wtorek, 30 października 2018

,,Klechdy, starożytne podania i powieści ludu polskiego i Rusi''








,,Wójcicki Kazimierz Władysław, pisarz i publicysta pol., (1807 – 1879), brał udział w powstaniu listopadowem, od r. 1848 redaktor ‘Bibljoteki Warszawskiej’, od r. 1859 współredaktor ‘Encyklopedji Orgelbranda’ i od r. 1865 ‘Kłosów’, wydał ‘Album Warszawskie’ (1845) i ‘Album literackie’ (1848 – 49, 2 t.). Ważniejsze działa: ‘Przysłowia narodowe’ (1830), ‘Kurpie’ (1834, II. wyd. 1856), ‘Starożytne przypowieści’ (1836), ‘Pieśni ludu Białochrobatów...’ (1836), ‘Klechdy’ (1837, 2 t. III wyd. 1876, IV wyd. 1910, przekłady niem., czes. i rosyj.), ‘Stare gawędy i obrazy’ (1840, 4 t.), ‘Teatr starożytny w Polsce’ (1841, 2 t.), ‘Zarysy domowe’ (1842, 4 t.). ‘Bibljoteka starożytna pisarzy polskich’ (1843 – 44, 6 t., II wyd. 1854), ‘Historja literatury polskiej w zarysach’ (1845 – 46, 4 t., II wyd. 1859 – 61), ‘Niewiasty polskie’ (1845), ‘Życiorysy znakomitych ludzi’ (1849 – 1850, 2 t.), ‘Cmentarz Powązkowski’ (1859, 3 t.), ‘Archiwum domowe’ (1856), ‘Kawa literacka w Warszawie 1829 – 30’ (1873), ‘Ostatni klasyk’ (1872), ‘Warszawa i jej społeczność w początkach naszego stulecia’ (1875), ‘Warszawa i jej życie społeczne i ruch literacki 1800 – 30’ (1880), ‘Z dawnych dziejów i wspomnień naszego stulecia’ (1875), ‘Spuścizna po nieznajomym’ (1875), ‘Pamiętnik dziecka Warszawy’ (1909) i w. i. ‘Książkę zbiorową ofiarowaną K. Wł. W.’ wydano w r, 1862’’ - ,,Encyklopedia Powszechna Wydawnictwa Gutenberga tom 18 Victor do Żyżmory’’








W 1996 r. na lekcji języka polskiego w klasie czwartej poznałem polską baśń o bliźniętach – Waligórze i Wyrwidębie - siłaczach wykarmionych w niemowlęctwie przez wilczycę i niedźwiedzicę i ich walce ze smokiem.








W pierwszej klasie gimnazjum czytając jako lekturę ,,Krzyżaków’’ Henryka Sienkiewicza poznałem po raz pierwszy średniowieczną polską legendę o Walgierzu Wdałym – wojowniku wzorowanym na niemieckim Walterze z Akwitanii. Jego żona, francuska księżniczka Helgunda zdradziła go z Wisławem z Tyńca. Walgierz został uwięziony przez wroga, zaś uwolnić się i wywrzeć zemstę na zdradzieckiej żonie i jej kochanku pomogła Walgierzowi brzydka Rynga w zamian za obietnicę poślubienia jej.







Te i wiele innych opowieści można znaleźć w pionierskiej antologii Kazimierza Władysława Wójcickiego ,,Klechdy, czyli dawne podania ludu polskiego i Rusi’’, którą przeczytałem w 2011 r. Akcja owych klechd (słowo to spopularyzowane przez Wójcickiego, zostało przezeń zapożyczone z XVI – wiecznego dramatu, w którym oznaczało … zaklęcie czarownicy) rozgrywa się od mitycznych pradziejów do początków XIX wieku (w ostatnim rozdziale poznajemy folklorystyczne opowieści starych wiarusów napoleońskich). Antologia zawiera baśnie i legendy z: różnych zakątków Polski (Mazowsze, Kraków, gdzie pod Wawelem miał się mieścić zaklęty, podziemny zamek, w którym mieszkały duchy polskich królów, Morskie Oko – dawna posiadłość pana Morskiego, który przeklął córkę za romans z przystojnym Węgrem, Góry Świętokrzyskie, gdzie grasowali rozbójnicy Madej i Zakuta Zarzecki, Tatry – rewiry zbójników Janosika i Proćpaka, oraz Kujawy), Ukrainy, Litwy, ale też Słowacji, Serbii, Hercegowiny, a nawet Indii (baśń o księżniczce zaklętej w małpę przytoczona w celu porównania z baśnią o księżniczce zaklętej w żabę; w zbiorze można też znaleźć opowieść o księciu zamienionym we wronę).








Na kartach ,,Klechd’’ ożywają niektóre postaci historyczne jak: św. Jadwiga Królowa (podanie o jej litościwym sercu i stopie odciśniętej w kamieniu), król Jan III Sobieski (bohater legendy wyjaśniającej pochodzenie przysłowia ,,kobyłka u płotu’’), Janosik nazywany Januszkiem (właściciel zaczarowanej pałki dającej mu nadludzką siłę), starosta kaniowski Mikołaj Bazyli Potocki (1712 – 1782) – amator pieczonych prosiąt, który dla zabawy zabijał Żydów, oraz słynny ekscentryk, porównywany z niemieckim baronem Münchausenem – Karol Radziwiłł ,,Panie Kochanku’’ (1734 – 1790), w którego majątku w Albie w Nieświeżu do stołu podawały niedźwiedzie (mocno przestraszyły włoskiego doktora), a który opowiadał min., że razem z syreną spłodził wszystkie śledzie.







W opowieściach tych ważną rolę odgrywa magia, z czego należy zaznaczyć, że ,,Klechdy’’ nie tyle propagują czary, co właściwie ostrzegają przed nimi w duchu chrześcijaństwa. Jonek używał kości nietoperza i wierzbowej fujarki do zdobycia miłości i przyjaźni, lecz skutek był inny niż chłopak zamierzał. Czarownica (wzorem swych serbskich koleżanek) otworzyła we śnie pierś odważnego rycerza i umieściła w niej serce zająca przez co stracił odwagę i stał się tchórzem. Twardowski – czarownik mający pakt z diabłem dokonywał za pomocą magii niezwykłych rzeczy (jak np. pływanie łódką bez wioseł pod prąd rzeki), zaś przed wiecznym potępieniem uratowało go śpiewanie kantyczki do Maryi. W jednej z klechd Twardowski był … samym diabłem. Istnieli nieszczęśliwi ludzie z tzw. ,,urocznymi oczami’’ wbrew swej woli niosący nimi śmierć i zniszczenie. Pewien złośliwy czarownik za pomocą wbitego w ścianę noża potrafił zmusić swą ofiarę do unoszenia się wysoko w powietrzu, w końcu zaś sam padł ofiarą swego czaru. Podobnie zły czarownik – polimorf zginął za sprawą swego zdolnego ucznia, którego nauczył tajników zmiany postaci. Czasem jednak magia służy wymierzaniu sprawiedliwości np. fujarka sporządzona z kory wierzby wyrosłej na grobie niewinnie zabitej dziewczyny posłużyła do wykrycia swej siostry – morderczyni, zaś ,,koszałki z kobiałki’’ - kije, które same biły, zatłukły na śmierć chytrą czarownicę – złodziejkę.

Przed oczami czytelnika książki Wójcickiego przebiega cała plejada istot fantastycznych z demonologii słowiańskiej:








Trojan – postać z wierzeń serbskich, dawny chtoniczny bóg słowiański, zdegradowany do roli króla Serbii (Wójcicki znał mitologię Serbów z prac Vuka Karadžicia). Prowadził nocny tryb życia, ponieważ promienie Słońca były dlań zabójcze. Kiedy nocą odwiedzał swą kochankę, został zaskoczony przez świt i rozpłynął się jak wosk. Wójcicki w swojej wersji klechdy pominął występujące u Karadžicia barwne elementy takie jak: czas odmierzany żuciem owsa przez konie, czy ukrycie się Trojona w stogu siana rozrzuconym przez krowy.







Nędza i Bieda – dwa pokrewne demony sprowadzające na ludzi niedostatek. Choć obie potrafiły uprzykrzyć życie, Nędza była groźniejsza niż Bieda. Pewien rusiński chłop żyjący w skrajnym ubóstwie przechytrzył Biedę zamykając ją w kości i wrzucając ją do rzeki. Odtąd zaczęło mu się dobrze powodzić. Jego zawistny bogaty brat odnalazł kość z zamiarem uwolnienia Biedy i zrujnowania brata, lecz zaszkodził wyłącznie sobie.








Powietrze – dawna nazwa epidemii (np. w suplikacji: ,,Od powietrza, głodu, ognia i wojny...’’) jak również żeński demon zarazy. Lubiło drażnić wyczuwające je psy słowami: ,,na goga noga’’. Pewien parobek odegnał z wioski Powietrze strącając je z drabiny, ona zaś mszcząc się sprawiło, że potrafił powtarzać jedynie: ,,na goga noga’’. W wierzeniach serbskich demony takie noszą nazwę kuga i żyją za morzem.







Wilkołaki – ludzie przez złe czary zamienieni w wilki wyróżniające się olbrzymim wzrostem, często bardzo nieszczęśliwi i starający się nikogo nie zabijać. Odczarować wilkołaka można było uderzając go widłami między oczy.








Kania – żeński demon w postaci pięknej dziewicy unoszącej się na chmurze i porywającej ze sobą dzieci. Ostrzegało przed nią przysłowie: ,,Dzieci, kania leci’’.







Cicha – żeński demon zarazy w postaci śniadej dziewczynki o martwych oczach, w białej sukience i czerwonej chustce na głowie. Zbierała trupie kości i zabijała bawiące się dzieci uderzeniem czarnego pręta. Pod wpływem klechdy Wójcickiego, Franciszek Morawski (1783 – 1861) napisał wiersz ,,Ciche dziecię’’ z 1837 r.







Dżuma – żeński demon choroby o tej samej nazwie. Przymusiła pewnego Rusina, aby niósł ją na plecach po miastach i wioskach roznosząc zarazę. Gdy Dżuma miała wkroczyć do jego rodzinnej wsi, Rusin zbuntował się i wrzucił demona do rzeki, aby go utopić. Dżuma jednak wyszła z wody. Odważny czyn Rusina sprawił, że odtąd Dżuma bała się atakować jego samego i jego wioskę.







Homen – pochód straszydeł zwiastujący nadejście zarazy. Wojciech Żukrowski (1916 – 2000) pisał o Homenie w zbiorze opowiadań ,,Okruchy weselnego tortu’’.







Boruta – najsłynniejszy polski diabeł szlachecki, mieszkaniec lochów w Łęczycy, władny zamieniać się w sowę, właściciel skarbów i amator mocnego wina. Pewien utożsamiający się z nim szlachcic zwany Siwym Borutą dostał odeń skarby, lecz gdy wychodził, drzwi ucięły mu piętę.







Na szczycie Szklanej Góry gnieździł się demoniczny sokół, który uniósł w powietrze żaka zaopatrzonego w rysie pazury mające pomóc we wspinaczce. Ptak unosił bohatera coraz wyżej i wyżej aż ten uciął mu nogi i spadł na szczyt Szklanej Góry, gdzie zmierzył się ze smokiem i poślubił księżniczkę. Sokół zaś zginął wykrwawiony, lecz od jego krwi ożyli ci co wcześniej zginęli w czasie wspinaczki. Odsyłam do świetnej książki Marka Derwicha i Marka Cetwińskiego ,,Herby, legendy, dawne mity’’.







Jenżibaba – żeński demon z wierzeń czeskich i słowackich (Wójcicki znał te ostatnie z pracy Jana Kollara); odpowiednik polskiej jędzy i ruskiej Baby Jagi o nosie wielkim jak garnek. Czasem istoty te pomagały bohaterom np. odbyć podróż do piekła na grzbiecie smoka.







Stuacz – demon z Hercegowiny noszący buty z ludzkich żył.







Trzy Niewidy – piękne anielice (dwie nosiły wianki z czerwonych róż, a trzecia z białych) posłane przez Boga, aby ratowały dziewczęta dręczone przez Ducha Tęsknoty noszącego wieniec z zeschłej paproci (ludowy sposób postrzegania depresji).








Rokita – chłopski diabeł, czasem towarzyszący Borucie (oba diabły niczym w staropolskiej wersji ,,Mistrza i Małgorzaty’’ naprawiły krzywdę wyrządzoną przez niesprawiedliwy wyrok sądowy ubogiej wdowie). W innej opowieści Rokita pozyskał sobie duszę chłopa w zamian za pomoc w wydostaniu się z bagna. Na szczęście chłop uniknął piekła, ponieważ Maryja zabiła Rokitę piorunem (Jej władza nad piorunami przypomina mi słowiańską boginię Perperunę; żonę boga burzy Peruna).








Śmierć – budziła lęk u wszystkich, lecz sama bała się … Biedy. Ta ostatnia tak dotkliwie pokąsała Śmierć, że pozbawiła ją sadła, mięśni i skóry, stąd teraz wygląda ona jak kostucha.







Rusałki – urodziwe słowiańskie nimfy lubiące taniec, śpiew i huśtanie się. Dzieliły się na rusałki leśne o zielonych włosach i wodne o włosach blond. Potrafiły zadawać zagadki, a ich przysmak stanowiła kora dębu. Choć piękne, bywały też niebezpieczne. Zabijały ludzi łaskocząc ich na śmierć.






Jurata – bogini morza z wierzeń litewskich, mieszkająca w bursztynowym pałacu na dnie Bałtyku; królowa morskich nimf czeltic. Ukarana śmiercią przez Perkuna za miłość do śmiertelnego rybaka Castitisa.







Latawiec – piękny duch niebiański podobny do anioła; mający skrzydła i złoty warkocz. Kiedy udało mu się zerwać z łańcucha spadał na ziemię pod postacią gwiazdy i budził żarliwą miłość w sercach dziewcząt. Po upadku na ziemię szybko tracił skrzydła i umierał, a zakochana w nim dziewczyna przeżywała po nim katusze z żalu i tęsknoty.







Boginka płaczka zajmowała się wykradaniem kobietom zdrowych i spokojnych dzieci i podrzucaniem ich własnego cherlawego i wiecznie płaczącego potomstwa. Istoty te dręczyły porwane dzieci. Skłonić je do zwrotu porwanej pociechy można było bijąc podrzutka na podwórzu.







Zmora – straszydło o elastycznym, przezroczystym ciele, nękające ludzi we śnie i pijące z nich krew (zmitologizowana forma bezdechu sennego). Istotę tę można było pokonać zamykając w butelce i wrzucając do ogniska.







Strzyga (łac. strix – sowa) – straszydło powstałe ze zmarłego bez chrztu dziecka urodzonego z dwoma rzędami zębów. Miało postać dziecka ze skrzydłami sowy. W opowieściach ludowych często nadawano strzygom groźne cechy upiorów.







Topielcy – zmiennokształtne duchy akwatyczne zamieszkujące zarówno Bałtyk, jak i wody słodkie. Potrafiły przybierać postać min. baranów. Pewien Żyd jadący wozem ,,zaopiekował się’’ bezpańskim baranem, którego postać przybrał topielec i urwał mu głowę. Wozem jechał dalej bezgłowy tułów Żyda.







Iskrzycki – diabeł, który zatrudnił się jako ekonom na szlacheckim folwarku. Choć próbowano się go pozbyć, nie chciał odejść.







Biała Niewiasta – duch związany z rodem Poniatowskich, ukazujący się jego członkom (min. królowi Stanisławowi Augustowi i Józefowi Poniatowskiemu) i ostrzegający przed grożącą zgubę. Był to niejako polski odpowiednik takich celtyckich zjaw jak irlandzka bansee i walijska śliniąca się jędza.

,,Klechdy’’ - lektura wielce ciekawa i inspirująca, wywarły wpływ na późniejszych polskich folklorystów i pisarzy fantastów jak: Andrzej Sapkowski (w ,,Sadze o wiedźminie’’ Maria Barring była nazywana Milvą, czyli Kanią; może to się odnosić zarówno do ptaka kani, jak i do demona o tej nazwie), Romana Kaszczyc (odsyłam do posta: ,,Kiedy kruk był biały’’) i Witold Jabłoński (Cicha w powieści ,,Słowo i miecz’’).

Oniricon cz. 442

Śniło mi się, że:






- opowiadałem rosyjskiemu lekarzowi o wymyślonej przeze mnie wojowniczce Dobrawie II, która walczyła kosą postawioną na sztorc i była słowiańskim odpowiednikiem Xeny; mówiłem Rosjaninowi o swoim podziwie dla Tadeusza Kościuszki i kosynierów,
- niedawno zmarł wynalazca ogórków kiszonych i konserwowych,







- Pavlas ov Vidłar chciał mnie zabrać na Sycylię,






- Alexandrus ov Cocelaise prosił mnie, abym doń zadzwonił o 15. 00, kiedy na niebie pokaże się zorza północna będąca rodzajem pioruna,







- żyłem w świecie Ognistowłosej Wojowniczki; wędrowałem z germańskim plemieniem Kwadów, którzy chodzili całkiem nago i malowali swe ciała na żółto, razem z Kwadami kąpałem się w jeziorze, naszymi wrogami byli Goci i indiańskie olbrzymy; w tym świecie rządził PiS i bronił jego mieszkańców przed złem,







- ktoś dał mi modlitwę napisaną przez bł. Romana Dmowskiego, która wtem zamieniła się w modlitwę napisaną przez dorosłego i wąsatego bł. Franciszka z Fatimy; modlitwa ta była formą autobiografii,







- Ursula Le Guin umierając nawróciła się do Boga, a ja rozmawiałem z Mamą o tym czy jest teraz w Niebie,







- kiedy wyprowadzałem na spacer nowego psa wujostwa, spotkałem Adolfa Hitlera z własnym psem na spacerze i zastanawiałem się czy kupa może być niemiecka,







- miałem ochotę powiedzieć tureckiemu sprzedawcy kebabów o okolicach jeziora Van i innych ziemiach zabranych przez Turcję Armenii, lecz obawiałem się jego reakcji,








- w jakimś domu władze samorządowe zorganizowały Festiwal Kultury Scytów, a ja martwiłem się, że sedes nie ma deski i są w nim zanurzone dżinsy, szukałem ,,srucza'', zaś Mama chciała nakarmić psa wujostwa pikantną potrawą,
- pewien wydawca zabronił swemu synowi sprzedawać książek o Tomku Wilmowskim,







- Mama zabiła dwie ważki, które zamieniły się w dzieci,






- Lenin przyjechał do Rosji Sowieckiej na pertraktacje pokojowe czarnym volkswagenem,








- spotkałem na ulicy neonazistów oddających cześć Stanisławowi Szukalskiemu i zmartwiłem się, że talent tak wielkiego polskiego fantasty jest wykorzystywany do złych rzeczy,
- jakiś król miał uschłą nogę, kobieta pokropiła ją żywą wodą i noga odzyskała sprawność,







- w liceum zamiast na lekcje geografii i języka polskiego poszedłem przez pomyłkę do centrum handlowego, bowiem pomyliłem poniedziałek z wtorkiem; w centrum handlowym oglądałem polski film z XVII wieku o Szczecinie, gdy spotkałem Patryka Jakiego (miał wygląd Pafrixa ov Vrontoxa), który powiedział, że chciałby ze mnie pasy drzeć, potem pani Atva Viereła zaprowadziła mnie do szkoły, przepraszałem polonistkę; panią Elzę ov Vulcax, w plecaku miałem stos książek nieoddanych do biblioteki, który się ciągle powiększał, nie mogłem znaleźć podręcznika, polonistka proponowała mi opowiadanie przygód wymyślonych bohaterów, potem sala lekcyjna zaroiła się od obcych ludzi, Mama groziła mi karą za wagary i nazywała kelnerem, a ja w gniewie chciałem wydłubać oczy nauczycielce biologii, pani Vanie ov Cromulskenie,
- wziąłem ślub w jego trakcie spowiadając się publicznie z czterech poprzednich, nieważnych ślubów; potem czekałem na spowiedź w klasztorze żeńskim i chciałem na nowo przepisać ,,Ciekawostki z życia zwierząt''. 

poniedziałek, 29 października 2018

Chłopski humor z XIX wieku








,,1. Na leniów

- Grzegórz!
- Czegóż?
- A pójdźże robić!
- Kiej nie mogę chodzić.
- A pójdźże jeść!
- Toć muszę poleźć.


2. Na niewiastę niepobożną

- Żono, pójdźmy do kościoła!
- Nie mam w czym, miły!
- Pójdźmyż do karczmy!
- Dziewko, daj sam stare buty, są tam gdzieś pod ławą''

- oba przykłady zaczerpnięte z książki ,,Klechdy, starożytne podania i powieści ludu polskiego i Rusi'' Kazimierza Władysława Wójcickiego.

niedziela, 28 października 2018

O Wawile i Skoromochach


,, […] Zacna wdowa Nieniła miała syna imieniem Wawiło lub Wawiłuszka, który orał swoje pole. Przyszli doń dwaj weseli skoromochowie i namówili go na wyprawę do obcego carstwa, by pokonać w grze na (trzechstrunnym) ‘gudku’ cara Sobakę oraz jego syna i zięcia. […] Wawiło dał się namówić i przystał do skoromochów. Przed podróżą zjedzono wspólną wieczerzę i matka Wawiły przyniosła im na stół pieczonego koguta, który ożył i zaczął piać. […] Wawiło z kamratami spotkał na drodze najpierw chłopa młócącego groch, później sprzedawcę garnków, powtarzali im tę samą przestrogę: ‘Dokoła dziedzińca cara Sobaki jest częstokół żelazny, na czubku każdego pala tkwi ludzka głowa; na trzech palach brak ludzkiej głowy: czekają one na wasze głowy’. […] Wawiło z kamratami przybył do obcego carstwa. Grajkowie rozpoczęli zawody. Car Sobaka zagrał na swoim (trzechstrunnym) gudku: nadeszła wysoka woda. Po nim zagrał Wawiło z kamratami: stado wołów wypiło wodę. Wawiło zagrał raz jeszcze: carstwo stanęło w ogniu i spłonęło. […] Wawiło został carem i zabrał matkę do swojego państwa’’ - Martti Haavio ,,Mitologia fińska’’








Za zakrytymi zasłoną powiek, złocisto – bursztynowymi, podobnymi do rozżarzonych węgli oczami Wawiły (Vavila) przesuwały się obrazy z jej przeszłości i nie były to wcale miłe wspomnienia. Nie należała do rasy ludzkiej; jeno była młodą i urodziwą Wiłą o kosie długiej, mieniącej się soczystą zielenią; jedną nogą niewieścią, a drugą – białej gazeli, zwanej impala z rodzaju tych co zamieszkują Afrykę.







Kiedy po wygaśnięciu dynastii Dalmatydów, luty smok piekielny zagnieździł się w jaskini u stóp wzgórza Vovel, a oddające mu pokłon hordy Awarów zalały Sklawinię niby fale potopu, Wawiła wraz ze swą matką Neniłą o kosie barwy miodu, stawiły się do walki w obronie Analapii. Wawiła zakradała się bezszelestnie i raziła Awarów strzałami śmierć niosącymi, a niejednego z nich przebodła na wylot włócznią. Inna wojowniczka, Zdzisława z Polaxinu; pół – niewiasta z rodu Aivalsy, a pół – rusałka także walcząca tym orężem, otrzymała w odtwarzanych dziś pieśniach imię Dzidka. Neniła w boju używała sztyletu o ostrzu zatrutym jadem żmijowym. Wabiła śpiewem Awarów w zasadzki w głębi puszczy, aby z bliska zadawać im śmiertelne ciosy. Obie Wiły; macierz i jej córka potrafiły rozniecać pożary oczami, strzelały z łuku i biorąc na siebie postaci zwierząt: sokołów, koni, wilków i łabędzi szpiegowały naradzających się Awarów, aby potem zanosić zdobyte wieści do obozowisk wojów słowiańskich walczących o wyzwolenie swej Ojczyzny. Azjatycki najeźdźca mścił się okrutnie na wszystkich, którzy sprzeciwiali się jego panowaniu. W zasnutym ciemnością lesie Neniła swym sztyletem położyła trupem sześciu wojowników awarskich, lecz siódmy schwycił mocno niby w imadle jej białą rękę dzierżącą sztylet, a potem nie szczędząc kopniaków, rozpruł jej brzuch szablą, wywlekając zeń trzewia. Szmaragdowe, lśniące jak robaczki świętojańskie oczy Neniły zgasły niczym zdmuchnięte świece i zaszły mgłą.
Wawiła jeszcze nie wiedząc o śmierci matki, następnego dnia potykała się z czcicielami smoka z Vovel w okolicach wsi zwanej Krukowiskiem. Sprawiedliwie wieś ta nosiła swą nazwę, bowiem pochmurne niebo poczerniało od wielkich chmar kruków oczekujących uczty z ciał poległych. Wawiła rozpalona ogniem walki, wymierzała Awarom zapłatę za ich mordy, gwałty i grabieże uzbrojona w zdobyczną szablę wykutą w smoczym ogniu. Jej ostrzem posłała w trawę niejeden zwieńczony dwoma warkoczami, zakuty w szłom czerep awarski, a krew wrogów zdobiła jej białą płeć niczym czerwone korale. W końcu natrafiła na godnego siebie przeciwnika; rycerza Wargula Charasymowicza z rodu szamańskiego. Uzbrojony ci on był w miecz z czarnego żelaza wykuty i ognistymi runami znad Orchonu pokryty. Miecz ten miał zęby niby piła. Wargul Charasymowicz jakby od niechcenia parował coraz bardziej rozpaczliwe ciosy Wawiły, aż w końcu jej szabla pękła z brzękiem pod ciosem zębatego miecza. Palący ból przeszył całe jestestwo Wawiły, gdy zęby awarskiego oręża zaczęły się wgryzać z szybkością pożaru w jej udo gazeli. Kość pękła z trzaskiem, trysnęła strumieniem z rany krew turkusowa i biedna Wiła runęła na plecy krzycząc z bólu jak rodząca niewiasta. Kikut palił jak płomienie Čortieńska i cuchnący dym się zeń unosił niby z nozdrzy smoka. Wawiła tak jak inne istoty z jej rasy, otrzymała od Mokoszy moc odtwarzania utraconych części ciała. Jednak tym razem nie była władna użyć tej mocy, bowiem zębaty miecz Awara unurzany był w palącym jadzie z wątroby bazyliszka. Wargul Charasymowicz trącił wijącą się z bólu Wiłę stopą, wytykając palcem pokazywał ją swym towarzyszom, spluwał na nią i szydził grubymi słowami. W oczach Wawiły tańczyły czarne cienie z orszaku Mar – Zanny. Wyszeptała inwokację do Mokoszy, której łono wydało na świat wszelkie odmiany nimf i czując nagły przypływ siły, ujęła w dłoń odłamek szabli i wijąc się wśród trawy, nagłym wyrzutem ręki wbiła go głęboko w twarz swego prześladowcy. Wargul Charasymowicz z wyrazem niepomiernego zdziwienia w skośnych oczach osunął się martwy na ziemię. Awarowie wydali z siebie dziki wrzask i byliby posiekali Wiłę na kawałki szablami, gdy nadjechał konny patrol rycerzy Analapii i obronił okaleczoną wojowniczkę.
Niedługo potem spełniła się przepowiednia wygłoszona przez Bożenę Wieszczkę z rodu Wieszczyc Losu. Oto do Analapii przybył Rzymianin ze słynnego grodu Grakchów. Wespół z szewcem Skubą napełnił owczą skórę siarką i smołą, po czym podrzucił ją pod jaskinię smoka z Vovel. Gdy potwór pożarł żertwę, uczuł pragnienie palące jak płomienie Čortieńska, więc chcąc je ugasić, żłopał wody Visany aż pękł z wielkim hukiem. Dusza potwora została przykuta łańcuchem do korzeni Wielkiego Dębu. Zmieszali się wielce Awarowie, widząc zgon swego bożka, zaś serca Słowian napełniły się odwagą i nadzieją. Pod stanicami Grakchusa – Kraka ruszyli do boju o oswobodzenie ziemi swych ojców. Pomocy Analapom udzielił Krok – król Bohemii, który przysłał ogromne kusze jeżdżące na kołach. Z jednej z takich machin został zastrzelony Obrzyn – król Awarów, mąż wyższy niż najwyższe drzewa. Gdy padł z łoskotem na ziemię przebity bełtem, łeb ogromny rozbił mu toporem Irosław, król Roxu. Gdy zabrakło smoka i olbrzyma, Awarowie jak niepyszni opuścili ziemie słowiańskie na wiele wieków. Wielka radość zapanowała w Analapii i Roxie. Grakchus nazywany Krakiem, o którym śpiewano w pieśniach, że przybył z Karyntii, choć po prawdzie pochodził z Cezarei Nadmorskiej, został przez więc wybrany królem Analapii i w miejscu gdzie zgładził smoka z Vovel rozpoczął budowę nowej stolicy – Grakchova. Rozpoczęły się rządy nowej dynastii – Grakchidów
Jednak Wawile nie była pisana radość. Jej noga zatruta jadem nie chciała odrosnąć, Wiła musiała więc poruszać się o kulach. Po wojnie wróciła do swej rodzinnej puszczy i zapłakała rzęsistymi łzami nad mogiłą swej wypatroszonej matki. Jej łzy zamieniały się w białe i purpurowe kwiaty nazywane przez Bohemian ,,kyticami’’. Odnalazła swe złotowłose towarzyszki zabaw; inne Wiły i rusałki, które teraz jednak, gdy straciła nogę, uciekały od niej z krzykiem.
- Musi być w tobie coś niedobrego, skoro zostałaś tak ciężko przeklęta! - rzuciła jej rusałka Gwiezdniczka, która dotąd była jej tak bliska jak siostra.
- Jesteście głupie; nie jestem przeklęta! - szlochała Wawiła, a jej łzy zamieniały się w grudki bursztynu, diamenty i krople różanego wosku.
Również dziw – leśny mąż o dwóch koźlich głowach imieniem Jedysław, którego szczerze kochała, odtrącił ją szorstko.
- Potrzebuję zdrowej matki dla moich dzieci, a nie kuternogi! - z oczu Wawiły pociekły łzy zamieniające się w fiołki.
Również Jatron, syn młynarza, który dotąd ubiegał się o jej rękę i cnotę, teraz podrzucił ją ze wzgardą.
- Teraz cię nie chce, kulawa dziadówko, zostaw mnie – tym razem łzy Wawiły zamieniły się w czerwone jagody.
Kiedy tak wędrowała przez pola i lasy odtrącona przez tych, których kochała i o których myślała, że ją kochają, jej wzrok zatrzymał się na drewnianym świątku – figurze Teosta, której ramiona odrąbali szablami awarscy najezdnicy. Wawiła zgięła przed świątkiem swe jedyne kolano.
- Tobie odjęli ręce, a mnie nogę; choć ty mnie nie odtrącaj! - roniąc łzy przytuliła się do leśnego świątka.
Zdawało jej się, że w wyrzezanej z lipowego drewna piersi Teosta bije żywe serce. Serce, które ją kocha.

*

Wiła otworzyła oczy. Spostrzegła, że spała wiele godzin na miękkim mchu w cieniu rozłożystego drzewa, a złote promienie bijące z ogniska cara Swaroga delikatnie pieściły jej jasną twarz.
- Dość użalania się nad sobą – rzekła sama do siebie – pora wstać! - ujęła kule wyrzezane z jesionowego drewna i podźwignęła się.
Szła od puszczy do puszczy, od sioła do sioła, śpiewając pieśni o dawnych królach i wojach w zamian za kawałek chleba, a przygrywał jej wiatr z deszczem. Ludzie z siół i grodów litowali się nad jej niedolą, a i uroda okaleczonej Wiły zdobywała jej życzliwość. Szła przed siebie, głosem słodkim zawodząc hymny do Teosta i z każdym dniem posuwała się coraz dalej na wschód, mając przed oczami wyobraźni dalekie krainy, gdzie wszystko jest możliwe i gdzie kaleka też może być bohaterem, a Mokosza o sercu litościwym słała przed nią dywany z kwiatów. Zapadał już zmierzch, gdy pośród puszczy w dzikich i niedostępnych Biesogórach, oczom Wawiły ukazała się chatynka, w której paliło się światło i dobiegały zeń słowa pieśni:









,,Kiedy młodzi byli nasi pradziadowie,
Na świecie żyli Golędowie,
Wśród rozlewisk kryli się niczym bobry
Schronienia użyczał im gród obronny...’’

Wawiła ciekawie nadstawiła uszu, a zdawało się, że Księżyc i gwiazdy również są rade posłuchać.

,,Golędowie bogom w dani
Swym córom piersi ostrym nożem rozcinali
Po czym krew wyciekającą niczym lute zwierzęta chłeptali.
Żertwa ich bogom była wielce niemiła,
W końcu cierpliwość się skończyła,
Z nieba ciśnięty piorun złoty,
W popiół obrócił ich domy...’’

Wawiła zdobyła się na odwagę i zapukała do drzwi, na których kredą było napisane imię Arktura. Drzwi się uchyliły i weszła do środa izby oświetlonej świecami. Przerywając śpiew w jej stronę odwróciło się siedem zasiadających na krzesłach za stołem rosłych niedźwiedzi, których oczy świeciły w półmroku.








- Sława wam i pokój, zacni gospodarze! - Wawiła przywitała niedźwiedzie.
- Witaj nam, urodziwa Wiło! - odezwał się ludzkim głosem najstarszy z niedźwiedzi. - Nie musisz się nas obawiać – Wawiła usiadła za stołem, a niedźwiedź nalał jej miodu.
Półmisek Wiły wnet napełnił się pieczoną rzepą, kisielem, żołędziami, orzechami i młodymi, smażonymi szyszkami, a oprócz miodu do picia była też oskoła i sok młodej sosny.
- Jesteśmy bracia Skoromochy; wesołe z nas świn… pasibrzuchy; my uczone niedźwiedzie silne po wódce ze śledziem! - Wiła uśmiechnęła się słysząc tę rymowankę.
- Pędzimy dni jak ludzie, nudę mamy w … eee… rzyci – zająknął się Skoromoch – wierszokleta.
- Wyrażaj się ładniej przy płci nadobnej – zganił go Skoromoch rozrywający łańcuchy ku uciesze gawiedzi.
- My bracia Skoromochy ukazujemy się ludziom i dajemy im występy w zamian za datki. Śpiewamy jak słowiki, tańczymy jak ,,gajów tanecznica’’, gramy na bębnie, dudach i fujarce, żonglujemy, pokazujemy swą siłę, wyrywamy bolące zęby, częstujemy samogonem i śliwowicą, deklamujemy wiersze, rozśmieszamy gapiów do łez, jakby w nas duch człowieczy mieszkał.
- Po prostu batko Weles dał nam wiele talentów – zakończył najmłodszy niedźwiedź. - A was,panienko, jakimi drogami noga niosła? - wówczas Wawiła opowiedziała o swych przygodach na wojnie z Awarami, a każdy ze słuchaczy wyrażał jej swe uznanie za cierpienia poniesione w obronie wspólnej ojczyzny ludzi, zwierząt i stworów.
Niedźwiedzie z rodu Skoromochów nosiły imiona: Miodko, Zgryz, Łapan, Razwan. Hula, Mikuła i Wojtek i zdarzało im się dawać występy nie tylko na dworach królów i książąt, ale nawet w Rokitnicy przed obliczem Boruty i Dziewanny Šumina Mati. Przyjęły Wawiłę za swą siostrę, ona zaś z radością zamieszkała w ich chacie. Odtąd piekła swym braciom niedźwiedziom ciasteczka z maku, miodu i mrówek. .
Przeminęła jesień zasypująca lasy deszczem kolorowych liści. Nastała zima siarczysta, kiedy to rusałki w niebieskich sukienkach, z wiankami z przebiśniegów na głowach, tańczyły wśród nagich zasp okrywających ziemię. Przeminęła zima, runął jej tron z bryły lodu wyrzezany i nastała wiosna przez tysiące serc sławiona. Gdy stopniały śniegi, ród Skoromochów uradził na wiecu, aby ruszyć na wschód, do Dendropolis nad Tinerpą i jeszcze dalej; szukać przygód i publiczności gotowej płacić za występy wędzoną rybą, miodownikami, a czasem też – brzęczącą monetą. Wawiła ruszyła wraz z nimi grając na gudku o trzech strunach melodie raz wesołe, a raz smutne.


*







W owym czasie kiedy na tronie w Dendropolis zasiadał Irosław, na pograniczu Roxu i Scytii leżało niewielkie państewko zwane Kordulią (Hordulistanem) ze stolicą w Iprasz – kanesz. Władał nim car Sobaka, w źródłach łacińskich nazywany Caninem; mąż o głowie wielkiego, rudego psa o ślepiach kaprawych i zębach ledwo mieszczących się w paszczy. Należał bowiem do istot, które Sorabowie Południowi nazywali psoglavami, a Grecy – Kynokefalami. Car Sobaka wiecznie zajęty ogryzaniem kości, nie tylko wyglądu był szpetnego, ale i okrucieństwo wielkie go cechowało. Przed swym zamkiem postawił parkan z pali żelaznych, a na szczycie każdego z nich zatknięta gniła głowa męża, niewiasty, bądź dziecka.
- Hau! To ta pokraka – wskazał berłem na Wawiłę – ma konkurować ze mną w grze na gudku?! Zaraz ją rozszarpię! - Wiła słuchając tych obelżywych słów bladła i czerwieniała na przemian.
- Racz zważyć, dostojny carze – zabrał głos jeden ze Skoromochów – że gudek, na którym gra nasza siostra Wawiła jest czarodziejski. Ma trzy struny na cześć trzech głów Welesa – Trygława, a Wawiła grając na nim w czasie naszego ostatniego obiadu przed opuszczeniem chaty, sprawiła, że upieczony kogut ożył i zapiał, a w głosie jego pobrzmiewało słowo: ,,Zwycięstwo!’’
- Dobra – warknął car Sobaka, razem z którym przebywali w sali tronowej jego syn i zięć, również mający głowy groźnych psów. - Zanim pożrę pokrakę, posłucham jak gra i śpiewa! - Wawiła drżąc jak listek na wietrze, ujęła instrument i zaczęła grać na nim, recytując hymn do zmiennokształtnego wodnika Perepłuta z orszaku Boruty.
Psiogłowcy przestraszyli się gdy ni stąd ni zowąd stanęli po kolana w wodzie, której wciąż i wciąż przybywało.
- Nie chcemy utonąć! - zaskomleli car Sobaka wraz z synem i zięciem.
Wówczas Wawiła zagrała inną melodię, wzywając imienia Wolarza; rogatego i dwugłowego mistrza pasterzy. Z ciemnych kątów wyszło stado wołów maści czarnej, białej, brązowej, pstrokatej, a nawet szmaragdowej, które nie czekając aż ktoś je o to poprosi, zanurzyły mordy w wodzie i rychło wypiły ją całą niczym smok z Vovel wody Visany. Choć były aż wzdęte od wyżłopanej wody, lekko niczym latawce uniosły się w powietrze i odleciały przez okno.
- Dosyć tego dobrego! - szczeknął car Sobaka. - Straże; odejmijcie tym przybłędom głowy i osadźcie na palach! - wtedy Wawiła po raz ostatni szarpnęła strunę gudka i to tak mocno, że ją zerwała. Jej wargi wypowiedziały imię Swarożyca, najpierwszego z kowali.
Gdy strażnicy rzucili się z palicami przeciw Wawile i Skoromochom, z nieba spadł piorun czerwony jak przyrodzenie Čorta i cały pałac cara Sobaki stanął w płomieniach. Pożar z hukiem trawił cedrowe bierwiona, ozdobne tkaniny i skóry panter, wreszcie złociste szaty samego cara, jego syna i zięcia. Sobaka wył długo i żałośnie, tarzając się po podłodze wyłożonej kością słoniową.
- Taka kara spotyka tych co z zabijania innych uczynili rozrywkę; gdy umierają nikt ich nie żałuje! - pogroził mu palcem Skoromoch Miodko po czym razem ze swymi braćmi i Wawiłą opuścił płonący pałac.
Car Sobaka umarł przygnieciony spadającą belką. Jego syn Canalius i zięć Setoma zginęli zatruci czadem. Tego dnia zakończyło się panowanie Kynokefali nad Kordulią. Miesiąc potem więc obrał za nową królową Wiłę Wawiłę , która otrzymała w miejsce kul, zginaną nogę wyrzezaną z eburnu i długie lata panowała w szczęściu razem ze swymi przybranymi braćmi. Skoromochy zaś wybrały sobie po żonie z najpiękniejszych cór Kordulii, którym nie przeszkadzały ich kształty niedźwiedzie. Zrodzili się z nich potężni bohaterowie; to jest już jednak inna historia i opowiemy ją innym razem.