poniedziałek, 25 listopada 2019

Wlazł kotek






,,Wlazł kotek na płotek
Uderzył go młotek
Przeleciał przez siatkę
Zapłodnił sąsiadkę
Siekierka skoczyła
I kotka zabiła''

- opracowane na podstawie rymowanki zasłyszanej w klasie czwartej ;).




Pan Pierdziołka






,,Pan Pierdziołka spadł ze stołka
Przyszła żmija, da mu w ryja
Przyjdzie lew i kret
Pan Pierdziołka wpił się w krew''

- rymowanka zasłyszana w klasie czwartej ;).

Czerwony Człowiek







,,Jeśli któregoś dnia człowiek podejmie próbę budowania swojego życia na ateizmie, stworzy coś tak wstrętnego, tak ślepego i nieludzkiego, że cała budowla runie pod ciężarem ludzkich przekleństw’’ - Fiodor Dostojewski






,,W owym czasie gdzieś w Azji pojawił się car Czerwony Człowiek. Nie wiemy jaki kraj był jego ojczyzną, być może pochodził z Presnau. Przypominał trochę Rdzeniejewa. Był nagi, pokryty czerwoną skóra, miał czarne włosy, wąsy i spiczastą brodę, a żeby lepiej widzieć przystawiał do oka oszlifowany diament niczym Rus. W herbie i na chorągwi nosił w polu srebrnym czerwoną gwiazdę Exterminans. Zawiesił ją czarami na niebie, a ona ogień i pioruny zsyłała na tych, których jej Czerwony Człowiek wskazał. Na piersi miał napisane czarnymi, sineańskimi literami imię Nąpkś (Nopokoś). W erze jedenastej nosił je sęp Ixmarga, który wyjadał mózgi. Czerwony Człowiek zgromadził wojsko i zaczął podbijać kraje. Jego imperium rozpościerało się od Carogrodu po wyspy Wyraju. Flota płynąca pod banderą Exterminansa opłynęła Kazuarię i Zielony Kontynent. Carstwo rozciągało się od Oceanu Białopolskiego po Ocean Wyrajski. Car zwyciężył królową Amazonek, Arutis i w Kapadocji wziął do niewoli cesarza bizantyjskiego. Odtąd trzymał go w złotej klatce na pohańbienie, a cesarzowa zabiegała o pomoc u Teodoryka Wielkiego i Papieża. Czerwony Człowiek nienawidził wszelkiej wiary, czy to chrześcijańskiej, żydowskiej, czy to pogańskiej. Tępił je. ‘Wiara to opium dla mas’ - mówił. Przelał jeszcze więcej krwi niewinnej niż Kościej. Któregoś dnia nakazał przekroczyć Pasmo Gorynycza. W mig zniewolił ludy wywodzące się od Strażników Kurhanów, po czym uderzył na Rox. Szybko zdobył Dendropolis, a król Żyżław z żoną i córką schronił się w Neście. Obiecał nawet przyjąć chrzest, choć król Bogdal nie naciskał na niego. […] Zły car sam poszedł do Analapii. Porwał Anej z Lasu, narzeczoną pana Bożywoja Błyszczyńskiego, aby uczynić z niej swą żonę lub niewolnicę. Gdy nie chciała, uwięził ją w Katowni. Był to obóz na stepach Taj – Każk gdzie więziono liczne stworzenia z całego imperium. Bez wypowiedzenia wojny uderzył na Analapię. Bharatyjczycy na słoniach, Białopolacy na mamutach, nosorożce, lwy, tygrysy i lewarty, wilki, Amazonki, konnica, łucznicy, machiny oblężnicze, piechota, wojenne korabie, Kynokefale, Warańcy, proch, olbrzymy, smoki, wozy, ‘navata’ - ciecz, która się pali, ogień grecki zdobyty na Bizantyjczykach, czarna magia, a na niebie – morderczy Exterminans – Czerwony Człowiek rzucił w Analapów całym swym potencjałem. Królowie Bogdal, Artur, Klodwik i Teodoryk Wielki ze swymi wojownikami zdawali się przy nim jak owady miażdżone butami. Papież mówił:- Cesarz Czerwony Człowiek to wróg bardziej luty niż Neron i Dioklecjan, starożytni prześladowcy naszej wiary. Jest gorszy od bałwochwalcy Juliana Apostaty. Bowiem nawet oni mieli swych bogów, a dla niego bogiem jest Brzuch i Pięść! Mówią o nim, że przyjmuje ofiary z dzieci zabitych w łonach matek. Władca, który tak czyni jest bardziej obrzydliwy od Heroda!’ - ,,Codex vimrothensis’’






- Przybył nasz pan! Nasz piekielny pan! - ze złowrogim błyskiem w żółtych ślepiach piszczały z uciechy czerwone baby o karminowej cerze witając Wielką Czerwoną Ordę złożoną z niewolników cara Czerwonego Człowieka, która właśnie wkroczyła do grodu Vinopolis w Roxie niosąc gwałt, rzeź i pożogę…
W rękach czerwone baby niosły girlandy z goździków, przyklękały i wdzięczyły się przed najezdnikami, szczerzyły białe kończyste kły, obnażały swe piersi i łona. Czerwony Człowiek w obecności wołchwa obdartego ze skóry i zawieszonego głową w dół zaślubił czterdzieści czerwonych bab, z których każda trzymała w rękach ociekającą krwią głowę ludzką. Owe nieszczęsne czerepy zostały ułożone w piramidę, u stóp której odbyła się dzika orgia połączona ze składanie gwieździe Exterminans w krwawej ofierze młodych dziewic i niewiniątek pierś jeszcze ssących. Czerwony Człowiek wynagrodził ich okrucieństwo oddając do ich dyspozycji modrzewiowy pałac księcia Lubicza Fertunza Winogradowa; z mandatu króla Żyżława posadnika Vinopolis, gdzie czerwone baby co dzień ucztowały rozszarpując lśniącymi bielą kłami upieczone w ogniu pożogi ciała dziewcząt i chłopców, piły zaś z ludzkich czaszek i ozdobnych naczyń zrabowanych w bogatych domach.
Horda wciąż posuwała się na zachód wbijając na pale, krzyżując, obdzierając ze skóry, paląc, topiąc, zakopując żywcem, gwałcąc bądź pożerając setki i tysiące Agejowi ducha winnych poddanych króla Żyżława; obracając w siwe popioły uroczyska i chramy, jak również kościoły budowane przez misjonarzy króla Bogdala.
Tymczasem wzniosły pałac, w którym zamieszkiwały czerwone baby zajął się ogniem od pioruna. Choć później Czerwony Człowiek przysyłał swych niewolników aż z Nikobarów, aby go odbudowali, niebieski ogień jeszcze dwa razy pochłonął całą budowlę. ,,Widno Perun sroży się na bezbożników’’ - szeptali między sobą mieszkańcy Roxu. Czerwony Człowiek zmarszczył brwi, aż jego gniewne myśli przybrały postać zarazy. Zbrzydły mu już czerwone baby; nudne i fanatyczne, ogłosił więc, że to one wznieciły pożary; wydał je na tortury i zamknął za murami Katowni skąd niosły się po stepie płacz i zgrzytanie zębów…


*

Ci, którzy na własne oczy widzieli cara Czerwonego Człowieka powiadali, że walczył z grzbietu błotnicy, której imię brzmiało Pripegala. Błotnice budziły trwogę swym wyglądem, rozmiarami bowiem przewyższały najroślejsze buhaje. Miały głowy i szyje żmijowe, pękate tułowie okryte żółwiową skorupą, liczne odnóża wijów i zaopatrzone w kolec jadowy odwłoki skorpionów. Władne były żyć tak w wodzie jak i na lądzie, a z ich paszcz wydobywały się płomienie niczym z ognistych trzewi smoków. Pożerały każde stworzenie mniejsze od nich samych, szczególne upodobanie znajdując w połykaniu małych dzieci zabłąkanych na bagnach. Oprócz Pripegali, Czerwony Człowiek zgromadził pod gwieździstymi sztandarami swej hordy jeszcze dwadzieścia błotnic, które wynurzyły się z moczarów słysząc jęk jego rogu. W bitwie pod obronnymi wałami grodu Minos w ziemicy Krywiczów, dziewiętnaście błotnic ubiły kamiennymi maczugami olbrzymy z plemienia 








Asiłków, często płacąc za to głębokimi ranami i oparzeniami. Czerwonemu Człowiekowi ostała się jeno Pripegala. Car Czerwonej Ordy w popłochu opuszczał ziemię krwyicką ścigany przez wodniki i leśnych ludzi. Wycofał się na południe w stronę grodu stołecznego Dendropolis, zaś przeciw Krywiczom i Asiłkom rzucił hordy bagiennych demonów z Vietmy i Siamu o głowach bawołów arni dzierżących włócznie zatrute jadem smoczej kobry.
Czerwona Orda z wolna zajmowała Rox rozprzestrzeniając się jak pożar na stepie lub jak gangrena atakująca ciało zranione. Nad Tinerpą i Tinestrą rosły obwieszane wciąż świeżymi ciałami gaje pali i krzyży. Daleko niosły się jęki gwałconych i obdzieranych ze skóry niewiast oraz pożeranych żywcem niemowląt. Grody i sioła sprzeciwiające się najezdnikom płonęły wraz ze swymi mieszkańcami, a głód i spustoszenie znaczyły szlak Czerwonej Ordy. ,,Gdybyż tu byli z nami Ilja Muromiec, Alosza Syn Wołchwa, Dobrynia Zwyciężca, Volch Alabasta czy inni herosi z zamierzchłych wieków...’’ - zawodzili kmiecie wśród osmalonych ruin swoich wsi, podczas gdy mantykory, brukołaki i tygrysy rozszarpywały na moczarach ciała pobitych Asiłków…


*

Czerwony Człowiek ucztował w zajętym pałacu króla Żyżława, który zbiegł do Analapii. Siedział za dębowym stołem zastawionym ludzkimi czaszkami napełnionymi czerniną, upieczonym w całości wieprzem, głową tura nadziewaną kaszą, oraz parującymi daniami ze szczeniąt, żab, jaszczurek, nad mózgiem wydobytym z czaszki żywego rezusa, zgniłym kaczym jajem i cuchnącymi owocami durianu z puszcz Wyraju. Jego potęga budziła powszechną trwogę. Czerwony Człowiek rozdziawił szeroko gębę i pochłaniał kolejne dania niczym pisklak robaka gdy przerwał mu zakuty w kirys Sineańczyk o czerwonych oczach.
- Towarzyszu… - wydyszał przestraszony – Pripegala nie żyje! - Czerwony Człowiek omal nie udławił się mięsiwem.
- Kto na czerwoną gwiazdę, ośmielił się ubić mojego wierzchowca? - zapytał strasznym głosem, a z jego oczu posypały się złote iskry.
- Jakiś kowal z Roxu; chłop ciemny, który wywija młyńce maczugą i rozbił nią skorupę błotnicy – mówił Sineańczyk. - Daremnie trudzą się ci, którzy usiłują go pojmać. Zmierza prosto do pałacu i chce walczyć z wami, towarzyszu… - Czerwony Człowiek zaklął szpetnie, gdy do sali biesiadnej wparował mocarz w kolczudze pokrytej zakrzepłą krwią, a ręku trzymający ciężką maczugę, pod której ciosami pękały hełmy najtęższych wojowników Czerwonej Azji.
- Kim jesteś, chmyzie, że zakłócasz spokój Słońca Ludzkości? - zasyczał Czerwony Człowiek, a jego usta ociekały krwią i tłuszczem.
- Jam Mikuła Sielanowicz, a to mój Orhan, – potrząsnął maczugą z drewna orzechowego – którym wybiję ci z głowy rojenia o podboju słowiańskiej ziemi! - Czerwony Człowiek zazgrzytał białymi, ostro zakończonymi zębami.
Z jego uszu z gwizdem wydobywać się poczęły kłęby pary, a z palców, ust, oczu, pępka i sromu wystrzeliły w kierunku Mikuły palące promienie barwy tęczowej władne wypalać dziury w drewnie i stali. Kowala chroniła jednakże zbroja ze skóry bladego potwora Kazdęba żyjącego w Morzu Ciemnym przeto tęczowe promienie ześlizgiwały się po niej. Czerwony Człowiek zanurkował pod stół, lecz Mikuła uderzył weń maczugą aż pod sufit poleciały drzazgi. Stół pękł z hukiem na osiemnaście kawałków, aż Mikule żal się zrobiło leżących na nim wiktuałów, które teraz poniewierały się w nieładzie na podłodze razem ze zmiętym i poplamionym obrusem. Mikuła schwycił Czerwonego Człowieka za kark i potrząsnął nim aż zaklekotały gnaty. Czerwony Człowiek, który swych niewolników tysiącami posyłał na śmierć, teraz piszczał jak wystraszona mysz.
- Nie zabijaj mnie, witeziu – skamlał car Czerwonej Ordy. - Dam ci tyle złota, srebra, pereł, rubinów ile dusza zapragnie…
- Milcz, psie – uciął Mikuła, po czym wziął z półki dużą bańkę z czarnego szkła i zaczął wciskać do niej Czerwonego Człowieka.
Pełen buty władca sypiący kopce z czaszek swych wrogów, parskał jak koń, bluzgał w trzynastu językach i usiłował ugryźć Mikułę w palec, lecz im mocniej bohater wpychał go do bańki, tym tyran robił się coraz mniejszy, aż w końcu zniknął cały w naczyniu. Wówczas Mikuła zamknął bańkę korkiem, po czym naczynie wraz z uwięzionym z nim carem cisnął z rozmachem do wielkiej rzeki Tinerpy. Nastała wówczas wielka radość w całym Roxie, a hordy Czerwonych Azjatów poczęły się wycofywać w popłochu. Fale zaniosły bańkę wraz z uwięzionym w niej Czerwonym Człowiekiem ku Morzu Ciemnemu.









Jednak u ujścia miało swe komysze plemię Rachmanów – stworów ni to ludzkich o skórze śniadej, oczach kosych i czerwonych w mroku świecących, włosach czarnych tworzących osełedce, dłoniach szponiastych, a ustach szerokich od ucha do ucha kryjących ogromne kły zabarwione na niebiesko denaturatem. Były to istoty niskiego wzrostu, mające po sześć palców u stóp, uzbrojone w krzywe, kościane szable. Mieszkały w ziemiankach, a ich największy przysmak stanowiło surowe, ociekające krwią mięso ludzi i suhaków. Kiedy Rachmany wyłowiły z wody czarną bańkę, uwolniły z niej cara Czerwonego Człowieka, po czym pod wpływem wygłoszonej przezeń mowy stanęły pod jego stanicami by nieść ludziom pożogę i mord rumiany. Czerwona Orda widząc powrót swego cara, ze zdwojoną energią pomaszerowała w stronę Dendropolis.









Mikuła syn Sielana zebrał drużynę trzydziestu kmieci z rodu Golców, których siły potroiła wypita w karczmie ,,Pod Dwugłowym Wężem’’ beczka aromatycznego piwa, które jak prawią guślarze uwarzył na tę chwilę sam Weles pod postacią starca Nikoły. Kowal wraz ze swymi wojami zastąpił hordom Czerwonego Człowieka drogę pod Gurczewem. Po jednej stronie spiętej mostem rwącej rzeki stali słowiańscy junacy, których wiódł do boju Mikuła groźnie potrząsający orzechową buławą Orhanem, po drugiej zaś stali nieprzeliczeni żółci ludzie zakuci w kirysy, białe wilkołaki z tajgi, ogromne kraby i krokodyle, rozjuszone bawoły arni, dewy z Persji, rakszasy z Bharacji, oni z Cipangu, tokkebi z Kori, wielogłowe olbrzymy, karły, smoki i wiedźmy. Władzę nad nimi z mandatu Czerwonego Człowieka dzierżył potwór Jaczej (Yachei) z niebosiężnych gór Imalain. Przypominał nieco Minotaura. Był mężem o głowie dzikiego górskiego byka nazywanego jakiem to jest ,,ojcem ogona’’, oraz rękach przypominających ludzkie. Pokrywały go niezwykle długie, czarne włosy, nogi zakończone były racicami, a w nozdrzach rzucał złoty blask magiczny pierścień z krainy zwanej Ibetain. Nad rogatą głową Jaczeja łopotał trupio blady sztandar z czerwonym jak miesięczna krew pentagramem, pod którym skrzeczały, wyły i groźnie potrząsały orężem ghule i ifryty z Arabii, duchy uor i abaasy z Białopolski, oraz nigdy niesyte żeru gaaki z Cipangu. Groźnie porykiwały niebieskie i 










różowe tygrysy oraz wielki jak słoń, białopolski niedźwiedź Irkuiem. Po wymianie rytualnych zniewag w kierunku wrogiej armii, Mikuła dał swoją ciężką maczugą sygnał do ataku.
- Bij, zabij, morduj! - zawołał kowal i pierwszy ruszył przez most, a za nim poszła jego drużyna.
Jednak kiedy junacy forsowali most rozległ się trzask, a cała konstrukcja rozsypała się jak domek z zapałek. Okryci kolczugami i łuskowatymi pancerzami wojowie z krzykiem pospadali w rwący nurt pełen ostrych kamieni rzeki, bowiem zawczasu sineańscy inżynierowie uszkodzili most, chcąc zastawić w ten sposób pułapkę. Część wojów Sielanowicza poniosła śmierć od ran, innych wywęszyły i rozszarpały ċisti – straszące Giptów niewieście demony o lisich głowach i sięgających pięt złotych grzywach, oraz uzbrojeni w trójzęby i bosaki żołnierze z infernalnej rasy Asurów.










- Na potęgę Tiamat, odnajdźcie przeklętego wroga klasowego Mikułę Sialanowicza i rzućcie mi go żywego lub martwego do moich kopyt! - zaryczał przeciągle komandir Jaczej.
Do rwącej rzeki wszedł na cienkich jak szczudła odnóżach potwornej wielkości krab z Cipangu i odszukał Mikułę rozpoznając go po jasnej, skórzanej zbroi. Krab ujął herosa w szczypce i zarzucił go sobie na grzbiet po czym wyniósł na brzeg i złożył przed Jaczejem. Wówczas przystąpił do Mikuły wojskowy felczer z Persji należący do demonicznej rasy Dewów. Zbadał puls pokonanego dowódcy i oznajmił Jaczejowi.
- Ten Rusicz jest mocny jak lew; tyle ciosów otrzymał a nadal żyje. Nie będzie łatwo go ubić – pokręcił smagłą, rogatą głową.
- Na takich jak on, ludowa sprawiedliwość Czerwonej Ordy przewiduje karę sroższą od śmierci! - uśmiechnął się wrednie Jaczej kopiąc leżącego bohatera, a służące pod jego rozkazami straszydła wydały z siebie straszliwy wizg triumfu.
Kiedy po kilku dniach Mikuła otworzył oczy, spostrzegł, że leży na pryczy w zimnym baraku 









leżącym gdzieś pośród bezkresnych stepów krainy Taj – Każk, z której pochodził Kobłyndy – batyr. Nie miał już przy sobie maczugi ciężkiej jak żubr i niedźwiedź, której nikt inny prócz niego samego nie był władny unieść. Odtąd dni mijały Mikule wśród głodu, zimna i upału, uderzeń korbacza i pracy przy wznoszeniu murów i kopaniu studni tak ciężkiej, że zmóc mogła nawet herosa. Pojął wówczas Mikuła, że trafił do osławionej w ponurych pieśniach Katowni – olbrzymiego obozu, w którym Czerwony Człowiek zamykał swych wrogów, aby doznawali tu udręki. Niegdyś w erze jedenastej podobnie czynił Kościej I Nieśmiertelny. Razem z Mikułą uwięzieni byli ołonchosut z Białopolski, jogin z Bharacji, lama z Ibetainu, hwarang z Kori, alchemik z Sinea, rabin z Bożego Grodu, rybak z wyspy Seylan, paru chłopów z Roxu, młody mirza z Mogolu, księżniczka z Carogrodu i pięciu Persów. Cierpieli oni od bicia, chorób, tortur, aż ich blizny pokrywały się pleśnią. Kto nie przeżył tych katuszy, tego rozszarpywali w poszukiwaniu serca i wątroby obozowi strażnicy rekrutujący się z białopolskich upadłych upiorów zwanych uor o bladej cerze i długich na piędź kłach i pazurach. Mikuła nie raz i nie dwa chłostany był zardzewiałym łańcuchem po obnażonych plecach za to, że stawał w obronie słabszych współwięźniów. Widział jak księżniczka Marfiza – pojmana w niewolę córka cesarza Carogrodu, w obronie której zadusił rozszalałego wilka, potajemnie modliła się na różańcu ulepionym z głodowych racji chleba. Gdy zapytał ją o to, usłyszał o Chrystusie. Zrazu nieufny wobec chrześcijańskiej wiary, złożył ślub, że przyjmie chrzest o ile Jezus Chrystus pozwoli mu uciec z Katowni. Wielu więźniów podejmowało takie próby, lecz rzadko kiedy kończyły się powodzeniem, a ci, których schwytano byli nabijani na pal i patroszeni przez uory. Komendant Katowni, uor Parachsit w skwarny dzień zarządził kopanie głębokich dołów, aby potem zasypać je z powrotem. Wówczas kiedy od wschodu powiał wiatr niosący ze sobą tumany piasku, Mikuła ciosem łopaty pozbawił głowy strażnika, po czym razem z Persem Atanerem i Sineańczykiem Ping – Pinkiem rzucił się do ucieczki. Wspólnie planowali ją już od dłuższego czasu. Księżniczka Marfiza miała uciekać razem z nimi, lecz zmarła z wycieńczenia nim nadarzyła się okazja do ucieczki. Mikuła rad byłby ocalić wszystkich więźniów, nawet zbója Urkę i czerwonego maga Temuldżyna z Tmu – Tarakanu, a samą Katownię obrócić w perzynę, nie miał jednak dostatecznie dużo sił, by to osiągnąć. Mikuła i jego towarzysze szli niezmordowanie przez stepy, a Pochwist sprzyjał im zacierając ślady. Kiedy dotarli do Roxu, był on zajęty przez hordy Czerwonego Człowieka aż po rzekę Divinę. Schronienie znaleźli w Analapii gdzie przyjęli też chrzest. Mikuła pozostał wierny nowej wierze, a po latach kiedy Czerwony Człowiek już dawno przeminął, oddał życie za nią, kiedy na tronie w Dendropolis zasiadał uzurpator Kościej III.


*




- W moim rodzie od pokoleń utrzymuje się przekaz, że wywodzimy się od Palikopy, którego Żydzi zowią Samsonem. Dlatego też ja sam nazywam się Samson Samsonowicz – dziewięć miesięcy przed najazdem Czerwonego Człowieka na Rox przy ognisku rozpalonym na stepie siedziało dwóch bohaterów, którzy dopiero co zawarli braterstwo wymieniając się nawęzami. Jednym z nich był kowal Mikuła Sielanowicz.
- Tenże Samson był junakiem o włosach długich i zaklętej w nich sile ogromnej. Niestraszny był mu lew, a wojowników wrogiego ludu Filistynów potrafił pokonać sam jeden mając za cały oręż oślą szczękę – opowiadał przy piekącym się nad ogniskiem dziku Samon Samsonowicz. - Pytasz czemu mój zacny przodek otrzymał od Słowian imię Palikopa? Ano razu pewnego wojując z Filistynami wypuścił na ich pola trzysta złapanych przez siebie lisów z pochodniami przywiązanymi do ogonów, przez co kopy siana puścił z dymem…
- Co to za lud, ci Filistyni? - spytał Mikuła.
- Powiadał Berdycz Geograf gdy miał już w czubie – rzekł Samson Samsonowicz – że Dagon, bóg filistyński dał mężom tego ludu członki sromliwe zawsze sztywne, więc nazwa Filistyni miała jakoby od sztywnej pały się wywodzić.
- Ten Berdycz nie tylko miał w czubie, ale i prąciem kłopoty – skwitował ze śmiechem Mikuła.
- Wracając do mego przodka – podjął przerwany wątek drugi heros – Samson Palikopa zadurzył się 







nieszczęśliwie w pannie imieniem Dalila; rudej i chytrej jak lisica, która szpiegowała dla Filistynów. Za jej przyczyną stracił włosy i trafił do ciężkiej niewoli. Synem Samsona Palikopy i Dalili był Jadut, który osiadł w kraju Rosz nad Morzem Ciemnym jak Żydzi nazywają naszą Ojczyznę. Od niego właśnie wywodzi się mój ród – wypiął dumnie pierś Samson Samsonowicz.
- Rozumiem, że to swoim przodkom zawdzięczasz swą siłę ogromną? - spytał Mikuła.
- Zdziwisz się, ale nie – zaprzeczył Samson Samsonowicz. - Mocny jestem stąd, że jako osesek piłem mleko z wymienia Muczysławy – krowy tura dzikiej i silnej niczym orkan, bo urodziłem się słaby i chuderlawy. Dopiero jej mleko uczyniło mnie mocnym tak jak mocny był mój przodek; Samson Palikopa.
- Pij mleko, będziesz wielki jak prawił mój dziadek! - uśmiechnął się Mikuła.
Kiedy hordy Czerwonego Człowieka rozłożyły się w Azji obozem pod białymi murami 







chrześcijańskiego królestwa Chorezmu, w Roxie na Burym Polu pojawiła się łasica Pastinaca. Swą wielkością nie tylko przewyższała zwykłe łasice, ale dorównywała rozmiarami smoku i tak jak smok miała władzę zabijać swym smrodliwym oddechem. Od tchnienia łasicy Pastinaki usychały drzewa, zboża, kwiaty i zioła, zdychało bydło, ptaki i ryby, a ludzie marli w męczarniach. Mikuła Sielanowicz i Samson Samsonowicz kiedy dowiedzieli się o grasującym potworze, udali się po radę do 









huculskiego – hyksoskiego czarodzieja Molfara mieszkającego w chacie u stóp Czeremoszu. Molfar dał im obłożony zaklęciami i moczony siedem dni w eliksirach korzeń rośliny zwanej pasternakiem. Polecił herosom, aby podrzucili go potwornej łasicy owinięty płatem mięsiwa. Na Burym Polu, Samson Samsonowicz rzucił na step pasternak owinięty schabem. Nie musiał czekać długo, gdy zwabiona zapachem mięsa łasica Pastinaca przybiegła węsząc i sapiąc. Z jej pyska wydobywał się fetor tak straszliwy, że obu bohaterom krew ściekała z nosów. Pastinaca zjadła przynętę i ledwo połknęła ostatni kęs, straciła swój zabójczy oddech. Wówczas Mikuła z bojowym okrzykiem zaatakował łasicę orzechową maczugą Orhanem, podczas gdy Samson Samsonowicz cięciem miecza Srogosta pozbawił ją ogona. Pastinaca zdołała zatopić białe kły w kolczudze Mikuły, lecz nie dane jej było uszkodzić ciała. Podczas gdy Mikuła pochwycił mocarnymi dłońmi obie szczęki potwornej łasicy, Samson Samsonowicz wskoczył jej na grzbiet i zatopił czubek miecza w stosie pacierzowym. Pastinaca po raz ostatni rzuciła się jak ryba wyjęta z wody, po czym znieruchomiała na zawsze. Obaj bohaterowie oddali cześć jej męstwu paroma chwilami ciszy, po czym Samson odciął jej głowę większą niż łeb konia. Głowa i ogon łasicy Pastinaki zostały przywiezione do stołecznego grodu Dendropolis i rzucone do stóp króla Żyżława i królowej Zorianny.
W czasie gdy car Czerwony Człowiek rozwarł szeroko szczęki i wypuścił ze swych trzewi tuman cuchnącego dymu, w którym kłębiły się demony w stronę oblężonego Carogrodu, Mikuła Sielanowicz i Samson Samsonowicz bawili w Dendropolis nad Tinerpą gdzie razem z bojarami, kupcami, rzemieślnikami i biedotą słuchali nauk Łodzisza z Brzostowej – analapijskiego misjonarza, zaopatrzonego w list żelazny przez samego króla Bogdala. Jego słowa zapadły w serce Samsona Samsonowicza, który jeszcze tego samego dnia poprosił o chrzest w wodach Tinerpy. Mikuła nie był jednak zbytnio przekonany do nowej wiary.
Wreszcie car Czerwony Człowiek przekroczył Pasmo Gorynycza i począł pustoszyć Rox. Król Żyżław rozesłał wici do swoich witezi. Również Mikuła i Samson Samsonowicz dobyli oręża i stanęli na czele swych drużyn. Podczas gdy Mikuła walczył przeciwko Jaczejowi pod Gurczewem, Samson Samsonowicz w bitwie pod Ptyszlem uległ znacznie liczniejszym hordom dowodzonym przez Arsuna Burundaja. Dostał się żywy do niewoli, wcześniej kładąc wokół siebie stos trupów nieprzyjacielskich; rosłych ghuli, rakszasów, juszów i asurów. Sąd doraźny skazał go na męczarnie w grodzie Kazamat gdzieś na Dalekiej Północy. Pognano zatem bohatera w trzydziestopudowe łańcuchy zakutego do miejsca nad lodowatym morzem, gdzie ziemia od mrozu była twarda jak skała, gdzie białe niedźwiedzie pożerały ciała zmarłych od bicia i wycieńczenia niewolniczą pracą, a Zorza Północna kładła barwy czarowne na nocnym niebie.
- Czy pamiętasz mnie, ojcze? - w Kazamacie Samson Samsonowicz spotkał swego dorosłego już syna Daszbisława, którego ongiś spłodził z rusałką Miłuną i nie poświęcił wiele uwagi jego wychowaniu.
Teraz Daszbisław przyjął bezzakonny zakon Czerwonego Człowieka; został oprawcą w grodzie Kazamat i na wszelkie sposoby zadawał męczarnie swojemu ojcu, którego nienawidził.
- Pamiętasz mnie jeszcze, ojcze? - Daszbisław dyszał jak piekielny ogar. - Pamiętasz jak przed laty porzuciłeś macierz i mnie, aby gonić za przygodami? Wiesz jak to jest wychowywać się bez ojca?! - mówiąc to Daszbisław smagał plecy Samsona Samsonowicza biczem uplecionym z żelaznych kolców.
- Nawet nie wiesz, synu, jak bardzo jest mi teraz przykro! - wystękał upokorzony bohater.
- Jest ci przykro, stary pryku? - zmrużył oczy Daszbisław. - To zdechnij!
Tak mijały w Kazamcie dni i noce podobne jedne do drugich, a ogromne wszy nękały Samsona Samsonowicza niczym cesarza Arnulfa. Gdy nikt nie widział, potężny niegdyś bohater modlił się do Najświętszej Bogurodzicy, aż zdawało mu się, że przez zasłonę rzęsistych łez dostrzega Jej oblicze.
- Słuszna jest kara jaką tu ponoszę, bo potraktowałem syna i jego matkę wyjątkowo podle – modlił się Samson Samsonowicz. - To moje samolubstwo popchnęło Daszbisława do służenia Czerwonemu Człowiekowi. Nie zasługuję na uwolnienie.
- Dni twojej kary zostały policzone – w uszach modlącego się rozbrzmiał kojący głos, a jego serce z wolna napełniało się otuchą.
Istotnie; policzone zostały dni panowania Czerwonego Człowieka. Analapia złamała krwawe jarzmo Czerwonej Ordy, a król Żyżław powrócił do Dendropolis. Mikuła Sielanowicz zebrał nową drużynę, w której znalazł się olbrzym Białojar z plemienia Asiłków i ruszył nad Morze Białe, aby uwolnić przyjaciela uwięzionego za murami Kazamatu. W czasie śnieżnej zawiei drużyna Mikuły sforsowała mury Kazamtu i obaliła wieże strażnicze, w których siedzieli łucznicy o końskich i krokodylich głowach. Olbrzym Białojar odniósł rany zadane w pachwinę od zatrutej strzały łucznika z Mogol – Tartarii, jednak nim padł od trucizny uzyskanej z drzewa Bohun Upas rosnącego w Bharacji, zdołał zburzyć siedzibę komendanta obozu. Wielki rwetes podniósł się w Kazamacie gdy Mikułowi wojowie przetrząsali baraki rozcinając więzy krępujące liczne stworzenia. Na wolność wychodzili Akefale i Kynokefale z Bharacji, Alanowie z Aseth, ostatni na świecie Scytowie i Sarmaci, 









Manadrino – człowiek z głową i piórami kaczki mandarynki z Sinea, Ind mający zamiast nóg dwa wężowe ogony, Waraniec z Wyspy Szczurów, Cyjanopod mający tylko jedną stopę za to tak ogromną, że mógł się nią zasłaniać przed palącymi promieniami Słońca, Fanezjanin władny latać na uszach wyglądających jak wielkie błoniaste skrzydła oraz wielu innych więźniów. W ostatnim baraku byle jak zbitym z desek, w którym lodowaty wiatr hulał bez przeszkód, Mikuła odnalazł swego przyjaciela. Niegdyś potężny bohater, Samson Samsonowicz, w którym płynęła krew Samsona Palikopy teraz był już tylko wrakiem człowieka, aż Mikuła zapłakał na jego widok. Wychudł niczym Kościej, aż żebra można na nim było policzyć. Okryty ranami, strupami i wrzodami leżał w gorączce na twardej pryczy, a wzrok miał zamglony.
- Biedaku, co tobie zrobili?! - zawołał Mikuła Sielanowicz.
- Atamanie – do baraku wszedł i ukłonił się Mikule jego esauł Bardzisz Psiogłowiec – ujęliśmy jednego z oprawców, który dręczył Samsona. Ponoć to jego rodzony syn Daszbisław.
- Dobrze – warknął Mikuła. - Niech się na nim dokona sprawiedliwość!
Drużyna Mikuły Sielanowicza udała się w drogę powrotną do Dendropolis z postojem w grodzie Mox. Samson Samsonowicz z wolna nabierał sił i odzyskiwał zainteresowanie światem. Przez ten cały czas jego syn Daszbisław wędrował wraz z drużyną uwiązany na postronku. Teraz gdy za oknem prószył śnieg, Mikuła udał się wraz z Samsonem Samsonowiczem do tonącego w białym puchu gaju Peruna – Jarowita. Odgarnął dłonią śnieg z dużego i płaskiego kamienia ofiarnego, po czym z wielkiego skórzanego miechu wydobył związanego i zakneblowanego Daszbisława. Rzucił go pod nogi Samsonowi, a do jego ręki włożył miecz.
- Teraz nastał czas, abyś dokonał wróżdy na wyrodnym synu – oznajmił Mikuła.
Samson Samsonowicz zamachnął się mieczem i rozciął nim powrozy krępujące syna, po czym wyjął knebel z jego ust.
- Uciekaj, synaczku – rzekł drżącym głosem, a Daszbisław nie dał sobie tego dwa razy powtarzać; czym prędzej wziął nogi za pas.
Zdziwienie Mikuły było wielkie jak pasmo górskie otaczające pierścieniem Mangazję.
- Dlaczego uwolniłeś tego gnojka? - spytał Mikuła.
- On dużo wycierpiał – odrzekł Samson Samsonowicz – a ponadto jak mówił nasz Pan, Jezus Chrystus: ,,Błogosławieni miłosierni, albowiem miłosierdzia dostąpią’’ - gdy to mówił ofiarny kamień Peruna pękł z hukiem i wydobywać się z niego poczęło złote światło.


*

Kiedy w sierpniu Czerwona Orda wkroczyła do Analapii z nocnego nieba jął spadać deszcz gwiazd świetlistych.
- Wojna idzie – kiwali głowami starcy siwi jak gołębie. - Widno Enkowie nas opuścili – dodawali ciszej, a wojna przyszła pod trupiobladym sztandarem z czerwonym jak skóra mantykory pentagramem.
Razem z wojną nawiedziły Analapię głód, pomór i rzezie o jakich nie słyszano odkąd cesarz Tytus spustoszył Boży Gród.
W Lubii – grodzie założonym niegdyś przez królową Julię Rzymską, żonę Kraka, sotnia, na której czele stał rogaty potwór Jaczej poczęła palić wzniesione przez króla Bogdala kościoły wraz z zamkniętym w nich wiernym ludem. Dwóch żołdaków; Chazarów o jaszczurczych oczach pochwyciło miejscowego biskupa Żmiciera obeznanego w pismach filozofów i przywlokło go przed czarne, kosmate oblicze Jaczeja. Biskup Żmicier trząsł się ze strachu.
- Powiadasz – zaryczał przeklęty Jaczej – że służysz Bogu. Czy mocno w Niego wierzysz? - potwór spytał przez tłumacza.
- Tak tylko trochę – odparł roztrzęsiony biskup lubiański.
- Jak to tylko trochę? - zdziwił się Jaczej. - I ty śmiesz wymagać od innych mocnej wiary?! - rozsierdzony potwór ściął krzywym mieczem głowę biskupa, która potoczyła się po ziemi jak piłka.
- Po trupie Analapii nasza Orda zaleje Rzym, Akwizgran, Logres i cały świat! - ryknął Jaczej przypatrując się płonącemu grodowi.


*

Ksiądz Damian był jednym z pierwszych chrześcijańskich kapłanów konsekrowanych przez samego biskupa Tytusa z Nesty. Wywodził się z okrytego sławą rycerskiego rodu Demisławiców, który 









zdobył herb i nadania ziemskie za zasługi w odpieraniu ataków Scytów za króla Mirmiła. Damian Demisławic płonął ogniem żarliwości i pragnął zapalać nią innych. Kiedy się modlił, ukazywała mu się Matka Boża, chóry anielskie i świeci. Do dziś pamiętał gdy po przebudzeniu usłyszał głos każący mu pilnie wyjść ze swej plebanii na spotkanie Boga. Ksiądz Damian posłuchał. Szedł w pośpiechu i spotkał leżącego człowieka, któremu rany zadali zbójcy. ,,Nie mam czasu nim się zająć, kiedy sam Bóg mnie wzywa’’ - pomyślał kapłan i udał się na wskazane w wizji wzgórze. Spędził na nim cały dzień, lecz Boga nie spotkał i zasmucony powrócił do swej izdebki. Modląc się przed nocnym spoczynkiem, pytał Boga, czemu mu się nie ukazał i usłyszał takie słowa:
- Spotkałeś Mnie w tym rannym człowieku, lecz poszedłeś dalej.
Od tej pory ksiądz Damian zawsze pilnie baczył, by nikomu potrzebującemu nie odmówić pomocy.
Te wspomnienia paliły jak rozżarzone żelazo, którym w grodzie Kazamat znakowano więźniów jak bydło. Straszne to było miejsce przywodzące na myśl obozy śmierci zakładane z rozkazu Kościeja I Nieśmiertelnego na rubieżach jego imperium.
- Nagnij hardy kark, klecho i słuchaj – zasyczał szkieletożmij; maszkara wyhodowana mocą czarnej magii Czerwonego Człowieka ze żmija; był to pokryty żółtą skórą ni to człowiek, ni jaszczur zamiast głowy mający nagą lwią czaszkę. - Trafiłeś do miejsca gdzie umierają bogowie, a ich wyznawcy tracą wiarę – w żółtej, szponiastej dłoni szkieletożmij trzymał bat. - Masz mi natychmiast podeptać ten krzyż i uznać, że towarzysz car Czerwony Człowiek jest panem Wszechświata – szkieletożmij zerwał krucyfiks z szyi księdza Damiana i cisnął go w błoto. - Jeśli to uczynisz, będziesz więcej żarł i mniej pracował. Wybieraj, rzymski klecho! - w kościanych oczodołach szkieletożmija zapłonęły szkarłatne ognie.
- Kiedyś zawiodłem Chrystusa zostawiając Go bez pomocy, nie zawiodę tym razem! - zawołał okrutnie zbity ksiądz Damian, pochwycił ubłocony krzyż i złożył na nim pocałunek.
- A więc wybrałeś własną śmierć, głupcze! - ryknął szkieletożmij, chwycił szponiastymi palcami za głowę i łopatki księdza, po czym zatopił lwie kły w jego karku.
Kazamat do późnych godzin nocnych rozbrzmiewał odgłosami mlaskania, chłeptania krwi i i mózgu, oraz kruszenia kości, lecz duszy księdza Damiana jego oprawca nie mógł już skrzywdzić. Znajdowała się bezpiecznie w Domu Pana.


*

Grakchov huczał od plotek. Opowiadano z przejęciem o apokaliptycznej gwieździe Piołun wiszącej nad Ziemią jak miecz Damoklesa i zabijającej ludzi i zwierzęta czerwonymi jak krew promieniami.









W grodzie Sandomir założonym przed tysiącami lat przez króla Sudymira, wataha Kynokefali pożerała pieczone nad ogniskiem niemowlęta, później zaś wymordowała zakonników w miejscowym klasztorze.









Wielki strach budziły kałmuki – rasa czarnych małp mających tylko jedno oko, dosiadających wielbłądów lub małych, włochatych słoni. Kałmuki przeraźliwie wrzeszczały i wymachiwały zakrzywionymi szablami, a u ich siodeł zwisały ponuro ucięte głowy mężów, niewiast i dzieci.
Ponoć ze stepowych mogił wychodzić poczęły wąpierze i brukołaki, które przyłączyły się do Czerwonego Człowieka.
W stronę Slawii gdzie władali kapłani jytnas królowej Tatry, szły kolumny uchodźców z Roxu i Analapii, a nad nimi unosili się bezlitośni łucznicy na latających dywanach i raz po raz razili śmiertelnie uciekających. ,,Co to będzie? Co to będzie?’’ - szeptano z trwogą, a chramy i kościoły pękały w szwach.










Książę Czasław z mandatu króla Bogdala grododzierżca Grakchova i namiestnik całej prowincji Viscli, przyjmując chrzest rozkazał, aby co dzień z wysokiej wieży grano hejnał ku czci Najświętszej Bogurodzicy Maryi. Zadanie to wykonywał stary trębacz Stylichon, ongiś biorący udział w wyprawach króla Olszana do Burus. Również i jego przerażały wieści o okrucieństwach Czerwonej Ordy. Wybudzony ze snu zawodzeniem lelka, spojrzał w stronę wałów obronnych i ujrzał połyskujące w ciemności ślepia ghuli i ifrytów, jednookich kałmuków i wszelkich innych stworów piekielnych jakie Czerwony Człowiek sprowadził z głębi Azji. Stylichon pojął, że o ocaleniu Grakchova zdecydować mogą zaledwie minuty. Ujął swą złotą trąbkę, podniósł do ust i rozpoczął grać hejnał w środku nocy. Zgodnie z zamierzeniem postawił tym uśpione straże na nogi. Wojowie pochwycili za miecze, topory, włócznie i maczugi i dalejże odpierać atak Czerwonych Azjatów. Stylichon wciąż grał alarmującą melodię, aż wypatrzył go łucznik Kara Uigur z Mogol – Tartarii dosiadający dwunożnego smoka z Ułan Raptor. Kara – Uigur napiął łuk i wypuścił zeń strzałę godząc starego trębacza prosto w serce. Trąba wypadła z dłoni Stylichona, a on sam łapiąc się za sterczącą z piersi strzałę upadł na kolana, następnie na twarz i skonał. Jednak zabicie trębacza nie przyniosło zwycięstwa Czerwonej Ordzie. Książę Czasław poderwał do boju całą swoją drużynę, która siekąc, kłując i rąbiąc odrzuciła najezdników daleko od wałów Grakchova. Wody Visany napełniły się trupami agresorów spod czerwonej gwiazdy, aż poczęły występować z brzegu. Książę Czasław postanowił uczcić poległego trębacza Stylichona. Od tego czasu na jego pamiątkę hejnał mariacki już zawsze gra się przerwany.


*

Kiedy Czerwony Człowiek najechał Analapię, król Bogdal rozesłał posłów do chrześcijańskich władców Europy. Przybył wraz z wojskiem jego teść Artur – król Brytanii, Klodwik z rodu Meroweusza; pierwszy chrześcijański król Franków, oraz Teodoryk Wielki – ariański władca Ostrogotów, ponoć wywodzący się od mężnego Dytryka z Bern. Swoich wojów przysłał też Mnata – pogański król Bohemii z dynastii Przemyślidów. Tak chrześcijanie jak i innowiercy rozumieli, że Czerwony Człowiek jest ich wspólnym wrogiem. Do portu w Canum przypłynęły korabie z dalekiego Logres wioząc na pokładach zakutych w stal Rycerzy Okrągłego Stołu.










Teodoryk Wielki wraz ze swoimi Gotami złożył wizytę królowi Mnacie zasiadającemu na stolcu w Piropolis, po czym wspólnie przeszli góry Montanii i zatrzymali się w Grakchovie.










Klodwik wyruszył do Analapii drogą morską lądując w nadmorskim grodzie Błyszczydłach, należącym do panów Błyszczyńskich. Mnich Kazimierz Byczkowski opisał w ocalałym do naszych czasów fragmencie swej zaginionej dziś ,,Kroniki czterech królestw’’ jak król Klodwik ubił morskiego smoka Gargulca przez Słowian zwanego Rzygaczem; gada potwornego o długiej szyi i płetwiastych kończynach, z którego gardzieli wylewały się potoki słonej wody zatapiającej ludzkie domostwa wraz z ich mieszkańcami. Imć Kazimierz z Byczkowa, herbu Ciołek, naoczny świadek tamtych wydarzeń, był podówczas rycerzem wywodzącym się z rodu wasali panów Błyszczyńskich. Kiedy Gargulec – Rzygacz zatapiał Błyszczydła wodą ze swych trzewi, Kazimierz porwany jej bystrym nurtem był bliski utonięcia. Ogarnięty rozpaczą, zanosił modły do Boga i Matki Najświętszej ślub składając, że jeśli wyjdzie z tej opresji żywy, resztę życia poświęci jako mnich. Uchwycił się obiema rękami przydrożnego krzyża i trzymał mocno, a wokół niego huczały spienione bałwany. Tymczasem Klodwik podobny w boju do Donara mordującego lodowych gigantów, zatopił miecz w gardle Rzygacza. Przeciągnął ostrzem raz i drugi, a wtedy wielki szpetny łeb kłapiąc zębatymi szczękami upadł w fale. Z długiej szyi wytrysnęła fontanna posoki, a całe szaro – bure cielsko poczęło się rzucać na wszystkie strony jak ryba wyjęta z wody. Wraz ze śmiercią Gargulca – Rzygacza ustała spowodowana przezeń powódź. Rozszalałem fale cofnęły się do Morza Srebrnego. ,,Była to zapowiedź przyszłych zwycięstw jakie chrześcijański król Franków miał jeszcze odnieść nad zalewającymi Analapię hordami Czerwonych Azjatów’’ - napisał w swej kronice mnich z Błyszczydeł. Był nim właśnie imć Kazimierz Byczkowski, który wypełnił swój ślub.
Zdarzyło się podówczas, że do króla Klodwika bawiącego o rzut kamieniem od Nesty przybyło potajemnie poselstwo od Czerwonego Człowieka. W jego skład wchodził czarownik Ojun – bujan i sam potwór Jaczej. Nie szczędzili gróźb, ani obietnic.
- Nasz pan, towarzysz Czerwony Człowiek zawsze był wielkim przyjacielem chrobrego ludu Franków – kłamał jak najęty Ojun – bujan, aż mu się prawe oko zapaliło jak lampka. - Wolą Czerwonej Ordy jest żyć w pokoju z Frankami. Wystarczy, że do nas dołączysz, a nie tylko oszczędzimy Paryż, Akwizgran, Reims i inne grody twego królestwa, ale i dostaniesz szmat nowych 









ziem, nigdy wcześniej nie deptanych stopą Franka. Twój sztandar Oriflame załopocze nad Nürtem, Konstantynopolem, Egiptem, Abisynią, Hiszpanią, Irlandią, Atenami, Cyprem, Jerozolimą, Wołogoszczą, Sedinum i Nestą!
- Sojusz z Czerwoną Ordą pozwoli ci zrzucić zależność od Papieża – obiecywał Jaczej. - Będziesz 









mógł spustoszyć Rzym i wszystkich klechów zesłać do Magonii. Staniesz się wolny i nie będziesz już potrzebował ukrzyżowanego Boga, bo sam staniesz się bogiem w oczach twych poddanych! Bacz dobrze jak wielkie i cenne dary ofiaruje ci towarzysz Czerwony Człowiek! - zakończył swe orędzie Jaczej ciężko sapiąc i wypuszczając kłęby pary z pyska.
Król Klodwik zastanowił się chwilę. Zasięgnął porady swych doradców; tak świeckich jak i duchownych po czym udzielił odpowiedzi posłom.









- A ja mu dam Atlantydę, Doggerland i Kvenland! - odpowiedź ta wielce rozbawiła dworzan króla Franków; wszak lądy te od eonów leżały zakryte morskimi falami.
Posłowie Czerwonego Człowieka zaciskając pięści odeszli skonfundowani. Po dotarciu do Nesty, Klodwik nie omieszkał ostrzec króla Bogdala i pozostałych sojuszników o podstępnych zamiarach Czerwonego Człowieka.


*

Kiedy Czerwona Orda przekroczyła rzekę Soprač, król Bogdal rozesłał wici do swego rycerstwa aż po Lebanę. Stawił się również pan Bożywoj Błyszczyński herbu Smok, pan na Wymroczu i Błyszczydłach. Nim wyruszył na pole walki nakazał ukryć swoją narzeczoną, nadobną Anej z Lasu w żeńskim klasztorze w Barstukowie w Burus, ufając, że tam nie dosięgną jej knajacy Czerwonego Człowieka.
- Jesteś tu pod opieką Najświętszej Panienki i ludzi pobożnych – mówił na pożegnanie. - Klasztor leży na uboczu i nie jest łatwo dostać się doń przez gęste lasy i bagna. Wątpliwe, aby hordy Czerwonego Człowieka zapuściły się aż tu. A nawet gdyby ten łotr poważył się ciebie porwać, nie spocznę, aż nie wyrwę ciebie z jego czerwonych łap. No nie płacz już kochanie! - pan Bożywoj ocierał łzy cieknące po policzkach Anej z Lasu.
- A co stanie się z tymi, którzy zostali w Wymroczu?
- Wszystkie moje włości zostały solidnie obwarowane, a ty sama chroniona będziesz jak najdrogocenniejszy klejnot w koronie – zapewnił pan Bożywoj.
W drużynie pana Błyszczyńskiego walczyć mieli Rekuć, Korzeniec, Michał z Krówna mający w herbie egipskiego żuka skarabeusza i dwudziestu siedmiu innych junaków, wśród których byli także wojowie z Bohemii, Slawii i Roxu. Posuwał się pan Bożywoj ze swymi zastępami jak dzik torujący sobie drogę przez zarośla. Jego miecz straszny był dla gwałcących i plądrujących maruderów, strzyg, wilkołaków jak też dla Czerwonych Azjatów. Wrogowie jak też sojusznicy Analapii zdumiewali się męstwem jej obrońcy. Sam Jaczej wyznaczył nagrodę za głowę pana Bożywoja, choć skrycie pragnął przeciągnąć go na swoją stronę. Pan Błyszczyński tymczasem szedł jak burza rozbijając czambuły Mogol – Tartarów, aż nad wielką rzeką Visaną przyszło mu zdobywać szaniec broniony przez 









wielkiego, sinego wilka, na którego głowie srożyły się rogi. Powiadali w swych pieśniach rybałci, że zwierz ten przybył z Persji, gdzie z mandatu Czerwonego Człowieka dzierżył władzę nad stadami podobnych mu rogatych wilków. Jednak pan Bożywoj rozpoznał w nim dawno widzianego wroga – Starego Utrapa. Był to basior opętany przez sto Čortów, szczególnie rozsmakowany w mięsie małych dzieci i młodych dziewcząt, który zabijał znacznie więcej zwierząt niż potrafił zjeść.
- Zasłużyłeś na metal – rzekł mu pan Błyszczyński. - Ten metal – dodał prezentując ostrze miecza.
- Twoja Analapia przepadnie jak kamień w wodę! - zawarczał Stary Utrap obnażając olbrzymie kły.
Po obu stronach szańca uderzano mieczami o tarcze, miotano groźby i wyzwiska.
- Myślisz, głupcze, że ten metal będzie ciebie bronił? - zakpił Stary Utrap, a jego oczy zajaśniały niczym dwie czerwone gwiazdy z piekielnego nieba.
Potężny podmuch wyrwał panu Bożywojowi oręż z ręki i odrzucił go daleko.
- Giń, głupcze, za tę twoją niewartą funta kłaków Analapię! - roześmiał się Stary Utrap i skoczył jak pantera obalając pana Błyszczyńskiego na plecy.
Witeź mógł się bronić samymi tylko gołymi rękami, a jego drużyna stała bez ruchu jakby sparaliżowana zaklęciem diabelskiego wilka. W oczach Starego Utrapa czaiły się bezmierna nienawiść i poczucie nadciągającej zagłady, oraz rozpacz, której nie sposób opisać. Wpatrując się w te przerażające czerwone latarnie, pan Bożywoj czuł, że próżne są jego wysiłki i rany odniesione w boju, bo lada moment ukochana Analapia odejdzie w niebyt tak jak przed nią upadł Rzym i wiele innych imperiów. Z sinego pyska kapała cuchnąca ślina, a zęby już miały rozerwać gardło, gdy w głowie pana Bożywoja dał się słyszeć dźwięczny głos Anej z Lasu.
- Musisz żyć dla mnie! Nie wolno ci zginąć! - Nowe siły wstąpiły w obalonego rycerza.
Wyciągnął dłonie i zacisnął je na gardle Starego Utrapa. Póty dusił i dusił wilka, aż wydusił zeń życie. W czasie tych zmagań niebo zakryte było gęstymi czarnymi chmurami, spomiędzy których niczym żmijowe żądła wysuwały się z łoskotem żółte i srebrne pioruny. Gdy Stary Utrap skonał, rozległo się wycie wichru jak wtedy gdy Čorty porywają duszę wisielca i ciężkimi kroplami począł padać deszcz. Pan Bożywoj wyłamał z paszczy martwego wilka dwa największe kły i podniósł je w górę ze słowami:
- Dla Ciebie, Ojczyzno!









Junacy z jego drużyny ocknęli się wówczas ze złego snu i dalejże szturmować szaniec. Pod ciosami mieczy, włóczni i maczug padali Sineańczycy i Korijczycy, rakszasy, piśacze, gaki, demony podobne do wielkich szczurów i węży. Pan Bożywoj odzyskał swój miecz i przyłączył się do szturmu. Od stóp do głowy zlany był posoką ludzi i demonów, aż powstrzymał się od zadania śmiertelnego ciosu na widok bijącego przed nim pokłony otyłego Sineańczyka w granatowym, jedwabnym chałacie. Sineańczyk nie miał przy sobie broni.
- Tego bierzemy w jasyr; niech nikt nie waży się go skrzywdzić! - rozkazał pan Błyszczyński swoim podkomendnym.








Wzięty do niewoli Sineańczyk okazał się nestoriańskim medykiem, który do udziału w wyprawie Czerwonego Człowieka został zmuszony wbrew swej woli. Nazywał się doktor Pu – Pi i miał moc przybierać postać urodziwego, długowłosego kota. W tej postaci nieraz wyświadczył wielkie usługi panu Błyszczyńskiemu szpiegując dlań Czerwonych Azjatów. Poza tym doktor Pu – Pi służył też jako lekarz. To on właśnie sineańskim korzeniem kudzu wyleczył pana Bożywoja i jego towarzyszy z choroby z przepicia.


*

Jakże daremne okazały się nadzieje pana Bożywoja na to, że hordy Czerwonych Azjatów nie dojdą do Barstuków! Doszły. Dziesiętnik Kizył Aga spustoszył wieś i zdobył klasztor. Jego żołdacy zamęczyli mniszki, samą zaś Anej z Lasu zakutą w kajdany pognali daleko na wschód, aż na stepy Taj – Każk do grodu zwanego Katownią gdzie co dnia słychać było płacz i zgrzytanie zębami. Kiedy wieść o tym dotarła do uszu pana Bożywoja, jeszcze zajadlej począł rozbijać czambuły, cały czas obmyślając nad ratunkiem dla ukochanej.
Tymczasem koło Fortuny obróciło się na niekorzyść Czerwonego Człowieka. Po walnej bitwie stoczonej przez króla Bogdala i jego sprzymierzeńców pod Sirenopolis – grodem założonym w czasach królowej Wandy przez Warsa i Sawę, pobite hordy Czerwonego Człowieka poczęły wycofywać się na wschód. W całym chrześcijańskim świecie od Ultima Thule po Abisynię rozległo się bicie w dzwony gdy zdobyte zostało Dendropolis, a król Żyżław powrócił na tron w swojej stolicy. Wbrew temu co wcześniej obiecał Bogdalowi, nie spieszył się z przyjęciem chrztu.
Bogdal, Artur, Klodwik i Teodoryk Wielki ścigając Czerwonego Człowieka dotarli aż do grodu Mox gdzie postanowili przezimować, aby wiosną kontynuować zmagania. Wówczas to pan Bożywoj pośród śnieżnej zamieci odnalazł Jaczeja dowodzącego niewielkim oddziałem chunchuzów z 










Białopolski. Wywiązała się walka, w której straszliwy Jaczej padł z uciętą głową i idiotycznie wywieszonym jęzorem. Chunchuzi widząc śmierć swojego dowódcy uciekli w popłochu. Gdy król Bogdal zapytał pana Błyszczyńskiego jakiej pragnie nagrody za ubicie Jaczeja, ten odrzekł:
- Pozwól mi, królu, abym ze swoją drużyną udał się do Katowni uwolnić stamtąd moją ukochaną i innych jeńców Czerwonego Człowieka.
- Nie mogę się nie zgodzić – odparł po namyśle król Bogdal – choć wiem, że na niebezpieczną rzecz się porywasz. Czy nie wolałbyś zaczekać z tą wyprawą aż śniegi stopnieją?
- Do tego czasu te łotry zdążą już zamęczyć Anej – pan Bożywoj hardo spojrzał w oczy swojemu władcy.
- A więc idź i niech cię święci Michał i Jerzy, patroni rycerstwa prowadzą! - zgodził się król Bogdal.
Pan Błyszczyński zebrał swoich junaków, wygłosił do nich płomienną mowę, po czym nie żegnając się z nikim, opuścił Mox kierując się na południowy wschód zgodnie ze wskazówkami mapy Joannisa Turqusa z Bizancjum. Za przewodnika i doradcę służył doktor Pu – Pi w postaci leśnego kota z Urvegii, który nie raz ratował życie całej ekspedycji pomagając w znalezieniu jadła i noclegu, jak również w unikaniu zasadzek. W drodze przez zaśnieżone stepy pan Bożywoj stoczył walkę z białym niedźwiedziem Azefem Lorenzkrafftem; fanatycznym wyznawcą Czerwonego Człowieka, któremu składał żertwy z głów pożartych podróżnych, oraz z patrolem Sibir – Tartarów jadących na grzbiecie mamuta. Długo trwał marsz przez śniegi. Gdy junacy znaleźli się u bram Katowni, w przyrodzie panowała już Wiosna, a unoszący się nad stepem orzeł zwiastował wielkim głosem:
- Carogród wyzwolony! Oto nadchodzi kres Czerwonego Człowieka!
Pan Bożywoj dobył włóczni i cisnął ją w bramę Katowni ze słowami:
- Dziś stanica Krwawej Gwiazdy upadnie, aby więcej się już nie podnieść przygnieciona własną sromotą i przekleństwami skrzywdzonych! - ledwo to powiedział, niebo zakryły tak gęste chmury, że stało się czarne niczym włosiany wór.
Pośród nieprzeniknionej czerni nieba złowrogi blask rzucała gwiazda Exterminans, cała barwy posoki, którą zawiesiły wysoko nad ziemią złe czary Czerwonego Człowieka. Widok ten zasiał lęk i zwątpienie w sercach najodważniejszych junaków z drużyny pana Bożywoja. Jeden tylko pan Błyszczyński dobył łuku, nałożył strzałę, napiął cięciwę i wystrzelił prosto w czerwoną gwiazdę. Od 










grodu Mox po Kazuarię rozległ się straszliwy wizg jakby umierającej wiwerny, a następnie Extrminans rozleciał się na kilkadziesiąt płonących z sykiem kawałków z wolna opadających na ziemię. Zagrzmiało i z czarnych jak atrament chmur spadł ulewny deszcz, a jednocześnie znów zaczęło świecić Słońce. Pan Bożywoj spostrzegł, że u jego stóp leży nie kto inny, ale sam car Czerwony Człowiek; poraniony i poobijany po upadku z nieboskłonu gdzie przebywał pod postacią złowrogiej gwiazdy. Czerwony Człowiek wyszczerzył lśniące białe kły niczym u wilkołaka, aby ugryźć pana Bożywoja w piętę, lecz witeź był szybszy.
- To za Anej i za Analapię! - rzekł surowo odcinając głowę Czerwonego Człowieka mieczem i zatykając ją na kiju wbitym w ziemię.
Strażnicy Katowni ujrzawszy sromotną śmierć swego cara, zamienili się w kruki i wrony i odlecieli kracząc przeraźliwie. Drużyna pana Błyszczyńskiego sforsowała bramę obozu. Poszukując Anej z Lasu, pan Bożywoj przetrząsał barak po baraku oswabadzając ich mieszkańców. Uwolnił siwą jak 









gołąb królową Moszel z Latyki, której oprawcy kazali wypasać stada owiec i bydła, sześcioro śnieżnych karłów, zwanych uldrami z Karelii, parę łuskowców i podobnego do nich, lecz znacznie 









większego zwierza veo, straszliwie wychudzonych króla tygrysów Bengalę i jego małżonkę; królową 








Anej Arztein z Bharacji, księżniczkę Lastenę z Liteny, dziewiczą łuczniczkę Dali z Kolchidy, orang 










pendeka, leśną nimfę Makiling z odległego archipelagu, elfa Tujula z dalekiej wyspy Dżawy, syreny i trytony, farysa z Arabii, cierpiących na anemię Nagów, hienę Chuti, niedźwiedzia Dre – Mo z Ibetainu, elfy z wyrajskiego plemienia Orang Banian, zamożnych gospodarzy z Darii, trapera z Mangazji, będącą zdolnym murarzem małpę lisią z Imalainu, chłopca wychowywanego przez wilki, żółtego, wodnego niedźwiedzia Kuna z Sinea, licznych mnichów, księży, biskupów, rabinów, żerców, 









wołchwów, szamanów, joginów, braminów, Warańca z Wyspy Szczurów, pandę sepiową i 









niebieskiego tygrysa, lecz Anej z Lasu nie mógł znaleźć. Uwolnił człowieka o głowie wielbłąda z plemienia Al – Baktar, rodzinę Pigmejów z Bharacji, Kynokefala, najady z rzeki Mekong, Angara i Żółta Holanka oraz ormiańskiego wilkołaka o skołtunionej sierści. Wreszcie w ostatnim baraku ujrzał leżącą w gorączce na pryczy tą, dla której zniósł tyle trudów i cierpień i dla której gotów był przecierpieć drugie tyle.
- Wybacz, najdroższa, że nie obroniłem cię przed dostaniem się do niewoli – mówił pan Bożywoj ocierając łzy.
- Wiedziałam, że po mnie przyjdziesz – słabym głosem odrzekła Anej z Lasu, którą paliła gorączka.
- Teraz będzie już tylko lepiej – zapewnił pan Błyszczyński. - Doktor Pu – Pi cię wyleczy i wracamy do Ojczyzny! - Anej była zbyt zmęczona, by odpowiedzieć, a jej wybawca czule ucałował ją w rozpalone czoło.


*






,, […] Imperium Czerwonego Człowieka rozpadło się, a Analapowie wrócili do ojczyzny. Cesarz bizantyjski został uwolniony ze złotej klatki i powrócił do Carogrodu.- Nie mogę się nadziwić dlaczego on miał krasną skórę? - po powrocie smokobójca pytał uwolnionego z Katowni Sineańczyka, nestorianina.- Kiedyś jego skóra była biała jak twoja, panie, lecz zmieniła kolor pod wpływem magii. To promienie Exterminansa tak go zmieniły.- Cieszę się, że ta poczwara już nie żyje – westchnął pan Błyszczyński.- Źle robisz – rzekł Sineańczyk. - Nienawiść do Boga uczyniła zeń potwora, bacz by ciebie nie skrzywiła nienawiść do człowieka. Kto nienawidzi nie może być szczęśliwy’’ - ,,Codex vimrothensis’’