czwartek, 14 lutego 2019

Apoloniada - zaginiony epyllion Jana Kochanowskiego








,,Enoch Ikar Eliasz Apoloniusz z Tiany
Szybują wokół pierwszego aeroplanu’’
- Guillaume Apollinaire ,,Strefa’’







- Otacza mnie daleko większa sława niż na to zasługuję – w wiejskiej chacie gdzieś w analapijskich Górach Mędrców mówił swoim gospodarzom brodaty Grek.
Przybył z daleka; z grodu Tiany w Azji Mniejszej i zmierzał do tajemniczej Bharacji, aby tam doskonalić swój kunszt magiczny, zaszczepiony pod wpływem studiowania dzieł Pitagorasa. Na zewnątrz lał rzęsisty deszcz przywodzący na myśl wody potopu kończącego erę jedenastą, zaś w przytulnej stajni chrupał siano i owies wierzchowiec filozofa – skrzydlaty baran z głową gazeli, przez Kosę Owinniczewa w ,,Animalistyce’’ nazywany aldebaranem.
- Choć powiadają, że moim ojcem jest morski bóg Proteusz – ciągnął Apoloniusz w mowie starokrasnej – mocy nie mam na tyle wielkiej, aby wskrzeszać zmarłych, a i chorych nie zawsze udawało mi się wyleczyć – filozof wolał się nie chwalić, że ongiś podburzył motłoch do zamordowania żebraka o żarzących się oczach, biorąc go za demona zarazy. - Mesjasz, którego oczekują Żydzi, z pewnością okaże się mocniejszy ode mnie – zakończył zagadkowo Apoloniusz.
- No, nie wiedziałem, że Greczyni bywają tacy skromni – na stronie cmoknął z uznaniem podpity już gospodarz, głośniej zaś przemówił. - Nasza wioska może się wydać cicha i spokojna, lecz to tylko pozory. Od lata zeszłego roku dręczą nas żmije liczne niby robactwo a zajadłe jak wściekłe psy. Same bez żadnej zaczepki z ludzkiej strony, kąsają nie mając litości ni dla dzieci, niewiast ni starców. Mszczą się w ten sposób za to, że jakiś pastuch ubił kijem ich królową, po czym zrabował jej złotą koronę. Ech, wszystkie moje dziatki z winy tego huncwota poginęły od ognistego jadu! - stary Górzan miał łzy w oczach. - Nie pomagają przeciw żmijom modły, ofiary i zaklęcia żerców, ani bab mądrych. Dobrze ci radze, cudzoziemcze; uchodź z naszej Grabiny, bo i ciebie, chociażeś niewinny może dosięgnąć ślepa zemsta okrutnych gadzin! - Apoloniusz zafrasował się na te słowa.
- Choć nie jestem wszechmogący, to jednak spróbuję wam pomóc – filozof dobył z podróżnej sakwy kościany flet otrzymany niegdyś w darze do satyra wdzięcznego za wyleczenie z choroby z przepicia. - Tym fletem oczaruję żmije, aby was więcej nie kąsały!
- Nasi kapłani mówią, że Enkowie nieraz działają poprzez cudzoziemców, a czasem nawet przybierają ich postać – mówił stary Górzan. - Próbuj więc, mędrcze z dalekiej Hellady i niech Agej kieruje twoimi krokami! - Apoloniusz wydobył z sakwy opalizujący, zielony kamień wielkości połowy strusiego jaja.
- To Czakram; magiczny kamień – objaśnił pitagorejczyk. - Jeśli umrę pokąsany, niech zostanie w Analapii i niech przypomina wam o mnie! - zielone promienie Czakramu docierały do najciemniejszych zakątków chaty, aż myszy i bożęta wychodziły ze swych kryjówek, aby je podziwiać.
- Ku wiecznej przyjaźni Słowian i Greków – odpowiedział wzruszony kmieć.

*

Po deszczu, kiedy smok Tęczyn prężył swe cielsko w promieniach Słońca, Apoloniusz stał na stoku góry i nie bez talentu grał na magicznym flecie. Dźwięki jego muzyki zwabiać zaczęły węże; jadowite żmije i miedzianki jak i pozbawione jadu. Z trawy wynurzały się, kołysząc, głowy zasłuchanych trusi i połozów o spojrzeniu śmiercionośnym. Powiadano nawet, że sam Król Węży uległ czarowi muzyki krajana Orfeusza. Jednak w którymś momencie Apoloniusz przerwał koncert, a wszystkie węże zasyczały rozczarowane.
- Oczarowałem was i jesteście w mojej mocy – oznajmił Apoloniusz w mowie starokrasnej. - Stoją teraz przed wami dwie drogi; albo grzecznie rozpełzniecie się do swoich nor i nie będziecie więcej napastować ludzi, albo zapędzę was do najbliższej rzeki gdzie potoniecie. Tertium non datur! - jak mawiają Rzymianie – węże zwiesiły głowy na kwintę i czym prędzej pochowały się do swoich kryjówek.







Apoloniusz poczuł się jak rzymski wódz odbywający triumf, nie zauważywszy skradającej się zza kosodrzewiny obmierzłej istoty. Gdy usłyszał jej ryk, bestia zdążyła go skokiem obalić na ziemię. Oczom przerażonego filozofa i maga ukazała się twarz rozsierdzonej kobiety w koronie, o ciemnych włosach i straszliwych oczach. Jej zwierzęce ciało pokrywała łuska smoka, albo karpia i wystawały zeń wężowe i rybie głowy. Jednak bestii nie dane było zamordować Apoloniusza. Oto strzała o gwiezdnikowym grocie, wypuszczona z łuku, strąciła złotą koronę z głowy poczwary i utknęła głęboko w czaszce. Dziki spazm wstrząsnął ciałem istoty. Apoloniusz przyjrzał jej się bliżej. Jego oczom ukazało się stworzenie rozmiarów krokodyla, o dziewczęcej głowie, nogach słonia miast stóp zakończonych psimi głowami i rozwścieczonym pytonem w miejscu ogona. Potwór pokryty był szarą łuską i śluzem, a jego ciało niczym najobrzydliwsze krosty szpeciły głowy ryb i węży. Choć ohydztwo było już zasadniczo martwe, wężowy ogon wciąż uderzał wściekle o ziemię, a rybie pyski skrywające ostre zęby, otwierały się i zamykały jakby łapiąc powietrze.
- Długo już wędruję po świecie, ale czegoś tak szpetnego jeszcze nie widziałem! - wzdrygnął się Apoloniusz.
- To Meduza; córa Czarnoboga, nigdy krwi niesyta – usłyszał w odpowiedzi urokliwy głos niewieści. - Przybyła aż z Abisynii do Roxu, aż dopadłam ją w Analapii.
Odwrócił się i ujrzał pannę smukłą jak palma, której uroda zaparła mu dech w piersiach. Miała kosę niczym złote runo, oczy mieniące się jak skóra Turkusowego Potwora, a okrywała ją krótka tunika jaśniejąca perłową bielą. Owa piękność uzbrojona była w zdobiony złotem scytyjski łuk. Apoloniusz padł przed nią na twarz.
- Wysławiam cię, Artemido, Zabójczyni Potworów! - zawołał.







- Nie znam twojej Artemidy – zaprzeczyła piękność. - Jestem rusałką z Roxu, a zowię się Jelena, bowiem z mandatu Wielkiej Pani Dziewanny wypasam jelenie. Musiałam ubić Meduzę, bo ta niecnota zagryzała daleko więcej jeleni niż była w stanie zjeść, a ponadto rozszarpywała też dzieci zbierające jagody w lesie. Zamiast ślinić mi stopę, lepiej być podziękował Agejowi, że postawił mnie na twojej drodze! - fuknęła Jelena, a Apoloniusz wstał skonfundowany.
- Wszyscy mówią mi, że jestem mądry – zagaił filozof – ale mimo to wciąż nie mam towarzyszki życia. Czy wyświadczysz mi tę łaskę i będziesz towarzyszyć mi w drodze do Bharacji?







Jelena zgodziła się podróżować z Apoloniuszem, choć nieraz łapała się za głowę z powodu jego słów i czynów. Liczne były ich przygody, o których nie wiedzieć czemu milczy uczony Filostrat. Z Bharacji Apoloniusz i leśna rusałka Jelena udali się do Grecji gdzie zostali mężem i żoną. Jan Kochanowski twierdził, że ich potomkowie żyją po dziś dzień.