piątek, 16 października 2015

Lutica

,, […] największym junakiem spośród walczących z Turkami był królewicz Marko […]. Poza nim występuje wielu innych junaków: Momcził, Relio Kriliatica (Skrzydlaty), Lutica Bogdan oraz ojciec Marka, król Vukaszyn […]'' - Andrzej Szyjewski ,,Religia Słowian''



,,Nie przeczę, że niewiasty stać na wielką odwagę, oraz, że potrafią walczyć z wielkim oddaniem. Jednak to co w nich najlepsze, to nie siła i zdolność do walki, ale moc przekazywania życia, dobroć, łagodność, miłość i miłosierdzie. Złe to czasy kiedy niewiasty muszą chwytać za broń, bo jeśli zabraknie ich najlepszych, najwspanialszych cech, świat stanie się miejscem nie do zniesienia'' – Kosa Oppman ,,Perłowy latopis''.




Oto żywot walecznej Wiły Luticy, córki wodnika Bogdana i Wiły Radunicy herbu Raduniec, córki Orioli, zwanej też Wilgą, zrodzonej przez Radyboję, córkę Mladnicy, córki Swarzisławy, córki Gałezy. Macierz powiła ja na dnie jeziora Karuka, zewsząd otoczonego kniejami Puszczy Dziewańskiej, w noc kiedy gwiazdy na niebie ułożyły się w figurę łabędzicy, serca i dwóch szabel, co zapowiadało miłość i walkę. Od najmłodszych lat Lutica była odważna, silna i wytrwała jak jej ojciec, którego czyny opiewano w pieśniach, a przy tym jej serce odziedziczyło po matce łagodność i wrażliwość na dziejącą się wokół krzywdę. Ucząc się pod okiem ojca strzelała z łuku, walczyła włócznią, kopią, sztyletem, mieczem, czy szablą, biegała, pływała i jeździła konno lepiej od niejednego męża, a ponadto jak na Wiłę przystało biegle znała tajniki ziół, drzew, kwiatów, grzybów, ryb, ptaków i wszelkiej zwierzyny – czytała w kniejach i wodach jak w otwartej księdze. Władała mową starokrasną, toropiecką i słowiańską, umiała tańczyć i śpiewać piękniej niż czynią to ludzie, a także uzdrawiała. Co więcej na mocy przysługującego każdej Wile prastarego przywileju, w Noc Kupały mogła nie tylko wyleczyć każdą chorobę i zagoić wszelką ranę, ale nawet zmarłemu przywrócić życie. Lutica była bardzo piękną Wiłą – smukła i wysoką, o nieskazitelnych rysach twarzy, długich, złocistorudych włosach, miękkich jak kitajka i cichutko grających rozkoszne melodie, oczach, w których płonął szmaragdowy ogień, jednej nodze ludzkiej, a drugiej koziej. Oglądały się za nią wodniki, żmijowie, leśni ludzie, satyry, znicze, dziwy, lecz Wiła nie pragnęła ślubu z żadnym z nich i bycia matką jego dzieci. Pociągała ją walka i sława, zdobyte w długich i niebezpiecznych wędrówkach po dzikich krainach. W dwunastej wiośnie życia zgięła kolana przed wyrzezanym w pniu lipy posągiem Mokoszy i zaniosła ku niej słowa prośby.




- Uczyń mnie wielką wojowniczką! - jednak łagodna i miłosierna Mokosza, której wstrętny był wszelki rozlew krwi, poprzez szereg wieszczych snów, odmówiła tej prośbie.
- ,,Jesteś łagodna i dobra, Lutico Bogdanówno – szeptała jej we śnie do ucha, zdobionego wymyślnym kolczykiem. - Twoje miejsce nie jest na polu walki, lecz u boku twego oblubieńca, a twemu łonu przeznaczonym jest wydać na świat synów i córki'' – Wiłę tak zasmuciła ta odpowiedź, że po przebudzeniu płakała gorzkimi łzami.




Gdy płacząc, szła przez las, ujrzała wychodzącą zza drzew Dziwicę; czarnowłosą córę Srebronia i Srebrennicy, trzymającą wielki tartarski łuk przerzucony przez ramię. Jej włosy tańczyły na wietrze, długa suknia z cienkiego płótna lśniła bielą, a obok największej z łowczyń i wojowniczek biegły poszczekujące wesoło ogary. Enka pozdrowiła Luticę, a ta padła przed nią na kolana i objęła za nogi, tuląc się do niej i mocząc gorącymi łzami. Dziwica położyła jej białą dłoń na głowie.
- Nie płakałaś gdy szarżował na ciebie tur i dzik, a teraz płaczesz? Któż cię pognębił? - Lutica ośmielona łagodnym głosem Enki wyznała jej co ją trapiło.
- Mokosza nie chce bym została wojowniczką i łowczynią jak ty, pani, ale chce bym wyszła za mąż. Mogę jej nie posłuchać, ale wówczas jeśli będę robiła to czego Enkowie nie chcą, nie będzie to miało sensu, ani nie da radości. Tylko to co jest zgodne z ich wolą ma sens i przynosi radość – zakończyła, siedząc razem z Dziwicą na zwalonym omszałym drzewie.
- Droga Lutico – rzekła poważnie największa z wojowniczek – nie jest ważne czego chce Mokosza, ani czego ja chcę. Ważne jest to, czego chce Agej, który do niczego nie zmusza. Jeśli zechce, byś była żoną i matką, to tak pokieruje twoimi drogami, że wybierzesz jego wolę z przyjemnością – Lutica słysząc to, zarumieniła się i przez chwilę walczyła z nieśmiałością.
- Czy zechcesz, Srebrna Pani, przyjąć mnie … do terminu? - Dziwica z radością się zgodziła, ucałowała Wiłę w oba policzki i podała jej zdobną pierścieniami rękę.
Od tego dnia, Lutica pożegnała ojca i matkę i na długie lata zaszyła się w mateczniku razem ze swą mistrzynią, by doskonalić swe wojenne umiejętności. Niestrudzenie uczyła się walczyć maczugą i toporem, trójzębem, kiścieniem, siecią i rohatyną, oraz zapasów, a w każdym z tych kunsztów przewyższała najlepszych. Przejmując część oddechu swej pani i nauczycielki, nauczyła się rozrywać kolczugi, kłaść trupem żubry i tury jednym uderzeniem pięści, rozrywać dzika na sztuki, nosić bez szkody ogień na głowie, rękami i nogami kruszyć głazy, rozszczepiać stuletnie drzewa jedną strzałą, znosić znosić ciężki ból, głód, ogień i zimno bez słowa skargi, a także czytać z oczu, wosku, gwiazd, lotu ptaków i wody, unosić się w powietrzu bez skrzydeł i rozmawiać telepatycznie. Po ukończeniu wszystkich nauk, w siedemnastej wiośnie życia opuściła Puszczę Dziewańską i udała się w świat szukać przygód a sławy.


*




Lutica udała się na zachód do królestwa zwanego Czerwoną Krobacją. Wówczas to na jej tronie zasiadał Mato, syn Kroba, pierwszy z królów owej krainy. Był to wielki mocarz, władca łaskawy, sprawiedliwy i mężny, którego znak władzy stanowił dar królowej Tatry – Gorskiej Majki; święty rubin o takim blasku, że nocą można było przy nim podkuwać konia. Król Mato nosił ów klejnot wprawiony w głowicę miecza. Niedawno gościł trzech starców – Czarodziejów ze wschodnich ziemic. Ci powiedzieli Krobićowi o Czerwiu; olbrzymim potworze; ni to wiju, ni to smoku, który podgryzał korzenie Wielkiego Dębu, a gdy owo najwyższe z drzew runie, Niebo zderzy się z Ziemią, zaś wszelkie życie zginie w pożarze i potopie. Bohaterski król chcąc ocalić świat, naszykował okręt nazwany ,,Albireo'', na cześć jego ukochanej żony, królowej Albirei co miast nóg miała żmijowe ogony i zgromadził pełną męstwa drużynę. Razem z takimi pełnymi sławy junakami jak Żmij Ognisty Wilk, czy Andaj, z krobackiego portu Voldar wypłynęła również Lutica, bynajmniej nie ukrywając, że jest niewiastą. Jako Albireonautka przeżyła pełen przygód rejs Morzem Rajskim ku Afryce. Pięknem swego głosu zawstydziła syreny wabiące śpiewem żeglarzy, jednym ciosem ołowianej palicy ubiła młodego węża morskiego, który owinął się wokół statku, na wyspie Melicie spotkała Fitka; białego kota Teosta, zionącego ogniem, walczyła z rogatym smokiem morskim, nieco tylko mniejszą ośmiornicą zatapiającą korabie i pożerającą żeglarzy, oraz z dwoma kresami – czarnymi, morskimi jaszczurami, które niczym gekony wspinały się po burcie ,,Albireo'', by pożerać tych co nim płynęli. Cała załoga ją uwielbiała, a nawet powstał przesąd, że Wiła na statku przynosi szczęście. Na małej wysepce u wybrzeży Libii, Lutica wraz z królem i resztą jego drużyny, toczyła walkę z zamieszkującymi ją potworami. Z jej ręki zginęła wówczas długa jak pięć słoni i gruba jak męskie udo murena o zębach ociekających jadem i jeden z czternastu zagrzebanych w piasku krabów wielkich jak byki. Po dotarciu do Libi majtek Horczałko upolował dzikiego byka, który okazał się być Hathorem – istotą z rozumnej rasy ludzi o krowich rogach i ogonach. Wzbudziło to gniew ich władcy, rudego Minotaura, cara Kudrewana. Wszyscy pozostali członkowie załogi solidarnie wstawili się za biednym, przygłupim majtkiem, toteż car Hathorów zrezygnował z ukarania go śmiercią. Na prośbę namiestnika prowincji południowych Gizaka, skierował Matową drużyną do walki z potworem Sadrem – słoniem zionącym ogniem. Dzięki wspólnemu wysiłkowi Albireonautów, Sadr został schwytany do dołu – pułpaki i nadział się na umieszczony weń, zaostrzony pal. Gdy król Mato chciał dobić ognistego słonia ciosem maczugi w głowę, Lutica wyprosiła dlań ułaskawienie, uleczyła ranę i telepatycznie przekonała do udziału w wyprawie przeciw Czerwiowi. Jeszcze później do drużyny króla Maty dołączył Trzyrożec – monstrualny nosorożec o trzech rogach i zażarty wróg Sadra. Oba zwierzęta udało się rozdzielić i pogodzić królowi Macie. W miarę zbliżania się ku Wielkiemu Dębowi, Lutica wraz z królem i resztą jego drużyny walczyła z potworami przysyłanymi przez Czerwia, takimi jak gorgońce z ziem Gorgo i Mormo. Decydująca bitwa odbyła się u stóp samego Wielkiego Dębu. Wówczas to Lutica, celnymi strzałami z łuku uśmierciła mrowie straszydeł; gorgońców, Čortów, sinych ludzi, wilkołaków, ażdach i olbrzymich węży. Z jej ręki zginął również Pafum – czarnoskóry Cyklop z południowego krańca Afryki. Bitwę o Wielki Dąb zakończył król Mato, który ubił Czerwia. Potem usłyszał rozlegający się z nieba głos Ageja, wzywający do powrotu do królestwa i jego obrony. Lutica popłynęła do Krobacji razem z królem Matą i razem z nim walczyła przeciw lutemu najeźdżcy – Wołrowowi – królowi Hlumiaków. Lutica zabiła z łuku wojewodę Wira i krocie najlepszych rycerzy znad rzeki Hlum. Gdy Wołrow ciężko ranny i pozbawiony obu synów, którzy zginęli z ręki Wiły, opuścił Krobację, król Mato już nigdy nie opuszczał ukochanej beregini Albirei, zaś Lutica wraz z innymi uczestnikami wyprawy została odznaczona Orderem Szachownicy, złotym naszyjnikiem, obręczą na prawe ramię i pierścieniem z rubinem. Otrzymała również herb Czerwony Wąż, tytuł bański i majątek ziemski w dolinie rzeki Krakovnicy. Jednak zdobyte męstwem bogactwa i zaszczyty nie zatrzymały Luticy na miejscu. Porzuciła je, by wędrować na wschód ku nowym przygodom.


*

,,Potomkowie Jesionu i Gruszy nad Skamandrem w Azji założyli gród na cześć zaczarowanego wodnika Trojana zwany Troją, który po wielu latach zniszczyli Grecy […]'' - ,,Codex vimrothensis''




Troja (Troyanopolis) zbudowana u ujścia rzeki Skamander do Morza Śródziemnego była stołecznym grodem krainy Troady, leżącej u zachodnich rubieży ziemicy anatolijskiej. Założył ją Teukros, syn wielkiego maga i żeglarza – Posejdona, którego Grecy czcili jako boga, choć był tylko człowiekiem. Teukros przybył do Troady razem z poślubioną sobie Trisną Ilianą – córką króla Atlantydy, zaś gdy został pierwszym królem nowego państwa, korzystając z jej rad uczynił gród stołeczny Troję podobnym do labiryntu – świętego znaku, który Atlanci umieszczali na tarczach i chorągwiach. Troja zwana też Ilionem (Ilionus) była miastem ludnym i bogatym, o murach wysokich, grubych i mocnych, do którego przybywali kupcy aż ze Sklawinii i Sinea. Po śmierci Teukrosa na tron wstąpił jego syn Dardanos; jeden z przodków słynnego króla Priama.




W piętnastym roku panowania drugiego króla Troi, pojawił się w owych stronach straszliwy zbój, który przybłąkał się z Hatystanu, leżącego w głębi Azji. Rozbójnik ów, o którym powiadano, że nosił w piersi aż trzy serca, mąż straszliwej siły i wzrostu, nazywał się w swoim języku Musa Kedendżija, co na mowę trojańską tłumaczy się Musar Krwiopijca. Odkąd przybył do Troady, nie było dnia, w którym by nie łupił tak biednych jak i bogatych. Zabijał wszystkich, których spotkał, nie znając przy tym żadnej litości, a przeciwnie – radując się wyrządzonym złem i bólem. Król Dardanos wielokrotnie posyłał na gościniec najlepszych wojowników Ilionu, a wśród nich swego syna Tejona, lecz żadna broń czy zbroja nie chroniły przed szablą i maczugą Musy Krwiopijcy.
Kiedy Lutica dotarła do Troi, zastała gród pogrążony w żałobie, nękany głodem, bo nikt nie miał odwagi opuścić murów miejskich i panicznym lękiem o przyszłość. Wraz ze śmiercią królewicza Tejona, któremu rozbójnik urwał głowę, nadzieja opuściła miasto. Lutica przybyła na białej klaczy, zwanej Tišara – darze od króla Maty i wielkiej przyjaciółce Wiły. Gdy oznajmiła, że zatopi kopię w cielsku Musy Kesendżiji, Trojanie nie wierzyli, by istota o tak niewinnym, pełnym łagodności i dziewiczego wdzięku wyglądzie mogła skrzywdzić muchę, a cóż dopiero zabić najstraszniejszego z wrogów Troi przed najazdem Greków. Śmiali się z niej, mówili, że jest hardą dziewką i że ojcowskiego pasa jej trzeba by spokorniała. Inni opłakiwali ją, mniemając, że idzie na pewną śmierć. Sam król Dardanos płakał nad losem pięknej i odważnej Wiły, którą z rąk Musy Kesendżiji czekała tylko śmierć w męczarniach, wcześniej zaś gwałt jeszcze straszniejszy od śmierci. Lutica odchodząc z pałacu króla, zapowiedziała jeno, że rzuci do stóp jego tronu głowę rozbójnika, po czym wyszła, nawet się nie kłaniając. Dosiadła swej ukochanej klaczy i czym prędzej udała się w stronę groty u stóp góry Ida, gdzie mieszkał Krwiopijca. Paru Trojan szło za nią w oddali, by przypatrywać się pojedynkowi. ,,Jeśli zginie, my zginiemy z nią i tak odzyskamy utraconą wolność'' – rzekli sobie ci co szli za Luticą. Tymczasem Wiła z grzbietu Tišary donośnym głosem jęła wyzywać mieszkańca jaskini na pojedynek. Trwało to już pół godziny, gdy wreszcie białą grotą wstrząsnął niedźwiedzi ryk i przy dźwiękach kołyszącej się ziemi, wylazł z niej on – bezlitosny grabieżca i morderca setek niewiast i dzieci, gwałciciel i podpalacz, pożerający serca swych ofiar i pijący ich krew, mocarz wielki, lecz krwawy i złośliwy, za którego głowę król Troi obiecał pół królestwa – Musa Kesendżija z Hatystanu! Najwyżsi z wojowników Ilionu sięgali mu ledwo do piersi, a jego maczugi i szabli nie byłoby w stanie podnieść nawet trzydziestu junaków z drużyny Volgi Busłajewicza. Okryty pancerzem ze stalowych łusek, nosił spiczasty hełm okręcony turbanem. Na widok Luticy zaryczał ze śmiechu, po czym jął lżyć ją najohydniejszymi wyzwiskami. Wiła nic mu nie odrzekła, jeno pełnym galopem rzuciła się ku olbrzymiemu bandycie i z całej siły zatopiła kopię w jego sercu, aż ta wyszła na drugą stronę.
- Głupia suka! - zawył Musa Kesendżija. - Myślisz, żeś mnie zabiła, a ja mam jeszcze dwa serca w piersi! - Lutica wyrwała mu kopię z ciała i zrobiła unik na bezpieczną odległość, gdy zamierzył się na nią maczugą.
Znów zaszarżowała i przebijając tarczę Musy, zabiła drugie z jego serc.
- Uf! Zakręt! - warknął Krwiopijca, a Wiła znów uskoczyła przed ciosem jego szabli i po raz ostatni przebodła mu serce, trzecie i ostatnie. - Zakręt mać, ale z ciebie... o, o, o! - broń wypadła z hukiem z rąk Musy, on zaś z łoskotem upadł jak ścięte drzewo.
- Mów gdzie ukryłeś jeńców i skarby, a skrócę ci mękę – oznajmiła Lutica, lecz olbrzymi rozbójnik nie chciał powiedzieć. Charcząc i krztusząc się krwią umarł i oddał ducha Gorynyczowi.
Wtedy to Wiła dobyła własnej szabli, której nadała imię Rayta i dwoma cięciami odrąbała olbrzymią głowę Musy, po czym trzymając ją za długie, czarne włosy zaniosła do Troi, by rzucić do nóg króla Dardanosa. Przez cały czas drogi do królewskiego pałacu towarzyszyły jej radosne okrzyki i pieśni, a pod kopyta jej konia rzucano kwiaty. Król Dardanos widząc, że Musa Kesendżija zginął, powstał z tronu i uściskał Luticę ze słowami:
- Tejon został wreszcie pomszczony... choć życia i tak mu to nie zwróci.
Nie zwlekając król Troi na oczach możnych swego królestwa nadał Wile jej trzeci już herb.
- Na pamiątkę trzech serc Musy Kesendżiji, któreś przebodła kopią, waleczna Lutico, obdarzam cię herbem Trzy Serca – rycerstwo trojańskie uczciło tę decyzję oklaskami na stojąco, zaś zaraz potem nastąpiła uczta ku czci Luticy.
W jej trakcie wojowniczka usiłowała dowiedzieć się czegoś o jeńcach zabitego wroga, aż w końcu Dardanos obiecał jej, że jutro przydzieli jej przewodnika, by zaprowadził ją do grot, pełnych skarbów i brańców. Król okazał się słowny i nazajutrz z samego rana, Lutica udała się wraz z młodym myśliwym Amizjuszem w stronę Omszałych Skał. Niebawem odnaleźli ukryte w grupie głazów spiżowe kraty, za którymi jęczał na stosie złotych monet i ozdób, pereł, drogich kamieni, kości słoniowej, jedwabiu i bisioru tłum niemal nagich, wynędzniałych postaci, zarosłych brudem i konających z głodu. Wśród nich byli dawniej potężni mężowie, niewiasty co utraciły w niewoli urodę i dzieci podobne do małych trupków. Od długiego przebywania w mrokach kamiennego lochu, wielu z nich postradało wzrok, niektórzy zaś stracili rozum, wszystkim zaś zabrakło nadziei na śmierć ich dręczyciela i uwolnienie. Luticy, która była twardsza od niejednego męża, na widok tych nieszczęsnych jeńców Musy chciało się płakać. Nie mając klucza, jednym ciosem szabli Rayty rozcięła zamek i tak otwarzyła bramę. Wielu więźniów nie miało już sił, by cieszyć się wolnością, przeto Wiła i Amizjusz musieli zachęcać ich do opuszczenia lochu i zapewniać, że niewola skończyła się na jawie, a nie we śnie. Inni krzycząc przeraźliwie z radości wybiegli z lochu jak jelenie, kiedy tylko szabla Luticy przecięła ich kajdany. Wśród uwolnionych znalazł się pewien dawniej piękny, lecz teraz brudny, zarośnięty i spowity w łachmany mąż, który gdy ujrzał Luticę, wyjąc przypadł jej do kolan, objął ją i mocząc łzami powtarzał: ,,Wieszczba się spełniła. Zostałem uratowany przez niewiastę''. Lutica i Amizjusz zabrali wszystkich uwolnionych do miasta stołecznego, gdzie czekało ich spotkanie z bliskimi, kąpiel i nowe szaty, zaś tego z nich, któy znał mowę słowiańską i uznał pojawienie się Luticy za wypełnienie się wieszczby, Wiła osobiście ugościła w swej komnacie w pałacu króla i ciekawie wypytywała o jego losy.


*




- Nazywam się Sołowiej Budzimirowicz – opowiadał w komnacie Wiły były więzień Musy – a urodziłem się na wschodzie, w ziemi Antów. Moim ojcem był posadnik grodu Korostewia – opowiadał junak jedząc przybraną oliwkami pierś gołębia i winogrona. - Od najmłodszych lat pragnąłem zostać rycerzem. Byłem silny i zdrowy, lecz moje serce pełne było pychy, przeto miast pokornie dziękować Enkom, że dzięki swej sile mogę bronić słabszych od siebie, kazałem nazywać się lepszym od Dobryni z Dzikich Pól, Margusa i wszystkich innych. W szesnastej wiośnie życia wsiadłem na karego konia Pikora i z błogosławieństwem rodziców wyruszyłem w świat szukać sławy. W swoich wędrówkach stanąłem nad brzegiem wielkiego morza o ciemnej wodzie, które na cześć wpadającej doń rzeki Dunaj – Danubius, nazwałem Morzem Dunajskim (Mare Danubium). Dopiero później powiedziano mi, że owe morze ma już nazwę. Nazywają je bowiem Morzem Czarnym, albo Ciemnym. Usłyszałem też wieszczbę starej baby, że z ciężkiej opresji uratuje mnie niewiasta, lecz zbyłem to śmiechem. Zaszedłem do krainy Kimerów – ludu, którego mowa przypomina mowę Scytów. Spotkałem tam wychowanego przez szczep Kimerów, Słowianina o imieniu Bodo, z którym zmierzyłem się w zapasach i walce na pięści, a że dorównywał mi siłą i bystrością umysłu, zawarłem z nim braterstwo krwi. Ruszyliśmy na północ, aż nad Morze Srebrne, gdzie w ziemicy Sławińców ubiliśmy Kura Morskiego...




- Racz opowiedzieć, Sołowieju, o tym stworze – poprosiła Lutica, wielce zaciekawiona jego opowieścią.
- Kur Morski – rzekł Sołowiej Budzimirowicz pokrzepiwszy się winem – był wielki jak smok labo wieloryb. Pokrywała go łuskowata skóra barwy sino – bladej z turkusowymi guzami. Miał koguci łeb z wyłupiastymi oczyma, osadzony na strusiej szyi, wielki, pękaty kadłub, cztery długie łapy zakończone płetwami jak u żaby i długi ogon zakończony wachlarzowatą płetwą. Groźny był. Wywracał statki i rwał sieci, chwytał rybaków a żeglarzy i połykał ich. Bodo zatopił włócznię w jego sercu, ja zaś ściąłem koguci łeb, który nawet po ścięciu ruszał dziobem... Razem ze swym przyjacielem przebyłem jeszcze wiele wiorst, uśmiercając krocie potworów i rozbójników. W końcu nasze drogi się rozeszły. Przybyłem do Troi gdzie złożyłem hołd królowi Dardanosowi. Pod jego stanicą strzegłem porządku i bezpieczeństwa, aż przyszło mi wyprawić się przeciwko Musie Kesendżiji. Myślałem, że go ubiję i powrócę w chwale, lecz trafiła kosa o kamień! Zbój ogłuszył mnie maczugą, rozbroił i zamknął w lochu, by któregoś dnia zabić i wyżreć trzewia. Resztę historii już znasz. Agej dozwolił by uwolniła mnie niewiasta, aby poskromić moją pychę – zakończył opowieść.
Lutica Bogdanówna i Sołowiej Budzimirowicz przypadli sobie do serca. Gdy minął czas, w którym się bliżej poznali, król Dardanos udzielił im ślubu, dając im pić z jednego kielicha. Tak oto Lutica zaznała zarówno losu wojowniczki, jak i losu żony, a trzeba wiedzieć, że dopiero spotykając swą wielką miłość doznała prawdziwego szczęścia. Razem z Sołowiejem mieszkała jakiś czas w Troi i służyła orężnie królowi Dardanosowi, aż wreszcie powróciła do Sklawinii i porzucając wojenne rzemiosło, zamieszkała w niej na stałe. Urodziła swemu oblubieńcowi liczne dzieci, w tym syna Ratajniczę; mężnego junaka okrytego sławą; jeźdźca i przyjaciela koni. Od Ratajniczy pochodził wielki polski patriota Tadeusz Reytan.