środa, 11 marca 2020

Rzepiór







,, […] Tymczasem Kościej, który w czasie najazdu Kalin – cara, dobrowolnie walczył w armii tmutarakańskiej i omal nie zginął z rąk wojowników wojewody Wasyla, głosił przewrotne nauki i zawiązał spisek byłych handlarzy niewolników, mający na celu zabicie królowej […]. Maria Mariewna konała w męce […]. Jej dusza została przyjęta do Nieba […] spisek zataczał coraz szersze kręgi. Doprowadził wreszcie do koronacji Kościeja na króla Roxu. Odtąd kazał się zwać Kościejem III, bo choć żaden król Roxu nie nosił takiego imienia, nawiązywało to do Kościeja I Nieśmiertelnego z ery jedenastej i Kościeja II Rakokształtnego z ery dwunastej, obu skończonych tyranów. Trzeci posiadacz tego imienia nie był lepszy. […] Nienawidził chrześcijaństwa i krwawo je zwalczał. Zamierzał je zastąpić kultem Idola – Pohańca […] - w Dendropolis, z którego zdarł biały płaszcz cerkwi, wybudował gigantyczny chram kryjący posąg boga wojny, wysokiego jak car olbrzymów Światogor. Posąg przedstawiający potężnego męża z kości słoniowej pokrywała złota, łuskowata zbroja. Na głowie nosił złoty szłom zdobiony rogami tura. Oczy miał z rubinów, a miast wąsów – dzicze szable. Jego plecy okrywała peleryna ze skór tygrysich. W jednej ręce trzymał koniecznie ociekający krwią, srebrny topór zdobiony bursztynem, a w drugiej – wielką, okrągłą tarczę przedstawiającą na polu czerwonym białą ludzką czaszkę otoczoną koliście dziesiątką mniejszych trupich czaszek. Stopy w butach z ludzkiej skóry deptały zakrwawione ciała Azjatów, niewolników Kalin – cara. Idol – Pohaniec codziennie dostawał krocie ofiar z ludzi i zwierząt, najchętniej z porwanych na wojnie niewiast i dzieci. Był również czczony rozpustą i pijaństwem. […] Kościej III gdy ukazywał się poddanym, lubił zakrywać twarz srebrną, pokrytą masą perłową maską wyobrażająca trupią głowę. Okrutny, rozpustny, zakochany w wódce, budził powszechną nienawiść poddanych. Jako były handlarz niewolników nie omieszkał wskrzesić niewolnictwa i na każdym kroku zohydzał pamięć królowej Marii Mariewnej [...]’’ - ,,Codex vimrothensis’’

Na tronie w Neście zasiadał Cztan III Zakonodawca w miejsce ojca swojego Artura Apostaty. Nowy król tak jak jego poprzednik wydawał chrześcijan katom na śmierć poprzedzoną torturami, aż szeregi wyznawców Chrystusa topniały niczym śnieg na wiosnę. Cztan III otaczał się czarownikami i wróżbitami. Upodobał sobie wrzucanie skazanych na śmierć do głębokiego i zimnego jeziora, w 







którym pożerał ich utopiec Repin pod postacią wielkiej i strasznej ryby. Miał również na swe usługi gnieżdżące się w lasach krogulce o rozmiarach osłów bądź mułów, które porywały w swe szpony i rozrywały dziobami dziatki potajemnie słuchające nauk ostatnich księży jacy jeszcze ocaleli w Analapii.







Mieszkał podówczas w Górach Mędrców pewien pasterz nazywany Rzepiórem, syn Bartyna, syna Masłęka, syna Kołowrota Zapominajki. Wzrostem swym górował nad pozostałymi mieszkańcami swej wioski, z których najwyżsi sięgali mu ledwie do piersi. Krzepki był Rzepiór. Ogromna, ruda broda sprawiała, że wydawał się starszy niż był w istocie. Jego ród przyjął chrzest za panowania świętobliwego króla Bogdala i pozostał wierny Chrystusowej wierze mimo krwawych prześladowań ze strony jego następców – Artura Apostaty i Cztana III.
Urzędnicy królewscy nieczęsto zapuszczali się w górzyste dzielnice południowej Analapii, przeto wielu prześladowanych chrześcijan szukała schronienia pośród wierchów i dolin. Cztan III widział to jednakże w zwierciadle czarodziejskim w srebrne, rzeźbione ramy oprawionym i zamyślał zgubę znienawidzonych ,,chrystolubców’’. Z królewskiego rozkazu chmary olbrzymich krogulców opuściły puszczańskie mateczniki, a każdy z nich niósł na grzbiecie srogiego woja uzbrojonego we włócznię i arkan.
W wiosce, w której mieszkał Rzepiór była właśnie niedziela i ksiądz odprawiał sumę, gdy rozległ się łopot ogromnych skrzydeł i na drewniany kościółek, ostatni w Górach Mędrców posypały się ciężkie głazy wybijające dziury w dachu, a w ślad za nimi zapalone strzały. Górali ogarnęło przerażenie gdy ich kościół wzniesiony jeszcze za króla Bogdala stanął w ogniu. Ksiądz rzucił się ratować Najświętszy Sakrament, aż padł cięty mieczem ptasiego jeźdźca. Rzepiór nie tracąc zimnej krwi dwoił się i troił, aby najbardziej bezbronnym umożliwić bezpieczny odwrót. Jego wielkie jak bochny pięści niosły śmierć krogulcom i tym, którzy je dosiadali. Po opuszczeniu palącego się kościoła, Rzepiór ujrzał jak cała jego wioska stoi w płomieniach. Wyciągnął wówczas prawicę i wielkim głosem przeklął niegodziwego króla. Krogulce wyraźnie lękały się rosłego górala, który biegł przez dogasające zgliszcza swej wioski na każdym kroku widząc śmierć tych, których najbardziej ukochał. Poza Rzepiórem nikt nie ocalał. Wówczas umyślił on sobie udać się na wschód; przez Rox do Carogrodu, a stamtąd do Jerozolimy gdzie pragnął zamieszkać. Ruszył przeto na poniewierkę, a zachwycony jego siłą i męstwem Cztan III rozkazał pojmać go żywcem, aby móc uroczyście spalić go w ofierze Perunowi. Jednak każdy ze sług królewskich usiłujących pojmać Rzepióra, szybko ginął w starciu z rudobrodym mocarzem.


*

,,Ty nie wiesz co to głód’’ - Jolena ov Küjvis

Osiemnaście miesięcy wcześniej do Roxu przybył książę Perchat. Powiadano o nim, że jego ojczystą ziemią była Bawaria, choć po matce należał do ludu Słowian. Zimowe niebo spowijał kir, a kopny śnieg zalegał na ziemi, kiedy jasnobrody Perchat odziany w barani kożuch, leciał nad wierzchołkami drzew i dachami domostw złocistym rydwanem zaprzężonym w czarnego jak Weles kozła o złotych rogach. Uzbrojenie księcia Perchata stanowiły bat ukręcony ze skóry lutego zwierza karkadanna i srebrzysty miecz, spod którego ostrza sypały się iskry. Podniebny rydwan z gracją osiadł na majdanie przed pałacem króla Kościeja III w Dendropolis. Perchat wysiadł z rydwanu. Strzelił batem, aż na śniegu niczym czerwone kwiaty zakwitły języki ognia, po czym donośnym głosem począł wołać Kościeja III na pojedynek.
- O ty, który bezprawnie przywłaszczyłeś sobie tron Wielkiego Rusa mordując szlachetną królową Marię Mariewną i splugawiłeś ziemię Roxu niewolnictwem! Choć raz okaż odwagę i rusz rzyć z tronu, aby ze mną walczyć w uczciwym pojedynku na śmierć, nie niewolę!
- Kim jesteś, przybłędo, że śmiesz obrażać naszego cara? - spytał groźnie jeden z wartowników pełniących straż przed złoconymi wrotami królewskiego pałacu.
- Jestem Perchat i z woli mego ojca Peruna, przybyłem wymierzyć sprawiedliwość tej udręczonej ziemi!
- Chyba Parchat – mruknął inny wartownik mocniej zaciskając dłonie na drzewcu halabardy.
Słowa przybysza budziły lęk w sercach sług Kościeja III, a nadzieję w tych, którzy byli przezeń uciskani. Wystarczyło, że książę Perchat strzelił z bata, a zakute w stal hufce najemników z dalekiego Nürtu przewracały się jak żuki obalone na grzbiety i bezradnie machające w górze odnóżami. Nie było jednakże celem Perchata pozbawiać życia poddanych tyrana. Przeciwnie; przybył w jasno określonym celu ukarania zbrodniczej ręki, a nie trzymanego przez nią ślepego miecza. Z ust półboga wyszły słowa szydercze.
- Pokaż swoją mordę, ty tchórzu, stary, cuchnący lisie o zajęczym sercu! - wołał Perchat. - Spójrz Mar – Zannie w w oczy jak na prawego męża przystało!







Kościej III zabrał oręż i ruszył pomścić zniewagę, w przeciwnym razie runęłaby jego władza zbudowana na zabobonnym wręcz strachu. Otworzyły się obite złotą blachą wrota i stanął w nich uzurpator o rękach po łokcie unurzanych we krwi królowej Marii Mariewny. Twarz jego zakrywała srebrna maska wyrzeźbiona na podobieństwo trupiego czerepu, zaś odziany był Kościej III w czarne, aksamitne futro neomysa z Morskiego Oka. Szponiastą dłonią opierał się na rzeźbionej lasce zakończonej główką kozła o srebrnych rogach i rubinach wprawionych w miejsce oczu.
- Ene, due, rabe, wielki i luty jest Idol – Pohaniec! - zawołał uzurpator skrzekliwym głosem i podniósł laskę w górę, miotając przeciw księciu Perchatowi słowa nieprzystojne.
Od strony dalekiej Białopolski zerwał się wiatr mroźny niosący kule gradowe raniące niby sztylety. Książę Perchat zasłonił się przed nimi tarczą i ruszył na Kościeja III z wydobytym z pochwy mieczem sypiącym złotymi iskrami. Gnał smagany porywistym wichrem niczym kozica co w górach Montanii z gracją przeskakuje ze szczytu na szczyt. Dopadł wroga o trupim obliczu. Kościej III uderzył laską. Z wieńczącej ją koźlej główki wydobyły się płomienie, które osmaliły kożuch księcia Perchata. Uzurpator zadawał swą laską ciosy bolesne i dobrze wymierzone, w końcu jednak ostrze księcia Perchata przecięło ją w połowie czyniąc tym samym bezużyteczną.
- Zaraz trafisz do ponurej Nawi gdzie oczekują ciebie dwaj poprzedni Kościeje! - warknął z pogardą książę Perchat.
Jego wróg dotknął srebrnych ust maski palcem wskazującym i w tym samym momencie zniknął z oczu Perunowego syna, przy okazji wykradając mu jego czarodziejski bat.
- Tu jestem, parchatku! - zawołał donośnie Kościej III, materializując się po drugiej stronie zaśnieżonego majdanu, a książę Perchat aż zazgrzytał ze złości białymi zębami.
Kościej III wydobył z przewieszonego przez ramię woreczka z nietoperzowej skóry trzy zatrute bazyliszkowym jadem groty żelazne wykute w piekielnych czeluściach. Dmuchnął na nie lekko, a one niczym niesione powiewem płatki śniegu poszybowały w stronę Perchata. Książę zdołał jeden z nich rozbić ciosem swego niecącego iskry miecza, lecz dwa pozostałem groty wbiły się głęboko w jego czoło i szyję. Upadł na wyłożony kamieniami, zaśnieżony majdan, wielki książę Perchat barwiąc śnieg na czerwono strumieniami swej posoki.









- Na ziemię… którą splugawiłeś… przyjdzie głód wielki! - wycedził resztkami sił i skonał, a jego dusza jako śnieżny sokół białozór uleciała do pałacu Peruna – Jarowita na Wielkim Dębie.
- Głód powiadasz? - zamyślił się Kościej III, który bezszelestnie niczym zjawa pojawił się nad wrażym trupem. - Być może. Jednak ja i tak się wyżywię – zaśmiał się szyderczo, po czym ujął porzucony miecz księcia Perchata.
Oręż palił jednakże Kościeja III w rękę, toteż był on zmuszony go odrzucić. Zamiast tego dobył kordelasa i przeciął nim gardło przerażonego czarnego kozła, który ciągnął rydwan księcia Perchata. Upojony widokiem krwi jak wąpierz, tyran wył tak jak to zwykli czynić Neurowie widząc Księżyc w pełni, a serca jego uciemiężonych poddanych kurczyły się ze strachu…


*







Rzepiór szedł przez zabitą deskami wieś, a to co ujrzał wielce mu się nie spodobało. W całej osadzie nie było nic do zjedzenia; ani zboża, ani chleba, jarzyn ni owoców. Nigdzie nie widać było zwierząt; nawet psy, koty, wróble i gryzonie gdzieś odeszły. Nikt nie pracował na polu bądź w domostwie, bowiem potrzebne do pracy siły opuściły wszystkich mieszkańców. Ludzie wychudzeni jak szkielety leżeli martwi przed drzwiami swych chat, a ci co jeszcze żyli, zazdrościli umarłym.
- Co to ma być, do jędzy maci? - warknął wielce niezadowolony Rzepiór marszcząc nos, do którego wdzierał się fetor gnijących trupów. Junak oddał głodującym chleb i ser ze swojej podróżnej sakwy, lecz była to jeno kropla w morzu potrzeb.
- Źle się wybrałeś, wędrowcze. Jeśli czegoś masz szukać w Roxie to jeno sromotnej śmierci – Rzepiór odwrócił się i ujrzał w kącie straszliwie wychudzoną istotę podobną nieco do człowieka.
Stwór ten był śniady jak Gipt, miał zaostrzone zęby i czerwone oczy, a na plecach dźwigał aż sześć garbów.
- Ktoś ty? - spytał wstrząśnięty Rzepiór mocniej zaciskając dłoń na tęgim, podróżnym kosturze.
- Jestem Garabancijasz – przedstawił się stwór. - Należę do rasy prastarej, co od niepamiętnych czasów wędruje po ziemiach Krobacji i Sorabii Południowej zsyłając deszcze na spękaną od upału ziemię.
- Taki inny Płanetnik – zamyślił się Rzepiór.
- Zgadza się – przytaknął Garabancijasz. - Weź mnie na plecy, a powiem ci skąd się wziął ten głód – Rzepiór usłuchał.
Razem z Garabancijaszem starał się jak najszybciej opuścić wymarłą wioskę.
- Musisz wiedzieć – objaśniał posiadacz sześciu garbów – że obecnie na tronie w Dendropolis zasiada Kościej trzeci tego imienia – mówiąc to Garabancijasz splunął przez ramię. - Jest to uzurpator, który zamordował królową Marię Mariewną i księcia Perchata; Perunowego syna, aby móc zaprowadzić niewolnictwo. Luty jest z niego despota. Prześladuje tak Starą Wiarę jak i chrześcijańską, a sam co dzień składa krwawe żertwy z ludzi i zwierząt Idolowi – Pohańcowi, którego bałwana wystawił w największym chramie w Dendropolis. Tenże Kościej III zabiera chłopom cały ich dobytek, celowo pozbawia ich wszystkich środków do życia, aby marli straszną śmiercią i nigdy nie wystąpili przeciwko jego władzy – Rzepiór czuł, że narasta w nim palący gniew.
- Czy nikt nie ma odwagi zbuntować się przeciw temu łajdakowi?! - Garabancijasz tylko pokręcił ze smutkiem głową.




- Służą mu czarne worony; to jest kruki o rozmiarach byków, w żelazne dzioby uzbrojone. Dosiadają ich wojowie srodzy co mają serca żelazne, a twarze zasłaniają srebrnymi maskami. Szalony jest każdy kto ośmieli się im przeciwstawić!
Rzepiór splunął gniewnie.
- A nie lepiej byłoby szczeznąć niż żyć na kolanach? - rzucił zaczepnie.
Nim Garabancijasz zdążył mu odpowiedzieć, niebo pociemniało i rozległ się łopot straszliwie wielkich skrzydeł połączony z ogłuszającym krakaniem. Oczy czarnego worona świeciły z daleka krwawym blaskiem. Na grzbiecie ptaszyska umocowane było siodło, na którym zasiadał woj w czarnej, łuskowej zbroi, powiewającym na wietrze granatowym płaszczu i zakrywającej twarz masce demona wykutej ze srebra. Czarny woron zawisł w powietrzu przed Rzepiórem i Garabancijaszem.
- Sława lutemu Kościejowi, Słońcu Ludzkości! - zawołał donośnie uzbrojony po zęby wojownik. - Wy dwaj, szpiony z wrażego kraju, nie unikniecie kary za sabotaż polegający na dokarmianiu tych, którzy z woli naszego cara zostali przeznaczeni na śmierć głodową!
- Słuchaj, ptaszniku – warknął Rzepiór – nie mam króla prócz Jezusa Chrystusa, a ukazy twego cara – mordercy mam ja głęboko w …
- Zginiesz, zapluty karle reakcji! - wrzasnął jeździec na czarnym woronie i natarł na Analapa z włócznią o zatrutym grocie.
- Nie daruję ci tego ,,karła’’! - obraził się Rzepiór, który zawsze był dumny ze swego wysokiego wzrostu.
Dobył podróżnego kostura z wysuwanym ostrzem i wywiązała się walka straszliwa, w której pióra czarnego worona opadały na ziemię niczym czarny śnieg. Garabancijasz uczepiony pleców przyjaciela zamknął mocno oczy i przesuwając w palcach kamienne paciorki mruczał modły do wszystkich bogów Prawi, Jawi i Nawii. Wówczas na czarnego worona i dosiadającego go jeźdźca jednocześnie sypały się i lały z chmury grad, śnieg i deszcz.
- Wasza kara będzie srogaaa!!! - zawył ptasznik gdy Rzepiór przebił na wylot jego wierzchowca.
Jeździec wysadzony z siodła upadł na ziemię natychmiast skręcając kark.
- Pokonaliśmy go! - zapiszczał z uciechy Garabancijasz zeskakując z pleców Rzepióra i tańcząc radośnie po stepie.
Rzepiór podszedł do ubitego wroga. Zdecydowanym ruchem obdarł go ze zbroi, po czym zatopił zdobyczny sztylet w jego klatce piersiowej. Garabancijasz przypatrywał się temu z mieszaniną ciekawości i obrzydzenia.
- Czemu to robisz? - spytał właściciel sześciu garbów.
Rzepiór miast odpowiedzieć zanurzył palce w otwartej ranie i wydobył z niej coś szarego i zimnego.
- Miałeś rację – zwrócił się do Garabancijasza – oni naprawdę mają serce wykute z żelaza!
Następnie odciął sztyletem głowę ptasznika i ułożył ją między jego połamanymi nogami. Nazbierał ciężkich kamieni, aż zupełnie nakrył nimi ciało wroga. Garabancijasz przyniósł wyschniętych łodyg octu, ułożył je w stos i zapalił mocą swych czerwonych oczu. Truchło czarnego worona wrzucił Rzepiór do jaru, gdzie zaczęły je rozszarpywać gnieżdżące się na jego dnie ksykuny. W oddali zawyły wilki, a może też Neurowie, a na niebie ukazał się Księżyc wraz z gromadą gwiazd.
- Będziemy spać i czuwać na zmianę – uzgodnili Rzepiór z Garabancijaszem.
Twardy był sen Rzepióra; aż step trząsł się od jego chrapania. Zwykle zaraz po przebudzeniu zapominał o tym wszystkim co przytrafiło mu się we śnie i nawet tego żałował. Tym razem jednak niedługo po tym jak zamknął powieki, ujrzał oczami swej duszy prześliczną Pannę w białą szatę odzianą, z głową uwieńczoną wieńcem gwieździstym. Panna zstępowała z zakrytego czarnymi chmurami nieba po niewidzialnych schodach, a bił od Niej blask jakby od Słońca. Przystanęła nad uśpionym Rzepiórem, nachyliła się i szepnęła mu.
- Wykop dziurę w ziemi, na której śpisz, a znajdziesz w niej coś czym ukoisz głód tego ludu.
- Kim jesteś? - spytał przez sen Rzepiór.








- Jestem Królową Męczenników, której zawsze byłeś wierny – odrzekła Panna i wtedy widzenie się skończyło.
Niebo nad stepem zaróżowiło się od zorzy, kiedy Rzepiór zbudził się ziewając donośnie. Lekko trącił kułakiem zaspanego Garabancijasza.
- Czy widziałeś to co ja? - spytał, lecz stwór o sześciu garbach nic nie rozumiał.
Rzepiór zajrzał pod swoje posłanie i ucieszył się znajdując łopatę, której nie brał ze sobą.
- A więc to nie był zwykły sen, ale objawienie! - wykrzyknął triumfalnie i raźno zabrał się do pracy.
Głęboko kopał, aż mokry od potu znalazł na dnie wykopu róg należący wcześniej do wielkiego kozła. Róg ten lśnił jakby pomalowany czerwonym lakierem.
- O! - oczy Garabancijasza zrobiły się wielkie jak spodki. - Znalazłeś róg samego Złotego Kozła z trzody Welesa. Zwierz ten zwykle bawi w krainie Windów – Korutanów. To nie byle jaki róg – mówił z nabożnym uniesieniem – to cornucopia!









- Nie rozumiem; co to takiego ta cornucopia? - burknął niepewnie Rzepiór.
- Ech, trzymasz właśnie w dłoniach Róg Obfitości, taki jak ten, o którym prawili Grecy w swoich mitach – rozmarzył się Garabancijasz. - Potrzyj go, a zaczną zeń wypadać najprzedniejsze przysmaki.
- Oby to była prawda, bo stęskniłem się za śniadaniem, a jak jestem głodny to i zły – mruknął Rzepiór, po czym poszedł za radą przyjaciela.
Ledwo potarł czerwony róg, wypadły z niego na trawę dwie grubo posmarowane masłem i posypane czarnuszką pajdy razowego chleba, miska gorącej jajecznicy ze szczypiorem, drewniane łyżki i dzban kwasu chlebowego wraz z dwoma kubkami.
- Sława Welesowi i jego Złotemu Kozłowi! - zawołał uradowany Garabancijasz kładąc obie dłonie na ziemi.
- Raczej: sława Pannie Świętej – burknął Rzepiór i przeżegnał się.
Smak i pożywność śniadania dorównywały jego wspaniałemu zapachowi. Choć różniący się w sprawach wiary, przyjaciele byli zgodni, że powinni podzielić się znaleziskiem z potrzebującymi. Ruszyli do najbliższego sioła, które nosiło nazwę Kostropatki. Ujrzeli w niej ludzi wycharsłych jak szkielety, którzy stracili już nadzieję na cokolwiek. Dalejże karmić ich wysypującymi się z rogu bułkami, kaszą, miskami rosołu i wszelkim innym jadłem. Zasoby rogu słusznie wydawały się niewyczerpane, a wszyscy, których Rzepiór z Garabancijaszem uratowali od śmierci głodowej znów nabierali chęci do życia i błogosławili swoich dobroczyńców. Oni zaś szli niezmordowanie od wioski do wioski hojnie rozdając jadło głodującym. Czasem napotykali powietrzne patrole czarnych woronów spadające z nieba z ogłuszającym krakaniem. Wówczas w ruch szedł podróżny kostur Rzepióra wraz z ukrytym wewnątrz ostrzem i zdolności wpływania na pogodę przez Garabancijasza. Również ocaleli od głodu kmiecie jęli chwytać za łuki i strzały, tudzież za przekształcone w oręż kosy, widły i inne narzędzia, aby drogo sprzedać swoje życie.
- Car czy kniaź, który swych poddanych morzy głodem, staje się piekielnym tyranem, którego trzeba wyrwać jak chwasta – mówił na wiecu stary Muchor. - Czy zgodzicie się poprowadzić nas na Dendropolis, aby obalić uzurpatora i osadzić na stolcu prawowitego następcę z rodu Dalmatydów? - zwrócił się do Rzepióra i Garabancijasza.
- Nigdy wcześniej nie wiodłem wojów do boju – odrzekł Rzepiór – nie wiem czy sprawdzę się w tej roli i czy was nie zawiodę. Z drugiej strony opuściłem moją ojczyznę, Analapię, uchodząc przed prześladowaniami tyrana Cztana III. Nie można całe życie uciekać. Pomogę wam, choć nie obiecuję zwycięstwa.
- Lepsza będzie dla nas śmierć w walce o wolność niż sromotna niewola – odparł poważnie stary Muchor i tak z wolna w krainie Rox zaczęło się tlić zarzewie powstania.


*
,,Mocarzu, jak Bóg silny, jak szatan złośliwy [...]’’ - Adam Mickiewicz ,,Reduta Ordona’’

Kościej III miotał się po kapiącej od złota i drogich kamieni królewskiej komnacie pałacu w Dendropolis niczym pantera zamknięta w klatce. Z gniewu i przestrachu trząsł się jak w febrze i rozbijał o podłogę ozdobne, porcelanowe wazy przywiezione przez kupców z dalekiego Sinea.
- Ta głupia czerń miała zdychać z głodu, a nie buntować się! - wrzeszczał jak oparzony. - Wszystko przez tego parszywego Analapa, zakręt jego mać! - dyszał niczym zziajany pies, a z jego oczu wyzierało szaleństwo.
Wojewodowie służący pod rozkazami uzurpatora truchleli słuchając jego połajanek.
- Panie… - zebrał się na odwagę jeden z nich, noszący hełm ozdobiony byczymi rogami.
- Czego znowu, zakręt? - warknął Kościej III.
- Ten przeklętnik, Rze… rze… piór poprowadził czerń na Miedzianą Górę gdzie zdobył i spalił gniazdo czarnych woronów. Wszystkie zginęły, a z ich żelaznych dziobów kowale wykuli oręż dla buntowników.
- Mocny jest Idol – Pohaniec i nie pozwoli byle chłystowi z Analapii wydrzeć sobie berła z ręki – zasyczał Kościej III, aż serca jego wojewodów zdawały się ze strachu pokrywać szronem.
Z kancelarii uzurpatora szły buńczuczne uniwersały pełne gróźb i obietnic. W jednym z nich tyran odwołał ukaz nakazujący konfiskatę zapasów żywności, a nawet obiecał chłopom dać ziemię na własność, jednak Lud Roksany nie był w ciemię bity i nie chciał dłużej znosić okrutnego tyrana na tronie Wielkiego Rusa. Hufce Rzepióra maszerowały na Dendropolis. Przyłączało się do nich coraz więcej wojska dotąd posłusznego Kościejowi III. Nad brzegiem wielkiej rzeki Tinerpy, Rzepiór wydał uniwersał, w którym zapowiadał zniesienie niewolnictwa w całym Roxie w zamian za pomoc w przywrócenie na tron prawowitego władcy, co tylko przysporzyło jego sprawie zwolenników. Nie była to ostatnia z klęsk jakie spotkały w owym czasie Kościeja III.

,,Kościej III napisał raz list do patriarchy Carogrodu i Papieża, chwaląc się: ‘Mój bóg jest wielki i luty, butny i straszliwy. Nie wierzę, by Ten, kogo wy czcicie, mógł mu dorównać’. Ledwo bluźnierczy list dotarł do Carogrodu i Rzymu, w Dendropolis zatrzęsła się ziemia. Chram Idola – Pohańca trząsł się jak galareta, aż wreszcie z hukiem zapadł się w ziemi jak w wodzie, dziura się zawarła i trzęsienie ustało. Straty były śmiesznie małe.
- To czary Papieża i Patriarchy! - uznał król i nasilił prześladowania chrześcijan’’ - ,,Codex vimrothensis’’.


*

Svamia tonęła w śniegu. Rzepiór przedzierał się przez zaspy smagany porywistym wiatrem. Zeszłoroczna kampania zakończyła się klęską. Powstańcy z całego Roxu rozłożyli się obozem pod 








wałami Dendropolis, lecz Kościej III w ostatniej chwili otworzył latający, okuty złotem kufer przywieziony przed laty z Arabii. Wyleciały zeń w wielkiej liczbie pioruny kuliste. Straszną rzeczą 









było oglądać palone żywcem ciała powstańców. Pioruny kuliste przewiercały się nawet przez najmocniejszą zbroję i wypalały w żywych ciałach ogromne dziury na wylot. Garabancijasz walczył do końca, aż poległ śmiercią bohatera. Rzepiór przeżył ognisty atak, choć do końca swych dni nosił rozległe blizny na chronionej puklerzem piersi, a przez trzy dni od oblężenia zmagał się ze ślepotą.
- Jestem daleko mocniejszy od waszych Chrystusa i Peruna! - wołał urągając Kościej III stojący na wałach Dendropolis i z dumą obnosił się wyprostowanym serdecznym palcem jakby to było szlachectwo.







Po opuszczeniu Turku, prastarego grodu założonego w erze dwunastej przez Turupita, udał się Rzepiór na północ idąc przez bagno pokryte grubą warstwą lodu. Wiatr targał jego rudą brodę, lecz uwagę junaka przykuł dym dolatujący gdzieś z oddali. Rzepiór przyspieszył kroku. Wyjrzał zza bezlistnych drzew i krzewów i ujrzał ognisko, wokół którego posnęli wojowie z Roxu odziani w kolczugi i szyszaki. Na ich tarczach wymalowane były złote tryzuby w polu czerwonym upamiętniające oręż Rybołowa – Enka rybaków, który jeszcze w erze dwunastej w miejscu gdzie złowił olbrzymiego szarego szczupaka, założył sumeryjski gród Szurupak.
Wokół zapadł już zmrok. Czujne ucho Rzepióra wychwyciło dobiegający z oddali krzyk i jęki jakby potępieńca w piekle. Niedaleko obozowiska Rusiczów znalazł chatę o ścianach i dachu pomalowanych na czarno. Z komina wydobywały się kłęby szarego, gryzącego dymu, zaś w oknach paliło się krwistoczerwone światło. Rzepiór wzdrygnął się i zrobił znak krzyża na widok upiornej chaty. Jego poczucie obowiązku obrony słabszych było silniejsze niż strach przed siłą nieczystą. Podszedł do drzwi i wyważył je dobrze wymierzonym kopniakiem, aż rozsypały się w stos smolnych drzazg. Wówczas odwróciła się ze zdziwieniem, świecąc rubinowymi oczami, wampirzyca podobna nieco do młodej dziewczyny. Nie grzeszyła urodą, a jej całe śniade ciało lepiło się od jakiejś czerwonej mazi. Jej palce uzbrojone były w długie, żelazne pazury, którymi z lubością raniła zawieszonego na sznurze za ręce u powały półnagiego męża odzianego w same skórzane spodnie. Mąż ten o jasnych włosach i brodzie broczył krwią z wielu ran i rozpaczliwie wzywał pomocy, zaś wampirzyca szydziła zeń, spijając życiodajny płyn ściekający na klepisko. Rzepiór skoczył jak tygrys. Złapał wampirzycę za długie, czarne włosy, odciął jej głowę ostrzem schowanym w kosturze, ułożył kłapiący zębiskami czerep między jej nogami, a następnie przebił jej serce. Podszedł do związanego więźnia, który wciąż się wydzierał i odciął go od powały.
- Możesz się już tak nie drzeć? - spytał. - Jestem przyjacielem – więzień zemdlał.
Rzepiór przemył jego rany stopionym śniegiem i opatrzył strzępem oderwanym z własnej koszuli. Następnie wziął delikwenta na plecy, tak jak niegdyś Garabancijasza i czym prędzej oddalił się z przeklętej chaty wydając ją na pastwę płomieni. Gdy odnalazł drogę do obozowiska Rusiczów, zawołał gromkim głosem:
- Wojowie z Ludu Roksany! Zasługujecie na śmierć, bo nie ustrzegliście waszego prawowitego władcy, Żyżymira z rodu Dalmatydów! - na te słowa Rusicze poderwali się jak jeden mąż w popłochu chwytając za oręż.
Uratowany od śmierci przez wykrwawienie Żyżymir otworzył oczy i poprosił Rzepióra, aby postawił go na ziemię.
- Dajcie mi wędzonej koniny i bukłak z gorzałką, bo kręci mi się już w głowie z głodu i pragnienia. Potem zaś porozmawiamy o karze.
- Panie złoty, łaskawy, oszczędź nas! - łkali wojowie Żyżymira padając przed nim na kolana. - Rzucono na nas czary, dlatego spaliśmy, gdy byłeś uwięziony! - Żyżymir podumał chwilę.
- Oszczędzę was, huncwoty, choć powinienem zdziesiątkować. Wiedzcie, że ten człowiek – wskazał na Rzepióra – jest moim wybawcą i macie się go słuchać gdy razem pójdziemy odzyskać ziemię ojców z łap Kościeja III! Do jakich bogów się modlisz? - Żyżymir zwrócił się do Rzepióra.
- Jest tylko jeden Bóg, w Trójcy Świętej Jedyny – odrzekł surowo Rzepiór. - Za to, że pozostałem Mu wierny, musiałem opuścić ojczystą Analapię – dodał ze smutkiem.
- Przyrzekam ci, zacny junaku, że twój Niepojęty Bóg będzie i moim Bogiem, kiedy odzyskam tron w Dendropolis! - obiecał solennie Żyżymir, choć nie miał zamiaru dotrzymywać słowa.
Wiosną, kiedy z hukiem poczęły pękać lody zakrywające fale Morza Srebrnego, z Nürtu wyruszyli Rusicze wraz ze sprzymierzonymi Waregami. Dendropolis zostało zdobyte z marszu, a diabelskie eliksiry tym razem nie obroniły Kościeja III. Żyżymir nakazał pochwyconego wroga obnażyć z szat i nabić na pal ku wiecznej przestrodze dla innych uzurpatorów, sam zaś koronował się w Dendropolis na króla Roxu, prawego następcę króla Żyżława i jego podstępnie zamordowanej córy; Marii Mariewny…


*




,,Różnie opowiadają bajarze o losach Rzepióra po tym jak osadził króla Żyżymira na stolcu w Dendropolis. Jedni prawią, że powrócił do Analapii gdzie walczył przeciw Cztanowi III o wolność dla chrześcijan. W czasie bitwy pod Lutowem został przez samego króla zraniony rohatyną zatrutą jadem bazyliszka i skonał w męczarniach. Ponoć po śmierci królowa Tatra; górska bogini przyjęła go do swej drużyny i nadała mu jako siedzibę górę Śnieżkę. Z jej szczytu władał całymi Górami Mędrców jako wasal królowej Tatry. Służył mu Duszek; skrzat skrzydlaty troszczący się o górską roślinność. Powiadają, że góral Kuczok spotkał na swej drodze Rzepióra, który kazał mu przytrzymać lejce olbrzymiego konia Babinusa. Rzepiór w tym czasie zajęty był bowiem walką ze smokiem. Kiedy zwycięski ukończył zmaganie, podziękował Kuczokowi i wręczył mu wór gnoju z instrukcją, by otworzył go w domu. Kwaśna była mina górala, lecz nie chciał się sprzeciwić. Po drodze ze wstrętem wyrzucił gnój z wora. Kiedy wrócił do domu ujrzał w zanadrzu miast resztek mierzwy odłamki złota. Zrozumiał wówczas swój błąd i za to co mu zostało jął szukać pocieszenia w wódce’’ - ,,Codex vimrothensis’’.