środa, 20 września 2023

Kwiecisław i Wawrzeń

 

,,Odpowiednikami pogańskiego ‘boga bydlęcego’ Wołosa staną się św. Błażej (Własij) oraz opiekunowie koni Flor i Laur [...]’’ - Eliza Małek ,,Chrzest Olgi w Konstantynopolu wg miniatury Latopisu Radziwiłłowskiego (XV w.)’’



Siedemnaście lat przed narodzinami Tatry, kiedy Kościej ujarzmiał Daleki Zachód, na tronie zasiadał król Razwan. Otrzymał przydomek Niedźwiedź, bowiem w latach swej młodości słynął ze straszliwej siły. Teraz jednakże był już starcem, siwym, zgrzybiałym, swarliwym i obrażonym na cały świat. Właśnie jako starzec poślubił młodą i urodziwą pannę Żalinę, wywodzącą się z możnego rodu Starodębskich z Aplanu. Łatwo można było odgadnąć, że nie będzie to szczęśliwe stadło. Żalina o złocistych włosach i niebieskich oczach, szczerze lękała się swego męża. Razwan był bowiem porywczy, nie przebierał w słowach, a do tego, mimo sędziwego wieku, rękę wciąż miał ciężką. Do tego był brzydki, brudny i cuchnący jak cap, albo ogr z Kraju Stepów. Odkąd pojął nadobną Aplankę za żonę, ani razu nie okazał jej czułości czy chociażby elementarnego szacunku. Żalinę przerażała myśl o przebywaniu z nim sam na sam w łożnicy. Uciekała przeto w świat marzeń, bylin o szlachetnych junakach z dawnych wieków i eonów.



Kiedy nastał maj, królowa Orlandu wraz ze swą powiernicą, panną służebną imieniem Białowronka, udała się poza mury zamku na ukwieconą polanę. Usiadła na mokrej od porannej rosy trawie i poczęła nucić pieśń czarodziejską, której nauczyła ją Białowronka.

- Zielony jak szmaragd, jurny Panie Łąki, przybądź do mnie, nieszczęsnej w niewoli – śpiewała królowa. - Przybądź dostojny i pachnący kwiatami, obdarz mnie rozkoszą i wieloma synami!

Kiedy Żalina wypowiadała te słowa, jej policzki pokrywał rumieniec wstydu.

- Oto nadszedł, pani! - Zawołała radośnie Białowronka.



Istotnie, na łące przed królową Żaliną stał całkowicie nagi mąż o urodzie Apolla. Jego mokra od rosy cera była zielona jak malachit, zaś zamiast włosów miał na głowie mlecze. Królowa z płaczem radości, objęła go za nogi i zawołała:

- Jestem cała twoja, panie!

Wówczas Zielony Człowiek z Łąki, bo tak brzmiało imię owej istoty, obnażył ją z szat. Białowronka skromnie odwróciła się plecami, aby nie widzieć jak jej władczyni depcze małżeńska przysięgę, w której wzywała na świadka samego Welesa.

- Jesteś cudowny, mój zielony panie – mówiła zachwycona Żalina wdziewając na powrót suknię. - Rada byłabym porzucić starego pryka, Razwana, jak i cały Orland, aby udać się z tobą w nieznane, choćby nawet na Koniec Świata!

- To nie będzie możliwe – zaprzeczył Zielony Człowiek z Łąki. - Należę do rasy Długowiecznych, która otrzymała od Ageja zakres obowiązków, których ludzkie istoty nie są władne pojąć. Sprawiłaś mi wielką rozkosz nektarem swego dziewictwa, jednak więcej się już nie spotkamy.

- Dlaczegóż to? Poszłabym za tobą, choćby do samego Čortieńska! - Zapewniała Żalina.

- Czekają mnie obowiązki w innych krainach – odparł krótko jej kochanek. - Wiedz jednakże, że dziecię, które poczęło się w twoim łonie, będzie wielkim junakiem.

Żalina, płacząc, całowała Zielonego Człowieka z Łąki w usta i zapewniała go o swym uczuciu, on zaś wyślizgnął się z jej objęć jak zdradziecki wąż i poszedł sobie wesoło pogwizdując. Cieszył się, że natrafił na niewiastę egzaltowaną i naiwną.

Żalina opowiedziała o wszystkim Białowronce, ta zaś jęła pocieszać swą panią.

- Nie musi to dla ciebie oznaczać końca miłosnych przygód. Jutro znajdziesz nowego gacha, tak biegłego w sztuce kochania, że zapomnisz o Zielonym Człowieku z Łąki.

- Jesteś kochana, Białowronko. Cóż bym bez ciebie uczyniła! Pozostałoby mi chyba tylko obwiesić się na najbliższym drzewie – królowa i jej służąca ucałowały się, z wytęsknieniem oczekując następnego dnia.

Nazajutrz kiedy król Razwan zajęty był żłopaniem piwa, Białowronka zaprowadziła królową na inną polanę, na której rosło drzewo laurowe, dar króla Valkanicy dla Orusa, założyciela dynastii władającej Orlandem.

- Usiądź pod drzewem, pani, zdejmij szaty i wyrecytuj inkantację, której cię nauczyłam. Wówczas przybędzie do ciebie wdały kochanek, któremu nie oprze się żadna niewiasta.



Żalina wiernie wypełniła instrukcję. Ledwo ostatnia głoska zaklęcia wybrzmiała na jej ustach, z gałęzi laurowca zaczął zsuwać się okazały wąż z gatunku nazywanego przez Słowian trusią, zaś przez Greków – pytonem. Pokrywała go zielono – złota skóra z czarnymi plamami.

- Wężu, miły wężu! - Zawołała królowa. - Opleć mnie swym ciałem i daj mi chwilę zapomnienia! - Oczy Żaliny błyszczały od szczęścia, a ona sama wyglądała jak pramatka Aivalsa kuszona pod dębem Baublis przez Licho wcielone, mówiącego węża imieniem Tat’.

Trusia posłuchała jej zaproszenia do miłosnych igraszek. Zsunęła się z drzewa laurowego, po czym owinęła nagą Żalinę swymi splotami.

- Twój sssyn będzie wielki – syczał przymilnie wąż, a królowa płakała ze szczęścia i rozkoszy. - Porodzisz dwóch królewiczów, chrobrych junaków. Ich imiona będą wspominane w bylinach całe eony po tym jak imię starego, gnuśnego Razwana pójdzie w zapomnienie…

- Niech mi się tak stanie! - Zawołała z pasją królowa.

Kiedy przeminęły upojne godziny, królowa ubrała się i powróciła na zamek, zaś wielkiego węża nigdy więcej już nie spotkała. Z miesiąca na miesiąc brzuch Żaliny stawał się coraz większy, a jej serce wypełniło się radością oczekiwania na macierzyństwo. Służba zaczęła szeptać plotki po kątach. W końcu sam król Razwan, na co dzień nie interesujący się swą młodą żoną, zaczął coś podejrzewać. Pełen wściekłości kazał straży pochwycić Białowronkę i oddać ją w ręce kata Łubiana. Oprawca zdążył połamać dziewczynie wszystkie palce, aż wydobył z niej prawdę o romansach królowej. Razwan zawył z gniewu jak wilk, a następnie zaryczał niczym ranny tur. Kazał przywołać do siebie Żalinę, a gdy przyszła, obalił ją na podłogę ciosem posochu. Nie szczędząc słów grubych a sromotnych, bił ja i kopał po całym ciele, nie zważając, że była w stanie błogosławionym. Żalina płakała z bólu i zasłaniała swój brzuch rękami, podczas gdy Razwan wezwał kata. Nakazał Łubianowi, aby jego niewiernej połowicy uciął nos i prawą rękę, a następnie wtrącił ją do wieży zwanej Tiurmą. Rozkaz ten został wykonany co do joty, choć królowa płakała tak, że kamień by się wzruszył.

Odtąd królowa Orlandu pędziła swe dni w ciemnej i wilgotnej celi o chlebie i wodzie, podczas gdy Białowronkę, król Razwan skazał na rozerwanie końmi. W srogim więzieniu miała wiele czasu na wszelakie rozmyślania. Wówczas to w jej sercu zaczęły się pojawiać myśli, których wcześniej do siebie nie dopuszczała.

- Razwan był taki niedobry, ale czy ja byłam odeń lepsza? Czy gdybym okazała temu odrażającemu starcowi chociaż łut miłości i czułości, miast wciąż tylko wyglądać królewicza z bajki, to czy wówczas zmieniłby się na lepsze? Jeśli nie było między nami miłości, czy nie mogliśmy się chociaż szanować? Dolo, moja Dolo! Przysięgałam na wilczej skórze przed Welesem, Mokoszą i wszelkimi innymi Enkami, którzy z mandatu Ageja stoją na straży prawdy i karzą krzywoprzysiężców. Oby raczyli wybaczyć mi moje przeniewierstwa tak jak wybaczam swemu mężowi – oprawcy! - Dumała królowa, a przez wąskie okno jej celi wpadł złoty promień Słońca, w którym nieszczęsna niewiasta odczytała, że nie została jeszcze przekreślona przez sprawiedliwe Potęgi Świata.

W końcu dziewiątego miesiąca, królowa powiła dwoje chłopiąt, pięknych i zdrowych. Synek o złocistych włoskach otrzymał imię Kwiecisław, zaś jego brat z włosami zielonymi został nazwany Wawrzeniem. Żalina wiedziała sercem, że pierwszy z nich był synem Zielonego Człowieka z Łąki, drugiego zaś spłodził wąż nazywany trusią. Królowa była zmuszona rodzić bez pomocy babki, bowiem król Razwan wciąż nie chciał jej przebaczyć i szukał pomsty na niewinnych dziatkach, które nie prosiły się na świat.



W nocy, kiedy urodzili się Kwiecisław i Wawrzeń, Zmora karząca ludzkie grzechy koszmarami, przysłała do zamku na wyspie Cortix, czarną jak węgiel kotkę o ognistych ślepiach. Zwierzę usiadło na piersi króla Razwana i zasyczało gniewnie.

- Ty stary łajdaku, arogancki synu dziwki! Nie wstyd ci tak krzywdzić własną żonę, której ślubowałeś miłość i opiekę? Jej zdrada nie usprawiedliwia twojego okrucieństwa. Za karę, że obciąłeś jej nos, odgryzę ci twój własny! - Zapowiedziała kotka z gniewem.



Razwan chrapał przeciągle i choć czuł lęk, nie był w stanie poruszyć się ani krzyknąć. Kotka spełniła zapowiedzianą groźbę. Razwan pozbawiony nosa, zdążył się wykrwawić przez sen, nie pozostawiając następcy. Wtedy to witeź Rotmir, który powrócił właśnie z łupami i brankami z wojennej wyprawy do Burus, zdobył szturmem zamek za porohami Tinerpy. Śpiewali później lirnicy, że zwycięstwo to odniósł Rotmir dosiadając purpurowego smoka albo czarnopiórego gryfa. Ciosem kolczastego miecza Rogota, ubił Rotmir znanego z okrucieństw bojara Malutę, który sprawował władze regenta po niesławnym zgonie Razwana. Uśmiercił także znienawidzonych przez lud szpiegów i oprawców służących staremu królowi. Wreszcie uwolnił z tiurmy okaleczoną królową Żalinę i jej dwóch synów. Poślubił ja i adoptował jej dzieci, sam zaś włożył na swoje skronie złotą koronę królów Orlandu, po raz pierwszy noszoną przez Orusa, syna Wiła Sławicza. Skoromochowie sławili w swych bylinach Rotmira Wybawcę jako króla sprawiedliwego, mężnego i nieskorego do gniewu, do którego krasy wzdychały niemal wszystkie niewiasty w Orlandzie. Również Żalina i jej synowie, wielce radzi byli z odmiany losu. U boku Rotmira, okaleczona królowa poczuła, że wreszcie odnalazła prawdziwą miłość, zaś jej dzieci zyskały kochającego ojca.



*




Kiedy król Rotmir umarł śmiercią godną witezia, odnosząc w obronie swych poddanych zamieszkujących stepowe chutory, ranę zadaną przez rozjuszonego brukołaka, decyzją królowej Żaliny, koronowani tego samego dnia w chramie Peruna jej synowie, Kwiecisław i Wawrzeń. Płonnymi okazały się obawy, że bracia będą walczyć ze sobą o władzę niczym dwa kocury włożone do jednego worka. Przeciwnie, Kwiecisław Złotowłosy i Wawrzeń Zielonowłosy z braterskiej miłości ochotnie podzielili się panowaniem. Jeden wspierał drugiego ku zbudowaniu poddanych jak i obcych poselstw. Żalina odchodziła do Nawi szczęśliwa, że jej synowie wyrośli na władców szlachetnych, rozumnych i odważnych, że podobnych im ze świecą szukać zarówno w Orlandzie jak i na całym świecie ery jedenastej. Bracia byli ponadto wielce urodziwi z wyglądu, krzepcy jak niedźwiedzie albo stolemy, posiadający w stopniu biegłym wszystkie umiejętności rycerskie. Ponad wszystko miłowali piękne konie, przeto w bylinach i latopisach nazywano ich Królami Jeźdźcami. Za złoto odebrane Iszkarotowi, smoku – ludożercy z Wyspy Pasieczne, zakupili w pustynnym Międzyraju ogromne stado śnieżnobiałych rumaków, które odtąd pasły się na stepach Orlandu. Ulubionym wierzchowcem Kwiecisława był biały jak mleko, Albedo, zaś Wawrzeniowi służył czarny jak noc, Nigredo. Oba rumaki nosiły złote podkowy, zaś bracia, mocą odziedziczoną po ojcach, potrafili przyzywać je samą myślą.


*




Kwiecisław i Wawrzeń zasiedli w dobrym nastroju do śniadania. Rozweselała ich rakia, dar króla Puany oraz rusałki przygrywające im na złotych harfach. Nic nie zapowiadało czekających ich tego dnia śmiertelnych zmagań. Nasyciwszy się pieczonym cietrzewiem przybranym burakami i śmietaną, bracia skierowali się do sali audiencyjnej, aby słuchać skarg poddanych. Tego dnia zjawiło się trzech interesantów; chłop Sumrak, bojar Surosław, zażywny skrzat, pasiecznik o złocistej brodzie i chuda południca Rżanna. Ta ostatnia zakrywała twarz słomianym ulem, spod którego widać było czerwone oczy i ośle uszy. Przybyli pokłonili się nisko swoim królom.

- Z czym przybywacie? - Spytał łagodnie Kwiecisław.

Wówczas interesanci oderwali swe czoła od lśniącej posadzki i poczęli przekrzykiwać się jeden przez drugiego.




- Tak nic nie zrozumiemy z waszych skarg – rzekł stanowczo Wawrzeń. - Niech pierwsza przemówi niewiasta, pani Rżanna.



- Panowie moi, sokoły jasne – zaczęła południca z zakrytą twarzą – moją córkę, Chabernicę pochwycił jednooki olbrzym. Nie zważając na jej płacze i krzyki, rozerwał ją na pół. Część pożarł sam, a drugą połowę dał towarzyszącemu mu niedźwiedziowi o wrednym wyrazie pyska – z czerwonych oczu Rżanny pociekły szczere łzy matczynego bólu.

- Ten sam olbrzym stratował moje pole wraz z sadem oraz ukręcił karki mojemu bydłu – opowiadał gospodarz Sumrak. - Zauważcie, dostojni mocarze, że z całego wybitego stada, zjadł tylko dwie sztuki, a resztę złośliwie podeptał ciężkimi nogami.

- Mój syn – podjął bojar Surosław – z wielką odwagą natarł na niedźwiedzia uzbrojony we włócznię. Niestety ten piekielny zwierz ubił pod nim rumaka i złamał włócznię. Następnie rozdarł mojego Mirosława, wyżerając mu serce i pół mózgu. Od tego czasu mój syn i dziedzic włóczy się z tymi potworami jako ich niewolnik.




- Również i ja mam porachunki z tym niedźwiedziem – zabrał głos strapiony pasiecznik. - Napadł hultaj na pasiekę powierzoną mej pieczy wraz z gromadą ludzi uprzednio pozbawionych serc i mózgów. Ci ostatni dzierżyli w dłoniach pochodnie i podpalali ule, nie zważając na rozpaczliwie żądlące ich pszczoły. Niedźwiedź niecnota patrzył się na to wyłupiastymi, sinymi oczami i śmiał się złośliwie, nawet nie ruszając miodu. Tfu! Takie monstrum jest jeszcze gorsze od złodzieja.

Królewscy bracia słuchali skarg ze zgrozą i współczuciem.

- Na życie Ageja i wszystkich Enków, nie pozostawimy was bez pomocy! - Obiecał Kwiecisław.

- Szlachetni panowie – odezwała się z ufnością Rżanna – myślę, że mogę wam pomóc.

- Mów – kazał jej Wawrzeń.



- Najlepszym sposobem na odczarowanie ludzi zniewolonych przez niedźwiedzia będzie posypanie ich zwykłą solą jak napisano w księdze królowej Malkiešy Lysarayaty. Wówczas ich wyżarte serca i mózgi odrosną.

- Dziękujemy za radę, dobra południco. Nie omieszkamy z niej skorzystać – zapewnił zielonowłosy król Orlandu.



Trzeba wiedzieć, że w bylinach i latopisach zachowały się imiona obydwu pustoszących wówczas Orland, potworów. Olbrzym nosił imię Drab (Drabus), a jego jedyne oko, czerwone jak rubin, miało moc ścinać krew w żyłach ofiar wielkoluda. Drab miał ponadto ogniście rudą czuprynę i jak na olbrzyma przystało, dysponował nadludzką siłą.




Towarzyszący mu niedźwiedź nosił imię Miedwiedis. Miał sine ślepia i jakby wilczy pysk o wrednym uśmiechu, wypełniony zębami rekina.

Włóczyło się za nim dziesięciu mężów z wyżartymi sercami i mózgami, gotowych palić i mordować na rozkaz potwornego zwierza. Drab i Miedwiedis grasowali nocami po całym Orlandzie, siejąc spustoszenie i napełniając liczne serca żałobą.



W końcu bracia Kwiecisław i Wawrzeń wraz ze starym łowczym Daniradem i parą czarnych psów, jarchuków władnych zagryzać demony, osaczyli oba potwory u stóp Cynowej Góry. Obaj królowie dosiadali swych rumaków, w rękach dzierżąc palice ołowiane, z których każda ważyła trzysta pudów. Łowczy Danirad gnał przy nich na grzbiecie karego ogiera nazywanego Tarielem, uzbrojony w łuk i strzały. Potwory zostały zaskoczone o pełni Księżyca przy ognisku, podczas obgryzania ciała upieczonej w całości wiejskiej dziewki za życia trudniącej się wypasaniem gęsi.

- Stawajcie do boju, obmierzłe bestie! - Zawołał donośnym głosem Kwiecisław.

Jarchuki zawarczały groźnie, tocząc pianę z zębatych pysków, zaś łowczy wystrzelił z łuku w stronę potworów. Strzała utknęła w biodrze Draba, pobudzając go do gniewnego ryku. Również Miedwiedis wyda z siebie ryk brzmiący niczym zawodzenie hieny. Słysząc ten zew, z mroku wyłoniła się straszliwa sotnia złożona z mężów o obłąkańczym, pustym spojrzeniu, uzbrojonych w topory, kłonice, widły, cepy, pałki i korbacze. Z ich ust kapała ślina, z piersi zaś dobywało się głuche warczenie.

- Roznieście ich na strzępy! - Ryknął przeraźliwie Miedwiedis, wymachując przy tym pazurzastą łapą.



Horda bezmózgich i pozbawionych serc rzuciła się w kierunku Kwiecisława i Wawrzenia. Wówczas łowczy Danirad otworzył przytroczony do siodła worek soli i dalejże sypać nią na nieprzyjaciół. Królewscy bracia wnet poszli za jego przykładem. Ilekroć choć jeden kryształek świętej soli zetknął się z ciałem bezmózga, niewolnik Miedwiedisa wypuszczał oręż z rąk i z płaczem padał na ziemię. Zły czar zostawał odczyniony.

- Gdzie my jesteśmy? Co tu robimy? Nie chcemy ty być! - Biadali odczarowani, zaś ich wyjedzone serca i mózgi powoli i z wielkim bólem zaczynały odrastać.

Wawrzeń spiął rumaka ostrogami i zaszarżował w kierunku Miedwiedisa. Potworny niedźwiedź stanął na tylnych łapach, machając przednimi jak morderczymi młotami. Nic mu to nie pomogło, bo oto zielonowłosy król wraził mu palicę w tłusty brzuch. Broń przebiła bestię na wylot.

W tym samym czasie złotowłosy Kwiecisław nacierał konno na olbrzyma Draba. Dwa jarchuki wpiły się ostrymi zębami w nogi wielkoluda i odrywały z nich płaty skóry i mięsa. Kwiecisław raził olbrzyma palicą przez krocze, aż do pępka. Drab upadł na ziemię i zaryczał przeraźliwie, aż z Cynowej Góry potoczyła się lawina. Król dobył krótkiego miecza, aby dobić olbrzyma, ucinając mu głowę.

- Jeśli mnie oszczędzisz, wskaże ci miejsce gdzie leżą skarby jakich nigdy nie zebrał żaden smok. Nawet sam Kościej nie posiada ich tyle – kusił Drab.

- Oto zapłata za to, że pożerałeś niewiasty i dzieci – odrzekł zimno Kwiecisław i jednym płynnym ruchem oddzielił czerep olbrzyma od jego tułowia.

Step zalany był krwią, którą Mateczka Ziemia wchłaniała z najwyższym trudem. W dalekim chutorze koguty piały, ogłaszając kolejne zwycięstwo Słońca nad mrokiem nocy.


*




Obaj królewscy bracia przybyli do Aplanu na zaproszenie króla Opplana, ojca Lecha III. Działo się to jeszcze nim królowa Itama porzuciła męża i królestwo, aby zostać nałożnicą Kościeja. Opplan przyjął gości w stołecznym Niście, grodzie założonym ongiś przez króla Nissusa, syna Wiła Sławicza. Nie żałował ciężkich i słodkich win, mięsiwa podlanego aromatycznymi sosami ani złotej zastawy. Przybyłych miały zabawiać śpiewem i pląsami półnagie wodnice z Gopła, błazen Ostrogłup, udatnie naśladujący małpę i sypiący anegdotami jak z rękawa, a także magik z dalekiego Peristanu. Opplan uświetnił też wizytę monarchów wydając na ich cześć turniej i polowanie. ,,Zastaw się, a postaw się!’’ - Przyświecało naszym przodkom na długo przed nastaniem fal potopu. Tematem rozmów miał być sojusz przeciwko Kościejowi, który nienasycony jak śmierć, podbijał wciąż nowe i nowe krainy Dalekiego i Bliskiego Zachodu.



- Rad ogromnie jestem mogąc gościć przy wspólnym stole synów zrodzonych z córy mej ziemi – zaczął Opplan. - Wielce boleję nad tym wszystkim co przecierpiała. Moje królestwo jest strażnicą, otoczoną zewsząd przez siły zła. Kiedy ona runie, zło zaleje cały znany nam świat. Moi wojowie co roku biją na zachodniej rubieży szpiegów i dywersantów wysyłanych z Presnau przez Kościeja. W samym królestwie lęgną się potwory, rade zaprowadzić królowanie smoka Rykara na ziemi – król Opplan zrobił przerwę, by napić się małmazji. - Mam licznych, chrobrych wojów, którzy dzień w dzień tępią pomiot Čortieńska i podlegającego mu Imperium Zachodu. Co dzień narażają życie w służbie Ojczyzny, za co różni głupcy i sprzedawczyki lżą ich od morderców.

- Zauważyliśmy, że Aplan jest bardziej bezpieczny niż wiele ostępów Orlandu – zauważył uprzejmie Kwiecisław.





- Trosk przysparza mi rejon Łysej Góry – zafrasował się Opplan. - Zamieszkał w nim olbrzym straszliwy, nazywany Waligórą. Jest tak wysoki, że podpiera się sosną z ziemi wyrwaną niby laską. Ma też brodę gęstą i czarną jak pkieł. Odzienie jego stanowią niewyprawione skóry zwierzęce. Nade wszystko Waligóra strzeże zazdrośnie dostępu do Gór Czarownic, zabijając bez litości wszystkich myśliwych, zbieraczy chrustu i runa leśnego, którzy zapuszcza się w te okolice, a następnie buduje kopce z czaszek swych ofiar. Wielu moich wojów próbowało już położyć kres jego okrucieństwu, lecz wszyscy dołączyli do grona zimnych czaszek. Podejrzewam, że łotr ten jest w zmowie z Kościejem, aby zniszczyć od środka moje królestwo – zakończył Opplan z grobową miną.

W sali biesiadnej ucichły śmiechy i radosny gwar rozmów. Umilkły harfistki o czarodziejskiej urodzie, błazen Ostrogłup skrył się jak niepyszny za kotarą. Wszyscy czuli, że wielkie zło nadciągnęło nad Aplan.

- Na życie Peruna i dwugłowego Mieczysława – gromkim głosem przerwał ciszę Kwiecisław. - Rok temu u stóp Cynowej Góry ubiłem olbrzyma Draba, zaś mój brat przebił palicą na wylot towarzyszącego mu niedźwiedzia z Čortieńska rodem. Jeśli taka jest wola Enków, również i tym razem dozwolą nam powrócić z tarczą.

- Zważcie, że jesteście jeszcze młodzi – zaoponował król Opplan – szkoda byłoby, gdyby wasza krew miała być rozlaną na próżno.

- Po to Enkowie powołali władców i junaków, aby narażali się w obronie tych wszystkich, którzy sami bronić się nie mogą – wtrącił Wawrzeń. - Udamy się pod Łysą Górę i stoczymy bój z Waligórą. Nie pragniemy za to złota, ziemi, ani niewolnic. Jako zapłata wystarczy nam sława mołojecka!

- Jakże żałuję, że nie mam takich dzielnych synów! - Wzruszył się Opplan. - Skoro jest to waszą nieugiętą wolą, jutro nasi łowczy zaprowadzą was w Góry Czarownic.

Opplan spełnił swoją obietnicę. Bracia wyjechali z Nistu i po trzynastu dniach stanęli u stóp Łysej Góry. Od ery dziewiątej szczyt ten słynął jako miejsce sabatów czarownic. Pierwszym co rzuciło się w oczy junakom był stos ludzkich czaszek. Były wśród nich czerepy dojrzałych mężów, jak również niewiast, dzieci i starców. Część z nich zdążyła już zbieleć, zaś na innych gniły jeszcze resztki skóry i włosów. Waligóra nie przepuszczał nikomu kto chciał w lesie polować, zbierać grzyby, jagody czy chrust.

- Co za bydlę! - Parsknął gniewnie Wawrzeń.

- Nie obrażaj bydląt. - Upomniał go Kwiecisław.

Bracia wytropili olbrzyma idąc po jego krwawych śladach, aż stanęli przed ciemną, cuchnącą grotą. Kwiecisław zadął w róg, po czym donośnym głosem rzucił wyzwanie Waligórze, nazywając go krwawym łotrem i dzieciojadem. Wówczas z głębi jaskini dobył się ryk, jakby stu lwów, albo niedźwiedzi. Straszliwy olbrzym, świecąc przekrwawionymi oczami, wynurzył się z ciemności, jeszcze bardziej brudny i przerażający niż głosiły o nim opowieści.

- Zakręt mać, czuję świeżą krew! - Zakrzyknął, pociągając głośno nosem. - Dobrze, że przyszliście, smerdy, wasze czaszki będą ozdobą mojej kolekcji!



Wtedy to Wawrzeń spiął rumaka, natarł na olbrzyma i zatopił ostrze palicy w jego udzie. Waligóra ryknął, po czym ciosem sosny, używanej jako maczuga, strącił Wawrzenia z siodła. Postawił stopę na jego piersi i zmiażdżył ją. Duszę zielonowłosego króla, urodziwe nawki zaprowadziły przed trzy oblicza rogatego Welesa, pana Nawii. Kwiecisława na widok śmierci brata, ogarnęła furia. Nie bacząc na niebezpieczeństwo otrzymania ciosu sosną, podjechał jak najbliżej i zatopił swą palicę w kroczu wielkoluda, docierając ostrzem, aż do jego wątroby. Olbrzym zaryczał jak ranny tygrys i miotał przekleństwa. Mimo ciężkiej rany wciąż był zdolny do walki. Potężnym kopniakiem obalił na ziemię bohatyra wraz z jego wierzchowcem. Uniósł w górę pień sosny, gotów opuścić go na Kwiecisława. Nie dane jednak było jeszcze skonać królowi Orlandu. Z krwi jego brata, Wawrzenia, uformował się okazały, zielony wąż. Gad zatopił grube kły w łydce olbrzyma, aż ten podskoczył z bólu i wypuścił z rąk drzewo. Wówczas świsnęła strzała i utknęła w prawym oku potwora. Waligóra zacharczał gniewnie, upadł z łoskotem na ziemię i oddał ducha Čartu. Zza skały wyszedł nagi łucznik o zielonej skórze i żółtych kwiatach zamiast włosów. Pochylił się nad Kwiecisławem i opatrzył jego rany.

- Kim jesteś, panie? - Spytał Kwiecisław.

- Jestem twoim prawdziwym ojcem, Zielonym Człowiekiem z Łąki, zaś ten wąż, którego widzisz przy sobie, był ojcem twego brata, Wawrzenia.

- Jesteśśśmy z wasss dumni – zapewnił zielony wąż.



*




Król Opplan płakał ze wzruszenia i nie szczędził wyrazów wdzięczności. Zwłoki Wawrzenia zostały uroczyście spalone w oparach mirry i aloesu. Urnę złożono pod kurhanem w Orlandzie, podczas gdy kości Waligóry obrały do czysta wilki i kruki. Kwiecisław po powrocie do stolicy obwołał żałobę. Po jej zakończeniu poślubił piękną i miłą pannę z Aplanu, imieniem Koneszka. Kwiecisław zdjął z niej urok, na mocy którego przez piątą część roku pędziła żywot pod postacią śnieżnobiałej klaczy. Miał z nią syna, następcę tronu, któremu na cześć zmarłego Wawrzenia, nadał imię Miłobrat.