Ludem Ledy, tak odtąd mieszkńcom Roxu przysługiwać zaczęła nazwa Ludu Roksany (Rusanides). Królowa Ślągwa nadała Rusowi herb ,,Tryzub Złoty’’ na cześć trójzębu, którym zabił Simargła, zaś Roksana otrzymała herb ,,Korczak’’ przedstawiający pół psa w korczaku i wręby – symbol trzech rzek, przez które się przeprawiła. Herbu Korczak jest min. pan Voytakus ov Viernitis.



*
Rus miał dwóch synów: Igora (Iriya) i Kija (Dendricia). Pierwszy z nich marzył o sławie wojennej, podbojach, łupach i jeńcach. Ledwo włożył koronę, posłyszał, że mieszkańcy Burus najechali Analapię. Bezwłocznie wyruszył na Bałtów, a nawet tłumaczył ową agresję tym, że przecież część ich ziem w erze jedenastej należała do Orlandu. Wyprawie towarzyszył wówczas jeszcze młody Bojan ,,Welesowe Wnuczę’’ – mistrz gry na lirze. Swój przydomek zawdzięczał pochodzeniu w linii bocznej od Enka Welesa i śmiertelnej niewiasty – Borki. Towarzyszył wyprawie, by po jej zakończeniu móc pieśnią sławić czyny ,,chrobrych pułków Igorowych’’. Drużyna ruszyła na Prusów, w drodze zaś spotkała samego Pochwista. Pan wiatrów wzywał do opamiętania, wskazywał, ze Lech walczy w obronie swego kraju, podczas gdy Igor atakuje by móc łupić i gwałcić. Gdy tylko Pochwist zniknął, król Roxu kazał iść dalej, a niezadowolonemu Enkowi postanowił po powrocie postawić chram, by go udobruchać. Podczas gdy Lech zginął od buruskiej strzały, która trafiła go w oko, Lud Roksany systematycznie podbijał Burus, aż zajął Truso. Wówczas Igor wyciągnął miecz, aby go wyszczerbić o bramę grodu, lecz wtem zgodnie ze słowami Pochwista zginął od strzały, a jego drużyna ledwo uszła z życiem. Co do Bojana, który zgodnie ze swym marzeniem ujrzał wojnę z bliska, uznał, że ,,może być piękna w pieśni, ale nigdy naprawdę’’.
Trzecim królem Roxu został Kij. Zbudował krajowi nową stolicę i nazwał ją ,,Dendropolis’’ (Miasto Drzew, obecnie Kijów). Był sprawiedliwy i spokojny, nie napadał na inne kraje. Jego ukochana siostra Łybiedź (Łabędzica) ciężko zaniemogła i nie zdołali mimo sowitej nagrody, pomóc jej najlepsi wracze i znachorzy z kraju i zagranicy. Choć przyniesiono dla niej leczniczą wodę z Sobotniej Góry w Analapii – było już za późno. Cały Rox płakał po swej królewnie i przed spaleniem całował jej dłoń. Stara piastunka Łybiedzi wołała nad jej zwłokami:
- Łabędzica zaniesie Słońce do krainy pogrążonej w cieniu!

,,Było to proroctwo, bo wielka królowa, Maria Mariewna, która ochrzciła Rox, przed chrztem też nazywała się Łybiedź’’ - ,,Codex vimrothensis’’.


Za króla Kija zazdrosny dworzanin Muchomornik rzucił oszczerstwo na lirnika Bojana, że to jakoby on otruł Łybiedź, mszcząc się za odrzucenie jego zalotów. Bojan został skazany na wygnanie i udał się do Analapii. Żonę znalazł dopiero w osiemdziesiątym roku życia i o dziwo – miał synów i córki.

,,Ponieważ spłodził potomstwo jako dziad, nazwane zostało Dziadoszanami i Dziadoszankami’’ - ,,Codex vimrothensis’’.

Dziadoszanie nawet nie wiedzieli gdzie leży Rox, a ich praojciec uważał się za Analapa.



Kij miał syna Jaskotela, który walczył przeciw Amazonkom. Jaskotel miał syna Moxina (Moskwina, Moskala), który na ruinach Oski (orskiego grodu z ery jedenastej) założył miasto Mox nad rzeką o tej nazwie. Długo nie mógł się zdecydować, gdzie ma zbudować nowy gród. Polując ścigał wielkiego, lśniącobiałego barana o złotych rogach, zionącego ogniem. W Bharacji nazywano go imieniem Agni. Moskal zmęczył go pościgiem i zobaczył, że ów baran to sam Swarożyc. Na miejscu tego spotkania wybudował miasto. Obecnie nosi ono nazwę Moskwy.

1 Nie ma sprawy