środa, 8 stycznia 2020

Oniricon cz. 552

Śniło mi się, że:

- razem z Mają Lidią Kossakowską i innymi osobami byłem na wycieczce do ,,Biedronki'' gdzie mając ciche przyzwolenie obsługi jedliśmy na miejscu zamrożone steki rybne, potem zastanawiałem się czy nie była to kradzież,





- zmartwiłem się gdy Aleksander ov Cocelaise powiedział, że nie lubi tygrysów zwłaszcza niebieskich i różowych, a tymczasem w ,,Tatrze. Suplement'' jest dużo o tygrysach,






- jakiś starszy pan powiedział, że woli twórczość Olgi Tokarczuk niż Petera Handke,





- powiedziałem, że szanuję Mirceę Eliadego za jego erudycję, choć nie podzielam przekonania o równości wszystkich religii,
- ktoś powiedział, że widział meble zrobione z drzew wyciętych w Puszczy Białowieskiej,
- czytałem ,,Biblię'' i jej apokryfy wydane w jednym tomie,





- C3PO domagał się audiencji u księżniczki Lei,
- w piątek w Empiku spotkałem Pavlasa ov Vidłara, który domagał się, abym kupił mu mięso, odmówiłem z uwagi na post, a on powiedział, że nie jestem jego przyjacielem, potem kupiłem mu ser żółty, lecz on wciąż domagał się mięsa,






- góry Hindukusz zostały odkryte przez Litwinów, a ich nazwa wywodzi się od kindziuka (wymyślone na jawie),





- Donald Trump przybył do Słowenii gdzie poślubił Smerfetkę (wymyślone na jawie),






- po latach znów spotkałem Voytakusa ov Viernitisa, który uczył origami i z pogardą wypowiadał się o Finach, chciałem go spytać czy czytał ,,Kalewalę'' i ,,Opowieść o Kullervo'' J. R. R. Tolkiena, lecz nie odezwałem się ani słowem bojąc się, że zacznie wrzeszczeć,





- Konrad T. Lewandowski wykładał historię na uniwersytecie przebrany za Stalina, jeden ze studentów polemizując z nim powiedział, że Aztekowie szanowali dziewice, a aztecki młodzieniec miał przywilej pocałować dziewicę w ,,lilię'', czyli w pochwę, oglądaliśmy też filmik o faunie plejstocenu; widziałem na nim antylopy o rogach Elasmotherium sibricum oraz dowiedziałem się, że obecna nazwa łacińska tarpana to Zebra graveolens, po zajęciach położyłem się na biurku w gabinecie Lewandowskiego udając kota Behemota,
- modląc się na ulicy zaszedłem do ogrodu gdzie trwał remont i gdzie leżał metalowy widelec, wycofałem się z ogrodu odkładając widelec,
- Mama dała mi do zabawy zdalnie sterowanego robota na kółkach,
- Adamus ov Andristiacus nie wiedział co znaczy słowo ,,naród'',





- chciałem zostać kaniukiem jaskólakiem - ptakiem drapieżnym z Florydy wydłubującym ślimaki z muszli, lecz Andrzej Pilipiuk pomógł mi znaleźć pracę kucharza,






- litewska bogini - suka Żweruna była carycą Rosji; żoną cara Mikołaja II,





- Gabon lub Ateny są stolicą Rumunii,
- czytałem książkę wydaną przez Fabrykę Słów o otyłym starcu w okularach, który żył w postapokaliptycznym świecie i ratował profesora z terenów dzisiejszej Szwecji,






- nazwa paź królowej została nadana na cześć Mokoszy,






- Czarnobóg zabił księdza, który zdradził Kościół, a potem z jego sutanny, różańca i odchodów stworzył potwora - kłodę wyposażoną w wielką, zębatą paszczę i błoniaste skrzydła,





- małego Mojżesza pływającego w koszyku po wodach Nilu nie uratowała córka faraona, lecz Egipcjanin o niebieskiej skórze przybierający postać lamparta,





- Paweł Adamowicz naprawdę nazywał się Adamkowicz,






- Sari był indyjskim herosem walczącym na szczycie góry z potworami, pierwowzorem Hurina. 

Vitek Ursinus


,,Z podobieństwa herbów stworzyli Czesi legendę o Vitku Ursinusie, który w 546 r. (…) opuścił Rzym i w obawie przed Gotami króla Totili schronił się z gronem krewnych i przyjaciół w Czechach, dając tu początek tutejszej gałęzi rodu panów z różą’’ - M. Derwich, M. Cetwiński ,,Herby, legendy, dawne mity’’







W tamtych dniach, kiedy na tronie w Neście zasiadał Artur Apostata, zaś w Piropolis dożywał swych dni sędziwy król Mnata, rozległe obszary Sklawinii, w tym Bohemii, pokrywały nieprzebyte puszcze pełne dzikich zwierząt i leśnych duchów takich jak hejkale i ohlasy. Rosły w nich ponadto 






zaczarowane zioła, kwiaty i drzewa. Wśród nich trafiały się również rośliny dziwotworne; opiewane w podaniach ludu zrosty krwawojady, które szerokimi i zaopatrzonymi w kolce liśćmi chwytały ptaki, wiewiórki, jaszczurki, zające i popielice, aby powoli trawić je żywcem. U korzeni owych roślin bieliły się przeto stosy kości. Czasem ofiarą zrostów padały większe stworzenia, a wśród nich nieostrożne kobiety i dzieci zbierające jagody.





Był to czas babiego lata, kiedy w głębi puszczy pędy drapieżnego zrosta niczym powrozy owinęły się wokół smukłych nóg rudowłosej rusałki odzianej w białą sukienczynę, na głowie zaś noszącej wieniec z jagód jarzębiny i złotych liści. Rusałka leżała powalona na leśne runo, a nieubłagane pędy ciągnęły ją w stronę zębatej, liściastej paszczy. Ze szmaragdowych oczu nimfy ciekły rzęsiste łzy zamieniające się w perły i drogocenne kryształy, zaś całym podobnym drogocennej rzeźbie ciałem wstrząsnął spazm strachu i oporu wobec zbliżającej się śmierci.
- Niech mi ktoś pomoże, na miłość Mokoszy! - łkała rusałka melodyjnym głosem, aż drzewa litując się nad jej dolą zapłakały żywicznymi łzami.
Długie jak rzeźnickie noże kolce zrosta już miały zatopić się w białym ciele rusałki, gdy zza krzewów wybiegł z rykiem niedźwiedź jeszcze roślejszy niż zwykle bywają zwierzęta tej rasy. Rusałce zdawało się, że to sam prastary Arktur, syn Boruty przybył jej na odsiecz. Jednym ciosem uzbrojonej w długie pazury łapy niedźwiedź przeciął pędy zrosta krępujące nogi rusałki, a następnie rzucił się na krwiożerczą roślinę. Zębami i łapami połamał jej chwytne liście, a następnie wyrwał je razem z korzeniami i łuskowatą bulwą. Rusałka o nogach poranionych przez grube jak powrozy pędy padła na kolana przed swym kosmatym wybawcą i oddała mu pokłon.






- Sława ci, mocarny Arkturze! - zaintonowała niosącym ukojenie głosem.
- Nie jestem praojcem Arkturem – mruknął niedźwiedź. - Zowię się Vitek Ursinus. Zrodziła mnie i wykarmiła niedźwiedzica Bera, a o ojcu słyszałem, że był Rzymianinem.
Kiedy to mówił, stanął na tylnych łapach i z wolna począł przeobrażać się w rosłego młodzieńca o długich włosach barwy miodu. Uradowana rusałka zarzuciła mu ramiona na szyję i zimnymi wargami złożyła pocałunek na jego policzku.
- Mój bohaterze… - szepnęła wzruszona.


*






Działo się to w czasie, kiedy na tronie Królestwa Ostrogotów w miejsce Teodoryka Wielkiego zasiadał luty mocarz Totila (Badvila). Niesyty wciąż nowych podbojów dał posłuch doradcom kierującym jego uwagę ku północy, ku ziemiom słowiańskim.
- Bohemia od wieków słynie z urodziwych niewiast, cennych kruszców, zacnych trunków i wszelkiego innego dobra – mówił kanclerz Witymer. - Na tronie w Piropolis zasiada siwobrody Mnata wybierający się już do tej ich Nawi, jak Słowianie nazywają krainę zmarłych. Dobra tej krainy są zbyt cenne, abyśmy mogli pozwolić im zmarnować się w brudnych łapskach dzikich Słowian – kusił Witymer, a król Totila chętnie nakłonił ucha jego podszeptom.
Tegoroczna zima była uboga w śnieg, za to bogata w deszcz. Mijały podobne do siebie dni – szare, bure, zimne i smutne. Ludzie patrzyli na to z niepokojem upatrując w tychże anomaliach bliskiego ataku sił zła. Istotnie sprawdziły się obawy. Kiedy cała Bohemia świętowała Jare Gody zza rakuskich gór przyszli wrogowie srodzy; Goci, arianie, którymi dowodził sam król Totila. Goci zgodnie ze swym zamiarem łupili ziemie słowiańskie, obracali w zgliszcza całe wioski, a setki młodych dziewcząt i niewiast zostało pohańbionych przez rozszalałe żołdactwo.
Król Mnata, na którego pierś opadała biała jak mleko broda, oślepł i ogłuchł przygnieciony brzemieniem licznych lat, trzęsły mu się ręce pokryte wątrobowymi plamami i nie był już władny na końskim grzbiecie usiedzieć. Od ośmiu już lat rządy regenta w imieniu królewicza Wojena sprawował graf Krupan. Kiedy w obliczu najazdu rozesłał wici po całej Bohemii, król Mnata pogrążony w błogim śnie, zgasł przebity lodowym ościeniem Mar – Zanny i miał uśmiech na twarzy gdy jego dusza spiralną ścieżką podążała do Nawi Jasnej.
Totila ze swymi zastępami parł na Piropolis niczym stado zgłodniałych odyńców na chłopskie pole, podczas gdy z siół i grodów, a także z pól i lasów na wezwanie regenta stawili się liczni wojownicy; tak ludzie jak też Wiły, południce, nawet Neurowie, wodniki i hejkale i wiele innych istot z ras starszych niż ludzka zgromadziło się pod królewską stanicą z białym lwem – Strażnikiem Wielkiego Dębu.
Do boju wyruszył także mężny Vitek Ursinus. Biorąc na siebie postać rosłego niedźwiedzia dzierżącego w lewej łapie topów, a w prawej tarczę zadawał ciężkie straty Ostrogotom, wprawiając ich w zabobonne wręcz przerażenie. Sam król Totila obiecał trzysta złotych grzywien temu kto ubije ,,piekielnego niedźwiedzia’’. Niejeden Got zbrojny we włócznię, myśliwskie widły i sieci próbował zdobyć tę nagrodę, wszyscy jednak znajdowali śmierć od kłów i pazurów Vitka Ursinusa.
W czas srogiej bitwy pod Porkovem, kiedy Totila wraz ze swymi zastępami znajdował się trzy dni marszu od Piropolis, na czele armii gockiej szedł chorąży Werman; mąż biegły w czarach, którego ród ponoć wywodził się od samego Szymona Maga i jego kochanki Heleny. W swych silnych rękach dzierżył Werman drzewce sztandaru przypominającego kształtem hebrajką literę tau. Wokół sztandaru owijał się obrzydły stwór budzący niepojętą trwogę w zastępach słowiańskich. Podobny był do olbrzymiego, ciemnozielonego wężowidła pokrytego ludzkimi twarzami jak całe ciało cara Dwojedusznika. Z każdej pary ust wydobywały się okrzyki grozę budzące tak jak niegdyś niszczący wszystko wokół przeciągły gwizd z ust Sołowieja Chąsiebnika.






- Yä! Shub Niggurath! Samhain! Koza z Tysiącem Młodych! Satanael! - wrzeszczało piekielne Wężowidło, a wojowie z Bohemii słysząc te klątwy sromotne ronili krew z nosów i uszu, padali w konwulsjach na ziemię, a niektórym wręcz najzupełniej dosłownie pękały głowy wraz z okrywającymi je szłomami.
Złą passę przerwał dopiero Vitek Ursinus, którego jako syna niedźwiedzicy nie imały się zaklęcia Wężowidła. Zaryczał przeciągle i podbiegł w stronę gockiego chorążego niczym porośnięta futrem wichura. Jednym ciosem łapy obalił Wermana na ziemię i złamał drzewce. Następnie rzucił się z kłami i pazurami na wrzeszczące monstrum, rozszarpał je na strzępy i pożarł. Werman ocknął się gdy ochlapały go zielone krople krwi Wężowidła. Dobył sztyletu i rzucił się z nim na Vitka Ursinusa. Jednak potężny niedźwiedź jakby od niechcenia złamał łapą kark Ostrogota. Wokół Vitka zaczęło się gromadzić coraz więcej Gotów zbrojnych we włócznie, które niedźwiedź łamał jak zapałki. W końcu sam król Totila na bojowym czarnym rumaku stanął przed niedźwiedziem i rzucił mu rękawicę. Vitek podniósł ją i zaczął się pojedynek mający rozstrzygnąć o losach bitwy. Królowi Gotów z pewnością nie można było odmówić odwagi. Swym mieczem zadał pięć dotkliwych ran obrońcy Bohemii, jednak w końcu oręż pękł wytrącony z ręki króla i złamany łapą niedźwiedzia. Vitek Ursinus straszny jak pożoga, pochwycił króla Gotów w obie łapy i uniósł ze sobą, podczas gdy inni Bohemianie i Slavijczycy metodycznie wycinali w pień jego zastępy. Totila całkiem nie po królewsku miotał przekleństwa niczym pijany szewc i młócił cielsko niedźwiedzia nogami a kułakami, lecz jego wysiłki były równie daremne co starania dziecka chcącego przelać morze do dołka w piasku. Vitek Ursinus rzucił Totilę pod nogi królewicza Wojena, następcy tronu w Piropolis.
- Teraz możesz z nim, panie, postąpić wedle twej sprawiedliwości – ludzkim głosem odezwał się niedźwiedź z wolna przybierający ludzką postać.
Wojen powstał i obrzucił spojrzeniem upokorzonego wroga. Totila leżał uwalony bitewnym pyłem, a przez jego twarz biegła rana zadana niedźwiedzim pazurem. Król Bohemii wyciągnął doń rękę i pomógł wstać.
- Dziś okaże ci miłosierdzie – przemówił Wojen do Totilii. - Każę cię opatrzyć, obmyć, nakarmić i napoić, a następnie opuścisz moje królestwo. Strzeż się jednakże ponownie na nie napadać, bo wówczas zaznasz mojej sprawiedliwości! - Totila skrzywił się i wybąkał coś zmieszany i czerwony na twarzy jak zadek pawiana.
Król Bohemii spełnił swą obietnicę, a następnie przykazał swym wojom, a wśród nich Vitkowi odeskortować władcę Ostrogotów aż do rubieży rakuskiej, aby stamtąd powrócił do Italii. Od tego czasu Goci nie najeżdżali więcej Bohemii.


*






Anonimowa łacińska księga ,,Liber Ursovici’’ spisana w XIV – wiecznych Czechach i zawierająca najstarszą wersję legendy o Vitku Ursinusie podaje jak bohater ten udał się do Królestwa Latyki po żonę dla króla Wojena. Syn Mnaty zabiegał bowiem o rękę księżniczki Dziewiń, córki Łajmy. Należał do niej płaszcz czarodziejską sztuką utkany z łuski owsianej. Tańcząc w nim po polu, Dziewiń miała moc sprowadzania urodzaju. Vitek Ursinus przez Slavię, Analapię i Litenę dotarł do Latyki. Uzyskał od księżniczki Dziewiń zgodę na poślubienie króla Bohemii. Jednak gdy po wielu przygodach stanęli w Piropolis, król Wojen widząc ich wzajemną miłość, pozwolił im wyprawić pokładziny, a sam poślubił księżniczkę Sepulkę z Analapii. Od Vitka Ursinusa i Dziewieni wywodziły się arystokratyczne rody: czeskich Wrszowców i polskich Rawiczów.