piątek, 24 lipca 2015

Bielavik

,,Rana po pazurach Lynxa zagoiła się, lecz serce Enki [Mokoszy] pękło. Umarła i przeniosła się do Jasnej Nawi. Ziemia pękła i począł wyciekać z niej pkieł. Najpierw między bułgarską, rumuńską, ukraińską, rosyjską, gruzińską, azerską i turecką ziemią pojawiło się morze, w którym zamiast wody był pkieł. Nazwano je Morzem Smoły'' - ,,Legenda''.



Morze Smoły (Mare Smolarum, Pkielne Morje) powstało pod sam koniec ery dziewiątej i istniało przez eony dziesiąty i jedenasty. Jako, że miast wody była w nim smoła, w morzu owym, nad którym wyrosły królestwa Orlandu, Kraju Stepów, Puany, Międzyraju i Kolchidy – Kartwelii, na próżno byłoby szukać jakichkolwiek istot żywych, których pełne były inne morza. Morze Smoły, po którym Tatra płynęła z Puany do Kartwelii i omal nie zginęła w pożarze akwenu wznieconym przez Mięsojada, zostało zniszczone przez potop kończący erę jedenastą. Od ery dwunastej na jego miejscu rozpościera się morze zwane Ciemnym, bądź Czarnym.
W IV wieku ery jedenastej, kiedy to smok Rykar zerwał się z łańcucha i przybrał postać węża Gorynycza, którego zamieniła w pasmo górskie ofiara z życia braci Belska i Kallapa z Aplanu, kiedy na tronie w Niście zasiadał król Ćwieczek III, władca z krwi Lecha III i Tatry, po Morzu Smoły wiele dni i miesięcy płynęła łódeczka z samotnym żeglarzem na pokładzie. Owym podróżnikiem, pracowicie ruszającym wiosłami był niejaki Bielavik z Aplanu. Pochodził z południa owego królestwa. Urodził się w niewielkiej, ubogiej osadzie Busko Zdrój w dorzeczu Odirny jako najstarszy z dwadzieściorga dzieci. Jego ród należał do aplańskiego plemienia Zdrojniczan, żyjących na ziemiach późniejszego Śląża. Bielavik jako najstarszy z dzieci Kostysza i Ludmiły, z powodu wielkiej biedy i nieurodzaju zmuszony był opuścić rodzinną wieś i niczym Antek iść w świat zarabiać na życie. Nigdzie nie mógł zagrzać miejsca, aż zamierzając osiąść w jednym z bajecznie bogatych królestw Międzyraju, w swej wędrówce trafił do Skifitanii – prowincji Orlandu, skąd wypłynął na Morze Smoły. Niestety, tak jak wcześniej przekonała się o tym Tatra, wówczas jeszcze niewolnica Kościeja, Morze Smoły na dłuższą metę nie nadawało się do żeglugi. Łódź Bielavika, nazwana ,,Krivorog'' na cześć ówczesnego króla Puany, pogromcy strzyg i smoków, oraz Dzierzby z Čortieńska o anielskich piórach, dręczącej swe ofiary wbijaniem żelaznego ciernia w głowę, płynąc dalej od brzegu, z wolna zanurzała się coraz bardziej w smole, aż niefortunny żeglarz pojął, że niebawem czeka go straszna śmierć. Śmiercią taką ginęły smoki z ery trzeciej. Nieszczęsny młodzieniec wniebogłosy wzywał pomocy, lecz nigdzie wokół nie było łodzi ni okrętów. Płacząc modlił się do Enków, a szczególnie do Welesa – sędziego dusz i Mokoszy broniącej na jego sądzie. ,,Jak smoła mnie zaleje – lamentował Bielavik – Weles pewnikiem zamieni mnie w byka i będzie pasł na bezkresnej, nawijskiej łące'' – płakał jak dziecię, żałując strasznej śmierci w czarnej mazi. Smoła już wlewała się do łodzi, gdy z wysokiego nieba runął na gospodarskiego syna ogromny czarny orzeł i uniósł młodzieńca pod chmury. ,,Sława Welesowi! Sława Mokoszy''! - krzyczał radośnie Bielavik spoczywając w orlich szponach. Orzeł pozwolił mu usadowić się na swym kruczoczarnym grzbiecie. Bielavik myślał zrazu, że uradował mu życie Ridan z Burus, jednak zesłany przez Enków ptak miał na głowie srebrzyste rogi, podobne do odwróconego półksiężyca. Rogaty orzeł zaniósł niefortunnego podróżnika do swego zbudowanego z kości smoków i węży gniazda na szczycie wystającej z Morza Smoły ogromnej skały podobnej do ludzkiej stopy.
- Jak się nazywasz, miły orle, mój zesłany przez Mokoszę wybawco? - wdzięczny Bielavik nawet nie pomyślał, że ptak może chcieć go teraz zjeść.
- Jestem rogaty orzeł Dan, namalowany pędzlem i farbami danymi przez Borutę czystej Dziewannie. A ciebie jak macierz nazwała?
- Jestem Bielavik z Buska Zdroju; jam Zdrojniczanin i Aplańczyk. Bieda wygnała mnie ze wsi, więc umyśliłem sobie szukać szczęścia wśród plemion Międzyraju.
- Możesz się tam udać, synu Novalsa, boś wolny – rzekł orzeł Dan o srebrnych rogach i złotym dziobie – ale jedno ci powiem. Vot nachnite – oto natchnienie; twoje szczęście Agej zakopał w twej ziemi ojczystej. Twe szczęście, drogi Bielaviku leży w ziemi ojców, nie w ziemi obcej – powtórzył z naciskiem orzeł, a młodzian zdecydował się na grzbiecie swego przyjaciela powrócić do Aplanu.

*



W owym czasie, kiedy na tronie w Niście zasiadał Ćwieczek III, na ziemiach późniejszego Śląża żyła księżniczka Kunia Mordka (Marta Morodka) przez Polaków i Niemców zwana Kunegundą. Była jedyną córką srogiego grafa Nelisława von Uxenburg i mieszkała w zamku Chojnosty (Coinax), zbudowanym na wysokiej i stromej skale. Kunia Mordka, smukła, o cerze aksamitnej jak futerko kuny, co zaważyło na jej imieniu, obdarzona jedwabistymi, czarnymi włosami i fiołkowymi oczami, o urodzie bez najmniejszej skazy, miała serce zimne i lubujące się w okrucieństwie. Radowała się i klaskała z uciechy w ręce gdy psy rozszarpały zajączka, gdy pachołkowie jej ojca obili kijami żebraków, cieszyło ją pławienie staruch oskarżonych o czary, wbijanie na pal, ćwiartowanie, łamanie kołem, lubiła gdy ktoś umierał z głodu, zimna czy choroby. Nie znała litości, nikogo nigdy nie wspomogła w nieszczęściu, jak to czyniły królowe Tatra, bądź Wanda, oraz myślała tylko o sobie. Jednak jej niezwykła uroda, którą podkreślały miękkie szaty z kolorowych tkanin z Międzyraju i Sinea, oraz wyszukane klejnoty, tak piękne, jakby sporządził je sam Swarożyc – Car Ogień i mistrz wszystkich kowali, sprawiła, że wielu junaków i witezi, tak z Aplanu, jak i z Oylandu, Kraju Stepów i Teutmanii, nie dostrzegało jej pysznego i przewrotnego serca, tym bardziej, że jej ojciec Nelisław był najmożniejszym z grafów ziem Zdrojniczan. Kunia Mordka lubowała się w zalotach młodych wojów, lecz żadnego nie kochała. Aby móc ją poślubić, kandydat do ręki księżniczki musiał wspiąć się konno na stromą skałę, na której zbudowano zamek Chojnosty. Wszyscy, którzy tego próbowali, wcześniej czy później spadali z wierchu i ginęli, dostarczając żeru krukom, łupu chłopom, a rozrywki okrutnej Kunegundzie. Kiedy Bielavik zawarł braterstwo z czarnym, srebrnorogim orłem Danem i razem z nim powrócił do swej rodzinnej, aplańskiej prowincji zwanej Zdrojnikiem, posłyszawszy w gospodzie o pięknie Kuniej Mordki, dziedziczki zamku Chojnosty, choć był synem gospodarskim, zapragnął ubiegać się o rękę księżniczki. Ludzie śmiali się zeń i wytykali palcami, głośno mówili, że postradał rozum. Dan próbował odwieść Bielavika od pomysłu tyleż niebezpiecznego, co beznadziejnego. Gdyby przyjaciel orła był chociaż witeziem; potomkiem starego i możnego rodu, wówczas zginąłby spadając ze skały, ale graf Nelisław przyjąłby go jak wielkiego pana. Bielavik był jednak synem ubogiego chłopa, toteż na zamku Chojnosty czekała go śmierć w zębach brytanów, lub pod kijami pachołków grafa. Orzeł zasmucony głuchotą przyjaciela na wszystkie, nawet najbardziej przekonywujące argumenty, kazał mu poczekać na polanie, a sam poleciał do lasu. Udał się do stojącej na kurzej nóżce chatki czarownicy Mudraszki, której doradcą i chowańcem zarazem był znający ludzką mowę czarny kocur Chryzyp o złocisto – zielonych oczach. Mudraszka, Mądra Baba, znała las i jego mieszkańców. Tylko ona potrafiła odszukać cudowny dąb miast żołędzi rodzący perły. Garściami wkładała opadłe klejnoty do fartucha, by potem używać ich w sobie wiadomym celu. Orzeł w zamian za upolowanego zająca, wyprosił u czarownicy jedną dużą perłę, spadłą z dębu i pod wieczór zaniósł ją Bielavikowi.
- Uderz kijem w perłę – polecił orzeł, a gdy Bielavik to uczynił, kij stał się mieczem, zaś z obu połówek perły powstały: hełm zdobiony pawimi piórami, tarcza z czarnym orłem noszącym biały półksiężyc na piersiach, oraz ciężka płytowa zbroja, taka jak te, noszone przez rycerzy z Teutmanii. Orzeł Dan z ochrypłym krzykiem, padł na trawę i przybrał postać przepięknego, karego rumaka ze znakiem białego, odwróconego półksiężyca na czole. Koń miał czerwone siodło zdobione srebrem, pozłacaną uzdę i złote podkowy.
- Dzięki ci, Danie! - wykrzyknął uradowany młodzieniec, sadowiąc się na ozdobnym siodle. - Wyglądam jak rycerz z drużyny króla Teutmanii, Wolfa von Gonegarda! - orzeł zamieniony w konia, z ciężkim sercem ruszył w stronę zamku Chojnosty.
Zamek Kuniej Mordki jaśniał bielą swych murów i licznych wież na tle gór i puszczy, niczym Neuśvin – siedziba Hugona von Plauen, ostatniego króla Teutmanii, który zginął w potopie. Bielavik tak jak wcześniej krocie grafów, banów i żupanów, których kości bieliły się u stóp wyniosłej góry, a broń i zbroje leżały porzucone w wielkim nieładzie, mocno usadowiony na grzbiecie orlego rumaka wspinał się po stromej, pełnej zdradliwych miejsc skale, a Kunia Mordka obserwowała jego trud z okna zamku. Bielavik nigdy wcześniej nie jeździł konno, a mając bliską perspektywę śmiertelnego upadku, którego doświadczyło tylu znakomitych rycerzy, o ileż bardziej doświadczonych od niego, po prostu czuł lęk. Niemal dzwonił zębami, lecz nie dawał tego po sobie poznać. Kunia Mordka zrazu patrzyła nań obojętnie, lecz im dłużej nań spozierała, tym bardziej jej się podobał, aż zaczęła mu życzyć by … przeżył próbę i ją poślubił. Bielavik na grzbiecie wiernego Dana wspinał się całymi godzinami i choć serce podchodziło mu do gardła, z pomocą przyjaciela, pod wieczór stanął u bram zamku Chojnosty. Uradowana księżniczka potoczyła w kierunku junaka wianek, albo złote jabłko, lecz gospodarski syn nie przyjął go. Nie był już zakochany w Kuniej Mordce, bo na własnej skórze poznał jej okrucieństwo. Odjechał z zamku o białych murach. Nikt się już nie śmiał z niego. Zyskał sławę przysługującą bohaterom, zaś Kunia Mordka utonęła w łzach. Pieśń gminna nie mówi, czy wyszło jej to na dobre czy też nie.

*

,,A kiedy upłynie owych tysiąc lat, szatan zostanie zwolniony ze swego więzienia. Wówczas wyruszy, by zwodzić narody na czterech krańcach ziemi, Goga i Magoga, i aby zebrać je do walki'' – Apokalipsa św. Jana 20, 7 – 10.



Bielavik pozostał w Zdrojniku. W owym czasie, z ziemi zwanej podówczas Ułan – Raptor, a w późniejszych erach Mogol i Tartarią, przybyło dwóch braci olbrzymów. Obaj wysocy byli niczym jodły szumiące na górskim szczycie, ich wąsy były długie i czarne, oczy kose, skóra żółta, a czapki futrzane i spiczaste. Olbrzymy, zbrojne w młot, wygięty łuk i maczugę, wędrowały przez Białopolskę, górskie Pasmo Gorynycza, Orland i Aplan, budząc wszędzie lęk, tak wielki, jakby świat się kończył, a to z powodu swej niezmierzonej dzikości, ogromu i okrucieństwa. Kiedy bracia szli, krusząc skały swym ochrypłym, pijackim śpiewem, święta ziemia, ich matka drżała jak galareta a niebo zakrywały ciemne chmury. Owe olbrzymy nosiły imiona Gog i Magog (Gogus ad Magogus). Budząc wszędzie gdzie się zjawili przerażenie niczym chmary szarańczy, mór, powódź, czy pożoga, Gog i Magog parli na Zachód, aż idąc przez Aplan stanęli w dzielnicy zwanej Zdrojnikiem, skąd pochodził Bielavik. Twarde były serca obu braci. Gdziekolwiek zabawili, tam łupili wszelką spyżę, brali urodne dziewki w jasyr gorszy od śmierci, dla bezmyślnej zabawy palili i burzyli lasy i domy. Wielu wojowników próbowało ich zatrzymać, lecz daremne było ich męstwo i siła! Bielavik mieszkał we wsi Łężnicy, z której pochodził heros Sosabus; rycerz z zakonu stuha, co przewodził hufcom Starzów – ludu o głowach i skrzydłach białych orłów, którzy bronili ludzi przed ałami, ażdachami, smokami i innymi latającymi sługami Gorynycza. Kiedy Gog i Magog, dźwigając na plecach wory pełne drogocennych łupów, przybyli do Łężnicy, natrafili na kolejnego woja, usiłującego zatrzymać ich marsz. Młody rycerz stojący w szranki przeciw ,,żółtemu niebezpieczeństwu'', jak ludy Europy nazywały obu braci z Ułan – Raptor, wyglądał jak najmożniejsi grafowie z drużyny Hugona von Plauen; ostatniego króla teutmańskiego, który pełne okrucieństwa i chciwości życie zakończył w wodach potopu. Zakuty był w zbroję ze srebrzystych płyt i lśniący hełm, przypominający kształtem garnek. Przeciwko lutym olbrzymom uzbroił się w topór i miecz zwany Louthor. Na jego tarczy widniał wymalowany na złotym polu czarny orzeł ze srebrnym półksiężycem na piersiach. Owym wojownikiem, który odważył się zatrzymać w niszczycielskim pochodzie Goga i Magoga był Bielavik. Choć ludzie bali się mu pomóc, nie był sam w nadchodzącym boju. Również teraz mógł liczyć na pomoc nieodłącznego orła Dana. Olbrzymy odłożyły pękate wory pełne łupów i zaczęła się walka. Bielavik, którego orzeł z trudem nakłonił do jej stoczenia, został kopniakiem Goga wyrzucony w powietrze i spadł parę mil dalej. Przeżył upadek, lecz jego zbroja była zdeformowana. Powstał i wrócił na pole boju, a chłopi z Łężnicy z oddali, ukryci w krzakach i w koronach drzew obserwowali zmagania. Dan krążył nad głowami olbrzymów i odciągał ich uwagę. Jego szpony orały ich żółte twarze, potężny dziób pozbawił skośnych oczu Magoga, odciął nos jego bratu, a tymczasem Bielavik wielkim toporem, wykutym przez karły z Nürtu, rąbał nogi olbrzymów niby drzewa, aż w końcu odciął głowy powalonym z hukiem wrogom. Żółte niebezpieczeństwo zostało zatrzymane. Wówczas z tysięcy gardeł wydobył się jeden wielki okrzyk radości na cześć Bielavika i jego przyjaciela orła. Junak ledwo trzymał się na nogach z bólu i wyczerpania, a ponadto niczym król Lech Vukaszyn po zażartych zmaganiach na turnieju, musiał prosić kowala o pomoc w zdjęciu zniekształconej po upadku zbroi. Wcześniej jednak Bielavik zauważył, że pękate wory zabitych olbrzymów, ruszają się i dobiegały z nich odgłosy zrabowanych świń, krów, kóz i owiec, ale także istot ludzkich. Junak ostrożnie rozciął oba wory ułomkiem miecza i wówczas ku radości całej wsi, wyszły z nich straszliwie sponiewierane i przestraszone, młode i piękne niewiasty, uwolnione z jasyru. Jedna z nich, imieniem Przesława, po paru latach z wielką radością, razem z Bielavikiem wypiła miód z rogu tura w obecności kapłana i została żoną Rycerza z Rogatym Orłem. Odbyło się huczne wesele, a na prośbę panny młodej, sam niebiański Złotnik – Złotniczeniek, dobrotliwy starzec o siwej brodzie, odziany w niebieską, powłóczystą szatę, znany jako kapłan – kowal, któremu wielką umiejętność metalurgiczną przekazał sam Swarożyc, sporządził złoty kubek. Naczynie to, sporządzone ze złotych liści, albo jabłek, strząsanych na ziemię przez żar – ptaki, miast uszka miało ptasi dzióbek, zaś na dnie jytnas opiekujący się złotnikami umieścił to wszystko, co serce Przesławy ukochało najbardziej.





Król Aplanu, Ćwieczek III dowiedziawszy się o śmierci Goga i Magoga, bezzwłocznie podniósł Bielavika do godności witezia i żupana, oraz nadał mu ziemię. Orzeł Dan powrócił na swą skalistą wysepkę na Morzu Smoły, zaś Bielavik założył osadę, którą potomni nazwali Bielawą; po niemiecku Bielau. Na samym początku nazywała się Przesławice. Przytoczoną tu legendę upamiętnia herb Śląska; czarny orzeł na polu złotym ze srebrnym półksiężycem na piersi.